03 — The mask is on. (@Beautiful_disaster)

Aratshaa: Zgadnijcie, kto odzyskał sprzęt z naprawy! C:

Rien: O, świetnie! I jak, wymienili ci ten płyn od kierunkowskazów? XD

Aratshaa: Nooo! I tą, uszczelkę pod prockiem. I ugotowali mi nową kulkę do myszki.

Wey_lin_53: Mrrr, gotowanie jajek na nową kulkę do myszki. Kiedyś to było. To były czasy…

Rien: Taaa, teraz to, kurła, nie ma czasów.

Runin: To co, zmiana nazwy serwera? Z Valarynów stajemy się Jean’ami.

— Eeeej, ziemia do Sterna!

Ulrich wzdrygnął się i podniósł głowę znad telefonu. Odd patrzył to na niego, to na urządzenie, które trzymał w ręku, póki nie schował go do kieszeni spodni.

— Słucham cię, słucham. — nie, nie słuchał, ale Oddowi to nigdy nie przeszkadzało. Włoch był stworzeniem, które musiało powiedzieć swoje i nie przejmowało się tym, że ktoś mógł to olać. Nawijał, nawijał, a i tak tego nie weryfikował. — Ciebie i tak się nie da nie usłyszeć.

Niejednokrotnie przecież mawiało się że fakt, że dawało się go przeoczyć w tłumie, nadrabiał swoją głośnością: aby na pewno się dało go usłyszeć. Zresztą, czymś musiał, odkąd zrezygnował ze stawiania włosów na żel. Co najwyżej przybyło mu trochę fioletowych pasemek.

— Pytałem, co to za piękna pani do ciebie tak wypisuje…

Ulrich zakrztusił się własną śliną. Musiał porządnie odkaszleć, zanim cokolwiek byłby w stanie z siebie wydusić, wytrzeć łzy z twarzy, które zebrały mu się i zasłoniły wizję wskutek kaszlu. Nagłego uderzenia w plecy również się nie spodziewał.

— K-kurrrw… Odd! — finalnie z siebie wykrztusił, kiedy udało mu się opanować napad kaszlu. Zasłonił usta przedramieniem i zacisnął na krótko powieki. Miał wrażenie, że prawie by się udusił.

Co to byłaby w ogóle za śmierć? Z „ręki” własnego najlepszego przyjaciela, z przyczyn naturalnych (bo od własnej śliny) i od jednego, zadanego iście przypadkowo pytania?

Trochę wstyd zejść w taki sposób, chciało się powiedzieć.

— Trafiłem? — Della Robbia ożywił się i poszerzył jeszcze bardziej swój uśmiech. — Nieee, Stary! Poważnie!?

— Nie.

I nagle entuzjazm Odda zmalał. Mina mu zrzedła i westchnął ciężko.

— Eh, a już myślałem. Tak się uśmiechasz do tego telefonu i kompletnie mnie nie słuchasz…

Ulrich uniósł brwi, widząc, że Odd jednak się ten jeden raz pokapował. Może i trochę rozumiał tę ciekawość… nie, nie rozumiał. On nigdy chłopakowi nie gapił się przez ramię. I nie lubił, kiedy on to robił jemu, ale przyzwyczaił się: bo dzielił z Della Robbią jeden pokój w internacie przez lata i zapowiadało się na kolejne tego dwa lata.

Czasami odpowiednio mocne zgromienie spojrzeniem potrafiło działać cuda.

— Serwer z jednej gierki. Nic ważnego. — spróbował uciąć temat. — Jadą się wzajemnie na głównym kanale. Wiesz, kabaret za darmo, nie trzeba wychodzić z domu. To, kiedy wracasz z tego Mediolanu?

— Oh, jak miło. Jeszcze nie wyjechałem, i już za mną tęsknisz?

Odd, uśmiechając się pod nosem, przeciągnął ręce nad głową.

— Wiesz, nie będzie nikogo, kto mógłby zadbać o to, że będę miał odpowiednio wysokie ciśnienie krwi… — Stern spojrzał na przyjaciela z ukosa, ale nie umiał ukryć, że sam śmiał się pod nosem.

Było coś dziwnie rozluźniającego w interakcjach z Della Robbią. Nieważne, jak bardzo spięty nie wychodził i co się nie działo, jego podejście lekkoducha potrafiło bardzo szybko uspokoić poszarpane nerwy. Nieważne, gdzie by nie byli: w szkolnej bibliotece, odsiadując wspólnie karę za narobienie na diabła, czy też w środku miasta…

…albo i na jego obrzeżach.

Wey_lin_53: Rajd o 19?

Rien: O nieeee… nie mogę :c

Wey_lin_53: Słuchaj no, mały gnoju

Rien: Pozbądź mi się ludzi z domu, to wtedy chętnie XD

Aratshaa: Zespawnuj czarną dziurę. To Ci idzie najlepiej, tak zauważyłam. Czy trzeba, czy nie trzeba XDD

Rien: Et tu, Brute, contra me?

Wey_lin_53: @Aratshaa słyszałem, że masz już sprzęt w domu…

Czy do dziewiętnastej zdąży sobie odblokować rajdy? I tak na pewno będzie mocno odstawał wyposażeniem i poziomem od reszty drużyny. Będzie musiał trzymać się z tyłu, zginie co najmniej piętnaście razy i wpieni się niemiłosiernie.

I do tego jeszcze za to jak nic wpadną dodatkowe punkty dla drużyny przeciwnej.

— Pod koniec sierpnia. Wiesz, żeby mieć ten tydzień na aklimatyzację. Upewnię się, że będziesz wiedział odpowiednio wcześnie, amico mio. — Odd wyszczerzył się szerzej. — Ale nie myśl, że nie będziesz dostawał spamu zdjęciami! Co to, to nie. Będę Ci wysyłał najbardziej popieprzone rzeczy nawet o trzeciej nad ranem…

— To ty wytrzymasz do trzeciej nad ranem? — Ulrich spojrzał z powątpiewaniem na Włocha. Nie to, że nie wierzył w te zapewnienia… no w porządku, trochę wierzył. Kilka razy to mu się zdarzyło, ale chłopak zdawał się posiadać jakiś wyłącznik. Coś przeklikiwało mu pod tą blond czupryną, i nagle spał z głową opartą o cokolwiek.

Doświadczyli tego niejednokrotnie. Jeżeli Odd był zmęczony… to działała magia poduszki i ciepłej pierzynki. Mógł tak spać nawet „w opakowaniu”. Nic mu nie przeszkadzało, ale… to chrapanie… Ulrich do tej pory miał wrażenie, że od tego trzęsły się ściany na połowie piętra chłopaków.

Stanęli pod lokalem z grami arcade. Stwierdzili, że po zakończeniu roku szkolnego, potrzebowali właśnie takiego rozerwania, a ostatnio całkiem zainteresowała ich tematyka starszych gier.

— Wiesz, zakładam, że jeżeli Bianca mówi „robimy maraton filmów do samego rana”… to zakładam, że już odpowiednio zadba, żebyśmy przesiedzieli do samego rana. — Włoch podrapał się po karku. — Tak czy siak, nie martw się. Kiedy wstaniesz, będziesz miał kontent do samego południa. Zadbam o to. ~

Ulrich w to nie wątpił. Oczywiście, że w to nie wątpił.

— A ty, Ulrich? Jak się nastawiasz na swoje pierwsze wakacje w pełni we Francji?

Stern wzruszył ramionami.

— Normalnie. To wakacje i to wakacje. Znajdę sobie zajęcie.

I think that something wrong is going on outside

Is it just me or is the whole f-cking world on fire?

Nie, to nie były normalne wakacje. A przynajmniej nie do tej pory. Ulrich do tej pory spędzał je w domu rodzinnym, do którego wchodził jak saper na pole minowe. Każdy jego krok musiał być odpowiednio wyważony.

Jego świat był w ogniu.

Wszystko przez ojca mającego na tyle krótki lont, skonstruowany z bardzo łatwopalnego tworzywa, że podpalić mogło go praktycznie wszystko. I jak miał być szczery? Robił wszystko, żeby tylko nie wracać do Niemiec. W poprzednim roku udało mu się załapać do pracy w kawiarni niedaleko Kadic, na miesiąc. Nocował na kanapie u kumpla, który mieszkał ze swoim bratem-studentem. Potem musiał już wrócić do Niemiec, chociaż bardzo nie chciał.

Dwa lata temu dorwał się do pracy przy roznoszeniu ulotek. Robił wszystko, żeby tylko odwlec swój wyjazd.

W progu witała go mama, z ciepłym uśmiechem i otwartymi ramionami.

Wszystko rozpraszały zimne oczy ojca i jego grymas na twarzy, kiedy oceniająco obserwował syna.

Sucha wymiana zdań, wszystko w ramach konwenansów.

Kilka gorzkich słów z jednej strony, milczenie z drugiej. Z trzeciej nieme błaganie o zaprzestanie, które praktycznie nie zostawało wysłuchane.

Stół w jadalni był planszą w grze, w której jeden fałszywy ruch potrafił nabruździć graczowi… albo skończyć przedwcześnie rozgrywkę.

Własny pokój nie był takim bezpiecznym schronem, jakby to się wydawało.

Dlatego Ulrich zatracał się swojego czasu w Valarynie, kiedy ojciec nie widział. Było to jedyne bezpieczne miejsce, w którym mógł zapomnieć. Mógł rzucić się w wir walki, by zapomnieć o wojnie, jaką toczył za każdym razem po wyjściu z czterech ścian.

Mógł założyć słuchawki i nie słyszeć wrzasków ojca oraz wiele cichszych prób uspokojenia sytuacji przez mamę. Mógł… spróbować się na moment chociaż odciąć. Ale zawsze był w stanie rozpoznać trzask drzwi wyjściowych.

Słuchawki nie tak zawsze były w stanie wygłuszyć trzask zbijanych naczyń.

Starał się jak najmniej przebywać w domu. Znaleźć sobie jakieś zajęcie. Ulotnić się i nie próbować włazić w drogę. Nie chciał, by mama musiała się jeszcze bardziej o niego martwić, niż to po niej widział do tej pory.

Board the windows and close the blinds

— Skoro tak mówisz…

Odd otworzył drzwi do salonu gier. Wykupili sobie wejściówki i weszli na salę.

Beautiful_disaster: Wpadnę, ale nie liczcie, że wam zrobię dmg.

Aratshaa: …no to jak się wywalić na ryj, to wszyscy razem. Hej, hoooo! XD

Autorka: Morrigan

02 – Tbh, you want what I’m not. (@Beautiful_disaster)

Rien grał w Valaryna od dwóch lat na prywatnym serwerze. Miał podejście do oficjalnej wersji, ale ta mu kompletnie nie odpowiadała przez zawarty w niej model płatności. Pewnie by rzucił grę, gdyby nie natrafił na wersję stojącą na “privie”, w której nie trzeba było aż tak obawiać się graczy ze wszelkimi profitami z przeróżnych, wykupywanych pakietów. Jego główną postacią był Voidsummoner, którym grał pod tym samym nickiem, jakim posługiwał się na chacie. Jak twierdził, rola głównego obrońcy drużyny przychodziła mu najłatwiej i dla niego klasy zdejmujące efekty mogłyby nie istnieć – nie umiał nimi kompletnie grać.

Ulrich pisał z nim przez pół nocy, w międzyczasie próbując wyedytować swoją postać. Był facetem: nie skupiał się tutaj za mocno na szczególikach, ale dźwięki powiadomień go rozpraszały.

Rien: Pewnie się minęliśmy. XD

Beautiful_disaster: Możliwe. Żałuj, że nie byłeś wcześniej. Ta gra była świetna, zanim nie dowalili tymi pakietami. :/

Rien: Ano, wierzę. Dlatego właśnie mamy naszego priva. ~

Beautiful_disaster: Nie tylko dlatego żałuj. Żebyś widział te dramy na jednym serwie… o panie.

Dramaty na Eryndorze odrywały go od dramatów w prawdziwym życiu, jakie miał wokół siebie. Pewnie by obserwował je dłużej, w części udzielałby się mocniej, ale… w pewnym momencie wystarczyło mu jednego, wirtualnego świata, w którym walka na śmierć i życie z przeciwnikiem nabrała wiele poważniejszego wydźwięku.

Toczył je dwie: o świat, schodząc do Lyoko i o własne przetrwanie, ilekroć stawał twarzą w twarz z ojcem.

Rien nie musiał o tym wiedzieć.

Dla Riena i reszty chodziło po prostu o intensywny okres po przejściu z gimnazjum do liceum, potem druga klasa będąca piekłem dla każdego ucznia i trzecia, w której był teraz.

Rien: Wierz mi, tu też się ostro dzieje czasami. Runin odstawia cyrki u Lumich do stopnia, że znają go na całym Ashenvale’u.

Ulrich w tej chwili zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.

Nie zapytał, na jakim dokładnie serwerze grała cała śmietanka towarzyska z serwera. Po prawdzie nawet się tym nie zainteresował: nie uważał, że na tak długo tam się zasiedzi, a oto właśnie przychodził mu komunikat z gry, że spędził w niej już trzecią godzinę.

A dopiero, co wyszedł z kreatora postaci.

“Brawo”.

Beautiful_disaster: Tam gracie, co nie?

Rien: Yep. Zazwyczaj. Przynajmniej ja tam siedzę cały czas, Aratsha fika między Ashenvale a Seraphine. Wiesz, chciała sobie pograć dwiema rasami. Weylin też mafi

Zaklął szpetnie pod nosem. Zaznaczył zupełnie inny serwer. Musiał tworzyć swoją postać od nowa.

Beautiful_disaster: Tej, żeby zaraz nie wyszło, że ja na szybko robię mafarauci na Ashenvale, a Ty jednak jesteś białym dupkiem XD

Rien: Nie no, aż tak nisko to jeszcze nie upadłem XD

Beautiful_disaster: Jeszcze? o-o

Rien: Jeszcze. Wszystko przede mną… ^^;

Wrócił do ekranu logowania, ponownie wpisał nazwę użytkownika i hasło, a potem przeszukał listę serwerów. Znalazł Ashenvale za drugim razem, a przecież było ich tam tylko dziesięć.

To chyba była kwestia późnej godziny. Szybko wrócił do okienka chatu i spojrzał na godzinę ostatniej wiadomości.

02:29

Beautiful_disaster: Gleba ryjem w podłogę również, spójrz na godzinę. O.O’

Rien: …oj. Ale, nie jestem sam. ~

Wybrał rasę postaci, przyszła pora na klasę. Teraz już się wahał.

Stormblade, albo Starcaller. Wreszcie uznał, że na gwiezdnego przywoływacza przyjdzie pora – ponownie wybrał gnającego z wiatrem.

Jego uwagę zwróciła czerwona jedynka w dymku przy ikonce chatu społeczności.

Wey_lin_53: @Beautiful_disaster ej! Panie “nie zdążę z Wami pograć”, a kto to robi już pewnie drugiego ascenda?

Beautiful_disaster: Jakiego drugiego ascenda… zlituj się. Czasy tryhardowania mam za sobą.

Aratshaa: Eheee, a te cztery godziny w Valaryna to się wzięły same?

Beautiful_disaster: Daj się pobawić suwaczkami. To moja jedyna okazja na danie sobie wyględnej mordy… o_-

Rien: Ej, pani “sprzęt w naprawie”, ja przypominam o mojej instancji XD

Aratshaa: MAM SPRZĘT W NAPRAWIE, CZEKAJ NOOOOO TwT

Runin: To niech się ruszą, bo jeszcze się event skończy zanim ci to zrobią…

Aratshaa: Powiedz to tym czubom z serwisu. Oni by mi najchętniej w tym kompie to wymienili nawet płyn do kierunkowskazów.

Rien: PŁYN DO KIERUNKOWSKAZÓW XDDD

Zżyta grupka.

Ulrichowi to bardzo, ale to bardzo mocno coś przypominało: zabawne czasy. Swojego czasu przecież sam miał swoją bandę, z którą był nie do rozłączenia: nie przy tym, co razem przeżyli. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Cóż, łatwo przyszło i jeszcze łatwiej pójdzie. Zanim to, postanowił jednak trochę tu zagrzać miejsca i poudawać, że być może tu jednak był w stanie zostać na dłużej, zanim wszystko trafi szlag. Trafienie na francuską społeczność Valaryna nie było za łatwe. Mógł przysiąc, że kiedy jeszcze grał w oficjalną wersję, to na pewno by nie znalazł nigdzie takiego miejsca. Średnio chciał szukać po niemieckich – chociaż oficjalny serwer z centralą w Berlinie dalej stał, jak nic. I pewnie znalazłby się jakiś prywatny, ale nie miał ochoty tam zaglądać.

Jego życie toczyło się we Francji.

Przynajmniej, częściowo. Bo chwilowo miał wrażenie, że równie dobrze mogłoby gdzieś się kręcić po chatach, na których mógłby być dla tych ludzi tym, kim tylko by chciał. I tak istniało bardzo niskie prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek ich spotka w prawdziwym życiu.

Mógł udawać, jak przez większość swojego życia – co prowadziło go w różne miejsca i nie zawsze tak dobrze chroniło – albo… uznać, że mógł tu być sobą. Bo nikt go za to nie osądzi ani nie zlinczuje.

Nie umiał się zdecydować.

Dla tych ludzi i tak był tylko kolejnym nickiem w sieci. Tak, jak teraz oni dla niego.

Nowa wiadomość prywatna – Rien

Rien: Czekaj. Co Ty dokładnie robisz czwartą godzinę, jeżeli nie masz jeszcze tutoriala? O_O

Beautiful_disaster: …odpaliłem sobie nie ten serwer, dobra?

Rien: No to nieźle XD

Beautiful_disaster: załącznik: valaryn_screenshot_00001.png

It’s like bad milk on your night stand

Something awful that you can’t let go to waste

Dziwne, nie pamiętał, kiedy ostatni raz słyszał dzwonek własnego telefonu. Ustawił go sobie dawno, dawno temu: zasłyszana gdzieś podczas skakania po YouTube piosenka, z którą długi czas rezonował. Więcej jednak trzymał swój telefon w trybie wibracji: drażniły go powiadomienia, których przecież zresztą nie dostawał za wiele. Nie od…jakiegoś roku, odkąd część drużyny podzieliła z nimi drogi i poszła w swoją stronę, jeżeli chodziło o szkołę średnią.

An old soul you can’t let go

Ten fingers wrapped around your throat

Telefon dalej grał. Ulrich podniósł głowę i spostrzegł się, że było już dość jasno na zewnątrz: światło nie przeszkadzało mu tylko przez zasłoniętą roletę.

I, że rzeczywiście, właśnie słyszał dzwonek swojego telefonu. Zaczął go szukać półprzytomnie przy poduszce. Nie znalazł go, grał dalej.

Przestał na moment i odezwał się ponownie. Coś ważnego. Ulrich podniósł się do siadu i zerknął na szafkę przy łóżku i na podłogę.

Komórka musiała spaść w nocy. Może ją strącił, kiedy się kręcił w nocy. Zdarzało mu się. Nie wszystkie sny były takie spokojne, jakby tego chciał. Podniósł urządzenie i odebrał połączenie.

– Mam nadzieję, że wiesz… – musiał odchrząknąć. Był zachrypnięty, jeszcze prosto ze snu. – …która godzina?

– Aaaah, ziemia się rozstąpiła! Wstający skoro świt Ulrich Stern wita dzień dopiero o jedenastej!

“Chwilę, o której?

Zaskoczony, odsunął telefon od ucha i podświetlił ekran. Rzeczywiście, przyjaciel nie robił sobie z niego żartów. Zegarek pokazywał mu dwie minuty po jedenastej.

Miał godzinę. Cholera jasna, miał godzinę. Umówił się z Oddem na dwunastą, bo następnego dnia Włoch miał wyjeżdżać na wakacje do rodziny. Nie będą się widzieć dobry miesiąc.

– Spoooko, doskonale rozumiem. Ah, wakacje. Wiesz co? Nie mogę się sam doczekać. Tęskniłem za włoską kuchnią i wstawaniem po dziesiątej…

– Jasna cholera… nie, dobra, zdążę. Gdzie mieliśmy się…

Zerwał się jak poparzony z łóżka i zaczepił nogą o kabel od ładowarki do laptopa. Zaklął szpetnie pod nosem i odkopnął ją bliżej łóżka. Po powrocie będzie musiał tu posprzątać. Drażnił go ten kabel. Musiał go sobie jakoś utknąć.

Co on będzie robił, do cholery, przez te dwa miesiące? To wydawało się zbyt spokojne. Coś będzie musiało pieprznąć.

Coś zawsze musiało.

Zawsze wstawał maksymalnie o ósmej. Tak, żeby mieć czas na wyszykowanie się przed zajęciami, jeżeli zaczynał je czasami po tej dziesiątej. Często wcześniej: to był jego stały, wyrobiony nawyk.

Psioczył pod nosem podczas rozmowy z Oddem, że przerżnął czas.

Potem sobie przypomniał, że pozwolił sobie na granie do czwartej nad ranem. Normalnie by wyłączył wszystko maksymalnie o pierwszej, ale… wciągnęło go.

Na serwerze zaczęła się wrzawa, bo Weylin i Aratshaa dostali głupawki, z której to Runin zaczął robić memy.

Rien tylko co jakiś czas wysyłał emotikonę popcornu.

Ulrich zaś dołączył do grona obserwatorów, odważnie zaznaczając swoją obecność gifem mężczyzny zerkającego przez lornetkę. Nie wiedział, w którym momencie sam się wciągnął w ten bajzel: chyba został gwiazdą dwóch memów na szybko klejonych przez Runina. W pewnym momencie odkrył, że dość ciężko było mu nie zacząć dusić się ze śmiechu, ale nie chciał budzić mamy.

Zresztą, to akurat wydawało mu się dość ryzykowne. Wciąż badał jej podejście: nie zostawał z nią nigdy sam na tak długo. Mama zawsze była cieniem ojca… albo w jego cieniu. On gdzieś zawsze naznaczał swoją obecność. On zawsze gdzieś był, jak duch. Nawet, jeżeli był teraz z daleka od nich i nie mógł się do nich zbliżyć.

Zapowiedział, że tak, wyrobi się w godzinę. Nawet niecałą: umiał bić rekordy i nie zapomnieć przy okazji swojego własnego łba w sytuacjach, w których musiał być gdzieś na już. Nauczyło go to… życie?

Chyba mógł to tak nazwać, jeżeli latami brało się udział w wojnie ze sztuczną inteligencją, w której liczyła się każda sekunda, a jednocześnie własny dom przypominał pole minowe.

Szybki prysznic. Chłopak z blizną na twarzy spojrzał na niego po przetarciu zaparowanego lustra.

Przełknął ślinę i oderwał wzrok.

Wpadł do kuchni, szybko zjadł ledwie dopieczonego tosta. Zarzucił na ramię plecak, poprawił koszulkę i zawiązał sznurówki trampek w przedpokoju.

– Mamo, wychodzę z Oddem! Wrócę do czwartej, i…

– Nie przejmuj się!

– Ale… mówiłaś, że ciocia…

– Dobra, ciotkę to zajmę, nie musisz się o to martwić.

Telefon zabrzęczał ponownie. Mama wychyliła się do przedpokoju. Ulrich krótko zerknął na wyświetlacz w celu sprawdzenia, czy to Odd i jak bardzo mógł być już spóźniony.

– Leć, leć. To pewnie Odd, niecierpliwi się.

– W-wrócę o…

– Daj spokój. Baw się dobrze!

Nie poznawał jej.

Nie umiał dopasować tego wszystkiego do siebie. Mama w nowym wydaniu, od rozwodu była kompletnie inna.

I to nie były wiadomości od Odda, tylko ping z serwera.

Wey_lin_53: To kto dzisiaj na rajd?

“Chętnie”.

Ale, zanim znowu będzie robił za klauna jako Beautiful_disaster… znowu trzeba było stać się tym starym Ulrichem. Poprawił włosy przy prawym oku i mógł wyjść na zewnątrz.

Miał poczucie, że wolność związana z byciem nie tak do końca znanym z imienia była w pewien sposób wyzwalająca… i uzależniająca.

Autorka: Morrigan

01 – I’m a beautiful disaster (@Beautiful_disaster)

Beautiful_disaster właśnie dołączył do chatu. Przywitaj się z nim!”

W ciszy pokoju rozległo się ciche prychnięcie. Nie liczył na wiele. Po prawdzie, gdzieś w głębi chyba chciał, aby nikt się nie odezwał. Byłoby wiele łatwiej wylogować się… może usunąć konto i więcej nie wracać do tego kanału. Pieprzyłby to i wrócił do kiszenia się w swojej grze. Złożyłby kolejną grupę na instancję, zdobył z niej fanty i rozszedł się z każdym w pokoju w swoją stronę – na kolejne misje.

Podkusił go link do serwera znaleziony w czeluściach internetu – szukał miejsca, w którym mógłby zagrać w starą wersję gry online, zanim jej twórcy zdecydowali się na wprowadzenie nadających się jak te mityczne drzwi do lasu poprawek… i dodatkowych opłat, mających “poprawić jakość rozgrywki” bez nadmiernego utrudniania jej ludziom decydującym się na model bezpłatny.

Pieprzenie w bambus.

Wey_lin_53: Siema! Skąd przybywasz?

Aratshaa: O, mięsko!

Rien: *bonk* CICHAJ, BO SPŁOSZYSZ.

W porządku. Trochę to go rozbawiło.

Beautiful_disaster: Cześć, znalazłem link w komentarzach na stronie serwera gierki. I wpadłem. I rozglądam się… o-o

Aratshaa: Najsu. c: Rozglądaj się, śmiało! Grasz, czy na razie jesteś tu tylko orientacyjnie?

Runin pisze…

Chat w sobie zdawał się należeć do dość aktywnych – chłopak szybko go przeskrolował, odkrywając, że codziennie pojawiało się tutaj co najmniej kilkanaście nowych wiadomości. Jeżeli zainstaluje aplikację na telefonie, będzie musiał wyciszyć chociaż część powiadomień. Ciągłe wibracje wiecznie wyciszonego telefonu irytowały na podobnym poziomie, co potencjalnie powtarzający się co kilkanaście minut dźwięk.

Teraz z pewnością by to zrobił na miejscu części osób, które się nie udzielały, ale na pewno otrzymywały spam powiadomień. Wszystko tylko przez jego wejście tutaj.

Zawsze tu było tak… żywo? Aż przez moment poczuł się gdzieś mile widziany.

Runin: Ktoś instancje?

Aratshaa: Chciałabym, ale sprzęt dalej w naprawie. :c

Runin: Słabo. :/

Rien: Mogę co najwyżej na głosa, ale nie obiecuję, że nie będziecie słyszeli w tle mojego braciaka >.>

Aratshaa: Łap taśmę!

Rien: Taśma go nie zatrzyma.

Beautiful_disaster: @Aratshaa gram, właściwie to właśnie pobieram. Pograłbym z Wami, ale pewnie nie zdążę.

Wey_lin_53: @Beautiful_disaster mafarauci czy luminaris

Beautiful_disaster: proud mafarauci player. c: tylko łącze ssie.

Runin: To i tak dupa blada, bo jestem lumi. @Aratshaa come back.

Rien: MAM NOWEGO ZIOMA Z MAFY

Mimowolnie znowu się uśmiechnął. Zastanawiał się, ile Rien pocieszy się ze swojego “nowego zioma z mafy”, bo sam nie wiedział, ile tu zagrzeje miejsca. Zazwyczaj pojawiał się i znikał w społecznościach, ale równie często zaczęło się tym, że nawet się nie odezwał. Tutaj… ktoś do niego pierwszy wyciągnął rękę. Nawet, jeżeli wirtualnie.

Beautiful_disaster: Będziesz miał, jak mi się może gra pobierze. I wyleveluję sobie postać, bo tak to sobie mogę.

Wey_lin_53: Przejdziesz tutorial to mogę pomóc to dostaniesz bonus za mentora.

Mieli chyba mało nowych, skoro tak bardzo starali się, aby został. Chłopak przemyślał za i przeciw wyjściu właśnie teraz z serwera. Wzruszyliby pewnie ramionami i tyle w temacie. Nie przywiązałby się do ludzi. Albo mógłby w sumie nie wychodzić, tylko porzucić to konto. I tak je dopiero stworzył. A w grze go przecież nie znajdą – zresztą, po co by w ogóle mieli? Był przypadkową osobą w Internecie, jedną z milionów użytkowników, którzy każdego dnia pojawiali się i znikali. I nikt się nimi nie interesował.

Postanowił jednak zostać, na razie.

To nie było miejsce, z którego nie mógłby się ewakuować, jeżeli sprawy przybiorą dla niego nieprzyjemny obrót – jeżeli w ogóle z jakiegoś powodu by miały. On jednak… czuł się bezpieczniej, zakładając gorsze scenariusze. W ostatecznym rozrachunku przynajmniej się nie zawodził, a i niekiedy miło zaskoczył.

Zresztą, kolejny człowiek, którego by w jakiś sposób zawiódł: co to w ogóle za różnica? Żadna.

Nie powinno się trzymać laptopa na kocu. Albo na kolanach. Ale uznał, że od jednorazowego incydentu nic się nie stanie. Nie miał ochoty na siedzenie przy biurku. Nasiedział się w ciągu roku szkolnego. Zaczynał wakacje, które pierwszy raz od bardzo dawna miał zamiar poświęcić w pełni na wypoczynek, skoro już miał ku temu w ogóle jakąkolwiek okazję.

Nad głową miał okno, na skosie sufitu. Mama była dość sceptyczna co do pomysłu, by tutaj przestawić jego łóżko: na wypadek ulewy, która pokonałaby uszczelki i zrobiła mu nieplanowaną kąpiel w deszczówce. Nie bez powodu chciał je tutaj. Leżąc, miał widok na rozgwieżdżone niebo.

Dodatkowo, wreszcie stało, gdzie on sam chciał.

Na półce zagościły książki, które sam sobie wybrał.

Umiał usuwać taśmę klejącą ze ścian tak, aby nie narobić uszczerbków w warstwie farby. I wybrał sobie plakaty.

Ojciec wrzeszczał, że niczego nie osiągnie. Że będzie porażką i jego hańbą. Że będzie katastrofą.

I może tak będzie: ale ten człowiek przestał być jego zmartwieniem. Miał być katastrofą? Miał go zawieść? Stary pierdziel tylko raz w życiu powiedział, że był z niego dumny: jak dobrze wspominał, to potrzebował ku temu widma rychłej śmierci. Nigdy więcej nie usłyszał podobnego zwrotu z jego ust.

Pojawiło się więcej obelg.

Chyba przestawał się dziwić mamie. Kobieta wreszcie miała dość. Potem powiedziała, że zrobiła to, by go wreszcie chronić.

Miał być katastrofą? W porządku. Planował być piękną katastrofą.

Rien: @Beautiful_disaster długo grasz?

Beautiful_disaster: 4 lata, teraz miałem 2 przerwy. Przestało mieć sens jak wprowadzili opłaty.

Runin: Kto głos?

Beautiful_disaster: Innym razem. Nie chce mi się szukać słuchawek.

Rien: Lama. XD

Kimkolwiek był Rien, należał do raczej bardziej aktywnych użytkowników na chacie. Z ciekawości podświetlił jego profil. Wiele nie znalazł, poza aktywnością w postaci słuchania muzyki. Miał podpiętą do konta platformę muzyczną i wychodziło na to… że lubił ciężkie brzmienia. Część zespołów kojarzył, Rien właśnie musiał przeklikiwać playlistę i nie mógł dla siebie nic konkretnego znaleźć.

Aratshaa pisze…

Poderwał głowę, słysząc pukanie do drzwi. Uchyliły się, wpuszczając do środka światło. W progu stanęła kobieca sylwetka.

– Tak ciemno, że już myślałam, że śpisz… co tak, po ciemku? – kobieta sięgnęła do włącznika. Musiał przymrużyć powieki.

– Zasiedziałem się. – wzruszył ramionami, ale nie mógł poradzić za wiele na swoje spięcie; liczył, że nie było po nim niczego widać. – Zaraz wyłączam.

– Nie, spokojnie… siedź, nie każę Ci wyłączać.
Nie mógł do końca nawyknąć do wolności, jaką w czterech ścianach dawała mu mama. Zazwyczaj była pod tym względem cicho. Oddawała władzę mężowi.

Rien wysyła Ci zaproszenie do znajomych.

Mimowolnie, spojrzał na ekran. Zamrugał.

– I tak… długo nie będę siedział. – odpowiedział.

Chociaż nie był pewien, czy w tej chwili po prostu nie skłamał. Nie byłby to pierwszy raz. Do tej pory nie miał pewności, odnośnie czego mógł być szczery z nią, a co powinien dalej ukrywać.

– Bylebyś wstał do jakiejś… szesnastej. – usłyszał. – Pokażesz się ciotce na moment i możesz spać dalej.

Nie wiedział, czy to żart, czy też mama mówiła serio. Śmiała się… tak z jednej strony.

Zaakceptuj.

Ty i Rien zostaliście znajomymi!

– Jasne… w porządku, nie… nie będę raczej tyle spać, bez przesady.

Gra Valaryn: Shattered Heavens 4.7 została zainstalowana pomyślnie.”

Zastanawiał się, jakim cudem po tym wszystkim jeszcze nie miał dość wirtualnych światów.

– No… cóż. Młody jesteś, to jeszcze umiesz tak posiedzieć. Takie sesje już nie są na moje lata. – dopowiedziała. – Siedź sobie, siedź. Ja już się kładę. Dobranoc, synku!

Drzwi się zamknęły, ale mama nie zgasiła światła.

– Dobranoc. – nie zdążył nawet odpowiedzieć, ale rzucił to i tak już… pro forma.

Chłopak jednak znalazł swoje słuchawki. Rien i Aratshaa siedzieli na chacie głosowym, ale do nich nie wchodził.

Zaznaczył sobie rolę “Mafarauci”.

Uruchomił grę, stworzył w niej konto.

Utworzył postać – uśmiechnął się, widząc znajomą klasę “Stormblade”. Wojownik na ekranie wyciągnął dwa miecze zza pleców i zakręcił nimi w rękach. Na ustach miał swój zadziorny uśmieszek.

Wystarczyło wyedytować jego aparycję i przemordować się przez tutorial.

Ulrich wracał do gry i rzeczywiście, miał w planach być tą cholerną piękną katastrofą.

Autorka: Morrigan