– Chemia…? Błagam, tylko nie to karamelstwo…
– Nie przesadzaj, Vee. To nie jest aż tak zły przedmiot!
Vivienne jedynie wywróciła oczami, Thia – uśmiechnęła się szerzej.
– Pod warunkiem, że cokolwiek z niego rozumiesz… – westchnęła, wypuszczając z dłoni podręcznik, z którego się do tej pory uczyła. Książka upadła miękko na posłanie jej łóżka, odbijając się od niego zaledwie raz.
Nie znosiła chemii. Te wszystkie wzory sumaryczne i strukturalne, wartościowości, których nie rozumiała, zlewały się zasadniczo w jedną, podobną do kakofonii, paćkę.
– Kiedy masz poprawę?
Vivienne sama padła plecami na posłanie.
– Jutro. – odmruknęła, wbijając spojrzenie w sufit. Jej humor był dość średni… szczególnie po niedawno odbytej rozmowie telefonicznej z matką.
Nie do końca miała ochotę na spędzanie czasu z jej nowym partnerem, jeżeli już na następny weekend miałaby się znaleźć u niej. Nawet, jeżeli ten byłby wobec niej w porządku i jednocześnie był ojcem Thii… chociaż, wciąż lepszy był on, niż obecna narzeczona ojca, z którą od samego początku, od dwóch lat, nie mogła się kompletnie dogadać. Unikały się – Vivienne unikała jej jak ognia, byleby nie wchodzić w otwartą konfrontację: taką, jakie już niejednokrotnie kończyła jedynie interwencja ojca… nim panie naprawdę wzięłyby się za kudły. Raz obstawał za córką, raz za swoją „lolą”, jak to niekiedy Vee ja nazywała. „Lola” zaś nawet nie zamierzała udawać, że akceptowała młodszą Dunbar – tylko nie okazywała tego tak dosadnie jak ona, bo w traktowaniu na co dzień, mogła liczyć na szczerą i brutalną wzajemność.
I wiedziała, że nie było już co liczyć na ponowne zejście się rodziców, skoro ci nawet nie potrafili ze sobą rozmawiać. Dziewczyna czuła się jak posłaniec. To przez nią pytali się, jak miewała się druga strona.
I jedynym pozytywem w tym wszystkim wydawała się być relacja z Thią, którą niekiedy podziwiała za cierpliwość do jej humorków… i Vivienne nierzadko nienawidziła siebie samej za to, że chociaż Vintra nigdy nie zrobiła jej niczego złego, to bez wahania wymieniłaby ją na swojego ukochanego, starszego brata.
Byleby jeszcze jeden raz usłyszeć, jak woła za nią „Vivi”. Nie „Vee” – to zdrobnienie było jedynym, na jakie mogła jej pozwolić. Co z tego, że niby krótsze?
Za każdym razem, to magiczne „Vivi” słyszała tylko głosem Williama.
—(••÷[]÷••—
„– Było nas pięcioro.”
Na pewno?
– Vivienne, czy możesz powiedzieć mi, co takiego ciekawego widać za oknem?
Czarnowłosa drgnęła, naprędce odwracając wzrok od okna – w stronę prowadzącej fizykę Suzanne Hertz.
Słodko.
– Wypatruję zachodzących zjawisk fizycznych. – dziewczyna palnęła to bez większego namysłu. Czy liczyła na to, że to uratuje sytuację? Mawiali, że nadzieja, matka głupich, swoje dzieci kochała.
– Ach… tak. Zatem, proszę – wymień wszystkie te zjawiska, które zaobserwowałaś. Na dodatkową ocenę.
Cu-do-wnie. Znowu będzie dywanik?
Ale, kimże byłaby Vivienne Dunbar, gdyby chociaż nie spróbowała szczęścia? Postarała się zamaskować odruch ciężkiego westchnięcia, kiedy wstawała z miejsca.
– No już go tak nie wypatr-
Po klasie, na moment, rozległy się cichusieńkie szelesty.
– Kitanov, szykuj się do odpowiedzi jako następny. Ostatnie trzy tematy.
Ale to nie powstrzymało zaciśnięcia dłoni w pięści ze strony Vivienne.
Pieprzony skur-
– Dunbar, czekam na Twoją odpowiedź. Wymień zjawiska, które tak zawzięcie obserwowałaś przez okno.
Niech cię diabli, Kitanov. Niech cię, kurwa, diabli.
– Zatem… mogłam zaobserwować zjawisko opadania liści z drzew za sprawą grawitacji…
„Popisałaś się”, złośliwie dociął jej głosik w głowie. Ten wredny chochlik budzący się w najmniej odpowiednich momentach znowu tylko budował w niej irytację. Konkretną.
– Co dalej?
– Rozchodzenie się fali światła…? I…
– Patrzcie… co on wyprawia?
Vivienne odwróciła się w stronę okna, obserwując przez nie obcego sobie chłopaka – prawdopodobnie z gimnazjum, sądząc po jego posturze. Dość mylącej, bo wątły nastolatek właśnie pokazywał, że skrywał na tyle dużo siły, by móc demolować ławki i kosze na szkolnym dziedzińcu. Trochę bardziej na lewo można było dostrzec, jak z budynku akademika wybiegł Jim Morales, wymachując rękoma. Coś krzyczał w stronę chuligana.
I nagle, zbladł.
Zbladła również i cała klasa, kiedy chłopak wyciągnął dłoń, z której puścił wiązkę błyskawic. Wuefista ledwie jej uniknął. Druga porcja elektryczności zderzyła się z drzwiami wejściowymi – zatrzaśniętymi w dosłownie ostatniej chwili.
Okej, to… dobra, przywidziało mi się, prawda…!? Śpię! No, budzimy się, Vee…!
Ale, to spojrzenie, jakie zostało skierowane w jej stronę przez tego dziwnego gimnazjalistę z dziedzińca, było jak najbardziej prawdziwe. Zupełnie jak to szarpnięcie za rękę i sprowadzenie do parteru.
Tamten chłopak patrzył bezpośrednio w jej stronę. Mogła to przysiąc.
Dlaczego!?
W kieszeni spodni zaczął wibrować jej telefon. Słyszała, jak dziewczyny z końca sali zaczynały panikować, płakać, a pani Hertz gdzieś wydzwaniała. Wyszarpnęła swoją rękę z uścisku nikogo innego, jak Relji Kitanova.
– Nie dotykaj. – syknęła.
– Nie pierdol, że się nie boisz, Dunbar. – sarknął Relja – Jakiś ufol strzela piorunami z ręki – a co tam! Pogapię się na niego, bo co mi może zrobić!
– Jeszcze słowo, a wylecisz przez to okno – prosto na jego pastwę. – wycedziła, mierząc czerwonowłosego gniewnym spojrzeniem. – I nie myśl, że będę miała przed tym jakiekolwiek opory.
– Przestań być tak sztucznie harda. Wszyscy widzą, jak się cykasz. – prychnął, zdejmując z niej swoje spojrzenie. Rozejrzał się po sali – Zawsze chciałem, kurwa, skończyć jak smażony kurczak.
—(••÷[]÷••—
„Nowa wiadomość od: Vivienne Dunbar”
Czego znowu…?
Czy chciał z nią rozmawiać? Po prawdzie, to tak średnio. W mniemaniu Ulricha Sterna, ta dziewczyna oznaczała dla niego, po prostu, kłopoty. Od samego początku – od jej wparowania do fabryki – one za jej sprawą mogły się tylko i wyłącznie nawarstwiać. Co go w ogóle podkusiło, żeby jednak odczytać, nie zaś zignorować?
To, że znała jego sekret, którego nie potrafił upilnować, czy też moralny kac względem jej osoby, jakiego doświadczał od spotkania w Pustelni?
Okłamał ją i chociaż się tego wstydził, rozumiał, że nie miał innego wyjścia. Przynajmniej w ten sposób próbował sam siebie usprawiedliwić. Nie potrafił jej powiedzieć prawdy – albo uwierzy w to, co usłyszała, albo zacznie węszyć, odkryje prawdę razem z powiązaniami jej brata i urządzi piekło.
Chociaż, co było lepsze? Wściekła siostra Williama nad głową, czy też ta sama siostra, ale wysyłająca filmik z wydarzeń w Kadic – chłopak na nagraniu właśnie posyłał elektryczną wiązkę w stronę czmychającego za drzwi akademika Jima.
Telefon wypadł z dłoni Ulricha – ten, stojąc na środku parkowej alejki, cofnął się jeszcze krok. W szoku spoglądał na leżące do góry wyświetlaczem urządzenie. Zupełnie tak, jakby to z tej komórki puściły błyskawice. Nie z rąk głównego bohatera zapętlonego nagrania.
„Wiesz, co to może być, prawda?”
Dłonie trzęsły mu się jak alkoholikowi przechodzącemu pełnoprawne delirium.
Wrócił…! Naprawdę wrócił… wciąż istnieje…!
—(••÷[]÷••—
Z gardła Bezimiennego wyrwał się cichy jęk. Zamknął oczy. Dłoń – powędrowała ku jego głowie, odruchowo próbując rozmasować skroń, pod którą czuł pulsujący ból. Tego dziwnego uczucia doświadczał właśnie po raz pierwszy od swojego przebudzenia tutaj, w nieprzyjaznym i surowym świecie.
Skąd również to poczucie, że mogło to cokolwiek oznaczać?
Siedział na klęczkach, na dolnej platformie swojej wieży: była mu niczym gniazdo. Nie mając pojęcia, czemu to robił, nabrał powietrza w płuca. Powoli. Przytrzymał je i zaczął wypuszczać – chwilę dłużej, niż je wdychał.
Dlaczego… to robię? Skąd to wiem…?
Uchylił powieki – ale przed sobą, przez ledwie ułamek sekundy, nim zacisnął je na nowo, zamiast znajomych okienek widział skaliste wzgórza i skrywającą się za nimi, obleczoną w krwistoczerwony obłok, wieżę. Była zupełnie taka, jakie już widział i w której przebywał. Ale ta, w której był obecnie, znajdowała się na Pustyni. Przed nią stał krab, którego wcześniej przejął, a nie wiedział, jak przerwać ten wpływ. Nie to, że jakkolwiek to go męczyło. Nie czuł jak na razie negatywnych efektów swojej umiejętności. Wciąż, po prostu, byłoby dobrze wiedzieć, jak to się robi.
Kilkukrotnie zamrugał, zanim znowu zamknął oczy i ukrył swoją twarz w dłoniach.
Jeszcze raz zaczerpnął oddechu. Palce zagrzebał w granatowoczarnej czuprynie, jakoby nawet najlżejsze pociągnięcie za nią miało wymusić na nim przywołanie do porządku…
Jakiego niby „porządku”? Przecież, w tym miejscu, z nim, z pewnością nie było „w porządku”. Nie należał tutaj, ale i nie potrafił sobie przypomnieć, skąd pochodził dokładnie i jak się znalazł akurat tutaj.
Uspokój… się…
Powoli wreszcie opuścił ręce. Podniósł głowę. Otworzył oczy. Znowu miał przed sobą wypełnione binarnymi kodami okienka, których błękitna poświata starała się rozświetlić jego przysłoniętą kapturem twarz i rzucała refleksy na jego pelerynę.
O co… tu chodzi…?
Co to za dziwne zjawisko, jakiego przed chwilą doświadczył i czy to działo się teraz, naprawdę?
Był tylko jeden sposób, by się przekonać.
Bezimienny poderwał się na równe nogi i przeszedł po platformie do wyjścia. Znak na pancerzu czuwającego przed wieżą kraba ponownie zajaśniał bielą – w znajomy mu już sposób.
Chłopak wskoczył zwinnie na potwora. Złapał się go tak, jak tylko mógł, zaciskając dłonie na brzegach jego pancerza. Położył się na niego plackiem.
– Zabierz mnie do wieży… do gór. – szepnął.
Za chwilę, krab postawił krok, za nim kolejne, powoli się rozpędzając – w stronę odpowiedniego przejścia.
—(••÷[]÷••—
„Zostań tam, gdzie jesteś! Niedługo będzie po wszystkim. Ogarnę to.”
„Jak to, kurwa, ogarniesz!? Pójdziesz z typem na solo za garażami? Może jeszcze powiedz, że strzelasz laserami z oczu. Już dzisiaj mnie nie zdziwi nic.”
„Siedź jak siedzisz, zrozumiałaś?”
Na pasku powiadomień pojawiła się również wiadomość od Thii: razem ze swoją klasą zabarykadowali się w sali chemicznej. Czy czarnowłosej ulżyło? Ani trochę. Martwiła się o Vintrę jak szalona.
– Do kogo tak wypisujesz?
– Relja, Bóg mi świadkiem, zaraz Cię wypierdolę tym oknem!
– Dunbar, Kitanov, SPOKÓJ!
– To niech skończy pieprzyć! – cisnęła pod nosem Vivienne – Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż słuchanie jego pierdolenia.
„Mogę jakoś pomóc? Skoro wiesz, co się dzieje, to na pewno również wiesz, co taki ktoś jak ja mógłby zrobić.”
„Siedź. Zaraz będzie po wszystkim.”
Klient informacyjny „mam cię w dupie” zadziałał ze strony Ulricha bezbłędnie.
„Ależ oczywiście, że za moment to będzie po wszystkim, jeżeli chodząca prądnica dorwie się do uczniowskich zadów – a nie mam ochoty na demonstrację działania prądu elektrycznego na ludzkim organizmie!”
„To się kryj jak reszta tych uczniów. Wiedzą, kurwa, co robią. NIE WYŚCIUBIAJ NOSA!”
„Czyli, z Twojego na moje, „nie wpierdalaj się”?”
To się jeszcze zdziwisz, Stern.
Co ją bardziej urządzało? Siedzenie pod jedną ławką z co rusz dogryzającym swoimi aluzjami do jej życia Relją, czy też próba jakiegokolwiek ratowania sytuacji?
– Vivienne…? Ej, co ty wyprawiasz!?
Puściła to pytanie mimo uszu. Profesor Hertz była aktualnie zajęta uspokajaniem wyjących wniebogłosy tipsiar. To była jej szansa.
Ktoś już ewidentnie podłapał ten pomysł wcześniej, bo drzwi pracowni nauk przyrodniczych były uchylone. Stwierdzenie, że im dalej od tego wariatkowa, tym lepiej było czymś, czemu się akurat nie mogła dziwić.
Sama niejednokrotnie miała takie myśli, ale w wiele bardziej sprzyjających okolicznościach.
—(••÷[]÷••—
„– Gdybyśmy, kurwa, wiedzieli kto to jest, to byśmy to zrobili!”
Mapa z jej wspomnień była podzielona na ćwiartki otaczające kulę, jakby punkt centralny. Serce wszystkiego… serce całego problemu.
„Ten sprzęt powinien być wyłączony.”
A XANA, będący jeszcze jedynie skrótem dla Vivienne i piekłem dla tamtej dwójki z fabryki, martwy. Przynajmniej takie było założenie programu, jaki został zaaplikowany lata temu.
Jeszcze tylko nie wiedziała, że dla niej również stanie się piekłem.
Drzwi prowadzące na boisko, a co za tym szło, tyły szkoły, od dawna domagały się wymiany. Teraz zapewne ktoś się nią zainteresuje bardziej, kiedy dziewczyna, po prostu, przywaliła w nie z porządnego kopniaka – i tak były już otwarte. Ktoś uznał za słuszne uciekać z tego miejsca jak najdalej.
Nie mogła tu zostać. Nie, jeżeli wiedziała, że mogła pomóc to powstrzymać. Rżnęła bohaterkę? Może trochę.
Bardziej czuła, że wreszcie mogła mieć na coś wpływ… oraz miała przeczucie, mówiące jej głośno i wyraźnie, że jednak coś przed nią zatajono.
—(••÷[]÷••—
– Nie, nie, nie… to się nie dzieje, to się…
– To się dzieje.
Ulrich tylko marzył, by te słowa nigdy nie padły z ust Aelity, zupełnie tak, jak to nastąpiło chwilę temu.
To się nie dzieje.
A jednak. Działo się. Stones potwierdziła jego obawy.
Tamten wysłany piętnaście minut wcześniej filmik był na to kolejnym dowodem. Tak samo, jak lokalizacja aktywnej w sektorze górskim wieży, której koordynaty wypluło im okienko Superskanu. Południe. Podświetlające się na czerwono znaczniki potworów, które właśnie szykowały się do obrony wieży. Znaczniki, które znał na pamięć i nie było siły, która mogłaby je z niej wyprzeć. Takich rzeczy nie dawało się zapomnieć tak po prostu.
– Musimy tam wejść. Teraz. – szepnęła różowowłosa. Nie siedziała w fotelu. Stała nad klawiaturą, pochylona, wstukując kolejne polecenia do konsoli.
Czy damy radę… tylko we dwoje…?
Ledwie widocznie, pokręcił głową.
Musimy.
W duchu skarcił się za ten moment zwątpienia. Nie mieli na to czasu.
Nie ociągaj się… ruchy.
Właśnie miał ponownie zacząć schodzić w dół, po drabince – ale rozległy się stukoty z góry.
– Co jest…?
Aelita zatrzymała się w połowie zejścia w dół. Zadarła głowę, napotykając w ten sposób znajomą już parę butów i kaskadę czarnych, długich włosów.
– Mówiłem ci, że masz zostać w szkole!
– To się, kurwa, przeliczyłeś!
Aelita tylko ciężko westchnęła, słysząc ten głos – należący do nikogo innego, jak Vivienne.
– Nie mamy czasu. – powiedziała krótko Stones, schodząc w dół – ku skanerom.
– To ja, co?
– Usiądź na dupie przed kompem, załóż słuchawkę i gap się w mapę. Bądź tylko tak łaskawa odpalić mikrofon i nas ostrzec o zbliżających się posiłkach. – Ulrich ledwie skończył mówić, zanim zszedł w dół w ślad za Aelitą.
– Cz-czeeekaj… co!?
Ale, czarnowłosa została już sama.
– Ygh… dobra.
Powoli, Vivienne podeszła do całej tej maszynerii. Ostrożnie wsunęła się na fotel. Rozejrzała się za słuchawką, o której wspomniał Ulrich: leżała na klawiaturze. Miała przy sobie mikrofon. Była podłączona do sprzętu kablem owiniętym w kilku miejscach izolacją w różnych kolorach. Założyła ją i wbiła spojrzenie w ekran: na którym podświetliły się karty ze znajomymi twarzami, ale w kompletnie jej nieznajomych stylizacjach…
Ulrich wyglądał jak futurystyczny samuraj, Aelita przypominała wyrwaną z modern fantasy elfkę.
Na dziwnej mapie podświetlały się ich znaczniki, zielone. Dalej: było kilka innych, ale już czerwonych. Zadziałała metoda skojarzeń.
Zieloni to swoi. Czerwoni – nieswoi.
– E-ej… przed wami są jakieś dziwne, czerwone znaczki…
– Wiemy.
Dziewczyna drgnęła, słysząc w słuchawce głos Aelity.
– Ile?
– Siedem. – odpowiedziała Vivienne. – Jakieś… krabopodobne coś…? Dziwne owadziki…
– To będzie szybkie.