[RUNDA 4-1] Daniel Garcia vs Alex Becket

Pogrążony we własnych myślach Alex nie był świadom zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Słuchawki na uszach skutecznie odcięły go od wszelkich innych dźwięków, podczas gdy on siedząc przy biurku, sprawdzał coś w jednej ze swoich książek i co kilka sekund notował w rozłożonym na blacie zeszycie. Zapisywał, skreślał, wstawiał poprawki, by po chwili skreślić kilka ostatnich linijek tekstu i zacząć wszystko od nowa.

— Jak tam Sekmet przed jutrzejszą walką? — rzucił bez ostrzeżenia jego ubrany w dresy sobowtór, ściągają mu sprzęt z uszu.

— Cosa è…* — rzucił Alex, odwracając się do intruza, po czym kontynuował. — Quante volte ti ho detto, Colin, di non farlo?

— A może tak po ludzku — spytał nieco skołowany blondyn, wciąż trzymając w ręce zerwane słuchawki.

— Pytałem się, ile razy ci mówiłem, byś mi tak nie robił Colin — powiedział Alex, uświadamiając sobie, że cała jego wcześniejsza wypowiedź była powiedziana po włosku.

— W tym tygodniu chyba tylko cztery razy bracki.

— I chyba najwyraźniej to dla ciebie za mało. A teraz z łaski swojej oddaj mi moją własność — stwierdził, wyciągając rękę po swoją własność. — I przestań mnie nazywać Sekmet. Ile razy mam ci powtarzać, że to było żeńskie bóstwo?

— A kogo to obchodzi? Pasuje ci jak ulał — odparł, wciąż nie oddając bliźniakowi jego własności. — No, chyba że nie dasz rady na Arenach… Wtedy bardziej będzie ci pasować Nowy Odd.

— Jeszcze zobaczymy. Nie zmienia to jednak faktu, że ty mój mały braciszku, chyba się ciut zagalopowałeś, już mi to wysyłając — stwierdził, odwracając się w stronę monitora i paroma szybkimi kliknięciami odnalazł ostatnia wiadomość od brata. Po jej otwarciu ich oczom ukazał się obracający się powoli przerobiony trójwymiarowy model cyfrowego avatara Alexa. Ten w przeciwieństwie do oryginału utrzymany był w większości w barwach fioletu i różu, z masą ochraniaczy, a blond włosy ułożone były w sterczący do tyłu czub.

— No co? Do twarzy ci będzie. Ponoć tak wyglądał jeden wojowników walczących w oryginalnym Lyoko.

— Być może, ale nie zmienia to faktu, że w życiu tak nie przerobię tak swojego cyfrowego wcielenia. A jak zaraz nie oddasz mi moich słuchawek, to przegrany zakład będzie twoim najmniejszym zmartwieniem.

***

— Witaj Alex. Twoim przeciwnikiem będzie Daniel Garcia, walczyć będziecie w sektorze pustynnym, aż do finałowej dewirtualizacji. Powodzenia — rozległ się zewsząd  standardowy damski głos, tuż przed tym jak pojawił się w wirtualnym świecie.

Wylądowawszy na czworakach, blondyn rozejrzał się dookoła.

Znajdował się na pokaźnych rozmiarów płaskowyżu, którego w dużym stopniu pokrywały skalne słupy zwieńczone niedużymi blokami skalnymi, choć gdzieniegdzie trafiały się dwa lub trzy filary podtrzymujące jedna kamienną kładkę. Nigdzie jednak nie widział swojego rywala.

— Kici kici… Taś taś… — rzucił w eter, wciąż wypatrując Daniela. Nie przejmował się za mocno, że coś takie nie sprawi, iż przeciwnik magicznie pojawi się tuż obok niego. Zakład zakładem, lecz nawet Areny nie były zdolne zmienić faktu, że w tym momencie w ogóle nie odczuwał towarzyszącego mu jeszcze minutę temu zdenerwowania. Po prostu cyfrowy rzeczywistości tak na niego działa.

— Halo… panie demonie z dwoma mieczami…! — krzyknął, podnosząc się do pozycji wyprostowanej. Nie mógł przecież cały czas siedzieć bezczynnie. Trzeba było się ruszyć i samemu znaleźć przeciwnika, skoro ten nie zamierzał tego zrobić.

Podszedł do najbliższego z ostańców i zaczął się po nim wspinać, co w normalnych warunkach mogłoby sprawić mu sporo problemów, lecz jego pazury świetnie wbijały się w szczeliny pomiędzy kolejnymi warstwami skał.

Pokonawszy skalny występ i znalazłszy się na szczycie, ponownie się rozejrzał, lecz podobnie jak przedtem, nigdzie nie dostrzegł oponenta. Położywszy obie dłonie na biodrach, westchnął zdegustowany, choć w żaden sposób nie skomentował na głos obecnej sytuacji. Zamiast tego ruszył przed siebie, przeskakując na kolejne skalne grzyby, próbując wypatrzeć gdzieś wroga. Podejrzewał bowiem, że chowa się gdzieś pomiędzy skałami. W końcu, organizatorzy nie zwirtualizowaliby ich pod dwóch krańcach sektora, nie?

— To chyba nie pora na zabawę w chowanego, wiesz? — krzyknął po parunastu sekundach truchtu.

Tym razem jednak zamiast ciszy, usłyszał coś innego. Nie był jednak pewien, co to mogło być, brzmiało bowiem jak coś pomiędzy cichym kaszlnięciem, a głośnik westchnieniem.

Alexowi to jednak nie przeszkadzało. Szybko ruszył w stronę, z której dobiegł go dźwięk i zaraz znalazł na filarze, zza którego usłyszał ów dźwięk i bez zastanowienia zeskoczył na ziemię. Jednak zamiast upragnionego przeciwnika dostrzegł jedynie nieduży, mogący się spokojnie zmieścić w dłoni dysk.

Na szczęście dla kociego wojownik, szybko zrozumiał, co to oznacza. Rzucił się w bok, by uniknąć ataku, który najpewniej w tym momencie był wyprowadzany.

Niestety zrobił to o ułamek sekundy za późno i ostrze miecza przecięło jego obojczyk, odbierając dziesięć punktów. Łapiąc za nie istniejącą już ranę, obejrzał się za siebie i dostrzegł jak młodszy od niego mężczyzna, jak gdyby nigdy nic stoi sobie do góry nogami pod skalnym występem pustynnego ostańca.

— Łoo ty… jak Spiderman… — stwierdził z niemały wrażeniem w głosie, nie wyglądając jak ktoś, kto właśnie uniknął błyskawicznej dewirtualizacji. Alex jednak szybko wyrwał się z szoku i przyjął pozycję do walki, rozcapierzając uzbrojone w pazury palce dłoni. Może i przysłowiową pierwsza krew należała do Daniela, lecz nie oznaczało to, że już wygrał.

Ten zaś bez słowa zwinnie zeskoczył na ziemię i momentalnie wybił się, atakując zielonookiego płaskim cięciem w szyję. Ten jednak bez problemów uchylił się przed klingą, po czym lewą ręką złapał go za nadgarstek i szarpnął do siebie, wyprowadzając szybkie pchnięcie w bok przeciwnika, ułożona niczym ostrze włóczni prawą ręką. Pazury rozorały bok zamaskowanego, zabierając piętnaście punktów.

— Po jeden — rzucił blondyn, stając za próbującym odzyskać równowagę przeciwnikiem. Ten jednak nic nie odpowiedział, a jedynie odwrócił się, przywołując drugi miecz. Alex w odpowiedzi jedynie zachęcił go krótkim gestem, by zaatakował. W końcu zaczynało się coś dziać, a przecież o to chodziło.

Garcia zaatakował pierwszy, markując kolejne poziome cięcie, przez co Becket odruchowo zasłonił się wzmocniona rękawicą. Jego przeciwnik zdawał się na to liczyć, zaraz bowiem wyprowadził pchnięcie drugiego miecza prosto w pierś kota.

Pojawił się jednak pewien problem, bowiem zamiast wbić się w avatar przeciwnik, broń trafiła w pustkę. Alex bowiem ponownie odchylił się do tyłu i opierając się na wolnej ręce, kopnął przeciwnika w brodę, niemal powalając go na ziemię, choć nie włożył w atak dużo siły.

— I kolejne kilka punktów mniej dla ciebie… — rzucił z uśmiechem, lądując na czworakach. — Dalej nie masz nic do powiedzenia?

— Może… — odparł Daniel, a raczej jego znajdujący się na ramieniu głośnik, podczas gdy sam ocierał spod maski przedramieniem. Nie wyglądał jednak, jakby mocno się przejął kopnięciem, nawet jeśli pominąć fakt, że przez zasłonięcie twarzy ciężko było powiedzieć, w jakim jest nastroju.

— Czyli to była za niska cena? — zaciekawił się zielonooki, przekrzywiając głowę. — Zobaczmy więc jaka jest cena za pełne zdanie.

I nisko pochylony ruszył biegiem na przeciwnika z dwoma zestawami pazurów w rozłożonych na boki rękach. Ten jednak był gotów do obrony. Ostrzem lewej klingi zablokował nadciągające drapnięcie, samemu posyłając w brzuch blondwłosego kolano. Nie zabrało to może dużo punktów, ale odepchnęło go od zamaskowanego wojownika, dając miejsce na wyprowadzenie własnego ataku pod postacią szybkiego pchnięcia w głowę.

Alex jednak ponownie uchylił się przed ostrzem, lecz jednocześnie niemal, że własnoręcznie podał przeciwnikowi samego siebie na srebrnej tacy. Ten bowiem w tym właśnie momencie wyprowadził szerokie, poziome cięcie na wysokości piersi, które zapewne w innej sytuacji już zakończyło toczący się pojedynek. Jednak przeciwnik Daniela ponownie poszczycił się wielką gibkością, wyginając plecy do tyłu prawie tworząc nimi literę “C”. Uniknął dewirtualizacji, lecz nie pokaźnej utraty punktów życia. Zamaskowany jednak zamierzał szybko naprawić to niedociągnięcie, obracając w dłoni uwolniony miecz i dźgając nim w wystawioną pierś Alexa.

Siła uderzenia wbiła broń w podłoże, lecz na jej głowni nie było odzianego w czerń kota, który właśnie przejeżdżał na brzuchu między nogami przeciwnika, przy okazji podcinając go.

W czasie, gdy Daniel lądował plackiem na ziemi, Alex właśnie dojechał do stojącego dotąd za jego przeciwnikiem skalnego grzyb. Kosztowało go to kolejne pięć punktów, co ostatecznie sprawiało, że pozostawało mu ich pięćdziesiąt, lecz wyciągarka w rękawicy spełniła swoje zadanie.

— Sam do najcięższych nie należę, ale ty to naprawdę waga piórkowa, wiesz? — podsumował, w kuckach odczepiając sprzęt od skały, a gdy odwrócił się do przeciwnika, dostrzegł lecący w jego stronę granat.

Czy zadziałał refleks, czy też pseudo “zwierzęcy” instynkt, ale w chwili wybuchu odskoczył jak najdalej od obiektu, odbijając się od podłoża, niczym doprowadzony do zawału kot, na moment znikając w obłoku czarnego dymu. Ponownie wylądowawszy na nogach, rzucił się szczupakiem w bok, nie czekając, aż trafi go któryś z mieczy przeciwnika. Ten jednak się nie pojawił, a zamiast niego, znacznie bliżej niż powinien z obłoku wyskoczył Daniel, sięgając w stronę Alexa rozcapierzoną dłonią.

Ten jednak chwycił przedramię rogatego, tuż przed tym jak ten zdołał złapać go za twarz.

— Oj… bo po łapach… Nie wolno tak maltretować zwierząt… — skarcił przeciwnika i ponownie z łatwością powalił go na ziemię, zostawiając przy okazji wolną ręką na jego boku cztery, pokaźne szramy warte dwadzieścia punktów. Nie zamierzał jednak na tym poprzestać i rzucił się na zamaskowanego, próbując wbić komplet pazurów w jego odsłonięty kark.

Garcia jednak miał inne plany. Nie mając czasu na zmaterializowanie swojego miecza, którym mógłby zablokować stalowe ostrza wroga, zrobił jedyną możliwą rzecz. Zwinął się w kłębek i odpychając się rękami od podłoża, wystrzelił niczym sprężyna, trafiając obiema stopami w pierś drugiego ubranego na czarno wojownika i odrzucając go na kilka dobrych metrów. Na nieszczęście dla Alexa prosto w stronę krawędzi, przed którą nie zdołał wyhamować i po chwili metalowe noski jego butów z chrzęstem zsunęły się z niej.

— O nie, nie, nie… — zaczął Alex, usilnie próbując utrzymać się krawędzi platformy, która ciągle ustępowała, pod naporem jego pazurów.

— O tak — stwierdził młodszy wojownik, podchodząc do swojego oponenta z mieczem w każdej dłoni. Zająwszy dogodne miejsce, wziął szeroki zamach i ciął po nadgarstkach kota. A raczej spróbował, gdyż Alex zwyczajnie puścił się krawędzi. Nie zmieniało to jednak faktu, że ostatecznie za chwilę wyląduje w Cyfrowym Morzu, co automatycznie będzie oznaczać zwycięstwo Daniela.

Lecz kolejne sekundy mijały, a zwycięzca ciągle nie został ogłoszony, choć koci wojownik już dawno powinien skończyć w odmętach.

Zaciekawiony przeciągającym się werdyktem, Garcia podszedł bliżej skraju platformy i wyjrzał za jej krawędź.

W tym samym momencie znikąd pojawił się Alex, a z jego wyciągniętej ręki wystrzeliła cienka linka, której koniec trafił Daniela w pierś, a w ułamek sekundy później mocne szarpnięcie posłało go ku objęciom morskich głębin.

— Dłużej już nie mógł czekać… — westchnął blondyn, patrząc, jak jego oponent wraz z czarną rękawicą przymocowaną jego piersi krótkim kawałkiem liny ostatecznie wpada do Cyfrowego Morza, ciesząc się w duchu, że nie posłuchał brata w sprawie zrobienia z rękawiczek integralnej części swego wcielenia. W następnej chwili spodnia część skalnego podłoża, którego cały czas kurczowo się  trzymał, pozostałymi trzema zestawami pazurów nie wytrzymało nadmiernego obciążenia i z chrzęstem wykruszyło się, posyłając go w ślad za zamaskowanym wojownikiem. Nim jednak podzielił jego los, jego ciało zaczęło ulegać dewirtualizacji, sprowadzając z powrotem do skanera na Ziemi.

*Co do…

*Ile razy ci mówiłem Colin, byś tak nie robił?

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments