Rozdział 2 – Konflikt

            Nie martw się, nic w tej szkole nie umie – odpowiada William, dodając mi odrobinę otuchy.

            Nie pocieszasz mnie, panie Dunbar. Pomimo tego, że uczę się w tej szkole już od dłuższego czasu, to wszystko wydaje się obce. Szczególnie ty. Mam nadzieję, że wybranka twoja będzie szczęśliwa, idąc z tobą na bal. Będziecie wyglądać cudownie. Żadna by nie odmówiła takiemu przystojniakowi zaproszenia.

            – Co sądzisz o najnowszej książce Pierdomenica Baccalaria? –pyta William, który jest przekonany, że go słucham. Myślami jestem zupełnie inaczej. Zastanawiam się, którą to dziewczynę zabierasz na bal.

            Właśnie, to już jutro! A ja bez sukienki. Spódnicy też. Nie mam w co się ubrać, cudownie.

            – Yumi! Słuchasz mnie w ogóle?

            Potrząsam głową. Wytrąciłeś mnie z myśli, dzięki Dunbar.

            – Przepraszam, zamyśliłam się.

            – Nad czym?

            – Nie mam w co się ubrać na ten bal. Nie chodzę na co dzień w sukienkach.

            – Nawet jak ubierzesz pierwsze lepsze dresy z lumpeksu, będziesz wyglądać ładnie – stwierdza William, po czym uśmiecha się do mnie. Odwzajemniam to. Podziwiam go, że jest w stanie tyle ze mną wytrzymywać. Nie miałam nigdy koleżanek, bo każda wytrzymywała ze mną najwyżej miesiąc. Prawdziwa przyjaźń nie przetrwa lat. Nie uwierzę w to nigdy.

            Dzwoni dzwonek. Wypatruję ciebie, jednak tłum ludzi zasłania widok na szkolny dziedziniec. No trudno – następnym razem może się zobaczymy.

            Następna przerwa. Siedzę w ławce, czytając jeszcze raz pożyczoną książkę od Williama. Miałam mu oddać, jednak dziwnym przypadkiem nie ma go od tej lekcji. Ciekawe, co jego rodzice powiedzą na jego liczbę nieobecności. Nie żebym była lepsza, ale jego to jednak nie da się przebić.

            – Cześć Yumi! – wołasz mnie. Zamykam zadowolona lekturę i chowam do torby.

            – Jak dzień? – pytam z uśmiechem.

            – Wszystko dobrze. Za dwie godziny gramy mecz o puchar szkoły. Nasz rocznik ma największe szanse za wygraną – odpowiadasz z radością.

            – No to świetnie!

            – Mam nadzieję, że chociaż w ten sposób pokażę mojemu ojcu, na co poświęcam swój czas…

            – Jak twoja sytuacja z chemią?

            – Kiepsko. Niedługo zwołują radę, aby zadecydować, co ze mną robić. W najgorszym wypadku mnie wyrzucą…

            Milczę. Nie mam pojęcia, jak mogę ciebie pocieszyć. Samo powiedzenie „będzie dobrze” niewiele da, jedynie rozjuszy niepotrzebnie. Dodatkowy stres jest dla ciebie zbędny.

            – Nie zostaniesz wyrzucony.

            – Skąd wiesz?

            – Zaufaj mi – odpowiadam stanowczo. Uśmiechasz się, co mnie cieszy. Jednak dałam radę!

            – Muszę już iść. Przyjdź na mecz, będą emocje nie z tej ziemi.

            – Będę, nie martw się.

            Zadowolony biegniesz przed siebie i znikasz wśród innych uczniów. Czy ta sytuacja wydarzyła się naprawdę? Czy aż tak szybko straciłam ciebie z pola widzenia?

            Wtem siada obok mnie nieznajoma dziewczyna. Przyglądam się jej. Ma bladą karnację, niewiele ciemniejszą od mojej. Na głowie pełnej czarnych, długich, prostych włosów posiada żółtą opaskę z materiału. Ubrana jest w różową bluzkę, na której środku widnieje żółte serce. Czerwoną spódnicę mini zestawiła z bordowymi spodniami oraz żółtymi butami. Dziwna ta moda w tej Francji.

            Może na kogoś czeka właśnie tutaj.

            – Ty jesteś Yumi? – pyta mnie dziewczyna. Skąd ona zna moje imię?

            – Eee… tak – odpowiadam zaskoczona.

            – Nie mogę uwierzyć, że ktoś taki jak ty rozmawia z nim…

            Niby z kim? Zadaję się z dwoma osobami na krzyż, wielkie mi halo.

            – Nie wiem, o czym mówisz.

            – O Ulrichu! Jaka ty niekumana jesteś, a Chiny są nazywane przyszłościowym państwem…

            – Jestem Japonką, moja droga! – poprawiam ją. Dziewucha przychodzi sobie i podnosi mi ciśnienie. Jakby tego brakowało.

            – Mniejsza. Mam do ciebie jedną, ważną informację.

            – No to słucham – odpowiadam. Chcę jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

            – Nie próbuj nawet podrywać Ulricha. Jest już zajęty, przykro mi – tłumaczy nieznajoma, wypowiadając ostatnie zdanie kipiącą wręcz ironią.

            – Kim ty w ogóle jesteś i po co mi zawracasz głowę? – pytam zdenerwowana. Jeszcze kilka minut z tą lampucerą i bal zakończy ona w szpitalu, a ja na komisariacie.

            – Elizabeth Delmas, córka dyrektora tej szkoły.

            Cudownie.

            – Uważaj lepiej, co zrobisz. Jedna wiadomość do mojego tatusia i wylatujesz ze szkoły.

            – Nie zrobisz tego – mówię, nieco przerażona. Nie wygląda, jakby teraz żartowała.           

            – Dlatego pilnuj się. Ulrich należy do mnie. Zrozumiano?

            Kilka sekund ciszy. Elizabeth patrzy na mnie pytająco, ponieważ ona wie, jaka jest odpowiedź.

            – Zrozumiano – odpowiadam zrezygnowana.

            – To świetnie. Udanego balu, Yumi! – mówi zadowolona Delmas i idzie. Przez kilka minut patrzę w miejsce, gdzie ona siedziała, próbując poukładać sobie wszystko, co się przed chwilą stało. Niecałe pół roku nauki, a ja już mam konflikt. Dodatkowo z córką dyrektora szkoły. Nazwisko się zgadza, więc nie kłamała.

            W złą stronę to wszystko zmierza.

            Następny dzień. Już dzisiaj jest bal, a ja nadal bez żadnej sukienki. Po co zgadzałam się na to zaproszenie od Williama? Mogłam siedzieć sobie w tym samym czasie i oglądać seriale. Co ze mną jest nie tak? Kiedyś tak nie było przecież.    

            – A ty nie idziesz na bal? – pyta mnie moja mama, lekko uchylając drzwi do pokoju, wpuszczając tym samym trochę światła.            Zrezygnowana biorę poduszkę i przytulam ją. Mama podchodzi do mnie i obejmuje mnie. Ma białą rękę od mąki, jednak nie przeszkadza mi to.

            – Nie mam w co się ubrać.

            – Nawet ta spódnica jest za mała?

            – Nie o to chodzi. Wszystkie dziewczyny będą ładnie wyglądać, umalowane, buty na obcasie, najróżniejsze kolory. No i ja.   

            – A to coś złego? Będziesz się wyróżniać – wyjaśnia mama ciepłym tonem. Próbuje mnie pocieszyć, to urocze.

            – Chodzi o to, że nie chcę właśnie.

            – Yumi, ja rozumiem. Nowa szkoła, nowe znajomości, nowy chłopak…

            – Nie przesadzaj, mamo – przerywam jej wyliczankę, wplatając w to śmiech. Może nie zorientuje się, że coś jest nie tak. Mam nadzieję.

            – Ale nie musisz się ograniczać dla jakiś kilku dziewczyn, które stwierdzą, że wyglądasz dziwnie. To one najwyżej nie znają się na modzie.   

            No, powiedzmy.

            Uśmiecham się i patrzę na moją mamę. Może ma jednak trochę racji i warto spróbować? Może jak William zobaczy mój dziwny ubiór, to przestanie ciągle próbować mnie podrywać?

            – Mamo, jesteś geniuszem! – odpowiadam zadowolona, przytulam mamę i biegnę szukać jakiś rzeczy na bal. Jak szaleć, to na całego.

            – Yumi, jakiś chłopak przyszedł po ciebie! – krzyczy mama z piętra. Pewnie William. Wolałabym ciebie, jednak ty wybrałeś kogoś innego.

            – Już schodzę! – odpowiadam, wpinając spinkę we włosy. Spoglądam na siebie. Czarny sweter, spódniczka, rajstopy w paski, rękawiczki z odkrytymi palcami i liczne bransoletki. Uśmiecham się i mówię do siebie.

            Jest idealnie.

            Zabieram kurtkę, torebkę i wychodzę. Zamykam drzwi, po czym zbiegam na dół. Zauważam Williama, który trzyma w ręce jakąś butelkę. Po co mu ona jest?

            – Cześć, Yumi. Ładnie wyglądasz – wita się Dunbar. Spoglądam na niego. Ubrał się tak, jakby szedł po prostu do szkoły. Dziwnie się czuję ze świadomością, że jestem ubrana jak stróż w Boże Ciało, ale to nic. Pamiętam słowa mojej mamy.

            – Dziękuję. Po co ci ta butelka?

            – Wino. Czerwone. Lubisz? – odpowiada pewnie William, pokazując mi ją.      

            – Nie piłam nigdy. W rodzinie u mnie zazwyczaj nie tykamy alkoholu – tłumaczę, lekko zdezorientowana. Czy on myśli, że nikt nie zauważy tej butelki?

            – No to najwyższy czas spróbować! – mówi zadowolony Dunbar, po czym otwiera wino.

            – Nie tutaj, debilu! Moi rodzice pewnie patrzą w okna. Nie chcę mieć problemów później – mówię przerażona jego podejściem. Ty takiego nie masz, prawda?

            – Fakt, zapomniałem. Przyzwyczajenie, że od jakiegoś czasu moi rodzice są w Anglii. 

            – Nic się nie stało. Idziemy? – odpowiadam z uśmiechem.

            – Pewnie – potwierdza William, a następnie idziemy powolnym krokiem do Internatu.

            Nie sądziłam, że po tej małej butelce czerwonego wina staną prawdziwe problemy. Takie, których dosłownie każdy by żałował do końca życia.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments