Rien grał w Valaryna od dwóch lat na prywatnym serwerze. Miał podejście do oficjalnej wersji, ale ta mu kompletnie nie odpowiadała przez zawarty w niej model płatności. Pewnie by rzucił grę, gdyby nie natrafił na wersję stojącą na “privie”, w której nie trzeba było aż tak obawiać się graczy ze wszelkimi profitami z przeróżnych, wykupywanych pakietów. Jego główną postacią był Voidsummoner, którym grał pod tym samym nickiem, jakim posługiwał się na chacie. Jak twierdził, rola głównego obrońcy drużyny przychodziła mu najłatwiej i dla niego klasy zdejmujące efekty mogłyby nie istnieć – nie umiał nimi kompletnie grać.
Ulrich pisał z nim przez pół nocy, w międzyczasie próbując wyedytować swoją postać. Był facetem: nie skupiał się tutaj za mocno na szczególikach, ale dźwięki powiadomień go rozpraszały.
Rien: Pewnie się minęliśmy. XD
Beautiful_disaster: Możliwe. Żałuj, że nie byłeś wcześniej. Ta gra była świetna, zanim nie dowalili tymi pakietami. :/
Rien: Ano, wierzę. Dlatego właśnie mamy naszego priva. ~
Beautiful_disaster: Nie tylko dlatego żałuj. Żebyś widział te dramy na jednym serwie… o panie.
Dramaty na Eryndorze odrywały go od dramatów w prawdziwym życiu, jakie miał wokół siebie. Pewnie by obserwował je dłużej, w części udzielałby się mocniej, ale… w pewnym momencie wystarczyło mu jednego, wirtualnego świata, w którym walka na śmierć i życie z przeciwnikiem nabrała wiele poważniejszego wydźwięku.
Toczył je dwie: o świat, schodząc do Lyoko i o własne przetrwanie, ilekroć stawał twarzą w twarz z ojcem.
Rien nie musiał o tym wiedzieć.
Dla Riena i reszty chodziło po prostu o intensywny okres po przejściu z gimnazjum do liceum, potem druga klasa będąca piekłem dla każdego ucznia i trzecia, w której był teraz.
Rien: Wierz mi, tu też się ostro dzieje czasami. Runin odstawia cyrki u Lumich do stopnia, że znają go na całym Ashenvale’u.
Ulrich w tej chwili zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
Nie zapytał, na jakim dokładnie serwerze grała cała śmietanka towarzyska z serwera. Po prawdzie nawet się tym nie zainteresował: nie uważał, że na tak długo tam się zasiedzi, a oto właśnie przychodził mu komunikat z gry, że spędził w niej już trzecią godzinę.
A dopiero, co wyszedł z kreatora postaci.
“Brawo”.
Beautiful_disaster: Tam gracie, co nie?
Rien: Yep. Zazwyczaj. Przynajmniej ja tam siedzę cały czas, Aratsha fika między Ashenvale a Seraphine. Wiesz, chciała sobie pograć dwiema rasami. Weylin też mafi
Zaklął szpetnie pod nosem. Zaznaczył zupełnie inny serwer. Musiał tworzyć swoją postać od nowa.
Beautiful_disaster: Tej, żeby zaraz nie wyszło, że ja na szybko robię mafarauci na Ashenvale, a Ty jednak jesteś białym dupkiem XD
Rien: Nie no, aż tak nisko to jeszcze nie upadłem XD
Beautiful_disaster: Jeszcze? o-o
Rien: Jeszcze. Wszystko przede mną… ^^;
Wrócił do ekranu logowania, ponownie wpisał nazwę użytkownika i hasło, a potem przeszukał listę serwerów. Znalazł Ashenvale za drugim razem, a przecież było ich tam tylko dziesięć.
To chyba była kwestia późnej godziny. Szybko wrócił do okienka chatu i spojrzał na godzinę ostatniej wiadomości.
02:29
Beautiful_disaster: Gleba ryjem w podłogę również, spójrz na godzinę. O.O’
Rien: …oj. Ale, nie jestem sam. ~
Wybrał rasę postaci, przyszła pora na klasę. Teraz już się wahał.
Stormblade, albo Starcaller. Wreszcie uznał, że na gwiezdnego przywoływacza przyjdzie pora – ponownie wybrał gnającego z wiatrem.
Jego uwagę zwróciła czerwona jedynka w dymku przy ikonce chatu społeczności.
Wey_lin_53: @Beautiful_disaster ej! Panie “nie zdążę z Wami pograć”, a kto to robi już pewnie drugiego ascenda?
Beautiful_disaster: Jakiego drugiego ascenda… zlituj się. Czasy tryhardowania mam za sobą.
Aratshaa: Eheee, a te cztery godziny w Valaryna to się wzięły same?
Beautiful_disaster: Daj się pobawić suwaczkami. To moja jedyna okazja na danie sobie wyględnej mordy… o_-
Rien: Ej, pani “sprzęt w naprawie”, ja przypominam o mojej instancji XD
Aratshaa: MAM SPRZĘT W NAPRAWIE, CZEKAJ NOOOOO TwT
Runin: To niech się ruszą, bo jeszcze się event skończy zanim ci to zrobią…
Aratshaa: Powiedz to tym czubom z serwisu. Oni by mi najchętniej w tym kompie to wymienili nawet płyn do kierunkowskazów.
Rien: PŁYN DO KIERUNKOWSKAZÓW XDDD
Zżyta grupka.
Ulrichowi to bardzo, ale to bardzo mocno coś przypominało: zabawne czasy. Swojego czasu przecież sam miał swoją bandę, z którą był nie do rozłączenia: nie przy tym, co razem przeżyli. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Cóż, łatwo przyszło i jeszcze łatwiej pójdzie. Zanim to, postanowił jednak trochę tu zagrzać miejsca i poudawać, że być może tu jednak był w stanie zostać na dłużej, zanim wszystko trafi szlag. Trafienie na francuską społeczność Valaryna nie było za łatwe. Mógł przysiąc, że kiedy jeszcze grał w oficjalną wersję, to na pewno by nie znalazł nigdzie takiego miejsca. Średnio chciał szukać po niemieckich – chociaż oficjalny serwer z centralą w Berlinie dalej stał, jak nic. I pewnie znalazłby się jakiś prywatny, ale nie miał ochoty tam zaglądać.
Jego życie toczyło się we Francji.
Przynajmniej, częściowo. Bo chwilowo miał wrażenie, że równie dobrze mogłoby gdzieś się kręcić po chatach, na których mógłby być dla tych ludzi tym, kim tylko by chciał. I tak istniało bardzo niskie prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek ich spotka w prawdziwym życiu.
Mógł udawać, jak przez większość swojego życia – co prowadziło go w różne miejsca i nie zawsze tak dobrze chroniło – albo… uznać, że mógł tu być sobą. Bo nikt go za to nie osądzi ani nie zlinczuje.
Nie umiał się zdecydować.
Dla tych ludzi i tak był tylko kolejnym nickiem w sieci. Tak, jak teraz oni dla niego.
Nowa wiadomość prywatna – Rien
Rien: Czekaj. Co Ty dokładnie robisz czwartą godzinę, jeżeli nie masz jeszcze tutoriala? O_O
Beautiful_disaster: …odpaliłem sobie nie ten serwer, dobra?
Rien: No to nieźle XD
Beautiful_disaster: załącznik: valaryn_screenshot_00001.png
It’s like bad milk on your night stand
Something awful that you can’t let go to waste
Dziwne, nie pamiętał, kiedy ostatni raz słyszał dzwonek własnego telefonu. Ustawił go sobie dawno, dawno temu: zasłyszana gdzieś podczas skakania po YouTube piosenka, z którą długi czas rezonował. Więcej jednak trzymał swój telefon w trybie wibracji: drażniły go powiadomienia, których przecież zresztą nie dostawał za wiele. Nie od…jakiegoś roku, odkąd część drużyny podzieliła z nimi drogi i poszła w swoją stronę, jeżeli chodziło o szkołę średnią.
An old soul you can’t let go
Ten fingers wrapped around your throat
Telefon dalej grał. Ulrich podniósł głowę i spostrzegł się, że było już dość jasno na zewnątrz: światło nie przeszkadzało mu tylko przez zasłoniętą roletę.
I, że rzeczywiście, właśnie słyszał dzwonek swojego telefonu. Zaczął go szukać półprzytomnie przy poduszce. Nie znalazł go, grał dalej.
Przestał na moment i odezwał się ponownie. Coś ważnego. Ulrich podniósł się do siadu i zerknął na szafkę przy łóżku i na podłogę.
Komórka musiała spaść w nocy. Może ją strącił, kiedy się kręcił w nocy. Zdarzało mu się. Nie wszystkie sny były takie spokojne, jakby tego chciał. Podniósł urządzenie i odebrał połączenie.
– Mam nadzieję, że wiesz… – musiał odchrząknąć. Był zachrypnięty, jeszcze prosto ze snu. – …która godzina?
– Aaaah, ziemia się rozstąpiła! Wstający skoro świt Ulrich Stern wita dzień dopiero o jedenastej!
“Chwilę, o której?”
Zaskoczony, odsunął telefon od ucha i podświetlił ekran. Rzeczywiście, przyjaciel nie robił sobie z niego żartów. Zegarek pokazywał mu dwie minuty po jedenastej.
Miał godzinę. Cholera jasna, miał godzinę. Umówił się z Oddem na dwunastą, bo następnego dnia Włoch miał wyjeżdżać na wakacje do rodziny. Nie będą się widzieć dobry miesiąc.
– Spoooko, doskonale rozumiem. Ah, wakacje. Wiesz co? Nie mogę się sam doczekać. Tęskniłem za włoską kuchnią i wstawaniem po dziesiątej…
– Jasna cholera… nie, dobra, zdążę. Gdzie mieliśmy się…
Zerwał się jak poparzony z łóżka i zaczepił nogą o kabel od ładowarki do laptopa. Zaklął szpetnie pod nosem i odkopnął ją bliżej łóżka. Po powrocie będzie musiał tu posprzątać. Drażnił go ten kabel. Musiał go sobie jakoś utknąć.
Co on będzie robił, do cholery, przez te dwa miesiące? To wydawało się zbyt spokojne. Coś będzie musiało pieprznąć.
Coś zawsze musiało.
Zawsze wstawał maksymalnie o ósmej. Tak, żeby mieć czas na wyszykowanie się przed zajęciami, jeżeli zaczynał je czasami po tej dziesiątej. Często wcześniej: to był jego stały, wyrobiony nawyk.
Psioczył pod nosem podczas rozmowy z Oddem, że przerżnął czas.
Potem sobie przypomniał, że pozwolił sobie na granie do czwartej nad ranem. Normalnie by wyłączył wszystko maksymalnie o pierwszej, ale… wciągnęło go.
Na serwerze zaczęła się wrzawa, bo Weylin i Aratshaa dostali głupawki, z której to Runin zaczął robić memy.
Rien tylko co jakiś czas wysyłał emotikonę popcornu.
Ulrich zaś dołączył do grona obserwatorów, odważnie zaznaczając swoją obecność gifem mężczyzny zerkającego przez lornetkę. Nie wiedział, w którym momencie sam się wciągnął w ten bajzel: chyba został gwiazdą dwóch memów na szybko klejonych przez Runina. W pewnym momencie odkrył, że dość ciężko było mu nie zacząć dusić się ze śmiechu, ale nie chciał budzić mamy.
Zresztą, to akurat wydawało mu się dość ryzykowne. Wciąż badał jej podejście: nie zostawał z nią nigdy sam na tak długo. Mama zawsze była cieniem ojca… albo w jego cieniu. On gdzieś zawsze naznaczał swoją obecność. On zawsze gdzieś był, jak duch. Nawet, jeżeli był teraz z daleka od nich i nie mógł się do nich zbliżyć.
Zapowiedział, że tak, wyrobi się w godzinę. Nawet niecałą: umiał bić rekordy i nie zapomnieć przy okazji swojego własnego łba w sytuacjach, w których musiał być gdzieś na już. Nauczyło go to… życie?
Chyba mógł to tak nazwać, jeżeli latami brało się udział w wojnie ze sztuczną inteligencją, w której liczyła się każda sekunda, a jednocześnie własny dom przypominał pole minowe.
Szybki prysznic. Chłopak z blizną na twarzy spojrzał na niego po przetarciu zaparowanego lustra.
Przełknął ślinę i oderwał wzrok.
Wpadł do kuchni, szybko zjadł ledwie dopieczonego tosta. Zarzucił na ramię plecak, poprawił koszulkę i zawiązał sznurówki trampek w przedpokoju.
– Mamo, wychodzę z Oddem! Wrócę do czwartej, i…
– Nie przejmuj się!
– Ale… mówiłaś, że ciocia…
– Dobra, ciotkę to zajmę, nie musisz się o to martwić.
Telefon zabrzęczał ponownie. Mama wychyliła się do przedpokoju. Ulrich krótko zerknął na wyświetlacz w celu sprawdzenia, czy to Odd i jak bardzo mógł być już spóźniony.
– Leć, leć. To pewnie Odd, niecierpliwi się.
– W-wrócę o…
– Daj spokój. Baw się dobrze!
Nie poznawał jej.
Nie umiał dopasować tego wszystkiego do siebie. Mama w nowym wydaniu, od rozwodu była kompletnie inna.
I to nie były wiadomości od Odda, tylko ping z serwera.
Wey_lin_53: To kto dzisiaj na rajd?
“Chętnie”.
Ale, zanim znowu będzie robił za klauna jako Beautiful_disaster… znowu trzeba było stać się tym starym Ulrichem. Poprawił włosy przy prawym oku i mógł wyjść na zewnątrz.
Miał poczucie, że wolność związana z byciem nie tak do końca znanym z imienia była w pewien sposób wyzwalająca… i uzależniająca.
Autorka: Morrigan