Moje piksele zaczęły się składać w całość, w trakcie przemówienia komentatorki. Ogłosiła, iż ja Dorian FInrs będę walczył z nijakim Amaro Lineta. To była walka dodatkowa. Wziąłem w niej udział, by pokazać światu, że szybko mnie się nie pozbędą.
Gdy skończyło się moje przeniesienie z poczekalni, grawitacja zaczęła na mnie działać, przez co spadałem na dół. Szybko i dobrze wylądowałem na metalowej powierzchni.
– Nie no… Znowu ten sektor? Nie znudził wam się? – Powiedziałem na głos do widowni i prowadzącego, który mi odpowiedział śmiechem.
– Nie lubisz tego sektora? Wydaje się być…ciekawy. – powiedział przeciwnik, który był niedaleko mnie.
– Szybko przejdę do rzeczy by się stąd wyrwać – odparłem wrogowi, chwile przed zakończeniem odliczania do startu walki.
Lampy na suficie dawały mało światła, przez co kolory były niedokładne, ale ważne jest to iż widzimy cztery ściany, podłogę i sufit, oraz dwa wyjścia z tej pułapki.
Szybko się wzbiłem w powietrze, gdyż to był mój główny atut. Okrążając go strzelałem w niego pikselami. On jednak omijał moje pociski jeden za drugim, aż szybko rzucił nożem. Myśląc, że we mnie celuje zrobiłem unik, lecz on strzelił w sztylet blasterem, zmieniając jego kierunek lotu, przez co trafił mi w udo, przy czym odjął mi 20 punktów życia. Korzystając z tego, użyłem swojego spaczonego kroku by do niego dotrzeć. Kule w niego wleciały, co spowodowało unieruchomienie go. Okrążyłem wroga i walnąłem pikselem. Amaro, nie dał się tak łatwo, choć był uwięziony, dobył swój miecz świetlny i wymachiwał nim do tyłu próbując mnie zranić. Dlatego wzniosłem się na wysokość, by uniknąć jego ciosów. Wtedy użyłem wybuchu spaczenia, przez co zadałem mu kolejne obrażenia.
Coś słaby ten przeciwnik…
widziałem, jak się turlał po podłodze, dlatego miałem czas na oszacowanie jego zdrowia.
Kule zadały 25, atak w klatkę 20… i wybuch 25…razem nam daje 70 obrażeń… czyli już niewiele mi zostaje. Coś słaby ten przeciwnik…
Z zamyślenia wyrwał mnie strzał i ból w plecy, choć wróg był przed mną… znów ten sztylet!
Poirytowany ty małym utrapieniem, nie miałem ochoty dalej walczyć. Dobrze, że nie zmienialiśmy pokoi…za szybko myślę…
Właśnie dostrzegłem, że Amaro biegł do wyjścia, kiedy ja masowałem plecy.
– Szybko to skończę… nie chce mi się tutaj być…- powiedziałem to o sektorze, który zaczął zapadać w mrok.
Gdy przeszedłem przez wrota, zatrzasnęły się one. Byłem gotowy się bronić przed atakiem, lecz on nie nadszedł. Wtedy zauważyłem, iż ten pokój to labirynt, z sufitem. Westchnąłem i zacząłem iść korytarzami. Przy każdym skręcie lub rozwidleniu, strzelałem w ściany by wykorzystać spaczenie. Nie przestawałem latać, by moje krok nie niosły się echem po sali. Nadsłuchiwałem, gdzie on jest. Gdy byłem pewny, że jest ścianę obok, strzeliłem w zimny teren, który wydał z siebie cichy dźwięk. Spróbowałem przejść przez to lecz spaczenie jeszcze nie pozwoliło mi na to. Szkoda, że tego nie kontrolowałem. wściekły chciałem kopnąć w ścianę, lecz poleciałem do tyłu a nogi miałem w drugim korytarzu.
– Cholera…
Słyszałem przed sobą rechot, i wiedziałem, że to on. Przygotowaną laską zrobiłem szarżę z podłogi, wspomagając się skrzydłami. Blokując miecz świetlny który leciał mnie wykończyć, spaczyłem kod, wirtualizując sobie nieszczęsny sztylet, który trafił przeciwnika prosto w głowę. Jego ciało zaczęło się rozpadać w bladej niebieskiej aurze. Po ogłoszeniu zwycięzcy, którym byłem ja, prowadzący przeniósł mnie z powrotem do głównej sali w kopule `Arena`.