William nie mógł nic poradzić na losowość zdarzeń w miejscu, które wysyłało go w kolejne miejsca wedle wyłącznie swojego kaprysu. Nie był w stanie rozszyfrować tego schematu, bo za każdym razem, kiedy wydawało mu się, że już zbliżał się do odpowiedzi, pojawiało się odstępstwo od reguły…
…albo i nawet nie; bo aby ustanowić regułę, trzeba było nieco wyższego prawdopodobieństwa, niż ewentualnie “może”. Jak na razie, jedyną regułą tu panującą było “wszystko zmienia się w najmniej spodziewanym momencie i nigdy nie wiesz, co tu się stanie”.
O ile wcześniej zdarzało mu się twierdzić, że całkiem lubił dreszczyk emocji, tak teraz chciałby zadowolić się kubkiem ciepłej herbaty i ciszą wokół siebie, która nie zwiastowałaby wyłącznie nadciągającej burzy.
Teraz jedyne, co mu pozostało, to dalej grać w tę cholerną grę, gdzie szanse na życie i śmierć były tak bardzo nie do oszacowania, że nawet się nad tym nie pochylał, bo… po co?
Bestia nie musi mi niczego wybaczać. Wystarczy, że będzie martwa.
Ta myśl go gnała. Twierdził, że ją zabije. Jak? Znajdzie wszystkie klucze, zbierze je od wojowników i się z nią rozprawi.
Czym? Wyszczerbionym mieczem?
Wykolisz jej drugie oko? Wyczuje cię.
Głupiec, głupiec…
Klucz. Znajdź klucz.
NIE! Ty jesteś kluczem… znajdź znaki, tak… niedokończona gwiazda…
Wewnętrzne spory przybierały na sile. William obwiniał za to samotność. Nawet, jeżeli jakimś cudem przedzierał się do Wojowników, oni i tak nie mogli go usłyszeć.
Pieprzone Lyoko. Pieprzony Superkomputer. Pieprzony sekret…
Masz go chronić, masz go chronić…
Hej, dotrzymasz sekretu?
Obiecuję.
A co potem? William nie potrzebował odkupienia. Nie od Bestii. Na razie chciał tylko nad nią zwycięstwa, tak, potrzebował właśnie tego, aby wrócić do swojego świata.
Tylko tego? A co, jeżeli to nie to?
A może to nie Bestia dzieli cię od powrotu?
Naiwny, narwany…
– Zamknij się… – syknął do galopujących myśli. To robiło się cholernie męczące. Nie lubił tego uczucia. To tak, jakby nagle w cichym pokoju zaroiło się od cholernych krzykaczy. A William nie lubił zbędnego szumu. Cenił sobie ciszę, która to by tylko nie zwiastowała cholernych problemów, tak, jak ta cholerna Fabryka i wszystko, co było z nią tak cholernie związane.
Nie wypadłeś z gry. Znaki, zbierz znaki.
Kto miał kontrolę? On, czy jakiś popieprzony, wirtualny świat?
Nawet nie przybyło krwi na ostrzu, a nie liczył, ilu jelenim czaszkom odrąbał czerepy. Nagle ten mokry chrzęst nie był aż tak nieprzyjemny, kiedy usłyszało się go piąty, dziesiąty albo i dwudziesty raz – William stracił rachubę, ile potworów tak urządził po odejściu od bramy ze żłobieniami. Przed sobą miał znowu pustkowie i nad głową most z bramą podobną do kruczego łba.
Tu nawet nie lała się krew. Za każdym razem, potwory zmieniały się w proch – i tyle było po nich śladu. Jego ubrania nie brudziły się tak mocno, jak to miałoby miejsce podczas takiej wędrówki po rzeczywistym lesie.
Tyle rzeczy się nie zmieniało, że zaburzało to poczucie porządku i zdrowego, logicznego biegu zdarzeń, występowania związków przyczynowo-skutkowych. Czarnowłosy czasem przestawał się dziwić kolejnym sytuacjom, które w tym wszystkim bywały coraz bardziej szalone – prześcigały się w swoim absurdzie każda z kolejną, inną, jeszcze jedną…
Bestia.
Rozpraw się z nią i wszystko wróci do swojego porządku.
Nie, nie, nie, za proste… za proste…
Zatrzymał się na moment i odetchnął.
Nie potrzebujesz powietrza.
Potrzebujesz. Inaczej się udusisz.
Czujesz zgniliznę? Czujesz ten smród… tak pachnie strach?
– Nie wiem. Zamknij się. – mruknął, zaciskając dłoń na rękojeści miecza.
Ten dialog nawet nie tyle męczył, co irytował.
To miejsce od samego początku mieszało mu w głowie. Nie chciało, by opuścił je o zdrowych zmysłach.
Kto wygra?
Kiedy za plecami rozległ się warkot, William nastawił się, że to musiał być on. Nie miał innej opcji. To był jego cel. Nie pozostawało mu nic innego.
Skoro się tu znalazł, widocznie nie trafił tu bez większego powodu.
Prawda?
Prawda? Dlaczego tu jesteś? Mały, nieodpowiedzialny…
– MORDA! – wrzasnął.
Ostrze przeszło przez ciało wielkiej, zmutowanej jaszczurki z przyprawiającym o mdłości oporem. Zmieniła się w proch, ale zdołała go ochlapać śliną ze swojego pyska. Śmierdziała niemożebnie.
Niezdecydowanie tego świata, chaos w nim panujący: wszystko składało się na coraz większy kołtun jego zdenerwowania.
Zdecyduj się.
Przestań, przestań, uspokój się…
Rzucił miecz na piach i usiadł obok, opierając się plecami o drewniany filar mostu. Przyciągnął do siebie kolana. Drżącą dłonią podparł głowę i próbował siłą woli sprawić, by przestał tak się trząść jak galareta.
To już?
Łatwo poszło. I tak chcesz się mierzyć z Bestią?
Nie przeżyjesz. To miejsce cię niszczy.
Zniszczę to miejsce.
Chcę to zobaczyć.
Spalę to miejsce do cna.
Autorka: Morrigan