Epilog

Alika – You

——————————-

Tego dnia odwołali wszystkim zajęcia w Kadic. Ci, którzy nie mieli sił, bądź nie znali jej, mogli pozostać w internacie. Zawieszono kilka czarnych flag w odpowiednich do tego miejscach. W całej okolicy panowała cisza – jedynie wiatr nie pozwolił, aby okolice Paryża odczuwały taką pustkę, jaką w sercach miała pewna grupa ludzi.

Dzisiaj miało być ostatnie pożegnanie.

Nie każdy był na to gotowy. Rodzina zalewała się łzami od samego rana. Chusteczki były ich nieodłącznym elementem. Kilka osób pokusiło się o leki uspokajające, jednak nie każdemu one pomogły tak, jak powinny. Orszak pogrzebowy szedł powoli, spokojnie, w ciszy. Nikt nie komentował ubioru przybyłych, czy przeprowadzonego kazania przez lokalnego księdza. Każdy był skupiony na tym, aby godnie pożegnać dziewczynkę.

Laura Gauthier – 16-letnia uczennica Międzynarodowego Internatu Kadic.

Znaleziona martwa niecały tydzień temu w pomieszczeniu służbowym.

Powodem śmierci było samobójstwo, z nadmiaru nauki strzeliła w głowę.

Takie było oficjalne stanowisko rzecznika francuskiej policji.

Ci, którzy nie znali pani Einstein, byli zszokowani, jednak byli w stanie uwierzyć, że nie wyrobiła psychicznie nad narastającą wiedzą. Uważali ją za bardzo dziwną, ale piekielnie inteligentną osobę. Miała ogromne ambicje: chciała otrzymać stypendium naukowe i wyjechać do renomowanej szkoły językowej w Oxfordzie i kształcić się w dziedzinie fizyki kwantowej.

Jednak oni wiedzieli, że ktoś maczał w tym palce.

Tylko kto im w to uwierzył? Policja zamknęła śledztwo.

Kazali nie wracać do tematu i pogodzić się z faktami.

– Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz.

Po tych słowach bliscy po kolei rzucali kawałek ziemi na białą trumnę, która na sam koniec powoli zaczynała zjeżdżać w dół. Sama ceremonia sprowadziła sporą ilość tłumów, a w szczególności pobliskich mieszkańców. Jedni kojarzyli zmarłą, drudzy szanowali za spokój oraz bardzo dojrzałe zachowanie młodej damy. Przygotowali wspólnymi siłami ogromny wieniec jako wyraz uznania.

Rodzice nie mieli takiej świadomości. Wiedzieli, że Laura była bardzo ambitna i zależało jej na wyrwaniu się z murów Kadic. Nie docierało do nich tylko to, gdzie właśnie stoją. Nad trumną swojego jedynego dziecka. Łzy lały się z żalu, złości oraz pretensji do samych siebie. Dlaczego nikt nie zauważył, że z nią coś się dzieje? Dlaczego oni nie zwrócili większej uwagi na córkę?

– Moje kondolencje.

William podszedł jako jeden z ostatnich do rodziców ukochanej koleżanki. Do niego też nie do końca docierało, co się stało. Pielęgniarka z początku zabroniła mu uczestnictwa w ceremonii, jednak zaparcie chłopaka sprawiło, że został wypuszczony po końskiej dawce leków na uspokojenie. Miał być pod opieką jednego z nauczycieli na stażu – zapewnił jednak, że powróci bardzo szybko do Kadic i zdąży na obiad.

Został sam. Karawan pogrzebowy ułożył wszystkie kwiaty, po czym się spakowali i odjechali. Chłopak siedział na starej ławce, patrząc tępo w tabliczkę informacyjną. Mimo, że znali się bardzo krótko, to znał ją najlepiej ze wszystkich. Pamiętał każde spotkanie…

… szczególnie te, kiedy uświadomił sobie, że spotkali się po niefortunnym liście.

Czy żałował tego incydentu? Niekoniecznie – zmiana częściowo wyszła na dobre.

Czy żałował, że jej o tym nie powiedział? Też nie – jeszcze by go nie chciała znać.

– Nie wierzę w wersję policji, wiesz o tym?

Czekał kilka sekund w ciszy. Naiwnie liczył na odpowiedź od Laury, lub na jakiś znak.

– Dopadnę tego, który ci to zrobił, pani Einstein.

Autorka: Azize

Rozdział dwudziesty

Loreen – Statements

——————————————————————

ELITSA

– Nie, daj spokój… – mówię do niego, jednak i tak przychodzi, a następnie przytula. Nawet go nie odpycham, nie próbuję walczyć. Przede wszystkim William jest zbyt silny…

A może tego po prostu potrzebowałam? Sama nie wiem.

Przytula mnie przez kilka sekund. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz to miało miejsce. Nie byłam taka. Byłam twardą, bezczelną dziewczyną, która nie stroniła od papierosów oraz zabawy katanami w starej fabryce samochodów. Uwielbiałam się buntować przeciwko nauczycielom, a przede wszystkim dyrektorowi Kadic. Rodzice? Jedynie tłumaczyli się Delmasowi i go przepraszali za moje zachowanie. Próbowali ze mną rozmawiać, jednak bezskutecznie – nie chciałam ich wysłuchać. To była moja wina, że rodzice w Antalyi rwali sobie włosy z głowy, byle ich jedyna córka skończyła szkołę.

Jak to możliwe, że jeden ludzki gest sprawia, że cała mięknę?

Oj, Dunbar. Po co wybrałeś Kadic… mogłeś zostać w tej Anglii.

Ludzie się zmieniają. Tylko, czy ze mną jest na lepsze czy gorsze?

– Dzielna jesteś, Ellie. Wiesz o tym? – mówisz spokojnie.

Pierdolisz głupoty, chłopie.

– Bez przesady… – odpowiadam cicho. Niestety, ale William to usłyszał. Puszcza mnie ze swoich objęć, dalej patrząc prosto w oczy.

– Proszę Cię. Nic dziwnego, że byłaś typem samotnika… – komentuje Dunbar. Następnie bierze moją dłoń. Próbuję ją zabrać, jednak jest szybszy Całe szczęście, że umalowałam się wcześniej. Z pewnością jestem cała czerwona na policzkach, w dodatku nie ze zmęczenia. A może jednak ono do mnie dociera…

Tłumię w sobie ziewanie. Nadal jestem w szoku.

Nikt nie trzymał mnie za rękę – w taki sposób.

Jeszcze nikt nie był tutaj wobec mnie wyrozumiały.

– Ale nie jesteś z tym teraz sama, Ellie… – kontynuuje bardzo spokojnie, delikatnie przejeżdżając kciukiem po wierzchu lewej dłoni. Ciągle patrzę w jego szare oczy. Cały czas jestem skupiona na nim: nie zwracam uwagi na chłodne powietrze, które przedziera się do pokoju przez otwarte okno. Nie słyszę wyraźnej awantury trzech dziewczyn, najprawdopodobniej o kosmetyki lub chłopaka ze starszej klasy – nie mam pojęcia.

Uparcie patrzę tylko na Williama, jakby mnie zaczarował swoimi gestami.

Cisza. Wracam do rzeczywistości. Ktoś klasnął w dłonie i wszystko, co się wokół nas dzieje, zarówno czuję, jak i słyszę. W tym momencie powinnam mu odpowiedzieć.

Tylko… co mu odpowiedzieć…? Wiesz? Pomożesz? Pewnie nie…

Kiwam głową, jak w jakimś transie. Zupełnie, gdybym chciała jedną nogą powrócić do tego uczucia. Jednak nie udaje się to. Nie daję rady tego powtórzyć.

– Jutro wrócimy do fabryki. – odpowiadam, po nie wiem, jakim czasie.

– Jasne… Dobrej nocy… – zgadza się William, a następnie wychodzi z pokoju. Drzwi zamykają się same z małym, choć nieszkodliwym hukiem. Patrzę jeszcze na nie kilka… kilkanaście sekund.

Brr… zimno dziś. Nie znoszę zimy. Bardziej nas wtedy kontrolują w Kadic.

Dźwięk odpalanej zapalniczki działa na mnie całkiem uspokajająco, pomimo ujemnej temperatury na zewnątrz. Szybko zaczynam palić. Nie założyłam nic na siebie poza grubszą bluzą oraz cieplejszymi skarpetami, które bardzo często służą mi za kapcie. Ręce odrobinę się trzęsą, a nawet zauważam pierwsze czerwone ślady. Staram się nie szczękać zębami, chociaż bardzo to kusi. Nie potrzebna jest kolejna wpadka w szkole.

Zastanawiałaś się kiedykolwiek, jak powstał Xana?

Oczywiście, że niekoniecznie. Jakbym mało go miała.

Nie sądzisz, że nagły przypływ mocy jest podejrzany?

Połowa papierosa za mną. Większość popiołu trafiła na bluzę bądź kamienną posadzkę. Wypuszczam powoli powietrze pełne nikotyny, aby napawać się tym rytuałem, który uskuteczniam od dłuższego czasu. Zostało to częścią mnie. Bycie pyskatą, chętną do ucieczek oraz różnych innych problemów. W momencie, gdy zostałam tutaj przeniesiona, to czułam, że coś jest nie tak tutaj…

Tylko czy rodzice o tym wiedzieli i nie chcieli mnie ochronić?

Patrzę na zegarek: minęło czterdzieści minut od wyjścia.

Koniec na dziś. Gaszę papierosa, chowam do kieszeni i wracam.

– SENEL! – krzyczy ktoś do mnie. Odwracam się momentalnie. To Jim, najbardziej absurdalny nauczyciel, jakiego kiedykolwiek miałam okazję poznać. Czego on może chcieć ode mnie? Nie przypominam sobie, żebym mijała poprzedniego wieczoru. William także nie informował, aby został przyłapany na spacerowaniu po ogłoszeniu ciszy nocnej.

– Na co czekasz? Do mnie, w tej chwili! – woła mnie nauczyciel.

Przybiegam jak najszybciej, cały czas zastanawiając się, co takiego zrobiłam. Zaczęłam regularnie chodzić na zajęcia. Poprawiłam oceny, przestałam aż tyle wagarować. Uczyłam Dunbara włoskiego, tak jak poprosił mnie o to pan Caggia. Co tym razem zrobiłam?

Stoję przed nauczycielem. Patrzę na niego lekko z góry, co mnie odrobinę peszy. Niemal zawsze otrzymuję wtedy komentarze, że nie traktuję ich słów na poważnie. No dobrze… czasem tak było. Ale się zmieniłam, na dobre. Tak mi się wydaje…

– Poprowadzisz rozgrzewkę.

Oddycham z ulgą, uśmiechając się. Jim jedynie przygląda się posępnie, a następnie wychodzi z sali gimnastycznej. A ja wykonuję ćwiczenia: tak jak mi kazano. Z ogromną radością oraz chęcią do działania. Zupełnie, jakbym coś rano wzięła, zanim poszłam na śniadanie. Coś, czyli wesołą tabletkę, lub małpkę na rozbudzenie.

– Gotowa na dzisiejszy sprawdzian? – pyta mnie William przed salą od matematyki.

– Powiedzmy. Nie lubię rachunków. – odpowiadam z mniejszym entuzjazmem.

– Proste to, daj spokój. Kto da radę jak nie ty!

– Zmieniłeś zawód? Zamiast cwaniaka zostajesz trenerem?

– Ktoś musi ciebie zmotywować. A ja tego lepiej nie zrobię! – komentuje zadowolony z siebie. Mimowolnie uśmiecham się bardzo szczerze. Fakt, Dunbar jest bardzo często irytujący, jednak potrafi poprawić humor swoim zachowaniem. Wymierzam mu przyjacielskiego kuksańca, jak zawsze.

– Już się tak nie panosz, panie motywacjo – mówię ze śmiechem.

Nagle w całej szkole rozlega się alarm, który wszystkich wyrywa z codzienności. Syreny wyją przez wszystkie megafony szkoły. Uczniowie automatycznie zaczynają zbierać swoje rzeczy, jeden po drugim. Hałas wdziera się do uszu, jak wiertarka. Nikt nie wie, co się dzieje. Patrzę na Williama pytająco, a on tak samo na mnie.

Do czasu, jak rozpoczął się krzyk. Nienaturalny, jak z jakiegoś koszmaru.

Zdanie piekielnie proste, jednak nie każdy je rozumie – w tym i ja.

Czas ucieka, sekrety muszą zostać ujawnione…

Komputerowy wrzask, przemieszany z alarmem powtarza się jeszcze przez dobre kilka minut. Zaczyna się panika – każdy chce za wszelką cenę uciec ze szkoły. Ludzie się przepychają, niektórzy się potykają. Wtem ktoś łapie mnie mocno za lewe ramię i ciągnie ze sobą. Kątem oka widzę, że to William. Prawie się przewracam, jednak ściana ratuje mnie przed mocnym upadkiem. Zatrzymujemy się w małej wnęce, w której nikt nas nie zepchnie.

– Co się tutaj odpierdala?! – krzyczę, żeby w ogóle mógł mnie usłyszeć.

– To Xana.

– Jak kurwa Xana?!

– Widziałem ten cytat jadąc do Kadic.

– I TERAZ TO MÓWISZ?! KURWA, CHŁOPIE.

– Idę szukać Laury – mówi, bagatelizując mój krzyk. Czuję, jak w żyłach gotuje się krew, a w oczach złość bije na kilometr. Mieliśmy być ze sobą wszyscy szczerzy. Każdy, nawet najmniejszy znak sygnalizujący coś niepokojącego, miał zostać przekazany. Można było tego uniknąć. Tego, że właśnie sekrety dotyczące Xany mogą zostać ujawnione.

Tylko… co on chciał tym osiągnąć? Tak długo się ukrywał, nie dawał o sobie znać.

Wystraszył się? Chciał pokazać swoją siłę, którą zaczął tworzyć od śmierci Hoppera.

Laura. To jej właśnie chce się pozbyć. Dzięki niej kolejne karty zostały odkryte.

– Nie. Ja po nią pójdę. To ja was w to wciągnęłam.

Nie czekając na reakcję Williama, opuszczam go i biegnę na piętro, naprzeciw wszystkim pozostałym, którzy uciekali ze szkoły. Przeciskanie się przez wszystkich spowalnia mój plan, ale na pewno go nie odrzuca. Nie mogę pozwolić na to, aby cokolwiek się Laurze stało. Obiecałam to jej rodzicom: będę ją chronić. Za wszelką cenę.

Podchodzę do piętra dziewczyn. Nikogo nie ma – stoję tylko ja. Nagle gasną wszystkie światła, nic nie widać. Szukam po omacku w kieszeniach telefonu. Przy kilku próbach odpuszczam: został on w plecaku, a ten gdzieś się zawieruszył podczas alarmu.

Coś syczy. Odwracam się automatycznie w kierunku przerażającego dźwięku. Próbuję cokolwiek zauważyć, ale bezskutecznie – nie ma wokół żadnego większego źródła światła. Oby nie było za późno, oby nie było za późno…

Coś we mnie wbiega. Upadam na ziemię od razu. Czuję, jak blizna pulsuje. Chcę krzyczeć, ale nie mogę, dziwna kreatura zaciska mi gardło. Boli, cholernie boli. Nie mogę nic zrobić, wszystko jest bez mojej kontroli. Powoli dociera do mnie, co się stało.

Złapał mnie. Już po raz drugi. Po raz drugi nie mam kontroli. Jestem tego laleczką.

Próba ruchu aparatu mowy. Raz, dwa, raz dwa.

Próba ruchu kończyn. Jedna, druga, trzecia, czwarta.

Wszystko działa jak należy. Można działać.

Co się dzieje? Dlaczego ja to słyszę? Moja własna głowa to mówi?

Wybrana jednostka jest wysoka, szczuplutka, ale bardzo zwinna. Nie boi się wyzwań. Będzie idealna do ukazania sekretów panienki, która polubiła się z komputerem Franza. Wreszcie świat pozna o niej prawdę. Wydawała się niewinna, jednak iloraz inteligencji przerastał większość tych głupich dzieciaków z Kadic. Jest za dużym zagrożeniem dla mnie. A mnie nigdy się nie traktuje pobłażliwie.

Czy on właśnie mówi o Laurze? Czy o mnie?

Ruszamy. Idziemy do pokoju dziewczęcego numer 23. Pukamy, drzwi otwiera wybrany cel. Głosem jednostki mówimy, że trzeba jak najszybciej opuścić Kadic. Zaprowadzimy ją do miejsca, gdzie zostanie dokonana egzekucja. Na moich zasadach.

NIE! NIE! NIE!

Dziewczyna nie zwraca większej uwagi na zachowanie jednostki. Ruszają dość pokaźnym tempem na sam dół. Już mają wychodzić na zewnątrz, jednak mocno bierzemy ją za nadgarstek i ciągniemy do pomieszczenia dla pracowników. Jestem zaskoczony, że nigdy nie znaleziono tego przejścia. Z pewnością by to ułatwiło całej trójce wycieczki do fabryki.

Naprawdę można było tam iść…?

Cel zaczyna nabierać podejrzeń. W ogóle nie kojarzy tej drogi jako przeciwpożarowej. Zaczyna zadawać niewygodne pytania. Strasznie męcząca jednostka. Wymądrza się, że zachowujemy się nieodpowiedzialnie i powinniśmy jak najszybciej dołączyć do reszty uczniów podczas ewakuacji.

Zostaw ją! Zostaw! Już mnie się pozbądź, ale nie jej!

Pora się ujawnić. Uderzając prawą pięścią o lewą, otwartą dłoń, drzwi zamykają się z hukiem. Nie umyka to uwadze celowi operacji. Zamykamy oczy na kilka sekund. Cel zaczyna krzyczeć do nas, czy coś się z nami dzieje. Próbuje nas ocucić. Potrząsa naszymi ramionami i woła po imieniu.

Jestem tutaj, Laura! Jestem! Wiem, że tego nie słyszysz, ale uciekaj!

Wybrana jednostka próbuje jej pokazać, aby zaczęła uciekać w głąb przejścia. Próbuję wszystko udaremnić. Niestety – nie wszystkie sygnały zostały przeze mnie zablokowane. Inteligencja celu ułatwia zrozumienie powagi operacji i zaczyna biec. Tworzę jednak pole elektromagnetyczne, które ją może bardzo łatwo zabić. Nie chcemy tego aż tak szybko. Pamiętamy, że to ma być egzekucja, a nie przypadkowa śmierć.

ZOSTAW JĄ W SPOKOJU! NIE DOTYKAJ JEJ!

Otwieramy oczy. Wybrana jednostka posiada aktualnie mój symbol zamiast normalnych źrenic. Stoimy i czekamy na reakcję celu – nie trzeba było długo stać w miejscu. Cel zdaje sobie sprawę, co zaraz nastąpi. Krzyczy, błaga o litość. Nie jesteśmy tym w ogóle wzruszeni. Nie woła imienia jednostki, czym zaczyna nas drażnić. Zależy nam, aby każdy wiedział, kto został jej katem.

Jesteś skurwysynem. Zdechniesz bardzo szybko, ty gnoju!

Wyciągamy z płaszcza pistolet drugiej potencjalnej jednostki. Jest to Glock 17 gen 3, austriacka precyzja. Celowo wtedy postawiliśmy ten model dla niego. Tym razem okazaliśmy się cwani i tym samym broń zabraliśmy podczas jednego spotkania. Odbezpieczamy narzędzie zbrodni. Szybko i bez większego hałasu. Wymierzamy w cel.

BŁAGAM, NIE! STRZEL MI W GŁOWĘ, ALE NIE W NIĄ!

Stoimy niewzruszeni. Patrzymy, jak cel zaczyna panikować. Cofa się, a my idziemy nadal za nim. Spacer nie trwa długo, ponieważ pole elektromagnetyczne nadal funkcjonuje i świszczy, kiedy tylko cel do niego podchodzi. Spogląda nam w oczy, prawdopodobnie godząc się ze swoim losem. Nikt nie kazał jej grzebać w Superkomputerze. Za błędy się płaci.

Nie…

Rozpoczyna się seria strzałów. Pierwsze trzy są nietrafione – wybrana jednostka zaczyna się szamotać, aby tylko nie zrobić krzywdy. Walczymy, aby przestała się tak buntować. Przecież została wybrana. Powinna się czuć dumna z tego, co właśnie robi. Zostanie wielką bohaterką.

Przepraszam… tak bardzo ciebie przepraszam…

Jednostka dzięki naszej sile się poddaje. Padają już konkretne strzały. Cel został usunięty w czasie dłuższym, niż został zaplanowany. Operacja zakończona sukcesem. Pole elektromagnetyczne znika. Broń zabieram ze sobą. Jednostka może być już wolna. Na jakiś czas to jest koniec.

Co ja zrobiłam… gdzie on jest… kręci mi się w głowie…

Xana – Trójka nastolatków. 1:0

Autorka: Azize

Rozdział dziewiętnasty

Tom Salta – Welcome to Blackreef

——————————————————————

WILLIAM

Jak dobrze, że chociaż jedna osoba z naszej trójki ma trzeźwy umysł i pamięta o kodach.

Stałem wtedy jak zaczarowany, jak tylko zobaczyliśmy pikselowego wroga, którego normalnie razem z Elitsą musimy za wszelką cenę pokonać, aby symulacja została zaliczona, a statystyki zostały wyszczególnione. Czy ten krzyk był w ogóle powiązany z pojawieniem się nieprzyjaciela? Co się tam w ogóle wydarzyło, że na kamerach widzieliśmy, jak nasza Cirilla ucieka?

I najważniejsze: czy to nie było ostrzeżenie prosto od Xany?

Powrót do przeszłości…

Siedzimy w trójkę w pokoju Elitsy. Jako jedyna od nas ma pokój na wyłączność. Jest niewielki, ale chociaż ona może spać spokojnie, bez żadnego współlokatora chrapiącego nad uchem. Laura siedzi przy biurku z otwartym laptopem. Ja za to siedzę na skraju łóżka Turczynki. Ta leży na brzuchu, chcąc dyskretnie pokazać, abyśmy już sobie poszli do siebie. Był już późny wieczór. Jednak nikomu nie chciało się spać po włączeniu programu. Drugi raz byłem świadkiem, jak pochłaniało mnie oraz wszystko dookoła białe światło wybiegające z superkomputera.

Nie wszystko wróciło do normy.

Nigdy dla nas nie wróci.

– Xana chciał nas przestraszyć – tłumaczy Laura, stukając paznokciami w klawiaturę laptopa. Pomimo tego, że jest od nas młodsza, to mówi wszystko z powagą oraz spokojem. Zupełnie, jakby przewidziała całe zdarzenie. Niesamowite.

– Udało mu się bardzo dobrze… – odpowiada Elitsa, która dla odmiany bawi się kostką Rubika. Nawet nie wiedziałem, że takową posiada. Nie odzywam się jednak, żeby jeszcze bardziej jej nie zdenerwować. Wystarczająco dużą odpowiedzialność wzięła na siebie tego wieczoru, idąc sama zobaczyć ten podejrzany huk w fabryce.

– Nie pierwszy, nie ostatni raz się tak zachował. To jego gra. Na jego zasadach. – mówi blondynka, nie patrząc na nas.

– A co dalej będzie? Strzały? Latające nad szkołą bombowce? A może zorganizowana mafia? – krzyczy Ciri, która przestaje układać kostkę. Następnie siada po turecku. – Jemu odpierdala, coraz bardziej. Zanim poznaliście tę zakichaną fabrykę, to był bardzo spokojny.

– Powiedz coś więcej.

– Nie organizował takich akcji. Raz tylko mnie przestraszył swoją wysłanniczką oraz paskudnym krukiem. Tylko tyle. Nie przeszkadzało mu grzebanie w superkomputerze, starych maszynach oraz przechowywaniu nielegalnych substancji…

Patrzymy z Laurą na dziewczynę. Ja z mniejszym zaskoczeniem, niż kuzynka Elitsy.

– No co? Spokojnie, nielegalnie dla naszego wieku. Siedzieć nie pójdziemy.

Gauthier odpuszcza, wyraźnie spokojniejsza po zapewnieniu od białowłosej. Niesamowite, że wystarczy tylko jedno wytłumaczenie, aby zamknąć temat. Swoją drogą, ciekawe, co tam było faktyczne chowane, poza piwem, czy dodatkowymi papierosami. Może jakieś produkty ze środkiem CBD… gdyby ktoś wyczuł zielsko, to od razu zawiadomiliby policję. A media? Rzuciły by się bez żadnych oporów na Kadic, które już miało wcześniej problemy na karku.

– Xana musi brać jakąś moc, skoro wcześniej siedział cicho – komentuję rozmowę kuzynek.

– Jak wyglądała ta cała wysłanniczka? – pyta Laura, kompletnie nie zwracając na mnie uwagi. Nie wie jednak, że także ją widziałem. Unoszę brwi, a następnie odpowiadam za Elitsę, która już rwała się do odpowiedzi.

– Ciemnofioletowe włosy i usta. Blada twarz. Zielone oczy, a zamiast źrenic znaki Xany. Idealne, śnieżnobiałe zęby… – odpowiadam ze szczegółami, jednak z każdym kolejnym elementem mimowolnie uśmiecham się. Ona była naprawdę piękna. Mógłbym się z nią ożenić. Nawet wtedy, kiedy zmieniła swój wygląd i jej oczy wyglądały jak opętane. Urokiem zdobywała moją osobę w pełni.

Nie umyka to uwadze Laury, która odwraca się i dalej coś pisze na laptopie. Elitsa tłumi śmiech, czego kompletnie nie rozumiem. Co takiego zrobiłem? Tylko odpowiedziałem na pytanie o wygląd anioła, który pomaga ślepo Xanie. Człowiekiem nie była, z pewnością. Była zbyt idealna na zwykłą dziewczynę z sąsiedztwa.

– Kamery, które zachowały jeszcze kilka sekund przed zniszczeniem ukazały, że to mogła być ona. – mówi blondynka, patrząc tylko na swoją kuzynkę. Nie rozumiem jej nagłej zmiany zachowania względem mnie, ale nie odzywam się. Obserwuję, jak dziewczyny rozmawiają ze sobą.

– Zabił ją…?

– Bardziej pozwolił odejść…

– Jak jakiemuś duchowi…

– Dokładnie…

Wstaję, żeby rozprostować kości. Chociaż ta tajemnicza istota z fabryki, której zwierzęciem domowym był wścibski kruk działała po przeciwnej stronie, to zrobiło mi się jej szkoda. Ona była zaślepiona tym programem, który obiecywał jej pola Elizejskie oraz krainy mlekiem i miodem płynące. Pewnie poczuła się doceniona, że może jakoś pomóc, nawet po śmierci…

Jeżeli to w ogóle był wcześniej człowiek.

– Xana był na tyle silny, aby zacząć działać sam. Pozbył się wadliwego ducha. Wyrzucił do śmieci – komentuję po raz drugi, ale tym razem chłodniej, jak wcześniej. Może te opisy oraz uśmiech marzycielski sprawił, że zostałem wykluczony z dyskusji? Nie wiem, choć się domyślam.

Ale czy to właśnie oznacza, że nie jestem na aż tak straconej pozycji, jak myślałem?

Pomyśl, Dunbar. Przecież normalnie by olała ten temat, zamiast tak kręcić nosem…

Laura taka nie jest. Nie zachowuje się w ten sposób. Albo po prostu przesadzam.

– No dobra, ale jak to się łączy z tym ninją od ćwiczeń?

– Mógł go dużo wcześniej przygotować.

– A tę zjawę-pomocniczkę przypadkowo zabić?

– Mógł. To tylko program. On też robi błędy.

Elitsa nie odpowiada. Widać jednak, że nie jest pewna słów pani Einstein. Też nie mogę uwierzyć w to, że Xana postanowił się tak łatwo wsypać trójce nastolatków. Chyba, że chciał, aby tylko jedna osoba zobaczyła, co się stało w dalszej części fabryki. A następnie jak najszybciej się jej pozbyć tak, jak swojej wspólniczki.

Dziewczyny dalej dyskutują zawzięcie o tym, co miało miejsce przed włączeniem Powrotu do Przeszłości. Laura analizuje informacje, które wydobyła ze znalezionych jakiś czas temu przez nas nagrań od człowieka o pseudonimie Franz Hopper. Czy też jak kto wolał mówić – Waldo Schaeffer.

– Nasilają go ludzie. Tych, których sobie wybiera.

– Czyli większość tego chorego Internatu…

– Nie przesadzasz?

– Oczywiście, że nie! Każdy tutaj nie bez powodu trafił.

– Widzieliśmy tylko Ulricha pod kontrolą Xany.

Elitsa znowu milczy. Widzę, że chce coś powiedzieć swojej kuzynce. Uświadamia sobie jednak, że nie chce tego zrobić. Wszystko wskazywało na to, że ona nie wie o tym, że oboje zostaliśmy dotknięci oraz naznaczeni przez Xanę. Mamy dziwne znamiona w różnych miejscach.

Ja swoje mam na lewym nadgarstku – zodiakalne bliźnięta.

Elitsa swój posiada po prawej stronie szyi – wygięty łuk.

Tylko Laura nie otrzymała z naszej trójki trwałego oznaczenia dzięki Xanie. Jednocześnie wie o nim najwięcej w najkrótszym czasie. Nawet białowłosa nie posiadała takiej wiedzy, jak panna Gauthier. Gdyby nie ona i jej zainteresowanie fizyką kwantową oraz komputery, nie moglibyśmy w ogóle trenować swoich umiejętności. Też nie przewiedzielibyśmy, że ktoś grasuje w fabryce i najprawdopodobniej jest opętany przez naszego wspólnego wroga. Nawet nie znalibyśmy części sekretów, jakie skrywała ta magiczna wysepka, wcześniej znana jako fabryka samochodowa.

To jest niepokojące. Może być jako pierwsza zaatakowana.

Czy powinniśmy jej o tym powiedzieć? Czy znowu milczeć?

Nie mogę jej znowu okłamać. Już raz mnie przyłapała.

Ale też nie mogę zawieść Cirilli, która mi naprawdę ufa.

– Wiesz co… Elitsa ma trochę racji. Ludzie nie wiedzą o nim nic, ale on o nich wszystko. – zaczynam mówić tak składnie, jak potrafię. Patrzę na białowłosą. Ta daje mi głową znak, abym kontynuował. Znów patrzę na Laurę. W końcu zaczyna mnie słuchać, a nie ignorować.

– Do rzeczy. – komentuje ze skupieniem.

Nie mogę się przemóc. Prosta odpowiedź, a czuję, jak dłonie w kieszeni bluzy zaczynają się trząść. Przez kilka sekund w pokoju trwa cisza. Przerażająco długa cisza na informację, która może ją mocno zaskoczyć.

– Mnie raz opętał Xana – powiedziała dziewczyna zupełnie tak, jakby to była normalna rzecz i się jej w ogóle nie wstydzi. Ja za to wręcz przeciwnie. Czuję się jak amator, który dał się złapać jak małe dziecko. Mimo, że wcześniej nie wiedziałem o jego istnieniu.

– Przypadkowo to się stało. – dodała Elitsa.

– Dopiero teraz mówisz?! – krzyczy Laura, uderzając pięścią w bok krzesła. – Zdajesz sobie sprawę, że to jest kluczowa informacja dla całej szopki z poszukiwaniami?!

– Owszem, zdaję. – odpowiada białowłosa bardzo spokojnie.

– Ja wiedziałam o tym, jak bardzo jesteś nieodpowiedzialna, ale żeby aż tak?

– A ty jesteś sztywna, ale siedzę cicho, droga kuzynko. – dopowiada dziewczyna, po czym krzyżuje ręce. – Zamierzasz dalej się tak dąsać, czy pozwolisz mi opowiedzieć wszystko od początku, do samego końca? Nie tylko tobie zależy na rozwiązaniu tajemnicy fabryki i profesora Schaeffera.

Laura nie odpowiada. Jedynie wzdycha dwa razy głośno, licząc do dziesięciu. Skąd to wiem? Widzę po jej minie. Zawsze tak robi, jeżeli ktoś ją porządnie zdenerwuje. Czyli nasza dwójka przede wszystkim. Z reguły jest raczej spokojną osobą. Udowodniła to podczas pogróżki wieczornej od Xany.

– Proszę, mów. – mówi blondynka bardzo chłodnym tonem. Wolę się jak na razie nie odzywać, dla komfortu psychicznego. Wystarczająco dzisiaj dałem ciała podczas tych ustaleń.

Po kilku sekundach ciszy Elitsa bierze głęboki oddech, a następnie zaczyna tłumaczyć. Widzę po jej twarzy, że jest tym zestresowana. Nie chce tego opowiadać, ale musi. Mleko się rozlało. Sam się zastanawiam, czy objaśnić mój pierwszy kontakt z Xaną.

– To było pod koniec szkoły, mniej więcej rok temu. – zaczyna mówić. Wzrok kieruje w ziemię. – Zbliżał się koniec semestru, a w klasie mieliśmy dość nauki. Postanowiliśmy wybrać się z paroma osobami na wagary. Głównie starsi, bo mój i Dunbara rocznik nie kwapił się do opuszczania zajęć… – dodaje z przekąsem.

No tak, typowa Elitsa. Złośliwości nie może sobie odpuścić, inaczej zwariuje.

– Była nas czwórka. Zanim zaplanowaliśmy wyjście ze szkoły, pokazałam im fabrykę. – wspomina, po czym wyciąga spod biurka lekko zakurzony rulon. Rozwija go, a naszym oczom ukazuje się niezwykle dokładna mapa. Styl pisma wskazywał, że to Ciri ją narysowała kilka lat wcześniej.

– Dokładnie w ten sposób. Pracowałam nad tym miesiąc, ale było warto. Dzięki temu nauczyłam się topografii na pamięć i nie gubię się w tym miejscu. A jak sami zauważyliście, to nie jest trudne… – Może dla ciebie. – wtrąca się Laura, kręcąc nosem na całą historię.

– Daruj już sobie… – dogryzam blondynce.

Nagle dziewczyny spoglądają na mnie zaskoczone. Sam się sobie dziwię. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek zareagował na złośliwości pani Einstein. Z reguły jestem właśnie po jej stronie. Mimo, że z Elitsą złapałem kontakt wcześniej i lepiej jest nam się dogadać. Chociaż smród papierosów jest dość męczący, jak przesadzi. A nie wszystkie perfumy to zakrywają: zwłaszcza, jak jest ich za dużo.

– Pokazałam im najbezpieczniejszą trasę, żeby nikt nas nie przyłapał. Szczególnie Jim, który wtedy jeszcze bardzo aktywnie pilnował całego Kadic. Pewnie wolałby teraz o tym nie mówić…

Śmiejemy się. Poza nią. Ona ciągle jest śmiertelnie poważna i skupiona na tym, co się zaraz dowie od swojej kuzynki, która wciągnęła ją w ten cały teatr nowego pokolenia Sherlocka Holmesa. Od razu robię się poważny. Jednak to nie jest czas na żarty.

Czy ja właśnie sobie teraz nie zaprzeczam?

Oczywiście, że tak – gadam głupoty.

Czy jestem po stronie słodkiej blondynki?

Oczywiście, że tak – co mnie kurwa martwi.

– Co się stało dalej? – pytam Elitsę łagodnie. Nie chcę, aby czuła się tak źle, jak aktualnie jest.

– Wbiegliśmy kanałami do fabryki. Staliśmy w sali katedralnej, tym największym pomieszczeniu. Wyciągnęliśmy papierosy oraz piwo. Wcześniej mnie poprosili, za drobną opłatą, żeby pochować te rzeczy, co też zrobiłam.

– Ale jak to kupował…?!

– Normalnie. Życie to nie tylko ekran od komputera – przerywa białowłosa swojej kuzynce. Ponownie bierze głęboki wdech. Spoglądam kątem prawego oka na jej ręce. Delikatnie się trzęsą, jednak sprytnie chowa je w kieszeniach od bluzy.

– Kontynuuj.

– Zaczęliśmy świętować udane wagary. Dwóch starszaków postanowiło zapalić zielone. Właśnie wtedy pojawił się po raz pierwszy…

– Ale… – przerywa Laura, jednak pokazuję jej gestem, aby nic nie mówiła. Jeszcze chwila i wszystkiego się dowiemy. Poznamy genezę tego, dlaczego aktualnie się przyjaźnimy oraz chcemy przewidzieć działania wirusa.

– Wszyscy myśleli, że to tylko efekt po czerwonych oczach. Ale… wszyscy ją widzieliśmy. Z początku ignorowaliśmy czarną chmurkę. Nagle podleciała ona w moją stronę i powaliła mnie na ziemię…

Teraz Elitsa patrzy na mnie. Utrzymujemy kontakt wzrokowy. Nie wiem, czy to jej jakoś pomaga, ale dyskretnie kiwam głową, żeby Gauthier tego nie widziała.

– Nie pamiętam, czy uderzyłam się w głowę, ale czułam jego obecność. Ponoć moje oczy zapełniły się jego logiem. Pozostali wagarowicze tak się przestraszyli, że zaczęli uciekać po częściach fabryki. Kompletnie innymi drogami, niż tymi, które im wskazałam…

– Zaatakowałaś kogoś? – pytam.

– Właśnie nie. Bali się, że przez ich głupie pomysły umarłam. – odpowiada z lekkim śmiechem w głosie. Poprawia jej się humor, to dobrze. – Tylko moja własna głupota sprawi, że kiedyś zniknę. Ale nigdy cokolwiek innego…

Uśmiecham się delikatnie. Laura uparcie jest śmiertelnie poważna. Niepokoi mnie to.

– Pod jego kontrolą… nie czułam nic. Żadnych otarć, zadrapań, uderzeń w różne części ciała… Zupełnie, jakbym wraz z jego mocą otrzymała niezniszczalny pancerz. Szłam w kierunku windy. Sama z siebie. Nie kazał mi tego robić…

– Albo też się nie buntowałaś.

– Możliwe – komentuje Elitsa moją wypowiedź. – Właśnie wtedy odkryłam superkomputer oraz sekretne laboratorium. Z jego pomocą potrafiłam bez problemów pisać kody. Wcześniej tego nie umiałam, nie chodziłam w ogóle na zajęcia informatyczne. Odkryłam działanie Powrotu do Przeszłości. Kliknęłam to na życzenie.

Dziewczyna siada na swoje łóżko po raz drugi.

– Ja wszystko pamiętałam. Wagarowicze nie. Uznali, że zwariowałam i mnie zostawili. Ich strata. Oni nie wiedzą nic o sprawdzianach.

„Nie powiedziałbym, że taka strata” – myślę, jednak tego nie mówię. Nie potrzebny jest konflikt w naszej grupie. Tylko nasza trójka wiedziała coś więcej na temat Xany i tak powinno zostać. Jest informatyczka, krętaczka oraz mężczyzna.

Och, to brzmi tak tandetnie, Dunbar. Nic dziwnego, że tak podpadasz tej dziewczynie.

Cisza. Czekamy na ciąg dalszy opowieści, ale na tym kończy się rozdział od białowłosej. Nic już więcej nie mówi – jedynie głośno ziewa. Nic dziwnego: opowieść o tym, jak została uwikłana z paskudnym wirusem i tym samym do niej dołączyliśmy nie jest czymś przyjemnym.

– Więcej grzechów nie pamiętam. A teraz idźcie już. Za dużo się dzisiaj stało. Musimy się wyspać. – mówi Elitsa na sam koniec.

– Ja nie idę spać. Muszę to przejrzeć. Krok po kroku… – komentuje blondynka, nie wiadomo, czy do siebie, czy do nas. Po chwili zabiera swoje rzeczy i zamyślona wychodzi z pokoju. Próbuję zrozumieć jakąkolwiek logikę, ale chyba jej nie ma.

Zostaję jeszcze chwilę z Elitsą. Mimo, że z początku się upiera, to dostaje ode mnie przytulasa.

Autorka: Azize

Rozdział osiemnasty

Maneskin – New Song

————————————————-

ELITSA

– Brawo! Pokonałaś wroga szybciej, niż ostatnio! – pochwala Laura, klaszcząc w dłonie.

Kładę się na ziemię, próbując uspokoić oddech. Ten trening mnie całkowicie wykończył. Zauważyłam, jak wiele rzeczy po prostu nie potrafię. Cały czas myślałam, że doskonale atakuję z zaskoczenia i osiągam swój cel. Tymczasem zwykły program pokazał, jak bardzo się pomyliłam.

– Dzię…kuję… – odpowiadam zdyszana.

– Masz dosyć spory progres. Pierwsza walka nie poszła ci zbyt dobrze.

Odwracam w lewo głowę, patrząc z byka na swoją kuzynkę. Ciekawe, jak ona by sobie poradziła z jednookim ninją, mając na obronę tylko notatki komputerowe na srebrnym tablecie. Ona tylko widzi moje poczynania. Może wyświetla się czas, styl walki, mocne i słabe strony zawodnika?

Jednak ma rację pod jednym kątem. Pierwszy trening był w moim wykonaniu beznadziejny. Co z tego, że ją wcześniej skończyłam, skoro jakościowo znacznie odstawałam od Williama? Z pewnością poradził sobie lepiej, strzelając do wroga.

Laura siada po turecku obok mnie. Ja nadal leżę na plecach i wpatruję się w kuzynkę. Zwracam uwagę na jej niebieskie oczy. Są bardzo podobne do mojej mamy. Co ciekawe – nie jesteśmy siostrami. Chociaż chwilami mam wrażenie, jakbym całe życie z nią spędziła.

– Elitsa? – pyta mnie dziewczyna.

– Słucham.

– Dlaczego nie chciałaś mi nic wcześniej powiedzieć o Xanie?

To pytanie sprawia, że nie wiem, co powinnam jej odpowiedzieć. Od czego konkretnie zacząć tłumaczenie. Jak powinnam ugryźć temat, żeby jej nie urazić – wiem, że jest ona bardzo delikatna. Chwilami, jakby jedynym przyjacielem jest właśnie srebrny tablet w brązowej torbie i nie dopuszczała do siebie innych rzeczy, czy też ludzi.

– Żyjesz?

– Tak – odpowiadam, a następnie obracam głowę i widzę na jej twarzy zaciekawienie.

Chciałam dla ciebie dobrze. Ten wirus zacznie niszczyć ci życie, drogie dziecko!

– Nie byłyśmy zbyt ze sobą zżyte – odpowiadam jednym ciągiem.

Laura unosi prawą brew w górę. Czułam, że nie uwierzy w to, co jej powiedziałam. Inaczej nie można wyjaśnić mojego zachowania. Oddech powraca do normy. Nadal czuję mięśnie, które mają w tym momencie temperaturę piekielnych kręgów. Szczerze?

To było mi potrzebne. Za dużo się dzieje wokół. Niekoniecznie pozwoliło mi się to w pełni uspokoić, ale zawsze myśli uciekały z każdym kolejnym siekaniem katany, czy rzutem sztyletu. Pani Einstein zaczęła wreszcie wychodzić do ludzi. Chociaż od Williama non stop próbuje uciec… A widać gołym okiem, że ich do siebie ciągnie.

– A teraz? Jak jest? – pyta śmiało blondynka. Spoglądam na nią. Była przejęta. Nawet za bardzo.

– Normalnie. Jest czwartek.

– Ale ty jesteś tępa…

Uśmiecham się. Zawsze lubiłam wbijać szpilki w żebra swojej kuzynce. Na szczęście ona nie jest taka, jak ja. Nie lubi żadnej złośliwości ani bezczelnych komentarzy. A ja z tego żyję. Nie zawsze, ale nie potrafię funkcjonować bez wrednych słów do kogokolwiek.

– To jak? Dowiem się? – dopytuje Laura. Spoglądałam w górę. Słońce z samego rana przebiło się przez chmury i dominuje, o czym świadczą promienie światła opadające na największe pomieszczenie fabryki, w którym się znajdujemy.

Kombinuj Elitsa, kombinuj…

Cisza. Prawda była taka, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, że tak naprawdę chciałam ją chronić. Po sobie zauważyłam, że świadomość o istnieniu Xany źle na mnie wpłynęła. Właśnie wtedy zaczęły się pierwsze papierosy oraz inne używki – mniej lub bardziej szkodliwe.

Byłam z tym sama. Wyżywałam się na siłowni, jak sobie nie radziłam. Była to swojego czasu karta ochronna. Jesteś wściekła? Idź na siłownię i pięćdziesiąt razy uderz w worek. Potem czterdzieści razy skocz na skakance. A na sam koniec truchtem do Kadic, żeby nikt nie zauważył twojej nieobecności.

Kombinuj Elitsa, kombinuj…

Cisza. Prawda była taka, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, że tak naprawdę chciałam ją chronić. Po sobie zauważyłam, że świadomość o istnieniu Xany źle na mnie wpłynęła. Właśnie wtedy zaczęły się pierwsze papierosy oraz inne używki – mniej lub bardziej szkodliwe.

Byłam z tym sama. Wyżywałam się na siłowni, jak sobie nie radziłam. Była to swojego czasu karta ochronna. Jesteś wściekła? Idź na siłownię i pięćdziesiąt razy uderz w worek. Potem czterdzieści razy skocz na skakance. A na sam koniec truchtem do Kadic, żeby nikt nie zauważył twojej nieobecności. I tak czasem dzień w dzień. Nawet, jak ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, to głowa wręcz pulsowała z nadmiaru złości.

Jak mam jej wyjaśnić, że nigdy, ale to przenigdy, nie chciałam jej sprowadzić na złą drogę?

– Niedługo zobaczysz – odpowiadam od niechcenia, po czym wstaję z podłogi. Otrzepuję się z niewidzialnego kurzu. Nie patrząc na panią Einstein, kieruję się do wyjścia. Wiem, strasznie chamskie zachowanie. Nawet, jak na mnie.

– Pozwolisz, że zostanę jeszcze…

– Wykluczone. Pakuj notatki.

– Zaufaj mi!

– Czas do zbiórki panny Gauthier, dwie minuty!

Pomyśleć, że minął już drugi miesiąc, odkąd o Xanie wie trójka nastolatków.

Zaraz święta. W klasie już odbyły się Mikołajki. Dostałam czerwony szalik. Nie znoszę tego koloru. Ale jest taki ciepły, miły w dotyku, delikatny… Poprawiam go po raz drugi na szyi. Mimo, że od godziny już nie pada deszcz. Czuję, jak nos robi się czerwony, gdzie reszta twarzy jest delikatnie różowa. Usta odrobinę suche, ale to nic.

Gdzie oni są? Ile można się szykować do jednego wyjścia? Godzina była jasna: dwudziesta wieczór, niedaleko zniszczonej choinki. Specjalnie zostawiłam porządek w pokoju, na wypadek kontroli czystości, żeby tylko nie zarobić nowego szlabanu. Nie pokłóciłam się z nikim na piętrze. Wszystko, byleby można mieć spokojny wieczór na analizę nowych informacji.

– Długo czekasz? – pyta znajomy głos. Odwracam się, po czym wzdycham głośno. Dunbar doskonale wie, że nie znoszę zadawania głupich pytań. – Wybacz… drobne problemy techniczne… – tłumaczy się.

– Żartujesz sobie? Czekam tutaj od pieprzonych dwudziestu minut! Jest mi zimno, nie zdążyłam zjeść kolacji do końca, a szalik, który mam na sobie, ma kolor, którego nie lubię! – odpowiadam wściekła. A chłopak jedyne co, to się uśmiecha. Przestaję się odzywać.

– Nie uwierzycie, czego się przed chwilą dowiedziałam.

O, wróciła. Czyli musiało jej przejść oburzenie sprzed kilku dni, gdy wytknęłam jej jeden błąd przy programie, który odkryliśmy całkiem niedawno. Koniec końców niewiele on zmienił, ponieważ sytuacja nadal była bardzo słaba.

– Powiesz o tym na miejscu. Jazda do fabryki – stwierdzam zrezygnowana, kierując się do parku. Powinna gdzieś pozostać jeszcze herbata z ostatniego spotkania. Każdemu pomoże. Tym bardziej, że teraz wszędzie wysiadło ogrzewanie, wyłączając tylko jedną salę, do której nikt jeszcze nie dotarł bez problemów.

– Przecież to nie ma sensu, Laura – komentuję z papierosem w ustach. Pani Einstein zabiera mi go jednym szybkim ruchem, z litościwym wzrokiem. Przyglądam się papierom, które aktualnie wyświetlał ekran stanowiska. Było ich bardzo dużo. Nazwisk nie kojarzyłam. W pomieszczeniu rozchodził się tylko dźwięk klikającej spacji przez dziewczynę. Każda karta posiadała podpis dyrektora Kadic, wraz z pieczątką oraz jedną datą.

– Owszem, ma. Zobacz sama.

Sekundę później wyskakuje nowe okienko. Był to wycinek gazety paryskiej sprzed czternastu lat. Dotyczył on tajemniczego zniknięcia jednego z nauczycieli Kadic. Po lewej stronie było sporej wielkości zdjęcie zaginionego.

Walda Schaeffera – naszego programisty, przez którego nikt nie wie, co się dzieje.

– Myślicie, że to może być jakieś powiązanie? – dopytuje Dunbar.

– Data się zgadza – komentuje Gauthier. Następnie wyciąga ze swojej brązowej torby zeszyt w kratkę. Otwiera go mniej więcej w połowie. Przyglądam się notatkom, które sporządziła. Trzeba przyznać, że wyjątkowo czytelne, jak na przyszłego komputerowca.

– Zobaczcie. W tym roku ogłoszono cięcia kadrowe ze względu na przegraną rozprawę sądową – mówi dziewczyna, a my z Williamem bacznie śledzimy ślad czarnego długopisu. Zaznacza ten element w kółko. – Następnie mamy rezygnację profesora Schaeffera ze stanowiska nauczyciela fizyki – data zaznaczona jednym podkreśleniem.

– Wiadomo, czego ta sprawa się tyczyła? – pytam zaciekawiona, czym zaskakuję Laurę.

– Naprawdę nie pamiętasz? Wtedy, co oskarżono dyrektora o korupcję!

– To było jednak dość… dawno temu – wtrąca się William, czym mu dziękuję skinieniem głowy.

– Zauważcie, że różnica między tymi trzema wydarzenia to kwestia kilku dni. Zważając na to, że pensja nauczycielska nie należała wtedy do wysokich, a sam profesor planował wybudować się na granicy miasta…

Skąd ona to wszystko wie? Potajemnie zdobyła w jakiś sposób te informacje?

– Skąd to wzięłaś? – uprzedza mnie William. – Szkoła nie chciałaby, aby to wyszło na jaw…

– Wszystko było w tym pliku z pamiętnika… – odpowiada z uśmiechem na twarzy. Od początku mówiłam, że ona się marnuje w tej dziurze z internatem. Kto w wieku czternastu lat potrafi odzyskać dane utworzone dekadę temu?

Jednak warto było jej powiedzieć o tym miejscu. Chociaż to i tak jest dziwne, że się zgodziła.

– No dobra, czyli znamy powód powstania Xany.

– Nie. To nie było to.

– Pani Einstein ma rację – dopowiadam, po czym odpalam drugiego papierosa. Tym bardziej spryt zawiódł Laurę i nie zdążyła mi go wytrącić z ręki. Pokazała tylko język, niezadowolona. Biorę duży wdech nikotyny. W głowie utworzyła się chmura, która wypełniła pustkę po kilku miejscach.

– Może on lubił młodsze od siebie kobiety, ale głupi na pewno nie był. Musiał się pomylić podczas testów… tej gry. Inaczej nie da się tego określić.

– Czyli w grę wchodzi teraz morderstwo? – pyta William.

– To możliwe – komentuję, wypuszczając dym z ust. Pokazuję paczkę fajek chłopakowi, jednak odmawia, to też chowam ją z powrotem do kieszeni. Zapomniałam, że musi się pokazać przed kuzynką z jak najlepiej strony. Uśmiecham się pod nosem. Miłość, uczucie, które potrafi nieźle namieszać w głowie. Czasem nawet do tego stopnia, że po czasie zdajesz sobie sprawę, jak bardzo zniszczyłeś sobie życie. Darmowa używka dla nastolatków.

Nagle po fabryce rozlega się huk. Laura przestraszona odskakuje z krzesła. Przestaję palić. Dźwięk był taki, jakby spadło coś ogromnego i rozbiło się w drobny mak. Gaszę połowę papierosa i idę do windy. Dunbar zaczyna protestować. Gestem dłoni nakazuję mu, aby nie szedł tym razem ze mną.

– Zostańcie tutaj. W razie czego zadzwonię.

Wychodzę do sali katedralnej. Chłód z zewnątrz uderza wręcz pobudzająco. Rozglądam się na boki, szukając sprawcy małego zamieszania. Mimo tego, nic nie widzę. Zupełnie, jakby ten huk był tylko w naszych głowach. A na pewno nie był. Niemożliwe, aby trzy osoby usłyszały nagle to samo. Profilaktycznie wyciągam z kieszeni jedną katanę, aby poczuć się odrobinę pewniej. Serce bije coraz mocniej, a pot atakuje kark.

Spokojnie… Nic się nie stanie… Poradzisz sobie…

Stawiam delikatne kolejne kroki. Kątem oka przyglądam się, aby w nic dużego nie uderzyć. Grobowa cisza, zakłócana czasami jedynie przez szum wiatru, jest coraz bardziej niepokojąca. Mimo tego, idę dalej. Kilka minut zajmuje mi przejście całego największego pomieszczenia fabryki. Nadal nic nie widzę. Żadnych zmian.

Jak to możliwe? Przecież coś musiało walnąć.

Nagle słyszę czyjś krzyk. Bardzo niski, ale wręcz błagający o pomoc.

Podchodzę coraz bliżej zamkniętego pomieszczenia, skąd pochodzi krzyk. Próbuję zrozumieć, skąd się tam ktokolwiek wziął. Kamery nie należały do najlepszych, ale Laura na kamerach zauważyłaby niepożądaną osobę w fabryce. Tym bardziej, jeśli by trafiła do wieczne jasnego pokoju. To jedyne miejsce, gdzie nie byłam. Próbowałam kilka razy otworzyć drzwi, ale bezskutecznie. Jakim cudem dał radę ktoś inny?

Nie mam pojęcia. Ale jedno jest pewne – będzie Powrót do Przeszłości.

Podchodzę ostrożnie do drzwi. Światło delikatnie mnie oślepia, ale jestem w stanie zobaczyć ogromną, ciemną tubę. Dookoła niej jest mnóstwo jasnych, czerwonych, niebieskich oraz zielonych kabli. Gdy staję na palcach, zwracam uwagę, że budowla ma jeszcze jedną platformę – szerszą, ale dużo krótszą. Widnieją na niej jakieś napisy, ale stoję za daleko, żeby móc je zobaczyć. Są także znaki, ale światło nie pozwala ich dostrzec.

Schylam się, nadal mając katanę przy sobie dla bezpieczeństwa. Delikatnie stukam palcem wskazującym prawej ręki w metalowe drzwi. Hałas w ogóle nie ustępuje. Wręcz przeciwnie, jest coraz gorszy. Czuję, jakby krzyk wżyna mi się do uszu. Atakuje bębenki ze zdwojoną siłą. Zatykam uszy tak mocno, jak tylko mam siłę w palcach…

Ale to nie pomaga. Wrzask jest coraz mocniejszy.

Muszę uciec. Muszę! Jak najszybciej!

Biegnę przed siebie. Nawet nie wiem, ile razy ominęłam potencjalne wyjście z fabryki. Nawet nie wiem, czy nie zdążyłam zgubić klucza od pokoju, telefonu, albo broni. Nic nie wiem. Po prostu uciekam jak najdalej od tego, co ledwo ujrzałam. A ciągle czuję, że mnie goni ten krzyk. Ale to nie była zwykła oznaka bólu. To nie było wycie w wyniku uderzenia.

Ten ktoś prosił o pomoc. Błagał, aby mógł się z tego wydostać. A ja uciekłam jak ostatni tchórz. Mimo, że prawie sama zaczęłam szaleć. To źle, czy jednak nie? Głowa mnie boli. Skronie pulsują coraz mocniej, chociaż ciągle uciekam z dala od tego hałasu. Chyba, że on tylko został w mojej wyobraźni, a tak naprawdę nic się już nie dzieje…

Drzemka. Dużo drzemki. Obowiązkowo.

Zatrzymuję się. Próbuję złapać oddech po tej gonitwie z samą sobą. Łapię się prawą, otwartą dłonią za klatkę piersiową, łapczywie wpuszczając do płuc powietrze. Nie zamykam oczu. Muszę zachować trzeźwy umysł. W każdej chwili ten przeraźliwy syk może wrócić z powrotem, chcąc mi eksplodować głowę od środka.

– UWAŻAJ! – ktoś krzyczy. Odwracam się.

Kilka metrów za mną stoi zielony ninja. Dokładnie ten sam, którego zaprogramowała Laura, abyśmy mogli spokojnie ćwiczyć swoje umiejętności. Ale żadnej klatki do symulacji wydarzenia nie było. Nie zostało to utworzone. Ostatnie podejście miało miejsce kilkanaście godzin temu.

Wróg mnie zauważa bardzo szybko. Wyciąga miecz, po czym rusza do ataku. Momentalnie chowam się za wielkimi skrzyniami. Jestem od niego dużo mniejsza, co jest zarówno na moją niekorzyść, jak i tej cyfrowej paskudy. Zaczyna napierać uparcie swoim mieczem na zbiorowisko skrzyń. Bez żadnych problemów niszczy pierwszą. Druga zostaje przecięta na pół po raptem trzech identycznych ruchach, o mniejszej bądź większej sile.

Jeszcze tylko trzy go dzielą od ścięcia mi głowy.

Skradam się powoli, żeby mieć prostą drogę do ucieczki. Ninja napiera na trzecią przeszkodę. Powoli, małymi kroczkami, ruszam się, byle tylko nie zauważył, co chcę zrobić. Inaczej to będzie koniec. Najpierw ja, potem William, a na sam koniec Laura. Oni bez szans na ucieczkę, jeśli tylko ta bestia dorwie się do starej windy. Jedno cięcie wystarczy, aby maszyna przestała działać, a następnie z ogromnym hukiem spadła na sam dół…

Nie, nie mogę na to pozwolić.

Już jestem gotowa do ucieczki. Po czym patrzę na starą windę. Oczy świecą mi się, pełne radości. Pomieszczenie zaczyna wypełniać białe światło. Dokładnie ze źródła superkomputera. Wybiegam ze swojej kryjówki w stronę światła. Zanim znikam, odwracam się do zielonego wroga i pokazuję mu dwa środkowe palce.

Powrót do przeszłości…

Autorka: Azize

Rozdział siedemnasty

Roxen – Beautiful Disaster

————————————-

WILLIAM

Przez ostatnie dwie godziny do szkolnej pobudki nie mogę zasnąć. Cały czas myślę o wczorajszym ataku. Xana opętał zdrowego człowieka tylko po, żeby zabić drugą osobę. Ten wirus jest jeszcze gorszy, niż myślałem. Co w głowie miał twórca tej gry? Specjalnie zaprogramował takiego potwora, który chce zniszczyć wszystko, co stworzyła ludzkość?

Obracam w prawej dłoni koronę duńską, którą kiedyś tutaj znalazłem. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Dalej mam przed oczami opętanego Ulricha, który bawi się niemal martwym ciałem Elitsy. Dobrze, że została tylko zaklęta. Nie wyobrażam sobie, żeby cokolwiek jej się stało. Jest jedyną osobą, z którą utrzymuję kontakt w szkole. Zaakceptowała mnie.

Obiecałem jej, że znajdę winowajcę tego okropnego włamania.

Zrobię to. Muszę jednak od czegoś zacząć…

Wyciągam kartkę, długopis i zaczynam pisać potencjalnych winnych.

Ulrich Stern

Sąsiadka Elitsy

Sissi (?)

Spoglądam na wypisane osoby. Tak mało osób? Niemożliwe, że jestem tak słabym detektywem.

Wtem dzwoni budzik. Zrezygnowany zwijam listę podejrzanych w kulkę i wyrzucam do kosza. Dzisiaj poniedziałek – dzień, od którego zależy nastrój pozostałego tygodnia.

Stoję przy sali od matematyki. Dookoła mnie przechodzi większość uczniów z młodszych klas. Nie zwracałem nigdy szczególnej uwagi

– Cześć, Angliku – wita mnie Elitsa z uśmiechem, dając kumpelskiego kuksańca.

– Widzę, że Ciri ma dzisiaj dobry humor i nie będzie mnie obrażać – komentuję bez nawet sekundy zastanawiania się.

– Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą – mówi dziewczyna, a uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Zacznij od tej dobrej.

– Nie będzie dzisiaj włoskiego. Caggia jest chory, mamy mieć nietypowe zastępstwo.

Jest! Nie dostanę kolejnego zera! Ten tydzień zapowiada się bardzo dobrze.

– Zła jest związana z Xaną.

Tyle było z mojej radości.

– Nie można być zaatakowanym po raz trzeci przez tego wirusa. Inaczej witaj się z kostnicą.

– Żartujesz? – pytam po minucie szoku. Zostałem raz zaatakowany przez niego. Zostały mi jeszcze dwa życia do czasu pokonania Xany. Na samą myśl, że mogę być po raz drugi pod kontrolą groźnego programu napawa mnie lękiem. Krew pulsuje mi mocniej w skroniach, a nóg nie czuję. Jakby po prostu zniknęły.

– William? – pyta zmartwiona dziewczyna. Otrząsam się i spoglądam na nią.

– Zestresowałem się – wyjaśniam nieudolnie.

– Widzę. Zrobiłeś się bielszy niż moje kıllar1. Zastanawiałam się, czy nie trzeba będzie ciebie łapać. – opowiada rozbawiona Elitsa. – Na pewno dobrze się czujesz?

– Oczywiście. Zwarty i gotowy do działania! – odpowiadam z niebywałym optymizmem.

– To dobrze. Po obiedzie idziemy do fabryki. Trzeba wybadać sytuację z wczoraj.

Siedzimy od piętnastu minut zamknięci w sali, oczekując na zastępstwo. Większości nieobecność nauczyciela zupełnie nie przeszkadza. Grupki znajomych rozmawiają ze sobą, grają w karty oraz rysują na tablicy.

Przyglądam się Elitsie. Patrzy nieruchomo w podłogę i stuka powoli prawą dłonią o ławkę. Przykro jest mi patrzeć na osobę, która zazwyczaj jest wulkanem energii. Nie dotarł jeszcze do niej fakt, że Xana stał się do tego stopnia silny, że będzie miał żądzę mordu.

– Ella? – wołam ją nieśmiało. Dziewczyna nawet nie odwraca głowy w moją stronę. Jedynie wzdycha głośno i odpowiada niemrawo:

– Wyjście jest aktualne…

– Nie o to pytam – przerywam jej wypowiedź. – Myślisz o wczorajszej sytuacji, mam rację?

– Masz – mówi Elitsa, a następnie przestaje stukać palcami, a dłoń układa w pięść – Próbował mnie zahipnotyzować. Gdy tylko odmówiłam, zaczął strzelać – po tych słowach delikatnie uderza w ławkę – Boję się, że was też w ten sposób dopadnie.

– Nas?

– Ty jeszcze sobie poradzisz – kontynuuje dziewczyna, nie zważając na moje pytanie. – Dobrze radzisz sobie z bronią. Ale Laura? Ona jest drobna, nieświadoma pewnych rzeczy.

Drugą dłoń składa w pięść i uderza nimi ponownie o ławkę.

– Jeśli tylko stanie jej się krzywda… – przerywa, żeby wziąć głęboki wdech – Nie wybaczę sobie tego. Nigdy. Obiecałam swojej ciotce, że będę jej pilnować.

– Ile jest od ciebie młodsza?

– Tylko rok. William, ona jest dla mnie jak siostra – mówi Elitsa. – Od ostatnich kilku lat tylko z nią mam kontakt, poza rodzicami. Nie mogę jej stracić.

Nie tylko ty, Ciri. Nie tylko ty…

Dzwoni dzwonek na przerwę. Uczniowie powoli wychodzą w sali, zadowoleni z braku lekcji.

– Nie uważasz, że to było dziwne? Nigdy nas nie zostawiali samych na całą lekcję.

– Przesadzasz. Miło spędziliśmy poranek – komentuję, po czym dojadam resztę klusek.

– To nie jest normalne. Coś się musiało stać. Oby to nie był Xana…

– Potrzebujesz odpoczynku. Nie wszędzie jest podstęp, Elitso – przerywa kuzynce wypowiedź Laura, a następnie pije sok. Dziewczyna przełyka resztę obiadu i wstaje, rozjuszona słowami Gauthier.

– Przesadzam? Czy wy już zapomnieliście, co się zdarzyło wczoraj?

– Ella… – próbuję ją uspokoić. Część uczniów spogląda na nasz stolik, milcząc. Ciri nie zwraca na to uwagi. Podchodzi do nas, żeby nikt nie podsłuchiwał naszej rozmowy.

– Śledził nas obcy człowiek pod kontrolą Xany.

– Ella… – próbuję jej przerwać. Wiem, co chce teraz powiedzieć. Za nią ktoś jest, a ona nawet tego nie zauważa. Błagam, nie wymawiaj jego nazwiska. Chociaż jeden raz bądź rozsądna…

– Mało tego, tym kimś w fabryce był Ulrich Stern!

Cholera jasna, wykrakałem.

– Słucham? – mówi zaskoczony chłopak. Elitsa właśnie uświadomiła sobie, czyj był to głos. Bierze głęboki wdech. Odwraca się do niego i mówi:

– Wiesz, że nieładnie jest podsłuchiwać?

– Nie byłem w żadnej fabryce – broni się Ulrich.

– Skąd wiesz, że chodziło o ciebie? – brnie dalej Ciri. Nie mogę jej powstrzymać. Laura milczy.

– Nie rób ze mnie idioty, terrorystko.

Nagle dziewczyna uderza Sterna w twarz. Wszyscy dookoła milczą i skupiają wzrok na stojącej parze osób. Za chwilę przyjdą nauczyciele i będzie prawdziwa zadyma. Nie mogę na to pozwolić. Elitsa za dużo razy już witała się z dyrektorem w jego gabinecie.

Wstaję.

– Odpu…

– Siadaj – przerywa mi dziewczyna. W jej głosie słychać zarówno złość, jak i nutę spokoju. Robi dwa kroki do przodu, a Ulrich do tyłu. Kładzie dłonie na jego ramionach, wbijając paznokcie w jego zieloną kurtkę.

– Nie jestem żadną terrorystką, ty… zakuty… Szwabie. Zrozumiałeś? – mówi do chłopaka, akcentując każde kolejne słowo przesadnie otwierając buzię. Stern nic sobie z tego nie robi. Kpi z niej.

Nagle zauważam, jak z kieszeni wyciąga wojskowy scyzoryk. Ostrze kieruje na Elitsę. On ją zabije! Dziewczyno, miej trochę rozumu i uciekaj. Uciekaj, do jasnej cholery!

Od razu zauważa zbliżony nożyk koło brzucha.

– Zrób to – prowokuje swojego przeciwnika.

– Wiesz, że jestem do tego zdolny.

– Oczywiście. Zrób to przy wszystkich – prowokuje dalej Elitsa. – Mi już jest wszystko jedno.

Ulrich rozgląda się. Wie, że wszyscy na niego teraz patrzą. Nie może teraz jej skrzywdzić. Nigdy jej nie zaatakuje. Dopilnuję tego.

Zauważam jednak czerwony element w jego kieszeni. Czy to nie jest przypadkiem filc?

– To jeszcze nie koniec, wstrętna muzułmanko – dodaje Ulrich, po czym pluje na stolik obok Elitsy. Po tym czynie wychodzi ze stołówki. Dziewczyna nawet nie drgnie. Spogląda na swojego rywala z ogromną nienawiścią w oczach. Dłonie powoli prostuje od wcześniej zaciśniętych pięści. Reszta uczniów po chwili zachowuje się, jakby ta sytuacja nie miała w ogóle miejsca. Wszystko wraca do normy. Ciri siada ponownie przy stole.

– Przepraszam was, ale idźcie beze mnie do fabryki. Dołączę za godzinę – mówię dziewczynom, a następnie wychodzę ze stołówki. Jestem pewien. To był czerwony filc. Muszę teraz tylko udowodnić jego winę. Bezczelny dupek…

– Dunbar! – krzyczy Laura, jednak nie odpowiadam na zawołanie. Nie teraz, gdy rozwiązanie zagadki jest bardzo blisko. Praktycznie tuż obok mojego pokoju. Nie wierzę, że wcześniej tego nie zauważyłem.

Wchodzę na piętro, a winowajca przed sekundą trzasnął drzwiami. Zatrzymuję się przy poręczy. Nie jestem przekonany, czy powinienem teraz do niego iść. Ciągle widzę w nim elementy Xany, jakby w nim po prostu został. Czy w takim razie wirus w ten sposób zniszczył każdego z nas?

– Nudzi ci się?

Głos Sterna wytrąca mnie z natłoku myśli. Młodszy uczeń stoi obok mnie, mając skrzyżowane dłonie, żądając ode mnie jakichkolwiek wyjaśnień. Sprawia pozory silnego. Jeśli tylko pokażę, że nie boję się jego jakiejkolwiek reakcji, straci pewność siebie.

– Chyba musimy sobie coś wyjaśnić – odpowiadam spokojnie, po czym przyjmuję identyczną pozycję, jaką ma Ulrich. Chłopak uśmiecha się szyderczo i zaczyna się śmiać. Nie jest szczery.

– Elitsa ciebie zawołała? Wolne żarty. Niech sama przychodzi i wszystko naprawia.

– Przyszedłem tutaj sam – tłumaczę ze stoickim spokojem. – Pokaż, co masz w kieszeniach.

– Ale po co? – pyta Stern, któremu mina zrzedła. Nie spodziewał się takiej rozmowy ze mną. Bardzo dobrze, szybciej się do wszystkiego przyzna. Mam taką nadzieję.

– Głuchy jesteś? Wyciągaj wszystko z kieszeni.

– Nie masz prawa! – krzyczy zdenerwowany chłopak. Ewidentnie ma coś do ukrycia.

– Wiem, ale dyrektor wraz z policją mają – odpowiadam z uśmiechem. Takim samym, jaki jeszcze kilka minut temu miał na swojej twarzy Ulrich. Jedynie nie śmieję się. To poważna rozmowa.

– Śpieszę się… – rzucił Stern, obracając się na pięcie. Od razu łapię go za rękaw. Nie uciekniesz tak łatwo, chłopcze. Jeszcze za to wszystko odpowiesz przed Delmasem…

– Pokaż, zanim dowie się o wszystkim Jean-Pierre.

– Ale…

– Dobrze ci radzę, nie nadużywaj mojej cierpliwości – przerywam mu jakąkolwiek próbę obrony. On już wie, że znam jego tajemnicę związaną z dziwnym włamaniem do pokoju pewnej dziewczyny. Jednak ma pewność, że na pewno jemu nie odpuszczę.

Zrezygnowany chłopak wpierw sprawdza kieszenie od zielonej kurtki. Wystawiam obok niego swoją lewą dłoń na ewentualne fanty. Na razie daje na nią klucz do pokoju oraz zwinięta w kulkę mała karteczka. Przechodzi do sprawdzania spodni. W lewej kieszeni nic nie ma, jednak z prawej wyciąga maleńką, czerwoną sowę wykonaną z filcu. Do drugiej dłoni biorę ostatnią rzecz i pokazuję Ulrichowi tuż przed oczami.

– To chyba nie należy do ciebie.

– Skąd wiesz? – pyta naiwnie Ulrich.

– Nie rób ze mnie idioty. To ty okradłeś Elitsę. Mam rację?! – odpowiadam, podnosząc na niego głos. Nie mogę na niego patrzeć. Jak bardzo ten chłopak musiał zostać zniszczony przez życie, żeby dopuścić się do kradzieży. W dodatku nie zabrał pieniędzy, tylko taki drobiazg.

– Jesteście w zmowie. Nic więcej nie powiem.

– Twoja strata – odpowiadam, wzruszając ramionami. – A mogłeś uniknąć kary… – dodaję, po czym kieruję się do swojego pokoju, nie patrząc nawet na reakcję chłopaka.

– Zaczekaj – zatrzymuje mnie Ulrich przy ostatnim schodku. – Sprawa może obejść bez większych konsekwencji? Dobrze usłyszałem?

Słysząc jego pytania prycham śmiechem. On naprawdę się boi. A tak zgrywał bezdusznego chłopaka. A wystarczyło tylko zdobyć jeden dowód przeciwko niemu…

– Jednak się obawiasz, że trafisz do Delmasa?

– Byłem już dwa razy na dywaniku… – tłumaczy się Ulrich.

– Po co jej to zabrałeś?

– Ty nic nie rozumiesz…

– W takim razie mnie oświeć.

– Kurwa, Dunbar! – krzyczy Stern, zaciskając dłonie w pięści – Daj mi dokończyć myśl!

Gestem pokazuję, żeby kontynuował. Chłopak bierze dwa głębokie wdechy i mówi dalej:

– Wiem, że mam niepochlebną opinię u Elitsy. Nie tylko u niej…

Zaczyna się, granie na litość…

– Wiem, że boją się mnie młodsze klasy…

Wcale nie straszyłeś jakiś czas temu pierwszaka w szkolnej piwnicy.

– …Ale przysięgam, że to nie ja okradłem muzułmankę!

O nie, teraz przesadziłeś chłopcze z tym tekstem.

– Trzymasz w ręce rzecz, która należy do niej! – przerywam wyjaśnienia Ulricha. – Nie rób ze mnie większego idioty, niż nim jestem!

– Ale…

Szarpię go za ramię i przyciskam do ściany. Jest zaskoczony. Zupełnie nie wie, co powinien teraz robić. Boi się mnie. Czyżbym w tym momencie zamienił się z nim miejscami? Czy właśnie teraz jestem oprawcą, a Ulrich ofiarą, która nic nie może zrobić i liczy na moją łaskawość?

Zmniejszam nacisk na niego, ale dalej trzymam przy ścianie.

– Zapamiętaj sobie coś jeszcze… – cedzę przez zęby.

Stern milczy, co jest normalnie do niego niepodobne. Biorę głęboki wdech i mówię dalej, akcentując każde kolejne słowo:

– Elitsa jest człowiekiem, nie religią.

Chłopak tylko potakuje głową, a w jego oczach nadal jest przerażenie. Nie spodziewał się, że ktokolwiek mu kiedykolwiek podskoczy. Może teraz zmięknie i przestanie się nad każdym słabszym znęcać.

– A teraz – zaczynam, ze zwycięskim uśmiechem – Oddaj mi wszystkie jej rzeczy.

Następnie wyciągam dłoń i czekam na reakcję bruneta. Nadal utrzymuję z nim kontakt wzrokowy. Jako pierwsza ląduje sowa. Potem klucz z niebieską zawieszką. Spoglądam na rzeczy. Uśmiecham się.

– Możesz się teraz ode mnie odpieprzyć?! – krzyczy wściekły Ulrich.

– Ależ proszę bardzo – odpowiadam. Puszczam go wolno, wskazując na wejście do jego pokoju. On jedynie pokazuje mi środkowy palec, po czym idzie do swojego pokoju. Na korytarzu rozlega się dźwięk zamykającego zamka od drzwi.

Jestem sam. Śmieję się.

Naczelny postrach internatu został właśnie zdetronizowany.

Autorka: Azize

Rozdział szesnasty

Blasted Mechanism – Rebellion

—————————————-

ELITSA

Drzwi od windy otwierają się. Wita mnie chłodne powietrze z piętra wyżej. Jest to miły akcent na zakończenie tego ciężkiego dnia. Symulacja walki z dziwnym, zielonym, jednookim ninją była naprawdę męcząca. Przez chwilę myślałam, że będzie już po mnie i zostanę pokonana.

Myślałam, że lepiej władam katanami. Rzut w stronę Dunbara był na miarę Wilhelma Tella. Tymczasem walka z cyfrową postacią była dużo cięższa, niż się tego spodziewałam. Czy osoba opętana przez Xanę ma podobną siłę, jak ninja bez jednego oka?

Próbuję rozmasować bliznę, którą zostawił mi komputerowy przyjaciel. Czasami ona boli, jednak dzisiaj uczucie jest wyjątkowo upierdliwie. Gdybym źle spała, czułabym całą szyję, a nie tylko element, gdzie posiadam skazę po Xanie.

Gdy tylko dotykam liny, żeby wspiąć się do wyjścia, słyszę dźwięk toczącej się puszki.

Odwracam się, ale nikogo nie widzę. Chyba zadzwoniło w mojej głowie, że czas już spać.

Nagle przez fabrykę roznosi się złowieszczy śmiech. Zaczyna mnie boleć prawa skroń. Decyduję się pozostać i sprawdzić wszystkie pomieszczenia. Tym bardziej, że w środku są Laura i William. Nie daruję sobie, jeśli cokolwiek im się stanie.

Przechodząc najrozmaitszymi korytarzami trafiam do ogromnego pomieszczenia. Imponuje mi jego wielkość – czuję się przy nim malutkim człowiekiem. Jest dosyć ciemno przez słabe oświetlenie, padają tylko smugi światła i jedno migocze ze słabej jarzeniówki. Przede mną rozbudowane są taśmy produkcyjne. Żadna z nich nie działa. Na pierwszej od prawej strony stoi częściowo skonstruowany robot. Podchodzę do niego, żeby się przyjrzeć.

Kształtem przypomina siedzącego kruka w powiększonej skali. Jest ustawiony bokiem. Ma zamknięty dziób, a tyle skrzydło w połowie rozwarte. Przedniemu brakuje kilku elementów, jakby twórca nie zdążył wykonać części piór. Oko ma skierowane bezpośrednio na mnie.

Przyglądam się mechanicznemu zwierzęciu. Nagle w jego oku widzę znak Xany.

Odsuwam się jak oparzona.

– Niemożliwe…

Robot wzbija się do góry. Oddech niespodziewanie przyśpiesza, a panika zaczyna przejmować władzę nad moim ciałem. Co mam zrobić? Co mam teraz robić? Jak mam uciec? Jak mam ostrzec?

Próbuję brać głębokie wdechy, żeby nie krzyczeć z przerażenia.

– Wdech… wydech… – uspokajam samą siebie. Unoszę wzrok, żeby znaleźć metalowego kruka. Pomieszczenie wypełnia dźwięk zardzewiałego metalu. Robot wykonuje jeszcze dwa okrążenia dookoła sufitu, po czym ląduje na swoje miejsce i zastyga.

Podejść? Nie, lepiej nie.

Powolnym krokiem opuszczam przeklęte miejsce i wracam do głównego korytarza fabryki.

Znowu złowieszczy śmiech. Wydaje się dziwnie znajomy…

Wyciągam dyskretnie dwie katany, które schowałam po pierwszym cyfrowym treningu. Cały czas czuję nieprzyjemnie uczucie na bliźnie. Jakby sama się podgrzewała, a następnie piekła tylko po to, by za chwilę zastygnąć po oblaniu wodą.

Nagle słyszę pewne słowa tuż przy moim uchu:

– Szukaj mnie…

Gwałtownie się obracam, jednak znowu nikogo nie ma. W oddali zauważam jednak czyjąś sylwetkę. Wysoki mężczyzna w kurtce. Więcej nie widzę przez dominującą wszędzie ciemność. Powoli podchodzę do poruszającego się cienia. Krok po kroku, żeby tylko go nie wystraszyć. Postać przestaje się ruszać. Bardzo dobrze.

Gdy tylko odwraca się, poznaję tego człowieka.

Ulrich Stern. Odwieczny wróg.

Dodatkowo ma zamiast źrenic znak Xany.

– Jasna cholera… – mówię na głos i stopniowo odsuwam się od niego.

– Czemu się boisz? – pyta chłopiec. Nie, to Xana pyta, wykorzystując jego ciało. Jest opętany.

– Nie boję się. Po prostu… – próbuję wymyślić jakąś wymówkę, żeby zyskać na czasie.

– Podejdź. Tak dawno ciebie nie widziałem.

Stern wyciąga prawą dłoń w moim kierunku. Nie dam mu się zmanipulować.

– Mam narzeczonego – kłamię, co szybko zauważa. Śmieje się swoim zniekształconym głosem. Kilka sekund później znowu wraca do stanu wyjściowego. Przestaję się cofać. Coś jest nie tak z nim. Jeden raz widziałam tylko, jak człowiek został zaatakowany przez tego wirusa. Swojej sytuacji nie pamiętam. Nikt chyba nie zna prawdy, dlaczego ma w danym miejscu bliznę i uczy się w Kadic.

– Przyjmij tę dłoń! – krzyczy Ulrich, a znaki Xany migają w czerni i czerwieni. Kiwam nerwowo głową, po czym przełykam głośno ślinę. Nie mogę go zabić – to nie jest spektrum, tylko człowiek. Zauważą jego brak obecności na zajęciach i rozpoczną poszukiwania. Nikt nie może z sił wyższych pojawić się w fabryce.

– Posłuchaj mnie. Nie jesteś sobą – mówię do chłopaka łagodnie, jednak tylko go denerwuję. Rzuca we mnie kulą z piorunami. Odskakuję w lewo. Przyglądam mu się. Xana nie odpuści tak łatwo.

Wtem Ulrich bierze kuszę z przygotowanym bełtem1 i kieruje broń w moją stronę.

Żarty się skończyły.

Pierwszy jego strzał ochraniam kataną. Drugą unikam schyleniem. Trzecią nie trafia.

Mam szansę uciec.

Biegnę do przejścia na główny korytarze fabryki. Większa szansa, że nie trafi prosto w głowę.

Chowam się za rzędem dużych, nieotwieranych skrzynek. Są tak idealnie rozstawione, że jednocześnie będę widzieć jego część ciała, a mnie nie znajdzie. Bycie wysokim jest przeklęte.

Opieram głowę o kolano i próbuję uspokoić oddech. Jak pokonać opętanego człowieka przez Xanę, jednocześnie nie robiąc mu krzywdy? Strzelać nie można. Skup się Senel, na pewno coś pamiętasz z notatek, które sumiennie robiłaś przez dłuższy czas.

Nic. Pustka. Cholera jasna!

Wtem słyszę dźwięk otwierającej się windy. Przyglądam się z ukrycia. Główny hol fabryki rozbrzmiewa światłem. Na szczęście nie pada ono na miejsce, w którym jestem. Obserwuję z niewielkiej szczeliny. Po krokach nie rozpoznam, musi jeszcze trochę przejść.

Postać zatrzymuje się.

– No dalej, idź – szepczę do samej siebie. – Przejdź jeszcze kilka kroków.

Nieznajomy, jak za użyciem czaru, porusza się. Widzę tylko buty i nogi do ud. Ma dżinsowe spodnie z podwiniętymi nogawkami do wysokości czarnych, sznurowanych butów podobnych do stylu renesansowego.

William? Powiedz, że to jesteś ty.

Nagle dzwoni mój telefon. Niech do szlag! Wykrył mnie.

Odwracam wzrok i patrzę w ścianę. Liczę w myślach do pięciu.

– Dasz radę, dasz radę, dasz…

– Elitsa? – pyta postać. Zdezorientowana podnoszę wzrok.

To Dunbar. Bogu dzięki!

Spoglądam na niego, ciągle nie móc wyjść z ciężkiego szoku. Byłam przekonana, że Xana wymyślił sztuczkę, która skutecznie skończyłaby moje kiepskie życie. Czyli nie jest taki mądry ten program, jak myślałam.

Przyciągam Williama do siebie, żeby tylko opętany kolega ze szkoły go nie zauważył. Anglik jest zaskoczony moim zachowaniem. Gdy już leży na ziemi, zaczyna pytać głośnym tonem:

– Co ty…

Przymykam mu lewą dłonią usta, a prawym palcem wskazującym kładę na usta. Od razu rozumie komunikat i przestaje cokolwiek mówić. Zaglądam przez szparę na wszelki wypadek. Nie ma opętańca. Bardzo dobrze.

Zabieram dłoń z ust Williama. Zadaje mi szeptem pytanie:

– Dlaczego nie jesteś w Kadic?

– Mamy gościa – odpowiadam zdawkowo.

– Wiem. Laura zauważyła na kamerze, że ktoś kręci się w fabryce.

– Ale…

– Dookoła wbudowanych jest dziewięć kamer – szybko wyjaśnia Dunbar. Czyli ten prototyp kruka nie był kamerą. Czy Xana też go oznaczył jako własność?

– Wiem, kto przyszedł. To Ulrich Stern – odpowiadam, chcąc zachować spokój.

– Co on tutaj robi? – pyta zaskoczony chłopak. W jego głosie można wyczuć złość. Nie dziwię mu się. Niemiec ma tyle za uszami, że można o tym napisać sporych rozmiarów książkę.

– Został opętany przez Xanę.

– To nie problem. Strzał w skroń i wirus sobie pójdzie – mówi William, zacierając dłonie na samą myśl o strzeleniu do wroga.

– Wybij to sobie z głowy. Nie możesz go zabić.

– Myślałem, że go nienawidzisz.

– To akurat prawda. Jeśli jednak zginie, w szkole zauważą jego nieobecność. Tym bardziej nie może do fabryki wejść policja, czy wojsko. Rozumiesz? – tłumaczę mu, nadmiernie gestykulując. Potakuje głową na znak zrozumienia powagi sytuacji.

Jeszcze raz zaglądam przez szparę, czy opętaniec nie krąży blisko nas. Teren jest pusty. Odwracam się do Dunbara.

– Musi być jakiś inny sposób na wypędzenie z niego ducha Xany.

– Zapytam Laurę. Na pewno coś znajdzie w notatkach. Tam jest wszystko – decyduje chłopak i ostrożnie wstaje. Rozgląda się w poszukiwaniu opętanej osoby. Szybkim krokiem czmycha do windy.

– Uważaj tylko. Stern ma ze sobą kuszę – wspominam.

– Tak jest, szefowo – odpowiada, puszczając do mnie oko. Następnie wchodzi do środka, a ja zostaję sama razem z szalonym łucznikiem.

Czas działa wszystkim na niekorzyść. Ulrich pod kontrolą Xany nadal grasuje po fabryce, William nie wrócił z informacją zwrotną, a do tego z pewnością jest już środek nocy. Z przyjemnego wiaterku zrobił się nieprzyjemny chłód. Dostałam już gęsiej skórki od ciągłego siedzenia w jednym miejscu. Nie mogę teraz wyjść. Nadal nie wiem, jak wyzbyć z ciała Sterna ducha Xany. W każdym momencie może mnie znaleźć wśród skrzyń i zastrzelić na śmierć.

A może tego właśnie wirus chce? Może właśnie dlatego opętał pierwszego lepszego chłopca, żeby mnie zabić przez to, że za dużo o nim teraz wiem? Co bym zrobiła na miejscu groźnego programu stworzonego przez nauczyciela Internatu?

Buonasera2, Elitso – słyszę głos, którego się właśnie boję.

On jest za mną. Jestem tego przekonana. Znalazł mnie. Williama tutaj nie ma. Laura nie jest nawet świadoma niebezpieczeństwa, które właśnie ciągnie. To moja wina. Nie powinnam się zgodzić na wtajemniczenie jej w świat Xany i zagadkę nagłej śmierci Franza Hoppera.

Nie wszystko stracone, dasz radę.

Buonasera. Come va3? – pytam z uśmiechem na twarzy. Robię obrót i kopnięciem strącam opętańcowi kuszę, która upada na ziemię. Od razu biorę jedną katanę, po czym rzucam ostrze prosto w broń oprawcy. Po ataku zabieram swoje rzeczy, żeby odsunąć się od Sterna. Cały czas serce wali jak szalone.

Opętany Stern zwykłym gestem dłoni podnosi broń i zaczyna strzelać. Biegnę do tyłu, ciągle broniąc się katanami przed trafionym strzałem. Nagle wytrąca mi broń z lewej ręki, która spada kilka metrów za mną. Ulrichowi w tym czasie skończyły się strzały.

Przerażona rzucam drugą katanę w jego stronę. Podskakuje nienaturalnie do góry, a moja jedyna obrona ląduje w ścianie. Kiedy odwracam się, żeby dalej uciec, opętaniec ląduje tuż obok mnie. Podcinam mu nogi i skręcam w prawo. Ulrich szybko wstaje. W końcu nic nie czuje, będąc pod kontrolą.

Nagle część ściany odrywa się i atakuje. Próbuję się obronić dłońmi. Bezskutecznie.

Padam długa na ziemię. Nie mam siły się podnieść.

Ciągle słyszę śmiech kontrolowanego Ulricha, który z każdym kolejnym jego krokiem jest coraz głośniejszy. Nie mogę wstać – jakbym została przymocowana do gruntu. Widzę tylko jego dłoń, która rusza się w nieznanym zaklęciu.

Nagle czuję, jak moc podarowana od Xany mnie unosi. Próbuję się wyrywać – szarpię się i szamotam. Bez skutku. Ustawia mnie do pionu, po czym przyciąga powoli do siebie. Bawi go moja bezwładność. Chce, żebym do końca była pozbawiona wolności.

– Zostaw ją, Xana!

Kiedy ktoś krzyczy te słowa, upadam na ziemię. Podpieram się dłońmi po raz drugi, żeby zobaczyć, co się stało. Widok był straszny.

Opętany Ulrich stoi zamurowany, a pewna osoba trzyma go kurczowo na prawy bark. Chłopiec ma lekko rozwarte usta, a oczy nie mają życia. Jakby wyfrunęła z niego dusza po dotyku. Z jego oczu małymi strumieniami wypływa czarna chmura, która unosi się do góry.

Xana wychodzi z jego ciała…

Chmura zatacza koło wysoko nad nami, po czym znika, niczym zdmuchnięty kurz.

W tym samym czasie Ulrich pada jak długi obok mnie. Profilaktycznie odsuwam się.

– Jesteś cała? – pyta znajomy głos.

– William! – krzyczę z radości. – Tak, chociaż mało brakowało – odpowiadam chłodniej. – Co mu zrobiłeś, że nagle przestał atakować?

– Spójrz – mówi Dunbar, pokazując na nieprzytomnego Sterna. Dookoła niego wytworzyła się czerwona aura. Podobną po ataku Xany miał kiedyś William. Tyle, że miała ona kolor biały…

Laura wychodzi z windy średnio zadowolona. Pewnie chciała jak najwięcej poszukać informacji na temat groźnego wirusa, jednak zmusiliśmy ją, żeby wróciła z nami do Kadic. Trzyma pasek od brązowej torebki, w której trzyma wyłącznie tableta. Kiedy zauważa leżącego Ulricha, pyta zaskoczona:

– Co on tutaj robi i dlaczego ma zamknięte oczy?

– Xana go zaatakował – odpowiadam, otrząśnięta z szoku, jakiego doznałam po walce z nim. Pani Einstein kręci zmartwiona głową i cmoka ustami.

– Ten wirus jest dużo groźniejszy, niż myślałam.

– To znaczy? – dopytuje William.

– Mamy do czynienia z groźnym wirusem. Podejrzewam, że będzie chciał stopniowo dążyć do przejęcia władzy nad światem internetu i całą ludzkością.

– Jakim cudem zwykłe utrudnienie do gry może wyrządzić taką szkodę? – pytam, nie mogąc zrozumieć za wiele z tego, co mówi moja kuzynka.

– Elitsa, pomyśl. Xana zostaje stworzony przez Franza Hoppera. Ten, programując go, przesadził do tego stopnia, że wirus wyszedł z superkomputera przez zwarcie.

Układam w głowie tezę Laury.

– No tak! Dziwny błysk. Mówili o tym w gazecie – dokańczam myśl pani Einstein.

– Czyli Xana zabił swojego twórcę i teraz szuka zemsty? – pyta William.

– Jest to możliwe. Zanieśmy Ulricha do pokoju. Zaraz będzie wschód Słońca.

– Nie zamierzam go nosić! – krzyczę oburzona z obrzydzeniem. Dunbar głośno wzdycha, po czym bez słowa podnosi nieprzytomnego Sterna i wszyscy wracamy do Kadic.

Ulrich leży w swoim pokoju, nieudolnie przykryty przez nas kołdrą. William zamyka drzwi do jego pokoju, a następnie żegna się i zmierza w kierunku swojego pokoju.

– Dobranoc, dziewczyny.

– Dobranoc – odpowiadamy jednocześnie, po czym idziemy piętro wyżej do siebie. Spoglądam na zegarek. Za dwie godziny będzie pobudka. Pierwszą lekcją jest matematyka z panią Meyer. Mam nadzieję, że będzie miała dobry humor. Inaczej cała klasa przywita się z kostnicą.

– Trzymaj się, kuzynko. Jakoś przeżyjemy ten dzień – pociesza Gauthier. Uśmiecham się słabo.

– Nie mamy wyjścia. Po południu pójdziemy do fabryki.

– Nadal masz siłę na kolejną symulację walki? – pyta zaskoczona dziewczyna.

– Można tak powiedzieć – odpowiadam z uśmiechem. Kiedy pani Einstein idzie w kierunku swojego pokoju, na sekundę ją zatrzymuję.

– Lauro?

– Słucham.

– Co zrobił William, że Sterna opuścił Xana? – pytam zaciekawiona zjawiskiem.

– Musiał swoją blizną po wirusie dotknąć znamienia Ulricha i przetrzymać przez chwilę. Pamiętam, że opowiadał o dziwnym rozcięciu nożem na korytarzu – tłumaczy Laura.

Potakuję głową, chcąc zrozumieć znaczenie walki z programem. Wystarczył tylko dotyk.

– Jeszcze jedno – zatrzymuję jeszcze kuzynkę.

– Mów.

– Gdy Xana opuścił ciało… – zbieram się w sobie, by powiedzieć głośno jego imię – Ulricha, to miał dookoła siebie czerwoną aurę. Wiesz, co to może oznaczać?

Laura patrzy na mnie przerażona.

– To był na pewno czerwony?

– Tak.

– Niedobrze. Drugi raz opętał go Xana.

– To znaczy? – dopytuję przerażona.

– Jeśli zaatakuje go po raz trzeci, to tego już nie przeżyje.

——————————————————————————————————————

1 – krótka strzała, używana jako pocisk w kuszy

2 – „dobry wieczór” (tłumaczone z j. włoskiego)

3 – „Dobry wieczór. Jak się masz?” (tłumaczone z j. włoskiego)

Autorka: Azize

Rozdział piętnasty

Leauge of legends – Project: MASTER YI

—————————————————-

WILLIAM

Drogi skurwysynie…

Nie, tak nie mogę zacząć. Delmas szybko dowie się, że to ja napisałem.

Drogi złodzieju ludzkiej duszy.

Nie, też źle. Uzna to za kiepski dowcip.

Drogi cyganie…

Oskarżą mnie o ksenofobię.

Szanowny obywatelu Kadic.

– Pierdolona cenzura! – krzyczę, po czym wyrzucam kolejną zgniecioną kartkę do kosza.

– Nic ci to nie da, odpuść sobie – komentuje uparcie Laura, która w międzyczasie czyta podręcznik do fizyki kwantowej.

– Jak mam być spokojny? Okradł jej część życia!

– Pilnuj lepiej swojego pokoju, też możesz być na celowniku – odpowiadania dziewczyna, jakby zupełnie nie przejęła się całą sytuacją. Nie potrafię jej zrozumieć. Chyba to mnie w niej pociąga. Ta tajemniczość, racjonalizm i naukowe myślenie, choćby nie wiadomo co się stało.

– Zawsze tak wszystko tłumaczysz nauką?

– Zawsze.

– A posiadasz jakiekolwiek uczucia?

– Posiadam. Trzeba tylko zachować fason.

Wtem do sali wchodzi Elitsa, a my milkniemy. Od nieznanej nikomu kradzieży minęły dwa miesiące. Wydaje się, jakby pogodziła się z utratą tych trzech przedmiotów. Jakby wróciła w pełni do zdrowia. Na ile udaje, a na ile ukazuje swoją prawdziwą twarz?

– Dobrze, że jesteś! – wita z niespodziewanym entuzjazmem Gauthier swoją kuzynkę – Ostatnio przeglądałam inne pamiętniki Walda Szofera…

– Schaeffera – poprawia ją Ciri.

– Dziękuję – odpowiada blondynka z uśmiechem na ustach. Zupełnie to jest do niej niepodobne. Może gra teraz na pokaz, żeby mi udowodnić swoją empatię i współczucie? Ten uśmiech… Maleńki, mimo dwóch lekko krzywych dolnych siekaczy, napawa mnie dziwnym uczuciem. Nie da się go opisać. Jest ono niezwykłe.

– Odkryłam ciekawy program, który pozwala wykonać dwie bariery treningowe. Przeciwników jest kilku do wyboru, jednak żaden z nich nie jest człowiekiem.

– Myślisz, że są to elementy jego gry? – dopytuje Elitsa.

– Możliwe – potwierdza pani Einstein – Jednak do tych barier można teleportować ludzi. Znalazłam nawet plik z potrzebnymi kodami, które pomogą dokonać cyfrowej wirtualizacji bez uszkodzenia ludzkiego ciała. Pomyślałam, że będziecie chcieli siebie sprawdzić.

– Powiesz to samo, ale w języku przeciętnego ucznia Kadic? – wtrącam się do rozmowy.

– Staniesz się elementem gry w wersji demo – wyjaśnia błyskotliwie blondynka.

– Jestem za! – wypalam, zachwycony pomysłem.

– Ja też – dodaje Elitsa, mniej żywiołowo.

Laura chowa podręcznik do swojej brązowej torby. Następnie wstaje i poprawia swoją granatową spódnicę od niewidzialnych zagnieceń, których nikt poza nią samą nie widzi. Gdy doprowadza się do stanu jeszcze bardziej idealnego, zadowolona rusza do przodu. Miło na to patrzeć.

Grzecznie idziemy za naszą panią Einstein. Kto wie lepiej o cyferkach, jak nie ona?

Niepostrzeżenie mijamy niewielki, biały murek koło przejścia do sali gimnastycznej. Jestem zaskoczony, że nikt wcześniej takiego mankamentu nie zauważył. Czy właśnie tak wygląda Kadic? Pełne wielu różnych dziur oraz niedopracowania detali? Mówili, że ta szkoła jest spokojnym miejscem. Tak mówili.

Gdy tylko Laura wchodzi włazem do kanałów, zatrzymuję na kilka sekund Elitsę. Ona zaskoczona nagłym chwytem za nadgarstek spogląda na mnie pytająco. Od razu wypalam, zanim zada pytanie w moją stronę.

– Jak się trzymasz?

– Nie rozumiem – odpowiada zdezorientowana.

– No… po tym włamaniu – wyjaśniam gorączkowo. Myślałem, że domyśli się, o co pytam.

– Will, to było dwa miesiące temu. Daj spokój.

– Ja znajdę tego śmiecia, który to zrobił – mówię śmiertelnie poważne. Elitsa jednak obraca to w żart. Uśmiecha się niewinnie, po czym kuca, żeby przejść do kanałów.

– To urocze, wiesz? Odpuść sobie. Mamy ważniejsze problemy – odpowiada, po czym znika mi z pola widzenia. Wzdycham głośno, co z pewnością usłyszała, po czym schodzę za nią, zakrywając dostęp do przejścia. Resztę drogi idziemy w milczeniu. Czy znowu zrobiłem coś nie tak?

Gdy tylko zjechałem prawą liną na dół, prosto do fabryki, od razu wyczuwam zmianę. Z początku nie widać jej, ale wystarczyło się wyłącznie wsłuchać chwilami wręcz w martwą ciszę. Gdy tylko przechodzę kilka centymetrów od ogromnej przestrzeni, słyszę dźwięk przepływającego prądu. My nic jeszcze nie widzimy. Wtem odzywa się do nas Laura:

– Jesteście gotowi?

– Jesteśmy – odpowiada za nas dwóch Elitsa, spoglądając przed siebie w pełnym skupieniu. Wyciąga z płaszcza swoje dwie katany. Dokładnie takie same, którymi mi jeszcze nie tak dawno postraszyła. Ja z kolei dalej stoję niepewnie. Po sekundzie podejmuję ten sam krok, co dziewczyna i wyciągam pistolet. Mam tą samą postawę, co ona. Powinienem brać z niej przykład. Rzut wtedy zrobiła bardzo dobry.

– Zróbcie dwa kroki do przodu.

Postępujemy tak, jak każe nam głos Laury.

– Rozpoczynam materializację.

Rozglądam się, nadal stojąc w wyznaczonym miejscu. Większość fabryki obejmuje tworząca się od podłogi biała poświata. Słyszę jedynie dźwięk przechodzącego wszędzie prądu. Spoglądam w górę, gdzie poświata kończy swój bieg do nieba. Ściany emanują w pełni jasnym światłem przez kilka sekund.

– Generowanie terenu zakończone. Czas start.

Pomiędzy mną, a Elitsą pojawia się druga ściana. Spoglądam na swoje dłonie. W prawej nadal mam policyjną broń. Staram się być spokojny i opanowany, jednak oddech z każdą kolejną sekundą przyspiesza. Nic nie wiemy o tych potworach. Nawet o grze wiemy tylko tyle, że po prostu jest.

Odwracam się. Ciri już nie ma obok mnie.

Jest za to coś zupełnie innego.

Postać z pikseli jest podobna z budowy do mnie. Ma dłonie, nogi oraz głowę – bez uszu i ust. Na zielonym ciele posiada kilka srebrnych pasków, ułożonych całkowicie przez przypadek. Brak większości jego twarzy napawa mnie częściowo lękiem. Zamiast jej posiada białe koło. Zaprogramowany wróg nie porusza się. Czeka na mój ruch.

Odbezpieczam broń. Dźwięk zadziałał na niego jak płachta.

Wyciąga zza pleców dwie zielone katany. Trzyma je skrzyżowane przy twarzy. Czuję jego wzrok z jednego, świecącego kółka, co mnie częściowo napawa lękiem. Robię kilka kroków do tyłu, po cichu je odliczając.

Cztery.

Trzy.

Dwa.

Jeden.

Pikselowy wróg natychmiast po tym wycofaniu biegnie w moją stronę. Czy on może mi cokolwiek zrobić? Mam jakieś szanse na przeżycie? Nie będę ranny po zakończeniu symulacji?

Nie czas na pytania. Działaj, Dunbar.

Omijam atak postaci, odskakując w prawą stronę. Strzelam po raz pierwszy – pudło. Jednooki ninja próbuje mnie zaatakować po raz drugi. Schylenie głowy ratuje mnie od spotkania tętnicy z lewym ostrzem. Strzelam dwa razy pod rząd – pierwszy nabój odbija się od miecza, a drugi uderza w kolano cyfrowej postaci.

Robię wślizg pod jego broń i strzelam jeszcze raz. Skubany obronił się i kolejny nabój ląduje na ziemi. Ninja chce wbić katanę prosto w serce, jednak podcinam mu nogi i szybko wstaję, aby ten na mnie nie spadł.

Czy cyfrowa postać czuje upadek?

Wróg pada na ziemię, jednak szybko wstaje, a następnie podnosi swoje katany. Odbezpieczam broń i ostrożnie do niego podchodzę. Krok po kroku. Delikatnie – żeby nie wyczuł mojego podstępu. Spokojnie… zaraz już będzie po wszystkim.

Ninja nagle rzuca jedną katanę w moją stronę. Przelatuje mi ona dosłownie przed oczami.

Elitsa opłaci mój pobyt w psychiatryku, bo niedługo do niego trafię jako opętany!

To jest moja szansa. Oddaję trzy ostatnie strzały, jakie mi tylko zostały.

Pierwszy w świecące kółko.

Drugi w klatę piersiową.

Trzeci w okolice pięty.

Wszystkie strzały były trafione. Wypada mu z domniemanego bólu druga katana w prawej dłoni. Spogląda ku górze – gdyby tylko mógł, z pewnością krzyczałby z cierpień, na jakie go skazałem złotymi nabojami.

Następnie pada na kolana, a po tym dłonie uderzają o podłogę. Zielony przyjaciel znika.

Uśmiecham się, zadowolony z samego siebie. Jak na pierwszy prawdziwy kontakt z bronią poszło mi bardzo przyzwoicie. Ojciec byłby ze mnie dumny. Tak myślę…

– Trochę ci zeszło, Angliku – komentuje zawiedziona Elitsa, mając skrzyżowane ręce.

– Przepraszam drogą damę, że nie znam wszystkich zasad penchat-silatu – odpowiadam zadowolony, mimo obelgi ze strony dziewczyny. Ciri chce coś powiedzieć, jednak moje ostatnie słowo sprawia, że milknie w połowie swojej myśli. Patrzy zaskoczona na ziemię, a następnie na mnie. Powoli przytakuje głową.

– Nie sądziłam, że znasz takie bogate słownictwo.

– Bo nie urodziłem się we Francji?

– Nie. Po prostu czasami jesteś głupi.

Uśmiecham się. Elitsa potrafi czasami rozbawić ludzi na swój sposób. Idziemy do windy. Jestem piekielnie zmęczony, sam nawet nie wiem, czym. Skoro byłem w cyfrowym pudełku i walczyłem z jednookim ninją, to nie powinienem być zmęczonym.

W windzie próbuję rozmasować prawy nadgarstek. Nie wiem dalej dlaczego, ale cały czas mam wrażenie, jakbym go nadwyrężył. Może to wina notorycznego pisania listu do gnojka, który zniszczył pokój Elli?

Drzwi od windy z piskiem i lekkim dymem otwierają się. Przy panelu sterowania siedzi niezmiennie pani Einstein. Na lewym uchu ma malutki mikrofon, który pochłania wszystkie dźwięki z superkomputera. Słyszę razem z Ciri jedynie dźwięk uderzającym palców o klawisze klawiatury.

Gdy Laura nas zauważa, od razu się uśmiecha.

– Wybaczcie, nie zauważyłam was na początku. Jak się podobało?

– Ta symulacja? – pyta retorycznie jej kuzynka.

– Oczywiście. Chyba nie sądziłaś, że bez powodu wam to pokazałam – wyjaśnia Gauthier z lekką wyższością w głosie. Następnie splata dłonie w maleńki koszyczek i kładzie je na kolanie, które delikatnie podnosi do góry.

– Ja jestem zadowolony – mówię pewny siebie.

– Typowy mężczyzna. Broń i bójka to chleb powszedni – mamrocze nie do końca zadowolona ze swojej walki Elitsa, która ma skrzyżowane ręce.

– Nie przesadzaj, lubię też poczytać jakąś dobrą literaturę.

– Znalazłaś coś dodatkowego na temat Xany, Lauro? – zmienia temat Ciri.

– Na razie nie, ale to kwestia kilku godzin.

– Godzin? – pytam zaskoczony.

– Ona jest jak sowa, w nocy to ci wszystko wykona – wyjaśnia Elitsa. – Zostajemy tutaj do rana? Trochę się późno zrobiło, a słówka z włoskiego dzielnie czekają na naukę.

Kartkówka z włoskiego.

Cholera! Znowu obleję.

Łapię się za głowę, a te słowa ciągle w niej brzmią. Dlaczego nie potrafię być tak zorganizowany, jak Laura? Ona zawsze jest nauczona i przygotowana na wszelkie niespodzianki każdego dnia. Dodatkowo ma czas na czytanie wielu fascynujących książek, programowanie i wyszukiwanie informacji oraz nowości z superkomputera. Do tego codziennie jest wyspana.

– Nie martw się. Zawsze możesz ściemniać, że boli cię brzuch – dodaje ze śmiechem Senel.

– Lepiej, żebyś ją jednak napisał. Może trafisz na rzeczy, które znasz – mówi Laura z pogardą dla pomysłu swojej kuzynki.

– William nawet nie umie się… przy… witać… – odpowiada Elitsa, przerywając ostatnie słowo delikatnym śmiechem.

– Ponieważ nadal nie miałem obiecanych korepetycji, signorina – odgryzam się dziewczynie. Ona z kolei nic nie mówi, tylko potakuje głową. Jestem z siebie zadowolony. Tym razem ostatnie słowo należało do mnie.

– Ja zostaję. Może znajdę tutaj coś interesującego – mówi zdecydowanie Laura, a następnie zakłada słuchawkę na lewe ucho i dalej stuka nieznane kody na klawiaturze.

Elitsa wzrusza ramionami, po czym dodaje:

– Ja wracam do Kadic wyspać się. Idziesz, William?

Pytanie skierowanie do mnie sprawia, że nie wiem, co powinienem odpowiedzieć. Wyobrażam sobie wagę oraz dwie szale. Na pierwszej jest napisane „Kartkówka z włoskiego”, a drugiej „czas z Laurą”. Ustawiam dłonie wewnętrzną stroną do góry i naprzemiennie ruszam nimi do góry i na dół. Która decyzja będzie dużo lepsza? Co wybrać?

– Czy ty się dobrze czujesz? – przerywa rozważanie Elitsa, ustawiając mnie do pionu. Potrząsam głową, żeby się otrząsnąć z dumania i odpowiadam:

– Zostaję.

Ciri uśmiecha się na moją decyzję. Spoglądam na Laurę. Nawet nie zwróciła uwagi, że nie zostanie w tej starej fabryce sama. Moim obowiązkiem jest ją ochronić przed zagrożeniem. Nie wyobrażam sobie, żeby cokolwiek jej się stało.

Elitsa zmierza w kierunku windy. Na pożegnanie macha do mnie i mówi:

– Do zobaczenia, Angliku.

Po tych słowach drzwi z hukiem zatrzaskują się, a białowłosej dziewczyny już nie ma z nami.

Odwracam się do Laury, która nadal pracuje w skupieniu. Gdy zauważa, że przyglądam się jej, uśmiecha się i zadaje pytanie:

– Naprawdę podobała ci się ta symulacja?

– Oczywiście – odpowiadam pewien siebie. – Chętnie od razu bym walczył po raz drugi.

– To jest jak na razie niemożliwe – odpowiada spokojnie pani Einstein.

– Dlaczego? – pytam nieco zawiedziony słowami dziewczyny.

– Musi minąć dwanaście godzin do kolejnego transferu ćwiczebnego.

– Nie da się tego przyspieszyć?

– Pewnie, że to możliwe – odpowiada z uśmiechem – Jeszcze nie wiem tylko, jak to zrobić. Coś ciebie boli? Jakiś mięsień, czy coś? – pyta z powagą w głowie.

– Przez chwilę nadgarstek, ale szybko przeszło.

– Hm… – zastanawia się Laura nad moją odpowiedzią – Mogłam spytać Eli… o nie…

Od razu podchodzę do ekranu, na którym widnieje dziewięć nagrań z rozstawionych w fabryce kamer.

– Ty to zamontowałaś? – pytam automatycznie Gauthier.

– Nie. Spójrz lepiej na to.

Pani Einstein przybliża kamerę numer 008, żeby widzieć na całym ekranie. Pokazuje palcem zbliżającą się postać do dwóch lin. Wysoki mężczyzna, ubrany w ciemnie barwy, żeby kamera nie wychwyciła.

– Sprawdzę, kto to może być.

– Uważaj na siebie, William.

Oczywiście, mademoiselle. Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało.

Autorka: Azize

Rozdział czternasty

Blind Channel – Bad Idea

——————————

ELITSA

Widok miny Williama na wieść do schodzeniu dwóch pięter jednostronnymi schodami jest godny zapamiętania. Z jednej strony go rozumiem – mało brakowało, a nie byłoby kogo ratować. Jednak nie mogłam się powstrzymać przed wrednym uśmieszkiem.

Wiem, jestem okropnym człowiekiem. Nikt nie musi mi tego powtarzać.

– Los gra ze mną w pokera. – komentuje Dunbar. Patrzę na niego wymownym wzrokiem. O co mu teraz chodzi?

– Raz mi daje, raz zabiera…

Nie rozumiem. Włączył mu się tryb poety romantycznego?

– Spokojnie, dasz radę. Chyba, że chcesz odpocząć po… wiadomo czym.

– Nie trzeba. Co mnie nie zabije, to wzmocni.

Uśmiecham się, tym razem szczerze. Coś on w sobie ma, czym mnie ujął. Dlaczego Laura tego nie widzi? Biedna, całe życie przeleci jej na książki i komputery. Powinna zaczerpnąć trochę ludzkiego życia.

– Ellie… Jak to otworzyć? – krzyczy w oddali William, wyrywając mnie z przemyśleń.

– Nie otwieraj, zdążysz zep… suć.

– Nieważne, już wiem. – odpowiada Dunbar z uśmiechem. Następnie zeskakuje, podaje mi dłoń i z ukłonem, mówi:

– Panie przodem.

– Niech szanowny pan przestanie tak schlebiać, bo chyba zaraz się zarumienię – odpowiadam równie elegancko, jak on i podaję swoją rękę. Próbowałam.

– Takiej pięknej damie grzech nie prawić komplementów… – po tych słowach wstaje i kieruje mną, robiąc obrót. Nasze spojrzenia krzyżują się. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi, ale ma bardzo ładne oczy. – Ktoś musi mi tyłek u dyrektora ratować.

– Spadaj – odpowiadam, odtrącając go, śmiejąc się jednocześnie. – Widzimy się na dole. – po tych słowach daję susa w dół. Stopień po stopniu, żeby nie mieć bliskiego spotkania z podłogą.

– Czy wy jesteście nienormalni? Ten… ktoś mógł was zabić! Przekomarzaliście się z nim jak z małym dzieckiem. Nie mogliście od razu zaatakować? – krzyczy na nas Laura.

– Żyjemy? Żyjemy. Powiedz lepiej, czy znalazłaś coś interesującego – odpowiadam w imieniu swoim i Williama.

– Przez to, że nie było was tak długo, to obserwowałam na monitorze sytuację z kamer. Od kiedy potrafisz atakować kataną, Elitsa? – pyta zaskoczona. Uśmiecham się, a następnie opieram się na lewym podparciu ogromnego fotela, na którym siedziała pani Einstein.

– Widzisz, kuzynko. Jedni całe życie spędzają w książkach, a drudzy na poligonie.

– Akurat. Dostawałaś swego czasu tyle szlabanów, że biblioteka stała się twoim domem. To ogromny cud, że nie zostałaś wyrzucona.

– Zdarza się.

– Ale to nie wszystko. Zanim zaczęła się wasza walka, zdążyłam znaleźć pewien interesujący program. Nazywa się on „Powrót do Przeszłości”.

– Powrót do Przeszłości? – powtarza William, zaskoczony tytułem.

– Dokładnie tak. Nie wiem jednak, co on może zrobić.

– Przetestujmy go teraz.

– Nie – zaprzecza Laura. – Nie rozumiem jeszcze mechanizmu tego. Jeżeli ma jakieś komplikacje, to będziemy tego bardzo żałować.

Wtem słyszę dźwięk otwierających się pancernych drzwi windy. Kiedy ona zdążyła się naprawić? Przecież dopiero co schodziliśmy maleńkimi schodami dwa piętra w dół.

– Ty to zrobiłeś? – pytam Williama.

– Nie. Sam się zastanawiam, co się tak właściwie stało.

– A co wy tutaj robicie? – pyta osoba, której nikt nie mógł się z naszej trójki w ogóle spodziewać. Ze wszystkich akurat ona była najgorszą opcją.

Jean-Pierre Delmas, dyrektor Kadic, z orszakiem Jima Moralesa i Federica* Caggia.

– Miałem rację! Włóczą się tutaj dzieciaki, zamiast iść spać – krzyczy zadowolony z siebie nauczyciel wychowania fizycznego. Spoglądam na jego biały podkoszulek, ubrudzony na środku jakąś pomarańczową substancją, sprane spodnie w niebiesko-szarą kratkę oraz brązowe kapcie w kształcie misia. Jedno jednak nie zmieniło się. Nadal ma na głowię opaskę treningową oraz ogromy plaster na prawym policzku.

– Lauro? Senel i Dunbara w tym miejscu spodziewałem się, ale ty? Co tutaj robisz? – pyta zszokowany dyrektor.

– Em… no więc… tak… – jąka się Gauthier. Błagam, tylko nic nie mów. Nie mogą poznać prawdy o starej fabryce oraz o wybrykach Franza Hoppera.

– Odpal ten cały powrót! – krzyczy William.

Lo ritorno**? – pyta nauczyciel włoskiego.

– Ma rację. Nic innego nie możemy zrobić – potwierdzam rozkaz. Może ten dziwny program w małym stopniu uratuje nam skórę, nawet na chwilę.

Laura stuka w klawiaturę nieznane nikomu komendy na komputerze.

– Dosyć tego cyrku! Gauthier, zejdź z fotela – mówi oburzony Delmas.

– Nie tym razem, panie dyrektorze – odpowiada nie w swoim stylu pani Einstein, po czym wciska magiczny enter. Na ekranie komputera pojawiło się niewielkie zielone okienko. W oślepiająco białym kolorze na dole kręci się zarys Ziemi. Na górze rozpoczyna się tajemnicze odliczanie.

5…

4…

3…

2…

1…

Wraz z wyzerowaniem licznika z serca monitora wydziela się biała chmura dymu. Wszyscy patrzymy zszokowani. To nasz koniec? W tak prosty sposób? Nie zdążyłam powiedzieć mamie, że ją bardzo kocham, pomimo zła, jakie jej wyrządziłam.

Sekundy dzieliły nas od białej aury, która chłonie wszystko, co zobaczy na swojej drodze.

Siedzimy na lekcji włoskiego. William dostaje zero za odpowiedź ustną. Czy tego już przypadkiem nie było? Cofnęliśmy się w czasie? Będziemy żyć?

– Ej, sytuacja się powtarza z rana – szepczę Dunbarowi do ucha.

– Zauważyłem. Caggia mówił dokładnie to samo kilka godzin temu – odpowiada zaskoczony – Myślisz, że ten program cofnął cały świat o kilka godzin do tyłu?

Cholera, bystry jest.

– Musimy porozmawiać z Laurą.

– Najpierw spytajmy Jima, co robił wieczorem – proponuję, spoglądając kątem oka, czy profesor nie zauważy, że rozmawiamy na jego lekcji.

– Chcesz mieć szlaban? Może wszystko pamiętać.

– Idąc takim tokiem myślenia zdarzenie z wczoraj powinien znać także Caggia, ale nic jak na razie nie mówi – tłumaczę.

– Do czasu.

– Skąd ten pesymizm, panie Dunbar?

– Nie chcę kolejnych problemów. Nie jestem w tej szkole nawet miesiąc, a robię tutaj niezły burdel! – podnosi trochę głos William.

– Nie będziesz miał, zobaczysz.

– Ale…

– Zaufaj mi.

Dzwoni dzwonek. Wszyscy uczniowie powoli pchają się do wyjścia, aby zacząć przerwę.

– Signorina Senel, pojedź tutaj – woła mnie profesor łamanym francuskim. Spoglądam przerażona na Williama, a on na mnie. Oby tylko nie miał racji.

– Już idę – odpowiadam, a następnie kiwam Dunbarowi, żeby wyszedł z klasy. Potakuje głową i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

– Dobrze, że go wywaliłaś z sali. Muszę o nim porozmawiać, a widzę, że masz z nowym bardzo dobry kontakt.

– Czy… coś się stało? – pytam, będąc w ciągłym szoku.

– Jak widzisz, William ma swoje… problemy ze zrozumieniem włoskiego. Ostatnio znacznie się poprawiłaś z niego, więc… mogłabyś mu pomóc? Szkoda mi go, przyszedł w połowie przerabianego bardzo ważnego działu. Widać, że chce się uczyć, jednak… Dobrze się czujesz?

To pytanie mnie wyprowadza ze stanu uśpienia. Czy aż tak strach mną zawładnął?

– Tak… tak, ma pan rację – odpowiadam zmieszana lekko. – Przepraszam, zamyśliłam się.

– Ah, prego panienko – mówi nauczyciel, tradycyjnie z włoską wstawką. Całkiem to urocze. – Mogę na ciebie liczyć?

– Postaram się mu pomóc jak najlepiej panie profesorze.

– Grazie, Elitsa.

– Prego, signor – odpowiadam z uśmiechem i wychodzę z sali. Czuję, jak krople potu spływają niesymetrycznie po skroniach. Najpierw na lewej, a potem na prawej. Gdy tylko drzwi zostają zamknięte, oddycham z ulgą.

– I co? – pyta Dunbar, patrząc mnie przerażony.

– Jajco – odpowiadam niezbyt przyjaźnie. – Skretyniałeś na tym włoskim do tego stopnia, że będę ciebie uczyć dodatkowo.

– Nie o to py… zaraz, co?

– Nie przesłyszałeś się. Mam ciebie dobrze nauczyć włoskiego. Inaczej masz poprawkę.

Grobowa cisza. William nie wie, co ma odpowiedzieć. Po kilku sekundach chowa twarz w dłoniach. Następnie bierze głęboki oddech, przeczesuje niedbale swoje czarne włosy i pyta:

– Naprawdę mogę kiblować?

– To było moje dopowiedzenie, żebyś się przejął. – Nie chcesz mieć poprawki, oj nie chcesz.

– A czy…

– Nic nie pamięta. Program zadziałał.

Po tych słowach z Dunbara zeszło powietrze, jak z materaca. Próbuje unormować oddech. Uśmiecha się po sekundzie, jednak radość szybko znika. Zdał sobie sprawę z problemu, jaki właśnie się pojawił.

Nauka nowego języka.

– Nie martw się – mówię, klepiąc go po ramieniu. Co on robił, że są takie umięśnione? – Pomogę ci wyjść z tej sytuacji. Wbrew pozorom to nie jest trudny język.

– Uczysz się go dwa lata…

– Dlatego mamy dużo do nadrobienia. Pożyczę ci swój zeszyt. Mam w nim notatki od samego początku.

– Dlaczego to robisz?

To pytanie mnie wybija z rytmu. Dlaczego? Jesteś moim przyjacielem, durniu!

– Dlaczego mi chcesz pomagać?

Dlaczego zadajesz tak oczywiste pytania?

– Bo jesteś dla mnie ważny. Razem siedzimy w bagnie związanym z Xaną, nauką i miłością… oj, przepraszam – odpowiadam, jednak w pewnym momencie czuję, że wchodzę na cienką granicę. Przecież widzę, że on jest zakochany w Laurze, która tego nawet nie widzi. A może nie chce widzieć?

– Dziękuję. Będę miał u ciebie ogromny dług.

– Daj spokój. Kupisz nam po piwie, jak zdasz wszystko.

– Nie piję alkoholu.

– Ale za to ja piję – odpowiadam z uśmiechem, co William odwzajemnia. Udało się. Ma nadzieję, że wyjdzie z tego problemu. Cudowne jest to uczucie, kiedy widzisz ważną dla ciebie osobę szczęśliwą. Ciekawe, czy będzie jeszcze taka sytuacja.

– Od kiedy zaczynamy naukę, profesorina Senel?

Professor! – odpowiadam zrażona tym słowem, chociaż wiem, że sobie zażartował.

– Kiedy się stawić na zajęcia?

– Chodźmy do mojego pokoju. Dam ci zeszyt i wszystko na spokojnie przejrzysz.

– Dobrze, szefowo! – odpowiada William z entuzjazmem. Powrócił stary Dunbar. Bardzo dobrze.

– Nie ma przejścia – mówi Jim Morales.

– Dlaczego? – pytam, po czym próbuję prześlizgnąć się przez nauczyciela. Bezskutecznie.

– Jest zakaz od dyrektora.

– Proszę mnie puścić. Tam jest mój pokój! – krzyczę zdenerwowana, ciągle starając się przejść obok grubego przełożonego.

– Senel, nie rozumiesz? Dyrektor zabronił.

– Nie… ro…zu…miem! – krzyczę, próbując sprytnie wyminąć nauczyciela. Przechodzę zgrabnie obok Jima i biegnę w kierunku swojego pokoju. Dlaczego jest otwarty? Na pewno go zamykałam. Klucz zawsze mam obok siebie.

Otwieram drzwi od pokoju, jednak widok wprawia mnie w totalne osłupienie.

O kurwa.

Wszystko było porozrzucane po całym pomieszczeniu. Pościel leży przewrócona na lewą stronę. Poduszka jest zniszczona i wylatuje z niej pierz. Szafka od biurka jest otwarta, a jej zawartość leży dookoła niego. Jedno pudełko leży na środku pokoju. Wieczko jest oderwane i spokojnie wisi. Cała zawartość zniknęła.

Zdjęcie moje z rodzicami.

Bransoletka z dzieciństwa.

Maleńka sówka z filcu.

Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi część serca i stłukł młotkiem w drobny mak. Skąd ta osoba mogła wiedzieć, gdzie mam to wszystko? Od roku nie mam żadnego współlokatora, każdy z nich zakończył swoją naukę w tym miejscu.

Zeszyt. Cholera jasna, zeszyt!

W oddali krzyczy nauczyciel wychowania fizycznego, jakby mówił przez megafon:

– Senel, w tej chwili wyjdź ze szkoły. Natychmiast!

Sekundę później woła mnie William.

– Ella, uważaj!

Następnie powtarza swoje słowa Laura:

– Znowu nie zamknęłaś na klucz. Gratulacje.

Nagle nastaje zabójcza cisza. Spoglądam w lewą stronę – Jim i William patrzą na mnie w skupieniu. Gdzie jest Laura? Na prawo nikogo nie ma.

– Wołaliście mnie?

– Nie – odpowiada chłodno Morales, po czym spogląda na zegarek. Następnie powolnym krokiem odchodzi. Nic z tego nie rozumiem. Podchodzi do mnie Dunbar, który kątem oka spogląda na pokój. Chce zachować kamienną twarz, zupełnie niepotrzebnie. Nie musi mieć żadnej maski.

– Zeszyt został w fabryce. Broń też.

– Okradli ciebie – dodaje, jakby czytał z mojej głowy. Jak otwarta księga.

– Wiem. Zabrali mi coś gorszego.

– Dorwę tego gnoja, nie martw się.

– Nie musisz.

– Właśnie muszę – mówi zirytowany. Wtem ściska swoje dłonie w pięści, gotowy do walki.

W tle słychać policyjne syreny.

—————————————————————————————————————————

* – imię podane na potrzebę opowiadania, prawdziwe w serialu nie zostało podane

**- „Lo ritorno” – powrót (tł. z języka włoskiego)

Autorka: Azize

Rozdział trzynasty

Three Days Greece – Fallen Angel

——————————

WILLIAM

Siedzimy przytuleni przez chwilę. Jestem zaskoczony – nigdy nie wyrażająca jakichkolwiek emocji Elitsa Senel jest we mnie wtulona i nic nie mówi. Nie sądziłem, że dożyję takiej sytuacji. Teraz wiem, że ona posiada jakiekolwiek uczucia. Tylko dlaczego to wszystko ukrywa?

– Powiesz mi, co się dzieje?

– Nic. Poważnie mówię.

– Obiecaliśmy mówić sobie prawdę.

Elitsa ciężko wzdycha, następnie wstaje, robi kilka kroków w przód. Obraca się do mnie i mówi zrezygnowanym tonem:

– Przysięgaj mi, że nic nie powiesz Laurze. Nie może wszystkiego wiedzieć.

– Obiecuję.

– Wszystko zaczęło się od snu… Śniło mi się, że Stern poznał fabrykę oraz Xanę. Był przez niego opętany. Chciałam go zabić, jednak nie dałam rady…

– To tylko sen, spokojnie.

– To nie wszystko – tłumaczy. Wyciąga jedną fajkę, którą się bawi. Nie chce mi patrzeć prosto w oczy. Czy jest aż tak źle?

– Rano przyszedł do mnie właśnie Ulrich… zaraz, wiesz w ogóle o kim mówię?

– Wiem. Pewnego razu przyłapałem go, jak znęcał się nad młodszym uczniem. Coś mi wtedy groził, ale nie pamiętam, co to było.

– Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?! – krzyczy Elitsa, po czym zakrywa twarz dłońmi. Liczy po cichu do dziesięciu i wraca do swojego problemu. – Powiedział, że posiada on klucz do Sali chemicznej… to jest ta, co ostatnio wybuchła. – robi kilka kroków do przodu – Nie wydaje mi się, żeby człowiek maczał w tym palce.

– W czym tkwi problem?

– Taki, że chce, żebym przespała się z nim za ten pieprzony klucz!

Patrzę na nią zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego zachowania. Taki człowiek ma czelność uczyć się w Kadic…

– Dyrektor to zapewne zbagatelizuje, bo nie ma dowodów żadnych. William, potrzebujemy tego klucza obydwoje. Z tej sali możemy się wiele dowiedzieć.

– Ty chyba nie chcesz…

– Nie chce, ale zupełnie nie wiem, co zrobić.

Wstaję i otrzepuję się z kurzu. Zastanawiam się, jak mogę pomóc Elitsie, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Najchętniej bym go zamordował w tej sekundzie, ale niewiele to pomoże, a wręcz zaszkodzi. Albo…

– Wiem!

– Ale co? – pyta zaskoczona Elitsa.

– Posłuchaj uważnie – podchodzę do dziewczyny i zaczynam jej tłumaczyć. – Musisz wywabić go z pokoju na pięć minut. Dosłownie. Ja w tym czasie wejdę do jego pokoju, poszukam klucza i ucieknę, a podróbkę zostawię na miejscu właściwego.

– Plan idealny. Myślisz, że poradzę sobie i jednocześnie nie zwymiotuję na jego twarz z obrzydzenia?

– Musisz. Sama mówiłaś, że potrzebujemy tego klucza.

– Na pewno wystarczy ci pięć minut? Więcej nie zniosę jego jakiegokolwiek bliższego kontaktu z nim. – pyta Elitsa.

– Zapewniam cię. Jeszcze dzisiaj zdążymy dorwać tego… człowieka i niczego nie zauważy.

– Oby… wracajmy do Laury. Wolę ją mieć na oku.

– Może najpierw zdobądźmy klucz? Od razu weźmiemy jakiś koc, czy coś ciepłego do picia.

Elitsa patrzy na mnie przez chwilę zdziwiona, jednak zgadza się na moją propozycję.

Stoimy na korytarzu, sprawiając pozory interesującej rozmowy. Czekamy, jak pojawi się Ulrich. Jestem zestresowany – nigdy nie włamałem się do czyjegoś pokoju, a tym bardziej nie kradłem. Przyjaźń wymaga poświęceń i tutaj nie chodzi o portfel.

– Idzie. Schowaj się. – mówi Elitsa, a czmycham do swojego pokoju, zostawiając lekko uchylone drzwi, aby widzieć sytuację.

– Ulrich! – krzyczy przez cały korytarz dziewczyna do niego i podchodzi.

– Czyli się zdecydowałaś… takiej desperacji u ciebie nigdy nie widziałem – po tych słowach otwiera drzwi do pokoju i gestem wskazuje jej wejść do środka.

– Głuptasku… tutaj jest Jim, który w każdej chwili może nas przyłapać. A tego zapewne nie chcesz… – odpowiada, podchodząc do chłopaka bliżej. Cholera, dobra jest.

– No proszę, proszę…

– Chodź, a nie będziesz prosić tutaj! – Elitsa bierze go za rękę i ciągnie korytarz wyżej. Mam teraz szansę.

Kiedy nie ma nikogo na korytarzu, po cichu wbiegam do pokoju Ulricha. Ma on szare i zabrudzone ściany od różnych substancji. Biurko, które stoi naprzeciwko mnie jest prawie puste, leży na nim jedynie plecak z rozrzuconą zawartością.

Wchodząc do środka, potykam się o coś. Czuję piekący ból w kostce, jednak staram się go ignorować. Gdzie ten cholerny klucz? Rozglądam się. Biurko puste, łóżko pościelone, szafy lepiej nie ruszać. Myśl Dunbar, masz mało czasu.

Przymykam drzwi i widzę. Jeden srebrny klucz i różowa zawieszka z zapiskiem „chemia”. Znalazłem!

– Poczekaj chwilkę – mówi Ulrich. Niedobrze.

– No dajże spokój… – zatrzymuje go Elitsa i słyszę, jak znowu wchodzą o pół stopnia wyżej. Zamieniam klucze, a następnie szybko wychodzę z pokoju i kieruję się do wyjścia.

Zdenerwowany czekam na nią. Mam nadzieję, że zdążyła uciec od niego i nic jej nie zrobił. Nadal nie rozumiem, dlaczego trafiłem do tej szkoły. Niby jest ona każdemu polecana, a już po niedługim czasie marzę, aby stąd uciec.

Zauważam Elitsę, która idzie z drugiej strony.

– Mało brakowało, a cały plan szlag by trafił. – odpowiada lekko zadyszana.

– Racja, ale na szczęście go mamy.

– Nigdy więcej jakiegokolwiek kontaktu z tym śmieciem. Nawet nie wiesz, jak mu śmierdzi z gęby. On wie, że istnieje coś takiego, jak pasta do zębów?

Parskam śmiechem.

– Ty się nie śmiej, bo byś zwymiotował na moim miejscu – po tych słowach daje mi kuksańca.

– Dobrze, dobrze. Masz jakiś koc?

– Wzięłam jeden, nie zdążyłam pójść do Rosy po herbatę.

– Trudno, damy jakoś radę.

Wchodzimy zadowoleni z udanej akcji do fabryki. Zauważamy Laurę, która jest na nas zapewne wściekła.

– Dłużej was być nie mogło? Znalazłam coś interesującego.

– Tak szybko? Wyszliśmy dosłownie na chwilę – tłumaczę, próbując powstrzymać się od śmiechu. Wygląda ona bardzo uroczo, jak się denerwuje.

– Chwila, czyli pół godziny?!

– Ups…

Zjeżdżamy piętro niżej i podchodzimy do interfejsu. Laura siada na fotelu i wpisuje nieznane mi kody. Wtem na monitorze pojawia się intrygująca notatka.

– Zobaczcie.

– To jest notatka o Xanie! – krzyczy zszokowana Elitsa. – Tyle czasu tego szukałam, a to było tutaj. W tym miejscu.

– Widzisz, wystarczyło poprosić kuzynkę o pomoc.

– Czyli to faktycznie Hopper…

– Schaeffer – poprawia mnie Elitsa.

– Nieważne. To on stworzył Xanę.

– Dokładnie. W celu urozmaicenia gry komputerowej. Tylko jak to możliwe, że ten wirus przetoczył się w takiego potwora? – zastanawia się Laura.

– Ja bym poszukał coś w fabryce. Jest ona ogromna, więc pewnie znajdzie się przyczynę jego rozwoju – odpowiadam.

– Możliwe. Idziemy?

– Ja zostaję. Rozszyfruję pozostałe części pamiętnika Walda i może dowiem się, dlaczego przyjął taką nazwę. Może znajdę coś jeszcze ciekawego, wtedy do was zadzwonię.

Spoglądam na Elitsę, która potwierdza skinieniem głowy, żebyśmy poszli zwiedzić fabrykę.

– Powiesz kiedyś Laurze o tej sytuacji z dzisiaj? – pytam, kiedy wychodzimy z windy i skręcamy w lewo.

– Wątpię. Czuję, że źle zrobiłam, zabierając ją tutaj – odpowiada przygnębiona.

– Dlaczego? Potrzebujemy takiego geniusza, jak ona.

– Nie rozumiesz. Obiecałam sobie, że będę jej pilnować. Żeby nie skończyła jak ja. A teraz to może coś jej się stać. Xana jest nieobliczalny, co poczułeś na własnej skórze.

Spoglądam na swoją dłoń i przypominam sobie tę bliznę, którą zauważyłem u pielęgniarki. Przez moje ciało przechodzi dreszcz. Wtedy ciekawość mnie zgubiła. Czuję ten sam ból, kiedy przeleciała przeze mnie ciemna chmura dymu, która coś do mnie powiedziała.

Wtem rozlega się dźwięk telefonu Elitsy. Niewiele przeszliśmy, a już Laura coś od nas chce.

– Wracajcie jak najszybciej, ktoś was śledzi!

– Umiesz strzelać z broni?

– Powiedzmy.

– To trzymaj – po tych słowach dostaję do ręki srebrny pistolet. Nie wygląda na służbowy. – Będziemy walczyć. Xana przepuścił na nas atak.

– Myślisz?

– Jestem pewna. Kiedyś przyszła pewna kobieta z krukiem i mnie straszyła, żebyśmy więcej się tutaj nie pojawiali.

– Szybko to mówisz.

– Nie po to zmarnowałam rok swojego nędznego życia żeby sobie odpuścić przez jakąś idiotkę gadającą do ptaka. Zrozumiano?

Kiwam głową zaskoczony.

– To cudownie. Zaraz zaczniemy atak – Elitsa wyciąga z kieszeni dwie średniej wielkości katany. Następnie cofa się kilka kroków wstecz. Przez fabrykę przechodzi zimna fala powietrza. Przyglądam się broni. Jak mam to cholerstwo odblokować?

– Uważaj! – krzyczy Elitsa, po czym rzuca katanę na mnie. W ostatniej chwili schylam się i ląduje ona w drewnie. Słyszę złowieszczy śmiech, jakby przybyła tutaj czarownica. Nagle widzę promień piorunów, który Ciri z gracją omija.

– Rzuć katanę!

Wyciągam jej broń i rzucam bez wahania. Rozglądam się, gdzie może być potencjalny wróg, jednak nic nie widzę. Przelatuje kruk dookoła nas i skrzeczy w niebogłosy. Niedobrze.

Strzelam do ptaka, jednak nie trafiam. Leci kolejna fala błysku, które obydwoje pomijamy.

– Idę na górę – mówię i biegnę na schody.

– Nie rób tego! – krzyczy Elitsa, jednak nie słucham jej. Muszę znaleźć tę ciągle śmiejącą się wiedźmę i ją zabić.

Wchodzę piętro wyżej, cały czas się rozglądając za siebie. Czuję oddech wroga na swoich plecach. Czeka on na odpowiednią chwilę, aby zaatakować. Nie pozwolę, aby komukolwiek coś się stało. Szczególnie dziewczynom.

– Nie odpuszczasz… – słyszę ten pełen spokoju głos. To ona.

– Lepiej się słońce pokaż, zamiast ciągle tylko mówić.

Śmiech wypełnia pusty korytarz.

– Po co? Jest dobra zabawa z tobą i twoją koleżanką o białych dłoniach.

– Chyba włosach – poprawiam nieznajomą.

– Dłoniach – nagle przede mną skacze zakapturzona postać. Odwraca się do mnie i uśmiecha się podejrzanie. – Nie strzelisz? Spójrz, jestem taka bezbronna.

Kobieta podnosi ręce do góry jako znak poddania walki. Nie daj się sprowokować, Dunbar. Nie możesz na to pozwolić. Musi być haczyk. Wtem zauważam przelatującego ptaka nad moją głową. Słyszę kolejne pioruny.

Zabijając tego kruka, pozbędę się też i kobiety.

– Nie strzelę do ciebie – po tych słowach celuję do ptaka. Trafiam za pierwszym razem. Zwierzę upada na ziemię martwe. Przez kilka sekund trwa przerażająca cisza.

Nagle z ciała kruka lecą serie błysków i piorunów. Kobieta podchodzi do mnie.

– Zabiłeś go. Teraz mnie popamiętasz, gówniarzu jeden! – krzyczy mechanicznym głosem i łapie mnie za gardło. Z dłoni wypada mi pistolet.

– Puszczaj mnie – szarpię się z wiedźmą, jednak bezskutecznie. Patrzę w jej oczy. Zauważam ten okropny znak Xany zamiast źrenic. Zadowolona podnosi mnie do góry.

– Nie pokonasz mnie. Jestem zbyt idealny, aby mnie zniszczyć. Miałeś szansę zostać moim pomocnikiem w zdobywaniu całego świata.

– Zniszczymy ciebie. Każdy ma swój jeden problem.

Kobieta śmieje się, a następnie zaciska swoją dłoń na mojej szyi coraz mocniej. Czuję jej szpiczaste paznokcie na skórze, które mnie kłują. Próbuję ją kopnąć, jednak ma za długą rękę i nie sięgam.

– Zostaw go w spokoju, przebrzydła wiedźmo – słyszę głos Elitsy. Sekundę później w głowie opętanej ląduje katana, która zostaje w skroni. Ścisk wokół szyi się zmniejsza. Rozluźniam jej dłoń i ląduję na ziemi. Kobieta nadal się nie rusza. Spoglądam na Ciri z wdzięcznością.

– Dobrze, że zabiłeś to ptaszysko. Prawie mnie zabiły te pioruny.

Oddycham z ulgą. Mało brakowało. Odwracam się, patrząc, jak ze skroni zmarłej sączy się krew i powoli kropelki spadają na podłogę.

– Biorę katanę i spadamy. Jeszcze nas czeka mały trening wytrzymały.

– Słucham? – pytam zaskoczony stwierdzeniem.

– Zaraz zobaczysz.

Nagle ciało martwej kobiety znika w postaci czarnego dymu, a broń Elitsy spada z hukiem na ziemię. Patrzę zszokowany, jak chmura unosi się coraz wyżej i wyżej, a później już jej nie widać.

– Pokonaliśmy jednego z łowców Xany.

– Ilu ich jest? – pytam.

– Nie mam pojęcia. Właśnie ją widziałam ostatnim czasem. Musiała być ulubienicą.

– Czyli Xana stracił potężną broń. To dobrze.

– Racja, ale tak czy siak musimy być gotowi na inny, nawet gorszy atak.

Schodzimy na dół w milczeniu. Pomimo dziwnej sytuacji, jestem z siebie dumny. Znalazłem miejsce wroga, trafiłem za pierwszym razem w cel. Jednak bez Elli dawno bym już nie żył.

Zauważam szkody, jakie wykonał Xana. Część belek jest złamana w kilku miejscach. Po podłodze walają się puszki, liście i inne różne rzeczy. Kiedy spoglądam na windę, to łapię się za głowę w szoku.

Guzik jest zniszczony na mnóstwo małych części.

– To jest ten trening wytrzymały?

– Dokładnie tak. Musimy zejść schodami – odpowiada Elitsa. Otwiera klapę i schodzi w dół.

Autorka: Azize

Rozdział dwunasty

Aminata – Fighter

——————————

ELITSA

Zamykam drzwi od swojego pokoju na klucz. Wystarczył jeden, maleńki zgrzyt zamka i czuję minimalną wolność. Tutaj mogę w spokoju ułożyć swoje myśli, zaplanować kolejny dzień oraz ponotować wszelkie nowości na temat Xany w sensowny sposób.

Rzucam notatnik na krzesło, a następnie przebieram się w piżamę jednoczęściową sięgającą do kostek. Półsennym wzrokiem spoglądam w lustro. Widzę zmęczoną osobę, której włosy układają się nigdy tak jak trzeba, a podkrążone z natury oczy bardziej dobijają szacunek do samej siebie.

– Kiedyś będę lepsza – mówię do swojego odbicia, po czym kładę się do łóżka.

Siedzę skupiona nad klawiaturą, pisząc rozmaite komendy, jakich sam Jeremie Belpois nie jest w stanie wymyślić. Literka po literce, liczba po liczbie. Powtarzam tę czynność jeszcze kilkanaście razy, aby wszystko było idealnie przygotowane. Brakuje kilku komend, aby mój cel stał się prawdziwy.

Xana zostanie pokonany na zawsze.

Wtem otwierają się metalowe drzwi od windy. Osoba, która w niej była, przeraża mnie samym wzrokiem. Z nerwów przełykam głośno ślinę, a następnie przyglądam się znajomej twarzy.

– Odejdź Stern, jeżeli chcesz jeszcze żyć – mówię groźnym tonem, ukrywając strach.

– Nie pokonasz mnie, Elitso. Nikomu to się nie udało i nie uda – odpowiada chłopak mechanicznym głosem. On nie należał do niego, tylko do Xany.

Dyskretnie biorę nóż do prawej dłoni. Podchodzę pewnym siebie krokiem do wroga. Muszę go zaatakować znienacka. Nie może się tego spodziewać. Biorę głęboki oddech i rzucam wszystkie karty na stół. Robię zamach i rzucam nożem.

Trafiam w nieruchomy cel. Opętany Ulrich śmieje się prosto w twarz.

– Nawet zaatakować nie potrafisz. A teraz pogódź się z porażką.

Słyszę dźwięk, który ludzie nienawidzą na każdym etapie życia – budzik. Jednak po raz pierwszy czuję ulgę. To cholerstwo zakończyło mój koszmar, przez który będę się bać kolejnej osoby.

Wtem ktoś puka. Kto może cokolwiek chcieć ode mnie o tak wczesnej godzinie? Wstaję i zgarniając włosy w kucyka podchodzę do drzwi. Widok, jaki mnie spotyka, napawa mnie lękiem.

Ulrich Stern – osoba, której nienawidzę za samo istnienie.

Do Kadic trafił on w tym samym roku szkolnym, co ja. Już na starcie wiedziałam, że nie będziemy się lubić. Wszelkie słowne przepychanki i zaczepki trwały przez dwa lata. Nagle stała się cisza. Całkiem możliwe, że wydoroślał razem ze mną. Tylko co on robi pod moimi drzwiami?

Próbuję je zamknąć, jednak Stern w porę je zatrzymuje i siłą otwiera. Skubany wyrobił się od ostatniego bliższego spotkania.

– Boisz się mnie? – pyta z kpiącym uśmieszkiem.

– Nigdy się ciebie nie bałam i nie zamierzam – kłamię. Po tym koszmarze obawiam się wyjść na lekcje, a co dopiero jego widzieć.

– Chciałem porozmawiać.

– Widzę, że stare nawyki wracają. Zaczepiasz mnie, oczerniasz i bez powodu rozpieprzasz mi życie – po tych słowach biorę go za koszulkę, a następnie przyciągam do siebie, mówiąc ciszej – Myślisz, że ja ci na to pozwolę?

Ulrich mnie odciąga.

– Nie zamierzałem. Przepraszam za ostatnią sytuację. Zachowałem się jak ostatni dupek.

Dupek, to mało powiedziane. W mózgu zapala się czerwona lampka. Ewidentnie musi mieć jakiś interes.

– Przejdź do konkretów, nie mam czasu.

– Co ty taka nie miła jesteś? Nie wyspałaś się? – pyta ironicznie, czując radość z napływającej do mnie złości.

– Przejdź do konkretów, a jeżeli to wszystko, to wyjdź – odpowiadam tak spokojnie, na ile starczają mi nerwy. Jeszcze kilka takich sztuczek i dostanie w twarz.

– Zapewne jesteś ciekawa, co się dzieje z salą chemiczną. W końcu to doskonałe źródło jakichkolwiek wskazówek. Chcesz mieć do niej dostęp?

– Co chcesz w zamian?

– Pieniądze.

A wiec tak pogrywa. Zamierza na cudzym nieszczęściu zarabiać. Czy każdy Niemiec taki jest? Jeżeli tak, to współczuję Merkel takiego narodu.

Ale pomyśl, Elitsa – będziesz mieć na wyłączność dostęp do wielu materiałów, które będą świadczyć o tym, jak Xana atakuje. Rozwiążesz sprawę do końca dzięki temu. Uwolnisz się od tej przebrzydłej historii, której nigdy nie chciałaś poznać.

Nie, nie zdobędzie ode mnie żadnych pieniędzy. Nawet jej za wiele nie posiadam, bo większość poszła na fajki i alkohol. Kiedyś sama to wszystko odkryję, za darmo.

– Naprawdę? Zawiodłem się na tobie, panno Senel. Nic tu po mnie, czas na naukę… – komentuje aktorsko Stern i kieruje się do wyjścia. Potrzebuję tej wiadomości.

– Zaczekaj! – krzyczę, łapiąc go za lewą rękę.

– A jednak, ciekawość ważniejsza od sporu. Świetnie.

– Najpierw mi powiedz, co wiesz. Dopiero później dostaniesz pieniądze. – odpowiadam spokojnie, licząc, że mnie nie oszuka.

– Chciałabyś, słońce. Ja ustalam warunki. Do końca dnia zapłać sowicie, a wtedy sobie porozmawiamy. Nie musisz płacić tylko wyłącznie banknotami… – po tych słowach podchodzi do mnie, łapiąc mnie za plecy, a następnie zjeżdża coraz niżej.

– Spierdalaj, pasożycie. Nawet na to nie licz – wyrywam się wściekła i popycham Ulricha w kierunku schodów. On łapie się poręczy, spogląda na mnie z udawanym zaskoczeniem.

– Twoja wola.

Odchodzi zawiedziony, chociaż wie, że będę chciała od niego coś wiedzieć.

Bezczelny chłop. Nie ma co się dziwić, że Ishiyama go koniec końców nie chciała. Takich wykastrować, potraktować każdym szkłem i wyrzucić nad rzekę to i tak za mało.

Mija piąta lekcja. Dunbar zdążył załapać zero za odpowiedź ustną z włoskiego oraz rozmowę z dyrektorem po ostatnich zajęciach. Idiota. Jeżeli tak ma wyglądać moja znajomość i pokonanie Xany to wolę rzucić to wszystko i wyjechać gdziekolwiek. Poza tym, naprawdę? Żeby uwalić tak romantyczny język, jak sam to stwierdził, to trzeba faktycznie nie uczyć się.

William siada niezadowolony i patrzy na mnie.

– Nic nie powiesz?

Biorę głęboki wdech. Kiedy lekcja mija spokojnie, a pan Caggia zapisuje słówka na tablicy, podchodzę do niego i szepczę:

– A co mam powiedzieć, matole? Mieliśmy iść dzisiaj do fabryki z Laurą poszukać informacji o Xanie, a ty pakujesz się w kolejny dywanik. Mogłeś już się zamknąć, kiedy wystawił ci ocenę.

– Z jakiej paki? Nie zasłużyłem na to.

– Nie powiedziałeś nawet „dzień dobry” po włosku. – odpowiadam.

– Naprawdę dzisiaj idziemy do fabryki? – zmienia temat.

– Tak. Życzę powodzenia, jeżeli Delmas nie da ci szlabanu. – mówię zrezygnowana. Biedna Laura. Nie żebym życzyła im źle, ale dobrali się przez jeden wielki przypadek.

– A da się to jakoś nie wiem… przełożyć na następny dzień?

– Kpisz sobie. Nakręciła się. Pomyśl lepiej, jak wywinąć się z otrzymania szlabanu. Wbrew pozorom potrzebuję ochroniarza, który będzie patrzył, czy ktoś się nie przypałętał.

– To weź sobie Sterna, o ile nie zdąży ciebie zabić.

Milczę. Mam ochotę uderzyć w tę jego anielską buźkę, ale wiem, że nie ma pojęcia, co się stało kilka godzin wstecz. Zupełnie nie wiem, co teraz zrobić. Nie mogę zaprzepaścić tej szansy, aby poznać styl Xany… ale żeby z Ulrichem załatwiać jakikolwiek interes? Zaprzeczę sama sobie.

Dzwoni dzwonek. Zrezygnowana pakuję rzeczy, omijam Dunbara i wychodzę z sali. Mam ochotę uciec do parku, zapalić sobie i nie wracać już tam. Chyba tak zrobię.

Zakładam okulary przeciwsłoneczne pomimo jesiennej pory. Liście powoli opadają z drzew w różnych barwach czerwieni, brązu, zieleni oraz pomarańczy. Na ziemi widać jeszcze kilka maleńkich kałuż oraz mnóstwo błota. Ławka, na którą siadam, jest odrobinę wilgotna, jednak nie przeszkadza mi to. Odpalam papierosa i powoli zaciągam się dymem.

Co zrobić? Dlaczego jestem taka bezradna?

W mojej głowie roi się mnóstwo myśli oraz obaw za każdą opcją. Nienawidzę tego uczucia, kiedy dosłownie nic nie mogę zrobić bez złych skutków. Czuję się przez to zupełnie nieprzydatna.

Kolejny wdech i wypuszczam małą chmurę dymu. Powtarzam czynność kilka razy, po czym depczę filtr butem. Zakładam słuchawki, puszczam pierwszą lepszą muzykę. Następnie siadam po turecku. Mam nadzieję, że chociaż tak zrelaksuję się.

Błogi spokój przerywa dźwięk telefonu. To Laura. Przecieram oczy, a następnie odbieram sennym głosem:

– Coś się stało? – następnie ziewam.

– Gdzie się podziewasz? Mieliśmy iść do fabryki dzisiaj, a nie ma zarówno ciebie, jak i Williama. Ile potrzebujesz czasu, żeby dotrzeć na miejsce? – tłumaczy niezadowolona Laura.

Cholera jasna, przez tę sytuację z rana kompletnie straciłam poczucie czasu!

– Pięć minut.

– Zgarnij po drodze Williama…

– Nie będzie go – odpowiadam, psując zapewne nastrój kuzynki jeszcze bardziej. Wtem ktoś odzywa się za mną:

– Chciałabyś, kochana…

Odwracam się przerażona i widzę Dunbara.

– O wilku mowa. Zaraz przyjdziemy. – mówię Laurze, a następnie rozłączam się. – Jak rozmowa przebiegła?

– Dostałem szlaban na cztery godziny za obrażanie nauczyciela i zniszczenie komórki jednej dziewczyny. Musiała być ona bardzo szanowana, skoro dyrektor aż tak się tym przejął. Jak ona miała… imię podobne do twojego.

– Elizabeth?

– O, właśnie tak! No to przez przypadek jej telefon zepsułem, a ona wpadła w szał i poleciała do dyrektora, przez co odrobinę się przedłużyło.

Przez kilka sekund nie wiem, co powiedzieć. Zdążył zepsuć telefon, pokłócić się z nauczycielem i odbyć karę, a ja nie zrobiłam nic konkretnego.

– Ella..? Wszystko dobrze? – pyta William, widząc zapewne moje zaniepokojenie. Co ty robisz, Senel? Ukrywaj emocje, tak jak kiedyś.

– Tak, jest w porządku – odpowiadam bez większego entuzjazmu. – Po prostu źle się dzisiaj czuję. Jak wrócimy z fabryki, to pójdę od razu spać. Chodźmy, Laura na nas czeka.

Nie czekając na reakcję partnera, idę w głąb parku. Nikt nie dowie się o sytuacji z Ulrichem.

Patrzymy z Williamem na monitor superkomputera, próbując zrozumieć większość rzeczy, jakie Laura w nim znajduje. Na razie część dla mnie się powtarza. Jest to groźny wirus, który chce zniszczyć nasz świat.

– Myślicie, że będzie tutaj coś jeszcze ważnego? – pyta William, śmiertelnie poważny.

– Z pewnością. Tutaj ten wirus powstał. Musi być coś o nim dużo więcej – odpowiada Laura, non stop patrząc na ekran oraz stukając nieznane nam kody na klawiaturze.

– Zaczekaj – przerywam pisanie Gauthier, przytrzymując jej ręce. – Spójrzcie na to.

Wskazuję im zaszyfrowaną wiadomość od nieznajomej osoby.

– Jest na kod – komentuje zrezygnowany William. Ewidentnie jest znudzony ciągłym staniem i obserwowaniem nieznanych treści.

– To nic. Za chwilę go złamię.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Spogląda wpierw na mnie, a następnie na Dunbara.

– Otwieramy? – pyta pani Einstien.

– No pewnie – odpowiadamy jednocześnie.

Laura klika enter, a naszym oczom ukazuje się kilka wiadomości głosowych od starszego nauczyciela. Od razu go rozpoznaję.

– To Waldo Schaeffer!

– Kto?

– Dobrze słyszysz. To jest ten człowiek, o którym krążą legendy z małym balkonem. Został znaleziony w tej fabryce jako trup. Na pewno to pamiętasz, wtedy cała szkoła została obstawiona przez policję.

– Ale co on tutaj robi wśród tych innych śmieci o Xanie? – pyta William.

– Cicho bądźcie, bo on coś mówi – ucisza nas Laura, po czym odpala pierwsze nagranie:

Pamiętnik Franza Hoppera, dzień siedemdziesiąty.

– Dlaczego Franz, a nie ten cały Waldo?

– Zamknij się.

Kończę pracę nad cudowną grą komputerową, która uwolni mnie z tej francuskiej nory. Moja żona jest cała w nerwach przez problemy, a nie mogę jej dokładać wiecej zmartwień. Szczególnie teraz, kiedy pod sercem ma moją córeczkę…

Po tych słowach rozpoczynają się zakłócenia i nie możemy dalej odsłuchać wiadomości.

– Niech to szlag! – krzyczy Laura.

– On i dziecko, w takim wieku? Mógłby być dziadkiem – komentuje William.

– Wiecie co to może oznaczać? – pytam ich, mając pewną teorię co do powstania wirusa.

– Czyli to on właśnie stworzył Xanę…

Wszyscy zastanawiamy się nad tym, jak ująć słowa zmarłego sprzed laty nauczyciela. Sama jestem w szoku, nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego. I ten dziwny pseudonim… po co on w ogóle powstał? Nie sądzę, żeby miał on jakichkolwiek wrogów.

– Zastanawia mnie, co się znalazło w dalszej części – mówi zamyślona Laura.

– Można spróbować to odzyskać jakoś.

– Wątpię. Nagranie ma ponad dziesięć lat, może być bardzo ciężko cokolwiek się dowiedzieć. Spróbuję coś jeszcze dzisiaj zrobić z tym fantem.

– Zostaw to na jutro. Jest późno, nie wyśpisz się – mówi William, opierając się na Laurze.

– Róbcie co chcecie, ja zostaję tutaj na noc.

– To ja idę zapalić – odpowiadam, a następnie kieruję się do windy. Gauthier patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Doskonale wiem, że nie znosi papierosów.

– Pójdę z tobą, chętnie się przewietrzę – dodaje William, podchodząc do mnie. Drzwi się zamykają i jedziemy na górę.

– Ella… powiedz mi, co się dzieje.

– Nic, mówiłam ci już.

– Nie potrafisz kłamać. Nigdy przy mnie.

– Jest wszystko… dobrze. – odpowiadam niepewnie. Wychodzę pierwsza na zewnątrz powolnym krokiem, jakbym została przez kogoś zaczarowana. William kładzie swoją rękę na moje ramię, a następnie mówi:

– Pamiętaj, że zawsze ci pomogę. Choćby to było okropne zadanie.

Po tych słowach przytulam się do niego na chwilę. Takich słów potrzebowałam.

Autorka: Azize