Co dokładnie sprawiło, że różowowłosa zaczęła wybierać kolejne numery, jak za dawnych lat? Kompletnie wtedy zapomniała, że nie wszyscy byli na miejscu. Nie tak dawno przecież odwoziła Jeremiego na lotnisko. Wylatywał na stypendium, na wymarzoną od dawna, wyśnioną uczelnię, w poszukiwaniu swojego szczęścia. Odd i Yumi wrócili w swoje rodzinne strony i o ile Della Robbia rozstał się ze swoimi przyjaciółmi na stopie naprawdę koleżeńskiej, tak Ishiyama…
To chyba konflikt z Ulrichem – z początku tylko przecież prywatny – wywołał tak silne spięcie w całej drużynie. Nikt nie wiedział, po której jego stronie się opowiedzieć w momencie, gdy racja leżała po obu stronach, idealnie na środku. Ostatecznie, Japonka pokłóciła się ze wszystkimi, zebrała manatki i pojechała. Nawet nie odebrała. Po tylu latach, przechylając szalę na swoją niekorzyść. Do tej pory nikt nie wiedział, o co jej dokładnie chodziło. Nikt nie miał zamiaru w to wnikać.
To Aelita jako pierwsza podniosła alarm, kiedy tylko… no właśnie. Zobaczyła krótką wiadomość. Zaledwie kilka słów wyświetlanych w dymku powiadomień przy pasku zadań, które sprawiły, że najpierw dostała niezdrowych, silnych rumieńców, a następnie przeraźliwie zbladła, walcząc z odruchem nakazującym jej zatrzaśnięcie klapy laptopa. Czy przypadkiem by go nie uszkodziła? Całkiem możliwe, bo przypadek pewnie nie żałowałby swojego rozmachu.
„Powiedz im, że wciąż żyję.”
Kto…?
– Tata…?
Pierwsza myśl, która po chwili wydała jej się niesamowicie niedorzeczna. Przecież, widziała śmierć Franza Hoppera na własne oczy. Poświęcił się, by mogli wreszcie złożyć broń i zacząć żyć od nowa, nadrabiać stracone przez ciągły strach, napięcie i nieustanną walkę lata. Z początku zżerało ją wtedy przeraźliwe poczucie winy, zaprzeczenie. On wciąż był. Musiał. Żył…? Chciała. Życzyła sobie tego.
Etap pogodzenia się przyszedł w zasadzie niedawno. Była mimo wszystko wdzięczna, choć mogłaby spokojnie powiedzieć, że jako pierwszy posłał jej życie do diabła. Do tej pory łapała się czasem na myśli, że zrobiła pośrednio dokładnie to samo, gdy do walki włączyli się jej nowi przyjaciele, by ją wyciągnąć z Lyoko, a następnie zawalczyć ramię w ramię przeciw wirusowi z ciężką odmianą wścieklizny.
Kto zatem wrócił…?
—(••÷[ ]÷••—
Została bezpardonowo dociśnięta do południowej ściany windy przez niewiele wyższego od siebie młodego mężczyznę – całkiem silnego, tak swoją drogą. Ramiona i plecy dość mocno to odczuły, kiedy szatyn złapał Vivienne i z impetem przyszpilił do ściany budki, z hukiem. Nie był delikatny. Nie cackał się i jak widać, nie miał nawet najmniejszego zamiaru zmieniać swojego nastawienia względem czarnowłosej.
– Popierdoliło cię!? – wydusiła z siebie, w szoku.
Czy to na pewno było dobrym pomysłem, by odzywać się do napastnika w tak prowokującym tonie? Nie przemyślała tego. W ogóle nie myślała, będąc wciąż w szoku tego, co widziała, przynajmniej kątem oka.
Mierzyli się przez dłuższą chwilę spojrzeniami. Nieznajomy był jednocześnie wystraszony, ale i na swój sposób rozsierdzony. Czy to przez odkrycie jego sekretu? Musiał się z tym dość skrzętnie ukrywać, a tu proszę. Wtopa koncertowa.
– Śledzisz nas?
Starał się ze wszystkich sił zachować chociaż resztki spokoju. Z początku zresztą myślał, że dziewczyna była spektrum. Oboje najpierw wypalili, nim się dobrze zastanowili nad tym, co robią – jak i nad ewentualnymi konsekwencjami. On nie sądził, by znalazł się na to czas? Ona? Najpierw zrobiła. Dopiero teraz przychodziła świadomość, że ten ktoś, kto tak ją przyszpilił, równie dobrze mógł jej wpakować kosę pod żebra, strzelić kulkę w łeb…
Uspokój się, Vivienne…
– Tak, poszłam za Wami! Wskoczyliście do tych kanałów jak rasowi szambonurkowie i nawet nie zasłoniliście dekla. Puszczaj mnie, kurwa! – oświeciła go, stawiając jasne żądanie.
Szarpnęła się jeszcze ze dwa razy, gniewnym spojrzeniem mierząc swojego napastnika, od stóp do głów. Ten natomiast patrzył to na nią, to na dziewczynę, która zasiadała właśnie za dziwną konsolą, jakby doskonale wiedząc, co powinna z tym wszystkim zrobić. Może wiedziała. Vivienne zaczynała nawet się powoli domyślać, że dla tej dwójki to mógł być chleb powszedni. Mimo wszystko, tak się zdradzić? Na miejscu czarnowłosej mógł być ktokolwiek. Nie pomyśleli o tym, co nie?
Więcej szczęścia niż rozumu. Mógł cię zabić, Vivi.
Jednak, nie zanosiło się, by to miało w ogóle nastąpić. Nawet był tak uprzejmy, że ją puścił, ale sama sobie musiała poprawić z lekka sponiewieraną kangurkę. Nie spuszczał z niej spojrzenia jeszcze przez dłuższą chwilę, nim odwrócił się, stawiając kroki w stronę różowowłosej.
– Jeżeli w ten sposób pilnujecie swoich spraw, to gratuluję. Na moi…
Szatyn urwał jej jednak w trakcie. Dlaczego w ogóle się odezwała? Czy to była jakaś reakcja obronna na to, czego właśnie doświadczyła? Dziwna próba obrócenia całej sprawy w żart, czy też kolejna prowokacja? Fakt. Chciała wiedzieć o tym więcej. Jak się okazywało, przez cztery lata nie miała nawet zielonego pojęcia o skarbach, jakie skrywało to, zdawałoby się, zadupie.
– Ach, zamknij się. I tak za chwilę o tym wszystkim zapomnisz. – mruknął, powoli wychodząc z windy. W głosie pobrzmiewała swoista pewność.
– Ulrich…? – głos jego towarzyszki jednak już nie był taki pewny. Jakby z lekka drżący, wydobywający się ze ściśniętego gardła.
– Niby jak? – wyrwało się Vivienne, kiedy w niemałym szoku odprowadzała wzrokiem niedawnego oponenta, jak się okazywało, Ulricha. Mimo wszystko, starała się zachować spokój. Być może intencjonalnie chciała wyjść na bezczelną w tej sytuacji. Nie okazywać strachu, który jednak ściskał ją od środka. – Walniesz mnie w łeb i zabijesz? Magicznym cudem cofniesz w czasie? Już to widzę…
– Idealnie strzeliłaś z tą drugą opcją, wiesz? – stwierdził z pełnym ironii uśmieszkiem, powoli podchodząc do konsoli. – Aelita, mogłabyś to…
– Nie działa.
– Co nie działa…? – stanął w połowie dystansu między wyjściem z windy, a fotelem, na którym siedziała administratorka. Czy mógł ją tak nazywać? Chyba to słowo było najbliższe temu, co właśnie robiła. Jako jedyna z ich dwójki ogarniała, co się działo w kwestiach programowo – sprzętowych.
– Powrót do przeszłości. Nie mogę go wywołać. Brakuje… Ważnych fragmentów w jego kodzie. Coś je wyżarło. Nie wierzę, że to stało się przez ten cały przestój. Maszyna musiała już działać od jakiegoś czasu. Inaczej nie ma mowy o jakiejkolwiek ingerencji w pamięć…
Powrót do przeszłości nawalił. Ona nie zapomni. Przynajmniej nie teraz. Ta myśl kołatała w głowie Ulricha, który przenosił spojrzenie między Aelitą, a nieznajomą. Aktualnie, ta pozwoliła sobie wejść do środka, rozglądając się po laboratorium z nieukrywanym zainteresowaniem.
– Co to za miejsce? – zapytała wreszcie, przystając przy holomapie, z niej przeniosła spojrzenie na Ulricha i Aelitę, jak już zdążyła się zorientować. Niewiele rozumiała z tego, co drżącymi palcami wpisywała różowowłosa. – Na pewno go nie stworzyliście sami. To wszystko wygląda, jakby miało ładnych parę lat. Przejęliście?
– Znaleźliśmy. – mimowolnie mruknęła Aelita, przeskakując zgrabnie między kolejnymi okienkami.
A przynajmniej oni znaleźli.
Większa część okienek jarzyła się czerwienią wykrzykników i odwołań do błędnie zapisanych linii kodu, nieistniejących fragmentów funkcji.
– Program wirtualizacyjny i materializacyjny są całe. – dodała, po dłuższej chwili, prostując się na siedzeniu. – Superskan z lekka nawala, ale nie mamy aktywnych wież.
– Cholera, nie przy niej! – syknął Ulrich, ponownie zerkając czarnowłosą.
– Czymkolwiek jest ten wasz “Powrót do przeszłości”, to właśnie nawalił. – stwierdziła Vivienne, kiedy tylko usłyszała wzmiankę o sobie. – Ups. Czyżbym jednak miała coś z tego zapamiętać? – zapytała, wbijając w Sternie swoje zadziorne spojrzenie. – Zatem spokojnie. Możemy pójść na układ.
Rypie się na łeb… Wszystko się dosłownie rypie na łeb!
– Czego chcesz? – zapytał, starając się zachować resztki spokoju. – Czego, kurwa, chcesz?
Gdyby to od niego zależało, ta dziewczyna właśnie leciałaby stąd na kopniakach. Powstrzymywał go jedynie zdrowy rozsądek. Pamiętał, jak to się skończyło w przypadku Sissi.
Źle. Bardzo, ale to bardzo źle i nie miał zamiaru powtarzać tej historii. Nie potrzebowali, by ponownie ktoś wparował tu z towarzystwem. Wtedy jednak mieli opcję skoku w czasie. Teraz? Jak niby mają to naprawić? Czy w ogóle mogli mieć taką wiedzę, która pozwoli to ruszyć? Ulrich? Nie było nawet takiej mowy, wciąż był niesamowitym kołkiem w kwestii przedmiotów ścisłych. Aelita? Fakt. Nazywana Einsteinem w spódnicy… ale czy na pewno mogła popisać się tak dużą wiedzą jak jej ojciec?
– Na początek możesz być tak miły i się przedstawić. Potem, opowiedzieć co to za miejsce, sprzęt, i czy z tym cofaniem się w czasie to tylko robienie sobie jaj, czy też coś jest na rzeczy. – stwierdziła dziewczyna, pod sam koniec swojej wypowiedzi spoglądając na dwójkę przy interfejsie.
– Bezczelna, harda, czy po prostu masz już pełne gacie i próbujesz z tego wyjść z twarzą?
Pytanie różowowłosej ją zaskoczyło. Nie spodziewała się go kompletnie… i można było powiedzieć, że Ulrich również był zdziwiony słowami Aelity. Fakt. Ich kontakt był raczej średni.
Fakt. Nie trzymali się najmocniej. Poszli w swoją stronę.
– Ulrich Stern.
– Vivienne Dunbar.
—(••÷[ ]÷••—
Moment powrotu do świadomości był raptowny, jakby na pstryknięcie palcami. Wziął gwałtowny wdech, zrywając się do siadu z twardego podłoża. Wokół panował przyjemny półmrok, zaś jego sylwetka była oświetlana nikłym, błękitnym światłem okienek wokół. Rozejrzał się.
To było dziwne uczucie – kiedy mniej więcej domyślał się, gdzie był, ale nie wiedział, dlaczego akurat znalazł się w tym miejscu, co się działo… a przede wszystkim, kim był. Właśnie to do niego docierało – obudził się bez imienia i przeszłości, jakby te nie zostały mu wgrane, zaliczył twardy reset do ustawień fabrycznych. Miał podstawowe funkcje i wiedzę, ale nic poza tym.
Wiedział, że gdziekolwiek był, to miejsce nazywało się wieżą. Powoli usiadł po turecku, wzrokiem skanując swoje otoczenie. Przyswajał kolejne, docierające do niego informacje. Czasem sprzeczne. Z informacji, które posiadał, świat powinien wyglądać trochę inaczej, a przynajmniej takie posiadał przebłyski. Nie wiedział, czy na pewno widział po raz pierwszy tak wiele okienek, wyświetlających przedziwne informacje, które pięły się bez końca w górę.
Jestem w wieży…
To było jedynym konkretem, jaki posiadał na tamtą chwilę. Mimowolnie poprawił lekko zsuwający się kaptur swojej peleryny, gdy zadarł głowę. Wstał powoli na nogi, jakby chcąc spojrzeć nieco dalej, sięgnąć wzrokiem, jednak to niewiele dało. Zamiast tego jednak miał wrażenie, że piętro wyżej mogła być jakaś platforma – taka sama, na jakiej właśnie stał. Jak jednak powinien się na nią dostać? Nie widział żadnej drabiny, ani schodów… Zresztą, czy te schody by się w ogóle tam zmieściły? Przestrzeń była raczej wąska, ograniczona. Równie dobrze to mógł być po prostu sufit. Opuścił głowę i jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Spojrzał najpierw na podłogę z podświetlającymi się na niej, dziwnymi okręgami. Zobaczył, że nie dotykała do ścian wieży, zostawiając całkiem sporą przestrzeń, ale jednak… było coś, co mogło wyglądać jak droga do wyjścia. Ścieżka, która łączyła się ze ścianą wieży, ale nie było żadnych drzwi.
A jeżeli dotknę?
Niby głupia koncepcja, ale jak się okazało – na swój sposób słuszna. Nogi poniosły go powoli ku domniemanemu wyjściu, przy którym na chwilę się zatrzymał. Wyciągnął w jego stronę rękę, jakby chcąc wymacać jakąkolwiek klamkę. Spiął się, kiedy rękę otoczyły okręgi, a on poczuł, jakby ktoś go za nią pociągnął.
– Z-zostaw! – zawołał odruchowo, ale to na nic. Wypadł z niej niemalże na twarz, w ostatniej chwili podpierając się rękoma.
Wziął głębszy wdech, choć nie czuł, że musiał. Miał nawet wrażenie, że nie potrzebował oddechu, a mimo wszystko to robił, automatycznie. Podniósł głowę, by rozejrzeć się dookoła. Był… w lesie. To był dziwny las, i czy on przypadkiem nie lewitował? Widział unoszące się nad ziemią ścieżki i platformy oraz nieporośnięte, proste jak napięta struna konary drzew. Nie miały gałęzi, może kilka maleńkich na czubkach?
Sektor leśny.
Jeszcze raz. Po raz kolejny coś wiedział, zarazem nie wiedząc, skąd w ogóle mógłby mieć o tym pojęcie. Irytujące. Ciekawe. Przerażające. Człowiek bez pamięci i świadomości budzący się do życia w świecie, co do którego miał swoje wątpliwości. Czy na pewno do niego należał? Czuł się w nim jak intruz, choć na dobrą sprawę nie wiedział, czy istniał jakikolwiek inny.
Sektor leśny… czy są inne?
Jak powinien to sprawdzić? Rozejrzał się wokoło, zdejmując kaptur – który tym razem przesłaniał mu część widoku, za mocno opadając na oczy. Był… specyficzny w dotyku, jakby dotykał piór. Spojrzał wreszcie po sobie w lepszym świetle.
Istotnie, miał na sobie pelerynę z kapturem, czarną z granatowymi refleksami widocznymi w świetle. Była wystrzępiona na końcach, spięta pod obojczykami. Wyciągnął spod niej ręce, spojrzał na rękawy, połączone z czarnymi rękawiczkami bez palców. Jakby zwykła koszulka na długi rękaw i dżinsy z nogawkami wpuszczonymi w ciężkie, prawdopodobnie wojskowe buty. Czy na pewno powinien tak wyglądać? Czemu miał wrażenie, że czegoś mu w tym wszystkim brakowało?
Podniósł głowę, gdy tylko usłyszał bzyczenie. Coś się zbliżało w jego stronę… ale nie brzmiało jak typowe, prawdopodobnie znane mu owady. Chyba znane.
Ale, czy miały one w zwyczaju być tak dziwnie… przerośnięte i strzelać laserami z odwłoków? Nie. Raczej na pewno nie, więc czym prędzej wycofał się do bezpiecznego miejsca. W wieży miało nic mu nie grozić. Nic się nie stanie…
Przynajmniej taką żywił nadzieję.
—(••÷[ ]÷••—
– Że co?
Ulrich sam do końca nie wiedział, dlaczego zareagował w ten, a nie inny sposób. Zmarszczył brwi, z niedowierzaniem przyglądając się stojącej przed nim dziewczynie. Trawił informacje, jakimi został właśnie poczęstowany przez Vivienne. Słyszał parę plotek, fakt. Ulrichowi wpadały one jednym uchem, uciekały drugim. Nie widział potrzeby wierzenia w nie.
– Vivienne Dunbar. – powtórzyła. – Jak tak teraz myślę, to prawdopodobnie kojarzę cię z widzenia w Kadic.
Nie spuszczała wzroku. Hardo się w niego wpatrywała.
Kogo próbujesz oszukać, dziewczyno? Jesteś przerażona. Widział to w jej oczach. Wyraźnie, nie ważne jak bardzo starała się to ukryć.
Ale, jak teraz o tym myślał… czy to nie była ta dziewczyna, którą jakiś czas temu musiał przeprowadzić przez tłum przekrzykujących się wzajemnie, ciekawskich rówieśników, którzy szukali szansy na wybicie się dzięki zostaniu informatorem dla dziennikarek szkolnej gazetki?
“Jak myślisz? Czy Twój brat wciąż żyje?”
“Zostaw ją.”
Nie widział jednak jeszcze nigdy tak dobrze wyważonego, prawego sierpowego jak autorstwa tej dziewczyny, wymierzonego w twarz jednego z wypytujących. Być może poradziłaby sobie bez jego interwencji. Być może mógł z nią potem porozmawiać, ale ona tylko podziękowała, nie przedstawiając się. Po prostu każdy z nich poszedł w swoją stronę.
Miał przed sobą młodszą siostrę Dunbara. Diabli raczyli wiedzieć, czy przypadkiem nie była podobnie charakterna co jej starszy brat, ale zapowiadało się, że miała być jeszcze bardziej zadziorną osobą. Jakoś porzucił nadzieję na to, by miała mieć więcej oleju w głowie.
Chociaż, o zmarłych nie powinno się źle mówić.
– O nie. Zapomnij, że będziesz mnie wypytywał o Williama.
Widziała jego zawieszenie. Szykowała się na storpedowanie pytaniami, jakby taka reakcja była naturalnym następstwem. Ale i nie wypierała się pokrewieństwa. Zresztą… byli podobni. I bez wahania mógł powiedzieć, że prawdopodobnie była młodsza.
– Pytam się, co to do cholery za miejsce. Oświecisz mnie, czy mam zacząć tu rokosz, byleby…
– Uspokój się, dziewczyno. – syknął. – Z jakiej paki mam ci się, kurwa, spowiadać?
– Skoro i tak nie zapomnę? Chyba lepiej, gdybyście mnie mieli po swojej stronie.
Miała punkt. Tylko… no właśnie. Lepiej przemilczeć fakt, że William również odkrył to miejsce, co skończyło się tak… jak się skończyło. Czy powinien jej o tym wspominać? Nie sądził. To nic nie zmieniało. Nie daj Boże dałby jej jeszcze jakąś dziwną nadzieję, a tego Ulrich nie znosił robić, tak samo doświadczać. Pewna Japonka dawała mu takowe nadzieje dostatecznie długo – na tyle, by zrozumiał, dlaczego lepiej tego nie robić.
– Oficjalnie, to opuszczona fabryka samochodów. Mniej oficjalnie… Tajne, również opuszczone laboratorium.
Tym razem pałeczkę przejęła Aelita, nie odrywając spojrzenia od przeskakujących okienek, nad którymi zawzięcie manipulowała kolejnymi, wystukiwanymi przez palce poleceniami. Ciszę i szum po tych słowach ciął przede wszystkim stukot naciskanych przez nią klawiszy, odbijających z charakterystycznym skokiem. Ulrich i Aelita znali już ten dźwięk doskonale na pamięć.
– Mapa? – zapytała Vivienne, przystając przy holomapie. – Raczej dziwna. Co to za miejsce? Gdzie to jest?
“Wścibska bestia.”
– I tak nie uwierzysz. – mruknął Ulrich, zakładając ręce na piersi. Oparł się plecami o ścianę.
Jasna cholera, była niemalże tak samo irytująca jak jej brat.
– Ale możesz spróbować. – wzruszyła ramionami, chowając dłonie do kieszeni kangurki.
Przechyliła głowę, przyglądając się wyświetlanemu podglądowi czterech sektorów, otaczających “piątkę”. Dla niej to była po prostu dziwna mapa. Nic więcej. Ulrich i Aelita widzieli w tym wszystkim wiele, wiele więcej.
Stern westchnął, po raz kolejny kręcąc głową. Sam już nawet nie wiedział, denerwować się? Ciskać, bluzgać? Nerwy dalej się go trzymały, racja. Co jednak dadzą nerwowe reakcje? Sam tu spieprzył – nie zasłonił pokrywy, nie rozejrzał się nim wskoczyli wesoło w kanały, przecież puścił Aelitę przodem. Ponieśli konsekwencje głupoty i nierozwagi, ale czemu, do cholery, jedną z nich musiał być ogonek w postaci tejże konkretnej dziewczyny? I czy los naprawdę musiał okazywać się wobec nich tak silną suką, dokładając im w postaci pokrewieństwa czarnowłosej z Williamem?
– Właśnie patrzysz na mapę wirtualnej rzeczywistości. Ten sprzęt umożliwia ingerencję. Przeniesienie się tam. – powiedział, odwracając wzrok w stronę Aelity.
– Ulrich…?
– Co znowu? – zapytał, tym razem z ledwością kryjąc swoją irytację zaistniałą sytuacją. Powoli podszedł do różowowłosej.
– Jakieś gogle, elektrody? – zapytała Vivienne, wciąż gapiąc się na mapę. Starała się zdusić swoją fascynację.
Ulrich jednak nie słyszał jej pytania, kiedy podszedł do Aelity i spojrzał jej przez ramię. Wzrok utkwił w interfejsie administratorskim, by zrozumieć, dlaczego nie odzywała się. Czemu tak gapiła się, otwierając usta, ale nie potrafiąc nic powiedzieć?
Zrozumiał, bardzo szybko to pojął, kiedy utkwił spojrzenie w tym samym punkcie co jego towarzyszka. Na mapie wyświetlał się jeden punkt, a po jego wybraniu wyświetliła się znajoma im już karta postaci z nieznanym awatarem zakapturzonej postaci. Chwilę później zjawiły się szerszenie, a postać ukryła się w wieży.
Nim Aelita w ogóle o tym pomyślała, Ulrich zgarnął za słuchawkę z mikrofonem.