Do Aelity Schaeffer, Jeremiego Belpois, Odda Della Robia, Ulricha Sterna i Yumi Ishiyamy. Dla tych, których nie widziałem od lat. — przeczytał blondyn na głos, z trudem przełykając pół kanapki, po czym spojrzał po reszcie zebranych. — To chyba do nas.
— No co ty nie powiesz Odd… — stwierdził drugi blondyn w okularach, biorąc od niego kartkę.
— Tylko jak? Kto mógł wiedzieć, że tu będziemy? — próbowała się dowiedzieć dziewczyna o różowych włosach.
— Tego nie wiem.
Tymczasem Odd bez pytania zaczął, odrywać taśmę z kartonu i po chwili pudło było otwarte. Wszyscy niemal jednocześnie spojrzeć do środka.
Z tej perspektywy nie było widać, co jest w środku, ale chyba było wypełnione po same brzegi.
— Myślicie o tym samym, co ja? — spytał w końcu blondyn w okularach, wyciągając z pudła czarną karteczkę i patrząc po reszcie.
— Jeśli myślisz o tym, by zjeść kolejną kanapkę, to tak — odparł Odd, biorąc z talerza kolejny przysmak.
— Odd… Ja pytałem poważnie.
— A ja, Jeremie, poważnie odpowiedziałem — odpowiedział, wracając do jedzenia.
— W ogóle to, która jest godzina? — wtrącił się szatyn, wyciągając karteczkę Jeremiemu z ręki.
— Za kwadrans czwarta — odpowiedziała dziewczyna o azjatyckiej urodzie, spoglądając na wyświetlacz zegarka.
— Tylko… czy powinniśmy to sprawdzać? — spytała dziewczyna o różowych włosach. — W końcu, gdyby to był właśnie on, to czemu by miał się ujawniać?
— Aelita ma rację. Poza tym nie ma możliwości, by program wieloczynnikowy, go nie zabił — dodał Jeremi, poprawiając okulary. — Wszyscy widzieliśmy, jak umiera.
— Kto widział, ten widział… — mruknął Odd, między kęsami.
— To i tak nie zmienia faktu, że to niemożliwe, by to mógł być Xana.
— Tak naprawdę to jest tylko jeden sposób, by się przekonać, czy to faktycznie nas stary kumpel powrócił z cyfrowych zaświatów — skwitował, biorąc kolejną kanapkę, po czym ruszył w stronę drzwi. Zatrzymawszy się w nich, spojrzał przez ramię. — Potrzeba wam kolejnego zaproszenia? W końcu jedno już mamy, nie?
***
Z zadowoleniem przyglądam się, jak wszystko przebiega zgodnie z planem.
Wpisuje na klawiaturze kolejną komendę i patrzę, jak obraz pustej już kuchni znika, zastąpiony mapą okolic Pustelni z pulsującym punktem przemieszczającego się szpiega. Wstając od biurka, wygaszam monitor i wychodzę z pomieszczenia.
Będąc już na dole, otwieram kluczem drzwi do piwnicy. Zamek przeskakuje z cichym zgrzytem, a z dołu daje się słyszeć szum. Nie włączając światła, schodzę na dół, a pomruk nabiera sił z każdym krokiem. Odczuwana temperatura, też wyraźnie rosła, choć nie w takim stopniu, by było to dokuczliwe.
W końcu docieram na sam dół, a rozmieszczone pod sufitem świetlówki ożywają, oświetlając spore pomieszczenie. Jednak pomimo swoich rozmiarów, przestrzeń zajmowały regały, zastawione częściami komputerowymi. Rzędy kart graficznych spiętych wiązkami kabli. Wentylatory, pilnujące, by wszystko utrzymywało znośną temperaturę. Różnej wielkości monitory, wyświetlające jakieś wciąż zmieniające się wartości. Podłogę pokrywały wiązki przewodów, ciągnących się między szafkami a wciśniętym w kąt starym biurkiem, którego większość powierzchni zajmowała konstrukcją wyglądającą jak kilka pozbawionych części, obudowy komputerów połączonych w jedno. Poza tym miejsca starczyło akurat na duży monitor — który i tak był przymocowany, do tego komputerowego miszmaszu — i małą klawiaturę.
Całość dopełnia obity popękaną skórą fotel.
Podchodząc bliżej, zaczynam rozpinać koszulę, po czym ściągnąwszy ją i wieszam na oparciu, siadając w nim.
Wybudzając maszynerię ze stanu uśpienia, zaczynam wpisywać kolejne komendy, furkocząc klawiaturą.
I choć spełnia ona swoje zadanie, to jednak gdzieś na pograniczach świadomości mam świadomość, że ciągle jest to ledwie kopia oryginału. Oryginału, który jest niemal, że wręcz paradoksem. Anomalią zdającą się ignorować większość podstawowych założeń nauki.
W czasie wpisywania kolejnych poleceń na ekranie zaczynają pojawiać się kolejne paski ładowania, wskazując szybko postępujące przygotowania systemów.
Gdy ostatniej z procedur brakuje zaledwie kilku procent do pełni gotowości, z niewielkiego głośnika wydobywa się seria pisków.
Włączam alarm w fabryce.
Wciskając trzy klawisze, przywołuję na monitorze okno z ujęciem jednej z kamer, które przedstawiało główną halę fabryki wraz z szybem i znikającą w nim windą.
Nie mając czasu do stracenia, zamykam wszystkie okna. Łapiąc za zwisający z blatu gruby kabel ze wtyczką zakończoną kilkunastoma cienkimi bolcami i wpinam go w ukryte dotąd gniazdko.
***
Stalowe wrota otworzyły się ze zgrzytem, a piątce przyjaciół ukazał się widok, którego nie spodziewali się już zobaczyć w życiu.
Okrągłe pomieszczenie o ścianach zrobionych z metalowych płyt i zwisającym z sufitu, stalowym ramieniem, zakończonym baterią monitorów. Całość była oświetlona bladym światłem wydobywającym się z dużego, okrągłego podestu zajmującego centralną część pomieszczenia i wyświetlającego hologram, godny filmu science fiction: obracającą się ogromna kula z żarzącym się jądrem, które otaczały cztery nieregularne struktury.
— Czyli jednak ktoś tu był… — stwierdziła Yumi, wchodząc wraz z resztą.
— Tylko kto i po co? — wtrącił się Jeremie. — Tylko my wiemy, że Superkomputer tu jest, a nawet jakby ktoś by go znalazł i uruchomił, to i tak nie powinno zmienić faktu, że Xana przestał istnieć.
— To i tak nie wyjaśnia, skąd wzięła się tamta paczka w Pustelni — stwierdził Ulrich. — Podpis raczej dużo nie mówi.
— Em… Kochani… — zaczął Odd stojący najbliżej monitorów. — Nie chcę wam przerywać, ale Superskan wykrywa na Lodowcu aktywną wieżę…
— Co! — zdziwił się Jeremie. Podbiegł do fotela i spojrzał na największy monitor, na którego środku widniał wspomniany komunikat. — Ale jak? Kto?
— Może odłóżmy to pytanie na później, Einstein. Chyba lepiej będzie pozbyć się tej wieży, nim coś się stanie, nie?
— Odd ma rację, Jeremie. Dezaktywujemy wieżę i na spokojnie spróbujemy dojść, kto i po co uruchomił Superkomputer — powiedział Ulrich, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
— Dobra. Na wszelki wypadek wysyłam was wszystkich — zgodził, po chwili blondyn, choć widać było, że cały czas bił się z myślami. — Ty i Odd w pierwszej kolejce. Yumi i Aelita w drugiej. Obym niczego, nie pomieszał…
— Jeśli ktoś ma sobie z tym poradzić, to na pewno ty, Jeremie. — Aelita próbowała pocieszyć, zajmującego miejsce w fotelu chłopaka.
— Liczymy na ciebie — dodała Yumi.
— Ta… Dzięki… — mruknął okularnik, niepewnie zaczynając wpisywać coś na klawiaturze.
***
Granatowe niebo, niezmącone niczym aż po horyzont i bezkresna tafla, falującego lekko oceanu.
Wysoko nad powierzchnią wody, niczym osobliwe chmury unosi się archipelag jasnoniebieskich platform, przypominających gigantyczne kry, pośród których wiły się lodowe ścieżki.
Wśród lodowych szczytów, pomostów, łuków i wielu innych fantazyjnych formacji wznosiły się ku mrocznemu niebu osobliwe struktury. Niczym wykonane z kości słoniowej wieże z podstawami wyglądającymi jak pokryte ciemnymi naroślami. Niczym pnącza próbujące sięgnąć do delikatnego światła wydobywającego się z ich szczytów w formie białych oparów mgły.
Jednak jedna z owych wież się wyróżniała. Stała samotnie, z dala od wszelkich formacji i niemal na skraju jednej z platform, a z jej szczytu wydobywały się jasnoczerwone opary.
Z dala od niej szumiał majestatycznego wodospadu, którego wody płynęły, pomimo aury, jaka powinna tu panować.
W powietrzu u jego podstawy pojawiły się dwie siatki, trójwymiarowych modeli, które w zawrotnym tempie zaczęły pokrywać się teksturą, ukazując sylwetki dwóch postaci wkraczających do tej lodowej krainy.
W końcu wszystko dobiegło końca i prawa rządzące tym miejscem, zaczęły na nich oddziaływać, sprowadzając ich na ziemię.
A raczej jednego z nich, gdyż drugi pojawił się nad powierzchnią jeziora, znajdującego się u stóp wodospadu, co skutkowało jego pluskiem i krótką szamotaniną.
— Ulrich… Odd… Wszystko w porządku? — padło pytanie, a głos, który zdawał się dobiegać ze wszystkich stron jednocześnie.
— Jasne Jeremy. Jak zawsze. Możesz sprowadzać Yumi i Aelitę — odparł Ulrich, który przyglądał się swojemu ciału ubranemu w brązowo-żółty kombinezon z karwaszami i wysokimi butami do połowy łydki. Sięgnąwszy sobie przez ramię, do okrągłej pochwy przymocowanej do pleców i wyciągnął z niej katanę, której zaczął się przyglądać.
— Weź tylko, wyślij jej trochę dalej od tego wodospadu, Einsteinie — rzucił Odd, wygrzebuję się na brzeg i próbując strząsnąć z siebie resztki, po nieplanowanej kąpieli, czym strasznie przypominał kota. Tym bardziej że w przeciwieństwie do swojego przyjaciela, nie miał zwykłego stroju, a skafander nadający mu wygląd fioletowego kota. Czteropalczaste rękawice o palcach zakończonymi pazurami, pręgowany ogon i para spiczastych, kocich uszu wystających z włosów ułożonych w zaczesany do tyłu czub nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. — No, chyba że chcesz ryzykować, że twoja księżniczka zaliczy niespodziewaną kąpiel.
Nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. Zamiast tego w powietrzu, parę metrów dalej zaczęły pojawiać się dwie kolejne siatki wielokątów, powtarzając cały proces.
Lądując bez większych problemów, obie zaczęły się sobie przyglądać.
Aelita była ubrana w obcisły kombinezon w dwóch odcieniach różu, wykończonym półprzezroczystymi, niebieskimi naramiennikami oraz spódniczką. Całości dopełniały długie, fioletowe rękawiczki bez palców i bransoletka z dużą gwiazdką na prawym nadgarstku.
— Zapomniałam, jak bardzo ci pasują te elfie uszy — stwierdziła z uśmiechem Yumi, spoglądając na drugą dziewczynę.
Sama była w czymś przypominający strój lekkoatletyczny utrzymanym w kolorach brązowym i różowym z ochraniaczami na ramionach i kolanach. Gdzieniegdzie można było dostrzec wykończenia w kwiaty wiśni. Różowe, sportowe buty i żółty pas materiału zwinięty na plecach
— A tobie dobrze nie tylko w czarnym.
— Witamy nasze panie w starych progach — powiedział Odd, kłaniając się przed nowoprzybyłymi, niczym lokaj otwierający drzwi przed swoim panem. — Wybaczcie za to niezbyt ciepłe powitanie, ale klimat w tym momencie nam nie sprzyja.
— Przynajmniej nie pada… — mruknął pod nosem Ulrich, przewracając oczami i schował katanę do pochwy.
— Wtedy byłaby beznadzieja — podsumował blondyn, odwracając się do przyjaciela.
— Dlatego cieszmy się, że tu nie pada — stwierdziła Yumi, wciąż próbując się ponownie oswoić do wirtualnym wcieleniem.
— Patrzcie! — wykrzyknęła Aelita, wskazując na coś przed sobą.
Cała trójka spojrzała we wskazanym kierunku.
W ich stronę z zawrotną prędkością sunęła smuga czarnego dymu.
— Czy to… — zaczęła Yumi. Nim jednak zdążyła dokończyć, obłok zatrzymał się i przyjął postać czarnowłosego chłopaka w czarno-szarym kombinezonie z grubym, metalowym karwaszem na lewej ręce.
Idąc w ich stronę, wyciągnął w bok prawą rękę, w której zebrał się kolejny kłąb dymu, który zmienił się w wielki, przypominający tasak miecz. Zarzuciwszy go sobie bez większego problemu na ramię, nowo przybyły, uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem.
Autor: Xana