Poszukiwacz – wersja pełna

1.

Cyfrowe Morze było wyjątkowo spokojne tej nocy. Jacht kołysał się prawie niezauważalnie, przecinając wirtualne fale – choć czy można tu było mówić o jakichkolwiek falach?

Niebo wypełnione było gwiazdami. Niełatwo było je obserwować w realnym świecie, nawet na środku oceanu. Tutaj jednak nie przeszkadzały światła- nawet w środku cyfrowego miasta widać było całe nocne niebo. Tej nocy było widać coś jeszcze – setki świateł statków w oddali, płynących z pośpiechem w różne strony.

Seriz tęsknił do samotnych podróży w rejony, które nie były aż tak uczęszczane. Czasem przez wiele godzin nie widywał żadnych pojazdów, czy struktur. Czasem zaś napotykał te porzucone w odmętach morza – to były kopalnie wiedzy o wczesnej eksploracji Cyfrowego Morza. Choć wiele z nich było też symbolicznymi grobowcami – z czasów, gdy wypadnięcie do wody kończyło się śmiercią.

Ktoś zawołał z dołu na Seriza. Chłopak wygiął się w tył, bo niewielka platforma nie dawała mu zbyt wielkiej możliwości obrócenia się.

– Idę – krzyknął, widząc twarz właściciela statku.

Ostrożnie zszedł na dół, jak zwykle ganiąc się za niezakupienie żadnej zdolności neutralizującej obrażenia od upadku – chyba, że miałby skakać do wody.

– Wybacz, że tyle to zajęło – zaczął właściciel, zanim Seriz zdążył postawić nogę na pokładzie. – Nie spodziewałem się, że spotkanie aż tak się przeciągnie. Zaprosiłbym cię wcześniej – uśmiechnął się. – Ale teraz możemy porozmawiać.

– Miło cię widzieć, Ilgard – Seriz odwzajemnił uśmiech. – Nie widzieliśmy się tyle czasu; kilka godzin nie stanowi większej różnicy.

Ilgard roześmiał się. 

– Dostałeś moją wiadomość? – zapytał. – Wybacz, że nie rozjaśniłem wszystkiego od razu, jednak liczyłem, że większość spraw uda nam się omówić osobiście.

– Dostałem. Nadal jednak nie mam pojęcia, dlaczego mnie tu przyzwałeś? Przyznam, że kwestia pieniędzy jest rzeczywiście interesująca, ale jeszcze bardziej interesuje mnie: za co? Za co proponujesz mi – dawnemu przyjacielowi – dwa miliony? 

Ilgard ponownie się uśmiechnął.

– Słyszałem, że ostatnimi czasy interesujesz się zaginionymi sektorami, bazami w odmętach Morza…

– Chodzi ci o Xan Guldur? – Seriz przewrócił oczami, choć Ilgard nie mógł tego zobaczyć zza maski.. – Rozumiem, że plotki o mojej wizycie w fortecy dotarły i do ciebie. Nie mogę cię tam zaprowadzić, ani też sam się do niej dostać. Nie potwierdzę też, czy kiedykolwiek w niej byłem.

Ilgard znów się roześmiał. Najwyraźniej dobrze wiedział, że Seriz odwiedził Xan Guldur i, może nawet – kiedy.

– Może usiądziemy? – zaproponował, wskazując na stojące na drugim końcu pokładu stoliki. – Nie, nie chodzi mi o ten zaginiony sektor, a coś znacznie nowszego.

Ruszył w stronę stolików; Seriz wzruszył ramionami i podążył za nim.

– O czym w takim razie mówisz?

Usiedli.

– Jakiś czas temu pojawiły się plotki o zamku latającym ponad cyfrowym morzem. Coś jak z tej starej bajki… Cóż, jeśli plotki okazałyby się prawdą, chciałbym być pierwszym, który ten zamek odszuka. Za kilka godzin znajdziemy się w miejscu, gdzie po raz pierwszy zauważono zamek.

– I chciałbyś, żebym…

– Żebyś go wytropił. Nie sądzimy, żeby pojawił się w tym samym miejscu zbyt szybko – niektórzy mówią, że nie ma żadnej wyznaczonej trasy. Albo jest przez kogoś sterowany, albo działa na podobnej zasadzie, jak wspomniane Xan Guldur.

– Nie sądzę, żebym był w stanie wytropić jakikolwiek sektor, czy statek… – zaczął Seriz, jednak widząc kpiący uśmiech Ilgarda, przerwał, by zaraz potem powiedzieć: – Dobrze wiesz, że plotki o moich rzekomych mocach zawsze są przesadzone.

– Wiem, wiem… Ale tym razem plotka pochodzi od naszego wspólnego przyjaciela i idealnie komponuje się z tym, co już wiedziałem. Nadal bawisz się sztucznymi inteligencjami, prawda? Jak się miewa Tes?

Seriz drgnął. Program pobudził się w jego wirtualnej podświadomości.

– Cóż, interesuje mnie tylko, czy byłbyś w stanie to zrobić… Ale tak na serio. Czy Tes…?

– Tak, mógłby – odparł Seriz gorzko. – Choć może to być cholernie trudne, zakładając, że region, w który płyniemy jest tak samo obładowany statkami, jak ten – stwierdził, a widząc niezrozumienie na twarzy Ilgarda, kontynuował. – Żeby odnaleźć statek, sektor, cokolwiek, potrzebny jest klucz. Żeby do niego wejść, gdy nie ma właściciela – tym bardziej. Jeśli przez dany region przepływa tysiąc statków dziennie, znalezienie klucza może przedłużać się w nieskończoność. Zwłaszcza, że nie wiem, kiedy twój podniebny sektor tam się pojawił.

– To nie będzie wielki problem – zaczął rozmówca. – Świadek podał nam datę i godzinę; czternasta dwanaście; jedenaście dni temu. Region… nie wydaje mi się, żeby był uczęszczany. Nie jest może prywatny, ale niewielu tam pływa…

– Co i tak nie zmienia faktu, że jedenaście dni to całkiem sporo – mruknął Seriz. – No dobrze. Mam pewne wątpliwości co do tego, jednak możesz na mnie liczyć. W końcu pieniędzy ci nie zwrócę…

– Słucham? – zdziwił się Illgard.

Seriz żałował, że tamten nie widzi jego uśmiechu.

– Tylko żartowałem.

2.

Rankiem przybili do brzegu niewielkiej, prywatnej wysepki. Większość członków załogi i Ilgard wylogowali się; Seriz zaś rozłożył na plaży niewielki leżak, który od paru lat zalegał mu w ekwipunku i wyciągnął się na nim, wpatrując się w niebo.

Tes od kilku godzin wypominał mu, dlaczego uważa współpracę z Ilgardem za zły pomysł. “Za mało danych”, “Nie wiemy jaki jest jego cel”, “Zamek, o ile istnieje, na pewno ma właściciela.”, “Nie powinieneś się w to mieszać.”

Ale Seriz nie chciał słuchać. Robił to dla pieniędzy… Może też dla dawnej przyjaźni. Z Ilgardem Willsonem znali się jeszcze z gildii. Jeśli rzeczywiście rozmawiał z Rayem, może nie było po co się stresować.

“Pożałujesz tego” powtarzał Tes z wyrzutem, choć Seriz nie był pewien, czy program rzeczywiście jest na niego zły.

“Przetrzepanie dwóch tygodni danych zajmie nam z miesiąc!”

Cóż, tutaj Seriz musiał się zgodzić. Nawet jeśli i on, i Tes będą pracowali nad deszyfracją wszystkich informacji o regionie, zajmie im to nieprzyjemnie dużo czasu. Chłopak liczył, że zanim to nastąpi, Ilgard znudzi się czekaniem, lub znajdzie inną, świeższą wskazówkę.

Tymczasem Seriz przymknął oczy, pozwalając sobie na chwilę relaksu. Oddał cyfrowe ciało pod opiekę Tesowi, choć ten nie skończył jeszcze marudzić, i zapadł w drzemkę.

***

– Przepraszam, że przeszkadzam – głos cyfrowej asystentki wyrwał Seriza ze snu. A może to Tes postanowił go obudzić, bo nie chciał rozmawiać zamiast niego?

Chłopak otworzył oczy. Nad nim stała, ubrana w elegancki kostium, sztuczna dziewczyna. Po jej twarzy raz po raz przemykały cyferki – wymagana prawnie oznaka, że nie jest prawdziwą istotą.

– Mój pan nalega, żeby porzucił pan towarzystwo pana Willsona, oraz prosi o spotkanie. W wypadku braku pańskiej zgody, prosi o przekazanie ewentualnego kontaktu na przyszłość. 

Seriz ziewnął.

– Kim jest twój pan?

– Mój pan preferuje anonimowość. Zapewnia jednak, że jego propozycja ma służyć jedynie pańskiemu dobru.

Seriz przytaknął. Tes wyjątkowo nie podpowiadał mu, co powinien zrobić, co przyjął z ulgą.

– Proszę przekazać twojemu panu, że nie zamierzam obecnie opuścić Willsona… Jednak jesli okoliczności ulegną zmianie, skontaktuję się z nim.

Asystentka przez chwilę przetwarzała odpowiedź. Potem przytaknęła, a do Seriza przyszła przygotowana na tą okazję wiadomość. Kobieta zaś bez słowa odeszła.

~ To ma związek z Xan Guldur ~ stwierdził Tes. ~ Ale nie tylko. Z Xaną?

~ Co chcesz przez to powiedzieć? Znaczy – tak, to oczywiste, że ma jakiś związek… Na Xan Guldur wielu poluje od lat. Nie zdziwiłbym się, gdyby nasz latający zamek miał zaprowadzić Ilgarda do fortecy… Jednak jeśli to na jej ślad wpadniemy, nie zamierzam wchodzić w drogę Różanowi. Dobrze o tym wiesz.

Tes nie odpowiedział. Zgodzili się na to już wtedy – nie rozmawiać o tym, co zdarzyło się w Xan Guldur. W końcu, oficjalnie nigdy ich tam nie było.

~ Do kogo należy ta asystentka? ~ zapytał po chwili Seriz.

~ Jest wynajęta. Nie jestem w stanie ustalić obecnego właściciela. Możliwe, że wynajęto ją tylko po to, żeby przekazać ci wiadomość.

~ A wyspa?

~ Do jednego ze współpracowników pana Willsona. Stephanie Hopkins.

~ Nie zdziwiłbym się zwykłą rywalizacją…

~ Mimo wszystko, wciąż proponuję się wycofać.

Seriz prychnął.

~ Możemy się wycofać w każdej chwili.

Tes przez dłuższą chwilę nie odpowiadał.

~ Może jednak nie chodzi o znalezienie Xan Guldur, czy Xany ~ stwierdził po chwili.

~ Hmm? ~ Seriz zdziwił się powrotem do tematu.

~ Nie zwróciłem wcześniej na to uwagi, lecz zarówno ty, Różan, jak i Willson i Hopkins jesteście w różnym stopniu powiązani z turniejem aren. Hopkins uczestniczyła w jednej z poprzednich edycji – skończyła ją na trzecim miejscu. 

– Areny? – Seriz powtórzył to głośno. – Lecz w jaki sposób sektor miałby być powiązany z Arenami?

~ Mógłby należeć do któregoś z uczestników? ~ zaproponował Tes.

~ Gdyby tak, Willson zapewne wiedziałby do kogo i nie musiałby go szukać.

~ Uważasz, że myślę w złym kierunku?

~ Nie, nie… Coś może być na rzeczy. Tylko nie mam pojęcia – co.

3. 

Podróż zajęła cały kolejny dzień, mimo zapewnień Ilgarda, że za kilka godzin będą na miejscu. Dołączyła do nich niemała flota luksusowych jachtów, które Seriz oglądał teraz przez okrągłą szybę swojego apartamentu.

Tes co jakiś czas podsuwał mu różne propozycje, w jaki sposób tajemniczy sektor może łączyć się z Arenami i różnymi ich uczestnikami. Niektóre z tych sugestii miały mniej sensu, niż inne, ale zasadniczo nie były złe. 

Poza tym, Seriz umierał z nudów. Wpatrywanie się w prawie takie same jachty nie zapewniało mu rozrywki. Tak samo jak paplanina Tesa. Szczerze wolał, gdy tamten namawiał go do ucieczki. Teraz zupełnie wkręcił się w swoją teorię spiskową.

“Prawie jak człowiek” – pomyślał po cichu Seriz, choć był pewien, że Tes usłyszał to.

– Czy Willson jest na statku? – zapytał po chwili.

~ Wyczuwam go. 

~ Pójdę do niego ~ stwierdził Seriz. ~ Zaczynam być bardziej zirytowany, niż ciekawy. 

~ Nie wiem, czy to najlepszy pomysł ~ zaczął Tes, lecz Seriz wstał już od okna i ruszył w stronę drzwi apartamentu.

~ Dobrze. Nie on, to ktoś inny.

~ Co masz na myśli?

~ Wiesz, co mam na myśli ~ odparł Seriz, otwierając drzwi. ~ Zaczynam zgadzać się z tobą, że cała ta podróż była złym pomysłem. Nie wiem, gdzie właściwie jesteśmy, ani gdzie płyniemy. Ale ktoś z załogi może wiedzieć. Albo ktoś z innych gości. W końcu z kimś Willson musi prowadzić te wielogodzinne rozmowy.

~ Nie wiem, czy mamy zezwolenie na poruszanie się po statku.

Seriz drgnął.

~ Dlaczego mielibyśmy nie mieć…? Nie rozśmieszaj mnie, Tes. Jeśli coś nas blokuje, wyłącz to.

Tes nie odpowiedział. O czymkolwiek mówił, nie zabroniło Serizowi wyjść na korytarz, a później na pokład. 

Nie był tam sam. Kilka osób krzątało się w te i we w tę, jedna osoba siedziała przy stoliku odwrócona tyłem do Seriza, popijając coś z wysokiego kubka. Nikt nie zwrócił uwagi na pojawienie się chłopaka – ani tutaj, ani na żadnym z innych jachtów. Zresztą, dlaczego ktokolwiek miałby go zauważyć? Może tylko przez maskę… Ale Seriz już na pierwszy rzut oka widział, że nie jest jedynym, który zasłania twarz.

Wolnym krokiem ruszył w stronę siedzącego przy stoliku mężczyzny… Przynajmniej Tes podpowiadał mu, że to mężczyzna.

– Czy mogę się dosiąść? – zapytał, stając tuż obok.

Mężczyzna odwrócił się do niego z uśmiechem, a Seriza przebiegł nagły dreszcz.

– Oczywiśćie. Proszę.

Seriz poczuł się, jakby zaraz miał się wywrócić. Szczęście, że kontrolę nad jego ciałem momentalnie przejął Tes i, że zaraz usiadł.

“Przecież ty nie żyjesz!” chciał wykrzyknąć Seriz, patrząc na twarz mężczyzny. 

Japończyk. Japoński lekarz, podobno martwy od dwóch miesięcy.

– A więc to pan jest drugim gościem Willsona? – zaczął tamten. – Pan Cortez, tak? Wiele o panu słyszałem. Akio – przedstawił się, podając chłopakowi rękę.

– Tak, miło mi – odparł Tes, udając zwykły ton Seriza.

“Wydaje się zupełnie inny, niż kiedy rozmawialiśmy w realnym świecie” myślał Seriz. Nie był pewien, czy dobrze widzi, ale Tes potwierdzał. To był ten doktor, który miał stworzyć mu sztuczną nogę. Ten, na którego zbierał kosmiczną kwotę. Jak przeżył? Może spreparował własną śmierć?

– Żałuję, jednak Willson nie opowiadał mi wiele o panu – zaczął Tes. – Czym się pan tu zajmuje?

– Zajmuję się? – Akio wydał się rozbawiony. – Jestem gościem, tak jak pan. Chyba, że Willson prowadzi z panem jakieś ukryte przede mną interesy?

Tes pokręcił głową.

– Źle się wyraziłem. Chodziło mi o cel pańskiej podróży? Wydaje mi się, że nie zrozumiałem się z panem Willsonem w kwestii lokacji, do której zmierzamy. O ile wiem, mieliśmy tam być już jakiś czas temu.

Akio przez chwilę milczał. Przypatrywał się masce Seriza, jakby próbując z niej coś wyczytać.

“Nie wiesz, kim jestem. Znasz moje prawdziwe nazwisko, ale nie wiesz, że należy do mnie” powtarzał sobie Seriz.

– Nie jest więc pan wtajemniczonym gościem – stwierdził w końcu, biorąc ostatni łyk napoju. Zaraz potem wstał, a zza jego luźno zapiętej koszuli wysunął się jakiś medalik. Seriz nie był w stanie zobaczyć, co na nim jest, lecz Tes widział to wyraźnie: symbol Xany.

~ Jeśli Willson wie o tobie, wie też, z czego jesteś stworzony ~ pomyślał Seriz, gdy tylko Tes przekazał mu tą informację.

Spokojnie czekali, aż Akio zejdzie z pokładu, choć Serizem targały emocje.

~ Xana i turnieje ~ mruknął Tes. ~ Jesteśmy zarówno ich celem, jak i drogą do znalezienia innych celów.

~ O ile latający sektor nie był tylko przynętą na nas.

~ Sam mówiłem, że to zły pomysł.

~ Mówiłeś.

Zaraz potem Tes wymusił wylogowanie Seriza.

4.

W ciemnym pomieszczeniu w realnym świecie siedziało siedmiu zamaskowanych mężczyzn. Każdy z nich miał na palcu pierścień z symbolem Xany- każdy z nich był delikatnie zmieniony. Siedmiu generałów, którzy nigdy nie spotkali ani nie służyli Xanie, a jednak zjednoczonych pod jego symbolem. Spostrzegawczy obserwator zauważyłby, że na każdym z pierścieni wygrawerowane jest nazwisko. Nie prawdziwe, lecz to, które przyjmował posiadacz pierścienia jako jedna z głów kultu. Jako Lord Xany.

Kult Xany rozrastał się, sięgał coraz dalej. Gdyby był oficjalną spółką, dawno prześcignąłby tryliardowe akcje najsilniejszych firm na świecie. Mieli wpływ na wszystko. Członków w każdym rządzie, każdym mieście, każdej wiosce. Nie mieli tylko swojego pana – Xany.

– Wiemy, gdzie obecnie znajduje się Seriz Cortez – odezwał się jeden z generałów. – Pozostaje nam znaleźć pozostałe pionki… Dlaczego zajmuje nam to tak długo? – zapytał, zwracając się do ukrytej w cieniu, także zamaskowanej postaci.

– To nie potrwa długo, lordzie. Jesteśmy na ich tropie. Za kilka dni będziemy ich mieli.

– Dobrze…

5. 

Seriz nie był w domu od turnieju. Nie chciał na razie tu wracać i gdyby Tes zapytał go o zdanie, odmówiłby powrotu tutaj. Ale czy miał jakiś wybór?

Przez chwilę leżał w skanerze, nie próbując wstawać. Czuł się słabo, a z oczu poleciały mu łzy. 

Oszukano go.

Nie miałby nic przeciwko dokończeniu podróży z Willsonem. Sprawdzeniu, czy choć ta opowieść o latającym sektorze była prawdziwa… Ale widząc doktora… i znak Xany na jego szyi… Może jednak powinien podziękować Tesowi, że go stamtąd zabrał?

Jeszcze samo to, że doktor żył… przecież mógł się ukryć, wiedząc, że ktoś planuje zamach. Może to na jego życie czyhano. Tak, Seriz mógł to zrozumieć… Ale nie znak Xany…

Nie “po prostu” pierścień, jak miała… Melanie? Nie Xan Guldur, pozostający w posiadaniu Różana, który, o ile Seriz wiedział, z Xaną niewiele miał wspólnego. 

Prawdziwy znak, noszony jako symbol…?

Seriz usiadł, słysząc na dole jakieś kroki. Zgadywał, że wuj niedługo zorientuje się, że wrócił. Nie mógł teraz rozważać wszystkiego, co się stało. Otarł ręką oczy.

~ Powiedz Tes, to na pewno był znak Xany? Czy po prostu spanikowałeś?

~ Nie spanikowałem. Trudno pomylić ten znak, choć delikatnie inny. Na zawieszce było jeszcze coś, nie widziałem jednak tego całego. Jakieś słowo. Jeszcze próbuję zidentyfikować, co to mogło być.

Seriz westchnął. Powoli wygramolił się ze skanera i, po chwili namysłu odpiął go od zasilania.

~ Co robisz? ~ zdziwił się Tes.

~ Jeśli jeszcze nikt go nie namierzył, wyłączonego nie będą w stanie.

Tes zawahał się przez chwilę.

~ Fakt.

Tymczasem drzwi skrzypnęły.

Seriz podniósł głowę, spodziewając się ujrzeć wuja, lecz zamiast niego, stanęła tam kobieta.

– Mam..? – chłopak zaczął zdziwiony, lecz nawet nie zdążył dokończyć słowa, a tamta już ścisnęła go mocno.

– Oh Danielu, tak się za tobą stęskniłam – zaczęła, płaczliwym głosem.

Po chwili zastanowienia – Seriz wolałby zostać z Willsonem i symbolami Xany. Nie po to przecież wyprowadził się do wuja, żeby męczyć się z matką…

Ciąg dalszy nastąpi. 

Kiedyś.

autorstwa: Akuliszi

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments