07 – Niedokończona gwiazda

Po co wciąż się starasz? Nawet nie wiesz, gdzie jesteś. Łatwiej byłoby się poddać… pozwolić, by ten las Cię pochłonął”.

Tyle, że William był zdeterminowany, by wrócić do domu, a to miejsce, mimo swoich zawiłości, zagadek i niemożliwych do wyjaśnienia rzeczy, jakie działy się wokół, nie złamało jego woli. Nawet, jeżeli gdzieś w głębi wiedział, że potyczka z Bestią nie będzie łatwa.

O ile w ogóle okaże się możliwa do wygrania. Z drugiej strony – pozbawił ją oka. Czy to nie dawało mu pewnej przewagi?

Bestia Ci tego nie wybaczy. Po co jej wzrok? Poczuje twój zapach. Usłyszy cię. Zostawiłeś jej też drugie oko, pamiętasz? Powinieneś był ją doszczętnie oślepić”.

Teraz oprócz kuszy miał również miecz: może nie dawało mu to za wiele, bo nie miał największej wprawy w posługiwaniu się takim typem broni, ale wiedział, że sobie w jakiś sposób poradzi. Będzie musiał. Wszystko teraz zależało już tylko od niego… nie było nikogo, kto by go stąd wyciągnął. Nawet, jeżeli pojawi się kolejny portal do Lyoko i tam się natknie na Wojowników, to co z tego? I tak nie mogli nic zrobić – dłoń Yumi przeszła przez jego klatkę piersiową.

Był dla nich prawdopodobnie tylko duchem.

Musiał odnaleźć drogę powrotną.

Chrzęst i łamanie kości nie były najprzyjemniejszym dźwiękiem. Potwór z jelenią czaszką na głowie nabił się na klingę, jeszcze wierzgał, nim zastygł… i zamienił w gorący, jeszcze żarzący się popiół. Zaskoczony William puścił miecz z rąk, a ten wylądował na ziemię z głuchym brzękiem, zamortyzowanym przez mech.

Na ostrzu nie było nawet najmniejszego śladu krwi.

I William nie wiedział, czy to jeszcze mu przynosiło w jakikolwiek sposób ulgę.

Po co walczyć…? William… po co? Stąd nie ma wyjścia. Każda droga prowadzi prosto w kolejną pułapkę. I kolejną. I kolejną. Aż wreszcie wpadniesz w taką, z której się nie wydostaniesz”.

– Zamknij się… – syknął sam do swoich myśli, wstając z klęczek. Podniósł miecz i poszedł dalej.

Nie obchodzi mnie, że Bestia mi tego nie wybaczy. Zabiję Bestię”.

~*~

To niczym nie różniło się od wybijania potworów w tamtym niebieskim miejscu, w Sektorze Piątym… przynajmniej tak pamiętał, że go nazywali, wyjaśniając mu, gdzie to się wówczas znalazł. William zastanawiał się, czy wtedy również mógł słyszeć mokry trzask łamanych kości i rozrywane ostrzem tkanki, ale nie zwrócił na to uwagi? A może pęd tamtego wiele cięższego miecza niż to, co obecnie trzymał w ręku, po prostu całość odpowiednio przyspieszała, niwelując przykre wrażenia?

Nie odnalazł części zagubionych bełtów. Z tylu głowy trzymał myśl, że powinien rozejrzeć się za materiałami do ich wytworzenia… jeżeli znajdzie ku temu okazję. Tamta osada potencjalnie była również ostatnim miejscem, gdzie mógł szukać dodatkowego uzbrojenia, a teraz? Szanse na ponowne jej odnalezienie równały się zeru.

Przynajmniej mgła ustępowała. A on sam miał wrażenie, jakby nie poznawał terenu, jaki zostawał za swoimi plecami. Ten las się zmieniał. Świat, w jakim się znalazł, rządził się swoimi własnymi prawami, jakich William nie był w stanie dalej pojąć.

Jedyne, na czym się skupiał, co stanowiło ostatni pewnik, to przetrwanie. Jeżeli nie przetrwa, nie będzie mógł wrócić do domu. Proste. Logiczne. Ostatni skrawek logiki, którego uparcie się trzymał, bo nie miał nic innego.

Nawet nie wiedział, jak zareaguje jego własne ciało, gdy zostanie zranione. Kusił się czasem o sprawdzenie tego, o zadraśnięcie dłoni ostrzem bełtu, ale jednocześnie bał się potencjalnego doświadczenia, gdy to już by zrobił. Czy to nie oznaczałoby pozbawienia siebie samego cennych punktów życia? Jeremie mu to tłumaczył: kiedy straci punkty, wróci na ziemię…

Jeżeli stracę punkty… wrócę na ziemię… czemu o tym nie pomyślałem wcześniej!?”

Jego oddech przyspieszył, spojrzał na trzymany w ręku miecz. Jeżeli by się na niego nadział…

Stój, głupi…! Naprawdę uważasz, że ucieczka z tego miejsca może być tak prosta?”

Zawiesił się. Zwątpił. Opuścił broń.

On ci nie pozwoli stąd uciec… nie tak łatwo. Jesteś jego. Jesteś jego nową zabawką. A on z uwielbieniem patrzy, jak się męczysz, jak szukasz drogi wyjścia… jak mysz w labiryncie…”

Zaczynał go przerażać fakt, że ten pełen jadu głos, przekorny, złośliwy i besztający go na każdym kroku był jego własnym. Nie należał do żadnego z wojowników, czego spodziewałby się wiele szybciej, a słyszał w głowie ścierające się dwie wersje siebie samego.

Jedną był on sam. Kto był drugą? Też on? Czy to też urojenie? A może Bestia…? To jej głos wtedy usłyszał we własnej głowie. Kto powiedział, że nie mogłaby zabawić się z jego myślami? Do czego w ogóle mogła być zdolna? Wiedział, że karmiła się jego strachem, to ją z pewnością napędzało. Nie była zwyczajnym potworem: miała większą samoświadomość niż napotkane wcześniej pełzacze, tarantule… być może również potwór z jelenią czaszką, który w pewnej mierze przypominał człowieka – mimo bycia jego przerażającą karykaturą skrzyżowaną z ptaszyskiem.

On ci nie pozwoli stąd odejść bez walki”.

Skąd ten doradca w jego głowie… ile mógł dokładnie wiedzieć? Czy to była pewna pomoc z zewnątrz, czy też William zaczynał coraz bardziej odchodzić od zmysłów?

– Kim jesteś…? – chciał, by jego głos zabrzmiał pewnie. Ale ten zadrżał.

Och, nie zwracaj na mnie uwagi. Jestem… tylko myślą. Jedną z wielu”.

Czy tak brzmiał głos instynktu? William nie zatrzymywał się. Zastanawiał się, na ile teraz mógł w ogóle zawierzyć swoim własnym myślom, że będzie w stanie podjąć prawidłową decyzję.

Szedł przed siebie, póki nie zobaczył kolejnego, znajomego już portalu. W środku widział kamienne platformy i nagie, powykrzywiane drzewa. Nie docierały stamtąd jednak żadne głosy. Czy powinien wejść do środka? Czy była to kolejna pułapka…? Taka, jak w jaskini?

Nie było jednak, dokąd się cofnąć.

To oni. Oni tam są. I zobaczysz, tym razem też cię nie uratują”.

~*~

Aelita odetchnęła z ulgą, kiedy wyszła z wieży. Było już po wszystkim. Wystarczyło tylko zrobić teraz skok w czasie i wróci do swoich przyjaciół, którzy czekali na nią na ziemi – zostali zdewirtualizowani bez wyjątku, ona uchowała się zaś tylko cudem.

– Pozwól mi iść do piątego sektora… może coś uda mi się tam znaleźć. – zadarła głowę ku niebu. Jeremie jednak dalej się nie zgadzał, żeby poszła sama, upierając przy obstawie w postaci chociaż jednego wojownika. Właśnie miał ją ściągać na ziemię, kiedy go zobaczyła.

William miał narzuconą na ramiona wypłowiałą szmatę, która przypomniała porozrywaną pelerynę. W ręku ściskał zniszczony miecz, kusza obijała mu się o udo. Biegł w jej stronę, wyciągał wolną dłoń. Wołał, ale go nie słyszała… zupełnie tak, jakby chłopak nie był świadom, że nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Cała jego sylwetka była półprzezroczysta.

– J-jest tu…! – rozejrzała się gorączkowo, jakby szukając czegoś, co mogłoby jej pomóc.

– A-Aelita… nie widzę niczego na mapie… jesteś… jesteś pewna, że… o nie… Aelita, uciekaj…!

– Huh…? A-ale… ale, Jeremie…!

– Uciekaj stamtąd! – głos chłopaka rozbrzmiał bardzo głośno; krzyczał. Był zdesperowany, a ona dowiedziała się, dlaczego, kiedy usłyszała za swoimi plecami charakterystyczny pisk.

A potem William minął się z nią, i wyszczerbiony miecz odciął macki Scyphozoi.

– Co… ale… co się stało…?

– Jeremie… William odciął macki… ona uciekła… on… wygląda jak duch… – bełkotała różowowłosa.

„Aelita… wszystko w porządku…?” chciał zapytać. Podchodził do niej coraz bliżej, a ona nie mogła powstrzymać odruchu nakazującego jej zrobić krok za siebie.

– W-William… to ty…?

„POMÓŻ MI!”, odczytała z jego ust.

Wyciągnęła w jego stronę rękę. On zrobił to samo – tak, jak jej dłoń przeniknęła przez Dunbara, jego zatrzymała się na ramieniu Aelity. Gwałtownie się cofnął, gdy przeskoczyła między nimi iskra i spojrzał na dłoń, którą to odczuł. W jej wnętrzu pojawił się znak przypominający pięcioramienną, niedokończoną gwiazdę, podobną do tej, w której kształcie dziewczyna miała swój zegarek.

Chłopak znów zaczął znikać. Na nic były rozpaczliwe próby złapania go przez dziewczynę… ona tylko przez niego przenikała. A on nie wiedział, co miał z tym zrobić. Jego ciało zmieniło się w kurz i wróciło tam, skąd przybyło: do przeklętego lasu, w którym do końca już zdążyła opaść mgła.

Nie zachował równowagi i wylądował na kolanach. Podparł się dłońmi o ziemię, jego miecz leżał obok.

Spojrzał na dłoń. Znak w kształcie gwiazdy wciąż na niej był, jakby wypalony czarnym materiale jego rękawicy.

Podniósł głowę i rozejrzał się. Wstał, odwrócił się.

Tam, gdzie przed chwilą jeszcze był portal, wznosiła się brama. Była wysoka na dwóch takich jak on i szeroka na tyle, by do środka mogła wejść Bestia.

Była poznaczona wyrytymi w deskach symbolami. Naliczył ich aż cztery rodzaje, z czego jeden z nich już znajdował się na jego dłoni.

Dotknij… jej…”

Posłusznie przytknął dłoń.

Co czwarty ze znaków rozbłysnął różem.

Cztery znaki. Jeden na każdego wojownika. A Ty jesteś kluczem, William. Zdobądź resztę i otwórz tę bramę: staw czoła strachowi. Wejdziesz tam, staniesz oko w oko z Bestią, i z nią zawalczysz. To Twoja misja. Nie zostało ci nic więcej… to twoja jedyna droga do domu…”

Autorka: Morrigan

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments