Zostawili cię tu samego”.
Chociaż w pewnym momencie jego krok przebrał na pewności, tak myśli nie odpuszczały nawet na moment. William rozważył cofnięcie się do miejsca, z którego tu przyszedł – nie powinno to stanowić większego problemu, skoro dotychczas cały czas szedł prosto. Nie było tu kompletnie niczego poza wszechobecnym lasem. Coraz bardziej tracił motywację do kontynuowania drogi. Wolał cofnąć się do mostu, będącego jedynym pewnikiem. Tak przynajmniej zakładał. Pierwsza brama, ta za wyrwą, przecież zniknęła sama z siebie – i zastąpiona została tym miejscem.
Może jednak naprawdę nie powinien być niczego pewien.
„Cofnij się. Nie ma sensu tu dłużej zos–…”
Wystarczył jeden dźwięk, by William bez namysłu, w afekcie nawet dobrze nie ucelował ze swojej broni i nacisnął mocno za spust.
Świstowi bełtu po towarzyszył charakterystyczny odgłos strzału laserem. Chłopak usłyszał, że w coś trafił. Potencjalnie mógł to być pień drzewa.
Czy… właśnie usłyszał potwora? Takiego jak te, z którymi walczył w Lyoko? Strzał padł po raz kolejny, ale William dowiedział się wyłącznie po dźwięku. Nic nie leciało w jego stronę. Nie widział żadnego stwora. Czy to mu się przesłyszało…?
Musiał odzyskać strzałę. Nie wiedział, kiedy – i czy w ogóle – będzie miał okazję je uzupełnić.
„Nie stój tak!”
Oprzytomniał, że będzie trudniejszym celem, jeżeli się ruszy. Poprzeczkę podniesie jeszcze bardziej, gdy za czymś się schowa. Plecami zatem przywarł do pnia drzewa, skulił ramiona. Powinien być cały zasłonięty. Ponownie wsłuchał się w odgłosy otoczenia. Nie słyszał żadnych szelestów, które mogłyby zwiastować czyjeś kroki.
Do wniosku, że logika tego świata była cholernie skopana, doszedł już dawno. Tylko, jakim prawem potworem miałyby potrafić chodzić bez trzasku leśnego runa pod nogami, kiedy on musiał na coś takiego uważać bardzo mocno? Czy Lyoko rzeczywiście starało się być dla niego jak najmniej przyjaznym miejscem?
Nic. Żadnych kroków – potwór najprawdopodobniej się nie ruszał. Czekał. William tak przynajmniej zakładał. Z kołczanu wyciągnął bełt, załadował go do kuszy. Przeklinał drżenie własnych rąk.
Serce powinno mu walić w piersi niczym młot.
Wychylił głowę, wyjrzał zza drzewa. Najpierw zrobił to ostrożnie, ledwie wyściubiając nos. Odważniej wysunął się dopiero, gdy upewnił się, że nie skończy z laserowym pociskiem między oczami.
„Ociągasz się”.
„Zostań w bezpiecznym miejscu”.
„Och, w ten sposób nigdy nie uciekniesz…”
„Nie słuchaj, zginiesz…!”
– Zamknij pysk… – wycedził do własnych myśli.
Sytuacja napawała go jednocześnie strachem i frustracją. Wystawił przed siebie broń.
„Jeżeli nie załatwisz go, on załatwi ciebie. Tego chcesz?”
Oczywiście, że nie. Bał się śmierci. Należało zatem zawalczyć o swoje własne życie. Powoli zaczynam to rozumieć.
Wychylił się zatem wreszcie cały. Chociaż jego część protestowała, parł przed siebie. Strzał powtórzył się ponownie – schował się za kolejnym drzewem. Kiedy uświadomił sobie, że żaden ze strzałów nie leciał w jego stronę, wyszedł ponownie. Zauważył poprzednio wystrzelony bełt, wbity w pień. Na lewo miał głaz – owalny osadzony w ziemi, stał, sięgając mu do obojczyków. Dotychczas skrywały go inne drzewa albo po prostu nie zwrócił na niego większej uwagi. Ot, po prostu kamień.
To zajrzał się. Skąd w ogóle mogły pochodzić te strzały? Nie widział nikogo…
Podszedł bliżej dziwnego głazu. W szarej powierzchni wyryto znaki, układające się w okrąg. Zaczął im się przyglądać – po drodze wyciągnął swój pocisk z pnia, mocniej szarpiąc za trzon bełtu.
Widniejące na powierzchni kamienia znaki w żaden sposób nie przypominał mu bardziej znanego systemu pisma. Wyglądały jak proste kształty, niekiedy testowane z nudów na marginesach zeszytów. Najbezpieczniej byłoby założyć, że miał do czynienia z runami. Wyciągnął ku nim wolną rękę, postanowił ich dotknąć. Przyklęknął – zauważył jeszcze kilka znaków na dole. Żadnego z nich jednak nie był w stanie odczytać – na pewno nie miał do czynienia z symbolami japońskimi, chińskimi czy koreańskimi, to nie był alfabet grecki ani cyrylica. Może zgadzały się u niektóre znaki, ale założył, że to tylko przypadek. Inaczej prawdopodobnie byłby w stanie odczytać cokolwiek. Teraz nawet nie widział na to szans.
Strzał padł teraz za nim – William gwałtownie odwrócił się, plecami przeciskając się do głazu. Palec zatańczony na języku spustu.
Nie widział tu wcześniej żadnego portalu – A oto przed nim pojawił się wyrastający z mchu łuk, przewyższający go przynajmniej o głowę, stworzony Z gałęzi, chrustu, i igiełek. W jego środku nie widział jednak tego, co powinien teoretycznie zobaczyć za niespodziewanie powstałą…
…bramą.
William podniósł się. Obszedł obiekt dookoła. Zdał sobie sprawę z tego, że niezależnie od kąta, z jakiego spoglądał, dokądkolwiek doprowadziło, nie było to żadne miejsce w tym lesie. Tam widział wyraźny podział na platformy, ale dalej to jednak zdawało się wyglądać jak jakiś las. Miało tylko kompletnie inny klimat.
Rozległ się kolejne strzał. Podskoczył w miejscu.
Dobiegał on z wnętrza tego łuku. Z przejścia.
– Ha! Pudło, ty parchaty gnoju!
– Odd!
Słysząc głos kogoś innego, niż swój własny, William bez chwili wahania wskoczył do środka.
— *** —
– Trafiony, zatopiony! – rozległ się wesoły śmiech fioletowego kocura.
Raz, dwa – pstryknięcie palcami – trzy, platformą zatrząsł wybuch kolejnego potwora.
– Będziesz się tym zachwycał później. – syknęła Yumi, odbijając wachlarzami lasery z szerszenich żądeł. Coś świsnęło jej przy uchu, nadlatując od tyłu. Za moment źródło zniknęło ze sprawą katany Ulricha. Została ona wbita w sam środek oka XANY na bloku.
– Nie ma za co. – samuraj krótko uśmiechnął się pod nosem. – Aelita, osłaniamy cię!
Różowowłosa z dłoni wypuściła jeszcze jedną kulę pola energii. Na deklarację Ulricha skinęła głową. Biegiem puściła się w stronę obleczonej w czerwony obłoczek, aktywnej wieży.
Żadne z nich nie zwróciło najmniejszej nawet uwagi na nawoływania Dunbara, który wychylił głowę zza skałki.
To zupełnie tak, jakby go nie widzieli, ani nie słyszeli.
„Dlaczego…?”
– Hej, kurwa, jestem tu! – ryknął. Powinien sobie potem zedrzeć gardło.
Nic. Aelita dalej gnała przed siebie jak na złamanie karku. Odd i Yumi wciąż zajmowali się nadciągającymi wrogami. Ulrich wyrzynał potwory w pień w zwarciu.
Podczas, gdy skupili się na jednej stronie, komitet powitalny pojawił się również zza wieży.
– Aelita, uważaj! – rozległ się z góry głos Jeremiego.
„To koniec. Już po mnie”.
— *** —
Różowowłosa sądziła, że głos przyjaciela będzie ostatnim, co usłyszy, zanim krab ją dewirtualizuje. Dwa pociski pola energii chybiły o włos. Nie miała czasu ani większego pola manewru do użycia kreatywności.
„To koniec. Już po mnie”, pomyślała, cofając się kroczek za kroczkiem. Nie myślała o tym, że przyjaciele mogli jej biec na odsiecz. W tej chwili gorączkowo poszukiwała drogi ucieczki.
Wtem, dosłyszałaś świst bełtu.
Na policzku poczuła smagnięcie poruszonego powietrza, impet.
Zobaczyła bełt wbity prosto w znak na pancerzu kraba. To nie była laserowa strzała Odda. Kolejny świst sprowadził na ziemię przywódcą szerszeni. Pozostałe zdecydowały się na odwrót.
Spojrzała krótko za siebie. Na moment zastygła w bezruchu.
Kusznik właśnie opuszczał broń. Był półprzezroczysty. Choć głowę chował pod kapturem, zobaczyła twarz. Poznawała szczegóły stroju.
Upewniła się, gdy ten tylko zdarł materiał. Coś mówił, krzyczał, choć tego nie słyszała. Zupełnie tak, jakby nie mógł z siebie wydobyć najcichszego nawet odgłosu, ale nie był tego świadom. Wskazał na wieżę. Chciał, żeby weszła do środka.
– Dunbar…? – Odd wytrzeszczył oczy, opuszczając wycelowaną rękę.
Ulrich przygotował katany.
– Yumi, nie! – wrzasnął, gdy Japonka zerwała się do biegu w stronę zjawy.
William jednak zaczął zanikać. Zdążył jeszcze zestrzelić blok, który gotował się do strzału w Yumi. Gdy wieża została zdezaktywowana, ostał się po nim jedynie cyfrowy kurz. Dłoń Ishiyamy jedynie go rozgoniła.
— *** —
Potem znowu był ten las. Gdy William podniósł się do siadu, stworzonego z gałęzi łuku już nie było – tylko znaki na głazie lśniły bielą. Za moment jednak zagasły.
Ponownie był sam.
Teraz jednak zobaczył norę. Wstał, otrzepał się i poszedł w jej kierunku.
— *** —
– On… tam był. Widziałam go. Strzelił do dwóch potworów.
– Trzech. Zniszczył blok, zanim sam zniknął.
– Ale… nie mogłam go już dotknąć.
– Wyglądał jak duch.
– Myślicie, że on… no, wiecie. Nie…
– On żyje. On tam jest.
– Ale zniknął!
– Coś go wchłonęło, jestem pewna!
– Ale, co? Nigdy wcześniej nie widzieliśmy czegoś takiego w Lyoko!
– Może… to dlatego, że odbudowaliśmy Lyoko? XANA jednak do końca go nie przejął albo pojawił się jakiś błąd i teraz…
– Znajdziemy go.
– Znajdziemy…?
– Zrobimy wszystko… żeby sprowadzić go na ziemię.
Autorka: Morrigan