[FINAŁ 1-2] Tadeusz Różan vs Charles Soule

– Mówię ci, on to przerżnie.
– Gdzie ty, uda mu się.
– Przerżnie to jak cholera. Nie ma szans żeby wygrał z tą bestią.
– Nie no, wciąż ma swojego asa w rękawie.
– Ciii, strzela.



– Mówiłem że nie trafi do tego kosza.
– Ty, ona się nie zczaiła xD. To leży na podłodze.
– Czekaj, strzela papierową kulką drugi raz.
– Aż tak chce podkręcić?
– Zakład o kolejnego piątaka że nie trafi.
– Strzela…
– TAAA JEEEEST!
– IIIIHAAAAA!

Całe dwadzieścia osiem osób w pomieszczeniu z wyjątkiem tylko jednej osoby wstało jak wryci ze swoich ławek, wrzeszcząc i wiwatując w niebogłosy.

– Udało mu się!
– Pełna profeska!
– A czy ja mogę wiedzieć z czego się tak właściwie cieszycie?  – Zapytała się jedyna nie śmiejąca się dusza.
– Maciej próbował strzelać z linijki tak aby kulka odbiła się od tablicy i wpadła do kosza i udało mu się!
– Oh, to Maciej masz całkiem niezłego cela! – Powiedziała do swojego ucznia nauczycielka. – W nagrodę będziesz mógł zaraz nam zaprezentować swoją pracę domową!
– Ale ja proszę Pani chciałbym dzisiaj zgłosić nieprzygotowanie.
– W to nie wątpię! – zaśmiała się nauczycielka po czym podeszła z powrotem do ławki. – No dobra, pięć minut minęło, spóźnialskich nie wpuszczamy! Sprawdzam obecność. Adrian Bykowski!

– Jestem!
– Bartosz Czaprewski!
– Obecny.

Nauczycielka wymieniała tak dalej swoich uczniów. Między dwójką z nich na nowo narodziła się cicha rozmowa:
– No dobra, to wiszę ci łącznie sześć złotych. Jutro się rozliczymy.
– Spoko. Tadek, ja wiem że trochę wolisz stronić od ludzi, ale od jakiegoś czasu w ogóle ze mną nie wyłazisz na dwór. Zły o coś jesteś?
– Gdzie ty! Po prostu trochę więcej mi się porobiło obowiązków… No i… w internecie poznałem ostatnio fajną przyjaciółkę…
– Uuuu… zakochałeś się!
– Chcesz oberwać?
– Nie, nie, nie, nie – Prześmiewczo zareagował kolega – Ja tam wcale się nie śmieję, nic tych rzeczy.
– Neh. Po prostu siedzimy ostatnio nad jednym wspólnym projektem i stąd tak się zawiesiłem. Ale się nie bój, właśnie go kończymy. Jeszcze drobna chwilka i będzie pełen luz!

Nauczycielka wciąż wymieniła po imionach, aż w końcu zawołała:

– Tadeusz Miły!
– Obecny! – Podnosząc rękę zawołał finalista największego turnieju wirtualnych aren.

Zajęcia zdążyły się już skończyć, wszyscy uczniowie popakowali się co sił i ruszyli ku swoim domostwom. Albo też i na boiska, gra w gałę zawszę w cenie! Tadeusz nie mniej nie brał w nich udziału. Opuścił teren szkoły, założył sobie nader widoczną słuchawkę z mikrofonem na prawe ucho i podłączył do telefonu. Miał mały kawałek drogi do domu, dobrze jest więc go umilać sobie muzyką, albo też ciekawą rozmową. W słuchawce odezwał się damksi głos:

– I jak? Żadnych skutków ubocznych? Wszystko w granicach normy?
– Trochę szumi jak dochodzi do transmisji… ale jakoś to przetrwam. Tak poza tym, spodziewałem się tragiczniejszych efektów po łączeniu umysłów.
– Jestem programem kwantowym, moje obliczenia są poprawne. Jeżeli do tej pory nic ci się nie stało, znaczy że nie musisz histeryzować.

Podczas wirtualizacji całe ciało człowieka: łącznie z jego mózgiem ulegają zamianie na kod cyfrowy. Za pozwoleniem Tadeusza, Marionetka otworzyła kod jego umysłu i częściowo połączyła ze swoim. Umożliwiało to transmisję w dwie strony.

– Histeryzuje tyle ile trzeba! Jeden bajt za daleko i zacząłbym śpiewać uroczyste hosanny po nocach!
– Mnie tam hosanny by nie przeszkadzały.
– Ta, ale za to mojej siostrze tak… Rany, za długo już siedzę w tym internecie. Chciałbym już więcej czasu spędzać z kolegami czy rodziną. Siostry robią się podejrzliwe, szczególnie najmłodsza Alicja.
– Nie rozumiem. Sam wczoraj do mnie mówiłeś: “Nie bój się Mari, wszystko skończy się dobrze i będziemy żyć długo i szczęśliwie!”.
– Ej, sam boję się tej akcji! – Zakrzyknął trochę za głośno po czym się sciszył zawstydzony. Parę ludzi zerknęło na niego, ale za chwilę wszyscy i tak wrócili do swoich własnych myśli. Stał tak chwilę Tadeusz po środku chodnika, by za moment znowu ruszyć przed siebię i rzecz do mikrofonu:
– Zresztą, najpierw jeszcze trzeba ogarnąć ten głupi turniej. Bez tego ani rusz!
– Ostatni wróg… Charles Stone…
– Kaszka z mleczkiem. No, tylko ten jego zdecydowanie zbyt OP nóż będzie mi przeszkadzał.
– OP?
– Over Power. Zbyt wykoksany. Zastanawiałaś się kiedyś skąd on zdobył taką broń?

Marionetka chwilę się tutaj zastanowiła, ale nie znalazła sensownej odpowiedzi. Może jakaś skupiona moc superkomputera? Możliwe, ale skąd mógłby wziąć aż tak potężną maszynę?

– Wszystko tnące ostrze – kontynuował Tadek – które przecina dosłownie co się tylko da. Absolutna maksymalizacja ataku. Nawet ty czegoś takiego nie potrafisz, choć trza powiedzieć że dysponujesz całkiem niezłym sprzętem.
– Może skupił całą energię superkomputera kwantowego… Ale to by wymagało ogromnej mocy obliczeniowej. Musiałabym przeprowadzić symulację. Za mało czasu.
– Taa, nie ma co się tym przejmować. Nóż to nóż, najważniejsze że w innych miejscach świeci tylko kombinezonem. Zresztą, to jego historia. My mamy swoją własną.

Szedł tak jeszcze drobny kawałek. Marionetka postanowiła się go zapytać o jeszcze jedną sprawę:

– Tadeusz? Dlaczego tak się w tej klasie cieszyliście z wrzuconego papierka do kosza na śmieci?
– Co? Skąd o tym wiesz? W klasie nie ma kamer!
– Transmisja umysłów pozwala na obserwowanie drugiej osoby z poziomu jego wzroku.
– Naprawdę?! A ja też tak mogę?
– Tak.

Tadeusz zatrzymał się, zamknął oczy i skupił myśląc tylko o oczach Marionetki. Po chwili – choć trzeba przyznać że szumiało mu lekko w głowie – widział salę narad wojennych w Xan Guldur. Nie mógł się nawet o milimetr ruszyć, ale perfekcyjnie widział wszystko z oczu Mari.

– Wow! To jest mega niesamowity odjazd!

>>Ładuję Drink the Water<<

Kolejne nuty bajno wykradały się z głośników do pokoju. Któraś już z rzędu piosenka z playlisty na którą Charles nie zwracał specjalnie uwagi. Siedział na swoim łóżku, głęboko pogrążony w myślach. Pokój wypepłniały zgniecione kawałki papieru. Obliczenia, obliczenia, jeszcze raz obliczenia. Jedynie na biórku część kartek papieru nie były zgniecione w kulkę. Zawarty w nich wynik był tym czego szukał Charles.

– Taa, to mi pozwoli zyskać przewagę. – zamamrotwał sam do siebie.

Postanowił już sobie odpuścić i odpocząć należycie. Dzień w dzień, długie godziny poświęcał na rozgryzienie tego wzoru. Drugie tyle na wyszukiwanie informacji o swoim przeciwniku. Kilka filmików z pogromu gdy Tadeusz był jeszcze w formie ludzkiej. Część relacji i innych filmów gdy był bestią. Atak na Étoile en acier. Uczył się o nim wszystkiego czego mógł, jego ruchów, jego ataków. Wszystko co mógł wykorzystać.  Ale nic o samej postaci Tadeusza Różana. Żadnych prywatnych zdjęć, żadnych wpisów kolegów, żadnej rodziny. Nic.

Tadeusz Różan w internecie, poza światem wirtualnym po prostu nie istnieje.
Marionetka z pewnością się postarała aby zatrzeć po nim wszelkie możliwe ślady. W końcu służby różnych państw nie przepuściłyby takiej gratki jaką mogłaby być skrywająca liczne sekrety mroczna forteca. Ale to jak mało jest o nim informacji jest wręcz niemożliwe. W internecie nic nigdy nie ginie.

– To pewne. Nigdy nie nazywał się “Różan”. Ten sam manewr co z Melanie nie ma szans przejść… Chociaż może czegoś dowiem się u źródła. Write new message! Mari!

>>Pusta wiadomość gotowa. Czekam na import głosowy tekstu.<<

– Ludzie to bardzo krótko żyjące istoty. Byłaby wielka szkoda gdyby Tadeuszowi coś się stało i zginął. Send.

>> Wiadomość wysłana <<
>> Wiadomość odebrana<< – ledwo po sekundzie od ostatniego komunikatu.

– Read.

>> Czytam: “Nie pozwolę mu umrzeć.”

– Ale zdajesz sobie sprawę że prędzej czy później musi umrzeć ze starości? Send.

>> Wiadomość wysłana <<
>> Wiadomość odebrana<<
>> Czytam: “Zmuszę go by żył dłużej.”.

– A więc jednak. Lubi go. Może on ją też? – Wymamrotał Charles sam do siebie. – Jutro będzie okazja to sprawdzić! Możliwe że niespodzianka którą w tajemnicy szykowała Ayaina Storm a o której już od jakiegoś czasu wiedział 23-latek bardzo mu się przyda.

Przed wejściem poczekalni Tadeusz już w formie Bestii z Xan Guldur obserwował krajobrazy znajdujące się daleko przed nim. Piękna, ogromna łąka rozciągała się daleko aż po horyzont. Dzień był słoneczny, zresztą jak zawsze. Pogoda tu się nie zmienia stale 24/7. Raz chyba jeno był event kiedy lukrowanymi cukierkami waliło z nieba. Tadziu zdążył się już do walki zapisać, a że w budowli nikogo nawet nie było, nie zostało mu nic innego jak wygrzewać się w blasku ciepłego słońca. Położył się na ziemi i oparł swoją głowę o własne łapy.

Siedział tak jeszcze z pięć dobrych minutek, aż do jego uszu dobiegł warkot jakiegoś silnika. Podniósł się. Z oddali dostrzegł mały obiekt za którym oj się kurzyło. Jeszcze chwila, a okazało się że ktoś popierdziela sobie przez drogę skuterkiem.

Skuterek się zatrzymał. Mężczyzna w ciemnych jeansach i czarnej koszulce ustawił swoją maszynę na nóżce i ściągnął z głowy kask.

– Skuterek? To nie dla bab?
– Harleyi tutaj nie sprzedają, uważają że to szkodzi środowisku – Podszedł uśmiechnięty Charles i wystawił pięść do żółwika. Tadziu przybił po czym oboje skierowali się do środka poczekalni, do terminali w których można było potwierdzić swoją gotowość oraz przy okazji zmienić strój.
– Muszę przyznać że cokolwiek planowałeś z Melani, cały twój plan szlag trafił – zaśmiał się Tadeusz. – W ostatniej walce całkiem niezły bajzel robiła.
–  Koniec końców zrobiła mnie w konia. Skąd mogłem wiedzieć że celowo weźmie ze sobą atrapę pierścienia…
– To do tego był ci potrzebny Pierścień Destrukcji? Sabotaż…
– Nie cofnę się przed niczym – odrzekł z zadowoleniem Charles – naprawdę chcę to wygrać – Powiedziawszy, podszedł do terminala i zmienił swoje ubrania na gładki kombinezon ze spiralnym wzorem. Na oczach pojawiły się osłaniające gogle.

>>180 sekund do rozpoczęcia<<

Charlsa jeszcze jednak coś gryzło, postanowił więc się finalnie zapytać:

– Tadeusz, ty siedzisz w tej całej dziwnej fortecy, masz pewnie większe rozeznanie. Czym jest pierścień Melanie? To cząstka tego Xany na punkcie której ma taką obsesję?

Tadeusz chwilę popatrzył na Charlesa zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Nie pytałem się Marionetki oto zbyt mocno więc po prawdzie niewiele wiem. Ale jedno mogę ci powiedzieć: nie tędy droga. Źle myślisz. Ten pierścień albo dziewczynę uratuje, albo zgubi. Cokolwiek to nie będzie, szykuje się przed nią ostra jazda o której ani mnie, ani tobie decydować. Z całą pewnością dla nas, nie powinno to być nic czym powinniśmy się martwić.
– Czyli nie stanowi żadnego zagrożenia?
– Prędzej dla siebie. Nie mniej, jak to już wcześniej mówiłem, to jej własna opowieść. – Tutaj wyrzekł ostatnie słowa z wyraźnym uśmiechem na ustach… Jakkolwiek można to uśmiechem nazwać. Należy tutaj przypomnieć, Tadeusz z zębów ma tylko kły. Wygląda to zaprawdę upiornie.

Czekali tak jeszcze chwilę, aż w końcu system oznajmił:

>>60 sekund do rozpoczęcia<<

– Powodzenia Charles. Przyda ci się, jestem dzisiaj wyjątkowo głodny!
– Tobie też się powodzenia przydadzą. Uwierz mi, dłuuugo się do tego przygotowywałem.

Z pomieszczenia dobyl się przeciągły pisk. Nadszedł oto czas na finałową walkę. Z ziemi wyrosły czarne kwadraty odgradzając od siebie przyszłych przeciwników. Rosły, i rosły aż zamknęły się u szczytu w kopułą odcinając wszystkich od choćby najmniejszego światła. Na przeciwko każdego z nich zajarzyło purpurowe światło. Tadeusz siedział tak próbując się wyciszyć, ale zaraz w jego umyślę na chwilę zaszumiało. Usłyszał głos Marionetki:

– Za pięć minut wyruszymy na wskazane współrzędne. Zaraz potem zacznę transmitować sygnał. Jesteś pewny że dasz sobie radę?
– Będzie mi przeszkadzać ale spoko. Wytrzymam tyle ile trzeba. – Skwitował Tadziu poczym w miarę w jego głowie się uspokoiło. – Ooo tak. Czeka nas naprawdę niezła jazda.
>>Witaj, Tadeuszu. Twoim wrogiem będzie Charles Stone. Walczyć będziecie w sektorze piątym, aż do finałowej dewirtualizacji. Powodzenia!<<
– Ah! W imię moje, bij kto w Boga wierzy!
Migoczące światło zdawało się większe i większe. Jasność oślepiła wszystko w swoim zasięgu. Zatopiła w swym blasku obu zawodników i tak jak się pojawiła tak zniknęła. Oboje teraz stali naprzeciw siebie na zamkniętej, okrągłej arenie. Nie było wyjść, nie było tuneli. Tylko sama arena zbudowana na podłodze z wielu kwadratów o powierzchni dwa na dwa metry.
– No proszę. Nie spodziewałem się że rozwiążą to w ten sposób – Rzucił jeszcze przed walką Charles. – Dzikie i nieokiełznane starcie, co?
– Z pewnością dadzą to do nagłówków w Los Angeles! – Odpowiedział z kolejnym uśmiechem Tadek. Standardowo jak na swój zwyczaj, nim się rzucił do bój na stacie i zatracenie z przeciwnikiem, lubił się porozglądać po swoim otoczeniu. Charles nic a nic mu nie przeszkadzał. Aż to szczerzę zadowoliło Bestię z Xan Guldur:

– Uszanowanie zwyczaju wroga. Panie, czysty fair play.
– Oj, nie taki fair play jak to sobie wybrażasz. Widzisz, czas bym odwdzięczył się się za tamtą informację z Melanie.
– Hmmmm…? – Przeciągle wymamrotał Tadek.
– Znasz mnie, jestem najgorszym wrzodem na dupie, nawet jeżeli chodzi o tych najbardziej upartych stalkerów świata. Parę dni temu dostałem bardzo interesujący news… – skończył przyklękając do ziemi by nie stać tak naon stop. – To pewna wiadomość. Ktoś zlecił najazd na Xan Guldur. Grupa kilkudziesięciu dobrych czerwonych graczy zaraz otworzy przejście znajdujące się na Ałmatami i uderzy z całą swoją siłą.

Tadeusza zamurowało.

Marionetka wisiała nieruchomo na suficie dlugiego jak jednostka żartku o polaku i diable korytarzu. Przez całe lata zazwyczaj po prostu stała sobie w jednym miejscu i czekała na najróżniejsze możliwe wydarzenia, typu przesył danych, raporty i diagnostyka. Ale to była przeszłość. Od kilku lat jej zachowanie się zmieniło. Teraz wisi sobie z sufitu, czekając aż trzy pantery którym rozkazała zrobić wiścig przemkną w błogiej dla nich nieświadomości. Spaść przed nich, wystraszyć, zaśpiewać uroczyste hosanny. Nie rozumie żadnej idei kryjącej się za straszeniem ludzi albo też śpiewaniem pieśni, ale jeżeli będzie to robiła to może w końcu zrozumie?

Czeka. Jeszcze minuta. Do jej umysłu stale z prędkością światła docierają raporty z urządzeń diagnostycznych fortecy. Położenie jednostek, obliczenia programów, skaner łodzi podróżujących przez morze cyfrowe które akurat znajdują się blisko fortecy. To jednak jest codzienność, tak było zawsze. Aż do dzisiaj.

Jej umysł nagle zasypała ogromna ilość tekstu. Kilkaset wierszy na sekundę. To raport, zewnętrznie otworzono transmisję danych. Dwanaście sygnatur, ludzie, będą tu w ciągu minuty.
To się nie powinno wydarzyć. Nikt nigdy nie odnalazł tej fortecy. Tylko Tadeusz tego dokonał. Zdradził? Nie, niemożliwe. Ktoś nas wyśledził

>>Do wszystkich jednostek! Wszyscy na pozycje bojowe, wariant obrony A!<<

Przez chwilę Marionetka panikowała. Nie teraz, nie tutaj, przecież mają jeszcze tyle do zrobienia. Ale to byla tylko chwila, nagle się uśmiechnęła. Tyle walk stoczonych z Tadeuszem, tyle lat w symulacji z której nie dało się wydostać.

– Nareszcie! Ludzie, jesteście tak fascynujący! – Krzycząc w niebogłosy zerwała się z linki, prując przed siebie ile sił  miała w kończynach.

Tadeusz nie wiedział chwilę co zrobić. Po prostu go zamurowało. Szybko warknął do swojego znajomego:

– Nie mogłeś mi o tym wcześniej powiedzieć?
– Serio liczyłeś że nie wykorzystam takiej okazji? – z szyderczym uśmiechem na ustach odpowiedział jego przeciwnik. – Nie cofnę się przed niczym, wygram tą walkę. Wiesz, nic teraz nie stoi na przeszkodzie abyś po prostu skapitulował. Inaczej twoja Marionetka zginie. Przepadnie, na zawsze.

Bestia myślała szybko. Postanowiła skorzystać ze swojej nabytej niedawno umiejętności. Otworzył kanał dostępu po czym zapytał się Marionetki:

– Mari, za chwilę będą atakować Xan Guldur, Charles mi powiedział.
– Wiem, już tu są. Nie bój się, będę się świetnie bawić!

Uf. Uspokoił się. Czyli nie ma się czym przejmować.

– Nieee, ja mam znacznie lepszy pomysł. – Na te słowa Charles wstał i ustawił się w pozycji bojowej. Wyjął swój nóż  z pochwy znajdującej się na jego przedramieniu oczekując przeciwnika – Po prostu cię tu rozszarpię i szybko do niej przybiegnę!
– Spróbować zawsze możesz!

Tadek ruszył z kopyta na swojego przeciwnika. W dzikim galopie runął przed siebie, ale nie zaatakował bezpośrednio przeciwnika. Skręcił minimalnie w lewo, przychamował pazurami mocno wbijając je w ziemię i dostłownie zadriftował. Teraz mógł swoimi pazurami zaatakować od boku jego nogę, ale szybko zrezygnował. Charles się tego spodziewał, w ramach zasłony gdy ten tylko się zbliżył na odpowiednią odległość ciął swoim nożem szeroko, zamaczyście z góry od lewej skosem daleko na prawo. Przy skosie delikatnie się obrócił. W ten sposób jednocześnie zakrył swój przód i prawą część ciała. Bestia nie marnowała czasu, po cięciu machnęła łapą w prawą dolną kończynę wroga, ale wtedy i Charles zrobił po prostu krok w tył. Tym razem atak Charlesa, swoim nożem nisko tnie w lewo, uskos w tył, cięcie na prawo, odskok. W takim dzikim tańcu trwali chwilę, żaden jednak nie był w stanie zadać obrażeń swojemu przeciwnikowi.

Rodził się tutaj bowiem problem. Tadeusz w najlepszej sytuacji sięgał Stonowi do pasa. Swoim nożem nie mógł normalnie sięgnąć. Im bardziej przykucnie tym bardziej staci mobilność.

– Haha, odrobiłeś pracę domową – Po kilku takich ruchach odezwał się Tadek. – Straszliwa inteligentna bestia zawsze odgryzająca niebezpiecznym wrogom nogi.
– Człowieku, obejrzałem każdy film z twoim udziałem.

Zmiana taktyki. Charles tym razem postanowił przejść do ofensywy. Zamiast cięć postawił na dźgnięcia. Szybciej zaczął dokonywać swoich ataków, dźgnięcie za dźgnięciem, nisko, prosto w głowę. Tadeusz nie miał specjalnej okazji by w takich zestawieniu zaatakować, wobec czego przez drobną chwilę się wycofywał aż finalnie postawił na bieg. Począł biec wokół swojego przeciwnika, szybciej, coraz szybciej aż Charlesowi trochę zaczęło się kręcić w głowie. Bestia z Xan Guldur jest szybsza od człowieka, jej wróg nawet nie zdoła się obrócić aby wykonać dźgnięcie. Charles o tym wiedział, ale nie było już potrzeby się martwić. Jeszcze tylko kilka minut i będzie mógł z hukiem postawić na stół swojego asa z rękawa.

Za trzecim mignięciem krążącego wokół niego Tadeusza Charles nagle wybiegł w jednym kierunku. Przebiegł kilka metrów, obrócił się o 180 stopni i przystawił nóż do piersi w gotowości do kontrataku. Tadeusz już tu był. Cisnął łapą, Stone się wycofał o krok, kontratak. Tadziu znowu chce krążeniem męczyć swoją ofiarę, Charles znowu biegnie kilka metrów i powtarza cykl. Za trzecim razem stanął i już bronił tej pozycji.

Jeszcze chwilka, jeszcze moment.

Charlesowi zaczęło się powoli kręcić w głowie. “Jakim cudem on daje radę tak szybko krążyć i się nie porzygać?”. Obracał on się sporadycznie raz w lewo, raz na tył, wszystko byle tylko opóźnić możliwy atak.

Przeciągły dźwięk. Już czas.

Tadeusz zatrzymał się w miejscu. Rozejrzał chwilę zastanawiając się o co chodzi, ale w końcu zrozumiał. Sektor piąty miał labirynt a on, zaczął się przekonfigurowywać. Pole walki było podzielone na kwadraty, ten na którym stał Charles zamienił się w istną windę. Kolumna przed nim pognała pnąc się w górę co sił. Pieła się szybko, pieło się po kilku chwilach wszystko ku szczytowi. Sufit się otworzył prezentując obu graczom ogromny szyb ciągnący się w nieskończoność.

##########################################################################################
Tutaj autor opowiadania zaleca odpalić sobie tą nutkę: https://youtu.be/E6T8SksLtXg?t=190
##########################################################################################

Tadeusz wbił pazury w kolumnę na której stał Stone. Będąc jakieś dwadzieścia metrów niżej wspinał się wzwyż. Nagle jego nieboskłon zrobił się ciemny.

– O CHOLERA!

To Charles. Przeskoczył na platformę o metr niższą i ściął pierwotną kolumnę równo z góry pod ukosem. Ta z rumotem ześlizgnęła się lecąć prosto na głowę Tadeusza. Bestia odskoczyła niżej omijając ogromną bryłe ledwo na centrymetry. Tak, to by go skasowało. Nie, chwila, zaraz go na pewno skasuje! Kolejne bryły spadające w jego kierunku. Istny deszcz meteorytów!

Charles ciął kawałek po kawałeczku, raz większe, raz mniejsze: wszystko czym tylko mógł cisnął w kierunku swojego wroga. Tadeusz naprawdę ostro spocił się w tym momencie. Przeskawił wbijając się pazurami od platformy do platformy. On już piął się w górę, od co chwila wyrównywał wysokość lub ją obniżał, byleby tylko nie dać się zabić.

Całość się w końcu unormowała. Ciężko zdyszany Tadek został wyrzucony na chwilę w powietrze poczym runął prosto na ziemię. Sektor się ustabilizował, znajdował się teraz w dosłownym labiryncie. Korytarze o szerokości trzech metrów, liczne zakręty, brak jakiejkolwiek porządnej orientacji.

– Oho… – rzekł sobie w myślach – Prawie mnie rozwalił. Muszę bardziej uwa…

Nie dokończył. Od prawej nastąpiło szybkie przecięcie ściany która za chwilę przewróciła się z trzaskiem w jego kierunku. Bestia cofnęła się kilka kroków, zaraz znowu do tyłu, kryć się, uciekać! Nóż zamigotał w powietrzu nie dając nawet chwili wytchnienia. Charles nie pozwalał nawet przemyśleć sytuacji, nękał przeciwnika tak mocno jak było to możliwe. Dźgał, ciął, ruszał przed siebie.

Korytarz miał ledwo trzy metry, niefortunnie dla Czarnej Pantery. Nie może tutaj krążyć wokół wroga. Nie może go nawet próbować zaskoczyć z lewej czy prawej. Całą przestrzeń kontrolował Charles. Tadeusz stara się zaatakować kilka razy, ale już zna werdykt który obajwił się w jego głowie:

“Patowa sytuacja. Mogę tylko atakować w przód i tylko zaatakować jego nogi. Sięgnę wyżej, odetnie mi łapy: przegram”.

W takim razie pozostaje tylko jedno: partyzantka!

Tadeusz obrócił się w tył i pobiegł tak szybko jak to tylko możliwe. Zniknął na zakręcie i wrapał się szczyt korytarza by rozeznać się po całym pomieszczeniu. Labirynt, absolutny labirynt bez nawet najmniejszego pozytywnego dla niego pola! Usłyszał dźwięk za sobą, przekoczył na następny szczyt muru. Charles swoim nożem posiekał miejsce na którym przed chwilą ten siedział. “Nie wolno mi tu długo zostawać” – myślał Tadziu – “Muszę się zaczaić i jakoś go zaskoczyć!”

Tadek znowu znikł. Charles stał w jednym miejscu. Nie przejmował się, wiedział że Tadeusz nie ma tutaj nawet jak go skutecznie atakować. Korytarze są za ciasne a jego tnący wszystko nóż zmienia wszelkie zalety które mógłby z tego mieć jego wróg. Ale tutaj niczego nie osiągnie. Już mija czas. Zaczął kierować się w jednym miejscu. Całą mapę, wszystko za pomocą obliczeń miał spisane w głowie. Tyle dni poświęcił na rozgryzienie tego wzoru, którym posługiwał się system Lyoko do przemieszywania labiryntu.

Tak, wszystko było określonym wzorem matematycznym. Podstaw liczby i pomieszczenia wychodzą same.

Tadeusz zrobił jako taki okrąg i spróbował się od góry po cichutku zaczaić. Ale nie znalazł swojego przeciwnika. Nasłuchiwał, rozejrzał się. Dostrzegł Charlesa. Biegł wyraźnie do jednego poszczególnego miejsca.

– Cholera jasna, nie wiem jak, ale on naprawdę rozgryzł ten system!

Nie było czasu dalej się zastanawiać. Tadziu pognał co sił, byleby jak najszybciej dopaść do Stone. Nie było łatwo skakać przez te murki, ale musiał do niego zdążyć. Ziemia znowu zadrżała. Cały labirynt zaczął się dosłownie wyrównywać do podłogi. Nie było już murów, ale po zewnętrznym pierścieniu pomieszczenia porobiły się pół metrowe platformy. Wszystko jasne, trza się do nich jak najszybciej dostać. Charles pewnie zajął sobie najlepszą możliwą bryczkę. Tadeusz skręcił szybko i wsiadł na swoje miejsce. Ściany zaczęły sunąć szybko ku sobie, ale nie zmiażdżyły zawodników. Platformy na których stali zbliżyły się do siebie, wrogów oddzieliły mały mury z sufitu i podłogi ledwo zostawiając miejsce na prześwit by mogli zajrzeć nawzajem do siebie. Ufromował się kolejny szyb, ale teraz nie ku sufitowi. Prosto, naprzód, na dwunastą w jednym kierunku. Znajdująca się za Tadeuszem ściana zaczęła się przesunęła kawałek platformę aż w końcu niczym tłok pchnęła ją silnie. Nie, nie pchnęła, a stale i z ogromną mocą cisnęła ich zamieniając platformy w istne wagony pociągowe.

Murku już między nimi nie było, była tylko walka między “wagonami”. Tadeusz wskoczył do pojazdu swojego przeciwnika ten ciął z prawej na lewo. Unik, ucięty róg platformy. Oboje padają na ziemię, wystające z góry “stalaktyty” przemykają tuż nad ich głowami. Charles dźga, Tadeusz uskakuje. Charles zmienia platformę, ucina jej kawałek, Tadeusz godni, Charles ucieka. Bawią się tak jeszcze kilka minut, nawzjajem przeskakując, padając, chowając się przed “stalaktytami”, bocznymi skałami, wszystkim co chce ich podźgać, przebić, zmiażdżyć, zabić. W końcu nagle wszystko się zatrzymuje. Oboje brutalnie spotykają się z naprzeciwną ścianą, chociaż żaden z nich nie otrzymuje obrażeń. Charles rozgląda się, przelicza w głowie. Uśmiecha się. Nie był pewny wydarzenia się tej sytuacji, ale jednak się stała. Pomimo zawrotów głowy zajął pozycję. Z sufitu uformował się kolejny “tłok”. Jeden, duży, ogromny, wspólny dla obu graczy. Stone schował swój nóż i położył się na ziemi. Tadek na pierwszą myśl miał tylko “O kij tu chodzi”, ale gdy spojrzał na górę zrozumiał. Podłoga z dużą prędkością się osunęła, oboje zaczęli spadać w przepaść. Ale nie spadal, tłok się uaktywnił i wgniótł ich dosłownie w siebie. Nie było miejsca na walkę, oboje tylko turlali się z miejsca na miejsce. Kolejne przeszkadzajki, kolejne głazy po drodze.

– Nie ma co! – zakrzyknął Charles – Speca od finałowych walk to oni tam cholera mają!
– To jest chooooooooreeee! – Wrzeszczał w nieboglosy Tadeusz. Na pewno nie takiej walki się spodziewał.

Minęło tak z 90 sekund. Charles wyczuł że szyb powoli się kończy, więc zajął po prawej najdogodniejszą pozycję jak tylko mógł. Wnet wyjął swój nóż. Ciął po prawej i z całej siły ramieniem odbił się na prawo.

Obu graczy wyrzuciło do niewielkiej stali. Tadeusz upadł boleśnie na ziemię. Podniósł się z niemałymi zawrotami głowy. Od jakiegoś czasu, nie wie od którego szumiało mu w głowie. Ale nie tym czas był się przejmować. Stanął w szoku.

– Ufff… No, naprawdę nie wiedziałem czy mi się uda – powiedział z zadowoleniem Charles.

Naprzeciw Tadeusza stał Charles. Stał, na Sercu Lyoko. Dosłownie.

– Wiesz, poświęciłem naprawdę wiele godzin na to aby przestudiować wzór mieszania się labiryntów oraz możliwe położenie obiektów w sektorze piątym. Jak tak sobie liczyłem naszę pozycję, doszedłem w końcu do wniosku że finał ma rozegrać się tutaj. W samym środku serca! – Stone się uśmiechał. Przyklękł troszeczkę i poprawił się z pocyzją, bądź co bądź Serce Lyoko miało śliską powierzchnię. Kontynuował dalej: – Tamci na górze pewno zaprojektowali dla nas całą masę atrakcji, ale ja myślę że wprowadzę moją własną. Otóż, poczytałem sobie trochę o Sercu Lyoko i ma ono jedną, naprawdę ciekawą właściwość.

To mówiąc dźgnął delikatnie serce wirtualnego świata. Ale tylko delikatnie. Dźgnął, wyjął nóż, obrócił i rękojeścią mocno uderzył. Powierzchnia popękała jednak nie rozleciała. Za to jedna czwarta sektora tak samo jak serce wypełniło się pęknięciami.

– Ooooo nieeee… – wymamrotał Tadeusz.
– Ooooo taaaak… – odpowiedział Charles. – Tadeusz już chciał się rzucić na wroga. Nie miał szans. Stone znowu uderzył w serce, świat począł się rozlatywać. Tak samo jak odpadające kawałki, tak samo wirtualny świat, podłoże, wszystko zaklekotało w posadach i poleciało na łeb, na szyję. O dwadzieścia centrymetrów Czarna Bestia minęła serce. Nie zdążyła. Spadała teraz widząc oddalające się serce.

– Cholera jasna! To nie tak powinno się skończyć. – Chciał wygrać. Wiedział że nie minęło wystarczająco czasu. Potrzebuje jeszcze z trzech minut życia. Sygnał nie zdążył jeszcze się przekazać.

Tak spadając czas dla Tadeusza się przyśpieszył. Nie to że czas faktycznie stał się szybszy, a Tadek począł myśleć szybciej niż zazwyczaj. Całe życie przeleciało mu przed oczami.

Zobaczył rodziców. Zobaczył siostry. Zobaczył siebie, w przeszłości.

Sektor Lynna Wild, kilka lat temu. Otrzymał zlecenie zabójstwa szefa gildii pod skromną nazwą “I_am_everything_what_i_eat”. Leżał pod ludzką postacią zaczajony w zaroślach w lesie. Pośrodku była ogromna polana. W paru miejscach wyrastały z ziemi ogromne, białe i błyszczące się głazy.

– Tadeuszu, czy są jakieś komplikacje – usłyszał przez swoje radio.
– Spokojnie. Zero ruchu. Wróg pewno przybędzie za jakieś pół godziny.
– Przyjąłem.
– Czekaj… jest ruch! Za głazem coś się wyłania!

Tadeusz chwycił za lornetkę. Nie, to nie byl człowiek. Coś dziwnego. Jakaś dziwna istota.
– Fałszywy alarm, pewno NPC. Ale jakiś dziwny jest, czarna pantera z kłami zamiast zębów.
– Co? Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
– Dziwny jest… Siedzi tak w jednym punkcie i gapi się na głaz. Nie, nie gapi. Błądzi wzrokiem.
– Tadeusz…. Nie odlatujesz tam czasem?
– Nie, po prostu… Ja to już gdzieś widziałem. Ta postawa, ta nieobecność. On patrzy w głaz, ale nie na głaz a gdzieś błądzi myślami. Prawie jak… O mój Boże…

Zmiana wspomnienia. Siedzi w pokoju, Boże Narodzenie. Tadeusz pyta się swojego Tatę o to jak został ich synem. Opowieść jego “Ojca” który naprawdę został Ojcem:

– Co myślisz o tym Darek? Będzie na niego pasować?
– Kochanie – Rzekł przyszły “Ojciec” – będzie pasować jak ulał dla naszego dziecka. Mówię ci, będzie wyglądać nie-sa-mo-wi-cie!

Wyszli właśnie ze sklepu z ubrankami dla małych dzieci. Żona Darka była już w szóstym miesiącu ciąży. Oboje byli w dobrych humorach, naprawdę długo starali się o dziecko, było to ich marzeniem ale los za każdym razem mówił im “Nie”. Przechodzili teraz obok terenu z dużym płotem. Pole które płot bronił było duże. Przyszły tata na chwilę się zatrzymał. Zobaczył ośmio letniego chłopca. Błądził wzrokiem, wpatrzony gdzieś daleko w okiennice szpitala. Na jego twarzy nie było emocji. Ani szczęścia, ani złości. Czysta obojętność na wszystko.

– W czymś wam pomóc? – zapytała się pracownica obiektu. Dwójka przyszłych rodziców przebudziła się jakby z transu. Oboje byli wpatrzeni w młodego chłopca.
– Przepraszam – zapytała się żona – ale, czy z tym chłopcem wszystko wporządku?
– Nie, nie jest z nim w porządku. To sierociniec.

Nie wiedzieli co odpowiedzieć. Zauważywszy tą konsternację pracownica postanowiła trochę objaśnić sytuację:

– Ten chłopiec choruje na tzw. “chorobę sierocą”. Nigdy nie widział matki ani ojca. Matka zostawiła go pod Oknem Życia i uciekła w siną dal. Dzieci które nigdy nie zaznały ludzkiej troski czy miłości obojętnieją. Gasną.
– Aneta spojarzała w oczy swojego męża. Ta myśl już im miesiąc temu przeszła przez głowę. Wachali się, ale teraz byli pewni. Postanowiła się zapytać:
– Jak on ma na imię?
– Tadeusz.

Kolejne wspomnienia. Dzika pogoń za bestią. Porzucenie życia czerwonego gracza. Dotarcie pod Xan Guldur, ciągła walka. Raz za razem, ginął, obrywał, ale wiecznie wracał. Aż w końcu ją zobaczył. Tak samo błądzącą wzrokiem, tak samo obojętną na wszystko. Taką samą jak on.

I to tak ma się skończyć? Tak po prostu? Tak nędznie?

– PO MOIM ŚMIERDZĄCYM TRUPIE!

Cały sektor piąty zadrżał pod dźwiękiem ryku, ryku bestii gotowej na wszystko. Czarna Pantera odbiła się od losowego odłamka, wbiła się mocno pazurami w spadający kawałek dużej bryły. Wspinał się, przeskakiwał, przecząc fizyce z siłą demona pruł coraz wyżej. Wspinał się aż zobaczył kucającego na Sercu Charlesa. Nie dowierzał. Tadeusz potem też z trudem będzie dowierzać. Bestia odbiłą się od ściany i skoczyła na swojego przeciwnika. Razem polecieli ku przepaści. Upadli brutalnie na prostokątną platformę. Oboje szybko się podnieśli. Charles sięgnął po swój nóż, zrobił kilka kroków i pchnął nim w kierunku Tadka. Ten uskoczył w tył, z tupotem kontratakował machnięciem łapą na pas. Dźgnięcia Charlesa, ataki Tadeusza, dzika walka dwóch demonów.

Stone znowu dźga, “Różan” staje na obie nogi i przyjmuje cios na swoją łapę. Jej pazurami nie pozwala wyrwać ostrza przeciwnika, drugim zestawem szponów odcina wrogowi rękę. Charles traci swój nóż, wylatuje on poza zasięg obydwu zawodników. Ale żaden nie chce się poddać.

Człowiek uderza pięścią Panterę w twarz, Ta się przewraca i odzyskuje pozycję, podbiega, z własnej pięści uderza w podbrzusze człowieka. Kopnięcie kolanem w Tadeusza, poprawienie uderzeniem w pysk własną stopą. Tadek ponownie wstaje, wykonuje unik, podnosi się i uderza z własnego czoła.

Niebo przestało być niebieskie, zrobiło się żółto. Już przestali być w sektorze piątym. Wylecieli z niego, znajdowali się poza nim. Spadali tak, prosto ku cyfrowemu morzu.

                Na krańcu świata ścierają się dwaj tytani,
                Co spokoju w życiu nie zaznali.
                W wiecznej walce ku zatraceniu związani,
                By po wsze wieki zostać zapamiętani!

Tłukli się tak jeszcze chwilę. Bili się, aż się potopili.

W poczekalni było łącznie dziewięć osób. Trzy urzędniczki, trzech urzędników, dwóch zawodników i jeden prezes. Kręcił się on od jednej strony na drugą aż w końcu wypalił:

– Panowie, no nie mam bladego pojęcia. Ustawa remisu nie przewidywała!
– Szczerzę powiedziawszy – ciągnęła urzędniczka – żaden z nas nie spodziewał się destabilizacji sektora. W planach były modyfikacje sali z sercem, dodawanie luster, grawitacyjnych ścian…
– Taaa, buuu! – Z udawany akcentem komentował Tadeusz – szykowało się tyle atrakcji, jak ja jestem smutny że ich nie doświadczymy!
– Człowieku, mnie się rzygać chce… – Dorzucił od siebie Charles – Wiedziałem że to może być ostra jazda, ale z tą końcówką to ty przesadziłeś.
– Wiem! Ja nie mam bladego pojęcia co ja przed chwilą odwaliłem. Dżizas, kurde, ja pierdzielę…

Prezes jeszcze kręcił się chwilkę po pomieszczeniu, aż w końcu stanął i zarzucił:

– Nie ma wyjścia. Remisu ustawa nie przewiduje i przewidywać nie będzie. Robimy dogrywkę:

– Po moim, śmierdzącym trupie.
– Nawet takiej mowy nie ma, ja się wam tutaj zaraz porzygam. Chcecie to sprzątać?

– To rzut monetą. Pasuje?

Zawodnicy spojrzeli po sobie. Do dupy z takim planem, chociaż… Nieee, oboje mieli dość.
– Dawaj Pan, ja chcę po prostu iść już do domu – odpowiedział Tadeusz. Charles nawet nie odpowiedział, po prostu zielony na twarzy pokiwał zgadzająco się głową.

– Do dobra. Orzeł – Tadeusz, resztka – Charles. Rzucam!

W karczmie o znanej już nam wszystkim nazwie, standardowo, tak jak zawsze w porach odbywania się wielkiego turniegu aren panowała ogromna wrzawa. Tak pokręconego pojedynku, to jeszcze w życiu nie widzieli. Dosłownie jakby ktoś to wyjął z najnowszego filmu akcji Marvela: wszystko było w nim wręcz niemożliwe. Charles, Ayiana, i jeszcze kilku zawodników siedziało teraz przy ladzie popijając swoje napoje.

– Ale żeby przegrać na rzucie monetą? Toż to do dupy! – Skomentowała Ayiana. Miała jakieś dziesięć minut temu ostrą kłótnie z Stonem, ale w zasadzie i po swoich przeżyciach odstawiła to na dalsze tory.
– Wolałabyś powtórkę z rozrywki z Xan Guldur? – Zapytał się Charles.
– Nie, też bym nie wolała. To było pokręcone!
– Opowiadaj – rzekł Charles dolewając jej z butelki zakupionego napoju.
– Z początku byliśmy oblegani przez całą dywizję Panter, trójgłowych hydr, i jeszcze jakiś wymuchających samobójczych ptaków co oblewały nas kwasem. Przez pięć minut jakoś szło, ale potem twierdza nagle zaczęła się przemieszczać. Straciliśmy kontakt z naszym wsparciem. A potem, ni z gruchy, ni z pietruchy przestali nas atakować. Pouciekali i zaraz przyszła taka dziwna marionetka. Powiedziała nam, że jak ktoś z nas zginie podczas podróży sektora to umrze na amen.

Charles popatrzył tak chwilę na nią ale nie komentował.

– Jedni się wystraszyli, inni nie, ale chyba nie kłamała. Ci co ruszyli do walki zostali po prostu obaleni. Ale nie tutaj zaczyna się cyrk.
– Hmmm…?
– Na pstryknięcie jej palców otoczyły nas stoły, krzysła i zestawy porcelanowe z gotową herbatą. Przez pietnaście minut mieliśmy zawieszenie broni, gdzie ona nas częstowała jakąś durną herbatą i zadawała idiotyczne pytania!
– Na przykład?
– Czemu dziewczyny zawsze okładają pięściami facetów gdy ci się przypadkiem względem nich pomylą. Jakim cudem człowiek spadając w rzeczywistości z 50 metrów nie łamie sobie nóg. Ty to rozumiesz że ona całą swoją wiedzę o nas czerpie z jakiś durnych anime?

Stone tutaj wyraźnie parsknął.

– Okazało się że ona nie ma tego całego pierścienia. Po herbatce jaką nas uraczyła sektor się przemieścił, walczyliśmy i dostaliśmy łupnia… Ah, szkoda gadać.

Zawodnik, który zakończył turniej z drugim miejscem był trochę niepocieszony, ale koniec końców woli cieszy się że cała ta nienormalna historia jest już za nim. Bądź co bądź za drugie miejsce też jest bardzo solidna sumka! Uśmiechnął się. Przechilił więc swój kufel z myślą: “Finally. This is the end”.

( ͡° ͜ʖ ͡°)

>>>ALARM! AWARYJNA DEWIRTUALIZACJA!<<<

Jedną trzecią biesiadników karczmy nagle zdewirtualizowało. Tak po prostu, nagle rozszedł się w głowach wszystkich komunikat alarmowy.

– Co się dzieje? – wstała jak wryta Ayiana Storm.
– Co? – równie zaskoczony wstał z siedzenia Charles. – System wyrzuca ludzi jeżeli grozi im niebezpieczeństwo, ale nie taką dużą ilość na raz!
– Jasna cholera – krzyknął ktoś z tłumu – co się tu dzieje?

Charles wyjął z ekwipunku swój tablet, szybko zaczął sprawdzać swoich informatorów, strony informacyjne, bloggerów. W końcu znalazł.

– O mój Boże…
– Co się dzieje Stone? – Zapytała się Ayana.
– W francuskiej przestrzeni cyfrowego moża zanotowano 63 wybuchy torpedowe. Ktoś tam toczy walkę!

Ayiana zamarła z przerażenia.

– Wojna?
– Nie, chyba nie. Nie wiem, ale ze względu na zagrożenie system wyrzucił wszystkich tych których transmisja danych mogłaby przeciąć się z miejscem konfliktu. – Charles szukał odpowiedzi w głowie. Do diabła, o co tu chodziło?

[Kilka chwil wcześniej]

– Potwierdzam pojawienie się ostatniego Repozytorium Xany. Obecność 63 kongerów, brak wrogiej reakcji.
– Uff… czyli jednak sygnał przedostal się do końca. Wywabiliśmy wilka z lasu – odpowiedział Marionetce Tadeusz. – Jak tam nasza flotylla?
– 120 naszych jednostek podwodnych gotowych do przeprowadzenia akcji “Brać Złoto Wiać do Hiszpani”.
– O rany. Za mną taka ostra jazda, a szykuje się jeszcze kolejna. No dobra, upewnijmy się że tego bydlaka już nikt nigdy nam nie wskrzesi!

63 jednostki sił Xan Guldur wystrzeliły swoje torpedy. Prosto sunąc ku kongerom, krzykiem swym rozdzierając i kończąc starą, złowrogą erę.
Wrzaskiem swym rozpoczynając nowy rozdział życia.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments