Interferencja – rozdział 2

Gdy Yumi otworzyła oczy tego ranka, pierwsze, co pomyślała, to “Wiśnia”. Telefon leżący tuż przy głowie Japonki wygrywał radośnie intro do “Secret Love Story” Kishidana.

Yumi zdecydowanie nie nazwałaby się fanką j-popu. Nie żywiła także zbyt wiele sentymentu do świąt Bożego Narodzenia, raczej jedynie negatywne emocje. A już zdecydowanie nienawidziła japońskich romansów. Dlatego właśnie ustawiła na budzik piosenkę, której każde słowo i każda nuta kazały Yumi natychmiast zerwać się łóżka w poszukiwaniu źródła hałasu.

Tego poranka jednak w oszołomieniu pozwoliła muzyce grać dalej.

Balansując na granicy jawy i snu dziewczyna sięgnęła dłonią ku górze i, nie wstając ze swojej maty, chwyciła gałązkę i zerwała z niej pojedynczą wiśnię.

Maaaas-shiro na kimi niiiiii… ♫

Przy akompaniamencie skocznej gitary i lekkich świątecznych dzwonków powoli włożyła owoc do ust. Leżała tak jeszcze chwilę, bawiąc się trzymaną na języku pestką i patrząc zza zaspanych oczu na liście nad jej głową lekko kołyszące się na wietrze.

Maaas-shiro na kimi yoooooo… ♫

Piosenka dotarła drugi raz do refrenu i to był impuls dostatecznie silny, by w końcu przeciągnąć Yumi całkowicie na stronę jawy. Dziewczyna zerwała się do pozycji siedzącej uderzając twarzą w gałąź i z wrażenia aż wypluła pestkę, która z cichym stuknięciem odbiła się od przeciwległej ściany.

– Hę?

🎵 MERRY CHRISTMAS kawarana – I – DE – NE! 🎵

Gdy Ulrich otworzył oczy tego ranka, pierwsze, co usłyszał, to:

– Nie wróciła na noc… Co wy wyprawiacie?

Odd i Ulrich spojrzeli zaskoczeni na stojącego w drzwiach Jeremiego.

Jeremie i Odd spojrzeli na leżącego w swoim łóżku Ulricha, ledwie co obudzonego.

Ulrich i Jeremie spojrzeli na Odda stojącego nad łóżkiem Ulricha, z trudem trzymającego w drżących z wysiłku rękach ogromną śniegową kulę, która bez problemu mogłaby służyć za podstawę całkiem pokaźnego bałwana.

Włoch uśmiechnął się niewyraźnie do współlokatora, z odrobiną zakłopotania, ale zdecydowanie bez cienia skruchy. A mgnienie oka później leżał na podłodze, przygnieciony pokruszonymi kawałami zbitego śniegu, nie mogąc się zdecydować, czy łapać się z bólu za brzuch czy za klatkę piersiową.

Ulrich nigdy nie przestał trenować pencak silat. Co więcej, miał okazję skonfrontować teorię z praktyką podczas lat walk w Lyoko, szczególnie przeciwko zxanafikowanemu Williamowi. Z czasem podjął także lekcje szermierki. Teraz, w wieku 19 lat, o ile nazwanie go “mistrzem sztuk walki” byłoby pewną przesadą, o tyle na pewno nikt nie chciałby być w skórze dresa, który zaczepiłby Sterna w ciemnym zaułku. Podobnie, mało kto chciałby być teraz w skórze Odda. Niemiec zerwał się z łóżka podciągając rękami o ramę i błyskawicznie wybił z materaca używając jedynie mięśni brzucha. Wszystko po to, by zaprzeć się jedną stopą o podłogę, a drugą z półobrotu zatopić w brzuchu della Robbi. Pod wpływem bólu i tak ledwie wytrzymujące ciężar ręce Włocha zawiodły i śnieżna kula powaliła go na ziemię.

– Idziemy do Hertz? – spytał Jeremie, zupełnie ignorując zastałą scenę.

– Najpierw chodźmy na śniadanie. Pierwsza jest fizyka, podejdziemy do niej na przerwie – odparł Ulrich.

– Moje… żebra… – zgodził się Odd.

Williamowi nie było dane zmrużyć oczu tej nocy.

Dawno temu zdarzyło mu się parę razy uciekać z domu. Kiedy był jeszcze uczniem w Kadic, pewnego dnia w 11. klasie wybrał się na tygodniowe wagary za miastem. Od kilku lat jego wakacyjne plany polegały w dużej mierze na podróżach autostopem, niekoniecznie z przyjaciółmi u boku.

Jednak nigdy wcześniej nie zastanawiał się, jak ciężkie może być pokonanie samotnie 30 kilometrów, nocą, bez żadnego dobytku, i w szczególności bez ubrania.

“Okazuje się, że bardzo ciężkie.”

Gdy WIlliam ocknął się z początkowego szoku, zorientował się, że stoi na polanie usianej pojedynczymi zagajnikami. Nie widział nigdzie żadnych zabudowań – horyzont z każdej strony przesłaniała linia drzew – ale w oddali na zachodzie majaczyła miejska łuna.

Przed nim leżało coś, co kilka minut temu było samolotem, a teraz jedynie rozciągniętą na kilkaset metrów dogasającą smugą stali i plastiku. Chłopak próbował dokonać pobieżnych oględzin wraku w poszukiwaniu innych ocalałych, ale nie znalazł niczego choćby przypominającego ludzką postać. Dopiero gdy podjął marsz i oddalił się od miejsca katastrofy o kilka kilometrów, zdołał przetrawić, co to oznacza. Moment olśnienia zwalił go na kolana i sprawił, że William zwymiotował.

Poniewczasie dziewiętnastolatek uświadomił sobie, że najrozsądniejszą opcją byłoby pozostanie przy wraku. Prędzej czy później zjawiłaby się tam policja, straż pożarna, albo chociaż obsługa lotniska. Ktoś przecież w wieży kontroli lotów musiał zdawać sobie sprawę z katastrofy.

“Ale teraz jest już za późno.” William zdążył oddalić się od wraku o kilka godzin powolnego marszu. Była spora szansa, że gdyby teraz wrócił, zastałby nie ekipą ratunkową, a tylko oznakowaną taśmą polanę strzeżoną przez znudzonego policjanta na nocce. Który raczej nie zareagowałby zbyt wyrozumiale na wałęsającego się po nocy młodocianego ekshibicjonistę, całego i zdrowego, bez nawet jednego oparzenia czy zadrapania, podającego się za pasażera rozbitego samolotu.

Z przyrodzeniem na wierzchu.

William nie potrafił oszacować, jaką drogę pokonał do świtu. Nie mógł to być zbyt duży dystans – Dunbar nie był w stanie utrzymać szybkiego tempa marszu boso po lesie. Dodatkowo mimo że noc była dość ciepła, chłód zdecydowanie dawał się we znaki komuś zupełnie nagiemu.

Mogła być może 7 rano, gdy William trafił w końcu na asfaltową drogę. Natychmiast opuściło go zmęczenie.

“Teraz będzie już łatwo.”

Nie było łatwo.

Droga, na którą trafił Dunbar, nie była zbytnio uczęszczana. W ciągu następnej godziny spotkał na niej jedynie cztery samochody. Gdy pierwszy i drugi minęły go bez zawahania, spróbował zatrzymać trzeci wyskakując na maskę. Kierowca co prawda z piskiem opon wyhamował, ale nie wysiadł, tylko zwyczajnie go ominął.

Czwarty samochód, czerwony sedan, był najbardziej obiecujący. Jego właścicielka zatrzymała się przy WIlliamie i nawet uchyliła okno. Jednak nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, siedząca za kierownicą młoda brunetka wyciągnęła telefon, zrobiła dwa zdjęcia z fleszem, zasunęła szybę i odjechała.

Chwilę przed dziewiątą William trafił w końcu na zabudowania. Z ulgą podbiegł do pierwszego domu, jaki zobaczył i zapukał do drzwi. Gdy usłyszał szczęk zamka, zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, co powiedzieć.

“Dzień dobry, niech mi państwo zaufają, jestem normalny, potrzebuję tylko na chwilę skorzystać z telefonu”?

– Idiotyczne – mruknął do siebie. Był jednak zbyt zmęczony, by wymyślić cokolwiek innego, więc gdy w drzwiach stanął bardzo zdziwiony chuderlawy trzydziestolatek, William usłyszał samego siebie mówiącego:

– Dzień dobry, proszę nie panikować, chciałbym spyta-

TRZASK!

Drzwi zamknęły się z hukiem.

“Zrozumiała reakcja.”

William uniósł dłoń by znów zapukać, ale nie zdążył – drzwi ponownie się otworzyły, a chuderlak wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał uchwyt od wiertarki z dwoma odstającymi drucikami.

William Dunbar nie potrafił nie wracać myślami do xanafikacji. To były przerażające miesiące. Nieustannie zawieszony w półśnie, bez kontroli nad własnym ciałem, zamknięty we własnej głowie…

Trochę jak teraz. Chłopak nie był pewien, czy nie wolał xanafikacji od leżenia nago na progu cudzego domu, Bóg wie gdzie, z głową opadającą schodek niżej niż reszta ciała. Na pewno proces drenowania mózgu przez Scyfozoę był przyjemniejszy od dostania paralizatorem w pierś. Mniej więcej tak jak rozcięcie kciuka jest przyjemniejsze od drzazgi pod paznokciem. Ale jednak przyjemniejszy.

Z rozmyślań wyrwała Dunbara kolejna obca sylwetka powoli wsuwająca się w jego pole widzenia.

“Dzień dobry, panie władzo” – pomyślał William.

– Dzezo zaaa – wybełkotał WIlliam.

KONIEC CZĘŚCI 2.

Autor: Qazqweop

Interferencja – rozdział 1

ŁUP!
Felix Vetle potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co wyrwało go ze snu niemal dwadzieścia cennych minut przed budzikiem. Ta chwila trwała dokładnie pięć sekund – bo tyle zajęło mu przetrawienie faktu, że Ulrich Stern padł z hukiem na podłogę w pokoju Felixa, w samych bokserkach, za to z kijkiem trekkingowym w ręku i przyprószonymi śniegiem włosami na głowie. Roznegliżowany dwunastoklasista poderwał się z ziemi z błyskami furii w wyraźnie wciąż zaspanych oczach i wybiegł zatrzaskując drzwi.

Felix wpatrywał się jeszcze przez moment w okruchy odłażącej szarej farby, która posypała się z framugi pod wpływem uderzenia, i przysłuchiwał cichnącym krzykom z korytarza.

– Jeszcze 19 minut – mruknął sam do siebie, wracając do snu.

TRZASK!

Sophie LeDuc aż podskoczyła, gdy Milly Solovieff niemal rzuciła swoją tacę na stół w kafeterii.

– W prasówce dwa tematy do śniadania!

– Cześć…? – odmruknęła Sophie przeżuwając leniwie kęs rogalika.

Gdy dwa lata wcześniej państwo Diop przeprowadzili się do Ameryki i zabrali swoją Tamiyę ze sobą, ruda reporterka z Kadic przez kilka miesięcy próbowała dalej prowadzić szkolną gazetkę solo, ale nie sprawiało jej to już tyle przyjemności. Mimo upływu czasu klasa Rosjanki nie zapomniała o dawnej obsesji i często z niej żartowała. Milly to nie przeszkadzało – piętnastolatka nigdy nie porzuciła marzeń o zostaniu dziennikarką w przyszłości – i sama często inicjowała żarty.

– Wolisz niespodziewane widoki za oknem czy niespodziewane widoki na korytarzu? Skoro jemy śniadanie, to może zaczniemy od drugiego widoku? – przy tych słowach rudzielec pokazała zdjęcie z telefonu – Bo, wiesz, na pewno był apetyczny.

Sophie w odpowiedzi zaczęła sie krztusić i z trudem wypluła zawartość ust do chusteczki. Milly nachyliła się i klepnęła ją w plecy.

– Jesteś obrzydliwa.

Ja jestem obrzydliwa!? – ledwie wydusiła z siebie młoda LeDuc, wciąż lekko odchrząkując – Dawaj mi to.

Sophie wyjęła telefon z dłoni przyjaciółki i zaczęła energicznie stukać po ekranie. Po kilku sekundach położyła komórkę na stole przed sobą, ale zanim Milly zdążyła po nią sięgnąć, urządzenie zagrało pierwsze 3 nuty czołówki dziennika ze stacji France 2 – sygnał SMSa.

– Co tam? – rzucił na przywitanie Hiroki. Ishiyama stanął za Milly, pocałował ją w czoło i oparł podbródek na jej głowie, podpierając się rękami o oparcie krzesła. Jego wzrok natychmiast podążył za wzrokiem ukochanej, na dwie wiadomości na ekranie.

SMS od nieznanego numeru brzmiał “Spadaj, Soph”.

Wiadomość, na którą ten nieznany numer odpowiadał, nie zawierała żadnych słów. Tylko zdjęcie, wyjątkowo ostre, przedstawiające w całej okazałości Ulricha Sterna, przemierzającego biegiem piętro dziewcząt w internacie, w samych bokserkach, eksponując szczupłą, muskularną sylwetkę i wyrażnie zarys-…

– Fiu fiu – zagwizdał z uznaniem Hiroki, wyjął telefon z dłoni dziewczyny i zaczął energicznie stukać po ekranie.

– Nie macie własnych telefonów!?

– Wysłałaś to do Emilie, prawda? – spytał radośnie Hiroki siedzącej po drugiej stronie stołu Sophie, zupełnie ignorując Milly.

Rosjanka wyrwała chłopakowi smartfona z ręki, a urządzenie ponownie odegrało sygnał SMSa.

OD: Ishiyama Yumi

Spadaj, Hiroki”

– Przynajmniej można to uznać za pracę reporterską – mruknęła zrezygnowana Solovieff.

Telefon zadzwonił jeszcze dwa razy, jeden po drugim.

OD: Ishiyama Yumi

Ale w sumie…”

Iku!”

Hiroki aż się poderwał i odskoczył od krzesła, zanosząc się śmiechem..

– Jezu, siostra…

– Co jest? Co to znaczy?

– Nie zamierzam tego tłumaczyć.

PSST!

Odd della Robbia syknął i natychmiast zaprzestał wszelkie próby padania opuszkami palców wielkości guza na środku czoła, który powoli sobie puchnął.

Siedzący naprzeciwko Ulrich nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

Milly zapronowała przy swoim stoliku dwa tematy. Choć nie powiedziała tego na tyle głośno, by usłyszał ją ktoś poza młodą LeDuc, cała kafeteria z rana także żyła tylko tymi dwoma tematami. Jedynie stolik Odda, Ulricha i Jeremiego wiedział, że są one ze sobą ściśle powiązane.

– Nie można się nie zastanawiać, czy to nie atak Xany, nie?

– To wina czegoś dużo gorszego niż Xany – odpowiedział śmiertelnie poważnie Belpois. – Starych Ulricha.

Cała trójka się roześmiała.

– No dobra, ale o czym ty mówisz?

– Globalne ocieplenie szaleje, a Niemcy wyłączają swoje elektrownie jądrowe i przechodzą na palenie węglem. A tymczasem my mamy śnieg na początku czerwca.

Śnieg, który mimo temperatury kilkanaście oczek powyżej zera zalegał cienką warstwą na dworze, Odd zauważył jako pierwszy z uczniów Kadic na porannym spacerze z Kiwim. To, co stało się później, było nieuniknione. Włoch w ramach pobudki natarł twarz swojego współlokatora, a ten w odwecie przegonił go po całym internacie, aż w końcu na zakręcie Sternowi udało się zdzielić niechciany żarłoczny budzik kijkiem trekkingowym w głowę.

– A tak w ogóle, gdzie jest Aelita?

– Zarwała prawie całą noc przygotowując prezentację do Hertz. Pewnie odsypia – odparł Jeremie. – Zajrzę do niej po trzeciej godzinie, jej klasa chyba nie ma dzisiaj z rana zajęć, więc niech śpi.

DING!

Yumi nieco opieszale zamknęła konwersację z Milly, podniosła wzrok znad telefonu i ruszyła do lady, by obsłużyć nowego klienta, którego przybycie oznajmił dzwonek nad drzwiami.

– Dzień dobry, tonic espresso.

Yumi zmrużyła oczy.

– Na zimno? Tak przed ósmą?

– Przy takim upale, czemu nie? – odparł nieznajomy i usiadł do wolnego stolika blisko lady.

Yumi wzruszyła ramionami i zaczęła sprawnie przygotowywać zamówienie. Dziewczyna kończyła właśnie pierwszy rok studiów farmaceutycznych na paryskim Descartesie. W międzyczasie pracowała dorywczo w kawiarni przy alei Bosquet. Teraz, na początku czerwca, gdy szybko uwinęła się z całą sesją egzaminacyjną w zerowych terminach, postanowiła na kilka pierwszych tygodni lata przejść na pełen etat.

Ciche stuknięcie zaanonsowało koniec pracy maszyny do lodu. Yumi sięgnęła po metalową słomkę, ale złapała ją wyjątkowo niefortunnie i wilgotna stal wyślizgnęła się z brzękiem na podłogę. Brunetka wzięła kolejną, zamieszała jeszcze pokruszony lód i zaniosła kawę do stolika.

Wracając za ladę schyliła się po opuszczoną słomkę i zaskoczeniem stwierdziła, że jest zapiaszczona. Po chwili konsternacji wzruszyła ramionami, sięgnęła po zmiotkę i korzystając z chwilowo niewielkiego ruchu w kawiarence zaczęła zamiatać.

Z każdym pociągnięciem miotły zaskakiwało ją coraz bardziej, jak wiele suchego piasku i pyłu zdołała nanieść raptem garstka klientów od rana, i jak bardzo Yumi nie zwróciła na niego uwagi do tej pory.

W końcu z cichym brzęknięciem dzwonka Japonka otworzyła drzwi i wymiotła chmurę kurzu na ulicę.

Dochodziła ósma. Słońce wisiało już dość wysoko by zacząć ogrzewać zastałe paryskie powietrze, w bezwietrzny poranek orzeźwiane jedynie przez nurt Sekwany. Yumi otarła wierzchem dłoni pojedynczą kropelkę potu, która wystąpiła jej na czoło pod wpływem uderzenia gorąca.

Wiszący obok ścienny termometr pokazywał 17 stopni.

DRRRYŃ!

Po korytarzach Kadic rozbrzmiał dzwonek, a uczniowie klas 12A i 12B powoli zaczęli wylewać się ze szkolnego audytorium.

– Wyobraźcie sobie zarwać całą noc na robienie prezentacji, a na końcu zaspać na lekcje i w ogóle nie przyjść – roześmiał się Odd.

– Szczerze, sam nie wiem, po co my przychodzimy na te zajęcia.

Dwunastoklasiści w Kadic o tej porze roku mieli już wystawione oceny, napisane egzaminy dojrzałości, nawet świadectwa już leżały wydrukowane w sekretariacie u dyrektora. Niektórzy uczniowie dojeżdżający do szkoły z domów w Paryżu faktycznie przestali przychodzić. Jednak większość korzystała z i tak luźniejszych lekcji by nacieszyć się ostatnimi dniami w miejscu, które dla dzieciaków z internatu było prawdziwie drugim domem przez ostatnie 12 lat.

– Nie odbiera – mruknął Jeremie.

– Sam mówiłeś, daj dziewczynie spać – odparł Ulrich.

– Nie no, na obiad chyba możemy ją obudzić – wtrącił Odd.

– Dobra, idźcie, ja do niej zajrzę.

Jeremie w drodze do internatu zadzwonił jeszcze dwa razy, ale po drugiej stronie nikt nie podniósł słuchawki. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wybrać numeru Aelity raz jeszcze, ale ostatecznie panujący chłód odwiódł go od tego zamiaru i kazał mu schować dłonie do kieszeni. Mimo w zasadzie czystego czerwcowego nieba drobny suchy śnieg prószył leniwie i zbijał się w niewielkie, cieniutkie płaty na ziemi, które skrzypiały pod tenisówkami Belpoisa.

Gdy Francuz dotarł pod drzwi Aelity i zapukał, odpowiedziała mu cisza. Delikatnie uchylił drzwi.

Pokój najniezwyklejszej mieszkanki Kadic wyglądał najzwyczajniej na świecie. Podomykane szafy, ubrania schludnie odłożone na półki, na biurku zamknięty laptop, uporządkowane notatki do prezentacji, niewątpliwie przygotowane naprędce zeszłej nocy, kubek niedopitej herbaty, teraz już zimnej.

Łóżko było nieco zbarłożone, a raczej sama kołdra i poduszka. Prześcieradła i poszewki leżały złożone w kostkę na kołdrze – wczoraj rano w internacie była wymiana pościeli.

Wszystko w najlepszym porządku. Brakowało jedynie zaspanej lokatorki.

Jeremie usiadł na krawędzi łóżka i czwarty raz wybrał numer ukochanej. Słuchając monotonnego sygnału oczekiwania, przejechał dłonią po chłodnym, pachnącym, sztywnym prześcieradle.

“Chwila.”

Na tym łóżku od wczorajszego poranka nikt nie spał.

UAUAUAAAAA!

Młody chłopak ocknął się z drzemki i natychmiast wyjrzał za okno w poszukiwaniu karetki albo innego wozu na sygnale. Oczywiście, nic takiego nie znalazł, trudno o karetkę unoszącą się pięć kilometrów nad ziemią.

Źródłem “syreny” był bowiem płaczący dwulatek, który nic nie robił sobie z uspokajających słów jego matki.

“Czemu tak wiele rodziców zabiera niemowlaki do samolotu!?”

Rozbudzony już z lekkiej irytacji dziewiętnastolatek sięgnął po słuchawki, puścił rockowy kawałek dostatecznie głośny, by zagłuszyć popisy malucha i wbił wzrok w okno. Jego lot do Francji zbliżał się ku końcowi, piloci przygotowywali się do lądowania, a majaczący w dole Paryż rozpalał się kolejnymi światłami, gdy popołudnie zmieniało się w parny wieczór.

W pewnym momencie chłopak zorientował się, że im bardziej zbliżał się do lotniska, tym bardziej widok przed jego oczami jakby zachodził mgłą.

“Odpływam. W sumie, jeszcze odrobina snu nie zaszkodzi” – przemknęło mu przez myśl.

W tej samej chwili zupełnie inne myśli przechodziły przez głowy pilotów.

– O co chodzi z tą kondensacją? To jest jakieś zupełne mleko. Na tej wysokości?

– Prognozy są czyste – w głosie drugiego pilota było słychać dużo mniej irytacji, a zdecydowanie więcej ciekawości. – Pal sześć prognozy, na satelicie też jest czysto. Może to jakiś szybki chłodniejszy front od Alp?

– Jaki front? Spójrz na wiatr, same zer…

Samolot zatrząsł się niespodziewanie w sposób, który części pasażerów skojarzył się ze starym polonezem próbującym odpalić w środku zimy. Sześćdziesięciotonowym polonezem, cztery kilometry nad ziemią.

– To był ten brak wiatru, tak? – rzucił z przekąsem kopilot.

Jego towarzysz odpowiedział jednak już bez irytacji, ani bez werwy, za to z dozą niepokoju.

– To nie był podmuch wiatru. Słyszałeś to dudnienie?

– Nic nie-…

ŚWIST!

TOMP!

– Tak serio to zaczynam się martwić – Odd opadł ciężko z głośnym tąpnięciem na ławkę przed kolumnadą.

– Bez przesady – mruknął Ulrich siorbiąc kubek ciepłej zupy z automatu. – To nie jest pierwszy raz, kiedy Aelita znika bez słowa.

– Sprawdziłem Pustelnię, nikogo tam nie było odkąd sprzątaliśmy ją miesiąc temu – odparł Jeremie, pokazując gestem, żeby Stern dał mu łyk zupy na rozgrzanie.

Mimo rosnącej warstwy śniegu i powoli spadające temperatury, nie dało się nie odczuwać letniej aury. Było coś dziwacznego, ale zaskakująco na miejscu w grupkach uczniów spacerujących po śniegu, obsiadujących ławki, grających na boiskach i wygłupiających się letnim wieczorem, mimo białego puchu zalegającego wszędzie. Nikt też nie był ubrany na zimę, większość uczniów nawet nie miała ze sobą w akademiku odpowiednich ubrań. Przeważnie chodzili w wygodnych polarach albo za dużych swetrach, z rzadkim dodatkiem szalika albo czapki. Dużo więcej osób posiłkowało się rozgrzewającą herbatą wydawaną po kolacji.

– Rozumiem, że czasem potrzebuje sobie zniknąć. Nie podoba mi się, że tak długo nie odbiera telefonu – kontynuował Jeremie.

– Popytałem dziewczyn, nikt na piętrze nic nie widział – dodał Odd. – W sumie to nikt nie widział jej od wczoraj wieczorem, gdy poszła po kolację i wróciła do siebie.

– Zaczynam myśleć nad tym, żeby zhakowac jej telefon i wyciągnąć lokalizację.

– Może najlepiej tak zrobić – zastanowił się Ulrich. – Nawet jeśli to nic takiego, Aelita na pewno zrozumie, czemu tak postąpiliśmy.

– Tylko że… – zawahał się Jeremie – Nie zrobię tego bez superkompa.

Ulrich i Odd zareagowali niemal synchronicznie.

– Nie ma opcji.

– Absolutnie nie.

Belpois westchnął ciężko i ponownie ukradł Niemcowi łyk napoju.

– Czemu kalafiorowa? – mruknął cicho z niesmakiem, na co Stern tylko wzruszył ramionami – To co proponujecie?

– Powiedzmy Jimowi.

– I co niby zrobi? – prychnął Ulrich. – Ale tak, myślę, że możemy powiedzieć nauczycielom, jeśli jutro rano Aelita dalej nie wróci. Hertz na pewno nie odmówi pomocy i podejdzie do tego poważnie.

– A co jeśli narobimy tak tylko problemów Aelicie?

– Jakich problemów? Nawet jeśli, to co? Za dwa miesiące nikt z nas już tu nie będzie mieszkał – widząc rosnący niepokój w oczach przyjaciela dodał jeszcze: – I jeśli to nie pomoże, uruchomimy superkomputer. Może nawet skok w czasie. Zgoda?

– Zgoda.

– Zgoda.

TKTK!

Yumi aż przeszedł dreszcz, gdy usłyszała, jak głośno strzyknął jej kark, kiedy próbowała rozciągnąć szyję.

“To był długi dzień.”

Słońce powoli opadało w dół na spotkanie z horyzontem, ale duchota i skwar wcale się nie spieszyły by opuścić Paryż. Dopiero gdy wracając z pracy Ishiyama przeszła z centrum bliżej swojej dzielnicy, odczuła zmianę temperatury, powietrze też wydawało się dużo bardziej rześkie i bogate, niemal leśne.

Mogło być może 17, 18 stopni. Japonka wyjęła z torby cienki sweterek i nałożyła go, choć wcześniej musiała go szybko otrzepać z miejskiego pyłu i piasku, jaki przez przypadek dostał się jej do torby przy sprzątaniu.

Yumi nie czuła się komfortowo w upale. Ale wczesne ciepłe lato miało swoje korzyści.

Dziewczyna wślizgnęła się przez bramkę na swoje podwórko, ale zamiast od razu wejść po schodach do domu, skierowała się do ogrodu. Państwo Ishiyama zupełnie przez przypadek kupili jeden z nielicznych domków przy tej ulicy, którego ogrodu nie dominował rozłożysty klon, a – jakże stereotypowo – wiśnia.

Wiśnia, która w cieplejsze lata potrafiła zacząć owocować nawet w czerwcu, tak jak w tym roku. Yumi odstawiła torbę na ziemię i zadarła głowę do góry w poszukiwaniu cierpkich owoców.

– Co jest? – mruknęła do siebie.

“Hiroki wyjadł wszystkie przed szkołą? Jak wychodziłam na dole było jeszcze dużo.”

Po chwili w końcu zlokalizowała bogato obradzającą gałązkę, która była na tyle nisko, że Yumi zdołała do niej doskoczyć.

Zadowolona chwyciła garść owoców, zgarnęła torbę i ruszyła do domu.

ŁUP! TRZASK! PSST! DING! DRRRYŃ! UAUAUAAAAA! ŚWIST! TOMP! TKTK!

HUK!

CHAOS.

I cisza.

Tylko skwierczenie gorącej stali, gnącej się pod własnym ciężarem, szum ognia trawiącego zgliszcza samolotu. Cuchnący dym unoszący się znad wraku. Gęsty, ciemny jak noc, aż surrealistyczny na tle czerwieniącego się wieczornego nieba. Jakby z innego świata.

Nietrudno z czarnej skrzynki wyczytać informację o zderzeniu podchodzącego do lądowania samolotu z prędkością prawie 600km/h z niewidoczną na radarze unoszącą się w powietrzu skałą wielkości gęsiego jaja. Można się domyślić, że doszło do punktowego przebicia hartowanego kokpitu, a także grodzi i tylnego luku samolotu, bezpośrednio przy instalacjach paliwowych, na podstawie nagrań rozmów pilotów i tego jak gwałtownie się urywają pod wpływem ogłuszającego świstu powietrza. Telemetria zmian ciśnienia w różnych sekcjach maszyny i raporty z systemów gaśniczych też są pomocne.

Nietrudno wyczytać, co się stało. Trudniej zrozumieć, jak.

Dym unoszący się znad wraku. Gęsty, ciemny jak noc, aż surrealistyczny na tle czerwieniącego się wieczornego nieba. Jakby z innego świata. A w tym dymie twarz.

– F#&k – mruknął William Dunbar.

KONIEC CZĘŚCI 1.

Autor: Qazqweop

Poza granicami – 2

TV: Stworzenie Aelity wymagało zaangażowania wielu wybitnych umysłów, także absolutnie największych. Jednym z tych, którzy zgodzili się współpracować z Jeremy’m Belpoisem na nowym, niezbadanym polu nauki jest laureat nagrody Nobla Frank Wilczek.

Frank Wilczek: Tak.

 – Profesorze Wilczek?

 – Słucham.

 – Jest pan tu ze mną?

 – Jak najbardziej.

 – Miał pan zadawać pytania – wtrąciła rozbawiona Tamara.

 – Oczywiście – westchnął ciężko. – Możemy kontynuować?

TV: Jak to się stało, że zdecydował się Profesor porzucić swoje dotychczasowe badania na rzecz „tajemniczej nowej nauki”, jak to musiał przedstawiać profesorowi Belpois nim uzyskał Profesor odpowiednie uprawnienia? Wielu wybitnych naukowców nie zdecydowało się na ten krok.

FW: Jeremy zaproponował mi przeniesienie mojej dziedziny badań nad czystą fizyką cząsteczkową na poziom analizy informatycznej przekraczającej wszystko co widziałem. Muszę przyznać, że o ile było to kuszące, brzmiało trochę jak reklama telezakupów. Pewnie odrzuciłbym tę niezwykłą szansę, gdyby nie fakt, że badania przedstawione przez młodego Belpoisa, którymi miałem się zająć, dotyczyły konsekwencji symulowania swobody asymptotycznej w przestrzeni wirtualnej. Jeśli mam być zupełnie szczery… chyba dałem się złapać na sentyment, w końcu to za odkrycia w tej dziedzinie fizyki z Davidem dostaliśmy Nobla.

TV: I teraz pracuje Profesor nad tym wszystkim, i wieloma innymi zagadnieniami, dzięki którym jesteśmy teraz tutaj, na tym statku, w tym pokoju. Czy może Profesor opowiedzieć, co takiego niezwykłego jest w pomieszczeniu, w którym się znajdujemy?

FW: Tę salę nazywamy pokojem rdzenia, bo to tutaj znajduje się główny terminal dostępu do Harmonii, superkomputera będącego od samego początku sercem tego okrętu. Większość zaawansowanej technologii, na jakiej bazują systemy Aelity, jest związana z wieżami. Ponieważ nie byliśmy w stanie odtworzyć wirtualnego świata Schaeffera, żeby uzyskać dostęp do technologii wież naprawiliśmy i na nowo podłączyliśmy do sieci superkomputer z Amazonii, który Jeremy i jego przyjaciele wyłączyli kiedyś podczas kampanii przeciw Xanie. Dzięki temu gdy opuścimy tunel, na Aelicie działać będzie system sztucznej grawitacji, podtrzymywania życia i osłony energetyczne niezbędne do podróży kosmicznych.

            Złapany w gąszcz przewodów paliwowych i hydraulicznych klamer AV-01 wyglądał, jakby chciał desperacko zerwać się do lotu, uwolnić się z opiekuńczego uścisku Aelity. Na matowej stali skrzydeł w białym, chemicznym świetle połyskiwały żyły tytanowych wzmocnień. W jakiś dziwny sposób imię myśliwca wymalowane na przedziale silnikowym jaskrawym fioletem zdawało się doskonale i naturalnie dopełniać cały obraz.

 – Jakim cudem nazwaliśmy „jedynkę” Kiwi?

 – Odd nalegał, żeby dać mu ochrzcić któryś statek. – Oparty o balustradę balkonu nad hangarem Jeremy był tak zamyślony, że automatycznie odpowiedział na retoryczne pytanie Ulricha. Gdy zorientował się, co powiedział, kontynuował z lekkim uśmiechem: – A nie chcielibyśmy, żeby cokolwiek zdolnego opuścić nasz układ słoneczny i ustanawiać kontakt z obcą cywilizacją było kosmicznym kundlem.

 – Kiwi w kosmosie. Prawie Kiwajka – prychnął Stern.

Jeremy spojrzał na Ulricha i zmarszczył brwi.

 – Kiwajka?

 – Williamowi się spodobało.

 – Czyli to taki brytyjski humor? Może trzeba było w takim razie opowiedzieć ten żart po… – urwał nagle i prychając cichym śmiechem klepnął Niemca w ramię. – Niezłe.

Uznając rozmowę za zakończoną Jeremy ruszył w stronę wyjścia, ale tuż przed grodzią zatrzymał się jeszcze i spytał:

 – A po co ty tu tak właściwie stoisz?

Ulrich rozparł się wygodniej na balustradzie i rzucił z nonszalancją:

 – Przygotowuję się do lotu.

 – Żartujesz sobie?! – roześmiał się Belpois.

 – Przecież trenowałem już – oburzenie w odpowiedzi bruneta nie było do końca udawane.

 – Tak. Cztery miesiące.

 – I co z tego? Ty uczysz się japońskiego trzy, a to nie przeszkadza ci flirtować z tą niziutką Japoneczką.

 – My nie fli… Poza tym rozmawiamy wtedy po angielsku. – Ulrich nawet nie próbował ukryć rozbawienia. W ciągu ostatnich dni tyle razy dzielił się z Francuzem obserwacją, że Mayuko Yamashita, genialna matematyczka przewodnicząca działowi metod numerycznych, czerpie przyjemności ze wspólnych projektów z Jeremy’m co najmniej tyle, ile „Einstein” z pracy z nią, że Belpois już prawie przestał wypierać się widocznego na pierwszy rzut oka rozkwitającego uczucia. – Po angielsku – ciągnął dalej – w języku, którego zacząłem się uczyć w wieku czterech lat. Jeśli chcesz brnąć w tę analogię, to po powrocie na Ziemię dam ci pojeździć na rowerze.

Autor: Qazqweop

Poza granicami – 1

Masz świadomość, że nigdzie tego nie opublikujesz, prawda?

 – Tak, oczywiście, tajemnica państwowa.

 – Serio mówię.

 – Belpois, setki ludzi pracuje w świecie wirtualnym, dziesięć razy tyle budowało ten statek! Prędzej czy później będziecie musieli ujawnić, że odwiedzamy miejsca lata świetlne od Ziemi. Wtedy świat będzie chciał historii, opowieści, reportaży, a nie waszych tabelek i suchych faktów.

 – Skoro tak sądzisz…

 – Tak sądzę. Możemy zaczynać?

Thomas Vincent: Przedstawiam państwu Jeremy’ego Belpoisa, współzałożyciela Instytutu Technologii Kwantowych im. Walda Schaeffera. Może powiesz nam, gdzie my właściwie jesteśmy w tej chwili, bo już samo to przekracza granice wyobraźni?

Jeremy Belpois: Trudno to właściwie określić. Tak naprawdę to my przekroczyliśmy granicę wyobraźni i gnamy w nieznane. Stoimy teraz na mostku AV-03 Aelity – pierwszego ziemskiego pojazdu zdolnego do podróży międzygwiezdnych. Jesteśmy… jakby to ująć?.. na półmetku maratonu małych kroków dla człowieka <śmiech>.

„Podróż przez tunel to najmniej logiczne i najbezpieczniejsze szaleństwo, na jakie można wpaść” – powiedział mu przed startem jeden z naukowców. Thomas Vincent nie przykładał do tych słów zbyt wielkiej wagi. W innych miejscach inne słowa brały się z podobnej fascynacji i miały osiągnąć podobny skutek, ale zawsze pik adrenaliny przy skoku ze spadochronem nad Badlandami w końcu mijał. Zawsze zastygłe w mroźnym powietrzu czyste kryształy wód Bajkału w końcu się topiły. Zawsze islandzkie płomienne burze cichły do ledwie ciepłych powiewów, które opływały wyolbrzymiony przez lata arogancji bagaż doświadczeń starego niewzruszonego reportera. A jednak od dwóch tygodni Thomas przychodził raz po raz na taras widokowy Aelity i godzinami wpatrywał się w ciemność, zostawiając nawet nieodłączną kamerę wyłączoną w pokoju. Z jakiegoś powodu widok nieustannie towarzyszący każdemu na pokładzie mimo upływających dni wciąż poruszał tę strunę, którą Vincent dawno przestał podejrzewać, że potrafi drżeć w zachwycie tyle czasu. Może to dlatego, że wydobywające się z mroku pojedyncze wielobarwne strumienie światła miały w sobie nieziemską, astralną wręcz głębię – Thomas nie był pewien, czy przez całe życie zobaczył tyle różnych kolorów co dzisiejszego poranka. A może dlatego, że po raz pierwszy od dawna wielki podróżnik, zawsze pierwszy na liniach frontu współczesności w walkach na słowa, pieniądze i ołowiane kule, czuł niepewność.

Co się ze mną stanie, jeśli teraz zginę? Odpowiedź nie była przerażająco prosta jak 7 lat temu na Majdanie czy 11 w Syrii. Odpowiedź nie była nawet tak niewiarygodnie fantastyczna jak tuż przed wyjazdem, kiedy na granicy Sektora Polarnego Thomas wpatrywał się w swoje odbicie w spokojnych wodach Cyfrowego Morza. Coś o przeniesieniu do bąbla? Wirtualizacja, ale nie do końca? Podróż w bąblu przez wiązadło? Czy może węzeł?

Vincent wysłuchał tych tłumaczeń kilka razy – od znajomego zaangażowanego naukowca, podczas przygotowań do reportażu, na otwartej odprawie dla wszystkich pasażerów – ale jedyne, co sobie uświadomił, to to, że nikt nie jest w stanie mu powiedzieć, gdzie skończy jego ciało, jeśli coś pójdzie nie tak. O umyśle nawet nie wspominając.

Choć okrzyk z korytarza wyrwał go z zamyślenia, postanowił nie odwracać wzroku od fantazyjnych rozbłysków za iluminatorem.

 – Och, na litość… Czego? – warknął.

Ktoś kiedyś zauważył w przypływie dobrego humoru, że inicjały Vincenta zapisane bez znaków przestankowych to „TV”. Paradoksalnie jak ulał pasujące do wizerunku młodego przebojowego reportera telewizyjnego lubującego się w sardonicznych żartach. Thomas za poradą konsultanta PR spędził kilka lat na staraniach, by każdy kojarzył największego i najprzedniejszego konkurenta Laurenta Delahousse’a na dziennikarskiej scenie France Télevisions jako „Telewizję”. Teraz, dwie dekady później, błyskotliwy żart z młodości śmieszył w zupełnie inny, niepożądany sposób, a samego dziennikarza irytował jak nic na świecie. Pomyślał z gniewem, że ktokolwiek przed chwilą krzyczał przez całe pomieszczenie „Hej, Telewizja!” doskonale o tym wie.

Kiedy jednak po kilku długich sekundach ciszy oschłe „Czego?” wciąż wisiało w powietrzu, Vincent niechętnie odwrócił się i przeniósł wzrok z tańczących w ciemności strumieni energii na zgromadzonych na tarasie widokowym w poszukiwaniu autora okrzyku. Ostatnie czego się spodziewał to niechętne pytające spojrzenia wszystkich zebranych.

 – O, pan Vincent – zaczął niepewnie dwudziestoparolatek oparty niedbale o ramę grodzi przy wejściu na taras, wyglądający jakby jedynie na chwilę przystanął. Niebieskie oznaczenia naszyte na ramię jego prostej szarej bluzy wskazywały, że należał do zespołu programistycznego, standardowego personelu Aelity. – Głupio wyszło w sumie…

Thomas z niejakim oburzeniem zorientował się, że zakłopotanie chłopaka wynikało raczej z absurdalności sytuacji niż jego zawstydzenia.

 – To o mnie chodzi – przyszła programiście na ratunek młodziutka szatynka stojąca od jakiegoś czasu tuż przy iluminatorze obok reportera. Nie mogła mieć więcej niż 20 lat, Vincent w myślach natychmiast określił ją jako „stewardessa”. – Coś się stało?

Chłopak szybko odzyskał rezon i kontynuował:

 – Tak, twój dziadek chciałby cię widzieć w pokoju rdzenia za jakieś pół godziny. Ma jakąś symulację do pokazania albo coś takiego.

 – OK, dzięki, przekaż mu, że przyjdę.

Informatyk skinął głową na pożegnanie, dodał krótkie „Jeszcze raz przepraszam” i szybkim krokiem opuścił salkę. W niezręcznej ciszy obecni wrócili do przerwanych zajęć. Dziewczyna odstąpiła od okna, lekko upadła na jedną z kanap rozstawionych na tarasie i przymknęła oczy. Po chwili jednak czując na sobie przenikliwe spojrzenie Thomasa zaczęła przepraszającym tonem:

 – To nic takiego, głupi żart. „Telewizja”, od inicjałów. Tamara Wilczek.

Reporter zmarszczył nos w osobliwym wyrazie zdziwienia i przeklął się, że w pierwszej chwili nie skojarzył faktów. Oczywiście, tak młoda osoba, której dziadek ma uprawnienia dostępu do pokoju rdzenia – to musiała być wnuczka Franka. Na swoją obronę miał tylko fakt, że…

 – Nie wiedziałem, że Wilczek ma wnuczęta.

 – Nie przygotował się pan do tego reportażu za dobrze – roześmiała się.

Niewinny żart sprawił, że oblicze Vincenta zachmurzyło się jeszcze bardziej.

 – Chciałbym przyjść na tę… symulację. Zrobić wywiad z Frankiem. I z tobą.

Tamara złożyła dłonie i udała zamyślenie.

 – Mówi pan?

„Do czego to doszło, przegrywać słowne przepychanki z małolatami” – pomyślał z przekąsem. Z nieznanego sobie powodu myśl, której przed opuszczeniem Ziemi towarzyszyłby gorzki grymas, teraz przywiodła lekki uśmiech.

 – Pytam, czy to nie będzie problem.

 – Proszę przyjść, może dziadek pana nie wygoni.

Autor: Qazqweop

Zabawa – cz. 1

Ulrich niepewnie otworzył oczy. Pierwszym, co uznał, że jest nie na miejscu, był brak budzika. Nie. Otaczała go zupełna cisza. Nie słyszał Odda, ubierającego się w pośpiechu, jak każdego ranka. Nie słyszał Kiwiego, popiskującego cicho, by zwrócić uwagę chłopaka. Zaraz potem Ulrich zorientował się, że nie jest nawet w swoim pokoju. 

Wpatrywał się w pomarańczowe niebo, po którym sunęły delikatne chmury. Potrzebował chwili, żeby zrozumieć, co widzi.

– Lyoko?- zapytał sam siebie cicho.

W końcu usiadł, ziewając i rozejrzał się wokół.

Nie był w Lyoko. Nie było wątpliwości.

Leżał na polanie, pokrytej niskimi trawami i kwiatami. Wokół niej rósł las. Realny. Tu także nie było wątpliwości.

Gdzie zatem był?

Powoli zaczął przypominać sobie poprzedni wieczór. 

Zbliżał się koniec roku. Razem z innymi wojownikami umówili się w fabryce, żeby powspominać. Ostatni raz włączyć superkomputer i zobaczyć Lyoko.

Od pokonania Xany minęło już trochę czasu. Yumi i William byli już na studiach. Teraz i młodsza grupa rozchodziła się w swoje strony. Aelita z Jeremim, Odd, no i on, Urlich. Wszyscy planowali inne przyszłości i mogli już nigdy więcej nie trafić do starej fabryki.

– Niedługo zostanie zburzona – powiedział Jeremy poprzedniego wieczora. – Pożyczyłem samochód, żeby powynosić ważniejsze rzeczy. Jeśli ktokolwiek jeszcze odkryje to miejsce, uzna te pomieszczenia za zwykłą część fabryki.

Mieli alkohol. Dużo alkoholu, żeby opić swoje sukcesy i zapić smutek rozstania.

Ulrich wyłączył się w którymś momencie. Nie pamiętał, co dalej się wydarzyło. Najwyraźniej wyszedł z fabryki… I poszedł gdzie?

Chłopak zorientował się, że nie ma pojęcia, gdzie może być. Że rośliny, które go otaczają, nijak nie przypominają tych we Francji. Że niebo nie ma zwykle pomarańczowego odcienia, chyba, że przy wschodzie lub zachodzie słońca. Ale słońce przecież…

– Nie ma słońca – powiedział sam do siebie, nie mogąc uwierzyć w to, że nigdzie go nie widzi.

Wokół było jasno, jednak ta jasność przypominała bardziej oświetlenie Lyoko, nie cokolwiek realnego.

Ulrich wstał, poważnie zdenerwowany. Trochę zakręciło mu się w głowie, jednak zaraz złapał równowagę.

– Jeremy! – krzyknął. Nikt mu nie odpowiedział.

Popatrzył po sobie. Był w normalnych ubraniach.

– Nie jestem w Lyoko – powtórzył sobie. – Gdzie ja do cholery jestem?

Przez następne kilka minut wędrował wokoło. Doszedł do granicy lasu, jednak początkowo obawiał się wejść do niego. Było zbyt cicho. Nie słyszał owadów, szumu liści, nawet żadnych zwierząt. Dlaczego las miałby być tak cichy? W końcu jednak uznał, że na polanie nie znajdzie odpowiedzi, gdzie jest. Wszedł między drzewa.

Idąc pośród dziwnych roślin, Ulrich nie mógł pozbyć się myśli, że znalazł się w wirtualnym świecie. Kilka razy próbował aktywować swoje umiejętności z Lyoko, jednak na próżno. Raz, dla pewności, uderzył ręką w drzewo. Rozległ się cichy, głuchy odgłos, kawałek kory odłamał się od rośliny, a ręka chłopaka zabolała. 

– Cholera – syknał.

Idąc dalej w tym samym kierunku, doszedł w końcu do kolejnej polany. Nie różniła się wiele od poprzedniej, poza tym, że na jej środku stała niewielka chata. Już z daleka wyglądała na opuszczoną, jednak Ulrich miał nadzieję, że znajdzie w niej jakieś wskazówki. Ruszył w jej kierunku szybszym krokiem.

Gdy był już kilka metrów od budynku, zobaczył, że stare drzwi są otworzone na oścież i ledwo trzymają się na jednym zawiasie. Zwolnił. Doszedł do nich.

W środku było ciemnawo. Ulrich nie był pewien, czy widzi tam cokolwiek niebezpiecznego, odważył się więc przejść przez drzwi.

Światło zmieniło się jak w grze. Widział teraz lepiej w budynku, jednak odwracając się w stronę drzwi, świat zewnętrzny wydał mu się  oblany światłem – nie widział praktycznie nic, poza kilkoma kępkami trawy przy samym wejściu.

Budynek był prawie pusty. Stał tu tylko stół i kilka starych krzeseł, a na ścianach wisiały pajęczyny i dawno już przesuszone zioła.

Zaraz potem Ulrich zauważył coś jeszcze, co, mógłby przysiąść, nie znajdowało się tam przed chwilą. 

Na stole leżała koperta. Prosta, biała, niby prosto ze sklepu.

Nie zastanawiając się, Ulrich wziął ją do ręki i otworzył. Wyjął ze środka niewielką kartkę i, ku swojemu zdziwieniu – klucz.

Na kartce było kilka słów, napisanych ozdobnym, ciężkim do odczytania pismem. Ulrich potrzebował chwili, by je odcyfrować, jednak gdy to zrobił, upuścił wszystko, co przed chwilą trzymał w dłoniach.

“Witaj, Wojowniku Lyoko. Zabawimy się?”

– Co tu jest…? – zaczął, jednak nagle poczuł silną potrzebę ucieczki z chatki. Wybiegł w ostatniej chwili, zanim budynek zawalił się pod własnym ciężarem.

Ulrich przez moment wpatrywał się w połamane deski i unoszący się nad nimi pył. Potem przypomniał sobie o kluczu. Powoli, ostrożnie podszedł do ruiny. 

Klucz na szczęście dosyć łatwo udało mu się znaleźć, wiadomość jednak przepadła. Przejrzał jeszcze okolicę, czy nie znajdzie czegoś jeszcze, nic jednak nie rzuciło mu się w oczy.

– To co teraz? – zapytał sam siebie.

Autorka: Akuliszi

Wywiad z Barbarą Scaff – kwiecień 2021

Witajcie, dzisiaj o swoich doświadczeniach w byciu głosem Ulricha Sterna z Code Lyoko opowie nam Barbara Scaff.

Witam wszystkich!

Zanim skupimy się na CL, powiedz nam, proszę, w jaki sposób zaczęła się twoja przygoda z dubbingiem?

Zaczęłam zajmować się aktorstwem profesjonalnie w wieku 14 lat, gdy poszłam do Uniwersytetu Northwestern, by studiować teatrologię oraz języki. Spędziłam rok na wymianie studenckiej w Paryżu i zakochałam się w tym miejscu, więc po tym, jak już ukończyłam studia i spędziłam trochę czasu, pracując w teatrze w Chicago, postanowiłam przeprowadzić się do Francji.

Dlaczego?

Pokochałam to miejsce, a w swoim domu zaczęłam się dziwnie czuć. Zapewne znasz takie uczucie, gdy czujesz się jak w domu w miejscu, w którym w zasadzie nigdy wcześniej nie miałeś okazji dłużej być. I właśnie tam, w Paryżu, zaczęłam sporo pracować nad aktorstwem i śpiewem, nie miałam też żadnego powodu, by wracać.

Czy zaznajomiłaś się z pozostałymi członkami ekipy, która pracowała nad angielską wersją CL przed rozpoczęciem nagrywania?

Znałam sporą część grupy przed castingami, w zasadzie wszystkich oprócz Chrisa Caballero, który podkładał głos Oddowi. Przyjaźniłam się z Sharon Mann, Davidem Gassamen i Jody Forrest, która przejęła rolę Sissi po Christine Flowers. Z nią też się znałam, choć nie jakoś bardzo blisko, ale ich wszystkich mogę nazwać przyjaciółmi. Pracowałam też wcześniej z Alanem Wangerem, natomiast nie miałam wcześniej żadnych doświadczeń z Mirabelle, ale potem stałyśmy się sobie bliskie. To była wspaniała ekipa.

W 2003 roku Thomas Romain i Tania Palumbo wypuścili serial, który zaciekawił widzów na całym świecie. Mowa oczywiście o Code Lyoko. Opowiedz nam, jak dostałaś jedną z głównych ról?

Cóż… wzięłam udział w przesłuchaniach, na które zaprosił nas Alan, było nas tam trochę i ja od razu dostałam rolę Ulricha. Nigdy nie spotkaliśmy się z Thomasem i Tanią, myślę, że Mirabelle mogła ich poznać, gdyż pracowała wraz z nimi przy pilocie (Garage Kids), ale ja ich nie widziałem. Pracowałam trochę z Jeromem, ale głównie to Alan Wanger zarządzał angielską wersją i nami kierował.

Jak wiele pracy musiałaś włożyć w rozwijanie roli i głosu Ulricha jako głównego charakteru męskiego?

W zasadzie to wyglądało tak, że na przesłuchaniu wystąpiłam ze swoim chłopięcym głosem, ale powiedziano mi, że Ulrich jest ciut starszy, więc zaczęłam mówić nieco głębiej i w taki sposób znalazłam odpowiedni tembr głosu do tej postaci. Nie wymagało to zbyt wielkiego nakładu pracy.

Czy nagrywałaś swoje kwestie wraz z pozostałymi członkami ekipy?

Tak, spędzaliśmy cały dzień, nagrywając wszystko wspólnie. Mieliśmy tam nawet taki mały barek, a w zasadzie kawałek deski przypominający bar, i jak nie nagrywaliśmy, to sobie tam jedliśmy wspólne obiady. To była wspaniała zabawa. Nauczyłam się nawet szydełkować, serio! Podczas takich sesji trzeba być cały czas w gotowości, a że nie lubię siedzieć i nic nie robić, to sporo podczas nagrań szydełkowałam i robiłam na drutach.

Zastanawiam się, ile trwało nagrywanie dialogów do odcinków, ile czasu zajmowało zrealizowanie jednego odcinka?

Sesje nagraniowe trwały całe dnie, staraliśmy się, aby dziennie zrealizować trzy odcinki. To dość sporo.

Serial realizowano po angielsku i francusku. Czy podkładałaś głos francuskiemu Ulrichowi, a jeśli tak, to czy pojawiały się jakieś różnice w zaleceniach, jakie przekazywał kierownik produkcji do wersji francuskiej z tym, co było w angielskiej?

Pracowałam tylko przy angielskiej wersji. Francuską zajmowała się grupa belgijskich aktorów, kojarzę że aktorka podkładająca w tamtej wersji głos Ulrichowi miała na imię Marianne czy jakoś tak, nie jestem pewna. Ale wiem, że jest Belgijką.

Co sądzisz o bohaterze, któremu użyczałaś głosu?

Myślę, że to jedna z najfajniejszych postaci, jaką mogłam poznać, szczerze mówiąc chciałabym niekiedy być taka jak Ulrich, wiesz, być kimś w rodzaju takiego skurczybyka z szablą, trenującego sztuki walki, choć wiem, że za bardzo by to nie wyszło, więc świetnie było choćby udawać że jestem kimś takim przez jakieś sześć godzin dziennie. Uwielbiam w nim to, że jest szczery i trochę nieśmiały jednocześnie, bo ja też jestem typem dość nieśmiałej osoby. Po prostu – jak tu go nie lubić?

Pracowałaś przy tym serialu przez prawie cztery lata, teraz to się już skończyło. Czego najbardziej ci brakuje w związku z pracą nad CL?

Tak, pracowaliśmy nad tym przez cztery lata, choć mi się wydaje, że to nawet mogło być pięć. A czego mi najbardziej brakuje… cóż, myślę, że atmosfery koleżeństwa całej ekipy, tego że byliśmy wszyscy razem podczas nagrywania. Teraz pracujemy osobno z racji pandemii koronawirusa, każdy aktor przychodzi osobno i po każdej sesji trzeba dezynfekować studio, jednak już wcześniej było tak, iż każdą postać nagrywaliśmy osobno. Brakuje mi takiego wspólnego nagrywania, gdy siedzieliśmy w studiu cały dzień i odgrywaliśmy razem sceny. Bardzo mi też brakuje Jodie Forrest, drogiej przyjaciółki, której już nie ma wśród nas.

Do dziś dnia fani oglądają CL, dyskutują o serialu, wydają tysiące dolarów na – niekiedy zbyt drogie – produkty związane z marką… Czy kiedykowiek wyobrażałaś sobie, że ten serial stanie się fenomenalnym hitem na skalę światową?

Nie myśleliśmy nad tym w ogóle podczas nagrywania. Traktowaliśmy to na zasadzie: robisz jeden serial, a potem przechodzisz do kolejnego, a to, przy czym pracowało się wcześniej, zaczyna żyć własnym życiem. Nie sądziliśmy, że akurat CL będzie tak popularne, że trafi do wielu krajów i dzięki temu naszą pracę będzie mogło zobaczyć tak wielu widzów. Jesteśmy tym praktycznie wstrząśnięci, bo wiesz, zazwyczaj…a może nawet nie tyle zazwyczaj, co czasami jest tak, że pracuje się nad jakimś serialem, a potem w ogóle się o nim nie słyszy, bo na przykład puszczono tylko jeden sezon i potem nie kontynuowano produkcji.  Dlatego tym bardziej jesteśmy wdzięczni za to, że fani doceniają naszą pracę.

Czy docierały do ciebie jakieś pogłoski o piątym sezonie?

Tak, były takie doniesienia, jednak stało się tak, iż firma zajmująca się dubbingiem miała poważne problemy finansowe, wydaje mi się że zbankrutowała. Niekoniecznie chodziło o producentów, to nie był chyba MoonScoop, ale jedno że studiów nagraniowych, choć tu nie jestem pewna. To jednak powodowało problemy i ostatecznie tych planów nie zrealizowano. Wiem, że potem powstał projekt Evolution [w oryginalnej wersji Scaff mylnie nazywa ostatnią powstałą serię mianem Reloaded, czyli wstępnego projektu 5 serii, jednak z kontekstu chodzi o CL:E – przypis redakcji], mieliśmy nadzieję, że będzie tworzona angielska wersja, lub że chociaż pozwolą nam użyczyć głosu naszym postaciom. Okazało się jednak, że nawet się do nas nie odezwali. Trochę to nie w porządku wobec grupy, która przyczyniła się do tego, że serial stał się popularny na całym świecie. Muszę jednak przyznać, że te dzieciaki, które wystąpiły w Evolution, wykonały wspaniałą robotę, grały najlepiej, jak potrafiły, szczególnie że to jednak był dość wymagający projekt.

Czy są jakieś inne rzeczy związane z CL, w których brałaś udział, a o których fani mogą nie wiedzieć lub które nie ujrzały światła dziennego?

Cóż, myślę że fani serialu na pewno by bardziej na coś takiego uważali niż ja, choć też uważam się za fankę, wciąż oglądam odcinki, gdy tylko mogę, ale nie wiem nic o innych projektach, a dokładniej nic o takich, o których wy byście nie wiedzieli, ponieważ wy bardziej uważnie obserwujecie to, co się dzieje w fandomie.

Czy do gry „Code Lyoko: Quest for Infinity” odbywał się taki sam proces nagrywania, jak do kreskówki?

Nie, my nie uczestniczyliśmy w nagrywaniu dialogów do gry, nie organizowano czegoś takiego, bo użyto tylko fragmentów z serialu. To było możliwe z racji kontraktów między twórcami.

Możliwe, że nieco się powtórzę z pytaniem, ale… czego ci brakuje, jeśli chodzi o sam serial i pracę nad nim, już tak poza samymi kwestiami związanymi z nagrywaniem?

Wszyscy w ekipie kochaliśmy tę kreskówkę, była ona świetnie napisana, bohaterowie wspaniale wykreowani, pojawiały się ekscytujące historię, bardzo dobra atmosfera, ogólnie mamy z tym miłe wspomnienia i bardzo nas ucieszyła wieść o tym, że możemy oglądać wszystkie odcinki na Netflixie.

Czy zaangażowanie w serial miało jakiś wpływ na twoje prywatne lub zawodowe życie?

Cóż, powiedziałabym, że nie jakiś duży, bo to wygląda tak, że ja dość sporo pracowałam z Alanem Mattew i Davidem Gassamem, byłam w obsadzie kilku produkcji, które oni realizowali. Nie mam takiego poczucia, że bycie aktorką z Code Lyoko jakoś szczególnie mi pomogło, może faktycznie było tak, że ludzie zajmujący się dubbingiem, dowiadując się, że pracowałam przy tej konkretnej animacji, chętniej zatrudniali mnie przy innych projektach.

Utożsamiasz się może trochę z Ulrichem albo z innymi postaciami z seriali?

Cóż, trochę tak, choćby z racji tego, że on jest nieśmiały, tak jak ja, ale okazuje to w inny sposób. Wiesz, coś na zasadzie „włożyć ręce w kieszenie i pójść sobie”. Ale podoba mi się to, i tak jak wcześniej mówiłam, to chciałabym być takim fajnym skurczybykiem.

Wiesz może, co obecnie robią Thomas Romain i Tania Palumbo?

Nie mam pojęcia, co z nimi się aktualnie dzieje.

Odchodząc na chwilę od wątków związanych z CL: w jakich innych projektach brałaś udział?

Przez długi czas pracowałam z Lukiem Bessonem przy trylogii filmowej „Artur i Minimki”, jako aktorka pracująca za pomocą „motion capture” (technologia przechwytywania ruchu, polega ona na tym, że aktor ubiera specjalny strój i wykonuje ruchy, które ma zrobić dana animowana postać, zapewnia ona realizm rejestrowanych postaci – przypis redakcji polskiej), podkładałam też głos pod niektóre epizodyczne postacie. Pamiętam, że przechwytywałam ruchy Mino oraz wielu drugoplanowych bohaterów we wszystkich trzech częściach, potem zaś byłam kierownikiem produkcji angielskiego dubbingu przy post-synchronizacji tej wersji językowej filmów. Fajnie było tam pracować między innymi z Freddiem Highmorem. Później kierowałam pracami nad ścieżką dźwiękową w serialu „Inwazja kórlików”, pracowałam też przy takich produkcjach jak „Paprika” czy „Family Four”, są one dostępne na Netflixie.  Brałam udział też w grach video, grałam matkę Elliot, wtedy jeszcze Ellen Page w „Beyond: Two Souls” firmy Quantic Dream, robiłam też Chloe z „Detroit: Become Human”, jednak tu tylko jako głos, bo twarz, jaką widać, nie jest moja, choć chciałabym, żeby tak było.
Wciąż pracuję przy kreskówkach, użyczam głosu postaciom Moki i Cherry w „Moka’s Fabulous Adventures”, kieruję też pracami przy nowej wersji „Chipa i Dale’a” dla portalu Disney+, niedługo premiera, zapewniam was, że pokochacie ten serial.

Oprócz sztuk walki, co lubisz robić w swoim wolnym czasie?

To, co uwielbiam robić, to „upcycling”, robienie rzeczy ze starych gratów, które inni ludzie wyrzucają na śmietnik. Jestem typem osoby uzależnionej od poradników „zrób to sam” w internecie.

Code Lyoko zainspirowało wiele utalentowanych osób, w tym także tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił jako aktorzy dubbingowi. Jakie rady czy też wskazówki mogłabyś przekazać tym przyszłym aktorom, który nas może słuchają?

Udawajcie każdą postać, która wam się podoba, nagrywajcie to, odsłuchujcie i próbujcie raz jeszcze. Spróbujcie także podkładać głos ludzi, których widzicie na ulicy, pomyślcie, co mogliby mówić. Nawet jak widzicie kamień czy głaz – pomyślcie, co mógłby powiedzieć. Po prostu eksperymentujcie i miejcie z tego frajdę. Nagrywajcie się, słuchajcie, dopytujcie się ludzi, co o tym sądzą i trwajcie w tym, bo ta zabawa jest tego warta.

Dobiegamy już do końca naszej rozmowy, więc na koniec – czy mogłabyś coś powiedzieć głosem Ulricha?

Cóż… Ulrich, gdzie jesteś?… ok. (głosem Ulricha z angielskiej wersji): Wygląda na to, że Xana wytoczył ciężkie działa. Marnujesz swój czas Xana, Odd mnie nigdy nie zdołał pokonać. Zamierzam cię znokautować, ty durny bałwanie. Uderzenie!


Chciałabyś może powiedzieć coś jeszcze swoim fanom?

Jasne, chciałabym. Dziękuję wam. Dzięki za oglądanie nas, za podtrzymywanie Lyoko przy życiu, za docenianie naszej pracy… po prostu jeszcze raz: dzięki. To był prawdziwy zaszczyt, dbajcie o siebie, bądźcie bezpieczni, noście maseczki.

Wywiad przeprowadzony przez redakcję strony The Kitsune Network w marcu 2020. Tłumaczenie – Jeremie_96, kwiecień 2020

Śnieżny terror – świąteczny specjał

Jeremie sprowadził Aelitę na ziemię,

i przed nią pierwsze święta,

zamiast na kolacji, to w fabryce, walka się toczy zawzięta.

Xana się dwoi i troi,

opanować planetę zły wirus chce

Śnieżny terror,

Rozpętał Xana

Taki jest jego świąteczny Special!

Patrz jak walczy Odd i Ulrich,

Aelita wprowadza Kod Lyoko.

To jej pierwszy świąteczny dzień…

Kod Lyoko

Znowu rano, znowu święta

Kod Lyoko.

Wszyscy w Kadic znów świetują.

To Aelity pierwsze święta są.

Autor: Classico

Złe zagranie

Gapiłem się w zeszyt od matmy i próbowałem powtórzyć sobie twierdzenia z geometrii na jutrzejszy test. Bezskutecznie. Dzisiejszy dzień jest beznadziejny.

Yumi śle mi słodkie uśmieszki, a gdy tylko myśli, że nie ma mnie w pobliżu, migdali się do Williama. Jak mogłem być tak ślepy!?

Nagle rozlega się hałas, huk, jakby odgłos pracy jakichś maszyn hydraulicznych. Dziwnie znajomy dźwięk. Po chwili jednak zagłuszały go krzyki uczniów dobiegające sprzed szkoły! Co się dzieje?

William zdziwiony podniósł głowę. Jim zrzucił nogi z stołu i skoczył do okna.

 – Co to za hałasy? – krzyknął. Nie wiem, co tam zobaczył, ale po chwili dodał – Nie ruszajcie się stąd, bo oberwiecie!

Szybkim krokiem wyszedł z biblioteki, a ja i William oczywiście od razu pognaliśmy do okna. Wtedy uświadomiłem sobie, skąd znam ten dziwny odgłos. Z Lyoko.

 – Co to takiego? – spytał William dziwnie wysokim, jak na niego, głosem.

 – Krab.

XANA musiał go zmaterializować, a teraz potwór przyszedł do szkoły, żeby zapolować na mnie i resztę. Muszę ich ostrzec. Sięgnąłem po telefon do kieszeni, ale natrafiłem na pustkę. Szybko przypomniałem sobie, że przecież Jim zabrał nam telefony, i ciągle ma je w kieszeni. Nie, ma telefon Williama, mój leży na stole! Szybko zgarnąłem komórkę z blatu i natychmiast wklepałem numer Jeremy’ego.

 – Jeremy?

 – A, Ulrich? Nareszcie jesteś.

 – Co się dzieje?

 – XANA zmaterializował trzy kraby. Jeden jest u Yumi, a Odd walczy na górze z drugim, żeby ten nie narozrabiał w mieście.

 – Trzeci jest w szkole. Zajmę się nim – spojrzałem na przypatrującego się mi Williama. – Z Williamem.

Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, jak krab strzela do wszystkiego co się rusza. W tym momencie ze szkoły wyskoczył Jim i z okrzykiem „Geronimo” ruszył na kraba. Potwór błyskawicznie się obrócił o 180 stopni i wystrzelił. Jim upadł na ziemię i złapał się za oparzone ramię.

Jednocześnie zareagowaliśmy i wybiegliśmy w stronę kraba. Odwróciliśmy jego uwagę i natychmiast skoczyliśmy w krzaki. William przejął inicjatywę i wyskoczył na przynętę. Dureń. Nawet nie wiem, z czym walczy.

Dureń czy nie, stworzył okazję, której nie mogę nie wykorzystać. Potrzebuję broni. W oddali zauważam szopę ogrodnika. Miejsce, gdzie uzbroiłem się do walki z potworami, gdy XANA wysłał karaluchy. Jednak William już prowadził do niej kraba. Darł się:

 – Ulrich! Biegnę w stronę tej starej szopy! Ulrich!

Lasery mijały go coraz bliżej. Powinienem biec ratować Yumi!

Zaraz, po co? Przecież ona ma mnie za idiotę. Równie dobrze mogę załatwić tego kraba. Mój wzrok pada na stary, pordzewiały pręt zaplątany w krzaki. Wyciągam go i szybko wdrapuję się na drzewo. Usadawiam się na gałęzi, żeby móc skoczyć, gdy tylko trafi się odpowiedni moment. Spoglądam w dół i zaczyna kręcić mi się w głowie. Jak ja tutaj wszedłem? Przecież mam lęk wysokości!

Na widok kraba wyrzucam z umysłu tą myśl i bez wahania zeskakuję na potwora. Wbijam pręt w oko XANY, lecą iskry. Po chwili maszyna pada na ziemię, unieszkodliwiona. Prawie jak w Lyoko.

Prawie.

William podniósł się z ziemi i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Ubiegłem go:

 – Masz szczęście. Nie chciałem cię ratować.

Nie mam pojęcia, po co to mówię. Naprawdę tak myślę?

Oczywiście, że tak!

Tak? Skazałbym go na śmierć z powodu Yumi? To faktycznie fatalny dzień.

 – No co ty?! Zwariowałeś?! O co ci chodzi, stary?!

 – Trzymaj się od nas z dala, kapujesz?

Od „nas”? Przecież już nie ma „nas”! Co ja wygaduję?!

 – Słuchaj, koleś, to ty nie kapujesz. Ja wcale nie prowadzę w wyścigu o Yumi. Chyba że nie wiesz.

Zapada cisza. Mierzymy się wzrokiem. Nikt się nie odzywa. Bo i po co?

Ale zaraz przypominam sobie, że są ważniejsze sprawy. Jeden krab mniej – zostały dwa. Trzeba o tym zameldować Jeremy’emu. Wyciągam telefon.

 – Ulrich!

 – Jeremy, wykończyliśmy jednego kraba!

 – Wreszcie dobre wieści. Aelita robi co się da, żeby dezaktywować wieżę, ale trzeba osłonić Yumi i Odda.

 – Zajmę się tym.

 – Razem się zajmiemy – zaczyna William. Nie ma sensu się z nim spierać.

 – Biegnij do fabryki – rzucam. – Tam jest Odd i drugi krab.

 – A ty dokąd? Stój! – krzyczy. Ale ja go nie słucham, tylko przeskakuję przez mur szkoły i biegnę w stronę domu Yumi. Po drodze mijam radiowóz pędzący w stronę szkoły. Ciekawe, co zrobią, jak zobaczą wrak kraba?

Mijam kilka przecznic i w końcu docieram do ulicy, przy której mieszka Yumi. Spóźniłem się! Dostrzegam na końcu drogi kraba!

I… samuraja?! Nieważne, kim był. Potwór jednym machnięciem odnóża rzucił nim o ścianę i wyrzucił z gry. Co ja gadam, to nie Lyoko!

Potwór ładuje działko i staje przed jakąś skuloną na ziemi postacią. Yumi!

W biegu przez moją głowę przelatują dziesiątki myśli. Czy zdążę? Czy rzucić się na drogę strzału?

Znajduję lepsze rozwiązanie – lśniący przedmiot leżący obok nieprzytomnego wojownika. Krzyk matki Yumi dodaje mi energii i zdecydowania. Skaczę przed siebie, łapię katanę i stawiam ją na linii strzału. Wszystko w ciągu ułamka sekundy. Laser odbija się od ostrza i szybuje w górę. No, teraz to już jest całkiem jak w Lyoko.

Yumi wyszeptuje moje imię, a ja staję w pozycji bojowej. Żadnych emocji. Teraz walka.

 – Tylko spróbuj, robalu! – wykrzykuję.

Krab, jakby przyjął moje wyzwanie, otwiera ogień. Jest jednak jakby trochę bardziej nieporadny niż w Lyoko. Przeskakuję między jego odnóżami, omijając promienie kolejnych laserów. Jednak powoli strzały stają się celniejsze. Jakby on się uczył, przyzwyczajał do nowego otoczenia. Muszę coraz częściej odbijać pociski, bo nie mam czasu ich unikać.

Słyszę Hirokiego: – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś z nim chodziła?!

Głos brata Yumi na chwilę mnie dekoncentruje, a krab oddaje strzał w moją nogę. Zaraz zdobędzie przewagę!

Czas na kontratak!

Podskakuję i szybkim cięciem oddzielam jedno z odnóży od właściciela. Hiroki, mając chyba za nic całą walkę, wybiega i krzyczy: – Ulrich, jesteś świetny!

Wskakuję na kraba i już mam wbić miecz w oko XANY na jego pancerzu, ale uwaga potwora zwraca się na Hirokiego. Razem z celownikiem!

 – Hiroki, nie!

Choć pokonam kraba, zdąży jeszcze wystrzelić, prosto w głowę Hirokiego! On może tego nie przeżyć! Błyskawicznie podejmuję decyzję, upuszczam ostrze i przyjmuje na siebie strzał wymierzony w brata Yumi. Krab jednym odnóże wbija mi w ramię, przygważdżając je do ziemi, a drugie unosi do morderczego ciosu. Chyba chce się zemścić za utratę kończyny. Od kiedy to maszyna może chcieć zemsty?

Od kiedy jest pod kontrolą XANY, oczywiście.

Jak… boli…

Staram się dosięgnąć miecza, ale nie mogę. Przez ból zamazuje mi się obraz, nic nie widzę. Ostatkiem sił próbuję zrobić coś głupiego i bezsensownego – wyrwać się z stalowego uścisku kraba.

Boli…

Nie… mogę… Zaraz… zemdleję.

Spada na mnie wielkie mechaniczne ramię kraba. Boli…

Słyszę jeszcze krzyk Yumi.

Aaaah…

Koniec…

Otwieram oczy i widzę Odda. Rozpoznaję nasz pokój w internacie.

 – Hejka – zaczyna radośnie Odd.

 – Hej – szepczę jeszcze oszołomiony.

 – Zaraz mamy jazdę z chorążym Garrickiem. Hej, stary! Dobrze się czujesz?

 – Taaa… Tak, tak.

 – To dobrze – wzrusza ramionami. – Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku. I Yumi pewnie też się cieszy.

 – Yumi?

Też się cieszę, że jestem w jednym kawałku, Odd.

Też się cieszę.

Autor: Qazqweop

Zdrada doskonała

– Posłuchaj Yumi, to bardzo ważne – mówi Jeremie do niej. – Wkradł się błąd, przez co nie mogę nikogo innego aktualnie zwirtualizować.

            „Xana, jak zawsze przygotowany.” – pomyślała.

            – Nie dasz rady tego naprawić?

            – Niestety. Musisz go pokonać sama.

            Ostatnie słowo sprawiło, że przeszedł przez nią dreszcz. Nie widziała go przez kilka miesięcy. Obawia się tego spotkania. Nie wie, co może się zdarzyć. Wie tylko jedno.

            Musi go pokonać. Choćby miała go zabić.

~*~

            To już dzisiaj. Ostatni dzień w tym cyfrowym bagnie. Osiągnę to, co chciałem od kilku lat – opuszczę to więzienie i będę wolny. Będzie najpiękniejsza zemsta za to wszystko, co on mi zrobił.

Niech on się w końcu zamknie, nie mogę słuchać już tej paplaniny.

            Kto to do cholery jest? Przecież zablokowałem wszystko!

Przyglądam się. To ona! Jak ja jej dawno nie widziałem.

            Wiesz, co robić.

Niby co? Ona nic mi nie zrobi.

            Nie interesuje mnie to. Masz ją zabić. Obiecałeś.

Nie… nie zrobię tego.

            Jesteś mi w pełni poddany. Przeznaczenie nas połączyło.

I ty wierzysz w coś takiego?

 Zrobisz wszystko, żebym był wolny.

Zobaczymy.

~*~

            Sektor polarny. Miejsce, gdzie noc nigdy się nie kończy, a ziemia skuta lodem daje uczucie chłodu każdemu, kto na niej stąpi.

            Dziewczyna o azjatyckiej urodzie kroczy po terenie pewnym krokiem. Zauważa jasny, świecący płatek śniegu. Łapie go i ściska mocno prawą dłoń. Nie ma pojęcia, po co go trzyma. Nawet nie czuje obecności dziwnej kreatury. Wtem dookoła niej pojawia się więcej płatków. Jeden, drugi, i kolejny. Każdy skręca w swoją stronę.

            Przygląda się im wszystkim w skupieniu. Nigdy nie zauważyła ich podczas każdej wizyty w sektorze. Powoli prostuje dłoń, a świecący płatek śniegu podlatuje w górę. Idzie dalej. Stara się nie myśleć o tym, co może się wydarzyć.

~*~

            Zauważa kogoś na skraju sektora. Wysoki, z bronią w ręku, otoczony czarną aurą mężczyzna stoi tyłem do niej. To on.

Przygotowuje swoją broń. W dłoniach trzyma dwa wachlarze. Identyczne, jakby ktoś je przeciął na pół specjalnie dla wojowniczki. Pełna skupienia, powoli zbliża się do swojego celu. Nie chce tego robić, ale musi pokonać chłopca, aby Xana był w stanie wyzionąć ducha i zniknąć na wieki.

            Po drodze zauważa przeszkody. Dwa rzędy krabów i latająca manta. Proste do pokonania. Nie raz zwalczała takie grupy potworów za jednym zamachem.

            Biegnie przed siebie, skacząc na jednego czerwonego nieprzyjaciela. Następnie rzuca jeden wachlarz, który przecina pięć krabów. Przy drugim skoku celuje drugą bronią, a poprzednia do niej wraca.

            Chwilę później fala stworów staje się cyfrowym prochem.            

            „Coś jest za łatwo.” – zastanawia się przez chwilę.           

            – Jeremie? – krzyczy w górę, jednak nie otrzymuje odpowiedzi. – Jeremie! – woła po raz drugi, bezskutecznie. Straciła łącze. „Niedobrze.”

Młodzieniec milczy, nadal obrócony tyłem do dziewczyny. Jest w połowie drogi do niego. W ciągłym skupieniu, zastanawia się, jak powinna go zaatakować.

            Nagle słyszy huk za plecami. Odwraca się. Błąd, poważny błąd.

Wtem przed oczami przelatuje jej miecz, a czyjaś ogromna ręka ją odpycha na kilkanaście metrów. Z rąk wypada broń, a sama uderza lewym bokiem swojego ciała o ziemię. Jeden raz, drugi, trzeci.

            Leży przez kilka minut nieruchomo. Nie ma pojęcia, co się dzieje. Gdzie się podział głos Jeremiego? Czy to na pewno jest właściwy cel?

            Otumaniona próbuje resztami sił wstać. W sektorze zaczyna wiać wiatr. Wzrok jej na zmianę się wyostrza i słabnie. Próbuje znaleźć wroga, jednak bezskutecznie. Jest teraz łatwym celem do pokonania.

            „Głupia ja. Mogłam wcześniej zauważyć, że to pułapka.”

            Gdy przestaje wiać, zauważa tuż przed sobą ogromną postać, ponad trzy razy większą od niej. Wygląda, jakby została zrobiona cała ze stopionej lawy, co pokazują ogniste paski na ciele wroga. Na samej górze widzi białą głowę z dwoma sznurami, a w środku znak Xany. Jedną rękę ma normalną, a drugą zastępuje ogromy miecz. Identyczny, jaki miał młodzieniec.

            „Czy to wszystko mi się śni?”

            Nie może znaleźć swojej broni. Stoi przed postacią, ledwo utrzymując się na nogach. Ciągle jej szumi w głowie po spotkaniu z ziemią. Widzi, jak wróg wykonuje zamach do tyłu, aby ją zniszczyć.

            „To koniec. Zawiodłam ich wszystkich.”

~*~

            Przestań! Ona zginie!

            Proś mnie dalej, gówniarzu. Śmieszne jest to twoje przerażenie.

Nie daruję ci tego, cokolwiek jej zrobisz. Włos nie ma prawa zniknąć z jej głowy.

            Obiecałeś. Nikt nie kazał ci dołączać do mnie.

Przecież sam mnie w to wszystko wplątałeś!

            Masz własny mózg, Williamie.

            Nie będziesz wolny.

            Kto niby może mnie powstrzymać? Panienka zaraz zniknie… jaka szkoda. Za chwilę nie ma nikogo tutaj oprócz nas.

            Jeszcze zobaczysz.

~*~

            Potężny huk po zamachnięciu wroga ogłusza dziewczynę. Otwiera z przerażeniem oczy. Dookoła niej wiruje jasnoniebieska tarcza, która po kilku sekundach znika.

            – Ale… – próbuje powiedzieć coś, jednak szok zablokował jej głos. Nie była w stanie nic powiedzieć. Jednak największe dopiero miało nadejść.

            Widzi walkę dwóch postaci. Jedna, niezmiennie – spowita czarną aurą. Druga jest jednak cała biała, a dookoła niej wiruje wiatr. Posiada na twarzy maskę. Ciemny wojownik jednak jest silniejszy od drugiego. Szybko spycha przeciwnika na ziemię.

            Podbiega do nieznajomego, który wstaje. Nie wierzy własnym oczom w to, co zobaczyła. Musi wzrok ciągle płatać jej figle.

            Widzi oczy Williama Dunbara. Dokładnie tego samego chłopca, który dał się omotać Xanie, zabijając ją jako ostatnią w sercu Lyoko.

            „To niemożliwe. On przecież jest po stronie Xany.”

            Biały wojownik unosi się w powietrze. Nagle otrzymał tarczę, a wokół niego tańczy osiem par mieczy. Po kilku sekundach opadają one na drugą postać. Wycieńczony bohater pada na ziemię.

            „Biegnij do niego! Uratował ci życie!”       

Podbiega do swojego bohatera. Pomaga mu szybko wstać. Patrzą sobie głęboko w oczy. Nieznajomy zabiera ręce od niej, po czym zdejmuje maskę.

            – Mój boże…

            To był on. Nie pomyliła się.

            – Czy…

            Nie pozwolił jej mówić. Wtem zaczyna powoli rozpadać się na małe kawałki. Najpierw ręce, potem nogi, tułów, a na sam koniec twarz. Chciała jej dotknąć, ale nie zdążyła. Jak się pojawił, tak szybko zniknął.

            Odwraca się. Widzi ogromną chmurę dymu. Wiruje ona ciągle w jednym miejscu. Dziewczyna słyszy nagle krzyk rozpaczy. Chmura rozpada się identycznie, jak jej bohater. Patrzy jeszcze przez chwilę w puste, ciemne niebo. Nie może uwierzyć w to wszystko, co się wydarzyło.

            – Yumi! Słyszysz mnie? – krzyczy znajomy głos.

            – Tak… – odpowiada zrezygnowana. – Zabierz mnie stąd.

            – Coś się stało? – pyta Jeremie, jednak ona nie odpowiada. Zrozumiał przekaz wojowniczki. Kilka sekund później staje się cyfrowym prochem. Zanim znika, zauważa jeszcze raz świecące płatki śniegu. Uśmiecha się lekko na ich widok.

~*~

            – Brawo! Zniszczyłaś go! – krzyczy dumny Odd. – Idziemy na kolację?

            – Idźcie. Muszę porozmawiać z Jeremim – odpowiada posępnie.

            Nikt nie rozumiał jej zachowania. Sam Einstein był zaskoczony. Skinął głową, aby wszyscy wyszli, co uczynili.

            Drzwi od windy zatrzaskują się. Dziewczyna siada obok swojego kolegi.

            – Wiem, co się stało. Widziałem na mapie.

            – Nie wiesz. Było ich dwóch! Dwóch Williamów. Jakby dobry walczył ze złym… – wyjaśnia po lekkim otrząśnięciu się z szoku.

            – Kiedy reszta kontrolowała całą fabrykę i utraciłem z tobą łącze, otrzymałem dostęp do danych z cyfrowego morza. Nie uwierzysz w to, co się dowiedziałem. Zobacz.

            Podchodzą do ekranu superkomputera. Japonka przygląda się informacjom, jednak wszelkie kody mieszają jej w głowie.

            – To był Franz Hopper. To on przywołał drugą postać, aby ochroniła ciebie.

            – Nie.

            – Tak. Yumi…

            – To nie był Franz Hopper. Wszystko widziałam, stał wtedy William!

            – Nie uderzyłaś się w głowę przy upadku? – pyta Jeremie.

            – Przestań mi mówić, ze sobie to wymyśliłam! Przysięgam, to był on. Normalny.

            – Xana zagrał twoimi uczuciami, Yumi.

            Dziewczyna milczy. Nie wyjaśni mu, że widziała Dunbara. On wierzy jedynie w dane z superkomputera.

            – On potem zniknął. Nie stał się cyfrowym prochem, tak jak my. Każda jego część ciała rozdrabiała się na małe kawałeczki, które leciały w górę.

            – Hm… – zastanawia się Belpois.

            – Obiecaj mi coś.

            – Tylko co?

            – Odnajdziesz Williama i ściągniesz go tutaj z powrotem.

            – Yumi…

            – Proszę. – przerywa. – Muszę mu podziękować. Uratował mi życie. Nie tylko mi…

            – Yumi…

            – Co chcesz powiedzieć? Że tego nie zrobisz? Bo dał się opanować Xanie? Nie znasz go. Nie wiesz, czy nie zrobił tego z głupoty. Może miał problemy jakieś. Tylko byś oskarżał Dunbara o głupotę! Tak, wiem. Nie chciałam, żeby dołączył do nas. Jednak zmieniłam zdanie po tym, jak się starał. Nie dostał od nas szansy, rozumiesz to?!

            – Yumi, Williama nie ma w Lyoko.

            Wojowniczka milczy. Patrzy na swojego kolegę zszokowana tym, co usłyszała.

            „Williama nie ma w Lyoko.”

– Kłamiesz.

            – To jest niestety prawda. Będę szukał wszelkich wskazówek, tropów, żebym go może jednak poszukał.

            – Mógłbyś? – pyta z nutą nadziei w głosie.

            – Mógłbym. Nie rób jednak sobie wielkiej nadziei. Jak na razie wszystko wskazuje, że William pokonał Xanę własną bronią.

            Japonka kiwa głową, po czym wychodzi z fabryki.

~*~

Wracając do domu, nie może ciągle uwierzyć w to wszystko, co się zdarzyło na lodowym sektorze – począwszy od płatków śniegu, bo ujrzenie Dunbara.

            Ona doskonale wie, że to nie mógł być przypadek. To był prawdziwy William. Ten, którego zna – pełnego temperamentu, oddania i gotowości do walki.

            Przypomina sobie dwa miecze, które widziała. Wyglądały one identycznie – zupełnie, jakby zostały wykonane u jednej osoby w tym samym momencie.

            Przypomina sobie  białą oraz czarną postać, które walczyły między sobą.

            Przypomina sobie tę chmurę dymu, która po rozpaczliwym ryku rozpadła się na kawałki.

            Przypomina sobie znak na celu, który miała zabić…

            Einstein mógł wierzyć w to, co chciał. Dziewczyna miała pewność do wszystkiego.

            Tylko czy on faktycznie zniknął i nie pojawi się więcej na ziemi?

            „Oby Jeremie się jednak mylił.”

Autorka: Azize

Wywiad z Thomasem Romainem – październik 2020

Publikowany niżej wywiad opublikowano 1 października na stronie francuskiej telewizji informacyjnej BFM TV, przeprowadził go Jerome Lachasse, pojawił się on też na CodeLyoko.fr w wersji angielskiej.

W jaki sposób wpadłeś na pomysł stworzenia Code Lyoko?

To nie była tylko wizja jednej osoby, rozwijaliśmy to w grupie. Początkowym punktem było Garage Kids, projekt na zaliczenie, jaki zrobiłem w Gobelinach wraz z Tanią Palumbo w 2000 roku. Trochę się to zestarzało przez lata, ale wciąż jestem z tego dumny, wciąż to dla mnie wiele znaczy. Animacja pokazuje grupkę dzieciaków z przedmieść, którzy spotykają się, aby obejrzeć własny filn animowany w zaimprowizowanym w opuszczonym parkingu kiniec. Producenci w Antefilms (póżniej przemianowanym na MoonScoop) naprawdę polublili te klimaty i zaproponowali nam wspólne tworzenie serialu.

Jaki wpływ na tworzenie wirtualnego świata Lyoko miały filmy “Matrix” i “Tron”?

Nie widziałem wtedy “Tronu”, ale “Matrix” pozostawił we mnie trwały ślad, gdyż bardzo lubię science fiction oraz dystopijne uniwersa. Miało to ogromny wpływ – jest tam ten sam koncept maszyny, która pozwala ci zanurkować do wirtualnego świata, występuje też nadzorca tej wycieczki, tak jak powiązanie między tym, co dzieje się w wirtualnym świecie, a sytuacją na ziemi. Wpływ na nas miała też japońska animacja. Od 2003 roku żyję i pracuję w Tokio jako animator. Czerpaliśmy z Serial Experiment Lain oraz Evangeliona. Możesz zauważyć niepokojący wymiar cyfrowy jak w Lain, tak jak obecność niebezpiecznych stworów, które walczą przeciwko bohaterom, jak w Evangelionie.

Sztuczna inteligencja odgrywa bardzo ważną rolę w Code Lyoko. Jak wpadliście na ten pomysł?

Nie robiliśmy jakiegoś dogłębnego rozpoznania tematu. Mieliśmy wtedy z Tanią po te 22-23 lata i cały pomysł na serial rodził się z różnych inspiracji oraz naszej intuicji. Początkowo producenci z Antefilms zasugerowali nam pomysł wykorzystania motywu gry wideo. Nie chcieliśmy jednak robić czegoś zbyt żartobliwego i powierzchownego, dlatego wymyśliliśmy, żeby odcinki trzymały w napięciu, a nawet zawierały tragiczne sceny. Coś, co trudno sobie wyobrazić w kreskówce dla dzieci.

Tragiczne sceny? Chcieliście zabić kogoś z 4 głównych bohaterów?

Niekoniecznie, ale próbowaliśmy mocno obchodzić zakusy cenzorskie ze strony stacji telewizyjnych, które mają tendencję do łagodzenia treści programów dla dzieci i młodzieży.

Skąd pochodzi słowo “Lyoko”?

Wywodzi się ono z japońskiego słowa “ryoko”, które oznacza “podróż”, stanowi to tutaj odniesienie do podróży w świat wirtualny.

W jaki sposób wymyślono postacie, co miało na nie wpływ?

Postacie wyszły spod ołówka Tanii Palumbo, gdy tworzyliśmy film zaliczeniowy. Potem nadaliśmy im imiona i osobowości. Wygląd postaci był tym, co ruszyło cały projekt do przodu. Z artystycznego punktu widzenia inspirowaliśmy się tym, co tworzył japoński animator Koji Miromoto i jego kanciastym stylem graficznym oraz mrocznym cyfrowym uniwersum.

Skąd wzięły się imiona głównych bohaterów?

O ile dobrze pamiętam, to głównie pomysły Tanii. Odd oznacza “dziwny” po angielsku, wybrano to imię żeby pokazać jego niekonwencjonalną naturę. W tych czasach było to niespotkane, żeby postać nosiła imię, które nie wskazywałoby jej płci. Jeremie to nawiązanie do Jeremiego Perina (Lastmana), który był naszym przyjacielem ze studiów i którego jesteśmy fanami.

Co wniosła Tania Palumbo do projektu Code Lyoko?

Wykonała ona olbrzymią pracę. Gdy ja byłem tam na początku, by pomóc w starcie projektu, ona przez lata była dyrektorem artystycznym serialu. Warto zauważyć, że stworzyła wygląd i ubrania dla wszystkich postaci.

Wydaje mi się, że po Code Lyoko Palumbo niczego nowego nie zrobiła. Czy dalej działa w animacji?

Mam wrażenie, że pomimo jej imponującego talentu, opuściła ona już ten świat animacji. To trudna dziedzina. Wymaga ona kompetencji oraz olbrzymich pokładów inwestycji w siebie. Jak w każdym innym zawodzie są też przypadki dokuczania i wypalenia. Wiem, że Tania nie wyszła z tego bez szwanku i że musiała niekiedy cierpieć podczas swojej kariery.

Czy idea łączenia światów 2D i 3D była naturalnym wymaganiem?

To było coś, co wymyślono w Antefilms, które wtedy było jednym z niewielu studiów tworzących serie mieszające 2D i 3D. Musieli pozostawić aktywną ekipę do animacji 3D, więc pomysł, by część scen była w tej stylistyce, stała się dobrym punktem przetargowym przy pracach nad serialem.

W porównaniu do świata wirtualnego, ten rzeczywisty wydaje się w serialu dość nudny…

Paradoksalnie, włożyliśmy sporo pracy by stworzyć ten realny wymiar. Ekipa wspaniałych artystów 2D została zatrudniona, aby dać środowisku realistyczny wygląd. Zrobiliśmy także obszerne rozpoznanie. Dla przykładu: Zespół Szkół Kadic jest oparty na Liceum Lakanaal, realnie istniejącej szkole, do której chodziłem. Opuszczona fabryka, główna lokacja w serialu, bazowana jest na starej fabryce Renault na wyspie Seguin, niedawno wyburzonej. Traktowaliśmy to bardzo poważnie, ponieważ w tamtych czasach sporo seriali produkowanych przez francuskie studia animacji rozgrywało się w wymyślonych amerykańskich miejscach, najpewniej dlatego, iż producenci upatrywali w tym łatwiejszą drogę do eksportu produkcji w świat. Tania i ja chcieliśmy reprezentować Francję taką, jaką znamy, szczególnie obrzeża Paryża.

Wymyśliście, zeby Garage Kids było jedną całością. W jaki sposób Code Lyoko przybrało formę epizodów?

Moim marzeniem było, żeby wszystkie odcinki stanowiły jedną całość, ale francuska telewizja czegoś takiego nie lubi, ponieważ woli emitować i powtarzać odcinki o różnych porach, do tego bez przywiązywania zbytniej wagi na kolejność, w jakiej powinny one by prezentowane. Odcinki w formule ciągłej fabuły byłyby trudniejsze do ustawienia w ramówce, do tego ciężko byłoby wejść w to komuś, kto dołączyłby w połowie serii. Niestety, ekipa pisząca odcinki w dużej mierze tworzyła je jako niezależne formy.

W którym momencie Garage Kids stało się Code Lyoko? Co działo się pomiędzy 2000 a 2003 rokiem?

Rozwijaliśmy serię pod nazwą Garage Kids. Wtedy aspekt stylistyki gry wideo był znikomy, a moce bohaterów ze świata wirtualnego mogły być stosowane w świecie realnym. Po tym, jak odszedłem z projektu (w 2003) i po sprzedaniu serialu do stacji telewizyjnych, przemianowano go na Code Lyoko i utracono ambicję do tego, by była to jedna całościowa opowieść. Ja natomiast zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby dostać pracę w Japonii.

Czy prace produkcyjne nad serialem były trudne? Jakie były twoje relacje z producentami, braćmi Di Sabatino?

Nie pracowałem w produkcji. Moje relacje z braćmi Di Sabatin praktycznie nie istnieją. Po tym, jak serial osiągnął sukces komercyjny, chciałem się dowiedzieć, ile studio na tym zarobiło, gdyż liczyłem, że będą dotrzymane zapisy z umowy ze mną (wtedy sprzedawano też książki, gry, figurki itp.), jednak nigdy nie otrzymałem odpowiedzi i nie zobaczyłem ani centa z tego, co producenci zarobili na CL.

MoonScoop zamknięto, więc kto teraz ma prawa do serialu?

Prawa ma firma producencka Ellipsanime. Myślę, że gdyby chcieli, to mogliby zacząć produkcję nowych odcinków.

Patrząc po latach, co sądzisz o serialu?

Gdy tworzyliśmy ten projekt, nie myśleliśmy że osiągnie on tak ogromny sukces. Opuściłem go, nie wiedząc jaki będzie rezultat, i zacząłem pracować nad francusko-japońską produkcją “Oban Star-Racers”. Obserwowałem gorączkę fanowską z oddali, z Japonii. Jestem dumny z tego, że tak wiele osób polubiło ten serial, jedna jak ktoś, kto brał udział tylko w tych początkowych pracach, nie uważam się za członka tego zespołu. Byłem w stanie sam zapracować na swoje nazwisko w świecie animacji, ale ludzie wciąż się ze mną kontaktują tylko po to, by porozmawiać o Code Lyoko. Jednak to praca artystów, scenarzystów, animatorów i innych działających przy produkcji sprawiła, że Code Lyoko stało się wielkim triumfem francuskiej animacji.

Gdy zaczęto pisać odcinki, to czy chciałeś podjąć ryzyko i wyłamać się z generalnego schematu odcinków (atak Xany na Ziemi, wycieczka do Lyoko, dezaktywacja wieży), pomimo tego, że stacje telewizyjne najpewniej by na to nie pozwoliły?

Nie, nie chciałem, ale też nie czułem się cenzurowany. Myślę, że zachowano tu cele koncepcyjne, z jedną różnicą, polegającą na dostosowaniu opowiadanej historii do grupy wiekowej 6-12 lat. Jednak to, że serial podoba się starszym widzom, dowodzi że stworzyliśmy fabułę bardziej skomplikowaną, niż by pozwalał nam na to oryginalny rys koncepcyjny.

Do dziś Code Lyoko ma wielu fanów. Dwa tweety, w których Netflix zapowiedział pojawienie się serialu na swoich stronach, były polubione ponad 140 tysięcy razy, i to pomimo tego, że serial można oglądać w Amazon Prime i na YouTube. Jak sądzisz, czym spowodowana jest ta nieustająca popularność?

Myślę, że serial pojawił się w odpowiednim czasie, z tematyką pasującą do tego, co się dzieje, do rozwoju internetu i nowych technologii. Młodzi widzowie nie są tu traktowani jak idioci, dostają mnóstwo kontentu science-fiction, ekscytujące odcinki oraz historie, które dają do myślenia. Spora zasługa w sukcesie serialu leży też w ukazywaniu relacji miłosnych między nastoletnimi bohaterami. Połącz to z chwytliwym motywem przewodnim i masz wszystkie składniki do tego, aby widownia wspominała z nostalgią ten serial. Nie jest niemożliwe, że jeśli właściciele praw się na to zdecydują, to powstanie kontynuacja. Kto wie?

Tłumaczenie: Jeremie_96