Łańcuchy szorowały po kamieniu – ciągnęły się za każdym krokiem potwora. Pękły na pewno dwa. William w życiu nie słyszał podobnego trzasku, ale nie wierzył, że to mogłoby być cokolwiek innego.
I pękł również trzeci. Czarnowłosy modlił się w duchu, żarliwie, byleby (z czymkolwiek miał do czynienia) coś to jeszcze trzymało.
Zaczął się rozglądać – na wszystkie strony, w panice – w półmroku ciężko było wypatrzeć jakąkolwiek sensowną kryjówkę. Wolałby brać czym prędzej nogi za pas, ale… musiał w ogóle wiedzieć, gdzie.
Przed chwilą zadziałał w impulsie i został pomyślnie zwabiony w pułapkę.
Nie potrafił określić, czy to ziemia pod stopami tak mocno drżała, czy też trzęsły mu się nogi. Czymkolwiek był lokator tej groty, raczej na pewno nie należał do małych i przyjaznych stworzeń. A kusza, jaką dysponował William, raczej nie byłaby w stanie zrobić temu krzywdy. Musiałby mieć dostatecznie dużo szczęścia, by trafić w czuły punkt.
W miejscu, w którym obecnie się znajdował, było jeszcze widać zarysy kamiennych ścian. W głębi tunelu jedyne, co dał radę wypatrzeć – to pustka. Bez dodatkowego źródła światła nie był w stanie przejrzeć przez gęstą ciemność. Zmora musiała właśnie tam się czaić. I nie powinien tak stać.
Zawieszenie logicznego myślenia jednak było dość częstą przypadłością w nagłych, dziwnych sytuacjach.
„Uciekaj stąd…”
Dokąd?
Znalazł się po raz pierwszy w sytuacji bez wyjścia widocznego w przeciągu pierwszych pięciu minut. Czyli do tej pory wszystko szło zbyt gładko?
William ostrożnie postawił krok przed siebie – chociaż rozglądał się wokoło, jego wzrok co chwilę kierował się ku ciemności. Miejsce, w którym obecnie stał ani trochę nie przypominało tunelu, do jakiego wszedł… do jakiego wydawało mu się, że zmierzał. Liczył na kolejny cud teleportacji do Lyoko.
Jedyną kryjówką okazywać się mogła sterta kamieni po prawej. Tam mogła być kiedyś ściana, a wyżej dostrzegł zarys zniszczonych schodów. Znajdowały się one zbyt wysoko – nie doskoczyłby do nich, nie musnąłby palcami…
Znów dosłyszał szuranie łańcuchów.
„Szlag, szlag, szlag…!”
Kucnął za ścianą, do piersi przyciskając kuszę z palcem tańczącym na języku spustowym.
Wstrzymał oddech, a zorientował się o tym dopiero po dłuższym czasie… kiedy płuca nie zaczęły płonąć w błaganiu o odrobinę powietrza.
Nasłuchiwał. Szuranie nasilało się, to ustawało zupełnie. Ciężko było mu określić, czy słychać było jakiekolwiek kroki. A ziemia się przecież trzęsła… co się działo?
Tak bardzo drżał on sam.
Wystawił ostrożnie głowę zza swojej kryjówki. Co chwilę się cofał, nim zmusił się do porządnego rozeznania w sytuacji. Zobaczył ruch. Wyłapał w ledwym świetle zarys… czegoś. Przypominało mu to wielkiego psa, może wilka: przerośniętego potwora. Nie występowało do końca z ciemności, a William liczył, że to była kwestia ostatniego łańcucha. Ile więc mógł mieć czasu, jeżeli pozostałe trzy puściły tak szybko, w krótkich odstępach? Znalazł się w potrzasku i musiał się z niego wydostać. Preferowanie, będąc w jednym kawałku.
„Kurwa”.
Szybko rozejrzał się jeszcze, nie wychylając dalej najmocniej zza ścianki. Jego jedyną drogą wyjścia stąd rzeczywiście mogły być tylko te schody. Wejście do tunelu, w którym było to coś, ani trochę nie napawało go entuzjazmem.
Grotą wstrząsnął warkot bestii. Nie mogła pokonać ostatniego łańcucha, ale trzaśnięcie i tego należało traktować jako kwestię najbliższego czasu. William zatknął swoją kusze za szarfę i spróbował zabezpieczyć na tyle, by nie wypadła mu ona przy próbie skoku.
Wstrzymał oddech ponownie, gdy z ciemności znów wyjrzała niewyraźna postać. Bestia krążyła. Czy wiedziała, że tu był? Mogła. Wejściu Williama towarzyszył donośny łoskot, którego źródło odcięło go od pozostałych odnóg.
Na co, do cholery, czekał?
Gdzie cała ta odwaga, z jaką zjawił się w tym miejscu? Ach, tak: opuściła go, gdy sprawy zaczęły się komplikować. Gdy został sam. A teraz mógł jedynie zbierać jakieś jej resztki, które za wiele w ostatecznym rozrachunku nie znaczyły.
Były wyłącznie przebłyskami, ochłapami.
W jednym z takich przebłysków właśnie William złapał się krawędzi zrujnowanej ścianki i podciągnął się na nią. Niektóre jej kamienie niebezpiecznie chybotały się pod rękami. Inne zachowywały stabilność.
Stanął na szczycie – gdyby się cofnął, miałby pole do rozpędu, by skoczyć i spróbować czegoś się złapać przy schodach.
Gdy grotą wstrząsnął kolejny ryk, zachwiał się.
A potem wziął kilka kroków za siebie, nabrał pędu i skoczył.
— *** —
Bestia krążyła po wyłożonej kamieniem podłodze. Dopiero z perspektywy, jaką od biedy można było nazwać „lotu ptaka”, William wyraźniej widział że znikome ilości światła padały na napis w języku, którego nie znał, a nie potrafił zidentyfikować jego znaków. Podobne jednak widział już wcześniej, w lesie…
Co one oznaczały?
„Jeszcze… się spotkamy…”
– Huh…?
William poderwał się z klęczek, do ręki dorwał kuszę i zaczął z niej celować na wszystkie strony. Za kratą na szczycie był jednak sam, a jedyne, skierowane w jego stronę, spojrzenie należało wyłącznie do bestii.
Spuścił wzrok. Przerośnięty, wilkopodobny stwór patrzył się wprost na niego, szczerząc ostre, żółte kły.
– Nie martw się… jeszcze do mnie wrócisz… A wtedy nie będziesz miał tyle szczęścia co teraz… głupcze.
Dunbar cofnął się o krok.
Mówiła do niego właśnie ta bestia…
– Uwielbiam… kiedy patrzysz na mnie z takim… przerażeniem.
Dłonie bezwiednie uniosły kuszę, pilnując tylko, by bełt mógł swobodnie przejść między kratami. Palec sam nacisnął spust. Sekundę po charakterystycznym świście, zaczął uciekać przez kolejny, odnaleziony w tym chorym labiryncie korytarz.
Bestia miotała się po ziemi, próbując wyciągnąć bełt ze swojego oka.
Autorka: Morrigan