Notatki dotyczące Jeana zajmowały niemal mi niemal całe biurko. Przez ostatnie parę dni dogłębnie przestudiowałem swojego przeciwnika. Do tego stopnia, że teoretycznie pan Arsenał nie miał mnie czym zaskoczyć. Pomimo tego wciąż miałem jednak pewne obawy. Nawet grający w tle kawałek Sabatonu nie pozwalał mi się w pełni pozbyć stresu przed walką.
Chwyciłem kartkę z analizą stylu walki swojego przeciwnika i odszedłem od biurka. Przed walką z Nadią całość moich notatek zawierała się na jednej kartce. A bieżący przeciwnik zdołał zapełnić mi całe biurko.
-Kto w ogóle dopuścił ten chodzący ałsenał do zawodów? – zapytałem się sam siebie. – Czego to on nie ma…? Ale z drugiej strony…. Czego on to nie może stracić…?
***
W otchłani pojawiliśmy się w dość sporych rozmiarów komnacie, przedzielonej w poprzek szeroką przepaścią. Zapewne głęboką na kilkaset metrów, bo, z tego co czytałem o sektorze przed bitwą spadanie w takiej przepaści może trwać niemal minutę. Po obydwu stronach od komnaty odchodziło wiele tuneli więc ewentualna ucieczka nie powinna być problematyczna.
-Siema polaczku. – zaczął Jean -Gotowy na tęgie lanie?
-Gotowy by ci takie lanie zaaplikować- odpowiedziałem. Mój przeciwnik ewidentnie do zbyt kulturalnych nie należał.
Ten wówczas błyskawicznie dobył szabli i skrócił dzielący ich dystans hiperskokiem. Wydał przy tym dość dziwny okrzyk, który nieco wybił mnie z tonu. Od razu przystąpił do ataku zataczając młyńce szablą i prąc przy tym nieustannie naprzód. Zaskoczył mnie tym tak dość konkretnie. Spodziewałem się użycia w pierwszej kolejności granatów bądź włóczni. Ograniczyłem się więc do uchylania przed ciosami i systematycznego wycofywania.
-Co jest byczku? Psycha siadła? – wykrzyknął Jean nie przerywając przy tym natarcia – Walcz!
Nie odpowiedziałem. W obecnej sytuacji pozostało mi tylko cofać się dalej i wyczekiwać aż przeciwnik się odsłonił i zadać jeden precyzyjny cios. W końcu dotknąłem plecami ściany. Uskoczyłem w bok ledwo unikając kolejnego cięcia Jeana. Ten od razu zwrócił się ku mnie i zaatakował od góry. I przy okazji się odsłonił. Przywołałem błyskawicznie swoją naginatę i wyprowadziłem nią kontrę celując w jego pancerz. Zaskoczyło to Jeana, które ledwo co cofnął szablę i uderzył ostrze nagitaty. Idąc za ciosem zrobiłem krok do przodu i opuściłem naginatę na kirys przeciwnika. Ostrze przejechało po jego całości aż do pasa, gdzie trafione kieszonki uległy dewirtualizacji. Następnie zdewirtualizowałem naginatę i odskoczyłem do tyłu. Cel osiągnąłem. Z tych kilku kieszonek już sobie Jean nie skorzysta
Przywołałem w miejsce nagitaty Kusarigawę i zacząłem nią kręcić nad głową zataczać jej ostrzem szerokie kręgi. Przy odrobinie szczęścia mógłbym precyzyjnym uderzeniem trafić w nieosłonione elementy awatara Jeana bądź w kolejne kieszonki. Dodatkowo ta broń pozwalała mi elegancko utrzymywać dystans.
-Już nie taki skory do walki jak ci głanaty zniszczyłem? – zakpiłem.
-Po prostu zaskoczony – odparł mi Jean przystając na chwilę – Już myślałem, że się cała walka w twoim wykonaniu to będzie jedynie ucieczka przede mną. A tu cyk. Zaskoczyłeś mnie i pozbawiłeś granatów czosnkowych. Zresztą i tak są one najmniej warte. Wykonał wówczas krótki ruch do przodu markując przy tym cios szablą i sięgając ręką do pasa. Odskoczyłem więc do tyłu na co ten się uśmiechnął i powiedział. – Zbroja obsrana?
-Twoja na pewno. – odparłem wyprowadzając cios Kusarigawą. Jean co prawda zdołał zasłonić się szablą, ale niewiele mu to dało. Puściłem wówczas kusarigawę idealnie tuż przed tym jak weszła w kontakt z szablą Jeana. Nim ten zwrócił uwagę ponownie na mnie przywołałem katanę i skoczyłem na niego gotowy do ciosu.
I jak się okazało popełniłem błąd. Jean zdołał bowiem wyjąć z pasa minę i rzucić ją tuż przede mnie. Nie chcąc w nią wejść musiałem uskoczyć w bok. Wówczas Jean ciał płasko we mnie i niemal mnie trafił, gdyż ledwo co zdołałem się uchylić. W odpowiedzi zamarkowałem cios na jego szablę co ten połknął. Zatrzymałem ostrze zanim doszło do zwarcia z szablą Jeana i wolną ręką złapałem go za nadgarstek. Widać było wyrazie twarzy, że nie spodziewał się tego. Zanim zdołał zareagować to przyciągnąłem go do siebie. Ten nieco przez to stracił równowagę, a jak kopniakiem zniszczyłem kolejne kieszonki. Kieszonki z granatem negacji. Granatem, który czynił moją najmocniejszą umiejętność bezużyteczną.
-Pszegłałeś! – wykrzyknąłem podjarany. – Bastion!
Jeanowi wystarczył mój okrzyk, żeby podjąć decyzję o oddaleniu się ode mnie hiperskokiem. Coś tam pogrzebał przy pasie, ale teraz nie miało to już znaczenia. Nie miał negacji. Teraz byłem prawdziwie immortale. Rzuciłem kataną w niego przed czym ten oczywiście się uchylił i katana wbiła się w ziemię jakiś metr za nim. Od razu się teleportowałem do swojej broni i wziąwszy ją do ręki zaatakowałem od tyłu. Niestety kremówkarz zdołał się nieco uchylić przez co zamiast w głowę to oberwał w bark jednak sama siła ciosu powaliła go na ziemię. Nawet nie próbował sięgać do już w połowie zniszczonych kieszonek tylko uciekał od kolejnych ciosów. W pewnym momencie starał się przejść do ich blokowania by mi wykraść prędkość, ale chwyciłem jego ostrze gołą ręką i wyrwałem mu je. Od razu cisnąłem je w przepaść by sobie już z niego nie skorzystał. Przy okazji zadając kolejny cios w pancerz. Zostało mu w tym momencie co najwyżej z czterdzieści punktów życia.
Spróbował użyć kolejny raz hiperskoku by przeskoczyć na drugą stronę przepaści, ale w porę zdołałem rzucić w niego swoją kataną tak, że przebiłem w locie jego przedramię. Od razu pojawiłem się nad i posłałem na ziemię silnym uderzeniem tak, że upadł koło przepaści a ja tuż koło niego. Wówczas przywołałem swoją kamę i rzuciłem się na niego by zadać ostateczny cios. Niestety Jean zdołał się osłonić karwaszem. Następnie zbliżył się do mnie i chwycił za płytki kombinezonu. Było to głupie z jego stronu. Od razu zawróciłem rękę by wbić mu kamę w plecy.
Jak się okazało to jednak ja dałem się wyrolować. Grenadier aktywował swój hiperkskok, a że nie był on na tyle silny by wznieść w powietrze dwie osoby to jedynie odepchnął nas na trochę ponad metr od miejsca, którym staliśmy. Niby nic. Tylko szkoda, że akurat ten metr dzielił nas od przepaści. A teraz w tą przepaść obaj wpadliśmy. Na dodatek podczas upadku zdołał on rzucić we mnie jedną ze swoich min, która się przylepiła mi do torsu. No cóż… na szczęście jestem nietykalny.
-To co robimy zakłady co się skończy wcześniej? Twój bastion czy przestrzeń pod nami? – wykrzyknął Jean podczas spadania.
-Pszestrzeń pod tobą! – syknąłem i rzuciłem kamą w ścianę przepaści a ta elegancko w niej utkwiła. Teleportowałem się do niej wówczas i zawisłem na ścianie przepaści. A przeciwnik poleciał w dół z niosącym się echem okrzykiem „Na następnych zawodach cię pokonam!”.
Na moje nieszczęście po paru sekundach odpaliła się przyczepiona do mojego torsu mina i kawałek ściany, na którym wisiałem przestał istnieć. A ja przez to poleciałem w dół. Jeana już nawet nie widziałem w oddali. Zresztą nie robiło to różnicy. Pierwszy sięgnie podłoża to pierwszy się zdewirtualizuje. Wygram tak czy inaczej.
Po kilkunastu sekundach spadania upadłem z hukiem na brzegu niewielkiego jeziora. Miałem spore szczęście, że bastion skończył się akurat sekundę po upadku.
Pomieszczenie, w którym się teraz znajdowałem było znacznie większe od komnaty, z której spadłem. Składało się w całości z matowo czarnych skał pokrytych czasami jakiś świecącymi napisami pokroju „AGKŚ” czy „JP”. Jedynym źródłem światła było dość płytkie dno jeziora, które biło bladym różowatym blaskiem. Niestety sięgało ono co najwyżej kilka metrów od brzegu a dalej nie było nic widać. W sumie to całkiem klimatyczna nawet miejscówka jak na ten sektor.
Taka rozkmina nad otoczeniem trwałą jednak tylko chwilkę. Powinni już ogłosić koniec walki. A nie zrobili tego. Instynktownie przywołałem naginatę i przyjąłem pozycję obronną. Przez kilka sekund nic się nie działo. Dosłownie nic. Po chwili jednak dostrzegłem w oddali nieznaczny ruch i ku mnie poszybowała włócznia Jeana. Odskoczyłem odruchowo do tyłu a włócznia utkwiła w miejscu, gdzie stałem jeszcze przed chwilą. Jak się okazało zrobiłem dokładnie to co chciał mój przeciwnik. Wówczas pod stopami wybuchła mi mina odrzucając mnie ku tafli jeziora. Na szczęście woda w bajorku nie była taka jak ta z cyfrowego morza i dało się w niej normalnie pływać. Niestety ledwo co się z niej wynurzyłem to już leciał ku mnie granat przeciwnika. Zanurkowałem w płytkiej do pasa wodzie przez co ta nieco zamortyzowała eksplozję chociaż i tak straciłem kilkanaście punktów życia. Normalnie bym zdołał w pełni uniknąć obrażeń, ale byłem o te parę procent spowolniony przez przeciwnika.
Wynurzyłem się z wody akurat by zobaczyć szarżującego na mnie przeciwnika. Ten z rozpędem skoczył na mnie z brzegu i z miejsca zaatakować na raz szablą i sztyletem. Osłoniłem się przed pierwszym ciosem i odepchnąłem go drzewcem naginaty. Ten wówczas rzucił we mnie sztyletem, którego przez małą odległość nie zdołałem uniknąć i oberwałem w oko tak, że wszedł mi on aż po rękojeść. Na szczęście zostało mi jeszcze kilka punktów. Jean jednak nie dał mi szansy się długo nimi cieszyć. Uderzył płazem miecza w taflę jeziora co w połączeniu z sztyletem w oku wybiło mnie z równowagi dzięki czemu grenadier obszedł moją gardę i sieknął mnie w tors pozbawiając mnie ostatnich punktów życia.
Opadłem na kolana i zacząłem się powoli dewirtualizować. Dosłownie zatkało mnie w momencie jak uświadomiłem sobie, że to już koniec.
– Jak… Jak przeżyłeś upadek? – wydukałem nie mogąc się pogodzić z porażką.
-Mina kryształowa -Odparł Jean nonszalancko- Umieściłem ją na sobie i zdetonowałem uderzeniem przez co pokrył mnie w całości kryształ. A poza tym, że kryształ unieruchamia to powinieneś wiedzieć z mojej karty postaci, że osoba pokryta kryształem jest niewrażliwa na pierwsze zadane obrażenia, bo te przyjmuje na siebie kryształ a następnie się rozpada. Tak więc całe obrażenia od upadku poszły na niego a ja miałem parę sekund na to by się ogarnąć na twoje przybycie… Bądź na próbę powrotu na górę by sobie zacząć po kolei zrzucać miny i granat do otchłani licząc, że któryś ciebie trafi. Tak czy inaczej wygrałem.
Skończywszy zdanie przystawił mi szablę do szyi, uśmiechnął się i teatralnym gestem rozpruł mi ją co znacznie przyspieszyło dewirtualizację.