— Walkiria. Witaj w Zbrojowni. Powodzenia w walce — powiedział kobiecy głos, gdy pomarańczowo włosa pojawiła się na specjalnym podium.
— Tak, tak… Też cię kocham… — stwierdziła bez specjalnego zainteresowania, schodząc z podwyższenia i ruszając przed siebie.
Przeważnie nie zapuszczała się na arenę przydzieloną Jerzemu tak jak on na należącą do niej. I większość “Czempionów” z Zony. Jednak to, co ostatnio zobaczyła, nie spodobało jej się.
— Scyzoryk? — krzyknęła w przestrzeń, mijając kolejne rzędy podtrzymujących sklepienie kolumn obwieszonych różnego rodzaju bronią białą. Od zwykłych mieczy, aż po takie, co do których ciężko było powiedzieć, czy faktycznie były to prawdziwy sprzęt, czy raczej twory jakiegoś oszalałego umysły.
Nikt jednak jej nie odpowiedział. Zamiast tego dostrzegła uchylone wrota, zza których dobiegało trzaskanie ognia.
Niepewna tego, co tam zobaczy, podeszła bliżej i zajrzała do środka.
Jej oczom ukazało się pomieszczenie wyglądające jak żywcem wyjęta ze średniowiecza kuźnia.
Wielki piec z huczącym ogniem, miech, haki obwieszone przeróżnego rozmiaru młotami, cęgami, czy dłutami. Honorowe zaś miejsce na środku sali zajmowało kowadło, które swoimi gabarytami mogłoby spokojnie robić za biurko.
To właśnie przed nim, ze spuszczoną głową, stał poszukiwany przez nią chłopak jak zawsze ubrany w swój bojowy uniform.
Coś jednak psuło całą kompozycję sali. A mianowicie unoszący się w powietrzu nad kowadłem obraz uśmiechniętego, starszego mężczyzny z pokaźną łysiną, siedzącego za biurkiem w otoczeniu całych stert książek.
Jednak to, co jej się rzuciło w oczy były dwa ciągi cyfr na samym szczycie projekcji. Data urodzenia przed niemal dziewięćdziesięciu lat oraz data śmierci, która przypadała na miesiąc przed poprzednią walką blondyna.
— Nie zapomnę… — westchnął ponownie Jerzy, podnosząc spojrzenie na ekran. — Nigdy…
***
Lądując na czworakach na lodowej powierzchni, Jerzy poczuł, jak wszystkie kończyny lekko mu się rozjeżdżają na wszystkie strony.
— Ślisko… — podsumował krótko i podnosząc się na równe nogi, spojrzał na stojącego już kilka metrów dalej przeciwnika.
I choć brał udział w wielu walkach, to jednak ten zdawał się najoryginalniejszy ze wszystkich. W końcu nawet tam, gdzie można być każdym, nie co dzień widuje się kucharza uzbrojonego w chochlę i pokrywkę prawie swojego wzrostu.
Trzymając oponenta w zasięgu wzroku, blondyn rozejrzał się po okolicy, którą okazała się niemal okrągła, lecz poorana głębszymi pęknięciami platforma pośrodku krateru otoczonego pierścieniem lodowych szczytów, pomiędzy którymi z szumem przelewały się kaskady wody, by zniknąć gdzieś w dole. Na zewnątrz prowadziła krótki pomost przechodzący przez tunel w jedną z większych iglic. Jednak tym razem wyjście nie znajdowała się za przeciwnikiem, a po lewej stronie Jerzego.
Nie zapowiadało się jednak, by Sebastian miał w planach korzystanie z niego. Wręcz przeciwnie. Ustawił się w pozycji obronnej, zasłaniając się przykrywką i unosząc chochlę ponad krawędź.
Jerzy również nie pozostawał w tyle. Odczepiwszy od obi dwie rączki i przywoławszy katanę z chepesz, stanął w rozkroku z obiema brońmi trzymanymi wzdłuż nóg.
W tym momencie nastał zastój. Obaj patrzyli na siebie, czekając na ruch tego drugiego, który jednak nie chciał nadejść.
Wreszcie ubrany na czarno chłopak ruszył na przeciwnika, który bez problemu zablokował wyprowadzone po ukosie cięcie egipskiego miecza. Podobnie zresztą było z próbą dźgnięcia kataną w bok kucharza, która nastąpiła niecałą sekundę później.
Tak. Rozmiar tarczy zdecydowanie stanowił problem.
Jednak Jerzy nie zamierzał się poddawać. Nawet gdy oberwał metalową łychą po głowie, co przypłacił dziesięcioma punktami.
— Niewzruszona obrona — spytał, czy może raczej stwierdził po polsku do przeciwniki, powstrzymując się od próby rozmasowania trafionego miejsca, po czym odskoczył, unikając pchnięcia tarczą. I choć nie padła żadna oficjalna odpowiedź, to zauważył, jak drugi Polak kiwa krótko głową, nie odrywając od niego wzroku.
— Zobaczymy — mruknął do siebie, uchylając się przed kolejnym ciosem wielkiej łyżki i próbując ciąć kataną po wyciągniętej w jego stronę rękę. Jednak Sebastian skutecznie mu to uniemożliwił kolejnym ciosem tarczą, który kosztował blondwłosego piętnaście punktów życia.
Wycofując się kilka kroków, Jerzy zmienił japońską szablę na obciążony dwiema kulami łańcuch, którym zaczął, kręcić nad głową. Nie ruszał się z miejsca, czekając na przeciwnika.
Ten tymczasem ponownie przyjmując postawę obronną, zaczął iść w jego stronę.
Krok za krokiem zbliżał się do Jerzego, wciąż jednak pozostając poza zasięgiem wirującej broni.
Nagle wokół trzymającej przykrywkę ręce owinął się kawałek łańcucha, a obraz ubranego na czarno wojownika zniknął.
Nim jednak Tasiemski zdążył szarpnąć za broń, próbując, wyrwać napastnikowi tarczę stały się dwie rzeczy. Przestrzeń wokół wypełniła się gęstym obłokiem pary, ograniczając widoczność niemal do zera, a koniec łańcucha owinięty jeszcze przed chwilą wokół przedramienia szatyna, opadł swobodnie na podłoże.
Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, blondyn odskoczył do tyłu, poza zasięg chmury. I zrobił to w samą, bo zaraz za nim pojawiła się stalowa łycha, która niechybnie była wycelowana w jego nos.
I choć przez śliskie podłoże omal nie skończył na plecach, to i tak dał radę jeszcze szarpnąć łańcuchem. Puszczając po nim falę, poderwał metalowy obciążnik, trafiając nim w brodę Sebastiana, odbierając mu w ten sposób dziesięć punktów życia.
Zaraz jednak kula zniknęła, a niemal w tym samym momencie na jej miejscu pojawił się Jerzy, wyprowadzając prosty cios uzbrojoną w kastet lewą dłonią. I choć szatyn próbował uniknąć trafienia, uderzając krawędzią tarczy w wyciągniętą rękę, jednak coś mu to uniemożliwiło, wskutek czego otrzymał w brzuch, tracąc trzydzieści punktów życia.
Okazało się, że o brzeg przykrywki był zaczepiony zakrzywiony koniec chepesza, przez co niższy wojowniki miał trudności z jej użyciem.
Szybko to jednak zmienił, ponownie zmieniając się w obłok pary i ponownie wyprowadzając potężny cios krawędzią swej tarczy.
Ten jednak nie dosięgnął przeciwnika, który uchylił się przed nadlatującym żelastwem i znikając mu z pola widzenia za jego własną osłoną.
Wyzwoliwszy ponownie swoją parową zasłonę dymną, Sebastian momentalnie obrócił się wokół własnej osi i zamachnął się chochlą w miejsca, w którym jak przypuszczał, stał jego oponent.
Okazało się jednak, że Jerzego tam nie było i nie było nigdzie widać. Słysząc jednak świst zza pleców, szybko uniósł tarczę, próbując zasłonić się przed kolejnym cięciem. Cięciem, które nie nadeszło.
Przyjąwszy szybko swoją pozycję obronną, kucharz zaczął powoli się obracać, próbując wypatrzeć potencjalny atak przeciwnika. Jednak pomimo mijających sekund, ten nie nadchodzi z żadnej strony.
Dopiero gdy para w końcu się rozwiała, dostrzegł jak odziany w czerń wojownik z rozpędu, uderza jednocześnie kastetem i tonfą.
W normalnych warunkach takie uderzenie zabrałoby pewnie Krzaczastemu masę punktów, lecz trafiło ono w sam środek tarczy, co skutkowało jedynie tym, że chłopak cofnął się o kilka kroków, lecz nic poza tym.
— Popływaj sobie — stwierdził jeszcze Jerzy, prostują się, po czym zniknął.
Okazało się bowiem, że Sebastian stał tuż przed krawędzią jednego z pęknięć, w którym można było dostrzec podnoszący się poziom wody.
Ruszając biegiem w stronę lodowego mostu, uzbrojony w chochlę wojownik dostrzegł, jak blondyn wisi w powietrzu, trzymając się rękojeści katany wbitej w połowie wysokości lodową iglicy na lewo od wyjścia z krateru.
Widząc jednak, że drugi Polak ma jednak szanse, na wydostanie się na czas z zalewanej przestrzeli, poprawił chwyt na rękojeści, oparł się obiema stopami o broń i wybił się stronę przeciwnika, taranując go barkiem.
I choć trafił w sam środek tarczy, to uzyskał zamierzony skutek. Sebastian zachwiał się od siły uderzenia, jak i ciężaru swojego przeciwnika w efekcie czego wpadł w odmęty Cyfrowego Morza.
Jednak jak mogło mu się wydawać, kucharzowi, nie towarzyszył już ubrany na czarno wojownik, który zdążył wrócić do swojej wbitej w lód broni.