Praca 1. Ochroniarz “The Myst”

Jim Morales szybko znalazł nową pracę – dzięki liście kontaktów otrzymanej od Yumi i swojemu nadzwyczaj bogatemu CV zatrudnił się jako ochroniarz znanego klubu nocnego “The Myst” w Paryżu. Jim stał nocą na bramce pilnując wejścia wespół z jego nowym współpracownikiem, Fabienem, który miał wprowadzić Moralesa w całą filozofię pracy. Były nauczyciel WF-u bez problemu sobie z nią radził, sprawdzał z listy czy nadchodzący goście mają prawo wstępu, tych niezaproszonych z kolei z powodzeniem grzecznie odprawiał. Wciąż był jednak jeden problem – Jima nie zatrudnił bezpośrednio szef klubu, umowa miała zostać podpisana właśnie tej nocy.

– Świetnie sobie radzisz Morales – grubym głosem rzucił Fabien – zwykle stalę muszę trzymać oko na nowych. Musiałeś wcześniej pracować jako ochroniarz!

– Robiło się wiele szalonych rzeczy, ale wolałbym o tym nie mówić. – Uśmiechając się odpowiedział Jim. Przypomniały mu się stare przygody.

– Spoko, nie mieszam się w nie swoje sprawy. Słuchaj, świetnie ci idzie, muszę na moment wyskoczyć do toalety. Zostawię cię na moment samego na kilka minut.

– Jasne, o nic się nie musisz obawiać, stary Jim Morales wszystkim się zajmie! – To usłyszawszy Fabien udał się do wnętrza klubu, Jim rozmarzył się w myślach przypominając sobie Quebec. – Ach, Quebec. Tysiące strumieni, dziesiątki czystych jezior. Aż przypomina się ta historia z krwiożerczym bobrem.

Jim przez całe swoje życie imał się różnych prac, takich o które obce osoby nigdy by go nie podejrzewały. Zwiedził też cały świat, kiedyś w Kanadzie w prowincji Quebec pełnił rolę strażnika leśnego. Ogrzewając się jeszcze chłodną wiosną przy ognisku jadł sobie gofry z syropem klonowym. Zauważył, jak z oddali zbliża się do niego bóbr. Zwierzę w ogóle nie przejmowało się obecnością ani ognia ani człowieka. W pewnym momencie zerwało się gwałtonie i skoczyło prosto na Jima.

Morales wystraszony wykonał unik, bóbr uderzył o ziemię i na chwilę się uspokoił. Jim nie ruszając się przyjrzał mu się uważnie. Nie miał wątpliwości, zwierze chorowało na wściekliznę, było niebezpieczne. Nie trwało długo zanim znowu ruszył na naszego bohatera, z wyskoku rzucił się swoimi białymi zębami na gardło francuza. Jim uchylił się odrobinę i za pomocą mistrzowskiego opanowania wściekłej ręki Li-Fu Changa złapał szalonego bobra po czym szybko przycisnął go do ziemii. Zabezpieczył go najlepiej jak umiał i niedługo potem oddał miejscowemu oddziałowi weterynaryjnemu.

Przypominając sobie tak te dawne, piękne czasy, Jim zauważył jak w jego kierunku idzie grupa trzech ludzi. Jakiś facet po czterdziestce w białym garniturku i dwa łyse karki, coś koło trzydziestki. Szli pewnym krokiem, ewidentnie nie zważając na stojącego na bramce ochroniarza.

– Moment. – Rzucił w ich kierunku Jim – Nie kojarzę abyście byli zaproszeni, proszę zawrócić albo pokazać zaproszenie.

– Spadaj! Czy ty wiesz z kim rozmawiasz? Won albo ciebie wyniosę. – Odezwał się jeden z łysych mięśniaków podchodząc agresywnie do Jima.

Morales nie czekał, z otwartej dłoni uderzył rozmówcę w splot słoneczny. Ten skulił się na ziemię, jego kolega natychmiast ruszył na pomoc, ale Jim w poczuciu silnego sentymentu do niedawno wspominanej historii złapał mięśniaka i za pomocą wśćiekłej ręki Li-Fu Changa powalił przeciwnika na ziemię. Następnie ruszył w kierunku faceta ubranego w biały garnitur, podniósł go w powietrze i wrzucił kilka metrów dalej do kubła na śmieci.

Przez drzwi wejściowe klubu wyszedł Fabien, oczy mu wyszły na wierzch.

– Jim, co tu się stało? – rzucił z niedowierzaniem.

– A tam, chcieli po chamsku dostać się do klubu bez zaproszenia, to im pokazałem kim jest Jimbo!

– Ja ci Jim nie chcę nic mówić, ale ten facet w kuble na śmieci to twój pracodawca.

– Eee… – Jim momentalnie zgłupiał.

Nie minęło pół godziny a już został zwolniony. Następnego dnia w Paryżu zaczęły krążyć plotki, że ostatniej nocy jeden, potężny gość w czerwonym dresie przeprowadził nalot na klub “The Myst” spuszczając łomot jego ochroniarzom i samemu właścielowi knajpy.

Prolog

Pod osłoną nocy mała grupka żołnierzy cicho przekradała się przez zrujnowane ulice Waszyngtonu. Wokół nich aż roiło się od zombie; żywe trupy bezcelowo krążyły po okolicy, wydając przy tym przeraźliwe, głośne jęki. W tej chwili na całym świecie trudno byłoby znaleźć jakiekolwiek miejsce, które byłoby bardziej niebezpieczne od upadłej stolicy Ameryki. Śmiałkowie nie trafili tu jednak przez przypadek; mieli bowiem do zrealizowania misję, od której zależał los całej ludzkości.

– Do Białego Domu została nam tylko jedna przecznica – powiedział cicho do swoich towarzyszy potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku. – Arnoldzie, jak wygląda sytuacja? Dostałeś jakąś wiadomość od sztabu kryzysowego?

– Tak, pułkowniku Morales – odpowiedział z szacunkiem Arnold Schwarzenegger. – Dowództwo donosi, że prezydent jest gotowy do ewakuacji. Chociaż przyznam szczerze, panie pułkowniku, że mam spore obawy, czy jest to możliwe. Tyle tu trupów, że wyprowadzenie naszego VIPa z miasta wydaje się niemożliwe.

– Nie pękaj, Arnoldzie. Damy sobie radę – uspokoił go pułkownik Jim Morales. – Chuck, zacznij zabezpieczać drogę do odwrotu. Bruce, idź po prezydenta; będziesz jego ostatnią linią obrony. Ja zajmę się odciągnięciem trupów w inne miejsce.

– Tak jest, panie pułkowniku! – odpowiedzieli jednocześnie Chuck Norris i Bruce Lee, po czym posłusznie udali się wypełnić rozkazy dowódcy.

– Proszę cię, nie rób tego! To zbyt niebezpieczne – zaszlochała Marylin Monroe i uczepiła się ramienia mężczyzny. W przeciwieństwie do reszty oddziału, która wyposażona była w ciężki pancerz i całe mnóstwo broni, miała na sobie tylko tylko zwiewną, białą sukienkę.

– Spokojnie, maleńka, nie takie rzeczy się robiło za młodu.

– Naprawdę? Jakiś ty dzielny, pułkowniku! Opowiedz mi o tym.

– Yyyyyyyy… no wiesz, wolałbym o tym nie mówić. O, wraca już Bruce z prezydentem. Pora rozpocząć operację… no, ten tego… „czarny”… yyyyyy… „czarny smok”! Zaczynam akcję dywersyjną! – zarządził dowódca i wyskoczył na środek ulicy. – No, chodźcie tu, martwe gluty! Jimbo zaraz się z wami rozprawi! Banzaiiiiiiii!

Zombie posłusznie ruszyły w jego kierunku, wyciągając przed siebie zakrwawione ręce. Nie miały jednak żadnych szans w starciu z Jimem, który lewą ręką wymachiwał ogromnym dwustronnym toporem, a prawą raz po raz strzelał z czarnej strzelby taktycznej.

Puk, puk, puk.

– Jim? – Gdzieś z oddali dobiegł do niego znajomy, ale dziwnie zniekształcony głos.

– Dalej, umarlaki! Spróbujcie swoich sił z Jimem Moralesem! – krzyknął głośno, pokładając kolejne zastępy trupów. Zachwycona Marylin zaklaskała i podbiegła w jego kierunku.

Puk, puk, puk.

– Jim, mam pilną sprawę!

– Gińcie, szaraki, gińcie! – zawył Morales, który jedną ręką nadal masowo powalał wrogów, a drugą obejmował teraz ponętną blondynkę. Ah, jakie ona miała śliczne, czerwone usteczka!

Puk, puk, ŁUP!

– JIM! OBUDŹ SIĘ!

Nagle Jim poczuł, że stracił grunt pod nogami i poleciał w dół, uderzając głową o podłogę. Gdy trochę oprzytomniał, zorientował się, że zamiast topora trzymał w dłoni poduszkę, a wokół niego okręciła się nie Marylin Monroe, lecz jego biała kołdra. Mężczyzna szybko podniósł się z ziemi, podszedł do drzwi i otworzył je na oścież.

– Czego się drzesz, Poliakoff?! – ryknął na stojącego przed nim chłopaka. – Czy ty wiesz, która jest godzina?!

– Kurde, Jim, wyluzuj… – mruknął trochę przestraszony Nicolas. – Przecież nie obudziłbym cię bez powodu. Potrzebuję twojej pomocy!

– Cokolwiek to jest, może poczekać do rana! Jest środek nocy, do jasnej cholery!

– No właśnie niezbyt. Słuchaj, chodzi o Sissi; wiesz, ona czasami lunatykuje, a przed chwilą widziałem przez okno, jak idzie do parku! Musisz pomóc mi ją znaleźć, zanim coś jej się stanie!

– Co ty za bzdury opowiadasz, Poliakoff? – odparł wciąż wkurzony Jim, ale już trochę mniej pewnym siebie głosem. – Znowu ci się zebrało na głupie dowcipy, tak? Zmiataj do łóżka, bo jak nie, to wlepię ci taki szlaban, że Sissi to dopiero na zakończeniu szkoły zobaczysz.

– Serio to olejesz, Jim? Przecież tu chodzi córkę dyrektora. Jak myślisz, jak zareaguje stary De… to znaczy pan Delmas, jeżeli coś jej się stanie? Albo jak ktoś ją zobaczy i ludzie zaczną się z niej śmiać?

– Na pewno nic nie kręcisz?

– Nie śmiałbym, słowo harcerza – powiedział Nicolas z ręką na sercu; szkoda tylko, że nigdy harcerzem nie był. – A jeżeli uda nam się ją znaleźć, to pomyśl tylko, jaki dyrektor będzie wdzięczny. Myślę, że może nawet dać ci podwyżkę! Szybko, Jim, naprawdę jesteś nam teraz potrzebny.

– Eh, w porządku. Tylko się ubiorę i zaraz…

– Nie mamy na to czasu, Jim! A jak wyjdzie na ulicę i wpadnie pod ciężarówkę? Albo jak pogryzie ją jakiś szop ze wścieklizną? Albo…

– No dobra już, dobra, dotarło – jęknął mężczyzna i szybko chwycił powieszoną przy drzwiach ciemnoczerwoną bluzę oraz leżące tuż pod nimi buty. – Zaprowadź mnie do miejsca, gdzie ją ostatnio widziałeś, Poliakoff.

Chwilę po tym, gdy zeszli po schodach na dół, na korytarzu pojawiła się niska, zakapturzona postać, która szybko wkradła się do pokoju Jima.

Następnego dnia Jim był w fatalnym humorze; ubiegłej nocy spędził bite trzy godziny na bieganiu po parku w poszukiwaniu Sissi. Jego starania okazały się jednak całkowicie bezowocne – chociaż dokładnie przetrząsnął każdy zakątek terenu, nie udało mu się jej znaleźć. Dopiero o piątej nad ranem, gdy zaczynało już powoli świtać, Nicolas przyznał, że wszystko mogło mu się po prostu przyśnić i i być może warto byłoby sprawdzić pokój młodej Delmasówny. Zrezygnowany Morales poczłapał wtedy na trzecie piętro akademika, aby upewnić się, że dziewczyna jest bezpieczna (piskliwe krzyki zdenerwowanej Sissi szybko uświadomiły mu, że tak właśnie było), po czym odprawił Poliakoffa (oczywiście wcześniej przyrzekając mu, że następnego dnia czeka go szlaban) i wrócił do siebie. Zabrakło mu jednak czasu, by chociaż trochę odespać, musiał bowiem zająć się swoimi porannymi obowiązkami. Niewyspany Jim nie wiedział wtedy jeszcze, że najgorsze było dopiero przed nim.

Po zakończeniu drugiej tego dnia lekcji przyszedł do niego dyrektor Delmas i groźnym głosem oznajmił mu, że musi z nim porozmawiać, po czym odwrócił się i poprowadził go w kierunku pracowni komputerowej. Na miejscu czekał na nich zrozpaczony nauczyciel informatyki, który krążył od monitora do monitora i co chwilę przeklinał pod nosem.

– Jim, czy możesz mi to wyjaśnić? – zapytał swojego pracownika Jean-Pierre, wskazując na komputery.

– Yyyyyy… proszę mi wybaczyć, panie dyrektorze, ale nie rozumiem o co chodzi.

– Jesteś odpowiedzialny za zamknięcie wejścia do budynku na klucz, gdy zajęcia się skończą, prawda? – rzucił z wyraźną irytacją w głosie.

– Noooo… tak, zgadza się.

– A także za to, by rano je otworzyć?

– Tak jest. I obie te rzeczy zrobiłem. Zresztą, Martin przy tym był, bo jego zajęcia skończyły się wczoraj jako ostatnie. No dalej, Martin, potwierdź że tak było.

– Owszem, tak właśnie było – pokiwał głową nauczyciel informatyki.

– Wszyscy się zatem zgodzimy, że jedynymi osobami, które mogły w tym czasie dostać się do środka sali komputerowej, byli ci, którzy posiadali klucze do budynku, czyż nie?

– Nie rozumiem, do czego pan dąży, panie dyrektorze, ale tak, ma pan rację – pokiwał głową Jim.

– Wytłumacz mi zatem jak to się stało, że w ciągu jednej nocy wszystkie komputery zostały zarażone wirusami i ledwie działają, skoro tylko ty i ja mogliśmy wtedy wejść do tej sali?

– Coooooo?! – spanikował trener. – Ależ panie dyrektorze, nie miałem z tym nic wspólnego! Przecież ja się nie znam na komputerach. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałbym skorzystać ze wszystkich jednocześnie i to jeszcze w środku nocy.

– I tutaj się nie zgodzę. Martinie, powtórz Jimowi swoje podejrzenia.

– Ermmm… wybacz, Jim, nie chcę ci niczego zarzucać, ale… – zaczął niepewnie informatyk. – Przejrzałem dokładnie wszystkie komputery i wychodzi na to, że dzisiaj w nocy, pomiędzy 2:30 a 4:30 ktoś ściągnął i uruchomił na każdym z nich pewien plik. Nazywa się „bitcoinMiner.exe”…

– Yyyyyy… powinno mi to coś mówić? – zapytał zdezorientowany Morales.

– Przestań zgrywać głupa, Jim! – wściekł się dyrektor. – Istnieje tylko jedno wytłumaczenie tej sytuacji: chciałeś wykorzystać szkolny sprzęt dla własnej korzyści, więc zakradłeś się tutaj w nocy i zainstalowałeś program do kopania kryptowaluty. Mało tego; nie sprawdziłeś nawet, czy to oprogramowanie jest bezpieczne i teraz wszystkie komputery są do wymiany.

– Ale, ale ja…

– Nie! Nie chcę słuchać żadnych twoich wymówek. Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś coś takiego! Czy ty wiesz, ile czasu zajęło mi i Martinowi znalezienie sponsorów sprzętu do tej pracowni? Sześć miesięcy, Jim. Pół roku! A ty swoją chciwością zniszczyłeś to w jedną noc. Zwalniam cię. Natychmiast zabierz swoje rzeczy i wynoś się z terenu mojej szkoły! I ciesz się, że nie wezwałem policji. Martin, zadbaj o to, żeby do południa już go tutaj nie było. Chryste, jak ja to wytłumaczę radzie nadzorczej…?

Martin chwycił zszokowanego Jima za ramię i wyprowadził go z sali.

– Przecież ja nic nie zrobiłem… cholera, mam nawet świadka, że tej nocy mnie tu nie było! Musisz mi uwierzyć, Martin!

– Przykro mi, Jim, ale dyrektor zdążył już przeprowadzić małe dochodzenie i wszystkie dowody wskazują na ciebie – pokręcił głową nauczyciel informatyki. – Herve Pichon i Nicolas Poliakoff twierdzą, że po drugiej widzieli przez okno, jak wychodzisz w nocy z akademika. Elisabeth natomiast powiedziała ojcu, że słyszała cię jakoś nad ranem, gdy wracałeś do pakamerki. Nigdzie nie ma żadnych śladów włamania i prócz dyrektora tylko ty miałeś klucz do budynku. A że byłem przy tym, jak zamykałeś wejście, to mamy też pewność, że nikt inny nie mógł się dostać do środka…

– Zaraz, zaraz. Poliakoff? Przecież to ten mały gnojek obudził mnie w środku nocy! Słuchaj, to było tak: Poliakoff przyszedł do mnie i powiedział, że Sissi lunatykuje w parku, więc musimy ją znaleźć i…

– Czy ty słyszysz samego siebie, Jim? – westchnął Martin. – Przecież to się nawet nie skleja z tym, co ci przed chwilą powiedziałem. Serio, odpuść już, bo i tak nikt nie uwierzy w te twoje bajki – zakończył temat mężczyzna.

Pomimo próśb i tłumaczeń Jima Martin pozostał nieugięty; nie odstępując go ani na krok, zaprowadził go do jego pokoju i uważnie pilnował go, gdy Morales pakował swoje rzeczy. Następnie poszedł z nim do budynku administracyjnego, gdzie sekretarka wręczyła mu wypowiedzenie dyscyplinarne. Nicole również nie chciała wysłuchać jego wersji wydarzeń, powtarzając tylko w kółko, że dyrektor podjął już decyzję, a ona nie może jej zmienić. Następnie Jim został odprowadzony do bramy wejściowej. Informacja o jego zwolnieniu zdążyła już najwyraźniej roznieść się po szkole, bo podążała za nim spora grupa gapiów. Choć do tej pory zdecydowana większość uczniów go lubiła, jedynie kilkoro z nich wykrzyknęło słowa wsparcia czy oburzenia; większość z nich ograniczyła się do szeptania między sobą, a niektórzy nawet robili mu zdjęcia i otwarcie z niego szydzili.

– No, dosyć już tego dobrego. Wracajcie do klas! Przypominam wam, że za pięć minut zaczyna się kolejna godzina lekcyjna – krzyknął Martin do zgromadzonych, gdy ich były nauczyciel wf-u opuścił teren szkoły. – Mam nadzieję, że ta historia cię czegoś nauczy. Tak między nami mówiąc, to nie uważam cię za złego człowieka. Pewnie myślałeś, że nikomu nic się nie stanie, jeżeli trochę sobie dorobisz na boku przy użyciu szkolnych komputerów, ale nie miałeś pojęcia jak to działa i co właściwie robisz. Także gdy następnym razem nie będziesz czegoś pewien, to po prostu spytaj się kogoś, kto jest lepiej obeznany w temacie, dobra? No, muszę już lecieć. Trzymaj się, Jim.

Zrezygnowany mężczyzna oparł się o ścianę i powoli osunął na ziemię. Wszystko wydarzyło się tak szybko i tak nagle, że dopiero teraz dotarła do niego smutna prawda: po raz pierwszy od kilku lat został bez pracy.

– Wszystko w porządku?

To była Yumi Ishiyama, jedna z jego (byłych już) uczennic. Dziewczyna usiadła obok niego i przyjrzała mu się zmartwionym wzrokiem.

– Eh, daj spokój. Wolałbym o tym nie mówić.

– Bardzo mi przykro, że już dłużej nie będziesz nas uczyć – powiedziała po chwili milczenia. – Jak mam być szczera, to zawsze byłeś moim ulubionym nauczycielem.

– Pffff… – parsknął powątpiewająco mężczyzna.

– Nie, naprawdę, mówię poważnie! Może i nie zawsze było nam po drodze, ale nauczyłam się od ciebie wielu rzeczy, które bardzo mi się przydały w życiu: pencak silat, akrobatyki, pływania… także dzięki, Jimbo. Naprawdę jesteś wielki.

– Nie ma za co, Ishi… Yumi. Ja też bardzo lubiłem was wszystkich uczyć, nawet tego niezdarę Jeremiego… – odparł nieco nostalgicznym głosem. – Chwileczkę, do czego przydało ci się pencak silat?

– Eeeeee… opowiem ci o tym innym razem. W każdym razie chciałam ci powiedzieć, że ja ci wierzę i uważam, że to nie ty popsułeś te komputery. I nie jestem jedyna! Znam wiele osób, które też są po twojej stronie.

– Bardzo ci dziękuję, ale dyrektor tak się wkurzył, że raczej już zdania nie zmieni. Nie możecie mi pomóc.

– A właśnie, że możemy. To znaczy okej, może i nie uda nam się przekonać starego Delmasa, by znowu cię zatrudnił, ale przecież możesz też pracować gdzie indziej, prawda? Jeżeli nie wiesz gdzie zacząć, to możesz skorzystać z tego. – Japonka podała mu kartkę, na której nabazgrane było wiele różnych numerów telefonów. – Zebraliśmy dla ciebie kontakty do tych uczniów i nauczycieli, którzy chętnie pomogą ci w szukaniu nowej pracy. No wiesz, po znajomości powinno być łatwiej; jak popytamy rodziców, krewnych, przyjaciół i tak dalej, to z twoim CV na pewno jakaś robota się dla ciebie znajdzie!

– Wow, a to ci dopiero… – Jimowi aż zaszkliły się oczy ze wzruszenia. – Wielkie dzięki, Yumi. Macie rację, nie mogę się poddawać. Delmas jeszcze pożałuje, że zwolnił Jima Moralesa!

Autor: Mayakovsky