Główna siedziba gildii Tizia znajdowała się na północy Francji, w wybudowanej około dwadzieścia lat temu posiadłości. Wyglądem miała przypominać romantyczny pałacyk, otoczony sztucznymi ruinami, obrośnięty bluszczem, którego liście miejscami przybrały czerwony kolor.
Wszędzie wokół kręciła się młodzież – zarówno przed posiadłością, w niewielkim parku, jak i w holu i na korytarzach. Część z nich czekała na zajęcia, inni po prostu spędzali tu czas. Tamara nie była tym zdziwiona – dawniej sama lubiła przesiadywać w tutejszej czytelni. Uwielbiała ten klimat, tysiące książek, szepty setki osób w wielkiej sali na parterze…
Tamara przeszła przez budynek, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi. Od kiedy przed kilkoma laty wzięła udział w Turnieju, młodsi członkowie gildii zagadywali ją, próbowali zachęcić, by z nimi poćwiczyła. Pewnie niewielu z nich tak naprawdę widziało jej walki – przecież odniosła wyraźną porażkę.
Tamara zatrzymała się przed drzwiami na jeden z trzech wewnętrznych dziedzińców. Przez chwilę ogarnęła ją panika i chciała zawrócić.
~ Spokojnie ~ powtórzyła sobie. ~ Nie zawracaj teraz.
W końcu wzięła głęboki oddech i otworzyła przed sobą drzwi.
Na ogromnym placu, w sporych odstępach od siebie ćwiczyło kilkanaście par. Drewniane miecze stukały o siebie, czasem uderzając w ochronne kombinezony lub kaski. Większość ćwiczących miała po dwanaście, trzynaście lat. Między nimi przechadzały się dwie kobiety, rozmawiając przyciszonymi głosami. Jedna z nich, wyższa, trzymała w ręku grubą teczkę. Druga miała przy sobie tylko zapasowy miecz.
Tamara niepewnie skierowała się w ich stronę. Na pierwsze zajęcia po prawie roku musiała się oczywiście spóźnić.
Jedna z nauczycielek gildii zauważyła ją i zatrzymała się, obracając się w jej stronę. Skinęła głową, żeby podeszła.
Tamara przyśpieszyła kroku.
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziała cicho, gdy tylko doszła do kobiety.
– Nie jestem zaskoczona – odparła tamta.
Druga nauczycielka uśmiechnęła się, rozbawiona.
Tamara powstrzymała grymas. Owszem, wcześniej spóźniała się dość często, jednak była pewna, że już więcej się to nie zdarzy.
– Zostawiam cię zatem – nauczycielka zwróciła się do drugiej i skinęła na Tamarę, by ta poszła za nią.
Na terenie gildii znajdowało się kilka pomieszczeń na ćwiczenia z technologią VR. Kiedyś Tamara była zdziwiona, że nie ćwiczą w wirtualnym świecie, tylko używają gogli, lecz nauczyciele uważali, że do uzyskania perfekcji w wirtualnej walce, trzeba opanować też tą realną.
Właśnie do jednego z takich pomieszczeń teraz się kierowały.
Nauczycielka – Marie – wybrała jedną z mniejszych sal, leżącą dość daleko od placu. Tamara domyślała się, że w pozostałych odbywają się zajęcia.
Szły w ciszy. Marie raczej nie rozmawiała z młodszymi członkami gildii, a Tamara nie miała ochoty jej zagadywać.
Doszły do sali. Nauczycielka otworzyła drzwi niewielkim kluczem i zapaliła światło.
– Planujesz występować w tym roku w Turnieju? – zapytała.
– Może – niepewnie odpowiedziała Tamara.
Weszły do środka. Dziewczyna odłożyła na bok torbę, którą do tej pory miała przewieszoną przez ramię i wyjęła z niej składany miecz. Tymczasem nauczycielka podeszła do jednej z ustawionych przy ścianie szafek.
– Masz swoje gogle?
– Zostawiłam je w domu.
Nauczycielka przytaknęła i wyjęła dwie pary komicznie dużych okularów.
Tamara skrzywiła się. Już zapomniała, jak nieprzyjemne były gogle w gildii. W końcu dlatego kupiła własne. Szkoda, że o nich zapomniała. Właściwie, nie była nawet pewna, gdzie są.
– Podobno mamy dostać nowe na następny rok. Mam nadzieję, że będziesz tu z nami, żeby ich wypróbować – nauczycielka musiała zauważyć jej grymas. Podała Tamarze okulary i założyła własne.
Pokój widziany przez gogle przypominał sektor leśny. Podłoga była pokryta niewielkimi, różowymi kwiatami, ściany zaś zmieniły się w konary i liście.
Tamara skinęła głową, rozkładając swój miecz i skupiając uwagę na kobiecie.
Nauczycielka zaatakowała pierwsza. Tamara ledwo zdążyła zablokować atak, jednak zachwiała się. Stłumiła przekleństwo, gdy wpadła plecami na ścianę. Kobieta pomogła jej wstać.
– Widzę, że dawno nie ćwiczyłaś.
Tamara zmusiła się do uśmiechu.
– To aż tak oczywiste?
Nauczycielka pozwoliła jej ponownie się przygotować i zaatakowała jeszcze raz. Tym razem Tamarze udało się odeprzeć atak i przypuścić własny. Skoczyła za nauczycielkę, uważając, by znów nie trafić na ścianę i pchnęła mieczem w jej stronę. Kobieta bez problemu uniknęła ostrza.
Dużym plusem ćwiczenia w VR były podpowiedzi systemu, które wyświetlały się na okularach. W czasie Turnieju były one zabronione, jednak podczas ćwiczeń okazywały się przydatne. Po minucie, czy dwóch, program zaczął analizować ruchy nauczycielki i pokazywać Tamarze, jak powinna zaatakować.
“To wciąż rozgrzewka” przypominała sobie dziewczyna. Nie walczyła o to, by wygrać, lecz by rozruszać mięśnie i przygotować się na to, co nauczycielka przygotowała na później. Zignorowała więc podpowiedzi systemu i kontynuowała walkę.
***
Tamara przychodziła na prywatne lekcje przez kolejny tydzień. Pokoje się zmieniały; nauczycielka dwa razy zabrała ją do naprawdę dużej hali i poprosiła kilku innych uczniów, by pomogli w treningu. Te lekcje były najtrudniejsze, ale Tamara musiała przyznać, że to przy nich najlepiej się bawiła.
Gdy kolejny raz pojawiła się na lekcji, praktycznie z samego rana, w holu czekało na nią dwóch młodszych chłopców i inny nauczyciel.
– Emma prosiła, żebym dzisiaj poprowadził twój trening za nią – wytłumaczył od razu. – Miała wysłać ci wiadomość.
Tamara zerknęła na telefon. Rzeczywiście, nauczycielka pisała do niej rano.
– Mam dwóch indywidualnych uczniów, więc pomyślałem, że może zgodzisz się na walkę z nimi? Mieliśmy dzisiaj zarezerwowany jeden z serwerów.
– Och, oczywiście – Tamara ożywiła się, słysząc o wirtualnej walce. O ile lubiła treningi w realnym świecie, te w wirtualnym nie powodowały otarć i bolących mięśni.
Nauczyciel uśmiechnął się.
– Świetnie. To są Alex i Gabriel – wskazał na chłopców. – Chodźmy.
Skanery w gildii Tizia znajdowały się w piwnicy, w sali nr 16. Gildia miała kilka prywatnych serwerów, zwykle okupowanych przez tych samych nauczycieli. Tamara nie pamiętała, jak nazywał się nauczyciel, który teraz prowadził ją do skanera, lecz była pewna, że nie był on jednym z nich. Musiał długo czekać, aż będzie mógł zarezerwować go dla zaledwie dwóch uczniów.
Dziewczyna zostawiła swoje rzeczy w jednej z dostępnych w pomieszczeniu szafek i weszła do skanera. Był dość staroświecki, jak zresztą większość sprzętów w gildii. Pewnie nie miał więcej, niż pięć lat, jednak technologia superkomputerów rozwijała się teraz tak szybko, że już sprzęty sprzed roku wydawały się przestarzałe.
– Rozpoczynam wirtualizację – poinformował nauczyciel przez wbudowany w skaner głośniczek.
Drzwi zamknęły się za Tamarą i poczuła znajome mrowienie, zawsze towarzyszące jej przy wirtualizacji.
Po kilku sekundach stała już na lodowej arenie, naprzeciwko dwóch chłopców w czerwonych strojach. Jeden z nich miał niestandardowy, duży miecz, ale nie uznała tego za nic dziwnego. Bardziej utalentowani uczniowie często ćwiczyli inną bronią. A przecież nie zarezerwowano by serwera dla byle kogo.
– Jakie umiejętności ci załadować, Tamaro? – zapytał nauczyciel.
– Myślę, że przyśpieszenie i tarcza wystarczą – odparła. Nie była tego taka pewna, ale co mogła stracić? W końcu przyszła tu ćwiczyć. Jeśli brak super umiejętności miał utrudnić jej walkę, to tylko lepiej.
– W porządku – zgodził się. Po chwili ciszy dodał: – możecie zaczynać.
I tak zaczęła się pierwsza prawdziwa walka Tamary po ponad roku przerwy.
Moi mili! Przyszła na chwila, mamy za sobą walki o ćwierćfinały i bitwy bonusowe. Nadeszła pora na wielki finał! Oto na jednym ringu w sektorze na którym nie grał jeszcze żaden zawodnik – Protosektorze Schaeffera – stają Noemie Ellan oraz Morrigan Lennox! Walka o tron, o złoto i wieczną chwałę! Link do wersji Noemie znajdziecie … Read more
Stając do swojej pierwszej walki, w ćwierćfinałach, nie spodziewałaby się, że tego właśnie dnia, zostanie wywołana jako jedna z zawodniczek w… finale. W wielkim finale trzeciej edycji Aren, poprzednio pokonując Doriana Finrsa i Alexa Becketa.
– Twoją przeciwniczką będzie Noemie Elan.
Dziewczyna zdawała się być niewiele młodsza od samej Lennox. Patrzyła na nią z takim zacięciem,jakby chciała powiedzieć, że finał należy do niej.
Tak. Od Noemie biła silna determinacja, wola walki i chęć zwycięstwa. I już potrafiła powiedzieć, że ta walka z pewnością… będzie ciekawa. Przecież, muszą mieć nieco umiejętności, skoro udało im się wyeliminować poprzednich przeciwników i zajść tutaj.
– Protosektor Schaeffera. Przygotujcie się do wirtualizacji.
Nie mogę być już bardziej gotowa.
– Transfer Morrigan Lennox.
Wszystko… albo nic.
– Skan Morrigan Lennox.
Niech wygra najlepszy.
– Wirtualizacja!
Było tu tak ciemno. Nieprzyjemnie… Surowo. Kiedy tylko Morrigan zyskała możliwość widzenia w wirtualnej rzeczywistości, to była pierwsza rzecz, jaka rzuciła się jej w oczy. Nie awatar przeciwniczki.
Ten dziwny sektor. Protosektor. Prototyp… Widać. Naprawdę to było widać. Platformy miały zaledwie do kilkunastu metrów szerokości. Wzburzone fale Cyfrowego Morza obijały się o krawędzie sektora – Morrigan mogła dostrzec, że niekiedy nachodziły na wierzch platformy, jeszcze trochę, a pewnie i ją zakryje.
Mocniej zacisnęła dłoń na swojej włóczni. W półmroku, mogła dostrzec swoją rywalkę. Futurystyczna łuczniczka stała naprzeciw wyrwanej z celtyckiej mitologii magini, mierząc ją wzrokiem. Czy szacowała w ten sposób swoje szanse?
Czy był sens wdawania się w jakiekolwiek dyskusje? Żadna ze stron nie wydawała się w tamtej chwili rozmowna na tyle, by podjąć się odezwania. Może nawet Morrigan tego nie chciała – widząc drwiący uśmieszek na ustach Elan.
To tylko zmotywowało Lennox, by go zetrzeć.
– Start!
Łuczniczka. Morrigan nie widziała, by Noemie miała przy sobie broń, dzięki której mogłaby sobie pomagać w zwarciu. To dawało czarnowłosej przewagę. Dużą przewagę, z której postanowiła zacząć w miarę możliwości korzystać…
No właśnie. W miarę możliwości. A ta właśnie zaczęła, bezpardonowo, spylać, jakby w odpowiedzi na przemyślenia.
Nie no, cudownie.
– No nie mów, że wystraszyłam Cię już na wstępie. – Morrigan uśmiechnęła się lekko pod nosem. Może z lekką drwiną…? Może z prowokacją? Sama do końca nie wiedziała, dlaczego, ale raczej Noemie tego nie mogła dosłyszeć. Była już… po prostu, za daleko. Ślizg raz, ślizg dwa…
Strzała.
Pojawiła się zarówno cięciwa, jak i strzała. Obydwa elementy stworzone były z energii, o czym w półmroku informował ich blask.
Naciągnięcie cięciwy, strzał, ślizg w bok. Naciągnięcie, strzał, ślizg… Raz po raz, strzały tylko świszczały przy uchu Morrigan, która starała się unikać ich za wszelką cenę. Noemie była spytna. Trzymała ją pod ostrzałem, przez który nie mogła się zbliżyć, ani nawet samej spróbować oddać tenże strzał. Skryła się za jednym z prostopadłościanów, będących chyba prowizorycznym wzniesieniem na platformie, na której się znajdowały. Czy też znajdowała. Noemie do tej pory mogła być już dawno na innej, byleby upewnić się, że Morrigan nie podejdzie bliżej.
Świsty jednak ustały. Za to, pojawił się jeszcze silniejszy blask, snop światła, do dwudziestu metrów od magini.
Wsparcie…? Ciszę przecięły kroki… a potem przekleństwo. Szum Cyfrowego Morza…
Kiedy wyjrzała, mogła zauważyć, jak Noemie odskakiwała na inną platformę, bo poprzednia… została po prostu zalana. Wciąż patrzyła w stronę, z której dochodziło światło. Cokolwiek tam było, musiało jej na tym bardzo, ale to bardzo zależeć.
A zatem nie mogła tego zdobyć.
– Nie ma! – zawołała Morrigan, wychylając się trochę bardziej. Wystrzeliła w stronę przeciwniczki magicznym pociskiem, po chwili samej się zrywając do biegu.
– Ty cholerna…!
– No, co ja?
Odpowiedział jej świst strzał. Dwie – jedna z nich, ponownie, obok ucha. Druga jednak już trafiła ją w nogę, na moment wytrącając z równowagi. Podparła się włócznią, ale Noemie i tak ją goniła. Ślizgnęła się w jej stronę.
Światło coraz bliżej…
– Tylko głupcy podążają za krukiem!
Kobieta zmieniła się w kruczycę, która wiele zwinniej już manewrowała między kolejnymi strzałami i jako pierwsza dopadła do źródła tego dziwnego światła, które…
Okazywało się być dziwną, czarną strzałą. Kruczyca na moment wgapiła się w przedmiot, by widząc biegnącą w jej stronę Elan, po prostu chwycić przedmiot w swoje szpony i się z nim wzbić.
– Wracaj tu! Oddawaj!
Jeszcze czego!
…Plum! Kruczyca wrzuciła czarną strzałę do wody.
Oj tak. Noemie musiała być z pewnością niepocieszona. Morrigan postanowiła przysłuchać się bliżej jej żalom, kiedy tylko przemiana w kruka skończyła się – ponownie stając się kobietą, właśnie spadała w stronę rywalki.
O tak. Pojawiła się blisko – na tyle blisko, by spróbować wyprowadzić cios. Najpierw, chlasnęła jej szponami rękawicy po twarzy. Reakcja była do przewidzenia, Noemie pisnęła, a jej dłonie powędrowały ku twarzy.
– Badb, Macha! – ryknęła Morrigan… po chwili trzy Morrigan… które zdzieliły przeciwniczkę swoimi włóczniami – tę odrzuciło w tył, a z jej dłoni wypadł łuk.
Ten kołczan… był taki dziwny.
Powoli się ładował, a jednocześnie, jej otoczenie wydawało się robić jeszcze dziwniejsze, niż już było.
Może i ta dziwna aura strachu nie działała na Królową Widmo… ale to już było coś więcej. W półmroku dawało się dostrzec, że podłoże pod Noemie dziwnie… pękało, w miarę ładowania jej „baterii”.
Druga, wystrzelona magiczna kula nie trafiła – rozbiła się obok nogi przeciwniczki, kiedy ta zerwała się, odskoczyła i spróbowała dorwać się do swojej broni.
– Nie tak szybko…
Trzecia kula. Fatalizm. Znalazła się w zasięgu pola rażenia, została trafiona, a kolejne, cenne punkty życia – odebrane.
Jeszcze trochę. Jeszcze dosłownie…
Troszeczkę…
Ale, jednak nie mogła nacieszyć się tym tak, jakby tego chciała. Fala wzburzonego Cyfrowego Morza zechciała przykryć platformę, na której obie się znalazły – Morrigan odskoczyła na lewo, Noemie zaś na prawo. W rękach miała już swój łuk.
Morrigan natomiast nie miała jak się osłonić przed strzałami, żadnej tarczy. Pozostało tylko uciekać na boki, czym zaczęła się ratować.
Najpierw odskoczyła w bok, potem zaś schyliła. Strzała trafiła w koronę, ale jej nie strąciła.
Co masz do stracenia…?
No właśnie – w tamtej chwili już nic. Zaczęła sama miotać kolejnymi, magicznymi kulami. One nie musiały trafiać. Wystarczyło, by udało jej się dorwać do trzeciej…
Tak. Ta, którą teraz miała w dłoni, była ewidentnie większa. Aura wokół niej wirowała szybciej, wścieklej, okalało ją więcej eterycznych piór…
I nie musiała trafić centralnie w Noemie. Wystarczyło, by rozbiła się przy jej nodze…
– Biedna ptaszynka. – dało się dosłyszeć ze strony Elan. – Tyle starań na marne… jak się z tym czujesz? Jeszcze dwie strzały. Góra. I odpadasz.
Morrigan tylko prychnęła.
A potem, wypuściła ze swojej dłoni tę magiczną kulę.
Trafiła w początek platformy, ale po chwili jej wybuch rozniósł się dalej. Łapiąc Noemie.
Dewirtualizując ją.
– I po co Ci było tak głupio gadać…?
– Morrigan Lennox zostaje zwyciężczynią trzeciej edycji Aren!
[RUNDA 1-1]Noemie Elan vs Morrigan Lennox
Protosektor Shaeffera nie był sektorem często wykorzystywanym do starć w ramach aren. Przynajmniej nie tych oficjalnych. Rzutowało na to kilka czynników. Przede wszystkim był on mały, kiepsko oświetlony, ewidentnie niedopracowany i na dodatek niestabilny. Rzutowało to chociażby na pogodę, ponieważ opady, porywisty wiatr oraz wzburzone fale nie były w nim czymś nadzwyczajnym. Transmisje walk w nim często bywały przez te czynniki niewyraźne a co za tym idzie notowały tak wysokich wskaźników oglądalności. Poza tym istniało duże ryzyko utopienia się w cyfrowym morzu. Technologia wciąż nie pozwalała na w pełni bezpieczne odzyskanie kogoś kto do wpadł do morza. Dlatego, też finalistki otrzymały na potrzeby walki specjalne pierścienie, które miały za zadanie je zdewirtualizować tuż przed wpadnięciem do wody.
Finalistki zwirtualizowały się po mniej więcej po przeciwnych stronach sektora. Pierwsza na wystającą z wody platformę opadła krucza królowa – Morrigan Lennox. Przydomek ten nie wziął się z znikąd bowiem silnie nawiązywał do jej wyglądu. W Lyoko walczyła bowiem w purpurowej szacie ze wzmocnieniami jakich nie powstydziłaby się niejedna królowa i z koroną na głowie, spod której opadały na jej twarz kruczoczarne włosy. Za jej uzbrojenie robiła długa kunsztownie zdobiona włócznia oraz uzbrojone w pazury rękawice. Emanowała od niej aura dostojności i złowrogiej energii.
Jej oponentką była Noemie Elan. Młodsza o trzy lata jednak wyglądająca na dobre kilka lat starszą od swojej przeciwniczki ze względu na bycie wyższą oraz posiadanie bardziej wysportowanej sylwetki.Odziana była w przylegający do ciała kombinezon, na który nosiła dodatkowo spiętą szerokim pasem tunikę oraz szeroki szal, który teraz wraz z warkoczem łopotał na wietrze. W ręku dzierżyła futurystyczny łuk bez cięciwy na razie. Ta bowiem pojawiała się wraz ze strzałą dopiero gdy łuczniczka chciała naciągnąć cięciwę.
-Gratuluje dojścia do finału! – wykrzyknęła Morrigan na początek– ale tutaj twoja droga się kończy na starciu z królową.
-Ja tobie również. W pełni zasłużenie tutaj dotarłaś. – Odparła Noemie – Jednak z tym, że się tutaj kończy moja droga już się nie zgodzę. Jestem tutaj, aby wygrać więc zrobię wszystko by ten cel osiągnąć i zapisać się na kartach historii jako zwyciężczyni tej edycji.
-Na kartach historii? – prychnęła krucza wojowniczka. Wbiła włócznię w platformę przed siebie po czym schowała obydwie swoje ręce za plecami. – Historia jest dla lamusów. Nigdy jej nie lubiłam zwłaszcza w szkole.
-Jak to powiedział kiedyś ktoś mądry to ten kto nie zna historii skazany jest na jej powtarzanie. – powiedziała Noemie. Przyłożyła przy tym swoją prawą dłoń dodo łęczyska w miejscu, gdzie w każdej chwili mogła się pojawić cięciwa. Ruchy przeciwniczki sugerowały bowiem, że rozmowa ma na celu uśpicie jej czujności by potem błyskawicznie ją zaatakować.
-Powtarzać to ja będę w swoich myślach chwilę jak wygram… – skwitowała czarnowłosa po czym wyjęła gwałtownie dłonie zza pleców. Wokół nich były już wówczas uformowane po trzy kule czarnej energii na każdą dzięki czemu Morrigan mogła je wszystkie błyskawicznie posłać w przeciwniczkę.
Ta jednak nie była jej dłużna. Noemie od razu napięła cięciwę i posłała w oponentkę kilka strzał. Obydwie zawodniczki odruchowo odskoczyły na bok tak by uniknąć pocisków jednak w obu przypadkach było to zbędne. Wiatr okazał się na tyle mocny, że obydwa ataki zmieniły tor lotu i przemknęły o kilka metrów od swojego celu.
Noemie zagryzła odruchowo wargę. Tak silne znoszenie przez wiatr pocisków działało mocno na jej niekorzyść. Żeby uniknąć znoszenia pocisków musiałaby się ustawić tak, żeby jej wiało w plecy przy strzeleniu. A to mogłoby być dość trudne w sytuacji, gdy jej przeciwniczka pewnie miała podobne myśli. Zwłaszcza, że wiatr wiał raz z jednej raz to z drugiej strony i momentami nawet ustawał.
Tutaj jednak szczęście uśmiechnęło się do łuczniczki. W platformę, na której stała Morrigan uderzyła bowiem fala, będąca na tyle wysoka, że na chwilę ją zalała. Platformę rzecz jasna a nie królową. Ta bowiem użyła w ostatnim dosłownie momencie omenu i wzbiła się w powietrze ku wyżej położonej platformie.
Noemie pognała w jej kierunku śląc w nią strzałę za strzałą by wykorzystać fakt, że wiatr na chwilę ustał. Niestety dla niej żaden strzał nie okazał się celny choć jedna ze strzał musnęła skrzydło przeciwniczki. Morrigan już miała lądować na najwyżej w sektorze platformie, gdy ponownie zerwał się wiatr. Podmuch był na tyle silny, że Noemie zaprzestała pościgu i skuliła się na obecnie zajmowanej platformie by zniwelować wpływ podmuchu na nią. Dodatkowo za pomocą absorbcji wyżłobiło niewielkie wgłębienie pod swoimi podeszwami by się lepiej trzymać powierzchni. Krucza królowa okazała się jednak dużo bardziej podatna na podmuch. W formie kruka posiadała bowiem znikomą wagę przez co wiatr zdmuchnął ja znad najwyższej platformy ku jednej z położonych tuż przy tafli wody. By uniknąć dalszego niekontrolowanego miotania przez wiatr Morrigan przybrała ponownie ludzką formę po czym upadła niezgrabnie na pobliską platformę z trudem wyhamowując uderzenie swoimi pazurami. Dopiero to pozwoliło jej ustać w miejscu.
Wstała powoli dopiero gdy wiatr ustał. Niedyspozycyjność królowej od razu została wykorzystana przez Noemie, która w czasie szalenia wiatru nie dość, że najpierw zapełniła kołczan zaabsorbowaną z podłoża materią dzięki czemu przywołała czarną strzałę to zdołała zebrać na tyle materii by posłać w przeciwniczkę kilka strzał zanim na stanęła na nogi.
Morrigan zdołała kątem oka dostrzec jednak atak i zasłonić się przed paroma strzałami swoimi pazurami. Część z nich jednak sięgnęła celu przez co teraz z torsu kruczej wojowniczki wystawały trzy jaśniące błękitem strzały a jej pula punktów zdrowia uszczupliła się o połowę. Spojrzała na swoją przeciwniczkę. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, póki do Morrigan nie dotarło, że jej przeciwniczka gra na zwłokę, żeby naładować zapewne pusty kołczan. Ruszyła do przodu skacząc po mniejszych platformach wystających z wody.
Noemie jak zresztą słusznie Morrigan podejrzewała nie miała już energii do prowadzenia dalszego ostrzału więc ruszyła ku czarnej strzale, która spoczywała na skraju sektora obok jedynej wieży jaką tu można było zobaczyć. Niestety w biegu nie absorbowała otoczenia na tyle szybko, żeby zapełnić ostrzał i ostrzelać przeciwniczkę. A ta co chwila jej o tym przypominała miotając co chwilę swoje kule energii. Rzecz jasna kule rzucane w biegu w ruchomy cel nie mogły i nie były za celne jednak skutecznie wywierały presję na łuczniczkę.
Pomimo tego zdołała dotrzeć do czarnej strzały. Początkowo chciała od razu ją założyć i wystrzelić w goniącą ją przeciwniczkę jednak nim zdołała to zrobić to Morrigan dotarła na pobliską platformę i wystrzeliła do niej z dzieła zniszczenia. Tak więc zamiast wystrzału skończyło się na niezgrabnym uskoku przed atakiem, który i tak ją dosięgnął trafiając w podudzie przez co została ponadto naznaczona.
Królowa nie zwalniała tempa i idąc za ciosem posłała w Noemie kilka kul energii. Ta zdołała się jednak podnieść i schować za wieżą. Nałożyła czarną strzałę na cięciwę i się cicho pomodliła. Przed nią poza kilkoma metrami platformy na której stała nie było już nic poza cyfrowym morzem.. Żadnej innej wystającej z morza platformy, z której Morrigan mogłaby ją zaatakować. Od tyłu bowiem osłaniała ją wieża. Tak więc jedyną opcją dla kruczej królowej by ją zaatakować było obejście wieży i zaatakowanie jej z tej samej platformy, na której się znajdowała. A wówczas mogłaby zostać ustrzelona przez Noemie jeżeli ta dostrzegłaby ją pierwsza.
-Co tam Noemie? Gotowa na swój koniec? – Wykrzyknęła pełnym pewności siebie głosem Morrigan – Dam ci małą podpowiedź. Obejdę wieżę od lewej więc z prawej strony możesz się czuć bezpieczna.
– Kłamstwo? – Zapytała samą siebie łuczniczka. Czy rzeczywiście jej przeciwniczka chciała jej w ten sposób pomóc? A może zamierzała zaatakować od prawej i to była celowa podpucha? Ale jeśli tak to czy nie byłoby to oczywiste, że uzna to próbę wkręcenia jej kitu? Wbrew pozorom to pytanie bardziej namąciło Noemie w głowie niż mogłoby się wydawać.
Nadchodził decydujący moment walki a ona była pod ścianą dosłownie i w przenośni. Jej przeciwniczka miała kilka sztuczek w zanadrzu jak kule energii, działo zniszczenia, przemianę w kruka czy pazury a jedyne co ona mogła zrobić to przebić ją czarną strzałą. Tak więc czekała teraz przywarta do ściany wieży czekając na pojawienie się przeciwniczki, z którejś strony. Domyślnie założyła, że atak jednak nadejdzie z prawej więc czekała przykucnięta z łukiem wymierzonym właśnie w tą stronę
Ta jednak nie nadchodziła. Zrobiło się przez to dziwnie spokojnie dla Noemie, która zaczęła się już denerwować z powodu tejże ciszy. Nawet wiatr ustał i nie zanosiło się na kolejny gwałtowny powiew w najbliższym czasie. Wnet jednak łuczniczka usłyszała ciche stąpnięcie nad sobą. Zrozumiała wówczas, że słowa jej przeciwniczki były jedną wielką podpuchą mającą namieszać jej w głowie. Atak nie miał nadejść ani z lewej ani z prawej tylko z góry. Morrigan użyła bowiemomenu, żeby wzlecieć na czubek wieży i stamtąd zaatakować.
Odskoczyła na brzeg platformy, żeby zwiększyć kąt widzenia przez co dostrzegła swoją przeciwniczkę. Ta nie spodziewała się wykrycia co dało Noemie chwilę przewagi, którą ta wykorzystała na posłanie w oponentkę czarnej strzały. Ta trafiła ją prosto w tors przebijając ją tym samym na wylot i pozbawiając reszty punktów życia.
Noemie padła na kolana z wrażenia. Spodziewała się tego, że jednak królowa jakoś uniknie ataku i walka się jeszcze będzie ciągnęła. A jednak już było po wszystkim. Wygrała. Teraz czekały ją więc gratulacje od mnóstwa osób. A także i feta w domu, bo pewnie jej rodzice wykorzystają okazję by uczcić zwycięstwo swojej córki. Na razie jednak wypadało dokończyć występ miłym akcentem.
-Dziękuje wszystkim co mnie oglądali i kibicowali. – wykrzyknęła podnosząc rękę do góry. Pewnie w niejednej transmisji była teraz transmitowana na żywo – Bez waszego wsparcia nie dałabym rady. Jesteście wspaniali!
Tę krótką przemowę zwieńczyła ukłonem a gdy ten dobiegł końca to się jej proces dewirtualizacji. Odetchnęła cicho z ulgi. To był już koniec jej przygód w tej edycji areny. Teraz zostało jej tylko wrócić do domu i odpocząć bo tych kilku szalonych tygodniach.
Po powrocie do domu rodzinnego Noemie czekało jeszcze radosne przywitanie przez rodzinę i znajomych. Jeszcze w progu podbiegła do niej młodsza siostra i pogratulowała zwycięstwa. Dalej czekał na nią młodszy brat z rodzicami. Uścisnął jej rękę i powiedział, że każdy jego znajomy jej kibicował jak wspólnie oglądali walki w barze. Potem byli rodzice. Każdy z osobna uściskał córkę mówiąc przy tym, że są z niej dumni. Ojciec ponadto miał już w ręku szampana, którego szykował od dawna właśnie na tą okazję. Jak się okazało z okazji jej zwycięstwa postanowili zrobić w domu przyjęcie. W salonie czekali na nią również jej znajomi. Poza dwoma koleżankami, co do których obecności była pewna było tam jeszcze parę innych osób, które kojarzyła z widzenia, ale nigdy się jakoś bliżej nie trzymała. Nie miało to już jednak znaczenia. To był jej dzień i nikt nie był w stanie tego zepsuć a poznanie kilku zapewne mających o niej świetną opinię osób mogło być jedynie wartościądodaną. Każdy zresztą nie dawał jej spokoju czy to zasypując pytaniami czy zapraszając do wspólnego zdjęcia bądź toastu.
Dopiero po kilkunastu minutach udało się jej wyrwać z oblężenia i przysiąść na fotelu z kieliszkiem szampana. Spojrzała na stojący obok regał ze zdjęciami rodzinnymi, gdzie dostrzegła fotografię rodziny sprzed kilku. Fotografię, na której był już jej obecnie martwy brat. Marzeniem ojca było zawsze wychowanie zwycięzcy areny a jej starszego brata było to, żeby marzenie ojca się spełniło. A dzisiaj marzenia obydwu w końcu się ziściły.
Przeczytałeś? Skomentuj bądź zostaw po sobie ślad. Zawsze największą nagroda dla osoby coś tworzącej jest widok tego jak ludzie zareagują na to co stworzył. Nie nic bardziej demotywującego od braku jakiejkolwiek reakcji.
Czołem waszmościom i waszmościównom! Do finałów mamy jeszcze z dobry tydzień, ale cobyście się nie nudzili rzucamy wam niezapowiedziany bonus. Walka dodatkowa między zawodnika pierwszej edycji Aren! Oto powiem w szranki stają Tadeusz Różan, bestia z Xan Guldur, człowiek który w arenach walczył pod postacią koszmarnej, umięśnionej czarnej pantery! Naprzeciw niego Melanie Dunbar, czarownica którą … Read more
WALKA GOŚCINNA 1-2 – Tadeusz Różan kontra Melanie Dunbar
Na dworze od godziny panowała ciemność. Młodzież już dawno siedziała w swoich domach, skupiając się na nauce lub oglądaniu seriali. Po pokoju rozległ się dźwięk bębnów oraz skrzypiec. Muzyka powoli wypełniała pomieszczenie, które w połączeniu z kilkoma świecami zapachowymi nadawała iście klimat sabatu czarownic.
Czy taka stała się i ona? Nie potrafiła tego określić. Fakt – zmieniła swój styl bycia. Niegdyś buntownicze dziecko, które z jednego zagrożenia wpadało w drugie. Doskonale pamięta spalone na blond włosy. Bardzo długo odrastały, a odżywki polecane przez przyjaciółkę pomogły doprowadzić czerń do stanu sprzed błędu. Ten okres pełen tajemnicy, jaką było Lyoko.
Chodziła jak w transie. Od jednego treningu do szkolnych bójek. Dziewczyna nie dawała sobie nigdy w kaszę dmuchać. O ile ojcu nie przeszkadzał twardy charakter córki, tak macocha musiała wszystkie wezwania dyrektora znosić. Pamiętała wszystkie awantury o zachowanie. Bardzo chciała powiedzieć jej prawdę. Po prostu wyjaśnić, że wkopała się w niezłe bagno, z którego nie może się wydostać. Ale i tak by nic nie zrozumiała. Co innego ojciec, który znał cyfrowy świat jak własną kieszeń.
Tato, nawaliłam… ale zapewniam, że się zmienię!
Jak obiecała, tak też zrobiła. Panna Dunbar przyłożyła się do przedmiotów, z których przez rok walki miała braki. Z najsłabszej uczennicy stała się jedną z lepszych w swojej klasie. Nadal była wysportowana – nikt nie mógł jej dorównać w siatkówce oraz samoobronie. Zachowała swój charakter, jednocześnie będąc normalną dziewczyną. Znalazła swój sposób na uspokojenie, co pomogło uporządkować też i głowę.
Putujemtebi… Kao Rijeka…1
Melanie wzięła głęboki wdech, po czym ścisnęła dłonie w pięści. Odczekała kilka sekund, po czym poluzowała je razem z wydechem. Wcześniej zapalone kadzidło z dodatkiem eterycznych ziół ułatwiały ten rytuał.
Natapamobale… Tvogasvijeta…2
Zadzwonił telefon dziewczyny. Zignorowała go. Nie pozwoli sobie przerwać tej błogiej chwili, jaką praktykuje od zakończenia pojedynków w Lyoko. Komórka zabzyczała po raz drugi. Dunbar nawet nie drgnęła. Spojrzała w sufit, zamknęła oczy i uniosła wyżej dłonie, skierowane spodem do góry.
Wtem ktoś zapukał do drzwi. Westchnęła niezadowolona. Wstała z miękkiego dywanu, pogasiła wszystkie świeczki, a muzykę zatrzymała. Podeszła do drzwi i je otworzyła. Ku zaskoczeniu, w progu stał jej ojciec.
– Was? – spytała bez humoru w języku, którego pan Dunbar od zawsze nie lubił.
– Kapusta i kwas – odegrał ojciec. – Tak ciężko telefon odebrać?
Czarnowłosa pokiwała głową, jakby odpowiedź była oczywista.
– Dziecko, masz problem… – zaczął William, po czym wręczył swojej córce kopertę. Zaskoczona dziewczyna otworzyła list przy jego obecności. Powoli wczytywała się w treść, jaka została jej przekazana.
Nie… to nie jest możliwe…
Im dalej zagłębiała się w tekst, tak nie docierała do niej wiadomość. Spoglądała to na swojego ojca, to na kartkę. Po prostu ją zatkało. Nie wiedziała, co powinna w tym momencie mu powiedzieć. Wyjawiła prawdę o walkach na arenie kilka dni po starciu z Aiyaną. Chociaż więcej tutaj zdziałały media, niż sama nastolatka. Była głupia wtedy. Miała piętnaście lat i pstro w głowie. Chciała zrezygnować nawet z tego. Jednak upór nie dawał za wygraną. A bardziej kierowała się zemstą. Na kim? Chyba na wszystkich.
– Ja… Ja nie dam rady… – wyszeptała Melanie, po czym schowała się w ramionach taty. On nic nie mówił. Po prostu przytulił swoje dziecko… które już nie było takie malutkie i rozrabiające. Walki ukształtowały charakter. Ale jaka była droga do normalności, to wiedzą tylko oni.
– Dasz radę. Jesteś Dunbarka. Najtwardsza rodzina w tym mieście.
***
Nadszedł dzień walki.
Wstała bardzo wcześnie. Przebiegła się po osiedlu, chcąc ostudzić chociaż część emocji, jakie kumulowały się w jej głowie. Czy to był strach? Pewnie tak. Czy to była obawa? Na bank. Stres? Nie mogło go zabraknąć. Jednak ta mieszanka była podsycona czymś jeszcze.
Demonem przeszłości, którym był brak wiary w siebie.
Zatrzymała się, żeby zaczerpnąć powietrza. Za kilka godzin stanie oko w oko ze swoim nemezis. Nie miała wcześniej okazji, żeby zawalczyć z bestią XanGuldur. Największym postrachem podczas pierwszych walk. Różan po prostu ich miażdżył. Nie bawił się ze swoimi przeciwnikami, chociaż mógł zrobić z nich szmacianki do przerzucania między łapami. Najbardziej emocjonujące pojedynki to właśnie on rozegrał.
– Ciao, Melanie… – powiedziała cicho dziewczyna, która od razu przytuliła czarnowłosą. Późnym wieczorem zadzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki i przez krótki czas współlokatorki w Kadic. Najśmielsza blondynka, która swoim urokiem nadrabiała każde potknięcie językowe. Pomimo tego, że znały się od trzech lat, nadal się ona myliła w swojej wypowiedzi. Stało się nieodłącznym elementem jej koleżanki.
– Ciao… – przywitała się niepewnie. Dwie licealistki kroczyły powoli w kierunku fabryki. W kompletnej ciszy. Melanie nadal nie mogła normalnie funkcjonować po otrzymaniu tego listu. Bezczelna nastolatka walczyła ze spokojną kobietą. Stawką było ciało dziewczyny.
Dotarły na miejsce. Blondynka uniosła wyżej głowę, żeby móc spojrzeć w oczy Melanie, pomimo posiadania na nogach szpilek. Ujęła dłonie swojej przyjaciółki.
– Wierzę, że sobie poradzisz… – zaczęła mówić. Z kieszeni spodni wyciągnęła jedną rzecz. Od razu wcisnęła w dłonie Dunbar. Trzymała cztery palce zamiast pięciu z lewej dłoni. – Mettilosu. Questa è la tuaforza e determinazione.3 (Załóż go. To twoja siła i determinacja) – dodała, po czym puściła dłonie przyjaciółki. Czarnowłosa spojrzała na podarunek.
To był dokładnie sygnet, w który tak mocno wierzyła dwa lata temu. Wierzyła, że drzemie w nim Xana, który pomoże przezwyciężyć nawet najgorsze ciosy od losu. Uśmiechnęła się do Włoszki.
– Nie sądziłam, że go jeszcze masz…
– Zawsze mam wszystko. Powodzenia.
– Arrivederci…(Do widzenia)
Zgodnie z obietnicą, Melanie założyła sygnet, który wręczyła jej jedyna przyjaciółka. Odczekała kilka sekund przed otwartym skanerem. Przejrzała go od góry do dołu. Nic się nie zmieniło, pomimo tak dużej różnicy czasu. Wzięła głęboki oddech.
Nie zawiodę cię, tato…
Z podniesioną głową weszła do środka. Nie zamykała oczu, jak wtedy przy pierwszej walce. Nią nie włada Xana, tylko Melanie. To właśnie ona wygra walkę. A jeśli ma przegrać, to nie przez jej tchórzostwo. Nie da się złamać psychicznie.
Nie pozwoli, żeby znowu ktoś miał wpływ na to, jak będzie dalej funkcjonować.
– Witamy w sektorze leśnym drugiego zawodnika, a nawet zawodniczkę!
Dziewczyna wylądowała z gracją na zielonej powierzchni. Rozejrzała się po arenie. W tym samym miejscu pojawiła się po raz ostatni. Zacięta walka z Indianką dała jej do myślenia. Na szczęście nie miała kontaktu z żadnym uczestnikiem. Po prostu odeszła jako zdobywczyni trzeciego miejsca. Żaden zagorzały fan pojedynków nie spodziewał się, że Melanie powróci do Lyoko po takim łomocie, jaki wcześniej dostała od Charlesa.
Wdech… Wydech…
Piekło zamarzło. Nawet kibicie zamilkli. Komentatorzy nie wiedzieli, co powiedzieć. Po prostu czekali na początek. Melanie postawiła pierwsze kroki w sektorze. Chociaż wizualnie nic się nie zmieniło, to wyczuwała z każdym krokiem pewną zmianę.
No i czuła narastający strach przed spotkaniem z bestią, która pojawiła się jako pierwsza.
Bezgłośnie wzywam Cię…
Czarna pantera powolutku zbliżała się do dziewczyny. Czekał za ogromnym pniem, w którym z reguły mogłyby spać wilki, lwy czy rysie. Był bardzo cierpliwy. Wiedział, że zaatakowanie maga nie będzie prostym zadaniem. Dlatego też nie mógł dać się złapać na zielone lasso.
Zbliżała się do kryjówki Tadeusza. Brakowało tylko kroków…
Jeszcze trzy…
Dwa…
Jeden…
Bestia skoczyła na swoją ofiarę. Melanie odwróciła się i zauważyła, jak zwierzę się do niej zbliża. Przyłożyła dłoń przed siebie. Sygnet wytworzył na chwilę tarczę. Tadeusz zadrapał tylko tarczę. Na środku widniały trzy ślady po pazurach.
– Panienka zawsze taka przygotowana? – spytał niespodziewanie przeciwnik.
– Yyy… powiedzmy – odpowiedziała niepewnie Melanie, a następnie odsunęła się kilka kroków. Przygotowała pierwsze pnącza. Uginając palce u lewej dłoni, wytworzyła zielone kolce, które od razu rzuciła w zwierzę. Bestia była jednak cwana i odskoczyła. Przygotowała dwie fale pnączy. Wpierw rzuciła pod przednie łapy. Tadeusz po prostu skoczył nad nimi. Zrobiła obrót, aby zaatakować mocniej.
Nie trafiła. Drzewo przyjęło na siebie nowe rośliny.
– Florystka się trafiła! Może w końcu będzie tutaj ładnie! – krzyknął Różan zadowolony. Tłum zaśmiał się. Nawet sama Dunbar uśmiechnęła się pod nosem. Chociaż była zaskoczona tym, że zwierzak mówi. Takie rzeczy były tylko w bajkach.
To tylko przebranie. Pamiętaj o tym.
Melanie podskoczyła wyżej, a pół metra nad ziemią powstał pierwszy schodek. Był on w kolorze limonki. Atakowała stopniowo swojego przeciwnika, który sobie po prostu skakał. Za każdym razem, gdy ten próbował się do niej zbliżyć, tak pnącza na to nie pozwalały. Kilka razy nawet trafiła w grzbiet pantery. A jemu? Po prostu nic nie było. Nawet nie miał żadnego zarysowania na srebrnym pancerzu.
Zwierzę ponownie schowało się za zniszczonym drzewem. Dziewczyna podskoczyła kilka metrów wyżej. Chciała zaatakować z góry. Miała nad nim pewną przewagę, którą był dystans. Skoczyła jeszcze raz, tym razem do przodu…
To był błąd.
Duży błąd.
Bestia wdrapała się na górę pnia i zwinnie rzuciła się na dziewczynę. Różan po prostu są zrzucił ze schodów, które sama utworzyła. Czarnowłosa z hukiem uderzyła o ziemię. W duchu cieszyła się, że tutaj są ważne punkty. Chociaż sam upadek nie był niczym dobrym.
To boli…
– Dunbar traci trzydzieści punktów! Ale Różan nie zdążył jej chwycić i zatrzymał się przy wschodnim pniu!
Wstawaj… wstawaj…
Podniosła się, lekko otumaniona po zderzeniu z powierzchnią. Potrząsnęła głową trzy razy. Nie miała za dużo czasu – Tadeusz od razu pędził na nią. Już miał ją zaatakować po raz drugi. Znowu sprowadzić na ziemię. Żeby potem zadrapać do samej dewirutalizacji…
Sygnet.
Melanie ponownie wystawiła dłoń przed siebie, padając na jedno kolano. Pierścionek wytworzył jeszcze raz fioletową tarczę, po której pantera zwyczajnie przebiegła. Patrząc zza osłony zauważyła, że brzuch rywala jest cały czarny…
To jego słaby punkt. Na pewno!
Kiedy tylko Tadeusz chciał z powrotem skoczyć na cztery łapy, cisnęła jednym pociskiem pnączy na próbę. Trafiła prosto w futrzastą część. Panterę delikatnie odrzuciło. Mało brakowało, a mogła wypaść poza mapę. Błyszczące pazury pomogły utrzymać się na powierzchni.
– Piękne trafienie ze strony Dunbar! Tym atakiem pozbawiła go dziesięciu punktów!
Tarcza zniknęła. Ponownie zobaczyła swojego przeciwnika w normalnych barwach. Klasnęła szybko w dłonie. Pojawiły się dwa pierwsze słupy pnączy. Melanie skupiła się jeszcze mocniej. Moc była potężna. Czuła, jak wypełnia ją siła kolców, które rosły coraz grubsze i ostre. Tym razem postawiła wszystko na jedną kartę.
Zwierzyna sądzi, że mnie przechytrzy…
Zamachnęła się lewą dłonią. Nie minęła sekunda, a druga też poszła w ruch. Potężne kolce zaczęła gonić bestię z XanGulduru. Była ona jednak zbyt szybka, by mogły ją dogonić. Wymachiwała jednak naprzemiennie utworzonymi roślinami. Powoli podskakiwała, zostawiając za sobą po dwa stopnie – jakby musiała uciekać. Tadeusz nie zamierzał się poddawać. Melanie też nie.
Zwierzak zatrzymał się na sekundę. A co zrobiła Dunbar?
Skoczyła z impetem na ziemię. Dłonie przestały działać. Ogromna ilość pnączy podskoczyła wraz z uderzeniem srebrnego obcasa i opuszków placów dziewczyny. Bestię podrzuciło do góry. Ustawił się tak, że nieokryta część jego ciała była jak ruszająca się kaczka, którą myśliwy w postaci Melanie chciał zastrzelić.
– Poczuj ciernisty uwiąd!
Wypuściła trzy ataki z prawej dłoni, a lewą przytrzymała, żeby tylko uwiązać panterę. Kolce próbowały dobierać się do pancerza. Niestety bez skutku. Ale z drugiej strony… wszystkie pomniejsze pnącza trafiły idealnie w brzuch Tadeusza.
– Chyba wiemy, kto wygra… – powiedział do samego siebie przez przypadek komentator, co usłyszeli kibice. Krzyczeli na przemian imię damskie i męskie. Dziewczyna nie miała zbyt pochlebnej opinii po swoich walkach. Może to byli jacyś nowi fani. Albo w końcu uwierzyli w jej moc.
Tak jak sama Melanie w tym momencie.
Dziewczyna puściła drugą dłoń. Razem z opadającą rośliną, przeciwnik tak samo pojawił się na ziemi. Powolutku zamieniał się w cyfrowy proch. Zanim jednak całkowicie zniknął z Lyoko, zdążył krzyknąć:
– Dzisiaj na obiad świeże mięsko z pantery!
Tym razem nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. W strefie kibica zawrzało. Jedni krzyczeli z radości, drudzy dopijali swoje piwa, a trzeci klaskali ironicznie przez stracone pieniądze przez zakłady.
– Zwyciężyła panna Melanie Dunbar!
Dziewczyna ukłoniła się. Następnie zaczęła znikać z wirtualnego świata. W pomieszczeniu ze skanerami znalazła się bardzo szybko. Odrobinę bolały plecy, ale radość z wygranego pojedynku rekompensowała każde strzyknięcie kości oraz nowe siniaki.
Zauważyła w windzie chłopaka, który najprawdopodobniej jej przeciwnikiem z sektora leśnego. Stał tyłem do dziewczyny. Miał czarną bluzę i spodnie. Widziała tylko, że jest podobnego wzrostu oraz bardzo szczupły.
– Chciałam ci podzię… – zaczęła mówić, jednak nie zdążyła. Drzwi od windy od razu się zamknęły i odpowiednio zabezpieczyły. Nie była zbytnio tym faktem pocieszona. Bardzo chciała jednak podziękować za tę walkę. Obawiała się tego pojedynku. W końcu to była bestia z XanGuldur. Najpotężniejszy przeciwnik sprzed dwóch lat. Każdy się go obawiał.
Wychodziło jednak na to, że Melanie nigdy więcej nie zobaczy się z Tadeuszem Różanem. Może to nawet lepiej. Dziwne byłoby spotkać osobę, która wcześniej chciała zadrapać Dunbarkę na śmierć ot tak w kawiarni, czy na parkiecie.
Zgłodniałam. Chyba skuszę się na kebaba. Wyjątkowo z baraniną, nie falafelem.
————————
1 – „Podróżuję do ciebie, tak jak rzeka” (tł. z języka chorwackiego)
2–„W zasięgu wybrzeża do twojego świata” (tł. z języka chorwackiego)
3 – „Załóż go. To twoja siła i determinacja” (tł. z języka włoskiego)
WALKA GOŚCINNA 1-1 – Tadeusz Różan kontra Melanie Dunbar
– Areny! Dom prawdziwych wojowników, Koloseum całego świata! Do finałów została nam jeszcze chwila, ale nie rezygnujemy z dreszczu emocji! – Rzucał, coraz to donośniej głos z głośnika telefonu – Tuż za rogiem czai się bowiem krwiożercza bestia, Czarna Pantera z zębami niczym najgorsze szpile z horrorów! Już niedługo będziecie mogli podziwiać jego walkę z Czarownicą z piekła rodem!
Siedzący obecnie na kanapie w swoim pokoju Tadeusz – finalista pierwszej edycji tej zabawy – przeglądał proponowaną przez organizatorów reklamę jego potencjalnej walki. Zatrzymał stuknięciem palca filmik, przewinął na telefonie maila czytając na głos jego zawartość:
– Proponujemy Panu walkę z Melanie Dumbar, bla, bla, bla, otrzymujemy tonę listów fanowskich z zapytaniami o Pańską walkę, bla, bla bla… Ahhh. – zrzuciwszy z siebie powietrze, walnął się plecami na łóżko.
– Znowu proponują ci pojedynek? – Zapytała się dziewczyna ściągając z głowy słuchawki na których słuchała muzyki. Siedziała na podłodze opierając się o ścianę pokoju, ubrana w krótką czerwoną sukienkę z przewieszoną na nią brązową, skurzaną kamizelką.
– Yhm… – odpowiedział Różan – Odkąd skończyła się pierwsza edycja Aren nie dają mi spokoju. Najpierw były tylko maile, potem telefony a teraz czasami nawet szukają mnie po Szczecinku. Chorzy ludzie! – Rzucił zmieszany dziewiętnastolatek. Ubrany był w ciemnozielone spodnie i nieco jaśniejszą zieloną koszulkę.
– Wiem, osobiście ich wtedy przegoniłam z miasta. – Odpowiedziała Marionetka. Nie człowiek, a kwantowa sztuczna inteligencja z swoją własną świadomością. Córa XANY zamieszkująca przerażającą czarną twierdzę, sektor który sam umie podróżować z miejsca na miejsce. Przyjaźniła się z Tadeuszem, a że przebywanie w chwili obecnej w formie spectrum nie stanowiło dla niej problemu: to tym bardziej pestką było włamanie się do samochodu nachalnych ludzi i ufundowanie im przejażdżki życia pod najbliższe jezioro. Podniosła się, podszedła do Tadeusza i stojąc pochyliła się w jego stronę:
– Ale nie tylko to cię gnębi, co? Od jakiegoś czasu mój Rysiodeusz jest strasznie zmarkotniały.
– Bo widzisz – Wyprostował się nasz Czerwony Gracz. – Jakoś dziwnie się z tym wszystkim czuję. Mam wszystko co chciałem mieć! Zemściłem się na tych co wbili mi sztylet w plecy, walczyłem o wygraną w pierwszej edycji, ułożyłem sobie całe życie i jestem jak pączek w maśle… I jakoś mi dziwnie z tym.
– Hmmm… – Zastanowiła się Mari – Wiem co ci pomoże! – Na te słowa podniosła w górę ramiona i jednym ruchem nałożyła swoje słuchawki Tadeuszowi na uszy. Chwila moment i z elektrycznej maszynki dało się słychać:
“Ja uwielbiam ją! Ona tu jest!”
– Rysiodeusz odwrócił powoli w stronę przyjaciółki swoją zmarszczoną minę. Rzucił jej z wyraźnym wyrzutem – “Marii, ale dlaczego disco polo?”
***
Jakiś czas później w replice sektora pustynnego dało się zauważyć trenującą dziewczynę. Z jej rąk pojawiały się garście pnączy, zaś ona sama momentami jakby skakała po niewidzialnych schodkach z powietrza. Kruczowłosa z zieloną spódniczką i czarnym kombinezonem zatrzymała się po usłyszeniu dzwonka. Wywołała ruchem ręki graficzny interfejs użytkownika by zaakceptować przychodzące połączenie:
– Pani Dunbar, z tej strony przedstawiciel szefostwa Aren. Niestety, nie udało nam się zaaranżować walki z Panem Różanem. – Odezwał się męski głos.
– Ah! – Pomyślała sobie Melanie. Bardzo czekała na tą walkę, miała sporo pytań do owianego złą sławą człowieka.
– Jednakże – Szybko wtrącił się tutaj rozmówca. – Mamy przypuszczenie gdzie Czerwony Gracz którego tak Pani szuka może się znajdować. Możemy lokalizację podesłać mailem.
– Czy wymagają Państwo za to jakiejś dodatkowej opłaty? – Dopytała się córka Williama Dunbara.
– Jako że jest Pani uczestniczką naszej zabawy, nie wymagamy pieniędzy za te informacje .
“Ha! Akurat!” – Pomyślała sobie Melanie. Od razu domyśliła się że na miejscu zaczai się kilku gości z kamerami. Nie dała jednak tego po sobie poznać odpowiadając – Byłabym bardzo wdzięczna za takowego maila.
Po chwili dziewczyna zakończyła rozmowę. Spojrzała w niebo sektora treningowego. Dzisiaj niektóre sektory miały oszałamiającą grafikę, ale te stare cztery pierwowzory były na swój sposób bardziej pociągające.
– Mogą sobie hieny cmentarne nagrywać ile chcą. Tadeusz coś wie o XANIE i mam zamiar wyciągnąć to z niego po dobroci albo siłą.
Odkąd odkryła notatnik swojego ojca o jego przygodach w Lyoko zafascynowała się wizją walki z tym cyfrowym wirusem. Na nic słowa ojca i rówieśników że temat ten można już wsadzić między bajki. Była zdeterminowana i jeżeli istniała jakaś metoda by poznać te tajemnice, zamierzała je dorwać nawet przy użyciu siły.
Po chwili otrzymała prawdopodobną lokalizację Różana. Człowieka, który pod postacią umięśnionej czarnej pantery rodem z horrorów siał swego czasu postrach, przypominając ludziom myśl o potworach XANY.
***
Po replice sektora leśnego numer 1.048596 spacerowali sobie bez pośpiechu Różan oraz Marionetka. W świecie wirtualnym Tadeusz ubrany był również w ciemnozielone spodnie, ale za górę robiła mu zielona tunika z kapturem. Po lewej stronie miał przepasany wikiński miecz, po prawej średniej wielkości sztylet. Marionetka też wyglądem się nie zmieniła, sukienka, kamizelka, bez palczaste rękawiczki. Długie brązowe włosy wychodzące za barki a związane w warkocz.
– Wiesz Rysiodeusz – Wesoło rzuciła Marionetka – To miejsce przed nami powinno być odpowiednie. – Dała znać przyglądając się owalnej szerokiej płaszczyźnie, na którą teraz patrzyła z góry.
– Taaa, przeciągle odpowiedział Tadek – trochę potu i drylu walki powinno poprawić mi humor. Który to nasz pojedynek w tym miesiącu?
– Szósty. Trzy wygrane, trzy przegrane dla każdego z nas.
– Cholera. – Zaklął Tadeusz – Niemal zawsze kończy się remisem. Znamy się już tak na wylot że trudno wyjść na prowadzenie.
– Hmmm… – Przeciągnęła nieco pod nosem Marionetka, ignorując słowa przyjaciela. – A pnączowłosa co tutaj robi?
– Pardon? – Zapytał się Różan. Marii wskazała palcem kłodę drewna leżącą na platformie niżej, kryła się za nią Melanie Dunbar. Gdy ją dojrzał syknął po cichu i dał gestem dłoni sygnał do odwrotu. Jednak jak ten tylko się odwrócił tak usłyszał donośny krzyk.
– Hej! – Krzyczała wyłaniająca się zza kłody dziewczyna. – Po transmisjach z twoich walk pamiętam że bardzo lubiłeś sobie pogadać przed rozpoczęciem walk. Tylko no, bardziej malutkiego kotka przypominałeś. I nie odwracałeś się plecami!
Czerwony Gracz nabrał powietrza w płuca, spuścił je po cichu. Odwrócił się na pięcie i jak gdyby nigdy nic, na luzie założył sobie ręce na tył głowy:
– Oczywiście że lubię! – Odkrzyknął. – Ale zaskakiwanie innych ludzi chowających się za pniami, pewnie oglądających nadwiślańskie kabarety, nie jest moim zwyczajem. Jeżeli mógłbym się zapytać co też waćpanna ode mnie pragnie, byłoby to pewnie… – W oczywisty sposób kończąc pozwolił Melanie uzupełnić owe zdanie.
– Odpowiedzi. Och, nie czaruj mnie, z całą pewnością wiesz gdzie ukrywa się XANA. – Dopełniła, jednocześnie pokazowo przyglądając się swoim paznokciom.
– O matko, kolejna. – Rzucił Tadeusz. – Nie ma! Zasiekli go w ostatnim odcinku pogromców mitów pod tytułem “Czy XANA jeszcze żyje?”. Księżniczka wybaczy, mam własne rzeczy do zrobienia. – Tu chciał urwać i szybko dać nogi za pas…
– Czekaj! Jest jeszcze jedna sprawa! – Ale Melanie nie odpuszczała.
– Uhhhh… – Chłopak miał dosyć odwracania się w tę i we w tę. – No wal, co jest?
– Zgaduję że po tym sektorze łażą sobie kamerzyści od organizacji Aren. – Uśmiechnęła się Melanie. – No i proszę cię. Chyba nie oczekujesz że tak po prostu pozwolę ci uciec.
Różan znowu wziął wdech i wydech. – Wiesz co, niech będzie! Dźgnięcie cię mieczem brzmi cholernie satysfakcjonująco! – Odwrócił się do Marionetki – Marii, możesz się nimi zająć podczas gdy ja ją… – Dokończył syknięciem pokazując krótki gest kciukiem jadącym po szyi.
– Żaden problem. Chętnie też na was popatrzę! – To powiedziawszy gwizdnęła za pomocą dłoni. Z metra nad ziemią zmaterializowało się pięć czarnych panter z ślepiami białymi niczym tafla księżyca. Spadły na cztery łapy i pognały gdzieś w dal. Sama Marionetka zaś usiadła sobie na brzegu górnej platformy, pozwalając swoim nogom swobodnie zwisać w powietrzu.
Dziewiętnastolatek zeskoczył z platformy i wylądował w pozie jak prawdziwy Słowianin. Wstał, dobywając swojego miecza przyjął pozę szermierczą, kierując czubek ostrza prosto na Melanie. Mierzyli się chwilę oboje wzrokiem. Pierwszy ruszył chłopak, wybiegł małym truchtem, wciąż jednak trzymając miecz przed sobą.
Melanie zacisnęła prawą pięść, unosząc ją pod swoją szyję. Jakby rzucając shurikenem wyprostowała ramię, a z dłoni wystrzeliły liczne pnącza. Różan zanurkował pod siebie robiąc kołowrotek, szybko się wyprostował i kontynuował bieg. Na kolejny tego rodzaju atak odpowiedział tak samo, zbliżył się też tym samym na granicę ciosu. Zwolnił, z wysokiej prawej strony ciął na ukos i zaraz potem z lewej na prawo wzdłuż pasa. Melanie zrobiła unik, odskakując do tyłu utworzyła sobie w powietrzu mały schodek. Tworząc kolejny schodek po którym skakała, przeniosła się ponad Tadeuszem by pnączami uderzyć przeciwnika jak z prawdziwego bicza. Ten jednak zasłonił się mieczem, ruszył na oponentkę i schylając przed kolejną falą pnączy wykonał dźgnięcie w tors.
Zadziałało, miecz zanurzył się w klatce piersiowej zadając nieznaną ilość obrażeń. Będąc na oficjalnej arenie system by pewnie o tym powiadomił, ale tutaj toczyła się walka poza jego obrębem. Nie wiadomo więc, jak naprawdę trzyma się twój przeciwnik.
Melanie zamachnęła się ramionami z lewa na prawo. W trakcie tego ruchu z sygnetu umiejscowionego na lewej dłoni zapulsowało czerwone światło, w efekcie czego więcej pnączy zagrodziło drogę między nią a Różanem. Cofnęła się kilka kroków, Tadeusz zrobił podobnie. Żadne z nich nie atakowało zastanawiając się nad następnym ruchem. Wtem, dało się usłyszeć krzyk: kilka osób z przerażeniem zaczęło się drzeć w niebogłosy gdzieś nieopodal.
– Wygląda na to że twoi koledzy zobaczyli chyba prawdziwe kino akcji. – Uśmiechnął się przyjemnie Tadeusz na myśl o losie przebiegłych kamerzystów.
– Myślę że dobrze im to zrobi. A więc, co wiesz o XANIE?
– Nie żyje, wilki go zjadły. – Odpowiedział prześmiewczo Rysiodeusz.
Rozzłościła się w duchu kruczowłosa. Wyprostowała oba ramiona, ponownie z prawej strony wystrzeliły jej pnącza. Tadeusz rozpoczął bieg, jednak tutaj, gdy owe winorośla prostolinijnie gnały ku swemu przeciwnikowi: na bok z tych pnączy wyrosły następne. Z lewej ręki działo się to samo, ale gęściej i szybciej. Wyglądało to jak pokaz kilku rosnących drzew w przyśpieszonym tempie, gdzie każda gałąź szuka swojej własnej drogi. Próbowała go uwięzić. Różan ciął poszczególne odnóża, robiło się ich jednak za gęsto. Zrobił więc coś innego, rzucił swój miecz w kierunku oponentki.
Ta uchyliła się delikatnie, ostrze nawet jej nie drasnęło, lądując gdzieś za nią. Zielono ubrany chłopak wyciągnął ramię: miecz zamienił się w zielony dym by pognać z powrotem do swojego Pana. Po drodze przeszył przeciwniczkę, na co ta momentalnie się skuliła łapiąc za brzuch.
W dłoni Różana miecz na nowo się zmaterializował. Szybko wyciął sobie drogę z zarośli i biegiem doskoczył do przeciwniczki. Unikając ataku zasadził jej potężnego kopa na twarz, co – dość widowiskowo – zaskutkowało wyrzuceniem Melanie w dal na przyzwoitą odległość. Ot, prawo światów wirtualnych.
– Chciałbym w tym momencie powiedzieć “This is Sparta!” – zaśmiał się Tadeusz – Ale ani nie kopnąłem cię w tors, ani nie wleciałaś do wielkiej czarnej studni. Szkoda. – Szydził sobie chłopak. Dziewczyna przeklnęła pod nosem. No niby jej nie wyzywał, ale i tak z niej szydził.
– Spokojnie… – Powiedziała sobie cicho sama do siebie. – Zaraz to ja rzucę mu jakimś przebojowym tekstem.
Czarownica wstała, wyprostowała się. Wzięła głęboki ale nie przesadny wdech. Potem wydech. Rozprostowała ramiona wzdłuż swoich nóg, wypuszczając na podłoże kilka garści kolczastych łodyg.
Uspokajała się, zupełnie jakby medytowała. Polak tak przyglądał jej się chwilę próbując analizować sytuację.
– W żaden sposób mnie nie atakuje… – Zamruczał do siebie chłopak. – Stoi nieruchomo i wystawia się na pewny strzał. Czyli chce użyć czegoś specjalnego! W takich przypadkach gdy przeciwnika trzeba zabić możliwie natychmiast… – Tu przyjął pozę do możliwie szybkiego biegu.
– Gdy przeciwnik chce cię zmiatać, ty musisz spierdalać! – Odwrócił się na pięcie i w te pędy zaczął uciekać. Przebiegł kilka sekund. Tymczasem Melanie momentalnie zajaśniał sygnet, barwiąc się ostrą czerwienią. Otwierając oczy nawet tęczówki zrobiły się czerwone. Całe ciało ją paliło, ale nie przeszkadzało jej to. Z każdej strony sektora, w którą stronę nie spojrzeć, blisko i hen daleko z podstaw podłoża w górę wiły się pnącza. Krzyżowały się, skręcały, znowu rozrastały.
W sektorze leśnym wyrastał właśnie nowy las.
Tadeusza złapało coś za nogę. Potem coś za rękę którą trzymał miecz. Nim się obejrzał został związany na krzyż wzdłuż klatki piersiowej, wszystkie kończyny spiralnie oplecione. Melanie znowu wzięła wdech i powoli kroczyła w jego kierunku. Ale nie zrywała połączenia ze swoimi pnączami! Dalej tworzyła swój własny las. Idąc rozciągała “kabel” którym kontrolowała wszystko dookoła. Pod szyję Różana zbliżyły się kolce tak blisko, że aż musiał możliwie się cofnąć głową.
– Za pewne za moment zginiesz. – Zaczęła cytować Melanie. – Ale jest to poświęcenie, na które jestem gotowa.
– Ha! Shrek! – Uśmiechnął się chłopak. – Dobry klasyk!
– No więc? Co mi powiesz o XANIE? Nim zaczniesz się wywijać zdradzę ci, że mam tutaj taki bardzo ciekawy prezent od znajomego. Przedmiot wzorowany na mechaniźmie wykradania danych Scyfozi. To co, zaczniesz mówić?
– Nim ci odpowiem, ja chciałbym zadać ci pytanie. – Rzucił Tadeusz.
– Hmmm…?
– Ta sztuczka z nowym lasem. To nie jest tylko efekt twojego pierścionka, co? – Zapytał się zainteresowany Rysiodeusz.
Dziewczynie oczy wydawały się żywiej bić czerwonym światłem. – Nie, trenowałam jak szalona. A teraz mów, gdzie ukrywa się XANA. – Kończąc odpowiedź podniosła swoje ramię, kolce prawie dotykające gardła zielono ubranego człowieka zaraz poczęły wrzynać się do granicy skórnej.
Różana olśniło na moment. – No tak, teraz to jasne! – Przeszło mu przez myśl. – Przez tyle lat byłem tak zdeterminowany by osiągnąć swoje cele, że gdy teraz wszystko udało mi się zrealizować: brakuje mi determinacji. Im not fulled with determination.
Na myśl o tym odkryciu serce zaczęło mu bić mocniej. Poczuł euforie, i choć pewnie krótkotrwałą to ją postanowił wykorzystać. Uśmiechnął się od ucha do ucha:
– W porządku, powiem ci wszystko co wiem! Ale będziesz musiała ze mną jeszcze chwilę potańczyć! – Na te słowa momentalnie zniknął. Melanie wydawało się jakby w ułamku sekundy jej przeciwnik zamienił się w smugę zielonego światła, która przeszła jej za plecy. Odwróciła się, Tadeusz z uniesioną pod lewą pachą mieczem wykonywał płaskie cięcie na prawo. Trafił. Dziewczyna zaczęła odskakiwać co rusz w tył.
– Co to? – Krzyknęła zaskoczona Melanie.
– Cichy doskok! Raz na pięć minut mogę się teleportować! – Z niewiadomych przyczyn wyjaśnił Tadeusz.
Dunbar robiła uniki, ale ten leśny elf był blisko, za blisko. Odcięła się prawą ręką od swojego “okablowania”, za pomocą pnączy uformowała kłębek kolczastych łodyg, z których zaraz potem zrobiła sobie prawdziwy kiścień. Wymachiwała nim naokoło czym pozbyła się drażliwego natręta.
Nie dawała mu też czasu by się zastanawiać. Gdy tylko Różan się cofnął, za nim pnącza zaczęły strzelać krzyżowo z ziemi i drzew. Unikając znowu się zbliżył do Melanie, a ta go próbowała razić swoim nowym nabytkiem. Zanurkował nisko, zrobił kołowrotek i skoczył na najbliższe drzewo. Wspinał się jak prawdziwy ninja, skakał z drzewa na drzewo aż sięgnął kilku metrów wzwyż. Gdy się obejrzał w stronę przeciwniczki, musiał się puścić. Omal nie oberwał roślinnym oszczepem. Dunbar poczuła się dumna z siebie. Mogąc manipulować kształtem i twardością łodyg, mogła stworzyć praktycznie cokolwiek.
Różan roztoczył nad sobą zieloną, smoczą łuskę. Zadziałała jak spadochron i pozwoliła mu powoli, jednostajnie spadać.
– Moment! – Wyrwało się dziewczynie. W duchu sobie powiedziała: – Ja o tym gdzieś słyszałam! – Szybko zerwała pnącza lasu, które miała podłączone pod swoją lewą dłoń. Za pomocą jej mocy “Sygnet XANY” roztoczyła wokół siebie tarczę. I dobrze zrobiła, Tadeusz skierował swoją łuskę w stronę przeciwniczki, po czym idący w jej stronę impuls wybuchł otaczając okolicę w tumanie dymu. Ten szybko opadł, zobaczyła jak w jej kierunku leci miecz. Odskoczyła na bok, Tadeusz spadł na obie nogi i dobywając sztyletu rzucił nim w jej kierunku. Zaczął biec. Melanie znowu odskoczyła, a gdy zobaczyła jak wróg wyciąga ramię padła natychmiastowo na ziemię. Sztylet zamieniony w smugę światła nie zdołał jej przeszyć. Zbliżającego się chłopaka odgoniła roślinnymi kopiami tak długimi jak te husarskie. Brązowo włosy zatoczył koło i znowu wyciągnął ramię, tym razem Dunbar zdołała uniknąć dymiącego miecza. Dziewczyna za pomocą dłoni uformowała sobie wygiętą, naprężoną tyczkę. Jak tylko Polak się zbliżył, ta niczym z procy wystrzeliła w górę. Stworzyła dwa oszczepy i cisnęła nimi w dół. Gdy zaczęła spadać, zrobiła sobie raz dwa tyczkę, którą dzierżąc oburącz omal nie rozłupała czaszki Tadeusza. Różan wycofał się, ta stworzyła ogrodzenie naszpikowanych oszczepów. Nagle przed sobą zobaczyła mały, unoszący się metr nad ziemią zielony płomień. Ognik.
– Bomba? – Wymsknęło jej się. Odskoczyła w tył. Zauważyła jak Tadeusz rozpływa się w powietrzu, a smuga światła w mgnieniu oka podążyła tuż za jej plecami. Nie zdążyła. Różan przewrócił ją kopnięciem na nogi, a gdy ta spadała, została przebita mieczem na wylot. Zaczęła się dewirtualizować.
– Skłamałem. – Powiedział uśmiechnięty chłopak. – W rzeczywistości mogę się teleportować raz na minutę.
Schodzące ze skóry Melanie niebieskie polygony uformowały się po pewnej chwili w unoszący się nad ziemią obiekt, przypominający toporny graficznie kryształ.
Tadeusz usłyszał za sobą dźwięk zwijającej się linki. Marionetka opuszczając się na nich spokojnie opadła na podłoże i wesoło kroczyła ku swojemu przyjacielowi.
– Przepiękna walka! Aż ci zazdroszczę Rysiodeusz! – Zbliżyła się w końcu finalnie do chłopaka oraz unoszącego się obiektu. – To twoja wygrana, co mam z nią zrobić? Koszmar z nigdy nie kończącą się klatką schodową? Wiecznie goniący pociąg w nieskończonym tunelu kolejowym czy może klasyka łamania kołem?
– Neh! Wskrześ ją. – Rzucił chłopak chowając swoje wyposażenie. – Jest na tyle zmotywowana a na tyle uparta, że jak tu jej prawdy nie powiemy to zaraz nas znajdzie. I tym razem będzie przygotowana.
Marionetka uśmiechnęła się, wyprostowała ramiona i na pstryknięcie polygony zaczęły świecić. Chwila moment i Melanie znowu stała na dwóch nogach. Była zła.
– Hej, nie złość się! – Powiedziała Mari. – Walka była tak stresująca i szybka że tylko ja byłabym w stanie zastanowić się nad tym blefem.
– To nie jest też anime ani amerykański film akcji – Zaśmiał się Tadeusz. – No, pora na prawdę! Chyba że masz ochotę podkulić ogon i się zawinąć w try miga?
Melanie była zła, ale wzięła wdech i spuściła głośno powietrze. Za pomocą pnączy uformowała sobie widowiskowy tron na którym usiadła nonszalancko.
– Niech wam będzie. No to gdzie jest XANA?
Marionetka jako że była sztuczną inteligencją kwantową, również umiała bawić się w kreacjonizm. Rachu ciachu i obok stanęły dwa, czarne gotyckie krzesła.
– Tak będąc szczerym, to nie mam bladego pojęcia. – Zaczął Różan. Widząc minę Melanie szybko dokończył. – Ej, poważnie! Nie ściemniam! Mari tyle ma z nim wspólnego że, przepraszam bardzo za to wyrażenie, jest dziełem jego przypadku!
– Hę? – Nie rozumiała Dunbar.
– Zostałam stworzona w feworze walki między XANĄ a Wojownikami Lyoko. – Zaczęła wyjaśniać Marionetka. – Z jednej strony chciał mnie wykorzystać do walki, ale z drugiej że byłam samoświadoma i umiałam zrobić to:
Tutaj Mari pstryknęła palcami. Dwa metry nad powierzchnią zaczął wirtualizować się krab. Tak, dokładnie ten sprzed dawnych lat, z którymi to walczyła banda Jeremiego Belpois. Potwór wylądował na ziemi, ale niczego poza tym nie zrobił. Zrobił wrażenie na Dunbar. W końcu mogła zobaczyć Kraba z prawdziwego zdarzenia.
– To chciał się mnie pozbyć. Był jednak w wiecznej rozterce, więc jedyny rozkaz jaki mi wydał to “Nie wychylać się!”. A niedługo potem został zabity programem wieloczynnikowym.
– Mówiąc krótko. – Podsumował Tadeusz. – Mari została stworzona na krótko przed jego śmiercią i nie ma zielonego pojęcia jak sprawa z nim się ma. Ale gdybym miał wskazywać palcem, zapytałbym się co się stało z Ayaną Storm.
– Ayaną? – Zapytała się Melanie.
– Ayaną, finalistką drugiej edycji Aren. No błagam, dziewczyna nagle sobie wchodzi do wieży, ta się zaczyna bugować i nikt nie wie gdzie Indianka się podziała. Organizatorzy nabrali wody w usta. Oni nic nie widzą, śmiechu warte!
Dunbar jeszcze chwilę to trawiła. Różan postanowił się dopytać.
– Czy takie wyjaśnienia ci wystarczą? Nie chciałbym żebyś mnie potem goniła po Warszawie.
– Nie mieszkasz w Warszawie. – Bez cienia zawahania rzuciła przeciwniczka.
– Prawda, nie mieszkam. – Zaśmiał się chłopak.
Melanie chwilę pomyślała po czym odpowiedziała. – Przemyślę to dokładnie. Jak uznam że mnie okłamałeś to wrócę i ci gnaty powyrywam.
Dziewczyna wstała i chciała się już żegnać, ale tutaj ją Mari zdążyła zatrzymać.
– Dobra, jak wszystko sobie wyjaśniliśmy, to idź na tamtą półkę wyżej i nam sędziuj.
– Przepraszam? – Zdziwiła się Melanie.
– Przyszłam się tu bić z Tadeuszem, ale żadne z nas nie może wygrać. Ja wam sędziowałam, teraz ty nam będziesz sędziować. – To mówiąc zaczęła ciągnąć dziewczynę. Ta w sumie pomyślała “Czemu nie, popatrzę sobie na ich sztuczki. Będzie na przyszłość.”.
Sztuczna ale człowiecza inteligencja patrzyła jak dziewczyna odchodzi nieco w dal. Odwróciła głowę do Tadeusza.
– To co, Rysiodeusz w pełnej formie?
– Yhm.
Oboje oddalili się równo na dwadzieścia metrów. Ukłonili się sobie po europejsku. Chłopak dobył miecza, zaś z dziewczyny powyskakiwały pochowane w całym ciele sierpowate ostrza. Jeszcze chwila i rozpoczęli pojedynek. Kolejny. Któryś tysięczny.
Morrigan Lennox twardo nie pozwala swojej koronie spaść z głowy, to oznacza że przeszła do walk finałowych! Czy jednak przegrana innych graczy oznacza koniec gry? Nie! ^^ Panie i Panowie, walka o trzecie miejsce! Przed nami świetny gitarzysta Niilo Ahonen oraz czarny kot Alex Becket! Link do wersji Niilo znajdziecie tutaj. A link do wersji … Read more
[RUNDA 3-2] Niilo Ahonen vs Alex Becket
— Nie próbuj się wymigiwać, braciszku i zmieniaj swój avek — oznajmił Colin, siedząc przy stole naprzeciw popijającego herbatę z kubka Alexa.
— A ja ci powtarzam, że zakładając się, mówiłeś, że jak nie zajmę miejsca na podium, to będę musiał zmienić.
— Ty nie próbuj wykręcać kota ogo… — zaczął, lecz przerwano mu w pół słowa.
— Nie wykręcam. To ty nie dopilnowałaś szczegółów własnego zakładu. Podium ma trzy miejsca, a nie tylko jedno. Mam więc jeszcze szansę.
— Niech będzie Sekmet… Ale masz za to kolejne zadanie.
— Nie przesadzasz przypadkiem? Jeszcze z pierwszego nie skończyliśmy — stwierdził Alex, po czym odruchowo dodał: — I przestań w końcu mnie nazywać Sekmet.
— W porównaniu do Aren, to będzie ledwie drobnostka — stwierdził Colin z chytrym uśmiechem. — Załatw mi po prostu spotkanie z Niilo Ahonenem. Jak ci się nie uda, to wyjdziemy sobie razem do klubu Immortal, gdzie wypijesz całą butlę Pogromcy Smoków.
— Nie przesadzasz, aby przypadkiem?
— Ani trochę — odparł Colin, kręcąc głową, a na ustach wciąż gościł pewien siebie.
— Siamo davvero gemelli…?* — spytał sam siebie pod nosem, opuściwszy głowę z rezygnacją.
***
Miejscem, w którym zaczęli wirtualizować się obaj zawodnicy była okrągła komora z jednym, wykutym w skale wyjściem oświetlonym wiszącą na łańcuchu latarnią z emanującego białe światło kryształu. Gdyby nie gładka jak szkło podłoga, pokryta setkami kanciastych, wyglądających jak runy znaków, rozświetlających dolną część jaskini czerwonawym blaskiem, to miejsce wyglądałoby niemal jak naturalny twór tysięcy lat powolnego wymywania skał.
— Dobra stary… — zaczął, od razu po wylądowaniu i ruszył w stronę bruneta. Nie biegł, nie skoczył. Po prostu energicznie podszedł do Niilo, który chyba będąc nieco zaskoczony takim obrotem sprawy, nie ruszał się z miejsca. Choć jego palce już czekały na strunach, gotowe w każdej chwili zagrać akord. — Nic do ciebie nie mam, tak jak do twojej muzyki, ale pozwól mi to zakończyć szybko, bez żadnych gitarowych solówek. Spotkasz się później z moim bratem na jakimś piwie, czy czym innym i wszyscy będą szczęśliwi. Ja nie będę musiał zmieniać swojego wyglądu, on pozna swojego ulubionego wykonawcę, a ty będziesz mógł się spotkać z jednym ze swoich fanów. To jak? Co ty na to? — zakończył swój przydługi monolog, stając tuż przed swoim oponentem w tym starciu i wyciągnął w jego stronę w przyjacielskim geście, chcąc uściskiem dłoni przypieczętować tę umowę.
— Piwka z fanem nie odmówię — odparł po chwili muzyk, uścisnąwszy wyciągniętą dłoń blondyna. — Nie licz jednak, na to, że dam ci fory w walce.
— Ehh… Chociaż tyle dobrego. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jaka uparta z niego istota.
I bez ostrzeżenia chwycił za wyciągnięte przedramię Niilo i nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, szarpnął z całej siły, przerzucając nad sobą i rzucają na skalne podłoże.
Nie chcąc dać brunetowi czasu na reakcję, Alex od razu zaatakował pazurami, celując w głowę rozciągniętego na ziemi chłopaka. Okazało się jednak, że tamten mimo wszystko miał głowę na karku. Używając Smoke on The Water rozwiał się w strzęp dymu, tuż przed utratą kolejnych punktów, a palce Becjeta ze zgrzytem przejechały po kamieniu.
Widząc jednak, jak ciemna chmura znika tuż za nim, natychmiast obrócił się, wyprowadzając poziome kopnięcie, chcąc uniemożliwić Niilo zaatakowanie gitarą, co z całą pewnością nie mogło być czymś przyjemnym.
Okazało się jednak, że nikogo za nim nie było. Zamiast tego tuż obok niego z brzdękiem wylądowało coś przypominającą puszkę napoju gazowanego. Nim jednak Alex zdążył zareagować, ów przedmiot eksplodował, tworząc mały chaos.
Dym. Huk. Wielobarwne rozbłyski wszędzie wokół. Przez krótką chwilę, cały świat blondyna ograniczał się właśnie do tych rzeczy. Aż do pojawienia się informacji, że właśnie stracił siedem punktów życia. Po której nadeszło silne uderzenie w lewe ramię, które niemal zwaliło go z nóg.
Na jego szczęście, dym zdążył się już rozwiać i w porę dostrzegł kolejny nadciągający atak gitarą wykonywany z gracją kata z wieloletnim stażem ścinania ludziom głów.
Odchylając się do tyłu, uniknął ciosu, po czym odskakują od przeciwnika, rozeznał się w sytuacji.
Właśnie oberwał za piętnaście punktów z gitary. Brunet zniknął mu z oczu, a przed nim stało dwóch Niilo. A raczej dwa widma wyglądają jak on, trzymając swoją gitarę jak jakiś topory, czy inne maczugi. I bynajmniej żaden z nich nie zamierzał dać Alexowi okazji do kontrataku.
Natarli na niego jednocześnie, wyprowadzając dwa poziome ataki. Ten po lewej wysoko, celując w szyję, zaś ten po prawej obrał sobie za cel kolana blondyna. I choć na pierwszy rzut oka, było to całkiem niezłe posunięcie, bo został wzięty w kleszcze, to jednak jego aktualnie oponencie zdawali się w ogóle nie zdawać sobie z tego sprawy. Po prostu atakowali, znajdują się po obu stronach przeciwnika.
Zrobiwszy salto do przodu, między obiema gitarami, wylądował na kolanie, po czym wystrzelił linkę w nogę tego po prawej, co z tej odległości nie mogło się nie udać. W chwili zaczepienia się szarpnął ręką, co w połączeniu z siłą znajdującej się w rękawicy wyciągarki, skutecznie wytrąciło trafionego bruneta z równowagi, wskutek czego upadł na plecy, a jego prowizoryczna broń wypadła mu z rąk. Było to też, ostatnie co zdążył zrobić, gdyż w następnej chwili cztery metalowe pazury przejechały po jego pierś, odsyłając go w cyfrowy niebyt.
I chyba ten fakt nie spodobał się jego bliźniakowi, który najwyraźniej swoim następnym atakiem zamierzał odpłacić się kociemu wojownikowi, łamiąc mu przy okazji przynajmniej kilka żeber.
Niestety dla widmowego Niilo, żadna gitara, nigdy nie była dobrą białą. A już w szczególności w rękach kogoś, kto próbuje jej tak używać bez żadnego pomyślunku, czy choćby jakiegoś planu awaryjnego.
A on zdecydowanie takowego nie miał, na sytuację, w której przeciwnik wyskakuje i przelatując mu nad głową, znika mu z pola widzenia.
Ledwie bowiem spróbował spojrzeć za siebie w jego poszukiwaniu, a z jego piersi wysunęła się uzbrojona w pazury dłoń.
— To gdzie też jest oryginał… — zaczął się zastanawiać, próbując zlokalizować bruneta, choć ciągłe dzwonienie w uszach z pewnością nie ułatwiało mu tego zadania. W końcu, czy jest jakiś prosty sposób na odnalezienie muzyka, jeśli nie podążanie za jego muzyką?
— Musiałem być zdecydowanie za blisko wybuchu tego granatu… — dodał, odruchowo próbując pozbyć się tego dźwięku z uszu.
— Specjalne gitarowe solo dla gościa w stroju czarnego kota! — usłyszał niespodziewanie za sobą.
W chwili, w której spojrzała w tamtą stronę, potężną wiązkę akustyczną posłana przez Niilo już leciała w jego stronę. Była jednak na tyle wolna, że Becket zdążył uskoczyć w bok. I choć uniknął w ten sposób zapewne dewirtualizacji na miejscu, to konsekwencje jego posunięcia też nie należały do przyjemnych.
Wiązka z hukiem uderzyła w podłogę, tworząc na niej pajęczynę pęknięć. Nie był to jednak koniec konsekwencji. Hałas wywołany uderzeniem dalej odbijała się od ścian i wyglądało na to, że zamiast stopniowo słabnąć, to przybierał na sile.
Ignorując to, jak i zaczynające spadać ze stropu drobiny Alex ruszył na muzyka, nie chcąc dać mu czasu na zagranie kolejnej solówki, lecz Niilo bynajmniej nie ułatwiał mu tego zadania. Co chwila odskakiwał od blondyna i zmieniając się na chwilę w dym, by odlatując kilkanaście metrów, ponownie wracał do ludzkiej formy. Nie przynosiło to jednak większej korzyści, bo ilekroć to robił, Alex z wykorzystaniem swoich wyciągarek, by już tuż obok z zamiarem zadania mu kolejnego ciosu, przez co Finlandczyk ponownie musiał uciekać.
Pewnym momencie komplet pazurów zahaczył o jego ramię, zabierając mu dziesięć punktów, lecz w tym samym momencie ich mała zabawa w kotka i myszkę została brutalnie przerwana.
Jeden ze stalaktytów oderwał się od sklepienia i uderzył w podłogę, omal nie przebijając na wylot jednego z pojedynkujących się mężczyzn. Żaden z nich też nie oberwał odłamkiem, gdyż naciek nie roztrzaskał się w kontakcie z podłożem, a przebił się przez nie, pozostawiając po sobie pokaźną dziurę i powiększając istniejącą sieć pęknięć o kolejne odnogi.
I choć zarówno Niilo, jak i Alex stanęli w bezruchu, przyglądając się to powstałemu otworowi, to sobie nawzajem, próbując wyczytać kolejne posunięcie tego drugiego, to niespodziewanie grunt z trzaskiem osunął się o kilka centymetrów, powiększając kilkukrotnie mozaikę szczelin, po czym runął kompletnie w zapadlisko.
Niilo natychmiast skorzystał ze Smoke on The Water, uciekając po kolejnych fragmentach podłogi poza zasięg wyrwy, podczas gdy Alex wystrzelił jedną ze swoich linek. Niestety udało mu się trafić jedynie w skałę na krawędzi przepaści, choć to już wystarczyło, by uniknąć zniknięcia w mrocznej otchłani, która właśnie rozwarła się pod jego nogami.
Niestety obrany przez niego cel okazał się być kiepskim wyborem, gdyż ledwie doleciał ściany, a skała, o którą się zakotwiczył, również z rumorem pękła. I choć podobno czarne koty przynoszą pecha, a przynajmniej takie można było takie odnieść wrażenie, biorąc pod uwagę, co właśnie się stało, to on jednak miał w pewnym stopniu szczęście, ponieważ udało mu się wbić pazury w ścianę i przez chwilę zjeżdżał po niej ze zgrzytem, aż stopy nie zatrzymały mu się na skalnym występie.
— Takiego doła, to chyba jeszcze w życiu nie zaliczyłem… — rzucił, zerkając w dół, próbując dostrzec dno szybu. Nic takiego jednak nie było mu dane zobaczyć. Tylko zdająca się ciągnąć w nieskończoność i niknąca w mroku pustka. Nie był też pewien, ale chyba jakieś kilkanaście metrów niżej, na granicy jego pola widzenia, były jakieś skalne pułki, połączone ze sobą czymś, co wyglądało jak mosty linowe.
Nie miał jednak więcej czasu, na rozglądanie się, bo w tym właśnie momencie do jego uszu dotarł dźwięk przywodzący na myśl krótka gitarową solówkę, a zaraz po niej donośny rumor.
Spoglądając w górę, jedyne co Alex zdążył zrobić, do przycisnąć się bardziej do skalnej ściany, chcąc uniknąć spadających głazów i kamieni.
— Rock and roll… Normalnie prawdziwy rock and roll… — westchnął, próbując jak najbardziej rozpłaszczyć się na nierównej powierzchni.
Na razie plan się sprawdzał, bo co większe odłamki przelatywały obok tuż obok, nie robiąc mu krzywdy, choć Niilo raz po raz grał kolejne akordy, posyłając w ten sposób kolejne porcje gruzu. Na szczęście dla Alex, była to bardzo nieprecyzyjna metoda, o dużym rozrzucie potencjalnej amunicji, a jego czarny strój jeszcze bardziej utrudniał zadanie, jakim było trafienie go.
A przynajmniej do czasu, gdy kamień wielkości piłki baseballowej nie trafił, go w głowę, niemal zwalając z występu, na którym stał. Jedynie wbite cały czas w skałę pazury uratowały, go przed kolejną podróżą w dół.
— Ejj…! Nie po ludziach z łaski swojej — krzyknął po chwili w stronę niewidocznego z tej pozycji muzyka. I w tym momencie nie interesowało go, czy Ahonen, go posłucha, czy nie. Po prostu musiał odreagować. I to nawet nie utratę piętnastu punktów, a zwyczajnie oberwanie kamieniem w głowę.
O dziwo po paru kolejnych sekundach dźwięki kolejnych dźwiękowych pocisków ustały, a cyfrowy gruz przestał spadać.
Czekając jeszcze chwilę w bezruchu, Alex zaczął liczyć do dwudziestu. Nic jednak się przez ten czas nie stało. Zupełnie jakby gdzieś wcięło bruneta.
Albo czekał na górze z zasadzką.
Niestety blondyn nie miał raczej wyboru i jeśli faktycznie istniała, to musiał w nią wejść. Opcja z zejściem na dół i poszukiwaniem innej drogi, którymś z przejść raczej nie wchodziła w rachubę. W końcu ten sektor był jednym wielkim labiryntem i nie byłoby żadnej gwarancji, że droga, którą by wybrał, doprowadziłaby go do przeciwnika. Tym bardziej że ten najpewniej nie czekałby na niego w jednym miejscu.
Zaczął więc mozolną wspinaczkę, z każdym kolejnym posunięciem wbijając pazury w skałę przed sobą. Na ten moment wyciągarki nie wydawały się najbezpieczniejszym posunięciem, biorąc pod uwagę, jak mocno niepewne.
Gdy w końcu udało mu się pokonać krawędź, dysząc po wspinaczce zaczął się rozglądać za Niilo, lecz tego nigdzie nie było widać. Już nawet zaczął podejrzewać, że brunet opuścił komorę, bo przecież w niej samej nie było miejsca, w której mógłby się ukryć, a poza tym było stanowczo za cicho, by ten mógł gdzieś w oddali szykować kolejne mordercze solo.
Wtem tuż przed nim wzniósł się obłok dymu i przybrawszy ludzką formę, natychmiast rozbłysnął jasnym światłem, które oślepiło Alexa, na co ten próbował zasłonić oczy przedramieniem. Niilo zaś jedynie na to czekał i celując w głowę blondyna, zamachnął się gitarą.
Ta jednak nie natrafiła na żaden opór, gdyż koci wojownik, przypuszczając jakie są zamiary przeciwnika, zwyczajnie się pochylił, unikając ataku.
— Czyżbyś postanowił nie iść w stronę światła? — usłyszał głos Niilo, który kopnięciem w pierś chciał go posłać z powrotem w mroczną czeluść, z której dopiero co wyszedł.
— No właśnie nie — rzucił wciąż lekko zdyszany Alex w odpowiedzi, łapiąc go za nogę. — Nie spieszno mi do śmierci. Nawet jeśli ta twoja muzyka jest cięższa, niż mi się dotąd zdawało.
I nim Ahonen zdążył zareagować, blondyn obrócił się do niego plecami i uderzył go łokciem w twarz. To wystarczyło, by muzyk, cofając się o kilka kroków, rozluźnił chwyt na szyjce gitary, a światło którym emanował, zgasło.
— Koniec koncertu stary — podsumował ubrany na czarno mężczyzna, łapiąc upuszczony instrument, po czym już bez żadnego komentarza rzucił nim w przepaść.
To powinna zwiększyć jego szanse w tym starciu. Pozbawiając Niilo jego gitary, pozbawił go również głównej broni jak i możliwości ataków na dystans. Teraz pozostawało pozbawić go również reszty punktów życia.
A patrząc na starszego mężczyznę, widział, że myśli o tym samym o ewidentnie kombinuje co tu teraz zrobić.
— Czyli chcesz rzucić mi rękawicę i walczyć ze mną na pięści — spytał niespodziewanie Ahonen.
— A mogę rzucić — padła odpowiedź, po czym Becket faktycznie ściągnął rękawicę z lewej ręki i rzucił ją na ziemię między nimi. — Zadowolony?
— A żebyś wiedział — jego rozmówca się uśmiechnął, po czym rzucił w niego kolejnym granatem, zaraz po tym zamieniając się w dym.
Lecz tym razem Alex widząc, co się święci, w porę uskoczył przed eksplozją, sięgając po swoją rękawicę. Lecz nie dane mi było mieć czas na założenie jej, bowiem w jego stronę już leciał kolejny granat. I choć zdecydowanie nie było mu to na rękę, to nie uskoczył przed nadlatującymi pociskiem. Zamiast tego, wykonał obrót i kopnięciem posłał cylinder w stronę nadawcy. Ten jednak nie zamierzał przyjąć z powrotem własnego prezentu i znów zmieniając się w dym, uniknął eksplozji i wystrzelił w stronę zajętego pospiesznym zakładaniem rękawicy Becketa, po czym ponownie wrócił do ludzkiej formy, tuż za jego plecami, jednocześnie owijając mu szal wokół szyi, zaczął go dusić.
Zaskoczonym takim manewrem blondyn natychmiast chwycił za materiał, próbując zmniejszyć uścisk na gardle, lecz Niilo skutecznie mu to uniemożliwiał, dociskając kolano do pleców.
Szarpali się we wszystkie strony, lecz wyglądało, na to, że żaden nie mógł uzyskać większej przewagi, bo niemal natychmiast, drugi mu ją odbierał. Nie mogło to trwać jednak w nieskończoność, a już w szczególności biorąc pod uwagę, że do swojej szamotaniny wybrali sobie właśnie krawędź przepaści.
W pewnym momencie stopa czarnowłosego trafiła w pustkę, a jako, że drugą noga wciąż spoczywała na plecach Becketa, tak Finlandczyk zaczął spadać, pociągając przyduszanego mężczyznę ze sobą.
Nie zapowiadało się również, by zamierzał pod postacią dymu wrócić do komory, bo wciąż przytrzymywał ubranego na czarno przeciwnika. Najwidoczniej Niilo chciał spaść wraz z nim na dno przepaści, lecz, jako że Alex spotkałby się z podłożem pierwszy, oznaczałoby to minimalnie wcześniejszą dewirtualizację i przegraną.
On bynajmniej nie zamierzał współpracować w tym przedsięwzięciu. Rozrywając w końcu wciąż zaciskany na jego krtani materiał, bez chwili zwłoki wykręcił obie ręce za siebie i bez celowania wystrzelił obie linki, modląc się w duchu, by choć jedna trafiła w most, który przed ułamkiem sekundy minęli, oraz by ten się nie zarwał.
Nie wiadomo, czy ktoś wysłuchał jego modlitw, ale obie liny trafiły w cel, a on zahamował gwałtownie, gubiąc z pleców pasażera na gapę, który z krzykiem niedowierzania, samotnie kontynuował podróż w dół.
— Chyba zapomniałem mu powiedzieć, że Colin jak nic, nie poprzestanie na wydębieniu od niego autograf… — stwierdził nagle olśniony, spoglądając na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą widział muzyka, z przeświadczeniem, że w normalnych warunkach manewr, który przed chwilą wykonał, skończyłby się przynajmniej wyrwaniem rąk ze stawów.
— Possa lui non essere arrabbiato per questo…** — rzucił, gdy po wspięciu się na most, jeszcze raz spoglądając w dół. W następnej chwili jego cyfrowe wcielenie zaczęło się rozpadać, co oznaczało, że Niilo właśnie dosięgnął dna i wypadł z gry.