Rozdział 3

24 września 2009, popołudnie

Myśl o rozpoczęciu drugiego roku studiów nie napawała mnie szczególnym entuzjazmem.

Po ukończeniu Kadic zdecydowałem się pozostać we Francji i podjąć studia na Uniwersytecie Amerykańskim w Paryżu – bardzo przeciętnej prywatnej uczelni, którą wybrałem głównie dlatego, że położona była blisko Fabryki. Moi rodzice zgodzili się dalej opłacać mój pobyt za granicą, ale tylko pod warunkiem, że będę studiował przyszłościowy kierunek. Po długich i zażartych negocjacjach wybór padł na dumnie brzmiącą administrację publiczną; może to niezbyt ciekawa specjalizacja, ale przynajmniej nie była szczególnie wymagająca i spełniała oczekiwania rodziny. No i po drodze na wydział z mojego niewielkiego pokoiku, który wynajmowałem od zeszłego lata, mijałem wieżę Eiffla. Zawsze coś.

Byłem jedyną osobą w mieście, która wiedziała o istnieniu Superkomputera; wszyscy Wojownicy zdążyli ukończyć liceum i rozjechać się po świecie. Yumi już rok temu podjęła studia w Strasburgu, położonym zaledwie półtorej godziny drogi od Stuttgartu, rodzinnego miasta Ulricha. Dlatego informacja o tym, że po ukończeniu Kadic Stern wrócił w tamte strony nie była dla mnie żadną niespodzianką; podobno dołączył do tamtejszej młodzieżowej drużyny piłkarskiej i widywał się z Japonką co weekend. Zaskoczył mnie za to Odd, który przeprowadził się do Barcelony, gdzie w ciągu dnia szkolił się na szefa kuchni, a wieczorami surfował i jeździł na deskorolce (a przynajmniej on sam tak twierdził, bo moim zdaniem przez większość czasu podrywał katalońskie dziewczyny). Na samym końcu, bo zaledwie miesiąc temu, Paryż opuścili Jeremie i Aelita, którzy wybrali się aż za ocean na prestiżowe MIT.

Odkąd skończyłem Kadic różowowłosa była jedyną osobą z grupy, która utrzymywała ze mną regularny kontakt. Tuż przed wyjazdem poprosiła nawet Einsteina o ponowne uruchomienie programu wieloczynnikowego. Dziewczyna bardzo starała się odciągnąć mnie od Superkomputera i nawet jej się to udawało; z biegiem czasu coraz mniej wierzyłem w to, że Xana może jeszcze powrócić. Choć dla Aelity mogła to być dobra wiadomość, to dla mnie już niekoniecznie, bo gdy powoli znikało moje ostatnie marzenie – o wielkiej przygodzie w Lyoko – jego miejsce zajmowała jedynie pustka.

Jasne, miałem swoje studia, po których pewnie znalazłbym pracę. Gdzieś po drodze zapewne znalazłbym nowych znajomych, a może nawet jakąś dziewczynę. Ale to wszystko wydawało mi się takie jakieś… jałowe. Zdawałem sobie sprawę, że tak wygląda życie przeważającej większości ludzi, ale świadomość, że w przeszłości wypuściłem z rąk szansę na coś znacznie więcej nadal była przygniatająca. Momentami zaczynałem wręcz pluć sobie w brodę, że kiedykolwiek trafiłem do Kadic; w końcu czego oczy by nie zobaczyły, tego sercu nie byłoby żal.

– No nie wierzę… William, to ty?

Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie wesoły głos. Należał do wysokiej dziewczyny o długich, kruczoczarnych włosach, na które założyła słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Wystrojona była w granatową bluzkę odsłaniającą brzuch i jedno z ramion, białą spódnicę do kostek i sandały na niewysokim obcasie. Nosiła też sporo wyglądającej na drogą biżuterii – złote kolczyki, pierścionki, bransoletki oraz naszyjnik, a także podniesione do góry duże okulary przeciwsłoneczne. Była na tyle ładna, że kilku okolicznych studentów z ciekawością zerkało w jej stronę. Wyglądała znajomo, chociaż z początku nie byłem w stanie jej rozpoznać.

– Sissi? Sissi Delmas? – zapytałem z niedowierzaniem w głosie.

– A któż by inny? – Sissi wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu. – Jesteś ostatnią osobą, jaką spodziewałam się tu spotkać! Byłam pewna, że wróciłeś do Wielkiej Brytanii.

– Nie, zostałem tutaj. Nie widywaliśmy się, bo po prostu nie miałem powodu, żeby zaglądać do Kadic – skłamałem. Prawda była taka, że kilka razy się tam zakradłem, żeby mieć oko na Wojowników, ale przecież nie musiała tego wiedzieć. – No wiesz, skoro Yumi spiknęła się z Ulrichiem, to byłoby trochę niezręcznie. Zresztą pod koniec i tak nie dogadywałem się już zbytnio z resztą grupy, czasami tylko spotykałem się z Aelitą na mieście.

– No tak… – Dziewczyna wyraźnie straciła fason. Pożałowałem, że nie przemyślałem lepiej swoich słów, bo w końcu sama była wtedy w bardzo podobnej sytuacji co ja: jej również musiało być niezręcznie przebywać w towarzystwie starej miłości i jego nowej dziewczyny. Poza tym Odd raczej za nią nie przepadał, a chociaż Jeremie i Aelita ją tolerowali, to raczej nie mieli z nią zbyt wiele wspólnych tematów do rozmowy. Wszyscy dobrze wiedzieli, że tak samo jak ja chciała zostać częścią tej grupy, ale jej również się to nie udało. Jednak po chwili zawahania Sissi znowu się uśmiechnęła. – Wiesz, bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłam. Dopiero zaczynam studia i nie ogarniam jeszcze co i jak. Znajdziesz może trochę czasu po zajęciach? Mógłbyś opowiedzieć mi co nieco o uczelni, powspominalibyśmy trochę stare czasy… w końcu absolwenci Kadic powinni się trzymać razem, no nie? – zapytała.

W pierwszym odruchu chciałem się wykręcić; w końcu przymilanie się, udawane koleżeństwo i manipulacja rozmówcą dla własnej korzyści było dla Sissi chlebem powszednim, więc teraz pewnie też o to chodziło. Ale wtedy poczułem, że coś mi się tutaj nie zgadza: przecież mogła zatrzepotać rzęsami do dowolnego studenta na korytarzu i bez problemu dostać to, czego akurat chciała. Dlaczego zatem podeszła akurat do mnie, skoro wiedziała, że dobrze znam jej sztuczki?

– Eh, w sumie czemu nie? – odpowiedziałem w końcu. – Za chwilę będę miał trzy godziny ćwiczeń, ale później będę już wolny.

– Super! – Radość dziewczyny wyglądała na autentyczną. – Ja kończę za dwie godziny, ale poczekam na ciebie przy wejściu. – I kolejny znak, że coś było nie tak: Sissi nie miała w zwyczaju czekać na kogokolwiek; to inni zawsze musieli czekać na Sissi. – No to do zobaczenia!

W ślad za odchodzącą Elisabeth odwróciło się parę głów, ale ja nie zwracałem już na nią uwagi. Zamiast tego przez wrodzoną ciekawość próbowałem rozgryźć jej niespodziewane zachowanie. Niestety, przed poznaniem prawdy miałem do odbębnienia sto osiemdziesiąt minut matematyki i już wiedziałem, że będą mi się dłużyć jeszcze bardziej niż zwykle.

24 września 2009, wieczór

Gdy wyszedłem z uczelni, Sissi siedziała sama na pobliskiej ławce. W jednej dłoni trzymała włączony telefon, ale jej wzrok błądził gdzieś po niebie. Miała bardzo przygnębioną minę; coś musiało ją trapić, choć nie potrafiłem powiedzieć co. Gdy jednak mnie zauważyła, humor natychmiast jej się poprawił. Dziewczyna przywitała się ze mną i zaproponowała, żebyśmy coś zjedli, dlatego zaprowadziłem ją do pobliskiej naleśnikarni. Po drodze cierpliwie odpowiadałem na jej pytania o uczelnię, zaliczenia i życie studenckie. O tematach związanych ze mną samym udzieliłem jedynie szczątkowych odpowiedzi; ani nie miałem ochoty o tym opowiadać, ani też zbytnio jej nie ufałem. Po dotarciu na miejsce uznałem, że nadszedł czas dowiedzieć się co takiego Sissi kombinowała tym razem.

– A u ciebie co tam słychać? – rzuciłem luźno, by przerwać potok jej pytań. – Widziałem, że przed moim przyjściem byłaś w kiepskim humorze. Coś się stało?

– Ah… no wiesz, poprzednie miesiące nie należały do najlepszych. Ale szkoda gadać, to długa historia – odpowiedziała ogólnikowo.

– Mamy przynajmniej dwadzieścia minut, zanim podadzą nam jedzenie – zauważyłem.

Brunetka zaczęła bawić się puklem włosów i na moment zamilkła; chyba zastanawiała się nad tym czy powinna się przede mną otworzyć. W końcu westchnęła, a później powiedziała przyciszonym głosem:

– Widzisz, prawda jest taka, że mnie na tej uczelni w ogóle nie powinno być. Matura poszła mi bardzo słabo i rodzice byli na mnie wściekli. Z takimi wynikami, jak moje, mogłabym pójść jedynie do szkoły policealnej albo do jakiejś prostej pracy, o ile w ogóle ktoś by mnie zatrudnił. Ale tatko powiedział, że nawet nie ma takiej opcji, że już zbyt długo był dla mnie pobłażliwy i że muszę w końcu wziąć się za siebie. A ponieważ jest dyrektorem całkiem prestiżowej szkoły, to ma trochę kontaktów w edukacji; no wiesz, koledzy z dawnych czasów i takie tam. Udało mu się przekonać rektora naszego uniwersytetu, żeby po znajomości wcisnął mnie na zarządzanie; chyba liczy na to, że dzięki temu kiedyś przejmę jego robotę w Kadic. Tylko, że wtedy pojawił się pewien problem.

Sissi spuściła wzrok, po czym kontynuowała:

– Wiesz, nasza uczelnia zorganizowała w wakacje takie zajęcia wyrównawcze, na które oczywiście musiałam pójść. A tak się zdarzyło, że po opublikowaniu wyników rekrutacji jedna z odrzuconych kandydatek zorientowała się, że powinna była dostać się zamiast mnie i w dniu rozpoczęcia tych zajęć przyszła zrobić o to awanturę. W jakiś sposób, sama nie wiem w jaki, dowiedziała się jak wyglądam i przy wszystkich obecnych wygarnęła mi, że ukradłam jej miejsce. Ostatecznie sprawa trafiła do rektora – tego samego, który mnie na te studia wkręcił – i dziewczyna została dopisana do listy przyjętych. Tylko, no wiesz, mleko już się wylało; ludzie na kierunku dowiedzieli się, że przyjęto mnie po znajomości. Teraz żadna z dziewczyn nie chce się ze mną zadawać, a chłopaki…

– Aaaaaa, już rozumiem – przerwałem jej z niesmakiem. – Zorientowałaś się, że sama nie dasz sobie rady ze studiami, a do tego nie masz co liczyć na wsparcie innych studentów. Dlatego przyszłaś do mnie licząc na to, że zostanę twoim wołem roboczym.

– Co? – Dziewczyna osłupiała. – Nie! To zupełnie nie tak! Jak w ogóle możesz tak mówić?!

– Skąd to zdziwienie? – Wzruszyłem ramionami. – Przecież oboje dobrze wiemy, że zapracowałaś sobie na taką opinię, prawda?

Spodziewałem się, że po tych słowach spod maski wyłoni się stara, wredna Sissi, ale zamiast tego Delmasówna ukryła twarz w dłoniach i zaczęła się trząść.

– Myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz – załkała. – Ja tylko… tylko…

Dziewczyna kompletnie się rozkleiła. Na ten widok poczułem wyrzuty sumienia i zacząłem tracić wiarę w mój osąd. W Kadic Sissi była okropną osobą i dlatego chciałem jej zagrać na nosie, ale jej reakcja była zupełnie inna, niż się tego spodziewałem. Doszedłem do wniosku, że byłem dla niej za ostry; w końcu nie wiedziałem co się z nią działo przez ostatni rok. Chciałem ją przeprosić, ale zanim zdążyłem się odezwać, stało się coś dziwnego: łkanie gwałtownie się urwało, a mięśnie dziewczyny się rozluźniły i jej ręce bezwładnie opadły na dół. Jej twarzy nie wyrażała już absolutnie żadnych emocji. Zauważyłem też, że usta miała lekko rozchylone, a zaczerwienione oczy tępo patrzyły się przed siebie. Następnie Sissi mechanicznym ruchem odsunęła krzesło do tyłu i wstała.

– Ummm, wszystko w porządku? – zapytałem. Brunetka ruszyła w stronę drzwi, w ogóle nie reagując na moje słowa. – Sissi? Ej, Sissi! Cholera jasna…

Coś było wyraźnie nie tak; szybko wyjąłem z portfela trochę pieniędzy i wcisnąłem je zdziwionemu kelnerowi, który właśnie szedł do stolika z naszym zamówieniem, a potem pobiegłem za nią, klnąc przy tym pod nosem. Dziewczyna zdążyła już wyjść z budynku i właśnie zbliżała się w stronę jezdni, po której właśnie jechał rozpędzony samochód. Ten widok wywołał u mnie gwałtowny przypływ adrenaliny. Zadziałałem czysto instynktownie; przyśpieszyłem najbardziej jak mogłem, a potem skoczyłem przed siebie, licząc na to, że zdążę zepchnąć Sissi z drogi. Będąc już w powietrzu, usłyszałem dźwięk klaksonu i pisk opon.

A potem nastała ciemność.

Autor: Mayakovsky

Rozdział 2

3 lutego 2008, wieczór

To mogła być ostatnia szansa.

I byłem pewien, że Ulrich też to wiedział. Obawiałem się trochę, że Niemiec w końcu się przełamie, dlatego postanowiłem postawić wszystko na jedną kartkę: porozmawiać z Yumi jeszcze przed Walentynkami i zaprosić ją na randkę. Naprawdę porządnie się do tego przygotowałem; kupiłem kwiaty, czekoladki i bilety do kina. Znałem Japonkę na tyle dobrze, by wiedzieć, że typowa dla 14 lutego komedia walentynkowa nie przypadłaby jej do gustu, dlatego postawiłem na zwykły film akcji. Miałem nawet przygotowaną wymówkę, by wywabić ją na zewnątrz – stary, sprawdzony trik na pożyczone notatki.

Nie potrafiłem powiedzieć, jak to wszystko się skończy. Przez ostatnie miesiące Yumi była całkowicie pochłonięta nauką do egzaminów końcowych i nie spędzała z Wojownikami zbyt wiele czasu. Jako jej rówieśnik miałem więc naprawdę dobry pretekst, by z nią przybywać. Zresztą, jak sama stwierdziła, z całego rocznika to właśnie ja powinienem poświęcić na naukę najwięcej czasu, nawet jeżeli miałem już jej serdecznie dość po wakacyjnym maratonie. Najwyraźniej moje towarzystwo nie przeszkadzało dziewczynie, bo raz czy dwa sama inicjowała wyprawy do biblioteki; nie byłem pewien dlaczego jej nastawienie się zmieniło – w końcu rok temu dosyć wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie jest mną zainteresowana – ale byłem dobrej myśli.

Gdy wybiła dwudziesta, zebrałem wszystkie rzeczy i opuściłem Fabrykę, w której czekałem na początek akcji (no dobra, jak mam być w pełni szczery, to sprawdzałem też, czy przy Superkomputerze nie dzieje się nic dziwnego). Nie zdążyłem jednak nawet przejść przez most, nim zatrzymała mnie znajoma postać.

– Miałam takie przeczucie, że się cię tu spotkam – uśmiechnęła się smutno niewysoka, różowowłosa dziewczyna.

– Aelita? Co ty tutaj robisz o tej porze? – zapytałem zaskoczony.

– Uhmmm… no wiesz, dokładnie rok temu… mój tata…

– No tak. Wybacz – odparłem niezręcznie. Czemu nie pomyślałem o tym wcześniej? – Ale dlaczego przyszłaś tu sama? Gdzie reszta?

– Rozeszliśmy się dosłownie kilka minut temu. Jeremie uznał, że dzisiaj nie powinnam być sama, więc zorganizował małe spotkanie ku pamięci taty. Ale… poczułam, że jednak chwila samotności jest mi potrzebna – wyjaśniła. – Przepraszam, nie pomyślałam wcześniej, żeby cię zaprosić. W końcu też byłeś w to wszystko wplątany.

– Nie, nie, w porządku. Jestem naprawdę ostatnią osobą, którą powinnaś się dziś przejmować – odpowiedziałem szybko. – Yumi też z wami była? Jak widzisz… – Podniosłem ręce, w której nadal trzymałem prezenty. – …chciałem się dzisiaj z nią zobaczyć.

– Oh… – Aelita zawahała się. – Tak, była. Wydaje mi się, że poszła do domu, bo Ulrich zaproponował, że ją odprowadzi.

– Ulrich zaproponował… – powtórzyłem bezwiednie. Zdecydowanie mi się to nie podobało. – Wiesz co, chyba muszę już lecieć.

Dziewczyna nie próbowała mnie zatrzymać i byłem jej za to wdzięczny; jako bliska przyjaciółka ich obojga niewątpliwie im kibicowała, a mimo to pozwoliła mi spróbować zawalczyć o Japonkę. Nie miałem ani chwili do stracenia, więc zostawiłem różowowłosą i biegiem ruszyłem w stronę domu Yumi. Nieliczni spacerowicze rzucali mi niekiedy zdziwione, a niekiedy pobłażliwe spojrzenia, ale nie zwracałem na nich większej uwagi; nigdy dotąd nie przejmowałem się opiniami innych ludzi i zdecydowaniem nie zamierzałem zacząć się nimi przejmować właśnie teraz. Zamiast tego starałem się wypatrzeć dziewczynę, ale niestety bez powodzenia.

Zobaczyłem ją dopiero wtedy, gdy znalazłem się przecznicę od siedziby Ishiyamów. Towarzyszył jej nieco niższy od niej chłopak – choć było już dosyć ciemno, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że był to Ulrich. Wiejący w moją stronę wiatr niósł ze sobą ich spokojne głosy, ale z takiej odległości nie byłem w stanie zrozumieć o czym mówią. Gdybym spróbował do nich dołączyć albo odciągnąć dziewczynę na bok, Niemcowi na pewno by się to nie spodobało i zacząłby robić wszystko, byle tylko pokrzyżować mi plany. Przepychanka z Niemcem na oczach Yumi brzmiała jak kiepski pomysł, dlatego postanowiłem po prostu poczekać, aż Stern sobie pójdzie.

Gdy dotarli do bramy domu dziewczyny, oboje zatrzymali się, by dokończyć rozmowę. Wkrótce jednak Yumi chwyciła za klamkę furtki i pożegnała się z Ulrichem. Mój moment zbliżał się wielkimi krokami, dlatego zebrałem się w sobie i powolnym krokiem ruszyłem w ich kierunku. Ku mojemu zdziwieniu jednak Stern nie odszedł w kierunku Kadic, lecz zatrzymał przyjaciółkę, łapiąc ją za rękę i coś cicho do niej mówiąc.

O nie. Nie, nie, nie, nie, NIE. Ulrich chyba nie zamierzał teraz…

A jednak, choć wydawało się to nieprawdopodobne, po samych ich gestach byłem w stanie zrozumieć, że Stern wybrał właśnie tą chwilę, by wreszcie szczerze porozmawiać z Yumi. Dziewczynę, podobnie zresztą jak mnie, wyraźnie zamurowało. Nie miałem pojęcia, co powinienem w tej sytuacji zrobić. Czekać na rozwój wypadków? A może czym prędzej się wtrącić, nim dziewczyna zdąży mu cokolwiek odpowiedzieć?

Yumi podjęła decyzję znacznie szybciej ode mnie. Być może wyszeptała coś do Ulricha, tego nie potrafię stwierdzić. Liczyło się jednak to, co zrobiła później: Japonka złapała chłopaka za ramiona, przyciągnęła do siebie i mocno przytuliła. Nie patrzyłem już na to, co stanie się dalej; po prostu odwróciłem się na pięcie i odszedłem w głąb miasta.

Przegrałem.

Długo jeszcze błąkałem się bez celu po wyludnionych ulicach. Rozmyślałem o tym, co się stało i wyrzucałem sobie, że do tego dopuściłem. Zastanawiałem się też, co mogłem zrobić inaczej i w którym momencie zaprzepaściłem swoją szansę; czy to dzisiejszy dzień był przyczyną moją klęski, czy też może był jedynie konsekwencją dawnych błędów? I czy ta szansa w ogóle kiedykolwiek istniała, czy też tylko ją sobie przywidziałem? No i… co dalej?

Całkowicie nieświadomie moje nogi ponownie zaniosły mnie do Fabryki. Z każdym upływającym dniem coraz trudniej było mi wierzyć w to, że historia Lyoko jeszcze się nie skończyła. Jednocześnie trudno mi było oprzeć się wrażeniu, że jest to moja ostatnia nadzieja; kilka miesięcy wcześniej Ulrich uświadomił mi, że nie uda mi się wkraść w ich łaski – nawet jeżeli niektórzy członkowie paczki nie byli wobec mnie nieprzyjaźnie nastawieni, to odzyskanie zaufania ich wszystkich zdawało się być niemożliwe. Dzisiaj natomiast kolejny mój cel – zdobycie serca Yumi – okazał się nieosiągalny. Jeżeli również i w tej kwestii się myliłem i Xana naprawdę nigdy nie wróci, to co tak właściwie mi w życiu pozostanie? Nic.

Postanowiłem chwilowo nie wracać do akademika – wizja spotkania z triumfującym Niemcem była na tyle odpychająca, że wolałem nie ryzykować i postanowiłem przespać się w fotelu w laboratorium. Po wejściu do windy jednak mimowolnie zjechałem dwa poziomy niżej; do pomieszczenia, w którym znajdował się rdzeń Superkomputera. Po moim przybyciu maszyna wysunęła się do góry, uwalniając przy tym nieco dymu; zupełnie tak, jakby od wyłączenia komputera minął ledwie jeden dzień, a nie cały rok. Klapka ozdobiona okiem Xany usłużnie otworzyła się, ukazując niewielką, czarną wajchę – to właśnie za jej pomocą można było włączyć Superkomputer. Moja lewa powędrowała w jego stronę i niepewnie chwyciła połyskujący uchwyt.

Czy powinienem go uruchomić?

Przez dobrą minutę zastanawiałem się, co zrobić. Jeżeli Xana rzeczywiście nie żyje, to przecież nic by się nie stało, gdyby maszyna była włączona przez jakiś czas, prawda? A jeśli sztuczna inteligencja jakoś przetrwała, to czy nie lepiej byłoby dowiedzieć się o tym teraz, dopóki wszyscy wciąż znajdują się w Kadic? Przecież za niecałe pół roku Yumi i mnie już tu nie będzie…

Moja dłoń zadrżała.

Wtedy jednak zauważyłem coś, czego zupełnie się w tym miejscu nie spodziewałem: niewielki bukiecik kwiatów, chyba ręcznie zerwanych, a także starą maskotkę elfa – musiała zostawić je Aelita… Na ten widok zrobiło mi się głupio, więc puściłem wajchę i zrobiłem dwa kroki do tyłu. Choć nadal trochę korciło mnie, by go włączyć, w głębi serca doskonale zdawałem sobie sprawę, że to zły pomysł; gdyby pozostali się o tym dowiedzieli, z pewnością by im się to nie spodobało. Po chwili westchnąłem i dołożyłem swój bukiet, którego sam nie wiedząc czemu jeszcze nie wyrzuciłem, do tego zostawionego przez Aelitę. Następnie wróciłem na górę i rozsiadłem się wygodnie w fotelu przy interfejsie Superkomputera. A gdy w końcu udało mi się zasnąć, w mojej głowie po raz kolejny usłyszałem ten dziwnie znajomy głos:

– Nie odpuszczaj…

Tym razem towarzyszyło mu coś jeszcze: odległa, nieziemska, przyzywająca mnie do siebie muzyka. Ale choć starałem się dotrzeć do jej źródła, to jakaś dziwna, trudna do opisania siła mnie od tego powstrzymała.

27 czerwca 2008, wczesne popołudnie

I wszystko się skończyło. Tak po prostu.

Dotarło to do mnie w momencie, gdy na sali gimnastycznej rozległy się gromkie oklaski po przemówieniu dyra Delmasa. Za chwilę wszyscy wstaniemy ze swoich miejsc i udamy się do wyjścia, a gdy przekroczymy próg szkoły, nie będziemy już dłużej jej uczniami; gdy opuścimy Kadic, wszystko bezpowrotnie się zmieni. Nawet jeśli kiedyś ponownie odwiedzimy te mury, nic już nie będzie takie samo. Historia dobiegła końca.

Ale… to za wcześnie! Przecież nadal nie udało mi się zrealizować ani jednego z moich celów. Nie mogłem tak po prostu odejść i o wszystkim zapomnieć. Bo jak miałbym żyć ze świadomością, że Yumi wybrała innego? Że przegapiłem swoją szansę na bycie bohaterem i w Lyoko byłem jedynie podrzędnym antagonistą? Że byłem o krok od znalezienia przyjaciół na całe życie, a zamiast tego zostałem wyrzutkiem? Nie, to się nie mogło tak skończyć, potrzebowałem więcej czasu.

Więcej czasu…?

Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że byłem jedną z naprawdę niewielu osób, które rzeczywiście mogły go zdobyć. Gdy tylko ceremonia dobiegła końca, poderwałem się z miejsca i szybkim krokiem opuściłem salę, mijając bez słowa żegnających się wzajemnie uczniów. Nie było to zbyt uprzejme z mojej strony, ale nie miało to większego znaczenia – po Powrocie do Przeszłości dzisiejszy dzień stanie się jedynie momentem, który kiedyś musi nadejść, ale od którego wciąż dzieli mnie wiele, wiele miesięcy. Jeżeli los nie chciał dać mi szansy, to sam ją sobie stworzę. Przeżyję to wszystko jeszcze raz i tym razem postąpię tak, jak należy.

Gdy dotarłem do Fabryki, natychmiast zjechałem do pomieszczenia z rdzeniem Superkomputera. Tym razem już się nie wahałem; nie bacząc na konsekwencję, jednym szybkim ruchem uruchomiłem maszynę, a następnie skierowałem się do laboratorium i zająłem miejsce w fotelu przy klawiaturze, który niegdyś zwykł zajmować Jeremie. Chłopak wytłumaczył mi kiedyś jak skorzystać z podstawowych funkcji komputera kwantowego (cała paczka musiała się tego nauczyć na wypadek, gdyby okularnik nie był w stanie sam nim operować), ale od tamtego dnia minęło już sporo czasu i zdążyłem już w większości zapomnieć jak uruchomić Powrót do Przeszłości. No trudno; będę musiał trochę pokombinować. Sięgnąłem do ukrytej między kablami instrukcji, którą Einstein zostawił dla nas właśnie na wypadek, gdyby zawiodła nas pamięć.

– Całe szczęście, że Jeremie zapomniał ją stąd zabrać… – wymamrotałem do siebie pod nosem i zabrałem się za lekturę.

Nim jednak jednak zdążyłem zrobić jakiś znaczący progres, znajdujące się za moimi plecami drzwi windy otworzyły się ze zgrzytem. Kompletnie się tego nie spodziewałem, więc panicznie schowałem instrukcję za plecy i odwróciłem się w stronę wejścia. Do środka powolnym krokiem weszła Aelita; wyglądało na to, że była sama. Dziewczyna otaksowała wzrokiem najpierw wiszącą w powietrzu holomapę, następnie świecący w półmroku ekran monitora Superkomputera, a na końcu mnie samego.

– Słuchaj, to nie tak jak myślisz… – zacząłem mówić, ale ona tylko pokręciła głową, a potem bez słowa podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. Zawstydzony wyciągnąłem zza siebie zeszycik Jeremiego i go jej oddałem, unikając przy tym jej wzroku. Aelita odłożyła go na jego stare miejsce, po czym złapała mnie za dłoń i, nadal milcząc, pociągnęła mnie w stronę windy. Nie mając tak naprawdę innego wyjścia posłusznie za nią poszedłem. Razem zjechaliśmy do pomieszczenia ze rdzeniem. Gdy maszyna wyłoniła się już z podłogi, różowowłosa zaprowadziła mnie do klapki z okiem Xany.

– Wyłącz go – poprosiła cicho, a następnie, gdy już to uczyniłem, dodała: – Usiądź, proszę.

Oboje usiedliśmy na ziemi i zapadła cisza. Dziewczyna w ogóle na mnie nie patrzyła; jej wzrok utkwiony był w starym elfie, który nadal leżał w tym samym miejscu, w którym zostawiła go w lutym. Naszych bukietów już nie było; przez te miesiące zdążyły już zwiędnąć, więc któregoś dnia je sprzątnąłem. Przyszło mi wtedy do głowy, żeby zamiast nich położyć coś innego, ale ostatecznie tego nie zrobiłem; raz, że to miejsce pamięci nie należało do mnie i nie wypadało mi zbytnio w nie ingerować, a dwa, to nie było to w moim stylu. Nie wiedząc, co powinienem teraz zrobić, po prostu czekałem, aż Aelita się odezwie. Jednocześnie zacząłem odczuwać niepokój, a w głowie miałem tylko jedno pytanie: co się teraz stanie?

– Kiedyś sama się zastanawiałam, czy nie skorzystać z Powrotu do Przeszłości – zaczęła w końcu mówić. – Co prawda Jeremie wiele razy mówił nam, że skok w czasie nie przywróci zmarłych do życia, ale… właściwie dlaczego nie? Przecież nigdy tego nie sprawdziliśmy. Nie ma żadnego powodu, dla którego wszystko inne mogło wrócić do pierwotnego stanu, ale akurat ta jedna rzecz miałaby być wyjątkiem. Może tym razem się pomylił? Jak uważasz?

– Nie mam pojęcia – odparłem zgodnie z prawdą. – Ale wątpię, by powiedział to bez powodu.

– Też długo nie potrafiłam zrozumieć jak doszedł do takiego wniosku, więc w końcu go o to zapytałam. Odpowiedział mi, że są dwie rzeczy, które przenoszą się podczas skoku w niezmienionym stanie: dane Superkomputera oraz wspomnienia zwirtualizowanych osób. Ale skoro w punkcie startowym nie udałoby się odnaleźć wspomnień taty, to co właściwie trafiłoby do punktu docelowego? Ciąg zer? Coś wygenerowanego losowo? Gdy Jeremie mówił, że skok w czasie nie przywróci zmarłych do życia, miał na myśli nas samych. Owszem, zwykłego człowieka dałoby się w ten sposób uratować, ale nie wskrzesiłbyś w ten sposób mnie, ciebie, mojego taty… – różowowłosa spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem – …ani Xany, na co chyba liczyłeś. Ale to niemożliwe. Jedynie zmarnowałbyś nam wszystkim czas.

– Ja… – zająknąłem się, bo ogarnął mnie potworny wstyd. – Nie jestem waszym wrogiem, naprawdę. Po prostu… po prostu chciałem w ten sposób wszystko naprawić. Gdybym tylko był ostrożniejszy podczas mojej pierwszej wyprawy do Lyoko, to może wszystko potoczyło się inaczej. Może Xana by mnie nie opętał i Lyoko nie zostałoby zniszczone. A później, już z moją pomocą, może mielibyśmy wtedy dość siły i czasu, by uratować twojego ojca – westchnąłem. – Przepraszam. To wszystko moja wina… a świadomość tego mnie przerasta.

I wtedy Aelita zrobiła coś, co totalnie mnie zaskoczyło: dziewczyna przysunęła się bliżej mnie i objęła pełnym przyjacielskiego współczucia gestem.

– Wybaczam ci, William. I żałuję, że nie mogę zrobić nic więcej, bo wiem, że jest ci ciężko. To nie jest sprawiedliwe, że my wymazaliśmy wiele naszych błędów Powrotami do Przeszłości, a ty po jednej pomyłce musisz się tak męczyć. Zwłaszcza, że wina nie leży wyłącznie po twojej stronie; my też mogliśmy zachować się lepiej. Powinniśmy byli poświęcić więcej czasu na wytłumaczenie ci jak działa Lyoko albo chociaż powiedzieć ci o Scyfozoi.

– Dzięki. Dobrze jest wiedzieć, że chociaż ty jedna nie chowasz do mnie urazy – odparłem z uśmiechem. – Naprawdę super z ciebie dziewczyna. Aż zaczynam się zastanawiać, czy nie zakochałem się nie w tej Wojowniczce co trzeba.

Aelita odepchnęła mnie ze śmiechem.

– Uważaj na słowa, bo inaczej będę musiała powiedzieć o wszystkim Jeremiemu – zażartowała w odpowiedzi, ale po chwili znowu spoważniała. – Obiecasz mi, że nie będziesz więcej rozrabiał? Skoro ukończyłeś już Kadic, to mógłbyś gdzieś wyjechać. Miałbyś szansę, żeby zacząć wszystko od nowa i…

– Wybacz, ale nie mogę – przerwałem jej. – Daję ci słowo, że nie będę więcej próbował użyć Superkomputera dla własnych korzyści i że nie będę więcej majstrował przy Powrocie do Przeszłości, ale nie jestem gotowy, żeby odpuścić. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Zresztą, raz już uciekłem przed swoim błędem i sama widzisz dokąd mnie to zaprowadziło. – Nawiązałem w ten sposób do swojej poprzedniej szkoły, z której wydalono mnie za rozwieszenie listów miłosnych do jednej z uczennic.

– Rozumiem – Dziewczyna była wyraźnie rozczarowana, ale postanowiła odpuścić temat. – Chyba musi mi to wystarczyć. Lepiej już wracajmy, bo pozostali na pewno już się zastanawiają gdzie jesteśmy. – Aelita wstała z podłogi, otrzepała elegancką sukienkę, którą założyła na zakończenie roku, i ruszyła w stronę windy. – I William… mam nadzieję, że kiedyś odnajdziesz spokój.

Autor: Mayakovsky

Rozdział 1

15 lutego 2007, długa przerwa

– Yumi! – zawołałem głośno. – Czekaj!

Młoda Japonka, która właśnie wyszła z klasy, zatrzymała się i niechętnie obróciła w moją stronę. Na ten widok trochę mi ulżyło; odkąd wróciłem na Ziemię, cała jej paczka nie traktowała mnie zbyt przyjaźnie i obawiałem się, że całkowicie przestaną się do mnie odzywać. Po części byłem w stanie to zrozumieć – w końcu przez ostatnie cztery miesiące musieli walczyć ze mną w Lyoko, wirtualnym świecie opanowanym przez oszalałą sztuczną inteligencję, której w wyniku jednego nieszczęśliwego błędu udało się mnie opętać. Jednocześnie jednak ich zachowanie trochę mnie irytowało; chociaż cała ta niefortunna sytuacja niewątpliwie była moją winą, to mimo wszystko powinni zdawać sobie sprawę z tego, że nie jestem i nigdy nie byłem ich wrogiem. Ba, w swoim czasie sami zgodzili się na to, bym dołączył do ich grupy.

– Wszystko skończone? – zapytałem szeptem, nachylając się w jej stronę. – Wyłączyliście go?

Zaledwie dwa dni temu Yumi i reszta udali się do Lyoko po raz ostatni, by rozprawić się z Xaną raz na zawsze. Niestety, choć bardzo nalegałem, by zabrali mnie ze sobą, wszyscy jednogłośnie mi tego zabronili i kazali zostać na Ziemi. Co gorsza, Xana wykorzystał ten moment, by opętać mnie po raz kolejny i w ostatecznej bitwie z wirusem musiałem walczyć po stronie wroga. Znowu. Mimo to – jak wyjawił mi Jeremie Belpois – pozostałym Wojownikom udało się zwyciężyć, ale cena tego zwycięstwa okazała się bardzo wysoka: Franz Hopper, ojciec Aelity i twórca Lyoko, Xany oraz Superkomputera – potężnej machiny, w której znajdował się wirtualny świat – musiał poświęcić własne życie, by dostarczyć energii potrzebnej do zniszczenia sztucznej inteligencji. Jeżeli Jeremie powiedział prawdę, oznaczało to, że ich przygoda z Lyoko właśnie dobiegła końca i nareszcie mogli wyłączyć komputer kwantowy.

– No… nie – przyznała z wahaniem Yumi. – Oni nie są gotowi.

– Huh? To głupie – zawyrokowałem, a w moim sercu pojawiła się iskierka nadziei. Jeżeli Superkomputer jest jeszcze włączony, to może wciąż miałem jeszcze szansę na odkupienie win i przygodę życia w Lyoko? – Przecież nie zapomnieli, jaki ten komputer jest groźny, prawda? – dodałem, próbując drążyć temat.

– Oczywiście, że nie. Ale… chyba przytłoczyła ich nostalgia. W końcu drugi raz takiej przygody już nie przeżyjemy – wyjaśniła Ishiyama, szybko gasząc moje światełko w tunelu.

– A ciebie to nie rusza? – rzuciłem gorzko, zanim zdążyłem się powstrzymać.

– Nie. Myślę, że życie bez Lyoko będzie inne, ale nadal bardzo ciekawe. – Na twarzy Japonki pojawił się promienny uśmiech, który uczynił ją wręcz obłędnie piękną. Yumi spodobała mi się już pierwszego dnia po moim przybyciu do Kadic, ale choć bardzo się starałem, nigdy nie zgodziła się pójść ze mną na randkę.

– Jesteś taka jak ja – odparłem i również się uśmiechnąłem, a potem zaryzykowałem i chwyciłem ją za ręce. – Wieczna optymistka.

– Nie w sprawach beznadziejnych – odparła natychmiast i cofnęła dłonie. – Na razie, przystojniaku – rzuciła na odchodne i pośpiesznie odeszła.

Przez kilka sekund pozostałem w miejscu i obserwowałem, jak dziewczyna znika na za rogiem. Czułem przy tym narastającą frustrację; wyglądało na to, że wszystkie moje cele – zdobycie serca Yumi, odzyskanie zaufania grupy i stanie się prawdziwym Wojownikiem Lyoko – coraz bardziej się ode mnie oddalały. Nie miałem zamiaru się jednak poddawać; wciąż zostało mi jeszcze prawie półtora roku nauki w Kadic i przez ten czas wiele się mogło zmienić. W końcu Xana był cwaną bestią i niewykluczone, że znalazł jakiś sposób na przeżycie. Jeżeli rzeczywiście udało mu się przetrwać, to prędzej czy później powróci i wtedy być może będę mógł powalczyć o swoją drugą szansę. A dopóki Ulrich nie odważy się wyznać miłości Japonce (do czego zabierał się cholernie długo), ja również pozostawałem w grze. Może i moja sytuacja nie wyglądała najlepiej, ale przecież wszystko wciąż mogło się poprawić, prawda?

5 kwietnia 2007, późny wieczór

Gdy minęła dwudziesta druga, ostrożnie wymknąłem się ze swojego pokoju. Zaczęła się już cisza nocna i musiałem bardzo uważać, by nie natknąć się na patrolującego nauczyciela i nie zarobić w ten sposób szlabanu. Ukradkiem zszedłem na niższe piętro, na którym zakwaterowany był młodszy rocznik i zapukałem do najbliższego z jednoosobowych pokojów, rozglądając się przy tym nerwowo na boki. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich niewysoki blondyn w okularach.

– William? Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał zaskoczony Jeremie.

– Mogę wejść? Mam sprawę – odpowiedziałem.

Chłopak zawahał się, ale ostatecznie kiwnął głową i odsunął się na bok, wpuszczając mnie do środka. Z całej grupy Wojowników tylko on i Aelita byli wobec mnie w miarę życzliwi; Odd nadal miał mi za złe, że nie tak dawno byłem pod kontrolą Xany, Ulrich widział we mnie rywala w walce o Yumi, a sama dziewczyna może i rozmawiała ze mną normalnie, ale jednocześnie trzymała spory dystans i unikała poważnych tematów. A że temat, który chciałem poruszyć, byłby dla różowowłosej bardzo drażliwy, to Belpois pozostawał moją jedyną nadzieją.

– Widzę, że jesteś już gotowy do wyjazdu – rzuciłem przyjaźnie i kiwnąłem głową w stronę stojącej przy ścianie walizki. Następnego dnia zaczynały się ferie wiosenne i zdecydowana większość uczniów planowała opuścić szkołę.

– Tak, razem z Aelitą jedziemy do domu moich rodziców – odparł, zajmując swoje zwyczajowe miejsce przy komputerze.

– Reszta grupy też się zmywa, prawda? – spytałem, choć znałem już odpowiedź na to pytanie. – Jeżeli tak, to się nie martw; ja tym razem zostaję w akademiku, bo przez Xanę cały czas grozi mi powtarzanie roku i muszę dalej nadganiać materiał. Będę miał oko na Fabrykę – zaoferowałem.

– Nie ma takiej potrzeby, William – westchnął Jeremie, który najwyraźniej właśnie zrozumiał dlaczego go odwiedziłem. – Xana jest martwy, a Superkomputer wyłączony. Nic nam nie grozi.

– Jesteś pewien? – naciskałem, licząc na to, że dowiem się czegoś nowego.

– Tak, jestem pewien. Przez cały ostatni miesiąc monitorowałem sieć i nie znalazłem absolutnie niczego podejrzanego. Dodatkowo przed wyłączeniem Superkomputera odpaliłem program wieloczynnikowy jeszcze raz, tak na wszelki wypadek. Nawet jeżeli Xana przetrwał jakoś pierwsze uruchomienie, to drugie z całą pewnością go wykończyło.

– I ani razu nie musieliście iść do Fabryki?

– Ani razu, o czym zresztą doskonale zdajesz sobie sprawę, bo przecież cały czas uważnie nas obserwowałeś, prawda? – powiedział lekko zirytowany Jeremie.

Czyli zauważyli. Odkąd Yumi powiedziała mi, że mają wątpliwości co do wyłączenia Superkomputera, faktycznie starałem się nie tracić ich z oczu na wypadek, gdyby coś jednak się wydarzyło i zdecydowali się zachować to w tajemnicy. Oczywiście nie byłem w stanie siedzieć na ogonie pięciu różnym osób dwadzieścia cztery godziny na dobę, dlatego też tego wieczoru przyszedłem do pokoju Einsteina i spróbowałem dowiedzieć się czegoś bezpośrednio od niego.

– Uwierz mi, to wszystko już za nami – dodał okularnik przyjaźniejszym tonem. – Wszyscy możemy się wyluzować. Ty też powinieneś.

– To nie takie proste, Jeremie – odparłem. Zawsze starał się traktować mnie dobrze, dlatego postanowiłem być z nim w pełni szczerym. – Dla was może i tak, ale dla mnie… to po prostu nie może się tak skończyć. Czuję się tak, jakbym dostał list z Hogwartu, ale później z powodu jednego głupiego błędu stracił szansę na zostanie czarodziejem.

– Przykro mi, William, naprawdę, ale ten pociąg już odjechał. Mogę ci jedynie obiecać, że gdyby jakimś niewiarygodnym cudem Xana wrócił, to ci o tym powiem, ale naprawdę nie ma na to żadnych szans.

– Jasne, rozumiem. Dzięki – rzuciłem i skierowałem się do drzwi wyjścia. – Baw się dobrze na feriach.

– Trzymaj się jakoś – pożegnał się Belpois – i daj znać, gdybyś potrzebował korków, dobra?

Kiwnąłem głową i wyszedłem. To było miłe z jego strony, ale liczyłem na coś znacznie, znacznie więcej. Byłem pewien, że mnie nie okłamał – to nie byłoby w jego stylu – ale mimo to zdecydowałem się przypilnować Superkomputera. Tak na wszelki wypadek.

27 sierpnia 2007, popołudnie

– …a ponieważ Napoleonowi już raz udało się wrócić z wygnania, koalicjanci tym razem zesłali go na wyspę Świętej Heleny, skąd ucieczka byłaby już znacznie trudniejsza.

– A pamiętasz w którym roku to było? – zapytał mnie Gilles Fumet, nauczyciel historii.

– Yyyyy… tysiąc osiemset… siedemnastym? – strzeliłem w końcu, licząc na to, że dopisze mi szczęście.

– Niestety nie – spochmurniał pan Fumet. – To był tysiąc osiemset piętnasty.

Przez ostatnie dwie godziny nauczyciel maglował mnie z każdego tematu, jaki tylko przyszedł mu do głowy. Historia była już ostatnim przedmiotem, z którego musiałem zdawać poprawkę i jednocześnie tym, którego obawiałem się najbardziej; choć nie była aż tak nudna, jak to się mogło wydawać, to nigdy nie miałem dość cierpliwości, by wykuć się na pamięć wszystkich istotnych imion i dat. A zresztą, czy w dobie Internetu naprawdę były mi one do czegokolwiek potrzebne?

– No nie wiem, nie wiem… – wymruczał Fumet, drapiąc się po policzku.

– Daj już spokój, Gilles – w mojej obronie nieoczekiwanie stanął Jean-Pierre Delmas, dyrektor szkoły i przewodniczący komisji poprawkowej. – Ja bym go przepuścił. Gdyby nic nie umiał, to nie siedzielibyśmy tu aż tak długo, prawda?

– Napoleon, co…? – wtrącił się Jim Morales, ostatni członek komitetu. – Kiedyś pracowałem dla organizacji, która próbowała przywrócić jego potomka na tron.

– Czy to jest w ogóle legalne? – spytał się z niedowierzaniem Delmas.

– Ummmm… wolałbym o tym nie mówić. Zresztą i tak nigdy nie byłem monarchistą.

– To czemu właściwie dla nich pracowałeś? – próbował drążyć temat nauczyciel historii.

– Eeeeee… to nie takie proste, Gilles. To znaczy…

– Przepraszam, a co ze mną? – wciąłem się w wypowiedź Jima, zanim ten zdążył się rozpędzić.

– Co? A, tak, zaliczyłeś. Możesz już iść – odprawił mnie pan Fumet i ponownie zwrócił się do Moralesa. – To co mówiłeś o tym pretendencie?

Miałem wielką ochotę przewrócić oczami, ale w ostatniej chwili się wstrzymałem; tym razem zdecydowanie nie warto było prowokować nauczyciela. Chwyciłem zatem swój plecak i czym prędzej ewakuowałem się z sali, by nie dać historykowi czasu na zmianę zdania. Zdecydowałem się podziękować później Jimowi; zapewne nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w kluczowym momencie odciągnął ode mnie uwagę Fumeta i oszczędził mi powtarzania roku.

Po opuszczeniu budynku odetchnąłem z ulgą i w znacznie lepszym humorze udałem się w stronę stołówki. Wakacje już się kończyły, ale wciąż zostało mi kilka dni na odpoczynek, którego bardzo potrzebowałem; do tej pory zdecydowanie większość czasu musiałem poświęcić na nadrabianie materiału. Mimo to bez pomocy Jeremiego nigdy nie udałoby mi się ogarnąć tego wszystkiego, także podziękowania należały się również i jemu. A po załatwieniu tych dwóch spraw mógłbym odnaleźć Yumi i…

– Nah, szerszenie wcale nie były takie złe. – Usłyszałem głos Odda Della Robbii. – Na pewno lepsze od megaczołgów. Te cholerstwa zawsze zamykały się, zanim zdążyłem je… – chłopak przerwał, gdy tylko zorientował się, że ktoś się zbliża. – Oh, cześć William. Ładną mamy dziś pogodę, nie?

– Nie musisz zmieniać tematu, Odd; przecież wiem o Lyoko – przypomniałem mu.

– Nic mu nie mów – rzucił towarzyszący mu Ulrich Stern, wyraźnie czymś zirytowany. – Już i tak ma fioła na tym punkcie.

– O czym ty mówisz? – odparłem trochę zbyt pośpiesznie.

– Nie zgrywaj idioty, William; wiemy, że regularnie wymykasz się do Fabryki. Co tam robisz?

– Nic – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Po prostu sprawdzam, czy na pewno nic się tam nie dzieje. No wiesz, lepiej mieć oko na zabójcze sztuczne inteligencje, nawet na te martwe, prawda?

– I naprawdę myślisz, że w to uwierzymy? – zaśmiał się Niemiec, ale w jego głosie nie było wesołości. – Nie mam pojęcia co kombinujesz, Dunbar, ale na twoim miejscu bym przestał. Bo jeśli dowiem się, że włączyłeś Superkomputer, to…

– No? To co mi zrobisz? – zapytałem zaczepnie. – Obaj dobrze wiemy, że nie masz jaj, bo gdybyś je miał, to już dawno porozmawiałbyś szczerze z Yumi. Także raczej nie mam się czego bać, co?

Sfrustrowany Ulrich rzucił się w moim kierunku i zamachnął się w moją stronę, ale w ostatniej chwili Oddowi udało się złapać go za ramię i odciągnąć chłopaka do tyłu. Jednocześnie rzucił mi niezbyt przyjemne spojrzenie. Okej, przyznaję, może trochę się zagalopowałem – wzmianka o Japonce była ciosem poniżej pasa.

– Dajcie spokój, co? Było, minęło; nie warto się o to zabijać – powiedział blondyn, próbując rozładować napięcie.

– Zebrało ci się na szczerą opinię, Dunbar? – rzucił oschle Stern. – To teraz moja kolej. Nie jesteś jednym z nas. Nigdy nie byłeś Wojownikiem Lyoko i już nigdy nim nie zostaniesz. Do końca życia pozostaniesz jedynie sarkastycznym przegrywem, który nie może nawet marzyć o osiągnięciu choć ułamka tego, czego dokonaliśmy my. Żal mi ciebie. – Powiedziawszy to, Ulrich odwrócił się na pięcie i oddalił się szybkim krokiem.

Po jego słowach aż odjęło mi mowę i mogłem jedynie wpatrywać się w plecy odchodzącego chłopaka.

– Słuchaj, William, z tego co wiem od Jeremiego, to chodzenie do Fabryki faktycznie nie ma sensu – powiedział zmieszany Odd. – A nawet jeśli Xana by wrócił, to chyba lepiej, żebyś nie miał z nim styczności, nie? Ostatnim razem nie skończyło się to najlepiej – dodał, po czym podążył za przyjacielem.

Po tej rozmowie zapomniałem o wszystkich planach, jakie miałem na ten dzień i po prostu wróciłem do pokoju. Cały czas próbowałem przetrawić słowa Ulricha. Oczywiście wiedziałem, że chciał się odpłacić za moją wcześniejszą uwagę o Yumi, ale mimo to miałem wrażenie, że było w nich coś więcej, niż sama złość. Im dłużej nad nimi myślałem, tym większe miałem wątpliwości. Czyżby Stern miał rację?

Dopiero noc przyniosła mi nieco spokoju. O dziwo nie miałem ani koszmarów o Xanie (które, niestety, nadal regularnie się powtarzały). Ze swojego snu zapamiętałem tylko jedno – potężny, znajomy głos, powtarzający raz za razem jedno zdanie:

– Nie odpuszczaj…

Autor: Mayakovsky

Prolog

13 lutego 2007, popołudnie

ZABIJ.

Rozkaz wydany przez Xanę wybrzmiał mi głowie donośnym głosem, a moja dłoń wbrew mojej woli skierowała się w stronę stojącego przede mną Ulricha. Choć ze wszystkich sił starałem się oprzeć poleceniu sztucznej inteligencji, moje wysiłki były kompletnie bezowocne; Xana miał w tej chwili całkowitą kontrolę nad moim ciałem, a ja mogłem jedynie biernie obserwować rozwój wypadków. W mojej ręce uformował się niewielki piorun kulisty, który pomknął w stronę głowy Niemca. Tym razem jednak Ulrich okazał się szybszy. Chłopak zanurkował przed lecącym do niego pociskiem, a potem jednym płynnym kopnięciem podciął moje nogi, posyłając mnie w ten sposób na ziemię. Choć zbytnio za nim nie przepadałem, to musiałem przyznać, że walczy naprawdę dobrze.

– Hehehe, już dawno chciałem to zrobić – rzucił zadowolony z siebie Ulrich, ale szybko spoważniał. Sytuacja była poważna i nie miał czasu na żarty.

Xana też zdawał sobie sprawę z tego jak kluczowa była dzisiejsza potyczka; z przepływających przez moją głowę danych udało mi się dowiedzieć, że Wojownicy Lyoko próbowali właśnie uruchomić program wieloczynnikowy, który byłby w stanie zniszczyć wirusa. Ulrich, Odd i Yumi zostali już zdewirtualizowani, ale Aelita i jej ojciec nadal przebywali w Sektorze Piątym, pracując na konsoli znajdującej się na zewnątrz kuli. Chwilowo brakowało im energii potrzebnej do aktywowania programu, ale w jakiś niezrozumiały dla Xany sposób powoli gromadzili jej coraz więcej. Sztuczna inteligencja była więc zdeterminowana zrobić absolutnie wszystko, byle tylko ich powstrzymać.

ZABIJ.

Xana ponownie zmusił mnie działania; posłusznie chwyciłem Ulricha za koszulkę i cisnąłem go w powietrze. Chłopak przeleciał dobre kilka metrów, a potem uderzył w ścianę i stracił przytomność. Następnie moje ciało podeszło do leżącego Niemca, a w mojej ręce ponownie zgromadził się ładunek elektryczny. Nim jednak zdążyłem cisnąć nim w nieprzytomnego Ulricha, poczułem, że coś się zmieniło.

Wojownikom udało się odpalić program wieloczynnikowy.

Moje ciało zamarło, a umysł zalało prawdziwe tsunami informacji; w ostatnim desperackim zrywie Xana przekierował wszystkie swoje zasoby na próbę znalezienia jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. Dzięki temu udało mi się zrozumieć, co dokładnie się stało: brakująca energia pochodziła od Franza Hoppera, który postanowił poświęcić samego siebie, żeby zasilić program wieloczynnikowy. Jego ofiara nie poszła na marne; wyczuwałem, że z każdą mijającą sekundą wirus coraz bardziej słabnie i pomimo zaciekłej walki nie był w stanie zatrzymać działania wrogiego algorytmu. Gdy Xana zrozumiał, że nie jest w stanie zwyciężyć, postanowił uciec.

A jedynym miejscem, w którym mógł się ukryć, byłem ja.

Trudno opisać to, co stało się dalej. Do tej pory moje ciało było jak samochód, a moja świadomość – jak pasażer, który mógł obserwować co się dzieje, ale nie miał wpływu na to dokąd jedzie auto, bo to sztuczna inteligencja siedziała za kierownicą. Teraz jednak wirus otworzył drzwi i próbował siłą wyrzucić mnie na zewnątrz. Gdyby mu się to udało, z całą pewnością bym zginął, dlatego opierałem mu się ze wszystkich sił. Mimo to utknąłem gdzieś pośrodku – przez chwilę byłem jednocześnie Williamem Dunbarem i Xaną, człowiekiem i kodem, bytem rzeczywistym i wirtualnym. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego jak potężny stał się wirus; nie był już tylko jednym z niezliczonych fragmentów Internetu, lecz naroślą, która niemal całkowicie go oplotła.

Byłem w stanie wyczuć również program wieloczynnikowy, który niszczył repliki jedna za drugą i odrywał kolejne elementy Xany od fundamentów sieci. Ale… było w nim coś dziwnego. Wyglądało na to, że energia życiowa Franza Hoppera nie tylko zasiliła algorytm, lecz również wpłynęła na jego istotę. To już nie był zwykły program komputerowy. Nie był czymś żywym, a już z całą pewnością nie czymś świadomym. Był… czymś innym. A gdy docierał w kolejne zakątki Internetu, one również zmieniały się pod jego wpływem – nieznacznie, ale odczuwalnie. Charakter tych zmian dalece jednak wykraczał poza granice mojego pojmowania. Wyczuwałem, że nawet Xana nie był w stanie ich zrozumieć. Choć, szczerze mówiąc, niespecjalnie go to teraz nie obchodziło; obecnie liczyło się dla niego wyłącznie przetrwanie.

Ale ja się nie poddałem; nie po to ledwie kilka dni temu Wojownicy wyrwali mnie z niewoli wirusa, żebym teraz jak ostatni frajer pozwolił mu mnie zastąpić. Pomimo olbrzymiego nacisku ze strony sztucznej inteligencji moja świadomość kurczowo trzymała się ciała. Na skutek działania programu wieloczynnikowego napór jednak stopniowo malał i wkrótce byłem w stanie przejść do kontrofensywy. Teraz to ja zacząłem wypychać Xanę na zewnątrz. Nad moją głową zaczął formować się kłąb czarnego dymu, który z każdą chwilą coraz bardziej się powiększał. W końcu, gdy już całkowicie pozbyłem się wirusa, mgła uformowała się w kształt twarzy.

– Nie… NIEEEEE! – zawył przeraźliwym głosem Xana. A potem dym zniknął.

Byłem wolny.

Gdy Xana opuszczał ludzi których opętał, ci zwykle zapominali o całym okresie, w którym znajdowali się pod jego kontrolą. Tak również miało być i tym razem. Zazwyczaj było to coś dobrego; wspomnienia przebywania w jednym ciele ze sztuczną inteligencją były tak odrażające, że mózg sam dobrowolnie się z nich oczyszczał. Ale, jak się to miało jednak później okazać, być może w tym konkretnym przypadku lepiej byłoby, gdybym wszystko zapamiętał, nawet jeżeli byłoby to dla mnie bardzo nieprzyjemne. Choć dalej nie rozumiałbym zdarzenia, którego byłem świadkiem, być może zdecydowałbym się opowiedzieć o nim Jeremiemu, Yumi lub któremuś z pozostałych Wojowników. I choć oni również by go nie zrozumieli, być może razem postanowilibyśmy dokładniej tę sprawę zbadać.

Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.

Autor: Mayakovsky