00 – Podarunek

Wrócił, by jeszcze raz spróbować posłać świat do diabła. Znienacka, bez zapowiedzi, bez jakiegokolwiek zaproszenia – którego i tak nikt by mu nie udzielił. Przyniósł podarunek, którego nie sposób odrzucić, gdy został wciśnięty w ręce i powiedziano im – „radźcie sobie sami”. Ale, jak tu sobie radzić, kiedy była ich niecała połowa? Gdzie większość pojechała w poszukiwaniu własnego szczęścia, na miejscu zostały ledwie dwie osoby…

A trzecia, możliwa, zdawała się być uwięziona na wieki w cyfrowej nicości…?

William nigdy nie wrócił na ziemię. Jego materializacja nie przebiegła pomyślnie. XANA podjął ostatnią próbę wprowadzenia chaosu w życie Wojowników przed swoją śmiercią, i udało mu się to, ugodził w nich bezlitośnie. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewał Dunbar. Zaginął. Po prostu zaginął, a jego spektrum rozmyło się w powietrzu. Bez ciała. Bez pamięci. Zdawało się, że jako człowiek był jedynie ulotnym wspomnieniem w ich głowach, a jeszcze bardziej w pamięci operacyjnej i masowej całej machinerii. Nikt nie wiedział, gdzie był.

Czy w ogóle gdziekolwiek był.

Kiedy jego rodzice przybyli do Kadic, nie zastali nawet śladu syna. Pozostały jego rzeczy w akademiku i nic więcej. Szukali go przez lata. Czy wciąż szukają? Być może pogodzili się ze stratą swojego starszego dziecka. Może nigdy się nie pogodzą.

Jednak… czy to właśnie nie nadzieja umiera ostatnia?

Sztuczna inteligencja, wieloczynnikowy program wrócił tu bez zapowiedzi, bez zaproszenia, którego nikt by mu nie udzielił. Na miejscu została tylko ich dwójka. Ulrich i Aelita…

A przynajmniej tak im się wydawało.

And your voice was all I heard
That I get what I deserve

(Linkin Park – New Divide)

Nadzieja umiera ostatnia, zawsze to sobie tłumaczyła w ten sposób. Przynajmniej próbowała, ale co począć, kiedy wszelkie dowody ku temu wskazywały zupełnie inaczej? Tak jak uczyła tu się już jakieś cztery lata… Jej brata ani śladu.

I tak to chyba był cud, że Vivienne nakręciła rodziców na zmianę szkoły. Może oni również wierzyli, że uda im się odnaleźć syna, może dziewczyna cudownie wypatrzy go w tłumie? Czyżby jednak nie wszystko stracone? Chciałaby. Naprawdę by chciała, ale była już w czwartej licealnej, brat powinien być na studiach…

Tylko, jego ani śladu. Kompletnie nic. Zero. Null.

Nawet przestała rozglądać się po korytarzach. Nawet nie płakała. Może podświadomie również już go pochowała, nie potrafiła kompletnie tego określić.

Siedziała na dziedzińcowej ławce. Tego chłopaka nie powinno być w tym miejscu od ponad roku, a zniknął pięć lat temu, nie kończąc nawet tejże szkoły. Może wróci. Może jeszcze wróci. Znajdzie się i będzie jak dawniej? Po takim czasie? Nie wierzyła w to, kompletnie nie potrafiła uwierzyć. Nie po tak długim okresie, jaki stracili. Jak to jest? Z początku, kiedy ich rodzice przenieśli Williama, z lekka gwałtownie, do Francji, mieli ze sobą codziennie kontakt. Był niby z lekka zagubiony w nowym miejscu… ale na swój sposób zachwycony. Miał te iskierki w szarych oczach, nie do podrobienia. Doskonale widoczne, kiedy oboje odpalali kamerki.

I co teraz, Vivi?

Siedziała na tej ławce jak głupi osioł, może czekający na cud… Wreszcie, zdenerwowała się. Wstała, zarzuciła swój plecak, odgarniając najpierw sięgające pasa, czarne włosy i poszła. Gdzie? Przed siebie. Po prostu, przed siebie, byleby odgonić od siebie natrętne muchy w postaci myśli. Ba, nawet dla wzmocnienia tegoż efektu, z kieszeni swojej kangurki wyciągnęła paczkę papierosów i gdy tylko wyszła poza granice dziedzińca Kadic, na chwilę przystanęła, by odpalić jednego fajka.

Uczucie wtłaczanego do płuc dymu w takich sytuacjach było nie do opisania przyjemne, chociaż i tak czasem potrafiła się nim zakrztusić.

Była wysoka, chociaż nie przekroczyła tej magicznej granicy metra osiemdziesięciu. Nie znosiła spódnic, uważała, że nie miała do nich ani figury, ani jakiejkolwiek sympatii. Wolała spodnie, bojówki. Dodatkowe kieszenie zawsze były mile widziane, szczególnie, kiedy chodziło o powierzchnię do przechowywania przeróżnych rzeczy – telefon, zapalniczka, dokumenty. Elegancki strój? Dobrze, dopóki jego element stanowiły spodnie i wykluczyło się wysokie obcasy.

Wypuściła dym z ust, lekko pociągniętych pomadką, w neutralnym odcieniu. Nie lubiła, gdy były jakieś… wyraźniejsze. Wolała skupić uwagę na oczach. Zawsze uważała je za swój największy atut. Być może jedyny, choć przy podrywach słyszała wiele różnych wersji. Figura, charakter. Sposób bycia.

Tylko, Vivienne jakoś nie przejawiała najmniejszego zainteresowania. Zresztą, z początku budziła jedynie toksyczny jego rodzaj wśród szkolnej społeczności. Przecież, była siostrą tego, zaginionego chłopaka. Może coś wiedziała. Może mu pomogła zniknąć? To była niedorzeczna teoria, ale takowa również się pojawiła. Bo czemu nie? Dziennikarskie hieny łykną wszystko, byleby rzucić coś na łamy szkolnej gazetki i wywołać sensację.

I nawet by nie zauważyła tej nierozważnej dwójki, która praktycznie na jej oczach znikała w studzience. Zebrało im się na amory? Ciekawe miejsce.

Jak widać, romantyzm miał wiele twarzy, jednakże czy to na pewno była silna chuć, która skłoniła ich do wskoczenia do kanałów tak, jakby coś ich goniło? Ciekawa z nich parka. Nawet sprawili, że Vivi poczuła się zaintrygowana tym dziwnym zjawiskiem.

Tak się spieszyli, że nawet nie zasłonili pokrywy.

Tak się spieszyli, że nawet nie zauważyli, że mieli ogonek. Bo, czemu nie? Dziewczyna normalnie nie należała do tak wścibskich ludzi, jednak tym razem ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Poszła za nimi.

I will not take from you and you will not owe
I will protect you from the fire below

(Les Friction – Who Will Save You Now)

– Kurwa, wrócił.

Nawet nie zamierzał udawać świętego, bo rzucanie bluzgami w całej tej sytuacji było jak najbardziej poprawną reakcją. Nawet święty by zaczął sypać kolejnymi, nawet coraz to bardziej wyszukanymi określeniami, gdyby tylko miał czas i ochotę się nad nimi zastanowić. Przecież, kiedy ostatni raz stąd wychodzili, tych pięć lat temu, wyłączyli system. Opuścili dźwignię i pochowali ten sekret pod ziemią. Może to zemsta kompana, którego prawdopodobnie pochowali na dnie razem z tą maszynerią?

– Aelita… on wrócił.

Stali obok siebie, chłopak i dziewczyna. Gdzieś w wieku studenckim, może świeżo po ukończeniu szkoły średniej. Ich twarze oświetlało nikłe światło ekranów, jak i wyświetlającej się holomapy. Nie spodziewali się, że zastaną uruchomioną konsolę. Mieli nadzieję, że pozostała wyłączona, a dziwne sygnały stanowiły czysty zbieg okoliczności.

Może jednak powinni je zignorować, ale czy potrafiliby?

Oczywiście, że nie. Koszmar wracał. Życie bezlitośnie wcisnęło w ich ręce podarunek, którego w ogóle nie chcieli, i kazało im radzić sobie z nim samodzielnie.

Tak jak z faktem otwierającej się za ich plecami windy…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments