— Pozycja pierwsza — powtórzyło po raz kolejny tego wieczoru, a utwór https://www.youtube.com/watch?v=QZm4zseMok0 posłusznie załadował się ponownie. I choć był maltretowany już kolejną godzinę, to wciąż spełniał swoją powinność. Wywoływał u słuchacza uczucie spokojnego spełnienia. Nie przeszkadzało to jednak Jerzemu chodzić po pokoju, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Nie po tym, jak dowiedział się, że udało mu się przejść eliminacje.
W końcu podszedł do biurka i sięgnął po jedną z kartek pokrytych odręcznymi notatkami. Ta konkretna była zatytułowana „Nadia”. Zawierała wszystkie uwagi, jakie udało mu się wychwycić z oglądania jej walki eliminacyjnej. Miał uwagi na temat wszystkich pozostałych uczestników, lecz w tym momencie ona była najważniejsza.
— Mobilna konsełwa… — przeczytał na głos pierwszy punkt, spoglądając w przestrzeń. Po chwili znów ruszył w przerwaną wędrówkę po pokoju, czytając kolejne punkty, próbując ją ogarnąć. Spędził w ten sposób kolejne kilka godzin, co rusz dopisując lub skreślając najróżniejsze przemyślenia.
***
— Stałe-nowe śmieci — podsumował, gdy po ciągnących się niemiłosiernie stu osiemdziesięciu sekundach oczekiwania w poczekalni wreszcie wylądowały na powierzchni Areny. Podłoga wciąż jeszcze zdawał się kręcić, a ściany wirowały we wszystkie strony jak oszalałe.
Przed sobą miał swoją przeciwniczkę, która już zdążyła złapać za swoją włócznię i wycelować w niego.
— Kolejny przeciwnik, który będzie kombinował jak koń pod górę — stwierdziła dziewczyna, wciąż nie ruszając się o krok.
— Ten typ tak ma — odparł Jerzy, samemu również sięgając po broń. Tym razem na pierwszy ogień poszły rękojeści z przedramion, po chwili stając się podwójną naginatą.
Wciąż jednak żadne z nich nie ruszyło się z miejsca, tak jakby oboje przestrzegali jakiejś niepiśmiennej zasady, że walka nie może się rozpocząć, póki Arena się obraca.
— Nowa zabawka?
— Mam tak powiedzieć, co nie Suzumebachi? — stwierdził, robiąc kilka prostych pchnięć bronią.
W tym momencie ściana Areny się otworzyła. Wyjście znajdowało się na lewo od nich.
Nie było jednak czasu na rozważanie, czy z niego skorzystać. W tym samym momencie w jego stronę pomknął pocisk energii, którego ledwie zdołał uniknąć, niemal nie pakując się w kolejny.
Tak jak zakładał, jego przeciwniczka zamierzała trzymać dystans. W końcu właśnie z czymś takim było mu się mierzyć. On by tak właśnie zrobił na jej miejscu. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie zamierzał robić za ruchomy cel na strzelnicy.
Uchylając się po raz kolejny, poprawiając chwyt na drzewcu, ruszył biegiem na Nadię gotowy do wysokiego pchnięcia. Ta w odpowiedzi przestała strzelać i przyjęła postawę obronną, choć włócznię wciąż trzymała gotową do ataku. Tak jakby brakowało jej pewności, że pancerz ją obroni przed nadchodzącym atakiem.
Atakiem, który nie nadszedł, bo okazało się, że nie zamierzała biernie czekać.
Nim dystans między nimi zmniejszył się na tyle, by walka na włócznie miał jakiś sens, ponownie wystrzeliła z włóczni, celując w nogi. W dodatku pocisk wydawał się jakiś inny.
Nie mając za dużego wyboru, Polak wyskoczył, unikając kuli energii, która zapewne nie tylko ścięłaby go z nóg, ale i pozbawiła masy punktów życia. Teraz nie pozostawało mu nic innego.
Nim Nadia zdążyła wystrzelić ponownie, wbił yari w podłoże tuż przed nią i korzystając z broni jak z tyczki, wybił się ponad nią. Lądując z przewrotem jakieś dwa metry za nią, płynnie sięgnął po rączkę spod lewej ręki i zmieniając ją w katanę, cisnął nią w plecy przeciwniczki.
Tylko że opancerzona dama, zamiast dać się trafić, zmieniła się w kłąb dymu i odskoczyła kawałek dalej.
— Nie mów, sze konsełwa boi się otwałcia? Przecież nie mam nic w rękawie — rzuciła do Nadii, unosząc ręce, chcąc pokazać, że jest nieuzbrojony. Jednak w tej samej chwili musiał unikać szarży zwieńczonej dwoma szerokimi cięciami dwóch broni. I choć lata zbijaka robiły swoje przy unikaniu większości pocisków i innych takich, to tym razem oberwał. Dziesięć punktów odeszło w niepamięć po płytkim cięciu miecza w ramię.
— Nie… Alergii na kombinatorów — odparła, atakując ponownie. Jednak tym razem jej miecz przeciął pustkę, gdy przeciwnik zniknął na jej oczach po mruknięciu czegoś pod nosem.
— Dobsze, sze ja nie mam alełgii na nołmę — odparł zza jej pleców, wyciągając broń z podłogi. – Wysypka pewnie by mnie zamęczyła. A jusz złaszcza po powtółce z tysiąc cztełysta dziesiątego.
Po czym bez słowa obrócił się na pięcie i wbiegł do labiryntu. Niestety i tym razem nie obyło się bez strat w pasku życia, gdy trzy pioruny uderzyły go w plecy i nogę, omal nie powalając na ziemię.
— Więcej tych technik babka nie miała — spytał sam siebie, gdy doszło do niego, że stracił kolejne dwadzieścia pięć punktów. Jednak sądząc po huku i trzaskach za plecami wychodziło, że mogło być znacznie, znacznie gorzej.
I choć wiedział, że w ten sposób odsłaniał plecy, to jednak wolał to od pozostania na Arenie. Labirynt dawał mu większe możliwości niż otwarty teren. Niestandardowe ustawienia sal naprawdę potrafiły zmieniać przebieg walk. O ile zawczasu potrafiło się go odpowiednio wykorzystać.
I o ile sektor nie robił wszystkim na złość. A to chyba był właśnie taki dzień, gdyż tym razem pierwsza sala, na jaką trafił, nie licząc półmetrowej progu, nie miała podłogi, a jedynie wąską na dziesięć centymetrów belkę prowadzącą na drugą stronę.
— No to chyba jakieś żarty? – rzucił, rozglądając się jeszcze po sali. Jednak poza kładką nic więcej nie było. I już nawet chciał coś powiedzieć o tym, co myśli, o stawianiu go w takiej sytuacji, gdy w głowie zaświtała mu pewna ryzykowna koncepcja — Choć w sumie…
Na więcej nie miał czasu, bo z korytarza zaczął dobiegać odgłos opancerzonych kroków. I to takich, które zbliżały się stanowczo za szybko jak na jego gust.
Przerzucając yari do lewej ręki, sięgnął po kolejną rękojeść znad ramienia. Mówiąc szybko „kamakiri”, wbił kamę rączką do góry w ścianę kawałek od wejścia, po czym używając włóczni jak tyczki, ruszył po kładce, licząc, że plan zadziała.
— A więc walka jest już przesądzona — usłyszał, pokonawszy ledwie kilka pierwszych metrów.
— Powodzenia — rzucił przez ramię, jednocześnie dostrzegając, jak w jego stronę mknie pocisk czarnej energii, który pomimo położenia udało się odbić ostrzem broni, obracając się w miejscu.
— To… było… coś nowego… — podsumował, próbując nie stracić resztek równowagi, jaka mu została po ostatnim manewrze. Oczywiście Nadia była wyjątkowo pomocny w wytracaniu tego cennego dla Jerzego zasobu, wystrzeliwując kolejne pociski w jego stronę. I choć podobnie jak w czasie walki eliminacyjnej udawało mu się jakoś unikać lub odbijać nadlatujące porcje energii. Tylko że wtedy miał normalną kładkę, która w porównaniu do jego obecnej sytuacji była czystym luksusem.
— Nie możesz się po prostu poddać?
— Chcia… chciała… byś… — odpowiedział, unikając kolejnego pocisku i gubiąc przy okazji włócznię, która zaczęła spadać tak, gdzie kończą wszystkie upuszczone w komnatach bez podłogi.
— Dla twojej informacji pozbyłam się twojej katany z Areny. Nie masz do czego wrócić — powiedziała mu, opierając włócznię na ramieniu i czekając na jego reakcję.
— Cósz… To chyba nieco zmienia postać szeczy –
— Czyli się żegnamy?
— Eee… Nie — stwierdził, po czym zniknął
— Czekaj, jak?
— Nołmalnie — usłyszał obok siebie, po czym coś z dużą siłą uderzyło ją w bok, spychając jednocześnie z półki.
— A czy tełaz byłem godnym pszeciwnikiem? — spytał, lądując na jej miejscu i patrząc, jak spada w przepaść, gubiąc broń. I choć te kilka punktów, jakie jej zabrał tym kopnięciem, to upadek z takiej wysokości musiał zapewnić dewirtualizację.
Niestety jego oczekiwania spełzły na niczym, gdy Nadia znów zmieniła się w obłok dymu i przelatując mu pod nogami, wleciała z powrotem do korytarza, którym przyszli.
— Na razie? Tak — odparła, wyciągając oba miecze i przyjmując postawę do walki.
— Czyli nie dajesz mi wybołu — westchnął, wchodząc do korytarza, wyciągając po kamę ze ściany i przywołując katanę z przedostatniej rękojeści.
Nim jednak którekolwiek z nich zdążyło powiedzieć coś więcej, ściany wokół nich zadrżały i zaczęły sunąć na nich. Oznaczało to, że w czasie ich walki, sektor zakończył cykl i zaczynał kolejny.
— Pszemodelowanie — niemal krzyknął, rzucając się z powrotem do sali, a blondynka za nim znów zmieniła się w dym i wleciała tuż za nim, ledwie unikając zgniecenie przez zamykające się przejście.
Tymczasem pomieszczenie wciąż ulegało przemodelowaniu, zmniejszając swoje wymiary. Na szczęście dla obojga, podłoga również zaczęła się wznosić z niezbadanych czeluści sektora.
Gdy w końcu wszystko się uspokoiło, pomieszczenie przypominało sześcian o boku liczącym zaledwie kilka metrów.
Nie było jednak czasu na podziwianie otoczenia, gdyż Nadia skoczyła na niego, atakując mieczem.
— Zaczynasz mnie denełwować — rzucił, blokując cięcie kataną i odskakując z westchnieniem. — A wolałem tego uniknąć. Bastion…
W tym samym momencie cały strój Jerzego błysnął ciemniejszą barwą, momentalnie wracając do normalnego stanu, a on ruszył w stronę dziewczyny.
Tak jak zakładał, ta ponownie zaatakowała, tnąc dwoma ostrzami, przed którymi nawet dinie próbował się obronić. Jednak w chwili, w której ostrza dotknęły jego ciała, nic się nie stało. Niemal się uśmiechnął, dostrzegając wyraz jej twarzy, gdy najpewniej system nie powiadomił o ubytku punktów życie z jego strony. Nie było jednak na to czasu. W końcu to właśnie on był jego najgorszym wrogiem.
Zaatakował, z impetem tnąc kataną, na co jego przeciwniczka odskoczyła o kilka kroków. I choć udało jej się uniknąć przecięcia na pół, to nie uniknęła zadrapania pancerze i odjęcia jakiś dwudziestu punktów, jak i uderzenia plecami w znajdującą się zbyt blisko ścianę. Oczywiście była to idealna okazja, do ataku, z czego nie omieszkał skorzystać jej oponent, uderzając zza głowy kamę.
Jednak, zamiast trafić w nie opancerzoną głowę dziewczyny, trafił w pustkę, gdy ta po raz kolejny zmieniła się w cień i przeleciała za niego.
Jakie musiało być jej zdziwienie, gdy jej ostrze po raz kolejny nie wyrządziło Jerzemu żadnych szkód, gdy uderzyła go w plecy, a jej własny brzuch został przebity na wylot ostrzem naginaty, która wbijając się w ścianę, nabrała jeszcze większego impetu.
— Byłaś godnym pszeciwnikiem — rzucił, patrząc, jak avater Nadii rozpada się w cyfrowy proch. Po czym już znacznie weselszym głosem dodał. — Powodzenia następnym łazem.