[Walka 5-2] Daniel Garcia vs Jerzy Tasiemski

— Coraz dziwniejsi przeciwnicy… — mruknął Jerzy do siebie, opierając się o swoje robocze kowadło i przeglądając informacje o swoim kolejnym przeciwniku, wyświetlane nad metalową powierzchnią.

— Oryginał, czy modyfikacja…? — zastanawiał się, nad przyczyną takiego wyglądu. Niestety to, co było dostępne, do obiegu publiczne nie powalało ilością. Polak miał wręcz wrażenie, że o sektorze, w którym mieli się zmierzyć, było więcej wiadomo.

A ten zdawał się należeć do jednego z tych, które mogą równie dobrze być po twojej stronie, jak i po stronie przeciwnika, jak to ma miejsce w Kartaginie.

— Będzie ciekawie — stwierdził jeszcze, po czym wzdychając, wyłączył ekran z danymi Aren. Zaraz na jego miejscu pojawił się drugi, przedstawiający spis projektów, którymi miał zamiar się zająć przed eliminacjami do kolejnych Aren.

***

Ciemność otaczała go ze wszystkich stron, lecz on czekał cierpliwie. W końcu i tak dojdzie do walki, bez względu na to, co by zrobił.

— Witaj Jerzy, twoim przeciwnikiem jest Daniel Garcia. Będziecie walczyć w Dżungli, powodzenia — usłyszał niespodziewanie, a mrok został zastąpiony rozbłyskiem światła.

W następnej sekundzie blondyn lądował już na zielonej platformie tak jak i jego przeciwnik kilka metrów dalej.

Choć w jego przypadku, ciężko było stwierdzić, czy wylądował, czy jedynie upadł. Forma obłoku gęstego dymu uniemożliwiała stwierdzenie takich rzeczy.

Gdy obaj już się wyprostowali, ruszyli w swoją stronę, przygotowując swoje miecze.

Zatrzymując się kilka kroków od siebie, praktycznie na środku owalnej platformy, która miała być “liśćmi” trzech sąsiadujących ze sobą drzew. Pomijając kształt, takich powierzchni było w okolicy pełno.

Teraz jednak istotniejszy dla Jerzego był jednak jego przeciwnik, który nie wyglądał szczególnie wyraźnie. Ot, kłąb dymu z dwoma uzbrojonymi rękami i dwa nieduże głośniki unoszące się w okolicy ramion. A przynajmniej w miejscu, gdzie teoretycznie powinny być ramiona.

— Powodzenie — rzucił ubrany na czarno w stronę chmurnego wroga, kiwając lekko głową.

— Wzajemnie — padło z jednego z głośników, przy czym głos brzmiał, jakby wydobył się ze stuletniego głośnika.

— Dziadkowe ładio — mruknął Jerzy, mocniej zaciskając palce na rękojeściach mieczy, po czym momentalnie wyskoczył w stronę Daniela, prawą ręką wyprowadzając pchnięcie.

Ostrze katany jednak nie dosięgło celu, a zderzyło się z wrogą klingą. Tak samo, jak uderzający po skosie chepesz.

Mocowali się tak przez chwilę, zgrzytając ostrzami o siebie, aż ich bronie oparły się o siebie gardami.

Wtem bezcielesne oponent odepchnął blondyna i sam zaatakował poziomym cięciem, wymierzonym w szyję. Jerzy jednak uchylił się przed ostrzem, tnąc jednocześnie od dołu, celując między głośniki.

Szabla jednak trafiła na pustkę, gdy Daniel rozwiał się w ledwie widoczny strzęp dymu. Zaraz jednak wrócił do swojego poprzedniego stanu, lecz będąc już za plecami swojego oponenta, co natychmiast wykorzystała, obracając się w miejscu wyprowadzić uderzenie, mające przeorać plecy polaka od lewego barku, po prawe biodro.

Jerzy jednak ponownie się uchylił, lecz spóźniając się z tym o ułamek sekundy. Nie zmieniało to jednak faktu, że cios, który miał mu zabrać przynajmniej trzydzieści punktów, skutkował utratą ledwie dziesięciu.

— W plecy? — rzucił wojownik przez ramię, jednocześnie samemu wyprowadzając podobne cięcie, do tego Daniela, lecz idące od dołu i mające przejść przez pierś przeciwnika. — Nie ładnie…

Ten jednak bez trudu uchylił się przed cięciem, nie odzywając się ani słowem.

Wycofując się coraz bliżej skraju platformy, wojowniczy obłok zdawał się zastawiać pułapkę na blondyna. Ten jednak nie miał w planach w nią wpadać. Jednak stanie w miejscu też nie zapewni mu wygranej. Można było się nawet pokusić o stwierdzenie, że znalazł się w patowe sytuacji sytuacja.

Jerzy jednak nie zamierzał tańczyć, jak mu przeciwnik zagra. A przynajmniej nie tak jak ten chciał.

Zmieniając chepesz w lewej ręce na tonfę, chwycił ją w pozycji obronnej, tak by zasłaniała całe przedramię, po czym ruszył na obłok dymu, osłaniając się nową bronią.

I tak jak przypuszczał, Daniel tylko na to czekał, gdyż gdy tylko miał wyprowadzić cięcie kataną, ten znów się rozpłynął w powietrzu, by ponownie zaatakować Jerzego od tyłu.

Nie przypuszczał chyba jednak, że blond włosy był przygotowany na taki scenariusz, ponieważ przyjął cięcie — tym razem wyprowadzone od dołu — na pałkę.

Jednak siła ciosu połączona z faktem niestabilnej postawy, wystarczyłyby zrzucić go ze skraju liściastego podestu, wprost na jedną z niżej usytuowanych. Co najpewniej w najlepszym wypadku kosztowałoby go utratą kolejnych punktów życia.

Tasiemski miał jednak inne plany względem dalszych wydarzeń. Będąc już poniżej listowia, zamachnął się kataną, która w tym samym momencie zmieniła się w młot meteorytowy. Posłany przed siebie łańcuch owinął się wokół jednej z podtrzymujących platformę gałęzi, zmieniając jedną z trudniejszych do opanowania broni w linę bezpieczeństwa.

Trzymając się kurczowo, huśtających się wszystkie strony ogniw, Jerzy szukał miejsca odpowiedniego do wylądowania. W końcu ile mógł tak wisieć poza zasięgiem wroga? Raczej niezbyt długo, zwłaszcza że niebo pomiędzy drzewami powoli zaczynało nabierać ciemniejszych barw.

— Widzę cię — usłyszał za sobą zniekształcony głos przeciwnika, lecz gdy obejrzał się za siebie, nigdzie go nie dostrzegł.

Sytuacja powtórzyła się kilkanaście sekund później. Nie pomógł nawet fakt, że łańcuch zdążył się już uspokoić i o wiele łatwiej było mu spojrzeć w odpowiednią stron.

Wtem coś trafiła go w plecy, nieomal zrzucając na dotychczasowej pozycji, lecz o dziwo nie otrzymał przy tym żadnych obrażeń.

Nie miała jednak czasu na rozmyślanie nad tym zjawiskiem, bo oberwał ponownie, wskutek czego obie bronie wyślizgnęły mu się z rąk. Spadając, zdołał się jednak złapać krawędzi, jednej ze ścieżek powstałych z korzeni drzew, choć jego tonfa nie miała tyle szczęścia, znikając gdzieś w cyfrowych odmętach, czemu towarzyszył mały gejzer energii. O ile szczęściem można było nazwać lądowanie brzuchem na konarze.

Choć mając do wyboru to lub kąpiel w Cyfrowym Morzu, chyba mogło się załapać pod to stwierdzenie. Nawet jeśli nie należało ani do najprzyjemniejszych, ani nie obyło się bez obrażeń wynoszących piętnaście punktów.

— Bomba — rzucił w przestrzeń, wspinając kładkę i odczepiając od szarfy dwie kolejne rękojeści.

Akurat w tej chwili, w której dostrzegł swojego przeciwnika pędzącego na niego, pod postacią smugi dymu.

Blondyn dosłownie w ostatniej chwili zdążył użyć Podmiany, ponownie przywołując oba swoje miecze, by zablokować uderzenie materializującego się przeciwnika.

 Wtem coś trafiła go w plecy, nieomal zrzucając na dotychczasowej pozycji. Lecz o dziwo nie otrzymał przy tym żadnych obrażeń.

Nie miała jednak czasu na rozmyślanie nad tym zjawiskiem, bo oberwał ponownie w skutek czego obie bronie wyślizgnęły mu się z rąk. Spadając zdołała się jednak złapać krawędzi jednej ze ścieżek powstałych z korzeni drzew, choć jego tonfa nie miała tyle znikając gdzieś w cyfrowych odmętach, czemu towarzyszył mały gejzer energii. O ile szczęściem można było nazwać lądowanie brzuchem na konarze.

— Nie dam się — stwierdził do oponenta, po czym sam odepchnął go w stronę, z której przybył.

Ten jednak szybko zebrał się do ładu i natarł ponownie, na atakującego go Jerzego. Jednak nim jego cięcie dosięga blondyna, znów zmienia się w smugę dymu, przelatując przez przeciwnika. Zebrawszy się znów za przeciwnikiem, tnie go mieczem w poprzek karku, Lecz w chwili, w której jego ostrze dotyka szyi Jerzego, ten znika, a on czuję jak od tyłu coś tnie go od góry do dołu wzdłuż “kręgosłupa zabierając czterdzieści punktów.

— Prowadzę — usłyszał jeszcze za sobą, blokując jednym z ostrzy kolejny atak Jerzego.

— Na razie — padła zniekształcona odpowiedz z obu głośników, podczas gdy lewa ręka wyprowadzała kolejne cięcie w poprzek piesi przeciwnika. Polak jednak w porę uskoczył przed atakiem, robiąc salto do tyłu.

Nim jednak zdążył ponownie stanąć pewnie na nogach, musiał przyjąć podwójne cięcie wyprowadzone od lewej do prawej. I choć pomimo niesprzyjającej pozycji zdążył przyjąć atak na chepesz.

Jednak ponownie brak pewnej postawy znów zawyrokował o utracie równowagi przez polaka, lecz tym razem, pod spodem nie było widać nic co mogłoby uratować go przed niechybną dewirtualizacją.

Gdy tylko Jerzy zniknął z pola widzenie, Danielowi pozostawało tylko czekać, na strumień energii oznajmiający, iż jego przeciwnik przegrał. Jednak kolejne sekundy mijały, a nic takiego nie następowało.

W końcu obłok dymu zbliżył się do miejsca, w którym zniknął jego oponent, by sprawdzić, czy znów nie uratował się w jakiś sposób, lecz poza taflą cyfrowych odmętów kilkadziesiąt metrów niżej, nie dostrzegł niczego.

Wtem coś z dużą siłą spadło na niego, a on w tym samym momencie poczuł jak coś wbija mu się w okolice “karku”.

— Idź czadzić komuś innemu — padło jeszcze ze strony blondyn, który opierając się, o wbitą w korzeń katanę podniósł się z rozpadających się resztek przeciwnika.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments