Prawo autorskie, twórcy i biznes

Niedawno otrzymaliśmy od Sophie Decroisette kolejną krótką informację dotyczącą postępów związanych z nową serią. Jak wiemy, są one powolne. Ten tekst będzie trochę inny niż to, co zazwyczaj publikujemy, gdyż postaramy się wyjaśnić, co się może kryć za tymi powolnymi postępami.

Najpierw krótki kurs prawa autorskiego, gdyż to nam się przyda w dalszej części. Jeśli już ktoś miał albo okazję, albo konieczność wnikania w ten temat, zapewne wie, że jest to bardzo złożone, a im więcej autorów, tym trudniej się to bada. Najprościej sprawa wygląda przy autorach książek, natomiast w wypadku takich tworów jak serial rozbija się to o dość sporą grupę osób. Code Lyoko to francuska produkcja, dlatego stosuje się do niej przepisy z Francji. Uprawnienia do tego, aby mieć te podstawowe prawa, mają w takim przypadku autorzy skryptu, na podstawie którego tworzy się serial, autorzy adaptacji (w tym przypadku chodzi o wykonanie graficzne), autorzy dialogów, czyli ogólnie rzecz biorąc scenariusza, twórcy muzyki wykorzystywanej w produkcji oraz jej dyrektor. Wygasają one, gdy minie 70 lat od śmierci ostatniej z uprawnionych osób. Ten system jest stosowany w wielu krajach.

Jak do tej pory wszystko jest w miarę klarowne. Ale… we Francji istnieje także coś, co się nazywa „droit moral”, czyli prawa niematerialne (niektórzy tłumacze podają że to jest prawo moralne, ale nie jest to dobre przełożenie terminu). I tu już zaczynają się schody. Zgodnie z francuskim prawem chodzi o to, aby autor miał prawo do ochrony godności swojej i swoich dzieł. Wyszczególnia się tutaj pięć uprawnień:

– prawo do rozpowszechniania: to autor decyduje, kiedy jego prace będą dostępne dla publiczności,

– prawo do przypisania: autor może się domagać tego, aby była jasna informacja, iż coś jest jego autorstwa,

– prawo do poszanowania integralności dzieła: autor może zastrzec zakaz ingerencji w swoją pracę

– prawo do wycofania: autor może w dowolnym momencie zażądać wycofania się z rozpowszechniania i reprodukowania swojej pracy,

– prawo do ochrony swojej reputacji.

W przeciwieństwie do praw majątkowych, nie można zrzec się praw niematerialnych. Nie działają jednak też one automatycznie i nie ma nakazu automatycznego ich stosowania. W wypadku, gdyby występował konflikt między prawami niematerialnymi autora a prawami majątkowymi, sprawę rozstrzyga sąd. Często wymienia się tutaj przykładową sytuację, w której architekt proponuje projekt jakiegoś budynku, po czym zleceniodawca, który stał się właścicielem majątkowym praw do projektu, chce go zmodyfikować. Wtedy właśnie może dojść do procesu.

Po tym rysie prawnym spójrzmy, jak sytuacja wygląda na naszym lyokowatym podwórku. Najpierw prawa majątkowe posiadała firma Antefilms. Gdy połączyłą się z France Animation, powstał Moonscoop, który przejął wszystko. Sprawy skomplikowały się nieco, gdy ta ostatnia firma zbankrutowała. Wtedy jej aktywa wraz z katalogiem produkcji odkupiła firma Dargaud, która skierowała to do swojej siostrzanej spółki zajmującej się produkcjami telewizyjnymi – Mediatoon. Z powodu pewnej osobliwości francuskiego prawa nie można było jednak przejąć od razu praw także do Code Lyoko: Evolution, stało to się dopiero w 2020 roku, podczas gdy samą „rysowaną” marką Code Lyoko można już było się posługiwać jakieś 4 lata wcześniej. Tak czy inaczej: obecnie prawa do marki posiada Mediatoon, podobnie jak prawa do udzielania licencji na nadawanie. Te ostatnie nie są jednak całkowite, gdyż choćby we Francji prawa telewizyjne nadal ma France Televisions oraz Lagardère Group, nadawca Canal J – to te firmy, jako koproducenci serialu, mają wyłączność telewizyjną. Mediatoon we Francji może z kolei sprzedawać serial do serwisów VOD.

Przy prawach niematerialnych wyliczanka jest dłuższa. W przypadku każdego odcinka, zarówno serii 1-4, jak i Evolution, należą one do autorów skryptów, scenariusza, animatorów i twórców muzyki. Jak wiemy, nie było sytuacji, w której przy każdym odcinku pracowali dokładnie ci sami ludzie, te nazwiska się zmieniają, dlatego niektórzy mają prawa do kilkunastu odcinków, inni zaś do kilku. Na przykład Sophie Decroisette ma takie niematerialne prawo jako autorka scenariusza do 26 odcinków serii 1-4 oraz dwóch odcinków Evolution.

Prawa do biblii graficznej mają Tania Palumbo i Thomas Romain, zaś do literackiej, poza tą dwójką, także Carlo de Boutiny, jednak z powodu jego śmierci w 2018 przeszły one na spadkobierców (ale, jak pamiętamy z wcześniejszego fragmentu, nie są one wykorzystywane automatycznie).

W przypadku biblii literackiej Evolution, której ostatecznie nie wykorzystywano w pierwotnym jej kształcie, prawa niematerialne przypadają autorce, Sophie Decroisette.

O tym, że trwają prace związane z kwestiami umów, wiemy od maja. Niedawno dowiedzieliśmy się, że sprawa idzie powoli do przodu, jednak nadal trwa jej załatwianie. W tym momencie zaznaczę pewną rzecz: to, co pojawi się w kolejnych zdaniach, to przypuszczalne powody obecnego stanu. Przewidujemy to na podstawie znanych faktów, między innymi tych wymienionych wcześniej. Nie oznacza to, że są to jedyne możliwe i oficjalne przyczyny, gdyż mogą być także takie, które mogą nie być, z różnych względów, ujawnione opinii publicznej. To są przewidywania.

Można więc przypuszczać, że sprawa się nieco ciągnie, ponieważ ktoś, kto wlicza się na listę osób posiadających prawa niematerialne, dowiedział się o planach kontynuacji i mógł zgłosić sprzeciw lub sugestię co do wykorzystania tego, co stworzył. Nie mamy pewności, kto mógłby to zrobić, za to ze sporą dozą prawdopodobieństwa możemy uznać, że dwie osoby raczej tego nie uczyniły. Są to Sophie Decroisette oraz Jerome Mouscadet, gdyż to właśnie oni są zaangażowani w nowy projekt i raczej nie byłoby to w ich interesie, szczególnie jeśli chodzi na przykład o biblię literacką Evolution, do której prawa przypadają tylko Decroisette.

Występuje tu także możliwość, że prawa niematerialnego mogą użyć twórcy Evolution, choćby z obawy o to, że nowa produkcja będzie dekanonizować to, co oni zrobili w 2012 roku, co zostało już zapowiedziane.

Kolejna przypuszczalna przyczyna może tkwić po stronie Mediatoona, posiadacza praw do marki. Jest dość prawdopodobne, że trwają tam analizy ekonomiczne – czy nowa seria produkcji, której ostatni w pełni animowany sezon wypuszczono ponad 15 lat temu, a ostatnia w ogóle seria dekadę temu, odniesie taki sukces jak dawniej? Nie jest to na ten moment pytanie z jednoznaczną odpowiedzią, bo zależy ona od wielu czynników, co jest tematem na osobny tekst. Natomiast faktem jest, że marka Code Lyoko nadal żyje w świadomości wielu fanów. Jeszcze całkiem niedawno oficjalne kanały na YT wypuszczały kompilacje odcinków. W wielu krajach serial można oglądać na portalach VOD (tu choćby Amazon okazał się lepszy od Netflixa, gdyż nadal korzysta z praw do udostępniania), są też miejsca, gdzie nadal CL jest dostępny w telewizji. Całkiem niedawno nawet nagrano nowy meksykański dubbing, a warto pamiętać, że Ameryka Łacińska to jeden z obszarów, gdzie Lyoko się przyjęło

Niemniej jednak Mediatoon może tutaj myśleć czysto ekonomiczne, zastanawiając się, czy obecna sytuacja, gdzie praktycznie zerowe koszty w inwestycję w markę przynoszą zyski, jest lepsza od potencjalnie większego zarobku przy jednoczesnym wzroście ryzyka.

Może też być tak, że powodem pewnego przedłużania się całego procesu jest zwyczajne lenistwo, albo mówiąc bardziej oficjalnie – obstrukcja urzędnicza. Wcześniej padło o opóźnieniu w uzyskaniu praw do Evolution. Możliwe, że tu występuje podobna sytuacja.

Brać pod uwagę można również taki wariant, w którym zarówno duet Decroisette/Mouscadet, jak i Mediatoon, nie chcą lub nie mogą informować teraz o szczegółach, żeby móc przekazać pełną informację wtedy, gdy wszystko będzie już pewne i wiadomym będzie, kiedy da się zrealizować plany. Do tego czasu zapewne fani jeszcze będą się co jakiś czas o to pytać, co też jest sygnałem, że ludziom na tej kontynuacji zależy.

Niezależnie od rozwoju sytuacji, będziemy ją obserwować i informować o dalszych etapach.

Autor: Jeremie_96

Co nam zostało z wywiadu z twórcami?

Oczekiwania przed zapowiedzianym na 3 maja wywiadem z twórcami CL, Sophie Decroisette oraz Jerome Mouscadetem, były spore, szczególnie po tym, co padło w październiku. Na dobrą sprawę oczekiwano czegoś konkretnego także dlatego, że minął już pierwszy termin, w którym mogliśmy spodziewać się nowych wieści, czyli 2-3 miesiące. Rozmowa odbyła się ponad pół roku po pierwszej deklaracji, że serial może być kontynuowany. Na czym więc stoimy teraz? I co jeszcze ciekawego padło podczas tej rozmowy?

Wywiad był cholernie długi, a najbardziej interesująca część została przesunięta na koniec. Nie będę nadużywać cierpliwości czytelników, więc końcówką zajmę od razu. Optymiści mogą powiedzieć – jest nadzieja. Pesymiści – nadal nic nie wiemy. Sytuacja zaś wygląda realnie rzecz biorąc tak, że nie posunęliśmy się wiele w stosunku do tego, co padło jesienią. Wiemy, że nowa seria miałaby się dziać po 95 odcinku i że w takim wypadku Evolution nie byłaby już nadal kanoniczna. Jednak w kluczowej w tym momencie sprawie, czyli kwestii praw autorskich, wciąż nie znamy rozstrzygnięć. Rozmowy trwają, nie wiemy jednak, jak one dokładnie wyglądają ani na jakim są etapie. Może być tak, że dla Mediatoona czynnikiem nieco hamującym mogą być plany twórców, dotyczące kontynuacji po 4 serii, co oznacza że potencjalna grupa docelowa musiałaby sobie nadrabiać serial wcześniej. Chodzi też zapewne o kwestie finansowe.

Dowiedzieliśmy się także, iż Decroisette oraz Mouscadet kontaktowali się z Justine Sainte, kompozytorką openingu do serialu, tylko drogą mailową, nie spotykali się natomiast bezpośrednio. I tu zaczynają się pewne zgrzyty, bo jeśli kontaktowano się mailowo, to nie mamy pewności, czy na pewno te nowe treści muzyczne, które pojawiły się w ostatnich tygodniach, faktycznie mają związek z nową produkcją, czy też Sainte wykorzystała tylko sytuację i fakt, że o CL się mówi coraz więcej, i sobie to połączyła z okrągłą rocznicą, aby się nieco wybić. W dodatku nadal nie są prowadzone prace koncepcyjne, więc można się zastanawiać, czy na pewno zaczynano by od muzyki w sytuacji, gdy nie jest dopięta kwestia tego, czy w ogóle ta kontynuacja powstanie.

W pewnej mierze odpowiedzi, które uzyskaliśmy 3 maja, mogą być nieco rozczarowujące. Niektórzy spodziewali się większych konkretów, szczególnie po zapowiedziach, iż tego dnia mają paść dwie, albo kilka, w zależności od wersji, ważnych informacji. Dostaliśmy niewiele. Mouscadet przyznał się, że te 2-3 miesiące zapowiadane w październiku okazały się zbyt optymistycznym wariantem. Jednocześnie ogłosił, że nowych wieści możemy oczekiwać w terminie wakacyjnym. Czy ten termin już zostanie utrzymany i czy faktycznie czegoś się dowiemy? Czas pokaże.

Trudno jest teraz uznać, że „do diabła z tym wszystkim i nie ma na co czekać”, skoro niektórzy w tym fandomie na kontynuację czekają już ponad dekadę, tak więc jeszcze trochę cierpliwości jest, szczególnie że nieco lepiej brzmią zapewnienia choćby o formie tej serii (w pełni animowana) czy planach rozwinięcia „backstory”, czyli historii Hoppera oraz matki Aelity. Decroisette sama wręcz zapowiedziała, że nadal ma koncepcje, których nie zdołała wykorzystać w ciągu produkcji poprzednich serii, albo które zostały skreślone przy wstępnych pracach nad Evolution (z tego też powodu pierwotni twórcy wycofali się z tego projektu). Jest więc szansa, że warstwa fabularna pójdzie łatwiej niż wszystkie komplikacje prawo-ekonomiczne.

Myślę, że określeniem pasującym do obecnej sytuacji są „obligacje”. Dostaliśmy od twórców serialu swego rodzaju obligacje na to, że powstanie nowa seria, jednak nadal nie wiemy kiedy, ani ile będzie mieć odcinków. Nadal też pozostaje ewentualność, że Mediatoon powie „nie, my nie wydamy kasy na to”, gdyż firma może uznać, że lepiej jest monetyzować markę na już istniejących materiałach, wprowadzając je jeszcze raz, czego przykładem są pojawiające się od niedawna na YouTube kompilacje odcinków. Taki recycling treści. A jako że Mediatoon nadal ma prawa do marki, to ich brak zgody praktycznie topi cały projekt, bo bez tego Decroisette i Mouscadet mają związane ręce. Sami niczego zrobić nie mogą, bo byłoby to złamanie praw autorskich, a nie sądzę, żeby się na to narażali.

To, co zauważyłem w internecie, to pewien rozstrzał nastrojów. O ile u nas powoli zaczyna panować coś, co bym nazwał realistycznym sceptycyzmem, to na przykład w fandomie amerykańskim, francuskim czy hiszpański nadal jest atmosfera bardzo dużego optymizmu i nadziei pokładanej w twórcach, że wszystko się powiedzie i za jakiś czas dostaniemy wystrzałową nową serię. Oby tylko nie okazało się tak jak w powiedzeniu o tym, czyją matką jest nadzieja. Twórcom pod pewnymi względami będzie trudno, także fabularnie – samo stworzenie takiego sezonu, który spodobałby się grupie docelowej pierwszych serii, może nie wystarczyć choćby z drobnego biologicznego szczegóły. Ci ludzie, a właściwie mogę nawet powiedzieć „my”, bo też się do tej grupy zaliczam, są już blisko trzydziestki. Z całej rzeszy tamtejszych widzów pozostała pewna wierna ekipa, która nadal pamięta tak wspaniały serial, stworzony jeszcze w epoce, gdy w telewizji nie królowały mózgotrzepne paradokumenty, w których występują bywalczynie zakładów karnych, infantylne seriale z płytką fabułą, w której kapłan na rowerze łapie w 3 godziny czterech przestępców (część widowni niestety w to wierzy), albo kretyńskie reality-show polegające na tym, by najpierw pokazać cztery litery, potem się w kimś zakochać, a następnie kopnąć w inne cztery litery by zarobić szmal (że już o innych głupotach, jak robienie z agentów bezpieki bohaterów narodowych, nie wspomnę). Segment młodzieżowy też się pozmieniał i mam wrażenie, że często te produkcje są robione na jedno kopyto i do tego nie są tak inteligentne i rozbudowane jak CL. Tak więc robota jest trudna, ale nie niemożliwa do wykonania. Wszystko jednak w rękach Mediatoona.

W rozmowie dowiedzieliśmy się także o innych szczegółach, związanych z poprzednimi seriami. Zaskoczył mnie nieco fakt, że pocałunek Ulricha i Yumi został wycięty przez Amerykanów, choć wiedziałem już od paru lat, że producenci byli niechętni wątkom miłosnym. Natomiast potwierdzenie, iż Ulumi to kanon, było raczej spodziewane. Dość dyplomatycznie wyglądała natomiast próba odpowiedzi na pytanie, czy Odd jest gejem. Najpierw Jerome robi wykład, dorzucając zdanie typu „na to pytanie odpowie Sophie”, co przypomina stary już myk, gdy ojciec, na pytanie „skąd się biorą dzieci?” odpowiada swojemu potomkowi „spytaj matki”. Potem Sophie również trochę owija w bawełnę, ale konkluzja jest taka, iż Odd nie jest zdecydowany co do tej kwestii. Mówiąc szczerze to teraz, po 20 latach, taka odpowiedź wzbudza mniej emocji, niż gdyby ona padła ze strony twórców w trakcie emisji. Ba, ja się zacząłem zastanawiać, co by było, gdyby faktycznie gdzieś w 2006-07 takie stwierdzenia padały. W Polsce to by nam chyba CL wycofali, bo nie wiem czy pamiętacie, młodsi zapewne nie, ale to był czas, gdy rządził Kaczyński i chwilami nagonka na takie rzeczy była wręcz straszna, że przypomnę choćby aferę z Teletubisiami (Tinky Winky jako gej, co wymyśliła rzeczniczka praw dziecka). Natomiast teraz mam wrażenie, że zleciało to po nas jak po kaczce. Może to i lepiej, zresztą co mielibyśmy zrobić. Tak twórcy orzekli i tyle.

Bardziej dyskusyjna jest opinia, iż wojownicy zachowali się zdaniem twórców niemoralnie, przekładając życie Aelity nad bezpieczeństwo całego świata. Ten motyw zapewne pamiętacie – aktywny Superkomputer, Xana i niebezpieczeństwo, ale wiążące się z tym, że Aelita żyje. I to jest już dość spore pole do przemyśleń, ale myślę, że zostawię sobie ten wątek na osobny materiał.

Nie będę się rozpisywać o pierwszej części wywiadu, czyli o początkach pracy twórców, bo to są rzeczy, które przewijały się już w kilkunastu innych rozmowach, czemu jednak nie należy się dziwić, bo trudno wykombinować 20 wersji opowieści o swojej karierze. To, co warto zaznaczyć – aby być dobrym scenarzystą i umieć pisać ciekawe historie, trzeba najpierw dużo czytać i oglądać, może nawet więcej czytać niż oglądać, by pobudzać wyobraźnię. No i cholernie dużo pracować, bo bez tego nic się osiągnie.

Wracając jeszcze na koniec do wątku głównego (bo się rozpisałem sporo i ten tekst już ma objętość całej strony w gazecie) – nie pozostaje nic innego jak czekać na dalszy rozwój wypadków. Sainte zapowiedziała kolejny remiks, ciekawe czy będą jeszcze jakieś inne produkcje od niej, choć wydaje się, że to nie ona będzie teraz tym głównym punktem odniesienia. Całkiem możliwe, że to, czego dowiemy się w najbliższych miesiącach, będzie decydujące dla przyszłości. O ile znowu nic się nie wykrzaczy.

O wypaleniu fandomowym słów kilka

O wypaleniu działalnością w fandomie chciałam napisać już od jakiegoś czasu. Chodzi tu zarówno o moją twórczość jako członka rady, udzielanie się na serwerze i stosunek do samego Kodu Lyoko. Będzie trochę przemyśleń o historii Buntowników i Centrum, oraz kilka pytań dla innych członków rady. No i dużo ględzenia, więc przygotujcie się!

Zacznijmy od tego, że nasze kochane Centrum już niedługo skończy sześć lat! Sam serwer jest troszkę starszy, co pamiętają ci z rangą Buntownika. Wystartowaliśmy z przytupem i przez dłuższy czas wszyscy byliśmy podekscytowani tym projektem i chętnie braliśmy udział w przygotowaniu materiałów. Była też kwestia rywalizacji z inną, nieistniejącą już stroną. Czyniło to naszą małą społeczność bardzo żywą.

No a co ze mną? I z tym wypaleniem? Ci, którzy czytali inne moje teksty na tej stronie, zapewne wiedzą, że nie były one nigdy jakoś dobre jakościowo. Może i w tych starszych było trochę pomysłu – zwłaszcza, gdy zaczynałam pisać kolejną i kolejną „serię” opowiadań, albo wstępy do nich. Notorycznie ich nie kończyłam – o ile się orientuję, jedynym wyjątkiem była poboczna historia Seriza z aren (którą udało mi się dokończyć po przepisaniu wcześniejszych części… a i tak nie jestem do końca zadowolona z tego zakończenia). Wiele tekstów pisałam w dość krótkim czasie, bo obiecałam dostarczyć coś, na co nie zawsze miałam wenę. A z tego wychodziły opowiadania, z których nie jestem dumna – które chętnie usunęłabym lub przepisała.

No, ale rozpoczynanie i porzucanie projektów nie ogranicza się tylko do fandomu. Mam całą teczkę opowieści, które zaczęłam; na które poświęciłam czas, żeby tylko zapomnieć o nich po tygodniu czy dwóch. Jakby tak się zastanowić, to samo dotyczy wszystkiego, czego podejmuję się z własnej inicjatywy, nie mając kogoś, kto pilnowałby, żebym dotrzymała terminów… Ale do rzeczy!

Muszę przyznać, że nie oglądałam Kodu Lyoko od kilku lat. Wciąż dość dobrze pamiętam fabułę, ale nie na tyle, by tworzyć cokolwiek bardziej skomplikowanego w tym świecie. Wyjątkiem były Areny, które fabularnie działy się w odległej przyszłości i nie wymagały wiedzy z serialu. Przy nich bawiłam się dobrze – ale te niestety zabiło niewielkie zaangażowanie czytelników, którzy przecież mieli wybierać zwycięzców (a często zdarzało się, że głosowały dwie, trzy osoby). Sam Kod Lyoko niezbyt mnie już interesuje. Oczywiście, obejrzałabym nową serię, jeśli by się pojawiła, ale raczej z ciekawości, nie z pasji. Jakby na to nie patrzeć, jest to seria dla dzieci / młodzieży, którą ja już nie jestem; a mnie na dodatek omija ten element nostalgii – KL. poznałam pod koniec podstawówki, trudno wiec powiedzieć, by był ze mną od zawsze.

Czuję się wypalona, jeśli chodzi o pisanie dla fandomu. Poza wspomnianą niską jakością moich tekstów i związanym z nimi – właściwie – wstydem; oraz utratą zainteresowania kreskówką, pojawia się jeszcze kwestia pewnych oczekiwań. Od początku powstania Centrum, większość naszych publikacji przygotowywana jest przez członków Rady (choć jeśli Wy, drodzy czytelnicy, macie jakieś opowiadania, zachęcamy do ich publikacji u nas!). Będąc jedną z nich, czuję się zobowiązania, by dodać coś od siebie – a jednocześnie bezużyteczna, gdy tego nie robię (oczywiście, nikt z samej Rady nie robi o to problemu! To tylko subiektywne odczucie). Jednak, gdy piszę te, marne, opowiadania, towarzyszy mi uczucie, że to bez sensu, że nie powinnam pchać się w coś, co nie sprawia mi przyjemności…

Według Google, jednym z objawów wypalenia zawodowego są też problemy ze snem – potwierdzeniem jest to, że piszę ten tekst w środku nocy! (Słaby żart, wiem xd)

W każdym razie, od czasu do czasu pojawia się to uczucie, że muszę przygotować jakikolwiek tekst, jeśli rzeczywiście należę do tego fandomu. Wiem, wiem, to nie jest dobre podejście. Po prostu bez tego czuję się trochę wykluczona; odsunięta od społeczności, którą bardzo lubię i, którą współtworzyłam.

Kolejną kwestią jest czas. Wcześniej szkoła, teraz studia i praca. Parafrazując naszego fandomowego klasyka – studia przeszkadzają mi w pracy fandomowej. (Kto wie, ten wie. Kto nie wie, niech nie pyta.) Może mogłabym spróbować przeanalizować Kod Lyoko pod kątem popkultury, elementów growych w serialu, czy tym, jak świat serialu zaprezentowano w książkach… Ale to tekst na inny raz 😉.

No ale, ale! Myślę, że nie jestem jedyną, którą dopada wypalenie i nie jedyną, która chciałaby na ten temat pomówić. Zatem na zakończenie zapytałam więc kilku członków rady, jak to u nich wygląda oraz jakie są ich wspomnienia z kreskówką!

Jak odbierasz Kod Lyoko teraz, jako osoba dorosła, wiele lat po tym, jak widziałeś/aś je po raz pierwszy?

Jeremie: Teraz, po tych 18 latach od pierwszego oglądnięcia, nadal uważam, że to świetny serial, fajnie zrealizowany, z wieloma ciekawymi wątkami, chociaż też jednak jak się jest bliżej 30-stki to widać pewne zgrzyty, których nie widziałem w podstawówce. Ale pewna nostalgia i przywiązanie to wynagradza. Nie mam takiego poczucia “kurna, że ja to mogłem oglądać za dzieciaka, jakie to dziwne…”. Poza tym jeszcze ten czynnik z rolą samego serialu i fandomu w moim życiu to wynagradza.

Azize: Szczerze? Że ta bajka chwilami jest tak absurdalna, ale jednocześnie świetna. Nie rozumiem niektórych zachowań bohaterów – ale z drugiej strony każdy odwalał mniej lub bardziej. Na pewno kiedyś, jak będę miała dzieci, to im pokażę tę bajkę. Czy polubią: nie wiem, okaże się (albo i nie)

Atlanta: Jak odbieram kreskówkę teraz? Szczerze tak samo jak 9 lat temu. Zawsze chętnie wspominam każdy moment spędzony z Code Lyoko nie ważne czy to było wczoraj, miesiąc czy może i nawet rok temu. Mam coś takiego w środku co nie pozwala mi od niej odejść. Już nie mówiąc że jak byłam jeszcze ciut mniejszą dziewczynką bałam się serialu ze względu “dużego czarnego pana z przeogromnym tasakiem”, co wyszło parę lat później że “straszna baja” zamieniała się w moją ulubioną i hej, ten duży czarny pan z tasakiem stał się moim ulubieńcem!. Po każdym obejrzeniu odcinka, zawsze ale zawsze zostaje mi taka magia która po prostu nie pozwala mi się z nią rozstać pomimo tego że minęło dobre parę lat od kiedy zaczęłam ją oglądać. Może nie każdy odcinek jest moim ulubionym ( głównie 1 sezon, ma drastyczną zmianie w grafice co ciężko mi się go ogląda) ale każdy obejrzę tak dla zasady i głównie żeby dalej wspominać coś co uwielbiam oglądać do tej pory.

Mayakovsky: Przez ostatnie lata bardzo rzadko oglądałem odcinki – bo w końcu widziałem je już tyle razy – ale gdy już mi się zdarzało, to zawsze do głowy przychodziły mi dwie myśli. Po pierwsze, KL zestarzał się całkiem dobrze. Dalej przyjemnie się patrzy i na humor, i na sceny walki, a niektóre podejmowane tematy – jak na przykład tytułowa “Rutyna” – trafiają nawet i do dorosłego odbiorcy. A po drugie – to jest naprawdę niesamowite jak wiele technologicznych rzeczy przewidziała kreskówka. Kilkanaście lat temu pokazała nam Xanę, wirtualny świat i komputery kwantowe, a dzisiaj jesteśmy w trakcie rewolucji AI, firmy dalej marzą o stworzeniu metawersum, a komputery kwantowe nadal się rozwijają.

Qazqweop: Odkąd po raz pierwszy obejrzałem KL w całości, od początku do końca, minęło ponad 13 lat. Z jednej strony – kawał czasu. Z drugiej – wcale nie tak wiele.
Kod Lyoko zestarzało się jak wino. Nie najlepsze, ale całkiem przyzwoite, jeśli chcemy, żeby ta metafora była w 100% wierna. Są pojedyncze drobiazgi z pierwszego sezonu, które nie znoszą tak dobrze konfrontacji z tym, jak na przestrzeni dekady zmieniła się nasza wrażliwość, ale poza tym? Jeśli mój odbiór KL odbiega od tego, jaki był gdy oglądałem serial za pierwszym razem, to tylko na plus. Motywy zestarzały się cudnie i są fascynującą kapsułą czasu, przedziwne retro-futuro, cyberpunk po erze oldschoolowego cyberpunku i internet przed erą internetu, a to wszystko z charakterystycznym francuskim twistem. A poza tym fantastyczna obyczajówka, nastolatki napisane jak nastolatki, scenariusz nie bojący się prozaiczności, prawdziwie serial młodzieżowy z krwi i kości, o jaki dzisiaj już ciężko. I to nie jest opinia kogoś patrzącego przez pryzmat nostalgii i różowe okulary, zdarza mi się co jakiś czas (rzadko bo rzadko, ale jednak) wracać do pojedynczych odcinków KL, i zdecydowanie wytrzymują próbę czasu.

(Ja: Jak widzicie, jestem trochę wyobcowana w moich odczuciach, haha. Mówię wam. To brak nostalgii.)

– Czy odczuwasz jakąś formę wypalenia, związaną albo z działalnością w fandomie, albo z pisaniem fanfiction.

Jeremie: Czy wypalenie… ja bym w sumie nie powiedział, że to jest takie czyste wypalenie. Bardziej taka świadomość, że mam od cholery pomysłów, że najchętniej bym niekiedy pisał codziennie po 4 godziny opowiadania i nagrywał Lyokospekcje, ale nie mam na to czasu, bo jest za dużo obowiązków. Jak zaczynałem działać nieco aktywniej w fandomie, to poza odrabianiem lekcji nie było żadnych rzeczy na głowie. Teraz jest to nieco inaczej. Natomiast może raz czy dwa w swoim życiu miałem chwilami myśl, by to zawiesić wszystko, ale to już były kwestie bardziej psychiczne, coś na zasadzie depresji (były dość ciężkie momenty, trwały niekiedy za długo) a nie wynikające na przykład z tego że nie ma odzewu na teksty. Bo na to ostatnie nie mogę narzekać, wiem że kilka osób się o rozdziały pyta albo o pomysły, które się pojawią.

Azize: Oczywiście, że tak. Nie te lata już, brak czasu, chęci czasem, uczucie ciągłego stania w miejscu… czasem trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny.

Atlanta: Formę wypalenia? Skąd że, nie mam takiej! Fakt od dłuższego czasu nie robię rzeczy związanymi z Code Lyoko. Nie ukrywam tego, robię własne filmiki na youtube, czy robię kursy by się podszkolić żeby nie wrzucać “byle czego” do fandomu. Mam również jedną przyczynę dlaczego też zastopowałam na chwile swoje każde AMV które chciałam robić. Jak wiadomo chodzą wszędzie copyrighty na Youtube za każdą muzykę jaka powstała czy inne rzeczy związane z Code Lyoko i boję się że też może i mnie to tknąć czego się boję skoro będzie to też ta twórczość fanowska. Wiem doskonale że zrobiłam pewien “STOP” przy fandomie ale moja gwiazdka nie upadła. Zawszę wracam i jak już przy czymś jestem długo to jest mi ciężko odejść. Wrócić wrócę, mam nadzieje że jeszcze w tym roku!

(Notka: w obu wypowiedziach Atlanty niestety nie byłam w stanie skopiować emotek)

Mayakovsky: Powiedziałbym, że tak. Główną przyczyną jest znikomy odzew na materiały ze strony użytkowników. Wydaje mi się, że dla twórcy jest to znacznie gorsze niż krytyka – ta może być bardzo cenna, bo pozwala na poprawianie niedociągnięć w przyszłości. Ale gdy nie widzisz reakcji na to co opublikowałeś, to zaczynasz się zastanawiać, czy w ogóle warto publikować cokolwiek i dla mnie odpowiedzią na to pytanie jest “nie”. Dlatego też “Lyoko i dalej” trafiło do szuflady pomimo tego, że chętnie bym je dalej rozwijał.

Być może sytuacja poprawi się wraz z nadejściem kolejnego sezonu, chociaż i tego nie jestem do końca pewny. Wydaje mi się, że obecnie zdecydowanie większą popularnością cieszą się takie treści, które można przetrawić w bardzo krótkim czasie – shorty i rysunki. Czas pokaże, czy znajdą się chętni na czytanie dłuższych fanfiction. Jestem natomiast pewien, że jeżeli fandom ma przetrwać, to będzie musiał przystosować się do nowych realiów. Dlatego wymiana pokoleniowa w ROFie będzie bardzo ważna i jest to jedna z ostatnich rzeczy, jakie chciałbym w Centrum jeszcze dokonać.

Qazqweop: Heh… nie jestem już oficjalnie członkiem administracji, prawda? Wypalenie jest słowem nacechowanym trochę zbyt intensywnymi emocjami, żebym mógł się pod nim podpisać.
Nasz fandom wyrósł ze starej konwencji polskiego fandomu, jedną nogą stojącej w klasycznych forach internetowych, a drugą w prężnej blogosferze. Obie te rzeczy dzisiaj już nie istnieją, i to nie tylko w ramach fandomu KL, ale po prostu internet już ma za sobą ten etap aktywności. Przez to fanfiction nie jest już organicznie częścią takiego fandomu jak nasz, w “fazie starzenia się”. Jasne, dalej jest tutaj trochę miejsca na pisanie, ale to już nie jest core tej społeczności. Tak naprawdę, to nigdy nie był core tej społeczności, obecny fandom, o ile może ma jakieś nazwiska łączące go z przeszłością, jest zupełnie innym fandomem niż 10 lat temu. Serwer Buntowników jest tego najlepszym przykładem.
Dla mnie osobiście ta część literacka i okołoliteracka (teorie, dyskusje, światotworzenie, alternatywne historie) zawsze była największą motywacją do aktywności w fandomie jako twórca, autor, pomysłodawca i “wodzirej”. A gdy zostawiliśmy ją (my, użytkownicy serwera, zwyczajnie – fani) za sobą, przestałem odczuwać chęć do dawania upustu swojej kreatywności w fandomie, bo prostu nie widziałem w nim na to przestrzeni. Nie wiązało się to z żadnymi emocjami z mojej strony, ani z irytacją, ani tym bardziej żalem, więc nie nazwałbym tego wypaleniem. Tym bardziej, że nie mam poczucia, że nie zostawiłem swojego śladu w historii polskiego fandomu KL.
A na koniec dnia, pomijając już to wszystko – no ile można xd
Bycie przez lata aktywnym uczestnikiem różnych iteracji tej społeczności było naprawdę fun doświadczeniem. Tylko tyle i aż tyle. Przyszła pora w życiu na inne, jeszcze bardziej fun doświadczenia.

Kończąc już mój ponury wywód – myślę, że czas zająć się fandomem z trochę innej strony. Rozpalić pasję, a nie kontynuować wyobrażony obowiązek (bo w końcu nikt mnie do tego nie zmusza. Sama zgłaszam się do projektów, bo wiem, że powinnam, a potem tracę motywację).

Czy to przydługa zapowiedź tego, że zaczynam pracę nad nową, Lyokową, mapą do Minecrafta? Może. Zobaczymy, czy uda mi się ją skończyć przed tegoroczną rocznicą.

Wiem, że cały ten tekst wyszedł bardzo chaotycznie i, że w większości skupiony jest na mnie i moim wypaleniu – a nie wypaleniu ogólnie – ale mam nadzieję, że się spodobał! Zwłaszcza mam nadzieję, że komentarze od innych członków rady okazały się ciekawą perspektywą na poruszane kwestie.

Autorka: Akuliszi

Hiszpanie mieli rację

Zabrzmi to górnolotnie, ale od 23 października jesteśmy jako fandom w nowej rzeczywistości. Zaczynamy zupełnie nowy etap. Jeszcze nie wiemy, co się za tym kryje ani ile to potrwa, ale wiemy, że ruszyło.

Autor wywiadu z Sophie Decroisette oraz Jerome Mouscadetem może uznawać się za cholernego szczęściarza. Zapewne to jedno, najważniejsze pytanie miał przygotowane wcześniej, zadał je na końcu. Nie siedziałem w jego głowie i nie wiem, czy oczekiwał takiej odpowiedzi, ale otrzymał ją. Dowiedział się, a dzięki internetowi dowiedzieliśmy się wszyscy: będzie kontynuacja Kodu Lyoko. Okazało się przy okazji, że Hiszpanie mieli rację.

Światowy fandom albo o tym zapomina, albo nie zdaje sobie z tego sprawy, ale sprawa ewentualnej kontynuacji nie pojawiła się tydzień temu. To jest coś, o czym się mówiło wcześniej. Informowaliśmy o tym obszernie, kalendarium zdarzeń umieściliśmy między innymi w tekście “Zdarzenia przyspieszyły“. Wiele z nich to drobne informacje puszczane przez Hiszpanów. W czerwcu 2022 było chyba największe zamieszanie, które zakończyło się tym, iż niektórzy zaczęli uznawać ludzi z Hiszpanii za kłamców. My od początku nie szliśmy w taką narrację, gdyż uznawaliśmy ją za bezsensowną. W końcu kto miałby cel w robieniu sobie żartów z informacji o ewentualnej nowej serii. Jakże głupio powinni się teraz czuć ci, którzy wypisywali do Yumivigo brednie o kłamstwach i żartach. Teraz powinni jedynie przeprosić, bo doniesienia się sprawdziły.

Nie mamy na teraz pewności, czy to nowe coś, co nas czeka, będzie serialem, filmem albo czymś jeszcze innym. Szczegóły mamy poznać najprawdopodobniej jeszcze w tym roku. Wiemy na pewno, że to jest już bardziej oficjalne. W końcu powiedziano to pod nazwiskiem, w nagraniu video, nie zostało to wycięte ani wycofane. Tak więc możemy się cieszyć – jeszcze Lyoko nie zginęło. Praktycznie rzecz biorąc informacja przyszła w ostatnim możliwym momencie. Już po obchodach 20-lecia serialu we wrześniu atmosfera nieco przysiadła i zaczęły pojawiać się głosy, że jeśli wtedy niczego już nie ogłoszono, to tak naprawdę nie mamy już po co czekać. Okazało się inaczej.
To oczywiście dopiero początek drogi, bo jest kwestia związana z prawami autorskimi, są także pewnie inne kwestie do wyjaśnienia, więc to też nie będzie raczej wyglądać tak, iż za pół roku czy nawet rok otrzymamy pełny sezon.

Przed twórcami zadanie dość trudne. Z jednej strony stworzyć taką kontynuację, która przypadnie do gustu starym fanom, pamiętającym premiery odcinków sprzed 20 czy 15 lat, czy nawet tym, którzy dekadę temu czekali na kolejne odcinki Ewolcuji. Z drugiej zaś wypuścić taką produkcję, która znajdzie uznanie w oczach ludzi nieznających kompletnie CL. Misja trudna, ale myślę, że możliwa do wykonania. Szczególnie jeśli biorą się za to ludzie, którzy współtworzyli całe to uniwersum. Zapewne jakieś nowe osoby w procesie produkcyjnym dojdą, ale to, że stara gwardia trzyma nad tym pieczę, pozwala optymistycznie patrzeć w przyszłość.
Trzeba też pamiętać o tym, że przez lata się wiele zmieniło, więc i sam serial musi iść z duchem czasu, zarówno pod względem wykonania, jak i fabularnie. Nokie 3310 raczej nie przejdą. Podobnie też nieco inaczej trzeba podejść do antagonisty. To już nie jest świat, w którym napady na sieci telekomunikacyjne dzieją się w fikcji i gdzie nikt raczej nie myśli o tym, jak podbić świat. Niestety codzienne depesze agencyjne pokazują nam, że daleko jest nam od “Un Monde sans danger”. Wojnę mamy za naszą wschodnią granicą, a jej rozwiązanie nie polega na dezaktywacji wieży, tylko na pokonaniu kogoś, kto jest złowieszczy tak jak Xana i co najgorsze – istnieje naprawdę. Nie mówię już o innych zagrożeniach i złoczyńcach. Tak więc fabularnie to też powinno być jakoś dobrze rozegrane. Może wykorzystać patenty z Projektem Kartagina? Może nawet nieco ulepszyć koncepcję Tyrona z Ewolucji? Możliwości jest wiele.

Teraz zapewne będzie się pojawiać wiele spekulacji dotyczących tego, jak ma ta nowa rzecz wyglądać. Zrobi się koncert życzeń i pragnień. Ale to dobrze, bo mamy już o czym dyskutować, a nie tylko zastanawiać się na tym, czy faktycznie coś będzie.

Autor: Jeremie_96

Chat GPT vs metody pokonania Xany

Sztuczna inteligencja jedna drugiej nierówna: w ostatnim czasie pojawiło się mnóstwo narzędzi wykorzystujących algorytmy oparte na tej technologii. Posługujemy się nimi w wielu dziedzinach: obróbce materiałów audiowizualnych, graficznych, pisania tekstów, tłumaczenia tekstów, generowania postaci, pisania kodów i wielu, wielu innych.

I tak jak można wymieniać wiele z nich, tak chyba nie ma człowieka korzystającego z internetu, który nie słyszałby o Chat GPT.

I nie ma fana Code Lyoko, który nie słyszałby o XANIE: naszym AI, o którym usłyszeliśmy, zanim to było modne.

I, choć działania współczesnych AI w porównaniu do XANY są skrajnie różne (jeszcze nie spotkałam się z wysadzaniem gniazdek czy rozpylaniem gazu rozweselającego – chyba, że coś wiecie, dajcie znać!), tak śmiem przypuszczać, że pewne mechanizmy działania mogą być podobne.

A może nie? Może to, co teraz powstaje, jest bardziej ludzkie w porównaniu do wyobrażeń twórców z Moonscoop? Może zaawansowane technologie nie będą chciały wybić wszystkich ludzi?

Dobra, idziemy w złym kierunku. Nie taki jest cel tego artykułu.

A, właściwie – jaki?

(Shikari, za rzadko piszesz takie rzeczy, wróć na główny tor.)

… ekhm.

Xana został pokonany dwa razy: pod koniec czwartej serii i pod koniec serii piątej. Za pierwszym razem program wieloczynnikowy Jeremiego oraz poświęcenie ojca Aelity – Franza Hoppera – przyczyniło się do uratowania ludzkości. W Ewolucji Aelita stawia pokonanie Xany ponad kontakt ze swoją matką – Antheą, wierząc, że znajdzie ku temu alternatywną drogę. Zainfekowanie Superkomputera Tyrona, w którym Xana był ulokowany, doprowadziło do zakończenia piątej serii na dwudziestym szóstym odcinku.

Postanowiłam zapytać Chat GPT, jakie widziałby inne sposoby na zniszczenie XANY – i chciałam je Wam tutaj pokazać i krótko omówić.

(Tak, urwał swój wywód na „Istnieje wiele”. Chyba przegrzał procesory 😀 )

Zastanówmy się, analizując każdy ze sposobów, na ile Chat GPT jest kreatywny i na ile można byłoby inspirować się jego pomysłami.

  1. Udoskonalenie kodu Lyoko: Bohaterowie mogliby pracować nad udoskonaleniem kodu Lyoko, który pozwalałby na szybszą i skuteczniejszą walkę z X.A.N.A. Możliwe byłoby opracowanie nowych funkcji, umiejętności i broni dla Lyoko Warriors, aby byli bardziej wyposażeni w starciach z X.A.N.A.

Wiemy z fabuły kanonicznej, że Jeremie miał możliwość modyfikacji strojów, umiejętności Wojowników, dodawania pojazdów. Wszystko było kwestią kreatywności i zawziętości w programowaniu nowych funkcji.
Wydaje mi się jednak, że samo doskonalenie tych aspektów bardziej pomogłoby w walce bieżącej przy atakach, niż przy ostatecznym unicestwieniu Xany (chyba, że przy ostatecznym starciu – z Kolosem na pewno walczyłoby się łatwiej, ale, zgodnie z kanonem, jego nikt się nie spodziewał).

  1. Sojusz z innymi bohaterami: Bohaterowie mogliby spróbować nawiązać sojusz z innymi postaciami z wirtualnego świata Lyoko, które również byłyby przeciwnikami X.A.N.A. Takie sojusze mogłyby zwiększyć siłę bohaterów i dać im większą przewagę w walce.

No, tutaj Chat GPT nie wykazał się inteligencją z prostego powodu: nie mamy postaci umiejscowionych stricte w Lyoko, które pomogłyby Wojownikom w pokonaniu Xany.
Istnieją natomiast dwie inne opcje:
a) Opierając się na sezonach 1-4: Xana mógłby stworzyć własnego wojownika po jego stronie – program komputerowy, który Jeremie i świta mogliby przejąć na swoją stronę – tak jak Xana przy Xanafikacji Williama.
b) Nawiązując do Ewolucji – gdyby Tyron był bardziej skłonny do zrozumienia działań Wojowników lub ktoś z jego współpracowników pojąłby co się dzieje i wszczął bunt… to byłoby całkiem ciekawe.

  1. Wykorzystanie inteligencji sztucznej: Jeremie mógłby opracować zaawansowaną sztuczną inteligencję, która byłaby w stanie przewidzieć i kontratakować ruchy X.A.N.A. Inteligencja ta mogłaby analizować dane, znajdować słabości X.A.N.A. i sugerować strategie walki.

I to zasadniczo byłoby dobre rozwiązanie: walka tą samą bronią. AI kontra AI.
Jeremie udowodnił, że potrafi tworzyć takie rzeczy, programując chociażby Marabuntę. W tym wypadku mógłby wykorzystać zawartość pamiętnika Franza Hoppera do stworzenia własnej wersji sztucznej inteligencji, pamiętając o błędach, które popełnił naukowiec, aby ta nie zbuntowała się, lub, co gorsza – nie dołączyła przypadkiem do Xany. Inaczej, zamiast wielkiego zwycięstwa. mielibyśmy tragiczne zakończenie. Co nie znaczy, że nie byłoby ono ciekawe.
Tak, odzywa się moja miłość do znęcania się nad postaciami – wybaczcie.

  1. Infiltracja systemu X.A.N.A.: Bohaterowie mogliby podjąć próbę infiltracji samego systemu X.A.N.A., aby go osłabić lub zniszczyć. Poprzez dostęp do głównego źródła mocy X.A.N.A., mogliby znaleźć sposób na dezaktywację programu lub odciąć go od swoich zasobów.

Nihil novi – bohaterowie regularnie eksplorowali Sektor V, aby wyciągnąć jak najwięcej danych dotyczących Xany. Odcięcie od zasobów byłoby tu również trudne ze względu na rozlokowanie Replik. W zasadzie do tego głównie miał służyć program wieloczynnikowy… więc, w sumie, GPT – zawiodłeś mnie tym punktem.

  1. Wykorzystanie starożytnych technologii Lyoko: W trakcie swoich przygód bohaterowie mogliby odkryć starożytne technologie Lyoko, które dawałyby im przewagę nad X.A.N.A. Te technologie mogłyby zawierać potężne broń lub artefakty, które mogłyby zniszczyć X.A.N.A. lub osłabić go na tyle, żeby można było go pokonać.

Ten pomysł wydał mi się najbardziej ciekawy i do niego można było wykorzystać Repliki. Zdobycie dodatkowych mocy, ulepszeń czy broni przy znalezieniu tajemniczych przedmiotów, w jakiś sposób powiązanych np. z przeszłością Xany bądź śladami pozostawionymi przez Hoppera, aby pomóc Wojownikom… to nawet ma potencjał!

  1. Zdobycie wiedzy o historii X.A.N.A.: Bohaterowie mogliby zgłębić historię X.A.N.A. i poszukać informacji o poprzednich próbach jego pokonania. Mogliby skontaktować się z wcześniejszymi użytkownikami Lyoko lub odnaleźć zapiski z ich walki, co pozwoliłoby im na wyciągnięcie wniosków i znalezienie sposobu na pokonanie X.A.N.A.

Tutaj też Chat GPT zapomniał, że bohaterowie mieli do dyspozycji Pamiętnik Franza Hoppera jako jedyne, pewne źródło informacji dot. Xany, także pomysł też spalony.
Chociaż… gdyby ścigający go ludzie w czarnych garniturach wiedzieli coś więcej? Może rzuciliby inne spojrzenie na całość historii?

Podsumowując: pierwsza próba zakończyła się kilkoma słabymi pomysłami i kilkoma, które, przy odpowiednim rozwinięciu, miałyby potencjał.

Całokształt w mojej ocenie wychodzi takie 7/10.

Nadmieniam, że używam darmowej wersji Chatu GPT – żeby nie było zarzutów, że nie znam się, bo płatna wersja robi takie rzeczy trylion razy lepiej.

Poczułam niedosyt, więc zdecydowałam się na drugą próbę. Idąc za ciosem, kontynuowałam rozmowę z GPT i poprosiłam o dalsze pomysły.

  1. Rekodowanie Lyoko: Jeremie mógłby podjąć się gruntownej restrukturyzacji Lyoko poprzez zmianę jego podstawowych zasad i funkcji. Poprzez przepisanie kodu Lyoko na nowo, Jeremie mógłby usunąć lub zneutralizować wpływ X.A.N.A., co doprowadziłoby do jego porażki.

Gdyby Jeremie wpadł na to jeszcze w trakcie pierwszej serii, faktycznie istniałaby szansa, że całość skończyłaby się na niej. Może nie tyle zniszczyłby Xanę samego w sobie, ale doprowadziłby do sytuacji, w której jego działanie w środowisku Lyoko, a także – wyjście poza nie – byłoby niemożliwe. Mógłby kupić sobie w ten sposób czas również na uniezależnienie Aelity od Xany, materializację jej i ostateczne zamknięcie Superkomputera.

Jednak, no, pogódźmy się z tym… nikt nie lubi prostych rozwiązań, ani postaci, które są zbyt OP, prawda?

Z racji, że kolejne dwa punkty oraz ostatni są do siebie dość podobne oraz nawiązują do rozwiązań bezpośrednio występujących w kanonie serialu, poruszę tylko treści, które wniosły coś nowego.
Zatem, ostatnie dwa środkowe:

  1. Połączenie sił z innymi światami wirtualnymi: Bohaterowie mogliby odkryć istnienie innych światów wirtualnych, podobnych do Lyoko, które również są atakowane przez X.A.N.A. Poprzez połączenie sił z mieszkańcami tych światów, bohaterowie mieliby większe szanse na zwycięstwo nad X.A.N.A.

To jest ten typ pomysłu, który otwiera niezliczone możliwości tworzenia opowiadań w klimatach multiwersum: połączenia KL’a z ulubionymi serialami, kreskówkami czy grami.
Natomiast osobiście uważam, że nie wszystkie kategorie nadają się do tworzenia tego typu rzeczy: inaczej, w efekcie otrzymujemy karykaturę i tracimy na powadze i sensie fabuły.

Gdybym miała natomiast pisać aktualnie o odkryciu innego świata wirtualnego przez Wojowników Lyoko, postawiłabym na światy z serii Sword Art Online. Ulrich na pewno zaprzyjaźniłby się z Kirito c:
Ale, teraz serio: wyobraźcie sobie epickie, ostateczne starcie Kirito z awatarem Xany, w klimatach tych epickich walk z serii SAO. To by było coś!
(Kto nie oglądał – niech nadrabia!)

  1. Wykorzystanie energii życiowej: Aelita, jako stworzenie stworzone przez X.A.N.A., mogłaby odkryć, że posiada specjalne zdolności związane z energią życiową. Wykorzystując tę energię, mogłaby zaatakować X.A.N.A. bezpośrednio, osłabiając go i ostatecznie go pokonując.

Ten punkt nawet nie tyle uważam za dobry do wykorzystania fabularnie (może to kwestia tego, jak Chat GPT układa zdania), co przyszło mi do głowy, że… Aelita miała większy potencjał, tylko twórcy to dość mocno ograniczyli przez założenia początkowe. Gdyby twórcy podeszli trochę odważniej do jej postaci i osobowości mogłoby się nawet okazać, że dziewczyna żywiąca ogromny żal do technologii, która zniszczyła całą jej rodzinę, w złości bardziej okazywałaby pragnienie zemsty na Xanie. Trochę mi tego zabrakło, ale Aelicie to i tak nie odbiera uroku.
(przynajmniej w seriach 1-4: to, co zrobiono z nią w Ewolucji z jej charakterem to porażka.)

Moim zdaniem w drugiej części Chat GPT wypadł słabiej niż za pierwszym razem. 6/10.

Może to jest kwestia tego, że to moje pierwsze próby używania GPT w takich celach. Może nie umiem na tyle dobrze formułować komunikatów, by program zrozumiał, o co chodzi. Może, w przyszłości, używanie tego typu narzędzi będzie prostsze i pozbawione dużej ilości ograniczeń.

Jakie inne pytania zadalibyście Chatowi GPT? Piszcie: chętnie spróbuję kontynuować eksperyment. 😉

Na koniec jeden smaczek na zachętę do Waszych pomysłów – w nawiązaniu do punktu nr 3:

Autorka: Shikari

Refleksje po czerwcowych wydarzeniach

Jedna rzecz na sam początek tego tekstu: to nie będzie żadna forma jakiegoś tłumaczenia się za to, co stało się w czerwcu w światowym fandomie i w czym polska strona miała swój udział, bo nie uważam, żebyśmy tutaj coś złego zrobili. Felieton ten piszę dlatego, że chciałbym skomentować to, co się działo, wszystkie newsy, jakie otrzymaliśmy w ostatnim czasie. Jak pewnie wiecie, przy podawaniu kolejnych komunikatów nie komentowaliśmy ich treści, zgodnie z zasadą, którą się kieruje przy redagowaniu wieści – nie dodawać komentarza od razu w treści newsa, bo to nierzetelne. Dlatego też powstaje ten tekst.

Jeśli niektórym z Was to, co przeczytacie niżej, wyda się znajome i będziecie mieć wrażenie, że gdzieś już to słyszeliście – może tak być, gdyż wykorzystam tutaj to, co mówiłem o całej sytuacji w różnych rozmowach prowadzonych w ostatnich tygodniach.

OK, więc zacznijmy od początku. A ten nie nastąpił w czerwcu, tylko wcześniej. Kontakt z hiszpańską grupą CLReaction miałem od dłuższego czasu i już w marcu tego roku zapytałem się o to, czy wiadomo coś nowego w związku z sprawą nowej rzeczy lyokowatej. Odpowiedź była dość krótka: nic teraz nie wiadomo, prędzej w czerwcu. Oczywistym było, że tego nie ma sensu pisać na stronie, bo nic nowego to nie wnosiło. Na początku czerwca ponowiłem kontakt, wtedy właśnie Hiszpanie odpisali mi, że mają obawy, iż to może być zbyt dziecinne i że spodziewano się innego podejścia. Przez kilkadziesiąt minut debatowaliśmy w Radzie, czy robimy z tego osobną wiadomość, czy jednak czekamy do 10 czerwca. Ostatecznie postanowiliśmy jednak nie czekać i opublikowaliśmy depeszę 7 czerwca, przygotowując także wersję angielską.

Zapewne kojarzycie taki film „Jak rozpętałem drugą wojnę światową?”. Szczególnie początek. Kanonier Dolas strzela raz, na co odpowiada mu zmasowany atak Niemców. Biedny Franek nie mógł wiedzieć, że jego strzał zbiegł się z rozpoczęciem wojny, dlatego rzucił kwestię „Rany Julek…ale nawarzyłem bigosu”.
Dokładnie to samo powiedziałem, gdy zobaczyłem na drugi dzień, jakie komentarze na Reddicie ma nasza angielska publikacja. O ile polska wersja była przyjęta tak jak poprzednie wiadomości w tej sprawie, czyli bez oskarżeń wobec Hiszpanów, to w zagranicznym fandomie dyskusja była bardziej burzliwa. Odezwał się nawet Immudelki, który zazwyczaj nie zabierał głosu w innych sprawach poza swoim IFSCL. Tym razem jednak zabrał głos, bardzo krytyczny wobec tego, co powiedzieli Hiszpanie. Początkowo miałem wrażenie nawet, że to się tyczy nas, ale jednak z kontekstu wynikało, że to oni zachowują się, jego zdaniem, okrutnie, mówiąc o czymś, o czym nie mogą do końca powiedzieć wszystkiego, nie dając do tego nawet odrobiny jakiegoś dowodu.

Sprawa zrobiła się tak duża, że Hiszpanie postanowili wypuścić osobny komunikat. Pamiętam, że gdy on się pojawiał, byłem w pracy (dokładniej w pokoju, gdyż pracuję z domu), i trochę się zmobilizowałem, by jak najszybciej skończyć zaplanowane zadania, tak aby zająć się tłumaczeniem oświadczenia i wypuszczeniem go w miarę sprawnie na stronę. Uznałem bowiem, że jeśli z niezbyt wielkiej rzeczy, jaką były dwa wpisy na Twitterze, robimy pilnego newsa, to tym bardziej powinniśmy poza kolejką puścić także ten tekst, szczególnie że on jednak nieco układał do kupy to wszystko, co wiemy na ten moment, do tego był pierwszym tak obszernym stanowiskiem hiszpańskiej grupy od początku sprawy ze światełkiem w tunelu, czyli od grudnia 2021.

Nie będę tu przytaczać całości tekstów, bo one są dostępne na stronie jako wieści specjalne, skupię się tu bardziej na tym, co mnie zaskoczyło, zdziwiło i zastanowiło. Pierwsza rzecz – mocna reakcja Immudelkiego. Nie spodziewałem się tego z jego strony, chociaż miałem też wrażenie, jakby nieco nie kojarzył, co się działo, jakby nie znał wcześniejszej historii, tylko teraz się dopiero dowiedział. Rzucił on dość mocne oskarżenia, a wydaje mi się, że jemu łatwiej by było pewne rzeczy zweryfikować. Dlaczego tak sądzę? Ano – Immu ma kontakty z francuską stroną. Oni z kolei mieli jeszcze jakiś czas temu kontakt z Mediatoonem. Możliwe, że nadal on jest, więc można by było dopytać. Wiadomo, że w Mediatoonie i tak nie powiedziano by na tym etapie zbyt wiele, ale może coś byśmy więcej wiedzieli.

W oświadczeniu Hiszpanów nieco zastanowiła mnie jedna rzecz. Bo ogólnie cały tekst jest skonstruowany dobrze moim zdaniem, logicznie, mamy także wypunktowane, co wiemy na ten temat (na pewno coś będzie, ale nie wiemy kiedy dokładnie, nie mamy też pewności, w jakiej to będzie formie). Ale fragment, który teraz zacytuję, jest jednak dość prowokacyjny:

„Uważamy za śmieszne, że ludzie, którzy nie płacą oficjalnych licencji za wykorzystywanie marki do swoich projektów fanowskich, oskarżają nas o podawanie fałszywych wiadomości.”

Można to odczytać jako aluzję do Immudelkiego, nawet jeśli Yumivigo potem pisała na Reddicie, żeby tego fragmentu nie kierować personalnie. Myślę, że to było niezbyt potrzebne, choć rozumiem wzburzenie Hiszpanów.

Zgadzam się z tym, że nie jest zbyt mądre, aby myśleć, że oni to sobie wszystko zmyślili tylko po to, by zdobyć jakąś popularność. To by nie miało żadnego sensu. Szkoda trochę, że niektórzy tego nie rozumieli i nadal takie sugestie rzucali, doprowadzając tym samym do tego, że Yumivigo, jedna z zarządzających CLReactions, się wnerwiła, przez co postanowiono, iż niczego się od nich więcej niestety nie dowiemy. Tak więc źródełko trafił szlag. Musimy teraz czekać na jakieś oficjalne informacje, miejmy nadzieję, że nadejdą niedługo i że będą dobre.

Metaverse – największa szansa na powrót Kod Lyoko?

Osoby zainteresowane technologią i jej rozwojem z całą pewnością natrafiły już na określenie „metaverse”. W moich oczach jest to prawdziwy ewenement w historii informatyki. W tym przypadku nie chodzi mi jednak o skalę rewolucji, jaką obiecują nam propagatorzy metawersum (to chyba najlepsze spolszczenie tej egzotycznej nazwy, ale przyznam szczerze – w słowniku jej jeszcze nie znajdziecie. Na potrzeby tego felietonu umówmy się jednak, że właśnie w ten sposób tłumaczy się słówko „metaverse”, dobrze?). Znacznie ciekawszy jest dla mnie fakt, że tak naprawdę nikt do końca nie wie jak właściwie ma ono wyglądać, a jednak panuje dosyć powszechne przekonanie, że jest to przyszłość branży i krok milowy w dziejach Internetu. I jest to przekonanie na tyle duże, że wiele firm już teraz zaczęło w metawersum inwestować – czy to pośrednio (Sony i KIRBI – firma od Lego – przekazały Epic Games okrąglutkie 2 miliardy dolarów), czy to poprzez bezpośrednie tworzenie zespołów (albo i całych działów) mających ów metaverse tworzyć: wspomniany Epic, Facebook (który nawet zmienił nazwę na Meta… robi się poważnie, co?), Microsoft, Nvidia… w skrócie bardzo dużo bardzo dużych marek.

W zrozumieniu tego fenomenu raczej nie pomaga też fakt, że we wszystkich dywagacjach na jego temat często pojawia mnóstwo innych tajemniczych nazw – od trochę już rozpowszechnionych „kryptowalut” i „blockchaina”, poprzez znacznie świeższe „NFT”, aż do chyba kompletnie już enigmatycznego dla większości czytelników „Web3”. Dlatego też przed przejściem do meritum, czyli co z tym wszystkim może (a właściwie to powinno) mieć wspólnego Kod Lyoko, chciałbym najpierw spróbować wytłumaczyć Wam o co z tym całym metawersum chodzi. Jeżeli ktoś jest już obeznany w tej tematyce, to może pominąć następne dwa akapity.

Zacznijmy od samego początku, czyli etymologii określenia „metaverse”. Tak naprawdę jest to scalenie dwóch innych słów – greckiego przyrostka „meta” (które możemy przetłumaczyć na „poza”, „ponad” albo „coś w innym kontekście”) oraz angielskiego „universe” (czyli „uniwersum” albo „wszechświat”). Warto też wspomnieć o tym, że zarówno w języku polskim, jak i w języku angielskim słówko „meta” używa się do określenia takiego członka grupy, który służy do opisywania innych członków tej grupy. Tak, wiem – na pierwszy rzut oka nie ma to sensu, dlatego podrzucam parę przykładów: „metadane” to dane używane do opisu zbioru danych, „metajęzyk” to język używany to opisywania języków, a „metateoria” – teoria dotycząca teorii. Idąc tym tropem powinniśmy dojść do wniosku, że metawersum miałoby być z jednej strony „światem poza tym, w którym żyjemy”, a z drugiej „światem zawierające inne światy”. Myślę, że jest to całkiem dobry punkt startowy, ale przyjrzyjmy się temu słowu z jeszcze innej – tym razem historycznej – strony.

Określenie „metaverse” po raz pierwszy pojawiło się w powieści Neala Stephensona pod tytułem „Zamieć” (co godne odnotowania, została wydana w 1992 roku, czyli zaledwie rok po pojawieniu się pierwszej strony internetowej). Autor nazywał w ten sposób wirtualny świat, który użytkownicy mogli zwiedzać za pomocą specjalnych gogli (dzisiaj nazwalibyśmy je goglami VR); miał on być ucieczką od ponurej rzeczywistości poprzez oferowanie przeciętnemu człowiekowi znacznie więcej możliwości niż zwykły świat – każdy mógł w nim być kim chce, robić co chce i osiągnąć znacznie szybciej znacznie więcej, niż byłoby to możliwe prawdziwym świecie. A co dla nas szczególnie ważne, była to w pewnym sensie wizja sieci odległej przyszłości: Internetu w postaci trójwymiarowej. Gdy dorzucimy do tego wnioski z poprzedniego akapitu, ukazuje się przed nami już całkiem konkretna wizja metawersum jako następca Internetu dostępnego w pełnym trójwymiarze (to właśnie jest ten „świat poza tym, w którym żyjemy”), gdzie poszczególne strony czy aplikacje mogłyby być osobnymi światami (czyli „świat zawierający inne światy”). Dla przykładu, w trakcie trwania pandemii zdalne lekcje często były przeprowadzane poprzez platformę Microsoft Teams, dzięki której nauczyciele mogli rozmawiać z uczniami z użyciem kamerek czy też udostępnić podopiecznym swój pulpit w celu pokazania prezentacji albo wyświetlenia jakiegoś filmiku. W metawersum natomiast takie lekcje mogłyby się odbywać w wirtualnym odwzorowaniu zwykłej szkolnej sali lekcyjnej, którą uczniowie mogliby obserwować z pomocą gogli VR. Takie rozwiązanie dawałoby także możliwości niedostępne nam w zwyczajnej szkole – na lekcjach biologii nauczyciel mógłby pokazywać trójwymiarowe modele omawianych roślin i zwierząt, na lekcjach historii uczniowie mogliby zwiedzać wirtualne muzea i tak dalej, i tak dalej.

Brzmi to dla Was zbyt pięknie, żeby było prawdziwe? Cóż, z przykrością muszę powiedzieć, że zapewne macie rację… chociaż może z nieco innych powodów, niż się spodziewacie. Z czysto teoretycznego punktu widzenia stworzenie takiego metawersum jest bowiem jak najbardziej możliwe. Owszem, byłoby to zadanie przerażająco wręcz ambitne (jeżeli chodzi o skalę całego przedsięwzięcia), ale dysponujemy już technologią niezbędną do jego zrealizowania. Oczywiście po drodze natrafilibyśmy na sporo przeciwności typu „grafika musi być słaba”, „liczba użytkowników w danym świecie musi być mocno ograniczona”, „mało kogo stać na kupno odpowiednio mocnego sprzętu, który pozwalałby na odwiedzanie metawersum”, „tylko duże firmy byłoby stać na przeniesienie swoich stron i aplikacji do wirtualnej rzeczywistości” czy „kto i gdzie miałby przechowywać wszystkie nasze dane”, ale to wszystko z czasem dałoby się rozwiązać (chociaż obawiam się, że jeszcze przez dziesiątki, a może nawet setki lat ludzie z biedniejszych krajów nie mieliby dostępu do metawersum). Jeżeli mielibyśmy dość chęci i środków, to prototyp moglibyśmy postawić już teraz i dlatego jestem szczerze przekonany, że Meta (Facebook), tak samo jak i całe mnóstwo innych firm, naprawdę pracują teraz nad stworzeniem metawersum – nawet jeżeli na pierwszy rzut oka brzmi to tylko jak marketingowy slogan. Problem polega jednak na tym, że po pierwsze każda z tych firm działa osobno, a po drugie robi to dla przede wszystkim swoich własnych korzyści.

Co to oznacza? A no to, że raczej nie będziemy mieli jednego wspólnego metawersum, tylko całą masę odrębnych od siebie tworów typu „Facebookverse”, „Microsoftverse”, „Epicverse”, „Nvidiaverse” i tak dalej. Jeżeli na przykład – tutaj bardzo upraszczam, bo na ten moment nie wiadomo co poszczególne rozwiązania będą oferować – poświęcicie dużo czasu i pieniędzy na dopieszczenie swojego wirtualnego wcielenia w „Facebookverse”, to nie będziecie mogli z niego skorzystać w VRowych lekcjach organizowanych w „Microsoftverse”. Inny przykład: uczniowie mogliby zwiedzać wirtualne muzea w „Epicverse”, ale tradycyjne sale lekcyjne byłyby już domeną „Nvidiaverse”. Innymi słowy: zamiast jednego gigantycznego Internetu 3D otrzymamy wiele mniejszych VRowych hubów oferujących dostęp do usług poszczególnych korporacji (oraz ich partnerów biznesowych).

Jasne, z czasem właściciele poszczególnych wirtualnych światów zaczną się ze sobą dogadywać, ale to raczej niemożliwe, by wszyscy porozumieli się ze wszystkimi w każdym możliwym aspekcie (nie wspominając już o tym, że trzeba by było zintegrować ze sobą całe mnóstwo niekompatybilnych rozwiązań, brrrrrr…). Bo skoro do tej pory nie stworzono jednej wspólnej platformy do dystrybucji gier cyfrowych (mamy przecież Steama, Epic Game Store, Ubisoft Connect, GOG Galaxy…), to tym bardziej ta sztuka nie uda się z potencjalnie znacznie większymi projektami metawersów; w końcu w grę będą wchodziły naprawdę ogromne pieniądze, które każda firma będzie próbowała zgarnąć dla siebie. Pogoń za zyskiem może być przyczyną również innych problemów, takich jak nadmierna monetyzacja czy handel danymi użytkowników, ale to już dyskusja na inną okazję (zainteresowanych zapraszam na kanał informatyczny Buntowników Lyoko – chętni do rozmowy na ten temat na pewno się znajdą).

Skoro wiemy już czym w teorii powinno być metawersum i jak najprawdopodobniej będzie ono wyglądało w rzeczywistości, możemy wreszcie przejść do sedna sprawy – gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla Kod Lyoko? Jeżeli do tej pory czytaliście w miarę uważnie, to na pewno zauważyliście GIGANTYCZNE podobieństwo pomiędzy konceptem metaverse’u a wirtualnym światem znanym z kreskówki. Ba, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że Cyfrowe Morze wraz z Lyoko i replikami spokojnie można uznać albo za metawersum, albo przynajmniej za jego zalążek. Jeszcze raz wróćmy do etymologii tego słowa: „świat poza tym, w którym żyjemy”, „świat zawierający inne światy”… pasuje jak ulał, prawda? Cyfrowe Morze to nasza trójwymiarowa wersja Internetu (zresztą w kreskówce zostało powiedziane wprost, że Cyfrowe Morze to Internet), z której też możemy dostać się do światów wewnętrznych, czyli do Lyoko i jego replik. Oczywiście w kreskówce nie ma ich dużo, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by z upływem czasu zaczęły się tam pojawiać również inne, odrębne wirtualne światy stworzone nie tylko przez Franza Hoppera, lecz także przez zwykłych programistów.

Mediatoon dysponuje zatem marką, którą bardzo łatwo można przystosować do współczesnych realiów. Mało tego: takie uwspółcześnienie daje pewne naprawdę unikalne możliwości. No bo ile znacie serii, które pokazują Internet zarówno przed (serie 1-4 + Ewolucja), jak i po (potencjalne nowe serie) VRowej rewolucji? Myślę, że Kod Lyoko byłoby pierwsze, a ukazanie przemiany Cyfrowego Morza z prawie pustej i martwej przestrzeni do tętniącego życiem serca metawersum samo w sobie byłoby jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem. Jednocześnie dawałoby to scenarzystom przeogromne pole do popisu. Dla przykładu, czasami Wojownicy musieliby odwiedzać te „nielyokowe” wirtualne światy, by zdobyć jakieś dane czy udaremnić jakiś atak, ale jednocześnie musieliby zadbać o to, by żaden z przebywających w nim graczy (wśród których byliby przecież inni uczniowie Kadic) ich nie rozpoznał. Przykład numer dwa: być może jeden z bohaterów wpadłby w jakieś problemy finansowe, a najprostszym sposobem na ich rozwiązanie byłoby wzięcie udziału w wirtualnych walkach (czyli coś w stylu organizowanej przez Centrum „Areny”). Przykład numer trzy: w jednym z odcinków Odd mógłby wkręcić się w kryptowaluty i spróbować użyć Superkomputera to ich wydobycia, ale jednocześnie coś by w nim popsuł, co umożliwiłoby Xanie (czy też jakiemuś nowemu antagoniście) jakiś nietypowy atak w Lyoko. A to przecież tylko sam czubek góry lodowej – Wam również na pewno przychodzi do głowy sporo pomysłów, które twórcy mogliby przekuć na nowe wątki.

Bardzo ważne jest również to, że Mediatoon najwyraźniej chciałby (a przynajmniej kiedyś chciał) posiadać marki idące z duchem czasu. Spójrzmy na nieudany eksperyment z „Linkers: Secret Codes”, o którym informowaliśmy Was jakiś czas temu na stronie (oryginalny artykuł znajdziecie tutaj: https://kodlyoko.pl/index.php/artykuly/felietony/tytulroboczy-dusza-code-lyoko-wiecznie-zywa/). Według materiałów opublikowanych na stronie firmy, w planach było między innymi stworzenie aplikacji wykorzystującą technologię Augmented Reality (AR), dedykowaną stronę internetową z grami, wirtualne komiksy, ilustrowane opowiadania i tak dalej, i tak dalej. Oczywiście nie mamy gwarancji, że na przestrzeni lat to nastawienie się nie zmieniło (chociażby dlatego, że Linkersi okazali się ogromnym niewypałem). Jeżeli jednak Mediatoon dalej chciałby iść w kierunku takich multiplatformowych marek, to KL sprawdziłoby się wręcz idealnie – choć dotyka podobnych zagadnień co Linkersi (sztuczna inteligencja, wirtualne światy/zalążki metawersum, przepotężne komputery), to jednak w przeciwieństwie do nich ma już wypracowaną pewną renomę. Ponadto, jak już wspomniałem, Kod Lyoko daje możliwość pokazania widzom ewolucji Internetu, a także poruszenia/wytłumaczenia wielu tematów związanych z technologią, które zyskały popularność w ostatnich latach. Najprawdopodobniej nadchodzące lata będą też (w porównaniu z minioną dekadą) znacznie lepszym terminem na wydanie tego typu produkcji – bo skoro tyle firm zapowiada metawersową rewolucję, to kreskówka poruszająca ten temat powinna wzbudzić zainteresowanie, prawda?

No właśnie, ale czy do tej rewolucji faktycznie dojdzie? W końcu, jak zdążyłem Wam już wytłumaczyć, kreowana w mediach wizja metawersum może się znacząco różnić od tego, jak zostanie ono zrealizowane w rzeczywistości. Z tego powodu na pewno znajdzie się wśród Was całkiem sporo przeciwników metaverse’a. Ba, jeżeli mam być z Wami szczery, to sam jestem do niego raczej negatywnie nastawiony; obawiam się, że ostateczny produkt będzie tak silnie nastawiony na zysk, że będę wolał trzymać się od niego z daleka. Dlaczego zatem zdecydowałem się napisać ten felieton? Bo prawda jest taka, że największą szansą na powrót Kod Lyoko nie jest metawersum samo w sobie, lecz ogromny szum medialny z nim związany. Nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku okaże się, że metaverse to tak naprawdę kilka odrębnych gier podobnych do VRChatu, tylko że wypchanych mikropłatnościami, kryptowalutami i NFT, to przed jego powstaniem ludzie będą fantazjować o wspaniałym wirtualnym świecie pełnym nowych, ekscytujących możliwości. Czyli sami wiecie: „miało być pięknie, a wyszło jak zwykle”. Jeżeli to powiedzenie znowu się sprawdzi, to trudno, przeżyjemy. Nie zmienia to jednak faktu, że pomiędzy „pięknie” a „jak zwykle” jest bardzo dużo miejsca na „powrót Kod Lyoko”. Także bierz się do roboty, Mediatoonie, bo lepszej okazji chyba już nie będzie. W moim wykonaniu „Code Lyoko Metaverse” było tylko primaaprilisowym żartem, ale dla was może być kurą znoszącą złote jaja.

Autor: Mayakovsky

Cztery lata rewolucji okiem Jeremiego

To będzie osobliwy początek felietonu, jaki zazwyczaj publikuję z okazji kolejnej, czwartej już rocznicy powstania Centrum, ale też czasy, w których żyjemy, są osobliwe.

Możliwe, że zauważyliście, iż niekiedy wojnę, która rozgrywa się obecnie na terenie Ukrainy, nazywa się „operacją specjalną” czy nawet „pokojową”. Takie pewne przeinaczenie znaczeń. Niedawno wpadła mi do głowy taka myśl, że przecież myśmy swego czasu w fandomie też mieli do czynienia z podobnymi rzeczami. Oczywiście kaliber tego jest sporo mniejszy i nie dotyczył aż takich poważnych kwestii, ale pewna analogia jednak jest. Gdy ktoś mówił, że coś może się nie udać, bo na przykład nie znajdzie się zbyt wielu chętnych do zakupu figurek po kilkaset złotych sztuka, to nazywano to „sianem defetyzmu”. Gdy ktoś opowiadał się za tym, aby w twórczości fanowskiej znajdowało się to, co chce autor danego fanficka, rysunku czy innej produkcji, nawet jeśli byłoby to skierowane do starszej widowni, wtedy mówiono o „turpizmie”. Natomiast gdy uznawano, że fandom nie musi koniecznie opierać się na jednej linii światopoglądowej, rzucano hasło „relatywizmu”.

Powtarzaliśmy to od początku – Centrum nie jest skierowane przeciwko komukolwiek. Jeśli już bym miał mówić o jakimś „przeciwko”, to bardziej jest to walka z pewnym zniechęceniem i wycofaniem, jakie panowało w polskim fandomie mniej więcej od 2016 roku. Powody były różne. Jedne wynikały z ogólnego wypalenia i przeświadczenia, że już nic się nie wydarzy, nowej serii nie będzie, więc raczej trzeba zwijać interes. Inne zaś pochodziły z takiego odczucia, jakoby nasz fandom pewną zamkniętą kastą z „grubymi rybami” (do których mnie też zaliczano), gdzie nikt nowy już nie ma szans dołączyć. Były też powody wynikające z pewnych obaw przed prezentowaniem swojej twórczości. Nie brały się one z jakiegoś strachu przed krytyką czy hejtem, ale bardziej z takiego podskórnego przekonania, że może coś będzie uznane za niesłuszne z obowiązującą linią czy może nawet będzie chęć, by to formować od nowa, nawet wbrew woli autora.

Ci, którzy pamiętają atmosferę sprzed 5 maja ‘18, wiedzą że chwilami w fandomie było bardzo nerwowo. Biorąc te wszystkie składniki, które wymieniłem, a pewnie jeszcze kolejne by się znalazły, do kupy, wiadomym było, że coś trzeba z tym zrobić. Szczególnie, że te problemy się nie pojawiły nagle wtedy, gdy pracowaliśmy nad koncepcją Centrum. Nie, w fandomie dyskutowaliśmy o tym już parę lat przedtem. Czym innym jednak rzucać kolejne myśli o tym, że jest źle i że trzeba coś zrobić, a czym innym naprawdę podjąć jakieś działania.

Bardzo mnie bawiło swego czasu, już po rozpoczęciu funkcjonowania Centrum, stwierdzenie „spowodowaliście rozłam fandomu”. Nie, żadnego rozłamu nie było. Pomijam już fakt, że o rozłamie to byśmy mogli mówić, gdybyśmy wszyscy wcześniej byli związani jakimiś umowami z KLPX. A tak nie było, tylko niektórzy z nas podpisywali tak zwane „sojusze”. Ale mówienie o rozłamie w momencie, gdy po prostu zaproponowaliśmy naszą wizję funkcjonowania w fandomie, to śmieszne nadużycie. Zresztą skutki widać do dziś. Sami możecie ocenić, czyja wizja fandomu się sprawdza.

Rewolucja nasza też nie była żadną „tragedią dziejową”. Owszem, to co robimy jest rewolucyjne, choćby w podejściu. Jestem w tym fandomie od dawna i nie kojarzę, żeby jakikolwiek inny portal fanowski miał stałe publikacje różnego rodzaju materiałów, od opowiadań i fanartów po filmy na YouTube. Mało tego – nie kojarzę, żeby odbywały się one w jakimś ustalonym grafiku. Nie to, że na przykład na jakieś święta coś się puszcza, a potem mamy 3 miesiące posuchy. W Centrum tak nie ma. W Centrum, jak wiecie, co najmniej 3 razy w miesiącu prezentujemy nowe treści. Robimy to od czterech lat i ani razu się nie wychrzaniliśmy na terminie. Oby tak pozostało.

Skąd ten sukces? Nie będę tu skromny – Centrum można nazwać sukcesem. Ale skąd on pochodzi? Moim zdaniem między innymi z podejścia nas, twórców zrzeszonych w Radzie Ocalenia Fandomu, jak i poza nią. Mierzymy siły na zamiary. Wielokrotnie wcześniej było tak, że najpierw rzucało się bardzo szerokie plany, żeby potem się okazywało, iż nic z nich praktycznie nie wyjdzie, bo na przykład wymagały one udziału większego grona osób niż te, które się włączyły, albo też było to zwyczajnie nieprzemyślane. My natomiast zawsze, przy dyskutowaniu danego pomysłu, stawiamy sobie pytanie, czy zdołamy to zrobić. W 2018 trudno byłoby nam zakupić własną domenę i ją opłacać, nie mówiąc o postawieniu strony, tak aby niestraszne były nam przygody z hostingiem i aby też pracowało się na niej komfortowo. Trzy lata potem ruszyliśmy oficjalnie z nową wersją KodLyoko.pl. To też zresztą planowaliśmy wcześniej i długo nad tym pracowaliśmy.

Inna ważna kwestia jest taka, że nam się po prostu to chce robić, ciągle sprawia nam to przyjemności. Tworzenie kontentu fanowskiego traktujemy jako pewną odskocznię od codzienności, od studiów, pracy i tak dalej. Dzięki temu fandom dalej się rozwija, a patrząc na wieści, jakie niedawno napłynęły z zagranicy, możemy być dobrej myśli, co do przyszłości Lyoko.

Kolejny bardzo istotny czynnik, chyba najważniejszy nawet – ludzie. Ktoś przecież za tym wszystkim stoi, ktoś to musi tworzyć. Przez te cztery lata ferajna, z którą działam razem w ROFie, nie waham się powiedzieć – moja ferajna, moja banda – bardzo się ze sobą zżyła. Nie jesteśmy, tak mi się wydaje, tylko ludźmi, którzy sobie siedzą w sieci i czasem coś napiszą. Spotykamy się w miarę regularnie, często rozmawiamy nie tylko o fandomie… powiedziałbym, że tu się zrobiła więź przekraczająca nasze działania w tym środowisku. A połączyło nas Lyoko. Jestem za to wszystko bardzo wdzięczny każdemu z osobna i wszystkim z mojej ferajny.

Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy przez te cztery lata działali i działają, oraz dla wszystkich, którzy nas odwiedzają, czytają, siedzą na naszym serwerze discordowym. Zostańcie z nami, a na pewno Was nie zawiedziemy!

Autor: Jeremie_96

Komu przeszkadza nowa seria?

Przeglądając ostatnio YouTube natknąłem się na kilka kanałów prowadzonych przez francuskich twórców, na których to kanałach znajduje się dość sporo kontentu lyokowatego. Przyznam, że nieco mnie to zaskoczyło, ale myślę, że dobrze się dzieje, iż takie rzeczy są. Filmy wszelakiego rodzaju: analizy postaci, omówienia odcinków (ktoś nawet robi serię podobną do mojej „Lyokospekcji”, ale w krótszej formie), nagrania z gier… i wszystko to jest w miarę świeże, wrzucane na bieżąco, a nie wytworzone, dajmy na to, z 5-10 lat temu. Filmy te mają po kilka tysięcy wyświetleń każdy. To dobry znak, bo widać, że francuski fandom także jest aktywny, nie tylko jeśli chodzi o symulator Superkomputera.

I tutaj będzie drobny opieprz dla międzynarodówki. Może ja inaczej rozumiem politykę redakcyjną portalu fandomowego, ale gdybym był na miejscu Francuzów z CodeLyoko.fr, to bym takie rzeczy promował na głównej jak tylko by się dało, może bym nawet działał tak, aby to się ukazywało pod marką strony, tak jak u nas, gdzie wiele rzeczy jest sygnowanych logiem Centrum. Skoro można było puścić newsa o tym, że założono Instagrama na temat lyokowatych gadżetów, to sklecenie depeszy o tym, że taki a taki twórca nagrał to i to, nie jest chyba zbyt wymagające? Chyba faktycznie chcą tam, żeby ktoś ich wyprzedził…

Ale dobra, nie jest celem tego tekstu rytualne opieprzenie dawnych gigantów, ale coś innego. U youtubera znanego jako Rom’s znalazłem dość świeże, bo z końca marca, nagranie pod tytułem „Dlaczego nie chcę kontynuacji Code Lyoko”. Nieco mnie to zdziwiło, bo wydawać by się mogło, że po prawie że dekadzie, jaka minęła od premiery Ewolucji (grudzień 2012 – pokazy przedpremierowe, styczeń 2013 – emisja regularna w TV), nie będzie raczej głosów sprzeciwu, szczególnie od momentu, w którym dowiedzieliśmy się, że coś jest na rzeczy i coś może powstać. Tym bardziej nie spodziewałem się takiej opinii z Francji, ojczyzny Lyoko. A tu proszę, jednak się pojawiło. Mało tego, w komentarzach pod filmem odezwały się osoby, które również mają tu spore wątpliwości, czy kontynuować serial.

Po co więc piszę ten tekst? Ano, w odróżnieniu od wielu dyskutantów spraw politycznych na polskim Twitterze, którzy całą swoją pożal się Boże argumentację opierają na zasadzie „bo ja tak wiem/bo tak powiedzieli o 19:30/bo *** to super partia”, tutaj mamy do czynienia z rzeczowymi argumentami, nad którymi się pochylę. I tutaj, żeby była jasność całkowita (choć pewnie ci, którzy mnie znają, dobrze o tym wiedzą), ja jestem entuzjastą kontynuacji i z takich pozycji będę prowadził polemikę.

Pierwszy argument jest taki, że kontynuacja musiałaby być mroczniejsza i dojrzalsza, tak aby widzowie, którzy oglądali serial te, załóżmy, ponad 15 lat temu, dalej by się w nim odnaleźli, i to miało by być wadą. Przyznam, że mam tu nieco inny pogląd. Owszem, CL może i by wymagało pewnego bardziej dojrzałego podejścia, ale to też dlatego, że jednak bohaterowie się starzeją. To już mieliśmy w kreskówce, mieliśmy też w Ewolucji. Yumi mająca 16-17 lat będzie się zachowywać inaczej niż Yumi 14-letnia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę istnienie czegoś takiego jak kryzys dojrzewania. Zresztą nie widziałbym tu też wady, jeśli chodzi o grupę docelową 10-13 lat. To też jest jednak inne pokolenie niż to, które oglądało serial przy premierze, niż ludzie mniej więcej w moim wieku, ewentualnie starsi o rok-dwa. To jest pokolenie, które jest przyzwyczajone do większej drastyczności. Oczywiście nie mówię, żeby teraz nagle z serialu robić rąbankę krwistą oraz horror erotyczny, tak też przegiąć nie można, przynajmniej w oryginalnej produkcji. Ale w drugą stronę też to nie może zbytnio pójść, żeby nie było to zbyt dziecinne.

Druga sprawa: format 20-minutowych odcinków jest zdaniem autora filmu ciężki do tego, aby odpowiednio opowiedzieć historie, dlatego lepiej byłoby zrobić od 6 do 8 odcinków po 40 minut, niż taką typową serię 20×26. I tutaj się generalnie mogę nawet zgodzić z tym, że nie trzeba się koniecznie tego typowego podziału epizodów trzymać. Zresztą od paru lat się od tego odchodzi. Mam Playera (roczny pakiet za 49 zł i to bez reklam, raz zapłaciłem i spokój, tylko czasu trochę brak na oglądanie) i tam te oryginalne seriale mają po 6, po 8 odcinków, ale to właśnie dają serwisy VOD – elastyczność. Wymogi typu 20×26 to stara rzeczywistość tradycyjnych nadawców, a od niej trochę już odchodzimy. Chociaż wydaje mi się, że ważniejsze jest nie to, czy to będzie 8×40, 20×26 czy 26×20, ale to, co będzie w tych odcinkach, jaka ta fabuła będzie.

No i teraz chyba najdziwniejszy moim zdaniem argument, tu będę cytować „istnieją Kroniki (książki), jest Ewolucja, IFSCL, CLFV (projekt gry typu visual novel), więc każdy może wybrać swój kanon, dlatego nowa seria jest niepotrzebna, bo CL i tak przetrwa”.

Zaczynając od końca – owszem, od ładnych paru lat ten fandom trzyma się na fanowskich tworach, czy to we Francji, czy to w Polsce lub gdzie indziej. Ale nowy sezon, czy w ogóle jakaś nowa produkcja na pewno by nie zaszkodziła fandomowi, a wręcz przeciwnie. Kwestia kanonu… owszem, można sobie uznać, że książki są kanoniczne (bo już Ewolucja na ten moment oficjalnie jest kanoniczna tak długo, jak długo twórcy za taką ją będą uznawać). Są w książkach motywy, które można wykorzystać w nowej serii, tak jak wątki w Ewolucji, które warto kontynuować. Ale nie uznawałbym istnienia tych produkcji za jakiś czynnik ograniczający. Kompletnie natomiast nie rozumiem użycia tutaj IFSCL. Wydaje mi się, że Immudelki nie miał zamiaru tworzyć jakiejś kontynuacji serialu. Poza tym dziwne wydaje mi się myślenie typu „są książki, jest symulator, nie powinno być nic nowego, bo i tak historia jest kontynuowana”. Na dobrą sprawę mogę wtedy uznać, że skoro piszę „Bez Lyoko”, w którym przedstawiam moją wizję dalszych losów naszych bohaterów (na ile ona jest zgodna z tym, co ludzie sobie myślą – niech każdy czytelnik sobie sam oceni), no to w takim razie nie ma potrzeby tworzyć kontynuacji.

Podsumowując to wszystko – pojawia się grupa przeciwników kontynuacji serialu, zobaczymy, czy ona będzie liczniejsza, czy też nie, i czy te osoby będą oglądać nowe produkcje, gdy się jednak pojawią?

Franz Hopper nie gra w kości

To nie będzie felieton dla wszystkich.

To będzie felieton pisany przez matematyka duchem, informatyka ciałem i fizyka sercem. Niemniej znajomość żadnej z tych dziedzin nie będzie potrzebna, by go zrozumieć, a w każdym razie się o to postaram. Więcej – mam przeczucie, że dobra znajomość akademicka tych dziedzin może sprawić, że odczujecie potrzebę popukania mnie w głowę. Jeśli tak się stanie, zapraszam do krzyczenia na mnie na naszym serwerze discordowym Buntownicy Lyoko : )

Poszedłem na wykład.

Pierwszy wykład stacjonarny od dwóch lat, i to nawet nie na „mój” przedmiot, tylko jako wolny słuchacz. Naturalnie pokarało mnie i prawie na pewno złapałem na nim covida, piszę to niewyspany po nocy gorączkowania, ale mniejsza o to. Wykład na dumnie brzmiący temat „Kwantowe algorytmy genetyczne”.

Temat jak najbardziej wzbudzający nadzieję na ciekawe zajęcia, ale nie tego rodzaju, co podejrzewacie. Poszedłem tam raczej dla zabawy, oczekując głównie jak mało wykładowca powie na temat, a jak wiele absurdalnych dygresji wtrąci. Nie zawiodłem się żadną miarą.[1]

Główną częścią tego wykładu było przejście linia po linii przez prosty kwantowy program. Problem w tym, że nie mieliśmy bladego pojęcia, co tak naprawdę robimy i po co.

Jeśli ktoś z was miał jakąś styczność z programowaniem kwantowym, wie doskonale, że tak naprawdę korzystamy w nim z raczej ograniczonej puli narzędzi. Robimy z nich prawdziwe cuda, ale czasem nawet wiedząc, jaką cegiełkę każda linia kodu ma dołożyć do naszego końcowego rozwiązania, ciężko jest dostrzec powiązanie między skutkiem a przyczyną.[2]

Z wykładu wyszedłem w wiosenny wieczór z trzema głównymi myślami:

– raczej już na niego nie wrócę, ciężko się na nim czegokolwiek nauczyć

– współczuję ludziom, którzy muszą na ten przedmiot przygotować projekt zaliczeniowy, a tak naprawdę przez cały proces zdobywania niezbędnej do tego wiedzy przejść samodzielnie

– może ja też spróbuję przejść przez ten proces?

Jeśli w tej chwili zaczynacie się nudzić i myślicie o porzuceniu tego tekstu – zaufajcie mi, dojdziemy do Lyoko. Ten wstęp jest „ważny”.

No więc spróbowałem. Najpierw trzeba było zrozumieć, czy w zasadzie jest qubit. Łatwo powiedzieć, że odpowiednikiem bitu w klasycznym komputerze.

No tak, ale wszyscy mniej lub bardziej rozumiemy „zasady”, jakimi rządzi się bit. Intuicje dotyczące tego wynalazku są… intuicyjne.

1-0

Prawda-Fałsz

System binarny.

2 do potęgi n-tej.

I tak dalej. Każdy, kto choć trochę słuchał w szkole na matematyce albo lubi łamigłówki logiczne, ma dobrą intuicję związaną z działaniem bitów.

Qubit natomiast jest taki, jak cała fizyka kwantowa i wszystko, co udaje nam się z niej „wyciągnąć”.

Obcy. Dziwny. I z gruntu probabilistyczny.

Można powiedzieć, że qubit da się wprowadzić w każdy stan pomiędzy 0 a 1 i działać w ten sposób na wszystkich tych wartościach na raz. I technicznie rzecz biorąc będzie to prawdziwe zdanie, problem w tym, że niewtajemniczony słuchacz zrozumie je źle może nawet w 3 różnych miejscach, bo będzie się posługiwał „zdroworozsądkową” intuicją, a nie kwantową, probabilistyczną.

Słyszałem kiedyś, że jako ludzie jesteśmy za mało wyewoluowanym gatunkiem. Postrzegamy rzeczy oczami, widzimy trójwymiarową przestrzeń. Stąd nasza matematyka jest właśnie taka: geometryczna, regularna. Kąty w trójkącie dodają się do 180, a najbardziej zrozumiałe są dla nas liczby rzeczywiste[3].

A w tym samym czasie, gdy przy chodzi do badania rozkładu normalnego – rozkładu prawdopodobieństwa który wydaje się nas otaczać z każdej strony, niemal każde zjawisko naturalne, czy to w skali makro czy w skali kwantowej, wydaje się być mu poddane – ta geometryczna matematyka tak związana z tym, jak postrzegamy rzeczywistość, zawodzi. Wiemy o rozkładzie normalnym dużo mniej niż byśmy chcieli[4].

Powiem więcej – dzisiaj już z całą pewnością wiemy, że nasze postrzeganie rzeczywistości nijak ma się do tego, jaka naprawdę jest rzeczywistość. Kąty w trójkącie nie dodają się do 180 stopni. Czworokąt o samych kątach prostych wcale nie musi być prostokątem. Mamy dwie świetnie potwierdzone eksperymentalnie teorie, teorię względności i kwantową teorię pola. I obie te teorie pokazują nam bardzo wyraźnie, że rzeczywistość jest… poplątana.

Więc patrzymy sobie na świat. Powinniśmy widzieć wszędzie prawdopodobieństwa, ale ich nie widzimy. Stąd niektórzy nawet zadają sobie pytania, czy kiedykolwiek zrozumiemy fizykę kwantową tak naprawdę, czy może nie jesteśmy zdolni wymyślić i przyswoić niezbędnych intuicji.

I wtedy przychodzi Franz Hopper, który bierze to całe kwantowe bagno, i robi z niego kolejne. Superkomputer Lyoko nie jest kwantowy tylko z nazwy – słowo „qubit” pojawia się w serialu w sensownym kontekście[5].

Czyli Lyoko zostało zbudowane na qubitach, które mają dwa różne stany. To nie jest tak, że qubit może być w stanie 1 albo 0 i po prostu dowiemy się, w którym jest. Qubit jest w stanie pomiędzy 1 a 0, i gdy chcemy się dowiedzieć, jaki jest ten stan, on zmieni się z pewnym prawdopodobieństwem w 1 albo 0.

Założenie, że Lyoko nie korzysta z tej niezwykłej własności qubitów i używa ich jako w zasadzie zwykłych bitów jest nie tylko nielogiczne. Jest nudne : )

Albert Einstein miał powiedzenie, które szybko zaczęło irytować jego wybitnych kolegów po fachu w miarę jak teoria kwantowa zdobywała coraz więcej eksperymentalnych podstaw i każda próba obalenia jej kończyła się fiaskiem.

„Bóg nie gra w kości. Bóg nie gra w kości. Bóg nie gra w kości.”

Aż w końcu ktoś[6] mu powiedział: „Przestań mówić Bogu, co ma robić.”

Czy w takim razie Franz Hopper gra w kości?

Jak na świat, u którego podstaw leży prawdopodobieństwo i niepewność, Lyoko wydaje się być bardzo stabilne, wręcz nudne.

Można powiedzieć, że to tak jak z naszym rzeczywistym światem. Ale podstawowa różnica jest taka, że w rzeczywistości zachodzi mnóstwo szalenie ciekawych efektów kwantowych, każdy dziwniejszych od poprzedniego, a jakoś zbierają je do kupy inne efekty, takie jak grawitacja.

W Lyoko nie tylko nie ma tych „innych efektów”, które mogłyby świat jakoś „uspokajać”, w Lyoko istnieje też tylko jeden efekt kwantowy. Można w nim trochę pozmieniać prawdopodobieństwa, ale na koniec dnia to nie będzie dobra symulacja efektu Unruha, promieniowania Hawkinga, czy nawet zachowania fotonu[7]. To będą qubity, cegiełki, z których zbudowane jest Lyoko. I gdy nikt nie patrzy, te qubity będą w stanie pomiędzy 0 a 1.

Teoretyzowanie, co to oznacza, może przyprawić o ból głowy. Szczególnie że sam serial nie daje nam w tym kierunku żadnych wskazówek. Ale zawsze warto się nad tym chwilę pogłowić. Nie widziałem jeszcze żadnego opowiadania eksplorującego ten temat, ani nawet luźnych rozważań w formie felietonu.

A chciałbym.

Wyzywam Wyklętego, wyzywam Morrigan, i każdego, kto dotrwał do końca tego chaotycznego i nieskładnego tekstu: Powiedzcie nam wszystkim, tutaj na stronie, coś o Lyoko, czego nikt nie wie. Powiedzcie coś o kwantowym Lyoko.

Autor: Qazqweop


[1] Hej, udało mi się nawet z przyjaciółką wkręcić jednego z młodszych studentów, żeby zadał pytanie (zasadne, żeby nie było) sprowadzające się do:

– Ale o co tu w zasadzie chodzi, bo Profesor to w sumie nic nie powiedział?

Odpowiedź, zgodnie z przewidywaniami, brzmiała:

– W sumie to się nie interesuj.

To jest oczywiście bardzo luźna transkrypcja tego wykładu, sama odpowiedź trwała chyba z 4 minuty. Niemniej sens w pełni zachowany.

[2] Co jest bardzo w duchu teorii kwantowej. Główny fenomen tej teorii i to, czemu wzbudzała takie oburzenie wśród najlepszych fizyków te 100 lat temu, to że fundamentalnie zaprzecza związkowi skutku i przyczyny, co obserwujemy w skali mikro. Brzmi to absurdalnie. Ciąg przyczynowo-skutkowy jest przecież pierwszym prawem natury, prawem logiki. I owszem, jest to absurdalne. Jest także prawdziwe.

[3] Euk… Euklidesowa. Chodzi mi o to, że rzeczywistość jest euklidesową.

[4] To teraz dla ludzi mówiących moim językiem:

Chodzi o to, że nie jesteśmy w stanie wyznaczyć dystrybuanty rozkładu normalnego funkcjami analitycznymi. A że funkcje analityczne wyrosły z naszej intuicji geometrycznej, a ta się wzięła stąd, jak patrzymy (w sensie że oczami) na rzeczywistość… to wniosek jest taki, że jesteśmy na za niskim poziomie ewolucji, albo w ogóle egzystencji, żeby zrozumieć wszechświat.

…to były zajęcia trwające do 18 po całym dniu kolokwiów. I my, i prowadzący byliśmy w klimacie na takie rozkminy xd

[5] Odcinek 30: Wspaniały Dzień.

I to chyba tyle, jestem prawie pewien, że „qubit” pada tylko raz przez cały czas trwania serialu.

[6] To mógł być Niels Bohr (ten od modelu atomu i powłok elektronowych)

[7] Bardzo ciekawe sprawy, kwantowa próżnia itp. Polecam Wikipedię. A jeśli ktoś boi się fizyki, ale go to ciekawi, a w szkole mimo tego strachu miał przynajmniej czwórę, to polecam na YouTube wykład (popularnonaukowy) Andrzeja Dragana „Teoria kwantowa vs czarne dziury.” Ostatnio jest tego pana dużo w mediach, i większość jego otwartych wykładów w internecie to papka popularnonaukowa na poziomie „Wiedzy i życia” albo innego „Świata nauki”, ale ten jeden wykład jest naprawdę przyjemny i merytoryczny.