Rozdział 3 – Problemy

Kto ci sprzedał? – pytam Williama, który jest, nie wiedzieć czemu, bardzo zadowolony.

            – Znajomości, moja droga. Znajomości. – odpowiada, rzucając butelką z ręki do ręki. Na co się zgodziłam. Idę z kolegą na szkolną dyskotekę, a przed nią jest wspólne wypicie wina. Nie skończy to się dobrze.

            – Zaraz rozbijesz. – mówię z powagą, powstrzymując śmiechem. A niech spadnie.

            – Wątpisz w moje możliwości? – pyta Dunbar nonszalancko.

            – Owszem.

            Na moją odpowiedź prycha śmiechem. Typowy on.

            Jesteśmy niedaleko szkoły. Mało rozmawiamy ze sobą, co jest aż dziwne. William zawsze ma coś do powiedzenia, nawet, jeśli treść sama nie ma sensu. Czy on też zaprząta swoją głowę niepotrzebnymi myślami, tak jak ja?

            Ciekawe, co ty teraz porabiasz. Może już się bawisz na parkiecie z wybranką twojego serca? A może nadal zastanawiasz się nad ubiorem? Albo też wcale nie chcesz się pojawić… chcę ciebie zobaczyć tam. Wśród obcych i nieznanych wypatrzeć twoją twarz, być może szczęśliwą.

            – Zapomnieliśmy o winie! – krzyczy William, wytrącając mnie z myśli. Wariat.

            – No to go nie pijemy… – komentuję zadowolona.

            – Nie nie, kochanie – na to słowo dostaję dreszczy. Kochanie? Przecież my się tylko przyjaźnimy. Chociaż już sama nie wiem, kim on dla mnie jest.

            – Teraz wypijemy.

            – Przed szkołą? Chyba zgłupiałeś!

            – Nie. Zasady są po to, żeby je łamać.    – odpowiada Dunbar, wyraźnie dumny z wygranej rozmowy. Kręcę głową, niezadowolona. Jego podejście do wszystkiego jest wyjątkowo dziwne. Został wyrzucony ze szkoły za głupotę, a teraz dobiera sobie coraz większych problemów. Czy kiedykolwiek dorośnie?

            – Niech to szlag. Zostawiłem korkociąg. Potrzymaj, zaraz przyjdę – po tych słowach wciska mi do rąk butelkę wina. Oddaję mu w popłochu.

            – Sam to bierz. Nie chcę mieć problemów.

            – O jeny… Czy ty byłaś wychowana w zakonie, że tak wszystkiego się boisz?

            – Nie. – odpowiadam, krzyżując ręce.

            – Przepraszam, wiesz że żartuję – dodaje Dunbar, a następnie daje mi buziaka w czoło i idzie do swojego pokoju po korkociąg.

            Zaraz, zaraz… dlaczego on mnie pocałował w czoło? Co go wzięło na taką czułość? Nie znam go bardo długo, ba – często go nawet zbywałam, kiedy chciałam z Tobą porozmawiać. Zawsze się denerwowałeś, kiedy Will był gdzieś niedaleko i rozmawiał ze mną. Jednak zawsze, kiedy się odwracałam, to nie mogłam ciebie znaleźć. Dziwne.

            Will… co za idiotyczny skrót. Dlaczego takie dziwne neologizmy przychodzą mi do głowy? Muszę ciebie znaleźć. Dunbarowi później będę się tłumaczyć.

            Wchodzę do sali gimnastycznej, która dziś służy jako miejsce do tańców. Dekoracje są dosyć bogate, jak na budżet szkoły. Na suficie wiszą dwie kule dyskotekowe, które nadają sali wiele różnokolorowych świateł. Okna są ozdobione serpentynami i balonami. Wiszą także pozłocone antyramy z różnymi, nieznanymi mi zdjęciami.

            Ludzie. Za dużo jest ich tutaj. Nie podoba mi się to.

            Próbuję znaleźć ciebie w tłumie. Przepycham się przez innych uczniów, jednak bez skutku. Czy zrezygnowałeś? A może wybranka dała ci kosza, przez co siedzisz sam w pokoju?

            – Ishiyama? Nie sądziłem, że wypuszczą ciebie z domu na imprezę. – słyszę czyjś głos.

            Śmiech innych ludzi. Kto to powiedział?

            Odwracam się, jednak nikogo nie ma, z wyjątkiem tańczących osób. Chyba zaczynam tracić zmysły, w tak młodym wieku.

            Mam dość tego miejsca. Wychodzę.                             

            Po przepchnięciu się wśród tłumu trafiam do wyjścia. W końcu. Słychać tylko głuchy dźwięk piosenki Subgititals „Break Away”. Lubię ją, chociaż za samym zespołem nie przepadam.

            Wtem zauważam ciebie. Jednak miałam rację – będziesz! Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy.

            Elegancko wyglądasz. Czarny garnitur, kilka róż w dłoni… na kogo ty czekasz? Chyba, że… nie. To niemożliwe. Nie mogła ciebie wystawić. Kto by nie chciał zainteresowania takim uroczym, interesującym, oddanym chłopakiem. Dodatkowo grasz w piłkę nożną.

            Słyszę czyjeś kroki. Cholera, trzeba się jakoś ukryć. Nie może ktokolwiek zobaczyć, że ciebie śledzę. To nie jest prawda.

            Idę pod ścianę. Wyjątkowo ryzykowne, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Będę przynajmniej wszystko widzieć i słyszeć.

            – Cześć, Ulrich. – mówi dobrze znany mi głos. Nie wierzę. To nie może być właśnie ta zołza, która mnie ostatnio zaczepiła w twojej sprawie. Po prostu nie może.

            – Cześć – odpowiadasz od niechcenia.

            – To dla mnie ta róża?! – krzyczy z radości Sissi, jakby tylko czekała na taki moment w swoim życiu. Jest w tobie zakochana, to widać na kilometr. Nie patrzysz na córkę dyrektora, tylko gdzieś w dal. Zastanawiasz się, co odpowiedzieć na pytanie. Po chwili uśmiechasz się do siebie, odwracasz do dziewczyny, wręczasz jej różę i odpowiadasz:

            – Dla ciebie. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, ale zawsze czułem się przez ciebie osaczony.

            Po chwili przytulasz się do Elisabeth. Nie mogę na to patrzeć. To nie tak, że ja nie chcę twojego szczęścia – bardzo go pragnę, ale ta dziewczyna nie jest dla ciebie! Zrozum to!

            – Yumi…? – pyta nieśmiało William.

            – Czego chcesz… – odpowiadam pod nosem. Siedzę od kilku minut za szkołą, skulona do ściany, trzymając rękoma kolana. Pewnie wyglądam teraz żałośnie, ale przestało mnie to martwić. Niedługo i tak mnie już tutaj nie będzie. Już niedługo.

            William dosiada się do mnie, obejmuje mnie i po cichu pyta:

            – Co się dzieje, kochana?

            Kochana. Zwykłe słowo, ale jak potrafi zamącić w głowie.       

            – Nie mam ochoty wyjaśniać. Masz może to wino? – odpowiadam, siorbiąc nosem co sekundę. William uśmiecha się, po czym wyciąga z torby czerwoną butelkę oraz otwieracz. Próbuje je nieudolnie otworzyć. Całkiem zabawnie to wygląda.

            – Daj, pomogę ci – odpowiadam z lekkim uśmiechem na twarzy. Nie chcę, żeby się mną aż tak zamartwiał. To nie jego wina, że zakochałam się w Tobie i boli mnie fakt, że na moich oczach wyznałeś miłość dziewczynie, która na to kompletnie nie zasługuje.

            Po kilku próbach korek ustępuje i otwieram wino.

            – Taka zdolna dziewczyna, a alkoholu to ponoć nigdy nie ruszała – komentuje Dunbar. Nie odpowiadam. Myślami ciągle jestem w tej chwili wyznania miłości. Nie mogę w to uwierzyć.

            Wtem William podstawia mi pod nos butelkę z winem. Czuję słodko-gorzki zapach napoju. Z początku chce się wycofać, jednak nie po to pytałam o wino, żeby go koniec końców nie spróbować. Nie bądź słabiakiem, Yumi.

            – Twoje zdrowie, Will – mówię, po czym biorę pierwszy, bojowy łyk. Z początku chce wypluć, jednak z krzywą miną połykam część trunku. Od razu cieplej w przełyku.

            – Uroczo wyglądasz, jak się krzywisz – mówi Dunbar, po czym sam bierze kilka łyków wina. Zabieram mu butelkę i sama piję. Łyk po łyku.

            Po chwili czuję, jakby wszystkie moje problemy zniknęły. Jakbym nie widziała Ciebie z Sissi, razem tulących się. Jakbym nigdy nawet ciebie nie znała, tylko Wiliama.          

            Przyglądam mu się. Przystojny młodzieniec, o szlachetnym sercu, urodzie i zachowaniu. Ten szelmowski uśmiech prawie nigdy nie schodzi mu z twarzy. Nie rozumiem, dlaczego najwięcej rozmawia właśnie ze mną. Jestem zwykłą osobą, która nie wyróżnia się z tłumu. Czym zasłużyłam sobie na jego szacunek?

            – Yumi… chciałbym porozmawiać.

            – Możemy później? Nie będziemy nic pamiętać… – próbuję wytłumaczyć, licząc, że cokolwiek zrozumie.

            – Będzie nawet lepiej, jak niczego nie zapamiętamy…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments