Aelita, odkąd wróciła na ziemię… miała duży problem z pilnowaniem czasu. Tak, jak kolejne dzwonki naznaczały rozpoczęcie zajęć czy przerw i tego nie miała problemu się trzymać, to granice zacierały się, kiedy znów znajdowała się sama w pokoju i mogła zająć się dosłownie… czymkolwiek. Jej ulubionym zajęciem w ostatnim czasie było przerzucanie dyskografii kolejnych zespołów w poszukiwaniu nowych brzmień. Okazało się również, że… dość dobrze jej to szło w międzyczasie uczenia się podstaw rysunku cyfrowego.
Nie samą matematyką, fizyką i informatyką przecież żył człowiek, i panienka Stones (czy Schaeffer – niekiedy ją dopadał kryzys odnośnie własnej tożsamości) tak bardzo, jak lubiła cyferki, to podjęła się zadania wyćwiczenia ręki. Różowowłosą zauroczyły prace jednej z dziewczyn ze starszych klas, która otrzymała prawo do wystawienia ich w szkolnej bibliotece, a sama obserwacja jej przy pracy obudziła w niej myśl, że… przecież, mogłaby spróbować.
Tak, definitywnie odkąd znów zaczęła żyć między ludźmi, zaczęła coraz bardziej chcieć poznawać nowe pasje. I skoro i tak porwało ją miksowanie muzyki, to wątki jej myśli poszły dalej… wpadła na pomysł stworzenia swojej własnej okładki. Bo, kto wiedział, może… pewnego dnia… nagrałaby składankę swojego autorstwa? Myśl wydawała się raczej mało prawdopodobna, ale nauczona doświadczeniem, postanowiła się nie poddawać.
Aelita siedziała zatem w półmroku swojego pokoju, z twarzą oświetlaną wyłącznie od ekranu swojego komputera. W niskiej kwocie nabyła tablet graficzny, na którym próbowała narysować… jakkolwiek prostą linię, łączącą się od jednego punktu do drugiego. Starała się wyrobić koordynację między ruchem dłoni a tym, co obserwowała na monitorze, by móc w ogóle ruszyć dalej. Swoją drogą, aż dziw, że od ilości uruchomionych zakładek, ten komputer jeszcze nie wył jak odrzutowiec.
No, co? Skoro wkręciła się w temat, to postanowiła zrobić bardzo rzetelny research. Już wiedziała, jakimi programami powinna się zainteresować, znalazła kilka ciekawych porad oraz darmowe kursy online.
Nie zorientowała się, że ktoś wszedł do pokoju. Słuchawki na uszach wygłuszały dźwięki z jej otoczenia, zapewniając czysty dźwięk. Zresztą, gdyby nawet nie redukcja szumów, to i tak by nic nie usłyszała. Odkryła, że dość dobrze jej się pracowało, kiedy muzyka była bliżej niż dalej od górnej granicy suwaka głośności. O obecności kogoś w pokoju poinformował ją dopiero złapany kątem oka niewyraźny widok dość wysokiej w porównaniu z nią sylwetki.
Szybko zsunęła słuchawki z głowy i zerwała się z krzesła.
William.
Chłopak stał w środku jej pokoju, coś trzymając w rękach.
William stał, opierając się o framugę jej drzwi. Był wieczór. Nie wierzyła, że go widziała: to był cud. Chłopak jakimś cudem wrócił z Lyoko i nie pamiętał, jak do tego doszło, ale… cieszyła się.
Poszedł bliżej. Rozmawiali.
To był błąd, że tak łatwo uwierzyła: bo następne, co zapamiętała, to błysk znaku Xany w jego oczach oraz uderzenie w głowę.
Później nie było nic: póki nie obudziła się w wirtualnej rzeczywistości, wystawiona na macki kradnącego pamięć potwora.
To był moment. Odskoczyła od niego bliżej parapetu. Coś do niej mówił, ale nie słyszała dokładnie. Zaczęła się rozglądać. Oddech przyspieszył. Na klatce piersiowej ktoś sznurował jej żelazny gorset. W uszach szumiało od krwi. Mięśnie się spięły na tyle mocno, by mogła szybko podjąć ucieczkę.
Chwyciła za stojącą na parapecie doniczkę i cisnęła nią w niego. Chciała sobie tylko kupić czas na ucieczkę: nie spodziewała się, że trafi go prosto w głowę.
Nie była ona za duża, ale gliniana. W środku była paprotka, którą dostała chyba od Yumi, kiedy wspomniała jej, że chciałaby nauczyć się hodować rośliny doniczkowe, bo na swój sposób wnosiły ciepło do domu. Przy spotkaniu z czaszką Dunbara najzwyczajniej ona trzasnęła. Chłopak nawet nie zdążył krzyknąć: padł jak długi wśród ziemi do kwiatków, liści oraz kawałków roztrzaskanej glinki.
Aelita cała się trzęsła. Drżącą dłonią zapaliła lampkę przy biurku.
Chłopak leżał nieruchomo. Obok niego leżało pudełko z markerami alkoholowymi oraz związany sznurówką pęczek cienkopisów.
— Och… cholera jasna… — wydusiła z siebie, podchodząc powoli bliżej.
Trochę szybciej przy nim klęknęła i sprawdziła czynności życiowe. Na szczęście oddychał, ale… tą raną na głowie na pewno ktoś będzie musiał się zająć.
— }><{ —
— O żeby to… jasna…
— Już, William… już. Nie wierć się, proszę.
Chłopak ze zrezygnowaniem opadł na poduszkę i ciężko wzdychając, przymknął oczy. Nie spodziewał się ani trochę, że ten dzień skończy się dla niego nieplanowaną wizytą u szkolnej pielęgniarki, która to właśnie dopiero, co opatrzyła mu głowę. Gdzieś w tle słyszał magiczną frazę o telefonie do rodziców, ale, co oni by mogli zrobić? Przylecieć tutaj? Raczej nikt o zdrowych zmysłach nie oczekiwałby od nich stawienia się w ciągu godziny z cholernej Szkocji tylko dlatego, że… no właśnie, ich syn leżał w gabinecie pielęgniarki, z rozbitą głową, a obok niego siedziała niesamowicie zmartwiona koleżanka, będąca głównym winowajcą tego zamieszania.
I, tak, chciał być z jednej strony zły na Aelitę. Psia krew, bolała go głowa po tym, jak dostał od niej… doniczką. Tak, doniczką, z kwiatkiem. Swoją drogą, to była całkiem ładna paprotka, aż go ciekawiło, skąd ją wytrzasnęła i czemu uznała, że to był odpowiedni na niego kaliber.
Czasami te rozmyślania przerywał mu własny, cichy syk od szczypiącego środka antyseptycznego.
— Zostaniesz tu dzisiaj na noc. — usłyszał od Yolandy. — Wolałabym cię mieć na oku.
— Oh… świetnie. — burknął z wyraźnym przekąsem w głosie.
Kątem oka wychwycił niespokojnie bawiącą się rękawami Aelitę.
Wziął głębszy oddech, starając się zignorować to głupie uczucie kołowania w głowie. Jakby raz cały świat kręcił się wokół niego w lewo… to w prawo… jakoś nie mógł powiedzieć, by to go urządzało. Miał wrażenie, że za moment zwróci kolację, jeżeli ten helikopter, z łaski swojej, po prostu się nie zatrzyma.
Pielęgniarka jeszcze pokręciła się wokół niego i poszła w stronę swojego biurka, by wypełnić dokumentację. Wtedy bliżej podeszła różowowłosa: niepewnie, jakby obawiała się, co mógł na to powiedzieć poszkodowany.
Ten tylko wywrócił oczami.
— Jasna cholera, już się tak nie czaj. — rzucił.
Aelita przełknęła ślinę i przyciągnęła sobie taborecik. Przysiadła się przy kozetce.
— William, ja… nie chciałam… nie chciałam cię skrzywdzić. — spuściła wzrok.
— Kwiatek… to na koniec. — mruknął. Przymknął na krótko oczy, a potem spojrzał na dziewczynę, która niewiele z tego zrozumiała.
— Że… co?
„O nie. A co, jeżeli on bredzi od urazu…? Może on powinien być na pogotowiu!?”
— Kobieto… najpierw zakopujesz zwłoki. — powiedział, powoli podnosząc się na łokciach. W trakcie tego kilkukrotnie zabluzgał pod nosem, ale udało mu się w miarę zebrać. — Potem bierzesz kwiatka. Takiego, kurwa, pod ochroną, żeby nie można było tak łatwo wykopać. I wkopujesz w ziemię. A nie, że kwiatkiem się pozbywasz problemu i zostawiasz rozpierdol na miejscu zbrodni.
Aelita zamrugała, nie rozumiejąc kompletnie, do czego dokładnie pił.
— Co Ty… mówisz?
— No jak już planujesz morderstwo, to nie zabieraj się do tego od dupy strony.
— A-ale… nie chciałam…
William westchnął ciężko.
— Chyba… za mocno mnie na to napierdziela łeb, żebym się z tobą kłócił. Weź mi powiedz jedno.
— Tak…?
— Czemu, u licha, paprotką!?
William stał w progu jej pokoju. Później chwilę rozmawiali. A wreszcie w jego oczach pojawił się znak: zabolało i dopadła ją ciemność.
— Wiesz, co… wystraszyłam się, że… to włamywacz. Nie słyszałam cię, i… to… jakoś złapałam pierwsze.
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej robiło jej się za to głupio.
Skrzywdziła go… praktycznie za nic. Chociaż może nie powinien się do niej tak skradać, albo… chociaż zapalić światło, by wiedziała, że to ktoś swój…?
— }><{ —
Dlatego tym bardziej nie spodziewała się, że kilka dni później, po powrocie do pokoju, na biurku zastanie przewiązaną różową wstążką glinianą doniczkę z paprotką.
„Wysoce skuteczna broń dalekiego zasięgu P.A.P.R.O.T.K.A., zachowaj wszelkie środku ostrożności podczas użytkowania.
Ps. Masz jakieś przeciwbólowe na stanie?”
Autorka: Morrigan