Akt VIII – Dom państwa Hopper

Dom państwa Hopper

            – Tatusiu, gdzie jedziemy? – pyta dziewczynka.

            – Nie dam rady ci wyjaśnić, słoneczko – odpowiada Hopper tak delikatnie, jak tylko może. Ostatni       raz spogląda na Instytut Chemiczny. Miejsce, gdzie poświęcił wiele cennych lat swojego życia. Teraz musi się z nim pożegnać w niezbyt przyjemny sposób.

            Kątem oka przygląda się swojej córeczce. Patrzy zaciekawiona przez szybę samochodu na budynek. Nie wie, co ma jej w tym momencie powiedzieć.

            Co zrozumie kilkuletnia dziewczynka?

            Że muszą jak najszybciej uciekać?

            Że jej ojciec zachowuje się tak ostatni tchórz?

            Wsiada do samochodu. Zapina pas, poprawia swoje czarne okulary i odpala silnik. Stara się jechać powoli, jednak ciągle nie dociera wszystko, co się zdarzyło w przeciągu kilku dni. Stracił żonę, a projekt, który miał go przynieść fortunę, właśnie upadł.

            W radiu rozbrzmiewają lista tegorocznych przebojów. Normalnie nie słucha muzyki, jednak teraz pozwala mu nie oszaleć od namiaru myśli. Aelita zasnęła, więc nie musi jej odpowiadać na wszystkie pytania, które tylko zradzają się w jej głowie.

            Ja nie chcę tam jechać…

            Nagle zamiast spokojnej muzyki rozbrzmiewa komunikat radiowy:

            – Przerywamy audycję, żeby poinformować o wybuchu jednej z kilku sal badawczych Instytutu Chemicznego, gdzie odbywały się podejrzane testy na zwierzętach. Policja jest już na miejscu i bada teren. Więcej informacji poda wam nasz reporter…

            Profesor głośno przełyka ślinę.

            Już wszystko wiedzą…

            – Doszło do groźnego przestępstwa, które na oko trwa cztery lata. Na ten moment zostali zatrzymani sami stażyści. Trwają poszukiwania Franza Hoppera, która odpowiada za cały projekt z gołębiami…

            Szukają mnie!

            Słyszy syreny policyjne, które przed nim przejeżdżają. Skręca ostrożnie, żeby tylko nie zauważyli jego przerażenia.

            Moje dziecko nie straci rodziców. Nie pozwolę na to.

            Z piskiem opon zatrzymuje się w parku obok swojego domu. Ociera twarz z potu, bierze głęboki oddech, odpina pas i wysiada z samochodu. Otwiera drzwi Aelicie, która pomimo pobudki, w skupieniu przygląda się swojemu ojcu.

            – No już, szybciutko – mówi Hopper do dziewczynki.

            – Tatusiu, to nie jest nasz dom?

            – Tak, malutka.

            Na tę chwilę to nasz dom.

            Trzyma ją za rączkę i prowadzi przed siebie. Nerwowo się rozgląda się za sobą. Widzi tylko małe czarne kombi, które stoi samotne. Nawet wiatru nie ma, co na tę porę roku było dziwne.

            – Tatusiu? Idziesz?

            Dziewczynka o różowych włosach stoi przy drzwiach. Przygląda się tacie zaciekawiona tym, co może zobaczyć w swoim ukochanym pokoju.

            – Tak skarbeńku, już otwieram drzwi.

            Nagle radość dziewczynki przykrywa ogromne zaskoczenie. Nie umknęło to uwadze Schaeffera.

            – Tatusiu…

            – Tak?

            – Jacyś panowie w czarnych garniturach…

            Profesor zmieszany odwraca się. Miała rację. Dwóch rosłych mężczyzn zmierza w jego kierunku. On już wiedział, że go namierzyli.

            Chroń Aelitę.

            Chroń dziecko!

            – Szybciutko, córeczko. Wejdź tędy – po tych słowach pokazał jej białe drzwi obok wejściowych. Dziewczynka szybko do nich pobiegła.

            Waldo biegnie jak najszybciej, przez kanały, mając swoją córkę na barana. Dla malucha to frajda. Pokazuje jej szybko pewne miejsce z trzema pozłacanymi tubami. Pomaga jej wejść do środka. Sam postępuje tak samo.

            – Ale się spotkamy tam? – pyta Aelita.

            – Oczywiście – odpowiada Hopper.

            Mam taką nadzieję.

            Nim tuby zamykają się, słyszy głos dziecka:

            – Do zobaczenia, tatusiu…

            – Do zobaczenia, córeczko…

            Nieznany obsłudze technicznej mężczyzna rozbija tubę izolacyjną. Osiem gołębi z dziwnym znakiem odlatuje. Są właśnie wolne. Ale czy na pewno?

Autorka: Azize

Akt VII – Główna izolatka projektu

Główna izolatka projektu

Mała dziewczynka po podanych przez stażystkę środkach uspokajających spokojnie śpi. Ojciec ma ją cały czas na widoku, a ochroniarz dodatkowo pilnuje wejścia do izolatki z gołębiami. Kamery w trybie natychmiastowym zostały zmienione na najnowsze modele.

To nie wystarczy. Muszę działać.

Do środka po wcześniejszym sprawdzeniu wchodzą wspólnicy profesora. Zdążyli już dowiedzieć się, co się zdarzyło w Alpach. Nie mają pojęcia, od czego zacząć rozmowę. Ich przełożony właśnie był świadkiem porwania swojej żony, a jego córka – gdyby nie strzał – już dawno by nie żyła.

Waldo jednak nie zauważa z początku ich obecności. Skupia swój wzrok na ogromnej tubie, która zajmuje sporą część pomieszczenia. Co kilka sekund spogląda na swoją córeczkę, która nadal smacznie śpi.

Projekt upada.

Lata wyrzeczeń i ciężkiej pracy zostały mu odebrane po kolei, jak klocki domina.

            Schaeffer lewą dłonią jeździ po szkle. Wcześniej nie widział sytuacji ptaków. Nie odwiedzał ich od momentu szlifów.

            Co ja zrobiłem…

            Nawalił. Mógł od razu domyślić się, że chodzi o gołębie. Widział ten sam błąd przez dłuższy czas. Doskonale pamięta cyfry, które układały się w logiczny ciąg.

            PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

            Data urodzin Aelity Schaeffer.

            Jestem skończony…

            Gdyby tylko mógł, od razu zalałby się łzami. Dlaczego by chciał płakać?

            Z żalu po porwanej żonie?

            Ze swojej ignorancji na rodzinę?

            Z bezsilności, jak chronić córkę?

            – Panie profesorze… – zaczyna jeden ze wspólników. Pracownicy od kilku minut stali w ciszy, próbując jakkolwiek nawiązać rozmowę ze swoim przełożonym. Nigdy go nie widzieli w takim stanie.

            – Darujcie sobie, żaden ze mnie profesor – odpowiada bez emocji, a następnie wzdycha głośno. Odwraca się i zadaje pytanie, tak samo, jak powiedział:

            – Od kiedy gołębie mają dziwny znak?

            – Od trzeciego marca.

            Jasna cholera, moje dziecko…

            – Stażyści próbowali pa… ciebie… – drugi wspólnik poprawia biały kołnierz – poinformować, jednak cały czas ich zbywałeś. Inni bali się w jakikolwiek sposób przeszkadzać swojemu szefowi.

            Oni się mnie wszyscy bali…

            Waldo wyciąga z prawej kieszeni kartkę, długopis i opierając się o przezroczystą tubę, zapisuje ten sam kod, który towarzyszył mu od narodzin małej dziewczynki. Istotka nadal śni.

            PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

            Profesor daje kartkę wspólnikom. Chodzi dookoła tuby. Mimo wystającego brzucha, radzi sobie z przechodzeniem w tak ciasnym – w porównaniu do innych – pomieszczeniu.

            – Co to jest?

            – To jest błąd, który wyskoczył mi po raz pierwszy właśnie trzeciego marca. Projekt był już w zasadzie na wykończeniu. Mieliśmy mieć światową premierę. Prawie wszystko zostało już dopracowane na ostatni guzik…

            Waldo powstrzymuje się, by nie rozklejać się w tym momencie. Nie może sobie pozwolić na słabość. Musi działać.

            – Muszę się ukryć.

            – To jest niemożliwe! – przerywa drugi wspólnik, panikując na myśl o braku przełożonego.

            – Jest możliwe – odpowiada profesor – Muszę wrócić do swojego domu, jak najszybciej.

            – A co robimy dalej?

            – Nie możemy zostawić tego wszystkiego w tak ważnym momencie.

            – Media zaczną doszukiwać się teorii spiskowych.

            Dwójka dobrych kolegów Walda nawzajem nakręca się piętnaście minut. Gdy kończą, bierze głęboki wdech.

            – Projekt: Gołębie zostaje przeze mnie uznany na upadły.

            Gdy wypowiada te słowa, czuje ukłucie w sercu. Mała córeczka już nie śpi. Bierze ją za rączkę i opuszcza izolatkę. Jeden ze wspólników przygląda się ptakom.

            Siódmy gołąb posiada tajemniczy znak.

Autorka: Azize

Akt VI – Domek letniskowy w Alpach

Analizuję…

……………

Poziom zagrożenia…

……………

PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

            Co jest nie tak z tym przeklętym kodem błędu?

            Waldo wściekły uderza pięścią w biurko. Następnie odkłada swoje ciemne okulary za czarnego laptopa i przeciera zmęczone oczy. Ciągle widzi czerwony napis błędu, który nie pozwala mu ruszyć dalej.

            Gdzie ja popełniam błąd?

            Spogląda na godzinę. Jest już trzecia nad ranem.

            Nie śpi już drugą dobę. A miał nabrać siły w tym miejscu.

            – Chodź już spać.

            Gdy tylko słyszy spokojny i nieco zaspany głos swojej ukochanej, od razu zakłada okulary. Stan jego oczu jest jeszcze gorszy, zanim zaczął pracę nad projektem w Instytucie. Odbył już jedną, bardzo poważną rozmowę z Antheą. Wtedy właśnie zrozumiał, że musi przestać ciągle pracować. Ale nie potrafi. Projekt za bardzo zawładnął jego życiem.

            Klika jeszcze raz antywirusa.

Analizuję…

……………

Poziom zagrożenia…

……………

PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

            Nie czyta jednak wiadomości z pulpitu, tylko wychodzi z salonu. Musi się ogolić, porządnie wykąpać, a przede wszystkim – ubrać się elegancko. Dokładnie tak, jak poznał swoją ukochaną kilkanaście lat temu.

            Szwajcaria, domek letniskowy. Starszy mężczyzna uważnie zapisuje na komputerze bardzo ważne dane. Młoda kobieta jest okryta czerwonym szalikiem i ogrzewa ją niebieska kurtka. Pomimo tego, nadal najbardziej odznaczają się jej różowe włosy – niezmienne długie.

            – Waldo, mógłbyś w końcu oderwać się od komputera? – pyta Anthea spokojnie. Odkąd urodziła córeczkę, jej mąż tylko siedzi pochylony nad technologią i pisze dziwne kody.

            – Nie mogę – odpowiada profesor surowym tonem. Zaledwie dwa słowa wystarczyły, żeby pani Schaeffer straciła panowanie nad sobą.

            – Dziecko ci dorasta! Czy wiesz w ogóle, ile ma teraz lat?!

            Profesor spogląda zdębiały na swoją ukochaną. Są ze sobą tak długo, a on po raz pierwszy, jak podnosi na niego głos. Po raz pierwszy nie wie, co powinien odpowiedzieć.

            – No właśnie, nie wiesz!

            Po tych słowach Anthea wraca do domu zająć się małą Aelitą. Myślała, że Waldo jedynie bez żadnych emocji spogląda na ekran laptopa. Napis od dłuższego czasu jest taki sam.

            PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

            Nie ma nawet sił, żeby jakkolwiek zareagować. Ciągle myśli o słowach żony.

            Ona ma rację. Ten projekt z tymi głupimi golubami mnie wykańcza.

            – Mamusiu, zobacz! Jaką ulepiłam kulę! – krzyczy z radością mała dziewczynka. Wśród puchu bieli wyróżnia się krótkimi włosami koloru różowego.

            – Nie oddalaj się od domu – upomina ją mama, jednak ma ciepły uśmiech. Nie potrafi się gniewać na swojego aniołka. Widząc jej radość, sama czuje wewnętrzny spokój i błogość.

            – Brawo, córeczko! – dodaje otuchy dziewczynce Waldo, który wychodzi z domku, trzymając w dłoniach dwa kubki gorącej czekolady.

            Nagle koło domku rozlega się wycie wilka. Najpierw jednego, a następnie drugiego. Mała dziewczynka nie wie, co ma teraz robić. Biała i brązowa bestia jest kilka metrów od niej.

            – Tatusiu! – krzyczy, powstrzymując łzy.

             W tym samym czasie podjeżdża czarny samochód. Trzymają jej mamę za ręce i ciągną w głąb lasu. Wszystko widzi Aelita.

            – Mamusiu!

            Waldo nie wie, co ma robić. Ratować żonę, czy córkę?

            Szybciej półgłówku, czas! Czas!

            Dziewczynka biegnie swoimi drobnymi nóżkami, chcąc uratować kobietę. Jednak potyka się i upada twarzą w śniegu. Podnosi szybko głowę.

            – Mamusiu!

            Samochód odjeżdża. Przerażona matka chce uciec i puka bezskutecznie w szybkę.

            – Mamusiu!

            Waldo czuje, jakby zaraz miał zemdleć. On znał tych ludzi.

            Biegnie po małą dziewczynkę i wsiadają do samochodu. Musi teraz ochronić swoje jedyne dziecko. Do głowy przychodzi mu tylko jedna rzecz, którą musi przemyśleć ze wspólnikami.

            Szósty gołąb posiada tajemniczy znak.

Autorka: Azize

Akt V – Gabinet Franza Hoppera

Waldo krąży po gabinecie od piętnastu minut. Spotkanie z podejrzanym mężczyzną cały czas go niepokoi. On wiedział wszystko – jak się nazywa, gdzie mieszka, że ma żonę oraz córkę. Pewnie jeszcze zna szczegóły całego projektu.

            Rozlega się głośne pukanie do drzwi.

            – Wyjść – mówi spokojnie, jak na swój sprzed ostatnich dni nastrój.

            Stażysta nie słucha jednak i wchodzi do gabinetu swojego przełożonego.

            – Panie pro…

            – Czy ja powiedziałem niewyraźnie?! – krzyczy Waldo. Nie lubi, gdy ktoś ignoruje jego wytyczne. To on odpowiada za projekt od początku do samego końca i nikt nie ma prawa robić czegokolwiek po swojemu. On wie najlepiej, jak wszystko skończyć.

            Podchodzi zdenerwowany do drzwi.

            – Ale to… – zaczyna stażysta, jąkając się i jednocześnie poprawiając sobie czarną grzywkę.

            – WYJŚĆ!

            Po krzyku następuje huk drzwiami. Profesor przeciera twarz dłońmi trzy razy, bierze głęboki wdech. Wraca do ogromnej tablicy korkowej, która zajmuje prawie połowę ściany gabinetu. Poza kalendarzem oraz zdjęciami poszczególnych etapów i podetapów pracy nad tubą z gołębiami, jest czerwona nić.

            Mnóstwo czerwonej nici.

            Całość wyglądała jak poplamiona krwią pajęczyna, która znosi po kolei swoje żniwo. Tylko Waldo rozumiał wszystkie połączenia oraz skutki uboczne danej plątaniny. Żaden z pracowników nie miał do wszystkiego dostępu.

            Nawet wspólnicy nie znali tylu szczegółów.

            Skąd on wszystko wie?

            Profesor lewą dłonią drapie tył głowy. Przygląda się czerwonej pajęczynie, którą stworzył. Przejeżdża po jednej w wielu nici, prosto do środka. Trafia na piątego gołębia. Wyrywa pineskę, a zdjęcie ptaka bezwiednie pada na ziemię.

            – Panie Schaeffer… – zaczyna nieśmiało jego wspólnik. Zapomniał, że on w ogóle tutaj jest. Całą frustrację wylał na biednego stażystę, który znowu przez tydzień będzie pić melisę przed rozpoczęciem pracy.

            Co ja najlepszego wyrabiam…

            Co się ze mną dzieje?

            Co się dzieje z moją żoną i córką?

            Profesor bez cienia nadziei odwraca się w kierunku swojego mówcy. Skinieniem głowy nakazuje mu kontynuować wypowiedź:

            – Powinniśmy iść na policję – kończy drugi wspólnik. Jest podobnej postury, co pierwszy. Różnią się jedynie kolorem skóry oraz tym, że jeden z nich nosi okulary.

            – Wykluczone – odpowiada Waldo jak oparzony. Doskonale wiedział, że nie może tego zrobić. Tyle pracy oraz energii władował w ten projekt. Musi go skończyć. Jak najszybciej.

            – Panie Schaeffer, on ma rację.

            – Zdajecie sobie sprawę, co w ogóle mówicie?

            – To, co on zrobił, jest karalne.

            – Jeżeli pójdziemy, wycieknie dosłownie wszystko…

            – Czy my o czymś nie wiemy, panie profesorze?

            Po tym pytaniu trójka koordynatorów milczy. Wspólnicy spoglądają na swojego szefa. Ten zupełnie nie wie, co ma im odpowiedzieć. Teoretycznie już wszystko wiedzą. Jedynie nie znają kodu czerwonej pajęczyny. Prawdopodobnie już nigdy się nie dowiedzą.

            – Wiecie wszystko. Idźcie do domów. Jutro pomyślimy, co robić dalej.

            Cztery gołębie latają raz wyżej, raz niżej po tubie. Próbują uwolnić piątego więźnia. Ma już na sobie ten sam, co reszta uwolnionych ptaków.

            Wspólną walkę obserwuje pewien mężczyzna w czarnym garniturze oraz okularach. W izolatce jest ciemno, przez co wtapia się w tłum. Łatwo go pomylić z miejscową ochroną, czy policją. Dłonie ma schowane w kieszeniach od spodni.

            – Doskonale, doskonale…

Autorka: Azize

Akt IV – Park obok domu Hopperów

                                               Park obok domu Hopperów

Mężczyzna w czarnym garniturze i okularach o tym samym kolorze stoi na rozwidleniu piaskowej ścieżki. Zaczyna się powoli niecierpliwić, pomimo, że jego partner do rozmowy ma jeszcze pięć minut czasu. Spogląda zmieszany na swój czarny szwajcarski zegarek.

Cztery minuty.
    Franz Hopper widzi ubranego na elegancko tajemniczą osobę. Przeszywa go dreszcz, mimo słonecznej pogody. Jest pewien, że to jest autor tego listu, który otrzymał w Instytucie. Nie może zrozumieć, dlaczego taka osoba pilnie potrzebowała spotkania w parku właśnie z nim.
    
Trzy minuty.
    Dasz radę. Musisz. Dla dobra najważniejszych kobiet w twoim życiu.
    
Profesor poprawia swoje okulary i zmierza w kierunku rosłego mężczyzny. Przy nim wygląda jak krasnal, chociaż jest osobą wysoką w rodzinie. Nie ma jak go zmierzyć wzrokiem, ponieważ też posiada okulary.
    – Pan Hopper?
    – Zgadza się.
    – Myślałem, że stchórzysz – mówi z pogardą nieznajomy, uśmiechając się.
    – Czemu miałbym to zrobić? – pyta lekko zdezorientowany.
    – Boisz się o swoje dobre imię przecież.
    Waldo przygląda się dłoniom mężczyzny. Ciągle coś w nich obraca. Wygląda, jak rulon wykonany ze zwykłej kartki. Strasznie ciekawi go, co może skrywać ten kawałek papieru. Próbuje przyjrzeć się dyskretnie, jednak mężczyzna świadomie dba, żeby nie zobaczył nawet skrawka ukrytej wiadomości.
    – Jesteś bardzo ciekawski, wiesz o tym?
    Pytanie wyrywa profesora z myślenia o relaksującym dla tajniaka rulonie. Automatycznie poprawia swoją postawę, poprawia okulary i próbuje zapiąć wszystkie guziki. Nieskutecznie, nadal środkowy zostaje luźny.
    – Kim jesteś, tajniaku?
    Po tym pytaniu mężczyzna wybucha ironicznym śmiechem. Przyjął dobrą pozycję strategiczną, traktując Hoppera z góry jako kogoś słabego, miernego. Profesor próbuje zebrać informacje o swoim rozmówcy.
    Nic o nim nie wiem. Za to on o mnie wszystko.
    – Słyszałem, że masz pewien problem ze swoim niezwykle ważnym projekcikiem… – zaczyna swój wywód mężczyzna, dodatkowo przy tym gestykulując, jakby był aktorem mówiącym monolog.
    – To nie jest zwykły projekcik. Ma skalę europejską – poprawia go Waldo.
    Nieznajomy macha ręką na jego słowa. Hopper przełyka ślinę. Czuje, że żarty się skończyły.
    – Szkoda, że doszło do wielu przekrętów oraz zaniedbania praw człowieka.
    Na te słowa staje jak słup. Jakie zaniedbanie? Nikomu nie zrobiłem krzywdy!
    – Nagle twoje prześmieszne zwierzaczki zaczynają się dziwnie zachowywać…
    – To twoja sprawka! – krzyczy zdenerwowany profesor. Po chwili jednak milknie. Nie może teraz zbyt wiele mówić. Każde wypowiedziane słowo może zostać przeciwko niemu użyte w bardzo krótkim czasie.
    – Niekoniecznie. Mam swoich informatorów – wyjaśnia spokojnie mężczyzna z diabelskim uśmiechem na twarzy. Następnie krąży dookoła Walda, jakby go w ten sposób oznaczał.
    – Czego potrzebujesz?
    – Twojej żony.
    – Słucham?! – krzyczy zszokowany Hopper, słysząc żądanie mężczyzny.
    – Taka piękna i kochana kobieta nie zasługuje na ciebie.
    Masz rację, byłem wobec niej ostatnio bardzo oschły i bezduszny.
    – Powinna być z kimś innym. Jak ją oddasz, to projekt nie upadnie.
    – Ty bydlaku!
    Waldo bez opamiętania rzuca się na nieznajomego mu rozmówcę. Próbuje go zaatakować, jednak mężczyzna przewiduje to i od razu odpycha go na trawę.     
    – Tknij moją żonę, to ciebie zabiję. ZABIJĘ! Rozumiesz?
    Nieznajomy kolejny raz śmieje się ironicznie. Następnie rzuca mu niedbale rulon i opuszcza go. Profesor od razu otwiera zmiętoloną kartkę. Na niej były tylko cztery litery dziwne opisane.

    X.A.N.A

    Z izolatki upada jeden rząd gołębi. Każdy z nich ma dziwny znak na skrzydle i próbują się wzbić do góry. Jak na razie ruszają skrzydłami, by nie spaść i nie uruchomić alarmu.

Autorka: Azize

Akt III – Główna izolatka projektu

Główna izolatka projektu.

Hopper wbiega do Instytutu Chemicznego jak poparzony wejściem dla personelu. Nawet na chwilę nie mógł zadbać o swoją żonę wraz z niedawno narodzonym dzieckiem. Miał przeczucie, że zostawienie projektu w kluczowym momencie jego działalności będzie ogromnym błędem. Jak to wygląda? Główny dowodzący i pomysłodawca zostawia projekt na ostatniej prostej.

Skrajnie nieodpowiedzialnie. Jak ja sam od dobrego roku.

Ktoś woła go z jednej sali badawczej. Zapewne stażysta, który zgubił się w milionowej papierologii. Nie jeden raz musiał po kolei od nowa świeżym osobom w Instytucie jego działanie.

– Panie profesorze…

Ignoruje wezwanie. Poradzi sobie sam, nie ma siedemnastu lat.

– Panie profesorze…

Znowu on. Nie mam czasu na tłumaczenie czegokolwiek żółtodziobom!

– Panie profesorze…

Zdenerwowany Waldo odwraca się, mając zaciśnięte pięści.

– Nie będę pomagać w papierach. Po to ciebie zatrudniłem, żebyś sobie poradził!

– To jest coś ważniejszego – odpowiada zmieszany młody mężczyzna. Trzęsą się jego ręce, gdy niezręcznie poprawia sobie czarną grzywkę. Hopper bierze głęboki wdech i mówi:

– Słucham.

– Niech pan profesor usiądzie.

– Słucham!

– Naprawdę, bo pan profesor…

– SŁUCHAM!

Po krzyku swojego szefa stażysta wytrzeszcza przerażony oczy. Nigdy nie zdarzyło się, żeby na kogokolwiek podniósł głos. A co będzie, jak się dowie…

Stażysta bierze głęboki oddech. Z początku ta wiadomość nie może mu przejść przez gardło, jednak ostatecznie mówi – jak na niego – bardzo spokojnym głosem.

– Zaginął jeden gołąb z izolatki.

Zaginął gołąb z izolatki.

Ciągle słyszy słowa niesfornego stażysty pilnującego porządek w kartotece Instytutu Chemicznego. Nie wie sam, co w tej chwili czuje. Próbuje ustalić jedną cechę obecnego nastroju.

Złość.

Smutek.

Przerażenie.

Nienawiść.

A może… wszystko na raz?

Gdy podnosi głowę, zauważa, że na korytarzu jest sam. Migocze jedynie jarzeniówka, która miała być wymieniona przez elektryków przed jego powrotem z urlopu. Nie sądził, że wróci tutaj szybko. Jest do tego stopnia pochłonięty projektem, że nie potrafi bez niego żyć. Odkłada wszystkie swoje prywatne sprawy na bok, żeby każdy szczegół dopiąć na ostatni guzik.

Wchodzi do izolatki po kilku dniach przerwy. Jemu zastępcy udało się spokojnie znaleźć komitet sprzątający, ponieważ wszystko lśni. Podłoga wręcz błyszczy, a cztery stanowiska dookoła wielkiej tuby są przygotowane do kolejnych dni pracy. Zapach różnych środków dezynfekujących drapie jego gardło i kicha dwa razy. Następnie zbliża się do szklanej tuby.

Przejeżdża po czarnej stronie środka izolatki. Każdy kolejny krok jest ze szczególną ostrożnością. Powierzchnia jest idealnie wygładzona, chociaż chwilami czuje niewielkie grudki, których nawet najlepsza kamera nie byłaby w stanie wychwycić.

Co się z wami dzieje, golubki małe?

Nadal grzecznie stoją w dwóch rzędach. Mające żółte oznaczenie wyżej, a z niebieskim – niżej. Spogląda na każdego zwierzaka, skupiając się na skrzydłach. Żadne ani drgnie. Doskonale.

Nagle do izolatki wpada lekko ubrudzona koperta, która wyprowadza Hoppera ze stanu skupienia. Poprawia okulary i podnosi element, który zatrzymał się na szklanej tubie. Otwiera list:

Szanowny Panie Waldo Schaeffer!

Gratuluję doskonałego postępu w dziedzinie fizyki i chemii.

Wiem jednak, że pieniądze to nie wszystko.

A czas ucieka.

Tik tak, tik tak…

Mogę pomóc. Znam doskonałych chemików, informatyków, przedsiębiorców.

Proszę tylko dać mi chwilę.

Chętnie spotkam się w parku, blisko pana doku.

X.A.N…a…

Jeden gołąb porusza skrzydłem, na którym pojawia się tajemniczy znak. Dwa kółka zwykłe, trzecie z prostą kreską ku górze i trójnogiem na dole. Hopper jednak tego nie zauważa. Tajemnicza osoba może mu pomóc wyjść z problemu. Muszę się zgodzić… dla dobra mojej żony i córki.

Autorka: Azize

Akt II – Domek letniskowy w Alpach

Waldo wiedział, że musi przeprosić swoją żonę. Zdał sobie, jak poważnie nawalił przez ostatnie pół roku. Przez ten idiotyczny projekt zaniedbał swoją ukochaną. Co gorsza – nie tylko nią samą, ale też jego maleństwo.
    Przypomniał sobie ważną rzecz – spadek po swoim ojcu. Bardzo urokliwe miejsce. Miał zabrać swoją ukochaną właśnie tam, aby spokojnie odpoczęła i była w pełni sił po narodzinach dziecka. Czemu tego nie zrobił? Nadal nie wie.
    Przeklęte gołębie.
    Zabierze ją tam na weekend. Nie chce już dłużej czekać. Za długo już trwało to wszystko.

Anthea Schaeffer od zawsze kochała zimę. Zachwycała się każdym opadającym płatkiem śniegu na trawę, krzewy i ogromne drzewa. Często wspominała o wyjazdach do swoich dziadków w dzieciństwie. Po całym dniu rzucaniu śnieżkami oraz lepieniu bałwanów wracała do babci, a tam zawsze czekał na nią ogromny kubek z kakaem. Pachniało zawsze tym samym, ale jednocześnie wyjątkowym zapachem.
    Zapachem babcinej miłości.

    – Spójrz – powiedziała pani Hopper – Jest bardzo podobna do ciebie.
    Profesor na kilka sekund zdjął okulary. Miał ogromną nadzieję, że żona nie zauważy jego zmęczenia. Miała za dużo zmartwień w tak niezwykle ważnym momencie swojego życia. Zasługuje teraz na odpoczynek.     
    Ale czy ten maluszek pozwoli jej chociaż na chwilę odsapnąć?
    Przygląda się, jak jego córeczka śpi. Uśmiecha się, chociaż jest do tego stopnia zmęczony, że nawet na tak prostą czynność próbował znaleźć siłę. Jednak przy tej malutkiej istotce grzechem byłoby nie unieść kącików w górę.
    Dziewczynka otwiera oczy i ziewa. Następnie nieporadnie próbuje się przeciągnąć. Gdy widzi profesora, zaczyna się śmiać. Mężczyzna robi to samo. Prawą dłonią gładzi lewy policzek niemowlęcia najdelikatniej, jak tylko potrafi. Nie chce jej skrzywdzić.
    – Witaj, Aelito. Wiesz, że jesteś przepiękna? Tak jak twoja mama – mówi ojciec.
    Na te słowa dziewczynka kicha na Schaeffera. Anthea uśmiecha się, po czym mówi.
    – Chyba się z tobą zgadza.
    Profesor nie odpowiada. Zakłada z powrotem swoje okulary. Całuje maleńką dłoń swojej córeczki, a następnie podchodzi do swojej żony. Przygląda się jej. Jest zmęczona, ale mimo tego uśmiech nie znika z jej zadbanej twarzy.
    Ona jest teraz jeszcze piękniejsza, niż siedem lat temu. A wtedy już była wyjątkowa.
    Wygląda jak zesłany anioł, który dostał jedną misję – chronić Walda oraz małą Aelitę.
    
    Państwo Schaeffer wychodzą na balkon. Córeczka usnęła, więc mogli na chwilę jeszcze tego samego dnia zaczerpnąć górskiego powietrza. Alpy po stronie Szwajcarii już dawno były zasypane śniegiem. Rzeka dawno zamarzła i utworzyła idealnie gładką taflę lodu. W tle świeciły się niektóre światła z górskich schronisk, jednak uwagę kobiety przykuwa czerwony lampion w kształcie czerwonego serca.
    Waldo obejmuje swoją żonę. Bawi się jej różowymi włosami. Na początku właśnie na ten kolor zwrócił szczególną uwagę. Sprawiają, że wygląda niesamowicie wśród reszty ładnych kobiet.
    – Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś.
    – Będziemy tutaj przyjeżdżać częściej – odpowiada profesor.
    – Obiecujesz?
    – Obiecuję.

    Na dworze spada kolejna delikatna warstwa śniegu. Jest środek nocy. Anthea poszła spać obok Aelity – dziewczynka miała dziwny problem z zaśnięciem, nie wiedzieć czemu. Gdy tylko matka zasnęła obok niej, od razu zasnęła.
    Jak ona to robi?
    Widok śpiącej żony i dziecka przerywa dźwięk SMS’a, Na szczęście nikogo nie obudził. Wiadomość była krótka, ale tylko tyle wystarczyło, aby zdenerwować profesora Instytutu Chemicznego.

    „PROJEKT: GOLUBE // 7.8 // X.A.N.A’’


Autorka: Azize

Akt I – Gabinet Franza Hoppera

—————————————————————————————————————–

Rozpoczynam analizę…

Analizuję….

WYKRYTO ZAGROŻENIE!

Jak to jest możliwe?

Nieco starszy mężczyzna poprawia swoje ciemne okulary na nosie. Przeczucie mu podpowiedziało, że właśnie dziś powinien zostać dłużej w laboratorium. Wszyscy jego podwładni już dawno są w domach. Niektórzy śpią, niektórzy imprezują lub spędzają czas z najbliższymi.

Najbliższe osoby. Moja żona.

Profesor Instytutu Chemicznego francuskiej akademii poprawił swój biały fartuch i przeszedł się po laboratorium. Spojrzał na zegarek nad pulpitem, który cały czas wyświetlał jeden komunikat.

Analizuję…

……….

WYKRYTO ZAGROŻENIE!

Pomyślał o swojej ukochanej małżonce. Co ona może teraz robić? Od pięciu miesięcy już nie pracuje. Nie mógł uwierzyć, że tyle czasu pracuje nad tym projektem. Z początku miał to być zwykły eksperyment. Miał go pokazać studentom podczas jednego wykładu.

Tymczasem pracuje nad projektem już pół roku. Dziś miały rozpocząć się pierwsze oficjalne badania. Częste błędy spędzały mu sen z powiek. Nie przypominał już energicznego profesora z zamiłowaniem do interesujących doświadczeń chemicznych.

Dużo przytył. Miał problem z dopięciem środkowego guzika na fartuchu. Włosy na głowie znacznie urosły, a znaczna ich część zrobiła się siwa. Dobrze, że zawsze nosi ciemne okulary. Dzięki nim potrafi ukryć swoje zmęczenie oraz kolejne wgłębienia na twarzy nazywane zmarszczkami. Każda z nich przypominała mu, jak bardzo jest ważna jego praca.

Jeszcze raz wpisał odpowiedni kod na klawiaturze.

Analizuję……

………….

Poziom zagrożenia…….

PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

W końcu, antywirus działa!

Zaraz, ale… dlaczego?

Profesor poprawił jeszcze raz swoje okulary i wyłączył antywirusa. Skupił się na przejrzeniu dziewięciu kamer. Rozpoczął dokładne sprawdzanie wszystkich miejsc instytu porytych głównymi dowódcami.

Kamera numer 1: wejście do budynku. Pusto.

Kamera numer 2: pokój pierwszych badań. Pusto.

Kamera numer 3: główna izolatka projektu.

Chemik przybliżył obraz z trzeciego urządzenia. Miał przeczucie, że widział podejrzany cień obok szklanej tuby, która miała bladoniebieskie podświetlenie. Spojrzał jeszcze raz na osiem białych gołębi. Cztery z nich posiadały niebieskie odznaczenie, a kolejne żółte. Przestały w końcu latać, do czego się przyczynił. Praca nad posłuszeństwem trwała najdłuższej ze wszystkich etapów pracy nad projektem. Zauważył jednak jedną rysę na szybie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czyszczono zewnętrzną stronę tuby. Ostatnie pieniądze, jakie wcześniej wydawali na środki do dezynfekcji i grupę sprzątaczek, wydali w zamian za milczenie. Nikt inny nie mógł się dowiedzieć, w jaki sposób prace nad projektem wystartowały.

Dlaczego numer zagrożenia jest tak wysoki? Terminy mnie gonią!

Przypomniał sobie jeszcze raz o żonie. Zmartwił się jej stanem. Nosi pod sercem jego ukochaną córeczkę, a nie ma czasu nawet jej pomóc w prostych czynnościach. Jakim cudem nadal z nim jest? Czuje się okropnie z tym, jak zaniedbał kobietę swojego życia.

Dlaczego taki numer?

Profesor w zamyśleniu przeszedł sobie po swoim gabinecie. Nigdy nie pojawiła się tak zakodowana cyfra. I te dziwne skróty… nie mógł sobie przypomnieć, czego one w zasadzie dotyczyły.

Kiedy miałem mieć tego neurologa?

Chemik wyciągnął spod półki czarny, skórzany kalendarz. Przekartował na marzec. Wtedy już wszystko zaczynał rozumieć. Dzisiaj jest 3 marca 1992 roku. Przerażony wybiegł ze swojego gabinetu. Zdecydował się na ucieczkę wyjściem ewakuacyjnym. Nigdy nie było takiej potrzeby, ale właśnie dzisiaj ona nastąpiła.

Rozpoczynam analizę…

………………………………………

Stopień zagrożenia…..

 ……………………………………..

PROJEKT: GOLUBE // 03.03.1992.YUG.0UT

Analiza zakończona.

—————————————————————————————————————–