Rozdział 1 – Przyjaciele

Miałam wtedy trzynaście lat.

            Wyjechałam razem z moją rodziną do Francji. Cel? Praca dla ojca. Tylko dlatego musieliśmy opuścić nasze rodzime miasto i trafić na inny kontynent. Obawiałam się, że będę tutaj sama. Nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać, tak jak w Tokio. Dodatkowo w kraju, którego nawet dobrze nie znam – ani języka, ani zwyczajów, ani komunikacji miejskiej.

            Trzy dni po rozpoczęciu nowego roku szkolnego poznałam Ciebie.

            Byliśmy wtedy na treningu u Jima Moralesa. Nie wiedziałam, że ktoś interesuje się pencat silatem1 w Europie. Przynajmniej znalazłam z kimś wspólny temat, co mnie bardzo cieszy.

            – Nie, to nie są potrawy serwowane w chińskiej restauracji „Złoty Smok” – mówi do ciebie Jim, a następnie spogląda na mnie i tłumaczy się nerwowo – Bez obrazy, panno Ishiyama.

            – Nie obrażam się, jestem japonką – odpowiadam, a następnie siadam na stopach. Spoglądam ukradkiem na ciebie. Miałeś wtedy czarne dresy oraz podkoszulek, który pokazywał twoje umięśnione ręce. Najchętniej patrzyłabym na ciebie cały czas, jednak wyglądałoby co najmniej dziwnie.

            – Dobierzcie się w pary. – decyduje pan Morales. Wielkiego wyboru nie mieliśmy, ponieważ na pierwszym treningu pojawiły się dwie osoby. Kłaniam się na początek walki, jednak ty tego nie robisz. Dziwne.

            Zaczynam atak, jednak unikasz go. Robię to samo, tyle, że jednocześnie robię salto do tyłu. Spoglądam na ciebie, odgarniając włosy do tyłu. Patrzysz zaskoczony, po czym mówisz:

            – Nieźle, jak na początkującą.

            Nie wytrzymuję i atakuję kopniakiem w twarz. Padasz na ziemię. Ty idiotko! Mogłaś inaczej to załatwić. Podchodzę sprawdzić, czy nic ci się nie stało. Te przepiękne, niebieskie oczy… wzroku nie mogłam odeprzeć od nich.

            Zaraz… przecież tutaj jest też nauczyciel! O matko, co on sobie teraz o mnie pomyśli? Jakaś niewyżyta chińska2 dziewczynka, która przyszła na zajęcia, aby popatrzeć na ładnych chłopców. Żart.

            – No dobrze. Na dzisiaj koniec zajęć.

            Wstajesz bez niczyjej pomocy. Chcę ci podać dłoń, jednak ty wychodzisz obrażony z sali. Jest mi jednak przykro. Liczę w duszy, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

            Następny dzień.

            Klasa wydaje się bardzo w porządku. Poznałam Willliama Dunbara. Jest także nowym uczniem Kadic. Uwierzysz, że został wyrzucony ze szkoły za rozsyłanie listów miłosnych? Takie rzeczy dzieją się przecież tylko w kinach! Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Spędziłam z nim bardzo dużo czasu i czuję, że jako jedyny mnie w wielu kwestiach zrozumie. Jest jedna różnica, która nas dzieli – on nie wstydzi się niczego, co powie. Ze mną tak jednak nie jest.

            Idę do sali gimnastycznej, aby przygotować się na kolejne zajęcia. Znowu się spotkamy! Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. To tylko godzina treningu, ale sprawiła ona, że bardzo chciałabym ciebie poznać. Chociaż zapewne ty masz mnie już dosyć…

            Ktoś wchodzi do środka.

            – A więc jednak jesteś.

            – Rewanż za wczoraj. Cały czas boli mnie ten policzek – odpowiadasz średnio zadowolony moim towarzystwem. Udaję, że mnie to nie rusza.

            – Chętnie. Polubiłam walkę z tobą.

            Szykujemy się do walki. Tym razem kłaniasz się na powitanie, co mnie bardzo cieszy. Walczymy razem przez kilka minut, jednak zmęczeni oddajemy walkowerem.  

            – Kiedy… nauczyłaś się tak… walczyć? – pytasz zdyszany.

            – Rodzice kiedyś się o mnie bali – odpowiadam. – Nie jesteś na mnie zły za wczoraj? – pytam nieśmiało. 

            – Tylko troszkę, mogłaś trochę lżej kopnąć – odpowiadasz.

            – Wybacz, nie znam twojego progu bólu. Jak ci na imię?

            – Ulrich. A ty masz na imię… eee… – jąkasz się. No dalej, na pewno je znasz. – Yuri?

            Podcinam ci nogi i upadasz na ziemię. Uśmiecham się, a następnie odpowiadam.

            – Jestem Yumi.

            Mijają następne tygodnie, a kolejne treningi wzmacniają moje zauroczenie do ciebie. Tak zawziętej i interesującej osoby jeszcze nie spotkałam. Smuci mnie jedynie fakt, że nie odzywasz się do mnie na korytarzu. Jakbym dla ciebie nie istniała. Jakbyśmy nigdy się nie poznali. Jakbym nic nie znaczyła w twoim życiu.

            – Cześć, Yumi! – woła mnie William pełen entuzjazmu. Uśmiecham się lekko. Ciągle myślę o mojej relacji z tobą. Chciałabym, żebyśmy zostali kimś więcej, niż tylko znajomymi z treningu. Jednak czy ty chcesz tego samego, co ja? Powiedz mi kiedyś.

            – Wszystko dobrze? – pyta Dunbar.

            – Tak, czemu pytasz? – zastanawiam się.

            – Po prostu się martwię. Nie lubię patrzeć, jak ważne dla mnie osoby cierpią – tłumaczy chłopak. Kochane to.

            – Rozumiem – odpowiadam zamyślona. Dzwoni dzwonek. Próbuję znaleźć ciebie w tłumie, aby ostatni raz spojrzeć przed kolejną lekcją. Na darmo – nawet nie wiem, kiedy zniknąłeś wśród uczniów. Może kiedyś się spotkamy i chociaż się uśmiechniesz na mój widok.

            Noc mija bardzo powoli. Nie mogę przestać myśleć o kolejnym naszym spotkaniu na treningu. Ponownie będę mogła po prostu na ciebie spojrzeć. Gdybyś tylko wiedział, co o tobie myślę… życie byłoby zdecydowanie dużo prostsze.

            Ale jak mam to zrobić, żeby też niczego nie stracić?

            Wyciągam maleńki kołonotatnik z narysowaną białą różą. Otwieram pióro i rysuję cokolwiek, żeby przestać o tym wszystkich myśleć. Dźwięk telefonu przerywa ciszę. Sprawdzam, kto napisał. Znowu on – William Dunbar. Wiadomość była krótka, a było to jedno pytanie:

William: Czemu nie śpisz?

No i co ja mam odpowiedzieć… że myślę o niezwykle przystojnym chłopcu z treningu?            Pomyśl Yumi, wymyśl cokolwiek, żeby ci nie przeszkadzał.

Yumi: Zaraz idę spać.

Przychodzi szybciej wiadomość, niż się spodziewałam.

William: No to dobranoc. Nie zapomnij o książce! 🙂

Yumi: Spokojnie, pamiętam.

Odkładam telefon na szafkę. Tak właściwie, dlaczego on też nie śpi? Jest po północy, a zazwyczaj w internacie pilnują ciszy nocnej. Może on też myśli o swojej miłości, która nie wiadomo, czy w ogóle się spełni? Kto to wie.

Przypominam sobie twój uśmiech. Szczery, nie pokazany na prośbę kolegów czy koleżanek. Widać dwa urocze dołeczki wtedy. Przypominam sobie twoje brązowe włosy, które można czochrać w nieskończoność, chociaż pewnie tego nie lubisz. Przypominam sobie twoje piękne, niebieskie, wielkie oczy ciekawe świata. Przypominam sobie twoją karnację niewiele ciemniejszą od mojej.

Jesteś idealny. Dlaczego tego w sobie nie widzisz, kochany?

Następny tydzień.

Wypatruję ciebie na korytarzu. Zauważasz mnie, uśmiechasz się i podchodzisz do mnie. Czuję, jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć z radości. Czy to będzie ten dzień, w którym zostaniemy przyjaciółmi?

– Cześć, Yumi.

– Cześć. Jak mija dzień? – pytam. Nie wyglądasz na szczęśliwego.

– Kiepsko. Moi starzy przyjeżdżają do Kadic.

– To źle? – Co za idiotyczne pytanie. Oczywiście, że nie jest dobrze.

            – Źle, to mało powiedziane – odpowiadasz urażony moim zapytaniem. – Jest beznadziejnie. Chodzi znowu o oceny… to nie tak, że nic nie robię, tak jak ten osioł Odd.

            Odd? Kim on jest?

            – Z czego masz problemy?

            – Fizyka i chemia. Obydwa przedmioty prowadzi pani Hertz… ta, co ma włosy jak Einstein – tłumaczysz. Porównanie mnie śmieszy i uśmiecham się.

            – Jeżeli chcesz, to ci pomogę z materiałem. Całkiem dobrze sobie radziłam.

            – Dam radę. Miło, że proponujesz – odpowiadasz, jakby była to dla ciebie obraza. Zaskakujesz mnie z każdym kolejnym dniem. – Muszę iść. Spotkamy się na treningu.

            Nim się orientuję, ciebie już nie ma. Nikogo. Stoję sama na dziedzińcu. Czy ja sobie ciebie tylko wymyśliłam? Nie, to niemożliwe. Przecież rozmawialiśmy przez chwilę.

            Mijają kolejne dni, tygodnie, miesiące. Znamy się długo. Spędzamy dużo przerw, śmiejąc się i docinając złośliwie. Mam wrażenie, że nie znam jednak ciebie zbyt dobrze. Czy  ty na pewno jesteś ze mną w pełni szczery?

            Zauważam ciebie, siedzącego na jednej z samotnych ławek. Znowu jesteś przygnębiony. Podejdę, może dam radę poprawić humor. Kiepska w tym jestem, jednak nie mogę patrzeć, jak cierpisz.

            – No witam.     

– Yumi, chciałbym porozmawiać…

            Serce podchodzi mi do gardła. Błagam, żebyś tutaj został. Nie chcę ciebie stracić, już na zawsze. Nie po tym, ile już ciebie znam. Jesteś moim jedynym przyjacielem.

            – Co się stało?

            – No, bo wiesz… chciałbym… zaprosić pewną dziewczynę na zbliżający się bal…

            Szczęściara.

            – Na co jeszcze czekasz? Zaproś ją, póki nikt tego nie zrobił za ciebie!

            – Ale… ja nie wiem, od czego zacząć.

            – Powiedz prosto z mostu.

            – No dobrze. Dzięki za pomoc – odpowiadasz bez emocji, a następnie wstajesz i idziesz prosto. Powiedziałam coś złego? Obraziłeś się na mnie?

            Powinnam za tobą pobiec i ciebie przeprosić. Wiem, że jestem oschła i bez uczuć. Nie potrafię tego w sobie zmienić.

            – Yumi! – słyszę znajomy krzyk. Znowu on.

            – Cześć, William – odpowiadam z uśmiechem na twarzy. Nie chcę, aby znowu mnie pytał, co się dzieje. Denerwuje mnie to ciągłe jego węszenie przy mnie. Powinien zająć się sobą.

            – Nie chciałabyś iść ze mną na bal?

            Patrzę na niego zaskoczona. Naprawdę? Ze wszystkich dziewczyn, zdecydowanie piękniejszych, zgrabniejszych i milszych, wybiera on właśnie mnie. Czy mam coś do stracenia? Myślę, że nie. Ty i tak przyjdziesz z jakąś swoją wybranką. Nie mam innych przyjaciół. Tylko ciebie. No… Williama w pewnym sensie też. Jednak to jest tylko kolega, nic więcej.

            – Hej, obudź się – Dunbar wymachuje mi ręką przez twarzą.  – To jak?

            – Bardzo chętnie. Tylko, że nie potrafię tańczyć…

            – Nie martw się, nic w tej szkole nie umie – odpowiada William, dodając mi odrobinę otuchy.

Rozdział 4 – Pustka

Niewiele pamiętam z tej chwili, jedynie same urywki.

Widok pięknych, szarych oczu Williama pełnych nadziei ekscytował mnie z każdą kolejną sekundą wpatrywania się w nie. Nie zasługuje on na mnie. Jest zbyt dobry na ten świat.

– Jesteś śliczna, wiesz o tym? – komplementuje mnie. Zapewne oblałam się wtedy rumieńcem, ale nie zwracam na to uwagi. Przyciągam go do siebie i całuję. Po co to robisz? Nie kochasz go przecież.

Z początku jest on zaskoczony, jednak od razu odwzajemnia pocałunkiem. Jeszcze jednym. Drugim i każdym kolejnym. Wtedy było to dla mnie cudowne uczucie. Niemalże jak z bajki. Być w ramionach ukochanego, czuć jego oddech i dotyk pełen mieszanki emocji, która w każdej chwili może eksplodować.     

Nie rób głupstw, nie kochasz go.

– Zatańczymy może? – pyta rozkojarzony.

            – Później – odpowiadam, po czym oddaję kolejnego całusa. Uspokój się! Uciekaj do domu!

            Nagle słyszę czyjś śmiech. O cholera, czy ja się przesłyszałam? To nie może być ona…

            – Zabawna jesteś, Yumi. Takie gry na dwa fronty są trochę nie fair, nie sądzisz?

            Zaraz jej przyłożę w ten jej krzywy ryj, nic mnie już nie powstrzyma. Nie rób tego.

Wstaję i chwiejnym krokiem podchodzę do niej. Jedną ręką przygniatam ją do ściany, a drugą już szykuję do zamachu, ale ktoś ją zatrzymuje w połowie ataku.

– Oszalałaś?!

Odwracam się wściekła, to na pewno Dunbar. Głupek!

– T…tak… – odpowiadam zmieszana.

Co ty tutaj robisz?

Skąd się tu wziąłeś?

Czy ty widziałeś… nie, nie widziałeś tego.

Nie widziałeś, prawda?

Powiedz coś.

Odpowiedz!

***

Następny dzień. Budzę się w swoim pokoju. Czy to był tylko zwykły sen? Imprezy szkolnej nie było, William nie przyniósł wina, a Ulrich nie był świadkiem, jak chciałam uderzyć córkę dyrektora?

Rozglądam się po pokoju. Ubrania są rozrzucone po całej podłodze. Otwieram szafę, w którje środku posiadam średniej wielkości lustro. Rozmazany makijaż – oczy jak panda, szminka we wszystkich stronach świata. Włosy ułożone we wszystkie strony świata.

To nie był sen. Ty idiotko.

– Yumi, śniadanie! – krzyczy mama z półpiętra. Czy ona widziała mnie w tym stanie? Nie wierzę w siebie… co ja narobiłam.

Moja własna matka, której obiecałam czystość od używek do osiągnięcia pełnoletniości, zobaczyła mnie pijaną. Narobiłam nadziei Williamowi Dunbarowi, którego aktualnie nie chce widzieć. Prawie pobiłam Sissi.

Straciłam ciebie, jeśli to wszystko widziałeś. To jest ze wszystkiego najbardziej bolesne. Nie mogę na siebie patrzeć. Brzydzę się samą sobą.

***

            – Yumi! – krzyczy mama, jednak zamykam drzwi z hukiem. Ubrana w przypadkową bluzę i spodnie wychodzę z domu. Chcę stąd uciec. Wszystko kojarzy mi się z tobą, a ja potraktowałam ciebie jak bezwartościowego śmiecia, który samotnie dryfuje na morzu pełnym kłamstw, obleg, niemoralnych zachowań.

            Nie, nie przesadzam. Nie tym razem.

            Sprawdzam lewą kieszeń. Zabrałam to pudełko. Idealnie. Teraz tylko znaleźć jakiś pierwszy sklep, uciec i to wszystko zakończyć. Ten jeden raz nie możesz tego wszystkiego spieprzyć. Nie możesz.

***

            – Jest mi pani winna pięć euro! Te ciastka były na promocji!

            – Przykro mi, ale ta firma nie podchodziła pod promocję.

            – Ale co mnie to interesuje? Było się jasno wyrazić. Proszę mi oddać część pieniędzy!

            – Nie mam do tego podstaw.

            – Owszem, ma pani! Żądam rozmowy z szefem!

            – Proszę dać mi chwilę… ej, dziewczyno!

            – Co się dzieje?

            – Wracaj! Cholera jasna…

            – No i gdzie ten szef?

            – Zjeżdżaj mi stąd teraz, starucho! Dziewucha ukradła butelkę alkoholu.

            – Ale proszę mi oddać te pieniądze.

            – Masz i spierdalaj stąd.

            – Co za bezczelne dziecko…

            – Halo, policja? Chcę zgłosić kradzież alkoholu. Wysoka dziewczyna w czarnej bluzie, spodniach i glanach…

***

            Nie wiem, która jest godzina. Cały czas jest jasno. Jakby świat specjalnie dla mnie zatrzymał ten ułamek dnia, gdzie mogę w spokoju zastanowić się nad swoim życiem i tym wszystkim, za co nie mogę teraz odpowiedzieć. Za te złe decyzje, czy to był wybór zajęć dodatkowych, czy chociażby te obecne. Będę się tłumaczyć kiedy indziej. Nie dziś.      

            Spoglądam na szklaną butelkę, która mieni się w świetle. Bez żadnej skazy, nie tak jak ludzie. Obok niej leży białe, puste pudełko. Uśmiecham się. Zachwyca mnie ten widok jakoś bez powodu.     Głowa mnie boli, muszę się położyć.

Nakładam na mokrą od deszczu głowę kaptur, opieram się o murek.

Powieki mrugają coraz to wolniej i wolniej, aż zamykają się zupełnie…

***

             – Damy radę. Pomogę Ci.

Kto to mówi?

Czuję delikatny dotyk na swojej twarzy. Pełen troski, miłości i delikatności.

– Córeczko…

Mamo? Czemu do mnie mówisz? Gdzie jestem?

– Wszystko wiem. Nie pójdziesz tam więcej.

Dokąd nie pójdę?

– Przejdziemy przez to.

Mówiłam komukolwiek o tym wszystkim?

– Kocham Cię, córeczko.

Nadal mnie kochasz po tym, co ci zrobiłam?

            – Jakiś chłopiec chciał ciebie odwiedzić, ale policja mu na to nie pozwoliła.

            Przeklęty William Dunbar czy jednak ty?

– Odpocznij sobie. Przyjdę jutro.

            Po czym mam odpocząć?

***

            – Dzisiejsza sesja zakończona. Tutaj są leki dla ciebie.

            Aelita w porę odsuwa się od drzwi. Szybko łapie za zmiotkę i udaje, że zamiata korytarz. Ma ogromną nadzieję, że pani Vallat niczego nie zauważyła – normalnie nie podsłuchuje rozmów z pacjentami, bo nie ma na to zezwolenia. Musiała jednak to zrobić. Już wszystko wie.

            – Do widzenia – mówi nieśmiało dziewczyna i wychodzi.

            – Do widzenia, kochana. Aelito, zabierz proszę tacę, jak skończysz zamiatać.

            – Oczywiście – odpowiada kobieta z uśmiechem na twarzy. Pani psycholog odwzajemnia go, po czym zamyka drzwi do swojego gabinetu, który skrywa wiele historii, znanych tylko wyłącznie jej.

            Spogląda na dziewczynę przez chwilę. Patrzą na siebie przez chwilę.

            – Yumi…

            – Tak, to ja.

            – Kto ciebie tak skrzywdził?

            – Kim pani jest?

            – Nikt nas nie podsłuchuje. Możesz mi to wszystko powiedzieć.

            – Ale ja pani nie znam.

            – Zaufaj mi.

            – Nie znam pani.

            – Proszę…

            – Nie znam pani. – powtarza pacjentka, po czym zaskoczona jej pytaniami wychodzi z poradni. Aelita siada na ławce, zastanawiając się, kto mógł zniszczyć tej niewinnej dziewczynie całe życie. Po chwili rozumie jej zachowanie w pełni.

            Nie może pamiętać chwili, kiedy to właśnie ona – pracownika poradni psychologicznej o charakterystycznych włosach, znalazła ją śpiącą na murku w deszczowy dzień. Mało brakowało, a nawet by jej tu nie spotkała.

            Chciała jej to krzyknąć, ale wiedziała, że zostałaby za to znienawidzona. Czy odzyska kiedyś kontakt z tą dziewczyną? Sama nie wie.

Rozdział 3 – Problemy

Kto ci sprzedał? – pytam Williama, który jest, nie wiedzieć czemu, bardzo zadowolony.

            – Znajomości, moja droga. Znajomości. – odpowiada, rzucając butelką z ręki do ręki. Na co się zgodziłam. Idę z kolegą na szkolną dyskotekę, a przed nią jest wspólne wypicie wina. Nie skończy to się dobrze.

            – Zaraz rozbijesz. – mówię z powagą, powstrzymując śmiechem. A niech spadnie.

            – Wątpisz w moje możliwości? – pyta Dunbar nonszalancko.

            – Owszem.

            Na moją odpowiedź prycha śmiechem. Typowy on.

            Jesteśmy niedaleko szkoły. Mało rozmawiamy ze sobą, co jest aż dziwne. William zawsze ma coś do powiedzenia, nawet, jeśli treść sama nie ma sensu. Czy on też zaprząta swoją głowę niepotrzebnymi myślami, tak jak ja?

            Ciekawe, co ty teraz porabiasz. Może już się bawisz na parkiecie z wybranką twojego serca? A może nadal zastanawiasz się nad ubiorem? Albo też wcale nie chcesz się pojawić… chcę ciebie zobaczyć tam. Wśród obcych i nieznanych wypatrzeć twoją twarz, być może szczęśliwą.

            – Zapomnieliśmy o winie! – krzyczy William, wytrącając mnie z myśli. Wariat.

            – No to go nie pijemy… – komentuję zadowolona.

            – Nie nie, kochanie – na to słowo dostaję dreszczy. Kochanie? Przecież my się tylko przyjaźnimy. Chociaż już sama nie wiem, kim on dla mnie jest.

            – Teraz wypijemy.

            – Przed szkołą? Chyba zgłupiałeś!

            – Nie. Zasady są po to, żeby je łamać.    – odpowiada Dunbar, wyraźnie dumny z wygranej rozmowy. Kręcę głową, niezadowolona. Jego podejście do wszystkiego jest wyjątkowo dziwne. Został wyrzucony ze szkoły za głupotę, a teraz dobiera sobie coraz większych problemów. Czy kiedykolwiek dorośnie?

            – Niech to szlag. Zostawiłem korkociąg. Potrzymaj, zaraz przyjdę – po tych słowach wciska mi do rąk butelkę wina. Oddaję mu w popłochu.

            – Sam to bierz. Nie chcę mieć problemów.

            – O jeny… Czy ty byłaś wychowana w zakonie, że tak wszystkiego się boisz?

            – Nie. – odpowiadam, krzyżując ręce.

            – Przepraszam, wiesz że żartuję – dodaje Dunbar, a następnie daje mi buziaka w czoło i idzie do swojego pokoju po korkociąg.

            Zaraz, zaraz… dlaczego on mnie pocałował w czoło? Co go wzięło na taką czułość? Nie znam go bardo długo, ba – często go nawet zbywałam, kiedy chciałam z Tobą porozmawiać. Zawsze się denerwowałeś, kiedy Will był gdzieś niedaleko i rozmawiał ze mną. Jednak zawsze, kiedy się odwracałam, to nie mogłam ciebie znaleźć. Dziwne.

            Will… co za idiotyczny skrót. Dlaczego takie dziwne neologizmy przychodzą mi do głowy? Muszę ciebie znaleźć. Dunbarowi później będę się tłumaczyć.

            Wchodzę do sali gimnastycznej, która dziś służy jako miejsce do tańców. Dekoracje są dosyć bogate, jak na budżet szkoły. Na suficie wiszą dwie kule dyskotekowe, które nadają sali wiele różnokolorowych świateł. Okna są ozdobione serpentynami i balonami. Wiszą także pozłocone antyramy z różnymi, nieznanymi mi zdjęciami.

            Ludzie. Za dużo jest ich tutaj. Nie podoba mi się to.

            Próbuję znaleźć ciebie w tłumie. Przepycham się przez innych uczniów, jednak bez skutku. Czy zrezygnowałeś? A może wybranka dała ci kosza, przez co siedzisz sam w pokoju?

            – Ishiyama? Nie sądziłem, że wypuszczą ciebie z domu na imprezę. – słyszę czyjś głos.

            Śmiech innych ludzi. Kto to powiedział?

            Odwracam się, jednak nikogo nie ma, z wyjątkiem tańczących osób. Chyba zaczynam tracić zmysły, w tak młodym wieku.

            Mam dość tego miejsca. Wychodzę.                             

            Po przepchnięciu się wśród tłumu trafiam do wyjścia. W końcu. Słychać tylko głuchy dźwięk piosenki Subgititals „Break Away”. Lubię ją, chociaż za samym zespołem nie przepadam.

            Wtem zauważam ciebie. Jednak miałam rację – będziesz! Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy.

            Elegancko wyglądasz. Czarny garnitur, kilka róż w dłoni… na kogo ty czekasz? Chyba, że… nie. To niemożliwe. Nie mogła ciebie wystawić. Kto by nie chciał zainteresowania takim uroczym, interesującym, oddanym chłopakiem. Dodatkowo grasz w piłkę nożną.

            Słyszę czyjeś kroki. Cholera, trzeba się jakoś ukryć. Nie może ktokolwiek zobaczyć, że ciebie śledzę. To nie jest prawda.

            Idę pod ścianę. Wyjątkowo ryzykowne, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Będę przynajmniej wszystko widzieć i słyszeć.

            – Cześć, Ulrich. – mówi dobrze znany mi głos. Nie wierzę. To nie może być właśnie ta zołza, która mnie ostatnio zaczepiła w twojej sprawie. Po prostu nie może.

            – Cześć – odpowiadasz od niechcenia.

            – To dla mnie ta róża?! – krzyczy z radości Sissi, jakby tylko czekała na taki moment w swoim życiu. Jest w tobie zakochana, to widać na kilometr. Nie patrzysz na córkę dyrektora, tylko gdzieś w dal. Zastanawiasz się, co odpowiedzieć na pytanie. Po chwili uśmiechasz się do siebie, odwracasz do dziewczyny, wręczasz jej różę i odpowiadasz:

            – Dla ciebie. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, ale zawsze czułem się przez ciebie osaczony.

            Po chwili przytulasz się do Elisabeth. Nie mogę na to patrzeć. To nie tak, że ja nie chcę twojego szczęścia – bardzo go pragnę, ale ta dziewczyna nie jest dla ciebie! Zrozum to!

            – Yumi…? – pyta nieśmiało William.

            – Czego chcesz… – odpowiadam pod nosem. Siedzę od kilku minut za szkołą, skulona do ściany, trzymając rękoma kolana. Pewnie wyglądam teraz żałośnie, ale przestało mnie to martwić. Niedługo i tak mnie już tutaj nie będzie. Już niedługo.

            William dosiada się do mnie, obejmuje mnie i po cichu pyta:

            – Co się dzieje, kochana?

            Kochana. Zwykłe słowo, ale jak potrafi zamącić w głowie.       

            – Nie mam ochoty wyjaśniać. Masz może to wino? – odpowiadam, siorbiąc nosem co sekundę. William uśmiecha się, po czym wyciąga z torby czerwoną butelkę oraz otwieracz. Próbuje je nieudolnie otworzyć. Całkiem zabawnie to wygląda.

            – Daj, pomogę ci – odpowiadam z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie chcę, żeby się mną aż tak zamartwiał. To nie jego wina, że zakochałam się w Tobie i boli mnie fakt, że na moich oczach wyznałeś miłość dziewczynie, która na to kompletnie nie zasługuje.

            Po kilku próbach korek ustępuje i otwieram wino.

            – Taka zdolna dziewczyna, a alkoholu to ponoć nigdy nie ruszała – komentuje Dunbar. Nie odpowiadam. Myślami ciągle jestem w tej chwili wyznania miłości. Nie mogę w to uwierzyć.

            Wtem William podstawia mi pod nos butelkę z winem. Czuję słodko-gorzki zapach napoju. Z początku chce się wycofać, jednak nie po to pytałam o wino, żeby go koniec końców nie spróbować. Nie bądź słabiakiem, Yumi.

            – Twoje zdrowie, Will – mówię, po czym biorę pierwszy, bojowy łyk. Z początku chce wypluć, jednak z krzywą miną połykam część trunku. Od razu cieplej w przełyku.

            – Uroczo wyglądasz, jak się krzywisz – mówi Dunbar, po czym sam bierze kilka łyków wina. Zabieram mu butelkę i sama piję. Łyk po łyku.

            Po chwili czuję, jakby wszystkie moje problemy zniknęły. Jakbym nie widziała Ciebie z Sissi, razem tulących się. Jakbym nigdy nawet ciebie nie znała, tylko Wiliama.          

            Przyglądam mu się. Przystojny młodzieniec, o szlachetnym sercu, urodzie i zachowaniu. Ten szelmowski uśmiech prawie nigdy nie schodzi mu z twarzy. Nie rozumiem, dlaczego najwięcej rozmawia właśnie ze mną. Jestem zwykłą osobą, która nie wyróżnia się z tłumu. Czym zasłużyłam sobie na jego szacunek?

            – Yumi… chciałbym porozmawiać.

            – Możemy później? Nie będziemy nic pamiętać… – próbuję wytłumaczyć, licząc, że cokolwiek zrozumie.

            – Będzie nawet lepiej, jak niczego nie zapamiętamy…

Rozdział 2 – Konflikt

            Nie martw się, nic w tej szkole nie umie – odpowiada William, dodając mi odrobinę otuchy.

            Nie pocieszasz mnie, panie Dunbar. Pomimo tego, że uczę się w tej szkole już od dłuższego czasu, to wszystko wydaje się obce. Szczególnie ty. Mam nadzieję, że wybranka twoja będzie szczęśliwa, idąc z tobą na bal. Będziecie wyglądać cudownie. Żadna by nie odmówiła takiemu przystojniakowi zaproszenia.

            – Co sądzisz o najnowszej książce Pierdomenica Baccalaria? –pyta William, który jest przekonany, że go słucham. Myślami jestem zupełnie inaczej. Zastanawiam się, którą to dziewczynę zabierasz na bal.

            Właśnie, to już jutro! A ja bez sukienki. Spódnicy też. Nie mam w co się ubrać, cudownie.

            – Yumi! Słuchasz mnie w ogóle?

            Potrząsam głową. Wytrąciłeś mnie z myśli, dzięki Dunbar.

            – Przepraszam, zamyśliłam się.

            – Nad czym?

            – Nie mam w co się ubrać na ten bal. Nie chodzę na co dzień w sukienkach.

            – Nawet jak ubierzesz pierwsze lepsze dresy z lumpeksu, będziesz wyglądać ładnie – stwierdza William, po czym uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. Podziwiam go, że jest w stanie tyle ze mną wytrzymywać. Nie miałam nigdy koleżanek, bo każda wytrzymywała ze mną najwyżej miesiąc. Prawdziwa przyjaźń nie przetrwa lat. Nie uwierzę w to nigdy.

            Dzwoni dzwonek. Wypatruję ciebie, jednak tłum ludzi zasłania widok na szkolny dziedziniec. No trudno – następnym razem może się zobaczymy.

            Następna przerwa. Siedzę w ławce, czytając jeszcze raz pożyczoną książkę od Williama. Miałam mu oddać, jednak dziwnym przypadkiem nie ma go od tej lekcji. Ciekawe, co jego rodzice powiedzą na jego liczbę nieobecności. Nie żebym była lepsza, ale jego to jednak nie da się przebić.

            – Cześć Yumi! – wołasz mnie. Zamykam zadowolona lekturę i chowam do torby.

            – Jak dzień? – pytam z uśmiechem.

            – Wszystko dobrze. Za dwie godziny gramy mecz o puchar szkoły. Nasz rocznik ma największe szanse za wygraną – odpowiadasz z radością.

            – No to świetnie!

            – Mam nadzieję, że chociaż w ten sposób pokażę mojemu ojcu, na co poświęcam swój czas…

            – Jak twoja sytuacja z chemią?

            – Kiepsko. Niedługo zwołują radę, aby zadecydować, co ze mną robić. W najgorszym wypadku mnie wyrzucą…

            Milczę. Nie mam pojęcia, jak mogę ciebie pocieszyć. Samo powiedzenie „będzie dobrze” niewiele da, jedynie rozjuszy niepotrzebnie. Dodatkowy stres jest dla ciebie zbędny.

            – Nie zostaniesz wyrzucony.

            – Skąd wiesz?

            – Zaufaj mi – odpowiadam stanowczo. Uśmiechasz się, co mnie cieszy. Jednak dałam radę!

            – Muszę już iść. Przyjdź na mecz, będą emocje nie z tej ziemi.

            – Będę, nie martw się.

            Zadowolony biegniesz przed siebie i znikasz wśród innych uczniów. Czy ta sytuacja wydarzyła się naprawdę? Czy aż tak szybko straciłam ciebie z pola widzenia?

            Wtem siada obok mnie nieznajoma dziewczyna. Przyglądam się jej. Ma bladą karnację, niewiele ciemniejszą od mojej. Na głowie pełnej czarnych, długich, prostych włosów posiada żółtą opaskę z materiału. Ubrana jest w różową bluzkę, na której środku widnieje żółte serce. Czerwoną spódnicę mini zestawiła z bordowymi spodniami oraz żółtymi butami. Dziwna ta moda w tej Francji.

            Może na kogoś czeka właśnie tutaj.

            – Ty jesteś Yumi? – pyta mnie dziewczyna. Skąd ona zna moje imię?

            – Eee… tak – odpowiadam zaskoczona.

            – Nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty rozmawia z nim…

            Niby z kim? Zadaję się z dwoma osobami na krzyż, wielkie mi halo.

            – Nie wiem, o czym mówisz.

            – O Ulrichu! Jaka ty niekumana jesteś, a Chiny są nazywane przyszłościowym państwem…

            – Jestem Japonką, moja droga! – poprawiam ją. Dziewucha przychodzi sobie i podnosi mi ciśnienie. Jakby tego brakowało.

            – Mniejsza. Mam do ciebie jedną, ważną informację.

            – No to słucham – odpowiadam. Chcę jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

            – Nie próbuj nawet podrywać Ulricha. Jest już zajęty, przykro mi – tłumaczy nieznajoma, wypowiadając ostatnie zdanie kipiącą wręcz ironią.

            – Kim ty w ogóle jesteś i po co mi zawracasz głowę? – pytam zdenerwowana. Jeszcze kilka minut z tą lampucerą i bal zakończy ona w szpitalu, a ja na komisariacie.

            – Elizabeth Delmas, córka dyrektora tej szkoły.

            Cudownie.

            – Uważaj lepiej, co zrobisz. Jedna wiadomość do mojego tatusia i wylatujesz ze szkoły.

            – Nie zrobisz tego – mówię, nieco przerażona. Nie wygląda, jakby teraz żartowała.           

            – Dlatego pilnuj się. Ulrich należy do mnie. Zrozumiano?

            Kilka sekund ciszy. Elizabeth patrzy na mnie pytająco, ponieważ ona wie, jaka jest odpowiedź.

            – Zrozumiano – odpowiadam zrezygnowana.

            – To świetnie. Udanego balu, Yumi! – mówi zadowolona Delmas i idzie. Przez kilka minut patrzę w miejsce, gdzie ona siedziała, próbując poukładać sobie wszystko, co się przed chwilą stało. Niecałe pół roku nauki, a ja już mam konflikt. Dodatkowo z córką dyrektora szkoły. Nazwisko się zgadza, więc nie kłamała.

            W złą stronę to wszystko zmierza.

            Następny dzień. Już dzisiaj jest bal, a ja nadal bez żadnej sukienki. Po co zgadzałam się na to zaproszenie od Williama? Mogłam siedzieć sobie w tym samym czasie i oglądać seriale. Co ze mną jest nie tak? Kiedyś tak nie było przecież.    

            – A ty nie idziesz na bal? – pyta mnie moja mama, lekko uchylając drzwi do pokoju, wpuszczając tym samym trochę światła.            Zrezygnowana biorę poduszkę i przytulam ją. Mama podchodzi do mnie i obejmuje mnie. Ma białą rękę od mąki, jednak nie przeszkadza mi to.

            – Nie mam w co się ubrać.

            – Nawet ta spódnica jest za mała?

            – Nie o to chodzi. Wszystkie dziewczyny będą ładnie wyglądać, umalowane, buty na obcasie, najróżniejsze kolory. No i ja.   

            – A to coś złego? Będziesz się wyróżniać – wyjaśnia mama ciepłym tonem. Próbuje mnie pocieszyć, to urocze.

            – Chodzi o to, że nie chcę właśnie.

            – Yumi, ja rozumiem. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowy chłopak…

            – Nie przesadzaj, mamo – przerywam jej wyliczankę, wplatając w to śmiech. Może nie zorientuje się, że coś jest nie tak. Mam nadzieję.

            – Ale nie musisz się ograniczać dla jakiś kilku dziewczyn, które stwierdzą, że wyglądasz dziwnie. To one najwyżej nie znają się na modzie.   

            No, powiedzmy.

            Uśmiecham się i patrzę na moją mamę. Może ma jednak trochę racji i warto spróbować? Może jak William zobaczy mój dziwny ubiór, to przestanie ciągle próbować mnie podrywać?

            – Mamo, jesteś geniuszem! – odpowiadam zadowolona, przytulam mamę i biegnę szukać jakiś rzeczy na bal. Jak szaleć, to na całego.

            – Yumi, jakiś chłopak przyszedł po ciebie! – krzyczy mama z piętra. Pewnie William. Wolałabym ciebie, jednak ty wybrałeś kogoś innego.

            – Już schodzę! – odpowiadam, wpinając spinkę we włosy. Spoglądam na siebie. Czarny sweter, spódniczka, rajstopy w paski, rękawiczki z odkrytymi palcami i liczne bransoletki. Uśmiecham się i mówię do siebie.

            Jest idealnie.

            Zabieram kurtkę, torebkę i wychodzę. Zamykam drzwi, po czym zbiegam na dół. Zauważam Williama, który trzyma w ręce jakąś butelkę. Po co mu ona jest?

            – Cześć, Yumi. Ładnie wyglądasz – wita się Dunbar. Spoglądam na niego. Ubrał się tak, jakby szedł po prostu do szkoły. Dziwnie się czuję ze świadomością, że jestem ubrana jak stróż w Boże Ciało, ale to nic. Pamiętam słowa mojej mamy.

            – Dziękuję. Po co ci ta butelka?

            – Wino. Czerwone. Lubisz? – odpowiada pewnie William, pokazując mi ją.      

            – Nie piłam nigdy. W rodzinie u mnie zazwyczaj nie tykamy alkoholu – tłumaczę, lekko zdezorientowana. Czy on myśli, że nikt nie zauważy tej butelki?

            – No to najwyższy czas spróbować! – mówi zadowolony Dunbar, po czym otwiera wino.

            – Nie tutaj, debilu! Moi rodzice pewnie patrzą w okna. Nie chcę mieć problemów później – mówię przerażona jego podejściem. Ty takiego nie masz, prawda?

            – Fakt, zapomniałem. Przyzwyczajenie, że od jakiegoś czasu moi rodzice są w Anglii. 

            – Nic się nie stało. Idziemy? – odpowiadam z uśmiechem.

            – Pewnie – potwierdza William, a następnie idziemy powolnym krokiem do Internatu.

            Nie sądziłam, że po tej małej butelce czerwonego wina staną prawdziwe problemy. Takie, których dosłownie każdy by żałował do końca życia.

Rozdział 0 – Prolog

Dwudziestoletnia kobieta przynosi do ogromnego salonu tacę, na której znajduje się porcelanowy imbryk, dwie filiżanki wypełnione gorącą herbatą oraz przezroczysty talerzyk z pięcioma kruchymi ciasteczkami. Niesie w miarę sprawnie, jednak delikatnie trzęsą jej się ręce przed obawą upuszczenia przygotowanego zestawu. Nie chce, aby pani Vallat się na niej zawiodła – uważa ją za swoją ulubioną pomocnicę w swojej posiadłości. Ważna jest dla niej ta praca, inaczej znowu będzie musiała prosić o pomoc Jeremiego. Pragnęła samodzielności.

            – Dziękuję ci, Aelito – komentuje przełożona dziewczyny z uśmiechem. – Ciągle nie mogę przestać zachwycać się twoim różowym kolorem włosów, tylko dodaje ci uroku.

            – Miło mi to słyszeć – odpowiada z lekkim zaczerwieniem na twarzy. Spogląda na nową klientkę. Siedzi po turecku, cała roztrzęsiona i smutna. Nieznajoma jest bardzo wysoka i szczupła. Ma urodę azjatycką, jednak wyraźne zmęczenie widoczne na jej twarzy przygnębia lekko Aelitę. Nie znosi patrzeć na ludzkie cierpienie. Gdyby tylko mogła, z pewnością by pomogła nieznajomej dziewczynie. Ale jest to praca przełożonej.

            – No dobrze, zatem zacznijmy spotkanie. Jesteś gotowa? – pyta pani Vallat. Dziewczyna przytakuje nieśmiało głową. Aelita na znak szefowej wychodzi z gabinetu, jednak nie domyka drzwi.        „Ona mi kogoś przypomina. Nie mam pojęcia, kim jest. Mam wrażenie, że ją znam.”

            Wiedziała doskonale, że nie wolno jej podsłuchiwać rozmów z pacjentami. Walczyła z samą sobą, aby tak postąpić. Zdawała sobie sprawę, że w ten sposób ryzykuje utratą pracy. Jednak głos mówił, aby wysłuchała chociaż część rozmowy z intrygującą dziewczyną.

            – Z tego, co widzę, to zdiagnozowali u ciebie depresję.   Zaufaj mi, jestem tutaj, aby ci pomóc – mówi ciepłym głosem pani Vallat, co kontrastuje z jej wyglądem surowej nauczycielki z collage.

            – Wszystko zaczęło się, odkąd zaczęłam uczyć się w Kadic…