Rozdział 5

Muszę przyznać, że Stern mimo wszystko ma talent do walki. Nawet jeśli widać było, że jego technika była trochę zardzewiała, to i tak nie każdy potrafiłby do tego wrócić w tak krótkim czasie. I to po dziesięciu latach przerwy.

A tymczasem on po raz kolejny sparował moje uderzenie, wyprowadzając niemal błyskawiczną kontrę, a przecież niespełna kilka minut temu miał problemy z samym z samym robieniem uników.

Tak… czas ledwie stępił jego umiejętności.

— To jak Stern? To wszystko, na co cię stać — spytałem, unikając kolejnych dwóch cięć, uchylając się na boki.

Tak jak zakładałem, to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić go z równowagi i w efekcie, zaczął atakować z jeszcze większą zaciętością.

— Zamknij się — warknął, próbując mnie podciąć.

— To mnie zmuś — odparłem, uskakując przed atakiem, jednocześnie wytrącając superdymem jedną z katan z ręki. Nie przeszkodziło mu to jednak w dalszym natarciu. Ponownie wyprowadzając kopnięcie, przerzucił broń do drugiej dłoni i zaatakował, zmuszając mnie do kolejnego bloku.

Trzeciego uderzenia już jednak nie zablokowałem. Przechodząc w formę dymu, przemknąłem mu między nogami i powróciwszy do swego cielesnego stanu, kopnięciem w plecy posłałem go na ziemię i dla pewności skrępowałem go kolejną porcją cienia.

Gdy stopą przekręciłem go na plecy, by móc spojrzeć mu w oczy, pierwsze co otrzymałem z jego strony, to spojrzenie, które zapewne w każdej innej sytuacji zasługiwałoby na miano “miażdżącego”.

— Jakieś ostatnie życzenie, chłopcze? — spytałem, unosząc miecz mieć do cięcia, które miało pozbawić go głowy.

Nim jednak zdążył odpowiedzieć w jakikolwiek sposób, lub w ogóle odezwać, wokół nas rozszedł się zdenerwowany głos.

— Ulrich, słyszysz mnie?! Odd właśnie wypadł z gry, a Yumi i Aelita są już prawie przy wieży.

— To świetnie Jeremie — stwierdził szatyn, odwracając ode mnie wzrok i spoglądając gdzieś w przestrzeń.

A więc jednak.

— Wygląda więc na to, że nasze plany muszą ulec zmianie, nieprawdaż Stern? — spytałem go, unosząc ostrze jeszcze wyżej.

— Czyżby coś poszło nie po twojej myśli, Xana? — rzucił, znów odwracając się w moją stronę, na chwilę przed tym jak zadałem cios.

Klinga wbiła się w podłoże, niemal muskając mu szyję i to bynajmniej nie z powodu jego uniku. Kleknąwszy, zbliżyłem nasze twarze do siebie na odległość kilku centymetrów.

— Być może. Oznacza to jednak, że nie mogę dłużej zabawiać tylko ciebie, panie Stern. W końcu co ze mnie byłby za gospodarz, gdybym nie zajął się również pannami Schaeffer i Ishiyama. Nie martw się jednak. Nie pozbawię cię rozrywki.

W tym momencie, pęknięcia w lodzie powstałe od mojego ostatniego uderzenia, zaczęły się rozrastać we wszystkich kierunkach, pokrywające niemal całe dno krateru. Sekundę później spod niebieskich skorup w towarzystwie światła zaczęły wygrzebywać się przypominające kamienne bloki stwory. Przebierając sześcioma czerwonymi odnóżami ostatecznie, dały radę wydostać na powierzchnię, obracając we wszystkie strony, choć miały oko na każdej z bocznych ścian.

— One dotrzymają ci towarzystwa. Przekaż jeszcze przeprosiny z mojej strony panu Della Robbia, że nie dane mi było zająć się nim osobiście. Moje pupile potrafią być nieco nadgorliwe. A teraz wybacz, ale jak się okazuje czas mnie goni.

I nie podnosząc się, aktywowałem superdym i pomknąłem w stronę wieży, pozostawiając Sterna w towarzystwie pół tuzina bloków.

***

Yumi i Aelita leciały w stronę majaczącej na horyzoncie wieży.

Odkąd rozdzieliły się z Oddem nie spotkały żadnego potwora. Mogłoby się wydawać, że to dobry znak, to jednak obie wiedziały, że w przypadku ataków Xany, taka cisza w Lyoko mogła nie wróżyć nic dobrego. Żadna jednak nie mówiła tego na głos, nie chcąc zapeszać.

Wtem do ich uszu dotarł charakterystyczny furkot, a chwilę później po obu is stronach pojawiło się po pięć stworzeń wyglądające jak dziwne, pozbawione oczu i odnóży komary z kilkoma parami skrzydełek oraz przypominającym oko znakiem na środku głowy. Najgorszy jednak był fakt, że były długości ludzkiej ręki.

— A więc jednak Szerszenie — stwierdziła Yumi, patrząc po otaczających je potworach.

— Co z Oddem i Ulrichem, Jeremie? — spytała Aelita.

— Słucham…? — rzucił chłopak rozkojarzonym z rozkojarzeniem w głosie. — A! Odd wypadł z gry, a Ulrich jest zajęty Blokami.

— A Xana?

— Xana… No nie! Właśnie kieruje się w waszą stronę…

— A nie mogłeś nam tego powiedzieć wcześniej? — wtrąciła Japonka, wciąż obserwując trzymające się na dystans i dziwnie spokojne potwory.

— Wybaczcie, ale dawno nie siedziałem przy Superkomputerze i muszę sobie trochę rzeczy przypomnieć. No, chyba że chcesz się zamienić miejscami?

— Nie szczególnie — odpowiedziała Yumi, wspominając naukę obsługi Superkomputera.

— Tak myślałem — padło z przekąsem.

— Nic się nie stało Jeremie — stwierdziła różowowłosa, chcąc załagodzić sytuację.

W tym momencie zupełnie jakby czekając na te słowa, zaczęły atakować, strzelając z końców odwłoków laserowymi wiązkami.

— Leć Aelita! — krzyknęła Yumi, zaciekle unikając lecących prawie zewsząd pocisków.

— Ale… — zaczęła elfka, ledwie się trzymając na pojeździe.

— Żadne “ale”. Leć! — zaprotestowała Japonka, przerywając jej, po czym wyciągnęła wachlarz i cisnęła nim w jednego z Szerszeni, próbując go wyeliminować. Nie miała jednak możliwości, by wycelować i stwór bez problemów uniknął trafienia. Tymczasem jeden z jego towarzyszy zdołał dosięgnąć celu i hulajnoga zaczęła się rozpadać.

— Leć do wieży — powiedziała Yumi, spychając przyjaciółkę z pojazdy, nim ta zdążyła zareagować, po czym zaczęła się od niej oddalać. Nie zdołała jednak ulecieć daleko, gdy jej pojazd rozsypał się do końca i zaczęła spadać. Tymczasem Aelicie udało się machnąć ręką nad bransoletką, przywołując na plecach parę skrzydeł z różowych piór, co niemal natychmiast wyhamowało jej upadek i zawisła w powietrzu. A widząc, w jakiej sytuacji znajdowała się jej przyjaciółka, chciała lecieć jej pomóc, lecz jej zapał ostudziła kolejna seria laserów blokująca drogę. Widząc, jak koleżanka jest coraz niżej, z ciężkim sercem stwierdziła, że teraz najważniejsze jest, by dezaktywować wieżę i bez zbędnej zwłoki ruszyła w stronę budowli.

Niemal w tym samym momencie, w którym Aelita odwróciła wzrok od Japonki, zza lodowego ostańca z oszałamiającą prędkością wyłoniła się czarna smuga, zbliżając się do miejsca, w którym miała upaść czarnowłosa. Jednak, gdy od gruntu dzieliło ją raptem kilka metrów, opar wybił się w powietrze i w locie przyjmując ludzką postać, chwycił dziewczynę. I choć lądowanie, jakie im wyszło, nie należało do najdelikatniejszych, to z pewnością było znacznie przyjemniejsze od niekontrolowanego upadku.

— Xa… Xana…? — zdziwiła się Azjatka, zdając sobie sprawę, kto przyszedł jej z pomocą.

— Myślałaś, że pozwoliłbym któremuś z gości wyjść z gry bez odprowadzenia? Wystarczy już, że Della Robia nas opuścił bez pożegnania — oznajmił, stawiając ją na ziemi, po czym spojrzał w kierunku aktywnej wieży. — A teraz wybacz, ale mimo wszystko jest ktoś ważniejszy od ciebie.

I nim zdążyła zareagować, Xana odwrócił się gwałtownie do niej, przywołując w wyciągniętej ręce swój miecz, przecinając ją na pół, po czym nie czekając, aż jej cyfrowe wcielenie zniknie do reszty, puścił się biegiem w stronę wieży.

***

Aelita leciała, najszybciej jak tylko mogła, nie mogąc jednak w żaden sposób pozbyć się siedzącym jej na ogonie Szerszeni. Spróbowała już kilkukrotnie wyeliminować któregoś z nich Polem Energii, lecz strzelanie do tyłu, będąc pod ostrzałem, nie było łatwe i w efekcie trafiła jedynie jednego, tracąc jednocześnie znaczną część przewagi nad nimi.

Gdy w końcu zbliżyła się do wieży na tyle, by móc wylądować, zgrabnie dotknęła gruntu i niemal bez zatrzymywania się ruszyła biegiem w jej stronę, wciąż unikając trafienia. A gdy już myślała, że nie dadzą radę jej zatrzymać, pod jej nogami przeleciała czarna chmura dymu, by zmieniać się w czarnowłosą postać tuż przed ścianą wieży i blokując jej przejście.

— Zostawianie damy samej sobie raczej nie było raczej zbyt grzecznym posunięciem z mojej strony, nieprawdaż panno Schaeffer — spytał, gdy nieomal na niego wpadła. — Zaraz to jednak nadrobimy.

I ruszył za wycofującą się elfką. Nie zaszła jednak daleko, gdyż tuż za nią padło kilka strzałów, którym towarzyszył natarczywy furkot skrzydełek.

— Więc od czego miałbym zacząć…? — zaczął się zastanawiać, ponownie przywołując miecz z obłoku cienia i chwytając go obiema rękami. — Może pomożesz mi w tej decyzji?

Aelita jednak nie zamierzała mu jednak w żaden sposób pomagać w rozwiązaniu tego problemu. Zamiast tego stworzyła w obu rękach Pole Energii i szybko posłała je w jego stronę. Nic jednak w ten sposób nie zyskała, gdyż Xana osłonił się swym wielkim mieczem, niczym tarczą.

— Widzę, że chcesz z miejsca przejść do konkretów — stwierdził, wyglądając zza swojego ostrza. — Proszę bardzo.

I zamachnął się, uderzając bronią zza głowy. Elfka zdołała jednak uniknąć ataku, odskakując od niego. Nim jednak zdążyła przywołać kolejne pociski, musiała uchylić się przed mknącym w jej stronę dyskiem energii, jednocześnie wystawiając się na atak wciąż unoszących się im nad głowami Szerszeni.

Przez dłuższą chwilę uskakiwała przed kolejnymi pociskami, co mimo wszystko nie było znowu takie trudne pomimo ich znaczącej przewagi. Nie wiedziała czemu, ale strzelały pojedyncza, dając jej czas na unik przed kolejnym wystrzałem. Jak gdyby wykonywany przez nią tańca, sprawiał im przyjemność, tak jak ich panu, który stał tuż poza stworzonym przez potwory okręgiem i bez słowa przyglądał się poczynaniom swojej przeciwniczki.

W pewnym momencie, korzystając minimalnie dłuższej przerwy między atakami, rzuciła w jednego z potworów kulą energii. Pocisk trafił celu, wywołując eksplozję potwora, płosząc jednocześnie cztery sąsiadujące z nim stwory. Za późno jednak przypomniała sobie o reszcie przeciwników i kolejny pocisk trafił ją w ramię.

— Aelita, uważaj! — usłyszałam jeszcze głos Jeremiego, jednak nie pomogło jej to w uniknięciu kolejnej laserowej wiązki, trafiającej ją w plecy i posyłając ją na kolana. Nim jednak zdążyła znów poderwać się na nogi, lecz silne pchnięcie w plecy skutecznie posłało ją na ziemię.

Xana bowiem skorzystał z zaistniałej okazji i podszedł do niej niezauważony, by teraz unieruchomić różowowłosą swoim cieniem.

— Znajomo sytuacja, czyż nie? — bardziej spytał, niż stwierdził, unosząc Aelitę do pionu, po czym wraz ze wciąż szamoczącą się dziewczyną, ruszył w stronę krawędzi platformy.

— No ale przynajmniej w końcu wszystko zostanie zrobione, tak jak powinno — dodał w połowie drogi.

W tym jednak momencie oboje usłyszeli dziwny dźwięk.

Czarnowłosy miał już odwrócić się, by dowiedzieć się, co może być jego źródłem, gdy poczuł pchnięcie w plecy, a z jego piersi wyrosła klinga katany.

— Nigdy nie potrafiłeś docenić przeciwnika… Xana… — wydyszał Ulrich, tuż za plecami programu, którego ciało właśnie zaczęło się rozpadać.

— Być może… — zaczął, lecz nim zdążył rozwinąć swą wypowiedź, rozwiał się do końca w strzęp czarnego dymu, który zniknął w powietrzu.

— Wszystko dobrze — spytał Niemiec, podbiegając do przyjaciółki, która boleśnie wylądowała na lodowym podłożu, niepodtrzymywana dłużej przez wstęgi mroku.

— Tak — odpowiedziała, wstając i zaczynając się rozglądać za Szerszeniami, które zdążył w międzyczasie gdzieś zniknąć.

— To może lepiej leć zdezaktywować już tę wieżę.

— Tak chyba będzie najlepiej — zgodziła się i podbiegła do budowli.

Gdy tylko dobiegła do ściany, przeniknęła przez nią niczym przez wodną kurtynę i znalazła się we wnętrzu wysokiej tuby o czarnych ścianach, na których wyświetlały się błękitne ekrany z przelatującymi ciągami jedynek i zer.

Przechodząc po krótkiej kładce, dotarła do okrągłej platformy pokrytej w całości dobrze jej znanym symbolem koła i dwóch koncentrycznie ułożonych pierścieni z jedną cienką kreską wychodzącej z zewnętrznego pierścienia i przebiegającą po pomoście oraz trzech grubszych po przeciwnej stronie.

W miarę jak dziewczyna zbliżała się do środka znaku, kolejne jego części rozświetlały się delikatną poświatą, zupełnie jakby reagował on na samą jej obecność. Gdy tylko znalazła się na środkowej kole, zaczęła unosić się w powietrzu, lecą w stronę mniejszej platformy znajdującej się nad jej głową. Po krótkim locie wylądowała na mniejszej wersji dolnej platformy, a przed nią pojawił się duży, półprzejrzysty ekran. Przyłożywszy na chwilę do niego dłoń, zostawiła na nim jej obrys, który po chwili został zastąpiony słowem “AELITA”, by w następnej chwili jego miejsce zajęło słówko “KOD”. Na sam koniec pod najnowszym napisem, litera po literze wyświetliło się kolejne hasło. “LYOKO”.

— Wieża dezaktywowana — powiedziała dziewczyna, a ekrany pokrywającej do tej pory ściany zaczęły opadać i znikać w mrocznej otchłani, gdzieś w dole.

***

Znalazłszy się z powrotem we własnym ciele, natychmiast wyjąłem, wystającą mi z piersi wtyczkę z niezadowoleniem stwierdzając, że po raz kolejny powrót wywołał dziwny dyskomfort, którego nie potrafiłem wyjaśnić. Zamknąwszy klapkę nad wejściem dla wyjętego co modułu, upewniłem się, że tworzywo maskujące przylega, jak należy i zacząłem się ubierać.

Zapinając ostatni guzik, zacząłem zamykać poszczególne procedury. Może i połączenie między moim sprzętem a Superkomputerem było bezpieczne, ale nie musiałem ułatwiać im odnalezienia mnie. Tym bardziej że nie miałem zamiaru się ujawniać. A przynajmniej nie tak szybko.

Kiedy wszystko było załatwione, zgasiłem światło i ruszyłem po schodach. Przeszedłem jednak ledwie parę stopni, gdy postanowiłem przejrzeć w pamięci stworzoną wcześniej listę

Jak się okazało, zapomniałem zobaczyć, do jakich wniosków dochodzą, po dzisiejszym spotkaniu. Wygląda na to, że będę musiał jednak bardziej się pilnować w tym co robię, by wszystko odbywało się, jak należy.

Nie mogłem jednak pozbyć się przekonania, że to drobne niedopatrzenie mimo wszystko, będzie mogło skutkować kilkoma ciekawymi doświadczeniami.

***

Cała piątka zebrała się w sali holomapy.

— No i co o tym myślicie? — odezwał się w końcu Jeremie, przerywając ciszę, która zalegała w pomieszczeniu już od kilku minut.

— Jak to co?! — zdenerwowała się Azjatka. — Nasz największy wróg, który nieraz próbował nas zabić i przejąć kontrolę nad światem, wraca sobie po dziesięciu latach jak gdyby nigdy nic, by organizować sobie jakąś chorą zabawę naszym kosztem! Walczyliśmy z nim przez ponad dwa lata! Jak w ogóle on przetrwał? Przecież program wieloczynnikowy miał się go pozbyć raz na zawsze?

— Spokojnie Yumi… — zaczął Ulrich, lecz szybko ucichł, widząc spojrzenie, jakie posłała mu jego ukochana

— Nie ważne jak to zrobił. Ważne, że jest i że znów próbuje namieszać — wtrącił Odd, stając między wszystkimi, przy okazji ratując przyjaciela z niezbyt przyjemnej sytuacji.

— Odd może mieć rację… — stwierdził okularnik, ponownie spoglądając w monitory.

— Dzięki Einstein.

— Niech wam będzie… — westchnęła, widząc, że jest w mniejszości. Spojrzawszy jeszcze po wszystkich, dodała:

— To, co robimy?

— Jak to co? Wojownicy Lyoko wracają do akcji — wykrzyknął Włoch, uśmiechając się od ucha do ucha, jak zawsze miała w zwyczaju w takich sytuacjach.

— Powiedział to ten wojownik, który wypadł z gry jako pierwszy — stwierdził Jeremie z lekkim uśmieszkiem, wywołując jednocześnie krótkie parsknięcie u zakochanej pary.

— To może następnym razem wybierzesz się z nami do Lyoko, co? — padło w odpowiedzi.

— Wolę zostawić walkę wam. Spróbuję za to dowiedzieć się nieco więcej o  obecnej sytuacji i w jaki sposób Xana dał radę powrócić.

— Zatem ustalone. Znowu będzie trzeba komuś skopać tyłek — podsumował po chwili Ulrich.

— Szkoda tylko, że teraz raczej będzie trudniej, niż kiedyś — powiedziała czarnowłosa dziewczyna.

— Jakoś damy radę Yumi. Robimy tak jak w szkole. Stale pod telefonem. Jutro zaczynam poszukiwania — postanowił Einstein, wstając z fotela i wraz z resztą grupy ruszył ku windzie.

— Aelita, idziesz? — dodał, spoglądając na dziewczynę, która przez całą dyskusję stała ze spuszczoną głową, nie odzywając się ani słowem.

— Tak. Zaraz was dogonię — odpowiedziała wyrwana z własnych myśli, spoglądając w stronę przyjaciół. Kiedy drzwi zamknęły się z sykiem za nimi, spojrzała, na obracając się powoli hologram.

— Przepraszam, tato…

Autor: Xana

Rozdział 4

William? — zdziwiła się Yumi, odruchowo przywołując do ręki wachlarz.

Reszta również jak na komendę przygotowała się do walki. Ulrich wyciągnął z pochwy obie katany, Odd wycelował w nowoprzybyłego zaciśniętą pięścią, a w dłoniach elfki pojawiły się dwie sfery różowego światła.

— Ej… Einstein… Jego też zaprosiłeś? — palnął mimo wszystko Odd, nie odrywając wzroku od swojego celu.

Nim jednak Jeremy zdążył odpowiedzieć, odezwał się czarnowłosy, zatrzymując się kilka metrów od nich.

— Wszystko i wszyscy są dokładnie tam, gdzie mieli być Della Robia.

— To, co ty tu robisz William? — warknął Ulrich, mimowolnie przypominając sobie kolejne walki, które ze sobą stoczyli. — Tylko nie mów, że to ty znów włączyłeś Superkomputer.

— Przecież mówię, że miałem tu być tak samo, jak i wy. Choć wygląda na to, że i tak nie obejdzie się bez wyjaśnień — stwierdził brunet, po czym podrzuciwszy miecz, chwycił go i wbił w grunt. Następnie oparł się obiema dłońmi na rękojeści i jak gdyby nic się nie stało, kontynuował swoją wypowiedź. — Po pierwsze… Tak… to ja ponownie uruchomiłem Superkomputer. Po drugie to JA was tu sprowadziłem. A po trzecie nie jestem tym, za kogo mnie bierzecie.

Po tych słowach zapadła cisza, której dopiero po paru sekundach odważył się przerwać Odd.

— To, kim w takim razie jesteś — spytał, wciąż celując rozmówcy między oczy.

— Dziesięć lat temu zdawaliście się bardziej domyślni.

— To Xana — krzyknął nagle Jeremi, na co cała czwórka krzyknęła zszokowana.

— Xana we własnej osobie? — nie dowierzała Włoch.

— Jesteś tego pewien Jeremi? — upewniał się Ulrich. — Na pewno nic nie pomieszałeś?

— To niemożliwe! Przecież on przestał istnieć! — zaprzeczała elfka.

— Brawo Belpois — pogratulował Xana nieobecnemu mężczyźnie, spoglądając w niebo, gdy reszta obecnych umilkła, oczekując jakiejś odpowiedzi. — A co do wyrażenia “we własnej osobie” Della Robia, to jest ono raczej mocno…

— Ty nie możesz być Xaną! — przerwała mu Aelita. — Mój ojciec poświęcił się, byśmy mogli cię zniszczyć!

— …nietrafione — dokończył program, po czym zwrócił się w stronę różowowłosej. — Może i to zrobił, ale jak widać na załączonym obrazku, nie specjalnie wam to wyszło. A teraz, jeśli pozwolicie i formalności zostały dopełnione, ja wasz opuszczę, gdyż muszę dokończyć jedną sprawę.

I nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, machnął ręką, rozwiewając swoją broń w chmurze czarnego dymu, po czym sam również zmienił się w kłąb dymu, który pomknął w stronę, z której dopiero co przybył.

— O nie… — szybko zareagował Ulrich. — Tak łatwo nie dam mu uciec. Supersprint! — wykrzyknął, ruszając w pogoń za przeciwnikiem.

— Ulrich, czekaj! — zawołała za nim Yumi, po czym wszyscy ruszyli za nim biegiem.

— Co mu jest, Yumi — spytała po chwili Aelita, patrząc na wciąż oddalającą się sylwetkę przyjaciela.

— Nie wiem, ale jakiś tydzień temu było podobnie. Skończył rozmawiać przez telefon i tak samo się zdenerwował. Próbowałam się dowiedzieć, co się stało, ale w ogóle nie chciał o tym mówić. Jeremie! Zaprogramujesz nam pojazdy?

— Chwila. Już je wysyłam. Muszę tylko coś znaleźć.

— Tylko się pospiesz Einstein, bo zaraz obaj nam zniknął z oczu — wtrącił się Odd, sadząc susy na czworaka.

Ledwie jednak skończył mówić, a kawałek przed nimi zaczęły wirtualizować się dwa, unoszące tuż nad podłożem pojazdy. Fioletowo-różowa deska z przodem o wyglądzie kociej głowy oraz srebrny pojazd wyglądający jak połączenie hulajnogi i skutera.

Bez zatrzymywania, Odd wskoczył na deskę i momentalnie wystrzelił do przodu, natomiast Yumi stanęła za sterem drugiego wehikuł, a gdy tylko Aelita zajęła miejsce za nią i złapała w pasie, również wystartowała.

***

Ulrich pędził za czarną smugą, powoli zmniejszając dzielący ich dystans. Wiedział jednak, że Supersprint zaraz przestanie działać i straci możliwość dogonienia przeciwnika.

Miał już prosić Jeremiego o podesłanie mu motoru, gdy niespodziewanie Xana wrócił do ludzkiej formy, wykonując jednocześnie szerokie cięcie mieczem, które niechybnie miało pozbyć się szatyna z gry.

Niemiec jednak w ostatniej chwili padł na kolana i ślizgając się po lodowej powierzchni, zdołał uniknąć ataku, który minął go ledwie o kilka milimetrów i wbił w podłoże.

Zatrzymawszy się już za przeciwnikiem, Ulrich natychmiast poderwał się na równe nogi, przygotowując do walki.

— Czyli jednak chcesz się zabawić, jak za starych, dobrych czasów — stwierdził Xana, cały czas będąc zwróconym do niego plecami.

Wyrwawszy ostrze z podłoża, uniósł je na wysokość oczu i spoglądając przez ramię, dodał:

— To miło z twojej strony, choć nie wiem, czy dasz radę dotrzymać mi kroku.

Usta Ulrich wykrzywiły się w grymasie złości, gdy bez słowa zaatakował, tnąc obiema katanami.

***

— Ej, Einstein… — zaczął Odd. — Wiesz może, gdzie ich tak niesie?

— Wydaje mi się… że mogą się kierować do krateru na skraju platformy — odpowiedział mu po chwili Jeremi. — Tylko że… to nie ma żadnego sensu… Po co Xana miałby się tam kierować, skoro nie ma tam żadnej wieży?

— A może jednak chodzi o wieżę? — zastanawiała się na głos Aelita, trzymając się przyjaciółki.

— Przecież Jeremie powiedział, że… — zaczął Odd, lecz elfka mu przerwała.

— Nie ma tam żadnej wieży. A jeśli właśnie o to chodzi? Co, jeśli Xana próbuje odciągnąć nas jak najdalej od aktywowanej już wieży?

— Możesz mieć rację — wtrąciła się Yumi, odrywając spojrzenie od lodowego szczytu, za którym właśnie zniknął Ulrich. — Gdzie jest ta wieża, Jeremie?

— Na… Północny zachód od was.

— Ale kochani. Przecież nie zostawimy Ulrich sam na sam z naszym starym kumplem Xaną — wtrącił się blondyn.

— W takim ty Odd polecisz za Ulrichem, a ja z Aelitą zajmiemy się wieżą.

— Tak jest, sir — zasalutował jej Odd.

— Yumi! Uważaj! — krzyknęła niespodziewanie elfka, szarpiąc koleżankę w pasie, dzięki czemu obie uniknęły trafienia serią laserowych wiązek.

Gdy czarnowłosa spojrzał przez ramię, zobaczyła grupę sześciu podążających za nimi stworów, przypominających czerwone grzyby na czterech patykowatych nogach każdy.

— Ekstra! Kraby! — ucieszył się Odd, również spoglądając za siebie w przerwie między jednym a drugim unikiem. — A właśnie robiłem się głodny.

— Odd… Czy ty kiedykolwiek dorośniesz? — odezwała się Yumi, lawirując swoim pojazdem między kolejnymi pociskami.

— W Lyoko? — odparł, wykonując pętlę, po czym na jego twarzy pojawił się głupawy uśmiech, który cała piątka pamiętała jeszcze z czasów szkolnych. — A po co?

— To ty zajmij się owocami morza, po czym ruszaj za Ulrichem, a my w tym czasie lecimy do wieży.

— No to na razie — podsumował Włoch, po czym wykonując ciasny zwrot, ruszył na goniące ich potwory. — Banzai!

— Wariat… — westchnęła Yumi, patrząc na poczynania przyjaciela z lekka rezygnacją wymalowaną na twarzy.

— Ale to nasz wariat — stwierdziła elfka z uśmiechem, również patrząc na blondyna.

— A no nasz — odparła japonka, przewracając oczami, a na jej ustach zagościł lekki uśmiech. Następnie już bez słowa skierowała hulajnogę w stronę wskazaną im przez Jeremiego.

***

Ulrich wciąż nacierał na Xanę, który mimo wszystko zdawał się nic nie robić z jego starań, wciąż kierując się w swoim kierunku.

Nie ważne jak się starał, każde jego cięcie, uderzenie, czy sztych wciąż spotykało się z wielkim ostrzem przeciwnika. Tak jakby ten z minimalnym wyprzedzeniem wiedział jaki ruch zaraz zostanie wykonany.

W pewnym momencie zorientował się, że przestali się przemieszczać i już od jakiegoś czasu ich zmagania odbywały się na dnie otoczonego wodą krateru, tworzącego naturalną arenę.

I choć wymiana ciosów przestała być jednostronna, to jednak Niemcowi wydawało się, że pomimo pozornego impasu, to właśnie program cały czas dyktuje warunki starcia.

— No dalej Stern. Wpierw sam chciałeś się bawić, a teraz ledwie dajesz radę — spytał z niewymuszonym uśmiechem brunet, wyprowadzając kolejne uderzenie zza głowy, które jednak nie dosięgnęło swego celu i jego klinga wbiła się w lód, tworząc sieć pęknięć. — Kilka lat temu radziłeś sobie zdecydowanie lepiej.

— Jesteś tego pewien? — warknął Ulrich, tnąc na krzyż obiema katanami. Żadna jednak nie trafiła wroga, gdy ten bez większego trudu odskoczył do tyłu, zostawiając ostrze na miejscu.

— A owszem — padło w odpowiedzi, gdy czarnowłosy lawirował pomiędzy kolejnymi atakami szatyna.

Wtem przyjął oba ostrza na znajdujący się na jego lewym przedramieniu, nabity kolcami karwasz, zatrzymując dotychczasowy taniec śmierci.

— W ogóle, to co tam u ojca — zapytał, wyglądając zza uniesionej ręki. — Podobno nie najlepiej, ale wolałbym usłyszeć to z pierwszej ręki.

I nim Ulrich zdążył w jakikolwiek sposób zareagować na zaczepkę, Xana zmienił się w dym, wytrącając go z równowagi nagłym brakiem oporu.

— Skąd ty to niby wiesz? — rzucił gniewnie, odzyskawszy stabilną postawę i odwracając się do bruneta, który zdążył wrócić do swej fizycznej formy i podnieść porzucony miecz.

— No wiesz… — zaczął, wzruszając ramionami. — Ma się swoje źródła.

— Trzymaj się z dala od mojej rodziny — krzyknął Niemiec, z impetem nacierając na rozmówcę, który ponownie zasłonił się swym mieczem niczym tarczą.

— To zależ — padła odpowiedź, gdy Ulrich został odepchnięty na kilka kroków, a posiadacz wielkiego miecza ruszył na niego.

***

Odd elegancko wylądował na wszystkich czterech łapach, a znajdujący się kilka kroków za nim krab eksplodował.

— Proszę państwa…! Widownia szaleje, kiedy Niesamowity Odd odnosi kolejne spektakularne zwycięstwo…! — komentował człowiek-kot, podnosząc się na równe nogi, przemawiając do wyimaginowanego mikrofonu i rozglądając się po nieistniejących trybunach.

— Odd… — rozległo się w powietrzu, lecz blondyn zdawał się tego nie zauważać, wciąż pochłonięty żywym komentarzem do widowni. — ODD!

— Tak Jeremie? — spytał, nawoływany przez przyjaciela, jak gdyby nigdy nic.

— Mam ci przypomnieć, że miałeś pomóc Ulrichowi z Xaną?

— Nie musisz — oznajmił spokojnie Włoch, ruszając biegiem. — Możesz mi za to powiedzieć, ile jeszcze mi życia zostało?

— Gdyby mnie wcześniej słuchał, wiedziałbyś, że przez tą twoją popisówkę zostało ci zaledwie piętnaście…

Niespodziewanie wiązka czerwonego lasera trafiła Odda w sam środek pleców, omal nie powalając na ziemię. Nim jednak dotknął podłoża, czy choć wydał siebie okrzyk zaskoczenia, jego ciało rozpadło się niczym szklana figurka na setki białych kwadracików, które rozpłynęły się w powietrzu.

— …punktów życia.

Autor: Xana

Rozdział 3

Do Aelity Schaeffer, Jeremiego Belpois, Odda Della Robia, Ulricha Sterna i Yumi Ishiyamy. Dla tych, których nie widziałem od lat. — przeczytał blondyn na głos, z trudem przełykając pół kanapki, po czym spojrzał po reszcie zebranych. — To chyba do nas.
— No co ty nie powiesz Odd… — stwierdził drugi blondyn w okularach, biorąc od niego kartkę.
— Tylko jak? Kto mógł wiedzieć, że tu będziemy? — próbowała się dowiedzieć dziewczyna o różowych włosach.
— Tego nie wiem.
Tymczasem Odd bez pytania zaczął, odrywać taśmę z kartonu i po chwili pudło było otwarte. Wszyscy niemal jednocześnie spojrzeć do środka.
Z tej perspektywy nie było widać, co jest w środku, ale chyba było wypełnione po same brzegi.
— Myślicie o tym samym, co ja? — spytał w końcu blondyn w okularach, wyciągając z pudła czarną karteczkę i patrząc po reszcie.
— Jeśli myślisz o tym, by zjeść kolejną kanapkę, to tak — odparł Odd, biorąc z talerza kolejny przysmak.
— Odd… Ja pytałem poważnie.
— A ja, Jeremie, poważnie odpowiedziałem — odpowiedział, wracając do jedzenia.
— W ogóle to, która jest godzina? — wtrącił się szatyn, wyciągając karteczkę Jeremiemu z ręki.
— Za kwadrans czwarta — odpowiedziała dziewczyna o azjatyckiej urodzie, spoglądając na wyświetlacz zegarka.
— Tylko… czy powinniśmy to sprawdzać? — spytała dziewczyna o różowych włosach. — W końcu, gdyby to był właśnie on, to czemu by miał się ujawniać?
— Aelita ma rację. Poza tym nie ma możliwości, by program wieloczynnikowy, go nie zabił — dodał Jeremi, poprawiając okulary. — Wszyscy widzieliśmy, jak umiera.
— Kto widział, ten widział… — mruknął Odd, między kęsami.
— To i tak nie zmienia faktu, że to niemożliwe, by to mógł być Xana.
— Tak naprawdę to jest tylko jeden sposób, by się przekonać, czy to faktycznie nas stary kumpel powrócił z cyfrowych zaświatów — skwitował, biorąc kolejną kanapkę, po czym ruszył w stronę drzwi. Zatrzymawszy się w nich, spojrzał przez ramię. — Potrzeba wam kolejnego zaproszenia? W końcu jedno już mamy, nie?

***

Z zadowoleniem przyglądam się, jak wszystko przebiega zgodnie z planem.
Wpisuje na klawiaturze kolejną komendę i patrzę, jak obraz pustej już kuchni znika, zastąpiony mapą okolic Pustelni z pulsującym punktem przemieszczającego się szpiega. Wstając od biurka, wygaszam monitor i wychodzę z pomieszczenia.
Będąc już na dole, otwieram kluczem drzwi do piwnicy. Zamek przeskakuje z cichym zgrzytem, a z dołu daje się słyszeć szum. Nie włączając światła, schodzę na dół, a pomruk nabiera sił z każdym krokiem. Odczuwana temperatura, też wyraźnie rosła, choć nie w takim stopniu, by było to dokuczliwe.
W końcu docieram na sam dół, a rozmieszczone pod sufitem świetlówki ożywają, oświetlając spore pomieszczenie. Jednak pomimo swoich rozmiarów, przestrzeń zajmowały regały, zastawione częściami komputerowymi. Rzędy kart graficznych spiętych wiązkami kabli. Wentylatory, pilnujące, by wszystko utrzymywało znośną temperaturę. Różnej wielkości monitory, wyświetlające jakieś wciąż zmieniające się wartości. Podłogę pokrywały wiązki przewodów, ciągnących się między szafkami a wciśniętym w kąt starym biurkiem, którego większość powierzchni zajmowała konstrukcją wyglądającą jak kilka pozbawionych części, obudowy komputerów połączonych w jedno. Poza tym miejsca starczyło akurat na duży monitor — który i tak był przymocowany, do tego komputerowego miszmaszu — i małą klawiaturę.
Całość dopełnia obity popękaną skórą fotel.
Podchodząc bliżej, zaczynam rozpinać koszulę, po czym ściągnąwszy ją i wieszam na oparciu, siadając w nim.
Wybudzając maszynerię ze stanu uśpienia, zaczynam wpisywać kolejne komendy, furkocząc klawiaturą.
I choć spełnia ona swoje zadanie, to jednak gdzieś na pograniczach świadomości mam świadomość, że ciągle jest to ledwie kopia oryginału. Oryginału, który jest niemal, że wręcz paradoksem. Anomalią zdającą się ignorować większość podstawowych założeń nauki.
W czasie wpisywania kolejnych poleceń na ekranie zaczynają pojawiać się kolejne paski ładowania, wskazując szybko postępujące przygotowania systemów.
Gdy ostatniej z procedur brakuje zaledwie kilku procent do pełni gotowości, z niewielkiego głośnika wydobywa się seria pisków.
Włączam alarm w fabryce.
Wciskając trzy klawisze, przywołuję na monitorze okno z ujęciem jednej z kamer, które przedstawiało główną halę fabryki wraz z szybem i znikającą w nim windą.
Nie mając czasu do stracenia, zamykam wszystkie okna. Łapiąc za zwisający z blatu gruby kabel ze wtyczką zakończoną kilkunastoma cienkimi bolcami i wpinam go w ukryte dotąd gniazdko.

***

Stalowe wrota otworzyły się ze zgrzytem, a piątce przyjaciół ukazał się widok, którego nie spodziewali się już zobaczyć w życiu.
Okrągłe pomieszczenie o ścianach zrobionych z metalowych płyt i zwisającym z sufitu, stalowym ramieniem, zakończonym baterią monitorów. Całość była oświetlona bladym światłem wydobywającym się z dużego, okrągłego podestu zajmującego centralną część pomieszczenia i wyświetlającego hologram, godny filmu science fiction: obracającą się ogromna kula z żarzącym się jądrem, które otaczały cztery nieregularne struktury.
— Czyli jednak ktoś tu był… — stwierdziła Yumi, wchodząc wraz z resztą.
— Tylko kto i po co? — wtrącił się Jeremie. — Tylko my wiemy, że Superkomputer tu jest, a nawet jakby ktoś by go znalazł i uruchomił, to i tak nie powinno zmienić faktu, że Xana przestał istnieć.
— To i tak nie wyjaśnia, skąd wzięła się tamta paczka w Pustelni — stwierdził Ulrich. — Podpis raczej dużo nie mówi.
— Em… Kochani… — zaczął Odd stojący najbliżej monitorów. — Nie chcę wam przerywać, ale Superskan wykrywa na Lodowcu aktywną wieżę…
— Co! — zdziwił się Jeremie. Podbiegł do fotela i spojrzał na największy monitor, na którego środku widniał wspomniany komunikat. — Ale jak? Kto?
— Może odłóżmy to pytanie na później, Einstein. Chyba lepiej będzie pozbyć się tej wieży, nim coś się stanie, nie?
— Odd ma rację, Jeremie. Dezaktywujemy wieżę i na spokojnie spróbujemy dojść, kto i po co uruchomił Superkomputer — powiedział Ulrich, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
— Dobra. Na wszelki wypadek wysyłam was wszystkich — zgodził, po chwili blondyn, choć widać było, że cały czas bił się z myślami. — Ty i Odd w pierwszej kolejce. Yumi i Aelita w drugiej. Obym niczego, nie pomieszał…
— Jeśli ktoś ma sobie z tym poradzić, to na pewno ty, Jeremie. — Aelita próbowała pocieszyć, zajmującego miejsce w fotelu chłopaka.
— Liczymy na ciebie — dodała Yumi.
— Ta… Dzięki… — mruknął okularnik, niepewnie zaczynając wpisywać coś na klawiaturze.

***

Granatowe niebo, niezmącone niczym aż po horyzont i bezkresna tafla, falującego lekko oceanu.
Wysoko nad powierzchnią wody, niczym osobliwe chmury unosi się archipelag jasnoniebieskich platform, przypominających gigantyczne kry, pośród których wiły się lodowe ścieżki.
Wśród lodowych szczytów, pomostów, łuków i wielu innych fantazyjnych formacji wznosiły się ku mrocznemu niebu osobliwe struktury. Niczym wykonane z kości słoniowej wieże z podstawami wyglądającymi jak pokryte ciemnymi naroślami. Niczym pnącza próbujące sięgnąć do delikatnego światła wydobywającego się z ich szczytów w formie białych oparów mgły.
Jednak jedna z owych wież się wyróżniała. Stała samotnie, z dala od wszelkich formacji i niemal na skraju jednej z platform, a z jej szczytu wydobywały się jasnoczerwone opary.
Z dala od niej szumiał majestatycznego wodospadu, którego wody płynęły, pomimo aury, jaka powinna tu panować.
W powietrzu u jego podstawy pojawiły się dwie siatki, trójwymiarowych modeli, które w zawrotnym tempie zaczęły pokrywać się teksturą, ukazując sylwetki dwóch postaci wkraczających do tej lodowej krainy.
W końcu wszystko dobiegło końca i prawa rządzące tym miejscem, zaczęły na nich oddziaływać, sprowadzając ich na ziemię.
A raczej jednego z nich, gdyż drugi pojawił się nad powierzchnią jeziora, znajdującego się u stóp wodospadu, co skutkowało jego pluskiem i krótką szamotaniną.
— Ulrich… Odd… Wszystko w porządku? — padło pytanie, a głos, który zdawał się dobiegać ze wszystkich stron jednocześnie.
— Jasne Jeremy. Jak zawsze. Możesz sprowadzać Yumi i Aelitę — odparł Ulrich, który przyglądał się swojemu ciału ubranemu w brązowo-żółty kombinezon z karwaszami i wysokimi butami do połowy łydki. Sięgnąwszy sobie przez ramię, do okrągłej pochwy przymocowanej do pleców i wyciągnął z niej katanę, której zaczął się przyglądać.
— Weź tylko, wyślij jej trochę dalej od tego wodospadu, Einsteinie — rzucił Odd, wygrzebuję się na brzeg i próbując strząsnąć z siebie resztki, po nieplanowanej kąpieli, czym strasznie przypominał kota. Tym bardziej że w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, nie miał zwykłego stroju, a skafander nadający mu wygląd fioletowego kota. Czteropalczaste rękawice o palcach zakończonymi pazurami, pręgowany ogon i para spiczastych, kocich uszu wystających z włosów ułożonych w zaczesany do tyłu czub nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. — No, chyba że chcesz ryzykować, że twoja księżniczka zaliczy niespodziewaną kąpiel.
Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast tego w powietrzu, parę metrów dalej zaczęły pojawiać się dwie kolejne siatki wielokątów, powtarzając cały proces.
Lądując bez większych problemów, obie zaczęły się sobie przyglądać.
Aelita była ubrana w obcisły kombinezon w dwóch odcieniach różu, wykończonym półprzezroczystymi, niebieskimi naramiennikami oraz spódniczką. Całości dopełniały długie, fioletowe rękawiczki bez palców i bransoletka z dużą gwiazdką na prawym nadgarstku.
— Zapomniałam, jak bardzo ci pasują te elfie uszy — stwierdziła z uśmiechem Yumi, spoglądając na drugą dziewczynę.
Sama była w czymś przypominający strój lekkoatletyczny utrzymanym w kolorach brązowym i różowym z ochraniaczami na ramionach i kolanach. Gdzieniegdzie można było dostrzec wykończenia w kwiaty wiśni. Różowe, sportowe buty i żółty pas materiału zwinięty na plecach
— A tobie dobrze nie tylko w czarnym.
— Witamy nasze panie w starych progach — powiedział Odd, kłaniając się przed nowoprzybyłymi, niczym lokaj otwierający drzwi przed swoim panem. — Wybaczcie za to niezbyt ciepłe powitanie, ale klimat w tym momencie nam nie sprzyja.
— Przynajmniej nie pada… — mruknął pod nosem Ulrich, przewracając oczami i schował katanę do pochwy.
— Wtedy byłaby beznadzieja — podsumował blondyn, odwracając się do przyjaciela.
— Dlatego cieszmy się, że tu nie pada — stwierdziła Yumi, wciąż próbując się ponownie oswoić do wirtualnym wcieleniem.
— Patrzcie! — wykrzyknęła Aelita, wskazując na coś przed sobą.
Cała trójka spojrzała we wskazanym kierunku.
W ich stronę z zawrotną prędkością sunęła smuga czarnego dymu.
— Czy to… — zaczęła Yumi. Nim jednak zdążyła dokończyć, obłok zatrzymał się i przyjął postać czarnowłosego chłopaka w czarno-szarym kombinezonie z grubym, metalowym karwaszem na lewej ręce.
Idąc w ich stronę, wyciągnął w bok prawą rękę, w której zebrał się kolejny kłąb dymu, który zmienił się w wielki, przypominający tasak miecz. Zarzuciwszy go sobie bez większego problemu na ramię, nowo przybyły, uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.

Autor: Xana

Rozdział 2

Każde miasto na świecie zdaje się mieć choć jeden taki budynek, który stoi opuszczony, jakby wszyscy o nim zapomnieli. Paryż nie wyłamywał się z tej reguły.

Pustelnia. Dwupiętrowy dom z ogrodem otoczonym drzewami, które zapewniały nieco wytchnienia, od zgiełku miasta. Coś jednak sprawiało, że niemal nikt się nim nie interesował. Zarówno nieliczni przechodnie, jak i władze. Jednak w przeciwieństwie, od starej fabryki, to miejsce nie uległo latom zapomnienia. To, co tak naprawdę zdradzało lata opuszczenia, było zardzewiałe ogrodzenie z łuszczącą się tabliczką i ogród, który zdążył zmienić się w dzikie chaszcze. Wszystko inne zdawało się takie samo jak w dniu, w którym jego właściciel zniknął bez śladu.

Dziś jednak dom cieszył się wyjątkowym zainteresowaniem.

Pod furtką stali niewysoki, szczupły blondyn w okularach i dziewczyna z różowymi włosami sięgającymi ramion.

— Gdzie oni są? — rzucił podenerwowany blondyn, kolejny raz spoglądając na zegarek. — Ja rozumiem, że Odd może się spóźniać, ale Yumi i Ulrich? Z tego, co wiem, to oni wszystkich mają najbliżej.

— Nie denerwuj się Jeremy. Na pewno zaraz przyjdą.

— Może i masz rację, ale mogli chociaż zadzwonić, że się spóźnią.

W tej samej chwili ukryty w kieszeni Jeremiego telefon zapikał, informując o przyjściu wiadomości. Wyciągnąwszy go, spojrzał na wyświetlacz. Westchnął ciężko i bez słowa wyjaśnienia podał urządzenie dziewczynie.

Nie stujcie jak słupy soli, tylko whodźcie. WL2 — przeczytała na głos, odwracając się do okularnika, który przyglądał się oknom Pustelni. — To od Odda?

— Doszłaś do tego po błędach? — spytał, z trudem otwierając skrzypiącą furtkę, a ona przytaknęła.

— Tylko co właściwie znaczy „WL2”?

— Nie wiem Aelita. Zapytasz go o to osobiście. Ja już dawno przestałem próbować zrozumieć, co mu przychodzi do głowy. Pamiętasz, jak próbował przemycić Kiwiego do Lyoko?

— Ciężko to zapomnieć — stwierdziła, przypominają sobie, wszystko, co wynikło tamtego dnia.

***

Wnętrze zdecydowanie odbiegało od większości wyobrażeń opuszczonego od lat domostwa. Nigdzie nie walały się żadne papiery, czy śmieci. W kątach nie było pajęczyn, a meble, choć najlepsze lata miały już dawno za sobą stały na swoich miejscach.

Widać było, że ktoś musiał, zadbać o to miejsce. Nawet jeśli wciąż nikt nie zechciałby tu mieszkać.

— No cześć kochani — przywitał się z nowoprzybyłą dwójką, przeraźliwie chudy blondyn wychodząc z salonu. — Wiecie, że się spóźniliście?

Przydługie włosy opadały mu swobodnie, co po przyzwyczajeniu się do jego szkolnego czuba wydawało się dziwne. Ubrany był w większości w fiolet i róż, czyli w kolory, które nie specjalnie do większości ludzi w ich wieku. Jednak ktokolwiek go bliżej poznał, wiedział, że dobór ubioru był najmniejszym z jego dziwactw.

— Nie spóźniliśmy się Odd. Czekaliśmy na ciebie i resztę — odparł Jeremie, witając się. — A w ogóle to jak wszedłeś do środka, skoro byliśmy przed czasem?

— Chyba zapomniałeś Einsteinie, że są tu jeszcze takie rzeczy jak tylne drzwi.

— A co z Yumi i Ulrichem? — spytała z zaciekawieniem Aelita, rozglądając się.

— Już są. Byli pierwsi i siedzą teraz na górze — stwierdził Odd, wskazując głową na szczyt schodów. — A jak zamierzasz do nich iść, to możesz im powiedzieć by zeszli? Żołądek zaraz przyrośnie mi na stałe do kręgosłupa.

Jakby na potwierdzenie jego słów z jego brzucha dobiegło ich donośne burczenie.

— A nie mogłeś po prostu czegoś zjeść? — spytała, wchodząc po schodach.

— Nie mogłem — odparł chłopak z pretensją w głosie. Yumi jakimś cudem znalazła klucz do drzwi od kuchni i zamknęła je, zabierając go ze sobą. Wspominała coś o tym, że jakby tego nie zrobiła, to niczego bym nie zostawił… Albo coś w tym stylu… Nie słuchałem…

— Coś w tym jest — mruknęła do siebie dziewczyna. Na szczęście jej wypowiedź została zagłuszona przez kolejną falę odgłosów wydobywających się z żołądka Włocha.

— A czy ty przypadkiem nie potrafiłeś otwierać zamków? — spytał Jeremy, próbując niepostrzeżenie ukryć przyniesioną przez nich paczkę.

— A ty zawsze jesteś gotowy do biegu na setkę? — odparł Odd, krzyżując ręce na piersi.

***

Znalazła ich w starym gabinecie swojego ojca. Oboje prawie się nie zmienili przez te lata.

Yumi wciąż ubierała się na czarno, co podkreślało jej figurę. Jej uczesanie również nie zmieniło się od czasów szkolnych.

Podobna sytuacja była z Ulrichem, który podobnie jak japonka niewiele się zmienił przez te lata. Jak zawsze szczupły i wysportowany, wciąż nosił opadającą na czoło grzywkę. Ubrany był w ciemne odcienie zieleni i brązu. Jedyne co zmieniło się w jego wyglądzie to krótki zarost goszczący na jego podbródku.

Brunet stał oparty o ścianę z rękami w kieszeniach i z lekko nachmurzoną miną przyglądał się, jak czarnowłosa przegląda ustawione na zniszczonych półkach książki.

— Znalazłeś coś ciekawego, Yumi? — zaczęła Aelita, wchodząc do pomieszczenia.

— Nic specjalnego — odpowiedziała, odwracając się z uśmiechem do przyjaciółki, po czym obie wpadły sobie w ramiona.

— Co u was słychać? — dopytywała dalej różowowłosa, odsuwając się od Japonki na długość ramion.

— Zgadnij — stwierdziła Yumi, podnosząc lewą rękę, na której w świetle wpadającym przez okno błysnął złoty pierścionek z diamentowym oczkiem.

— Oświadczył ci się? — okrzyknęła podekscytowana dziewczyna, patrząc to na jedno, to na drugie, przy czym Ulrich wydawał się zmieszany całą sytuacją. — To wspaniale! Odd już wie?

— Chyba właśnie się dowiedział — podsumowała Yumi z uśmiechem, po czym obie zaczęły się śmiać.

— Tak właściwie… To ja… — zaczął chłopak z wyraźnym zakłopotaniem i usilnie unikając spojrzenia na obie dziewczyny.

— Macie już datę ślubu?

Nim jednak któreś z nich zdążyło odpowiedzieć, z dołu dobiegł ich zdenerwowany głos Odda.

— Gratuluję i w ogóle, ale zabłądziliście tam, czy jak?! Co poniektórzy mają coś takiego jak żołądek!

— Wszyscy mamy Odd, ale nie każdy grozi swojemu właścicielowi samo strawieniem co godzinę — doszła ich jeszcze odpowiedź Jeremiego.

Cała trójka mimowolnie parsknęła śmiechem.

— Lepiej już chodźmy, bo jeszcze nasz worek bez dna zrobi coś Jeremiemu — podsumował Ulrich, wciąż się uśmiechając.

***

Zamek w drzwiach zachrobotał. Chwilę później klamka z impetem uderzyła o ścianę, a fioletowo-różowa smuga wleciała do pomieszczenia, zatrzymując się dopiero przed zastawionym pakunkami stołem.

— Odd! Mógłbyś chociaż poczekać, że to rozpakujemy — skarciła przyjaciela Yumi, wchodząc wraz z resztą do kuchni.

— Chyba już zapomniałaś, że jak Odd jest głodny, to spokojnie mogły pokonać każdy rekord na dowolnym dystansie — stwierdził Ulrich, podchodząc do stołu i podobnie jak ich wiecznie głodny przyjaciel zaczął otwierać znajdujące się przed nim opakowania. Jednak w przeciwieństwie, od niego, nie wkładał do ust, wszystkiego, co wyciągnął.

— A przynajmniej póki nogi nie odmówią mu posłuszeństwa — dodał Jeremi, dokładając swój tobołek i również zabierając się za rozpakowywanie.

— Ha ha… Bałdzo zabałne… — wydusił z siebie Odd z pełnymi ustami. A gdy w końcu udało mu się, przełknął ich zawartość, dodał. — Jakbyście kiedyś sami doświadczyli takiego ssania w brzuchu, to nie byłoby wam do śmiechu.

      — Może i tak, ale dalej uważam, że chyba tylko miniaturowa czarna dziura mogłaby wyjaśnić, w jaki sposób potrafisz zjeść taką ilość pokarmu.

      — Co to? — Aelita zainteresowała się dużym tekturowym pudłem stojącym na szafce przy zlewie. Wyglądało bardziej jak paczka niż jak opakowanie na jedzenie.

       Pozostała czwórka spojrzała na tajemniczy karton, lecz nikt nie odpowiedział na jej pytanie.

       W końcu Ulrich poszedł po paczkę i postawił ją na stole w zrobionym przez resztę miejscu.

      — Strasznie lekka — podsumował, przyglądając się jej dokładniej.

Nic jednak nie dostrzegł. Było to zwykłe pudło z brązowej tektury, zaklejone szarą taśmą. Żadnych adresów, informacji o adresacie, czy czegokolwiek. Jedynie złożona na cztery kartka przyczepiona na wierzchu.

Odd bez słowa sięgnął po nią i rozłożył jednym ruchem ręki.

— Do Aelity Schaeffer, Jeremiego Belpois, Odda Della Robia, Ulricha Sterna i Yumi Ishiyamy. Dla tych, których nie widziałem od lat. — przeczytał na głos, z trudem przełykając pół kanapki, po czym spojrzał na resztę. — To chyba do nas.

— No co ty nie powiesz Odd… — rzucił Jeremi, biorąc od niego kartkę.

— Tylko jak? Kto mógł wiedzieć, że tu będziemy? — dopytywała się Aelita.

— Tego nie wiem.

Tymczasem Odd zaczął, odrywać taśmę. Po chwili pudło było otwarte i wszyscy mogli spojrzeć do środka.

Karton był niemal po brzegi wypełniony styropianowym granulatem, a na środku tego wszystkiego leżał czerwony kartonik z wiadomością.

Napisana czarnym mazakiem treść brzmiała następująco:

 

                                            KOLEJNA RUNDA WŁAŚNIE SIĘ ROZPOCZĘŁA

                                                   MIŁO BĘDZIE SIĘ ZNÓW SPOTKAĆ

                                                    PUNKT 16.00 TAM GDZIE ZAWSZE

                                                                             X.

 

Autor: Xana

Rozdział 1

Snuję się myślami po sypialni bez żadnego konkretnego celu. Wprawdzie właśnie dziś mija dziesięć lat od tamtego pamiętnego dnia, gdy mój ojciec odszedł. Jednak nie czuję z tego powodu jakiejś smutku, czy tęsknoty. Cała dekada ukrywania się, lecz ani trochę nie żałuję tego czasu. Nie jestem taki jak on. On potrafił tylko poświęcać każdą wolną chwilę na prace, które miały zapewnić mu osiągnięciem swoich celów. Ja natomiast doszedłem do tego, że życie to nie tylko obowiązki i można funkcjonować na zwolnionych obrotach.

Budzik zaczyna dzwonić, dając znać, że jest siódma pięć. Najwyższy czas wstawać.

Wracam świadomością do ciała i wstając, przeciągam się, po czym kieruję się do łazienki. Niby mógłbym się obyć bez tego, ale to już swego rodzaju nawyk. Niby zbędny, ale bez niego coś jest nie tak. Lata mechanicznego powtarzania robi swoje.

Staję przed umywalką, a z lustra bez większego zainteresowania przygląda mi się wysoki, szczupły mężczyzna. Chuda, trójkątna twarz w połączeniu z bladą karnacją ciemnymi oczami nadają mu wygląd, który mógłby pasować do postaci z jakiegoś filmu grozy. Nawet haczykowaty nos i czarne jak atrament włosy pasowały do tego wizerunku i jedynie ich nie przekraczająca żadnych norma długość psuła cały efekt.

Odwróciwszy w końcu spojrzenie, odkręcam wodę i przemywam dokładnie twarz, po czym wciąż mokrymi dłońmi próbuję poprawić jak zawsze sterczące kosmyki.

Kolejne zbędne przyzwyczajenie biorąc pod uwagę fakt, że nigdy nie udało mi się ich ułożyć na tyle długo, by miało to jakiś sens.

Wróciwszy wreszcie do sypialni, wyciągam z szafy czarną koszulę, złożone w kostkę jeansy i czarne skarpetki. Czyli zestaw, który nie wyróżnia się standardach. Po ubraniu się przechodzę do sąsiedniego pokoju. Ostatecznie nie mieszkam przecież sam. Trzeba się zająć innymi lokatorami. Otwieram drzwi bez pukania, które i tak nie miałoby najmniejszego sensu. Znajduję przełącznik i pomieszczenie wypełnia się łagodnym, błękitnym światłem.

— Dzień dobry kochani. Dobrze się wam spało? — rzuciłam w przestrzeń. Jednak nikt z obecnych jakoś nie kwapił się, by mi odpowiedzieć, choć chyba już żaden z nich nie spał. Zresztą jak zawsze.

— Kto chce śniadanie — dodałem niewzruszony, podchodząc do pierwszego z nich i spoglądając do środka.

Czarno-brązowy pająk jak zawsze był niezadowolony z tak wczesnej wizyty. Pomimo oddzielającej nas tafli szkła obrócił się w moją stronę i unosząc przednie odnóża, ukazał imponujące szczękoczułki.

— Widzę, że ty skończyłeś — stwierdziłem, dostrzegając pod pająkiem niewielkie, wysuszone szczątki jego ostatniego posiłku. On jednak nie interesował się moimi słowami i wciąż próbował mnie nastraszyć, choć mógł spokojnie skryć się w swojej wymoszczonej siecią kryjówce.

Widząc jednak, że nie zamierza odpuścić, wycofałem się, zostawiając go w spokoju, po czym zbliżając się do następnego pojemnika, który dla odmiany był wypełniony słoną wodą z jaskrawo ubarwioną ośmiorniczką pełzającą po wyłożonym kamieniami dnie.

Zresztą pozostałe z kilkunastu pozostałych pojemników posiada równie egzotycznych lokatorów. Co w połączeniu z ich wartością oraz trudnością w zdobyciu zarówno ich, jak i niezbędnych do ich posiadania papierów zobowiązuje do zapewnienia dla nich jak najlepszej opieki.

***

Skończywszy poranne oporządzanie swoich pupili, wychodzę z pokoju i schodzę na dół. Tam wiszący na ścianie zegar pokazuje siódmą trzydzieści cztery, czym daje mi do zrozumienia, że niedługo będą, musiał się zacząć zbierać do wyjścia.

Przechodzę do salonu urządzonego podobnie jak reszta domu w stylu lekkiego minimalizmu. Siadając przy stole, wybudzam laptop ze stanu uśpienia, by jak zawsze zostać przywitanym widokiem ośnieżonych gór z ledwie kilkoma ikonami najpotrzebniejszych programów i krótkim powiadomieniem o liczbie odebranych wiadomości. Rzuciwszy okiem na prognozę pogody, pobieżnie przeglądam odebrane wiadomości, wyszukując spośród nich tych najbardziej mnie interesujących.

Ledwie kilkanaście sekund później mam je wszystkie i kopiując dołączone do nich pliki, zerkam jeszcze na sytuację giełdową, dochodząc do wniosku, że moje przewidywania były trafne, zamykam urządzenie i udaję się do wyjścia, zgarniając po drodze wiszącą w przedpokoju kurtkę i stojącą przy drzwiach torbę.

Przekręcając klucz w zamku, przechodzę przez nieduży ogród, który powoli zaczyna domagać się koszenia. Tuż za bramą trafiam na ludzi spieszących się za swoimi porannymi sprawami. Idąc w ich ślady, ruszyłem w górę ulicy.

Kilka minut szybkiego marszu później docieram do odcinka prowadzącego nad Sekwaną, a moje spojrzenie jak zawsze zostaje przyciągnięte przez stojący na wyspie budynek opuszczonej od lat fabryki. I choć znam ten widok na pamięć, to i tak nie mogę oderwać od niej wzrok, pozwalając, by kolejne detale ujawniały się w miarę zbliżanie się.

Praktycznie wszystkie okna ziały pustką, już od dawna nie widząc niczego, co można by było nazwać szybą, a ściany zdobią liczne ubytki po wykruszonej elewacji. Całokształtu dopełnia niemal całkowicie zardzewiały most, który niegdyś łączył fabrykę ze stałym lądem, teraz stoi zamknięty przez stalową siatkę obwieszoną masą znaków i tablic informacyjnych głoszących, że teren za nimi jest własnością prywatną i wejście będzie karane. Nawet jeśli i one są już nadgryzione zębem czasu. Zupełnie jakby zapomniano o nich tak samo, jak budynku, którego strzegą.

W miarę mijania wyspy obracam się i nawet przez chwilę idę tyłem, przyglądając się miejsce, które niegdyś zapewniało pracę niezliczonym robotnikom, a dziś jest ledwie smętnym reliktem przeszłości.

Po tym, jak niemal nie zderzając się nadchodzącą z naprzeciwka kobietą, ponownie się obracam i przyspieszając kroku, zerkam na zegarek. Za zaledwie parę minut powinienem być w pracy.

***

Pięć minut przed ósmą przede mną rozsuwają się drzwi jednej z największych firm informatycznych w kraju.

Pospiesznie witam się z recepcjonistką, która odwzajemnia skinienie głowy z miłym, choć wyglądającym na nieznacznie wymuszony uśmiechem. Wprawdzie nie pasował to do pani Daquin, jednak czas nie pozwalał mi się tym zainteresować.

W ostatniej chwili wślizguję się do lekko zatłoczonej windy i wciskam swoje piętro. Po chwili drzwi się zamknęły i po cichym dzwonku winda ruszyła bezszelestnie.

W miarę pokonywania kolejnych kondygnacji kolejne osoby wychodziły bez słowa, aż pozostałem sam. Wtedy też drzwi otwierają się i ruszam korytarzem.

Świetlówki, drzwi z tabliczkami działów i nazwiskami oraz biegnący przez środek prosty, czerwony dywan. Całości dopełniały rozstawione gdzieniegdzie donice z różnymi roślinami. Ponoć to właśnie one odróżniały nas od konkurencyjnych firm. A przynajmniej według tego, co udało mi się usłyszeć od co poniektórych z tutejszych pracowników. Mnie nigdy nie było dane ich zobaczyć. Pierwsza próba i trafienie w dziesiątkę.

Niektóre z drzwi są otwarte i słychać zza nich niezbyt ożywione rozmowy pracowników. Zdaje się, że padło pytanie o czyjeś urodziny. Nie udaje mi się jednak usłyszeć odpowiedzi. Zresztą docieram do drzwi opatrzonych tabliczką głoszącą:

Albert Turing

Główny Informatyk

Przykładam kartę magnetyczną do czytnika pod klamką, czemu towarzyszył cichy szczęk zamka.

Gabinet stanowi obszerne pomieszczenie ze ścianami pomalowanymi najjaśniejszym odcieniem szarości, jakim był w ogóle możliwy. Szafki o przeszklonych drzwiczkach zawierały nieliczne segregatory na dokumenty. Głównym elementem wystroju było biurko z ciemnego drewna, którego rozmiar był niewspółmierny do przeznaczenia tego mebla. I to tak na moje oko dwukrotnie. Nawet po ustawieniu trzech monitorów, klawiatury, drukarki i całej masy podobnego sprzętu na blacie wciąż pozostawało sporo miejsca.

Mijając niewielki stolik i ustawione wokół niego krzesła, obchodzę gargantuiczne biurko i siadając w obrotowym, skórzanym fotelu, uruchamiam komputer. W międzyczasie wyciągam z torby netbook i przeglądam dzisiejszy plan. Pomijając to zebranie po lunchu, nie dostrzegam większych niedogodności. Jednak nawet biorąc to pod uwagę, wszystko powinno pójść bez większych problemów.

— Czyli standardowe wyrabianie ponad normy — stwierdzam pod nosem, odkładając urządzenie i pozwalając sobie na lekki uśmieszek.

Gdy komputer jest w końcu gotowy do pracy, sięgam po klawiaturę. Nim jednak wcisnąłem pierwszy klawisz, przypominam sobie, jak po niespełna miesiącu pracy na tym stanowisku dyrektor osobiście oznajmił mi, że firma jeszcze nigdy przedtem tak dobrze nie prosperowała i, że nie ważne, w jaki sposób to robię, bylebym trzymał tak dalej. On nie będzie się w to mieszał.

Ponownie się uśmiechając, zakładam bezprzewodową słuchawkę i w czasie, gdy ja zajmuję się swoimi obowiązkami, z urządzenia wydobywają się pierwsze słowa nagrania.

— Ulrich… Nie widziałeś może…

***

Pięć minut przed szesnastą wysyłam na komputer dyrektora wiadomość z parą najnowszych raportów. I choć miały być wysłane przed weekendem, lecz status najlepszego pracownika sam się nie utrzyma. W szczególności przy tak ilości chętnych na moje stanowisko. Wyłączywszy sprzęt, wychodzę z biura i nieomal zderzam się z obładowanym mopami i szczotkami wózkiem sprzątaczki.

— Witam pani Jeanno — pozdrawiam zaczynającą pracę sprzątaczkę i wyminąwszy ją wraz z całym jej oprzyrządowanie, dodaję. – I żegnam.

— Do widzenia panie Albercie — słyszę jeszcze za sobą.

Gdy jestem już na chodniku przed firmy, spoglądam na zbierające się chmury zapowiadające przyzwoitych rozmiarów deszcz. Niewzruszony jednak tym faktem ruszam niezbyt zatłoczonym chodnikiem w swoją stronę i upewniając się, że wszystko na dzisiejszy wieczór jest gotowe.

Nie udaje mi się jednak przejść dwóch przecznic, gdy łapie mnie w lewej ręce niespodziewany skurcz. Chwilę później sytuacja się powtarza. Chowając dłoń w rękawie kurtki, przyspieszam kroku z niezadowoleniem, stwierdzam, że ręka już któryś raz w tym miesiącu zaczyna mi dokuczać.

Przesuwam swoje plany na później, pocieszając się, że przynajmniej jeszcze nigdy nie złapało mnie to w pracy. Ciężko by mi było wytłumaczyć, czemu dłoń zachowuje się jak podłączona do prądu.

Dwadzieścia minut później, gdy już podchodzę do domu, całe przedramię mniej więcej tak właśnie się zachowuje. Na szczęście teraz będę mógł w spokoju się tym zająć.

Po wejściu do środka zamykam za sobą drzwi i zamiast szykować się do wyjścia, wchodzę na piętro i otwieram najbliższe drzwi.

Za nimi znajduje się mały pokoik, który na pierwszy rzut oka można by uznać za schowek na części zamienne, w którym ktoś próbował urządzić prowizoryczną salę operacyjną.

Siadając przy kilkumetrowym, ciągnącym się przez całą ścianę blacie zapalam zamontowaną na ruchomym ramieniu bezcieniową lampę. Podwijając rękaw i łapiąc mocno poniżej łokcia, wykręcam dłoń, a towarzyszący temu odgłos przypomina odklejanie mokrej przyssawki. Kiedy dźwięk milknie, ciągnę za imitującą skórę warstwę, która schodzi jak lateksowa rękawiczka. Pod spodem zaś zamiast mięśni i ścięgien widać metalowe kształtowniki, siłowniki, wiązki przewodów i całą resztę podobnego sprzętu.

Kładąc mechaniczne ramię na blacie pod lampą, sięgam drugą ręką po śrubokręt, po czym zaczynam grzebać w gąszczu kabli. Jednak ciągły ruch kończyny, jak i poruszających nią mechanizmów nie ułatwia mi sprawy.

W końcu po kilkunastu ciągnących się niemiłosiernie sekundach odnajduję, to czego szukałem. Jeden szybki ruch śrubokrętu później podskakujący członek zamiera i powoli opada na blat.

Zamieniając wkrętak na pęsetę i zaczynam wygrzebywać interesujący mnie drobiazg. Po chwili na wierzchu ręki leży malutkie pudełeczko z masą kabelków wychodzących z obu jego końców i pojedynczym przyciskiem. Nic szczególnego, gdyby nie wytrawione w obudowie wgłębienia dookoła niego. Dwa koncentrycznie koła i cztery krótkie linie wychodzące z zewnętrznego kręgu. Jedna skierowana w stronę dłoni i trzy po przeciwnej stronie. W efekcie całość wyglądała jak abstrakcyjne oko.

Wciąż nie mam pojęcia, jak ojciec mógł we wszystkich swoich pracach korzystać z tak dziwnego symbolu.

Autor: Xana