[FINAŁ 1-1] Tadeusz Różan vs Charles Soule

– Mały braciszek ma wyrzuty sumienia?
Nim Charles odpowiedział na słowa, które przywitały go w progu, niespiesznie zdjął płaszcz i przeszedł do niewielkiej kuchni. Tam włączył stary pokryty kamieniem czajnik, przyszykował dwa kubki i rozsypał do nich liście herbaty, cały czas odprowadzany przez lekko kpiące i bardzo znajome spojrzenie. Dopiero gdy dało się słyszeć szum wrzącej wody, powiedział:
– Co ty tutaj robisz, Carrie?

– Ogień! Będziesz ział ogniem!
– Będzie mógł sprawić, że spalę się od środka, albo przynajmniej będzie mnie rozpraszał w losowych momentach.

– To ja powinnam zadać to pytanie. Pomogłeś wygrać Melanie Dunbar. Najpierw ty oszukałeś ją, teraz pomogłeś jej oszukać dzikuskę. Pomogłeś jej.
Charles upił łyk wciąż gorącego naparu i odetchnął głęboko, czując jak ciecz pali mu gardło, a potem rozmywa się po ciele w przyjemne ciepło.
– Nawet jeśli, to co? Laska jest głupia, ale nie aż tak, żeby nie zorientować się, że jej moce w Lyoko zawsze należały do niej, a pierścień tylko pomagał. Wystarczyło pomóc odzyskać jej wiarę w siebie i zmanipulować Storm, to tylko dwie rozmowy. Tyle czasu mogę poświęcić. Z resztą publiczność i tak domagała się przegranej Aiyany.

– Wielkie kolce wyskakujące z grzbietu!
– Jeśli je aktywuje, kiedy szarżuję lub skaczę, stracę balans. Więcej ryzyka niż pożytku.

– Wymówki. A teraz nie tylko Dunbar chowa do ciebie urazę, ale także Storm i Benedette. Nie umiesz obchodzić się z kobietami – prychnęła.
– Kobietami? To wszystko jeszcze dzieci – wtrącił z uśmiechem.
– Szczególnie z Benedette, powinieneś na nią uważać. Chce cię zabić.
– Skąd to wiesz?
– Lepsze pytanie – czemu ty tego nie wiesz? Wszystkie informacje masz przed oczami.
– Dzięki, Mycroft – Charles uśmiechnął się z własnego żartu. Twarz Carrie pozostała niewzruszona – Nie zauważyłem, bo nie patrzyłem na nią, bo nie sądziłem, że warto. I dalej tak sądzę.

– Może niszczący dotyk…?
– Ha, nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, na ile sposobów Charles może tego użyć przeciwko mnie.
– No to co?
– Żadnych dodatkowych mocy. Po prostu przygotuj pointer transferowy i zaufaj mi, że wygram. A wtedy go dostaniesz, Marionetko.
Uśmiech Czarnej Pantery zawsze jest przerażający, choć nieco komiczny, z lśniącymi kłami ułożonymi w kreskówkowy wręcz wyszczerz. Teraz zaś uśmiech bestii wydawał się także jakiś inny. Smutny.

– To wszystko? Może chcesz mi jeszcze życzyć powodzenia?
Carrie wstała bez słowa i ruszyła w stronę wyjścia.
– Siostra, zamknij drzwi wychodząc! – krzyknął jeszcze Charles, po czym zapukał dwukrotnie w stół. Drewniany blat ożył, zmieniając się w interaktywny pulpit, na którym wyświetliła się specyfikacja techniczna Sektora Piątego Lyoko.
– No to do roboty – mruknął jeszcze do siebie, dopijając herbatę – Play Track 56..
>>Ładuję https://www.youtube.com/watch?v=DiaVqBSs550<<

I w końcu, moment, na który czekaliśmy od początku tego turnieju! Ostatnia walka! Niech rozpocznie się w miejscu w Lyoko, które Franz Hopper musiał stworzyć z myślą o tym dniu! Na Arenie!
3!
2!
1!
Start!
Obaj gracze wylądowali w pozycjach bojowych – Charles z wyciągniętym nożem, trzymanym blisko przed klatką, Tadeusz na ugiętych łapach, z szeroko rozwartą paszczą, gotowy do skoku. Wojownicy trwali w bez ruchu, obserwując przeciwnika i czekając na otwarcie Areny. Kopuła nad ich głowami już zwalniała, by za kilka sekund się rozsunąć.
Zawodnicy czekają! Różan z pewnością ma dylemat – jeśli pozwoli Soule’owi uciec do Labiryntu, może się spodziewać nawałnicy chytrych sztuczek, jakie ten zawodnik już nam wcześniej pokazywał. Powinien więc go wykończyć na Arenie bądź w Holu Dostępu.
Pośpiech jednak nie jest wskazany. Różan ma ewidentną przewagę, ale jego przeciwnik jest uzbrojonych w śmiercionośny atut, którym może zakończyć to starcie jednym rzutem.
Arena się otworzyła, dokładnie za plecami Soule’a!
– To… ja… tego… no, spadam! – rzucił Charles, schował nóż, obrócił się na pięcie i wystrzelił w stronę wyjścia.
Czarna Pantera wykazała się doskonałym refleksem i natychmiast skoczyła do przodu. Pokonała dystans dzielący ją od przeciwnika w trzech susach. Czwarty zakończyłby się zmiażdżeniem czaszki Soule’a w paszczy bestii… gdyby ten nie obrócił się nagle i jednym błyskawicznym precyzyjnym ruchem nie cisnął nożem w Tadeusza.
Bestia z Xan Guldur nie miała możliwości uniknąć zabójczego ataku. Mogła się tylko wygiąć, by wirujące ostrze nie wbiło się w łeb, a za obojczykiem. Jednak atak i tak spełnił swoją rolę.
Różan zostaje trafiony! I… wpada w ścianę?
Tak! Ostrze utrudniło mu następny krok, nie trafił w wąskie przejście! Charles Soule zdobył dwie cenne sekundy! Co z nimi zrobi?
Bestia już jest w korytarzy i nadrabia dystans, znowu siedzi Soule’owi na ogonie, obaj są w Holu Dostępu! Soule wskakuje na rozpędzoną windę – skąd ona się wzięła? – i rusza w górę, Różan próbuje doskoczyć… chwyta się platformy jedną łapą! Nie może się wdrapać, zaraz spadnie…!
Boże! Niewiarygodne, czy wy to widzicie!? Bestia z Xan Guldur wdrapuje się po kanale za windą, niemal dotrzymuje jej tempa!
Charles z mieszaniną niedowierzania i podziwu wpatrywał się nerwowo w Tadeusza Różana bez wytchnienia podążającego za kabiną z szaloną prędkością. Sprawiał wrażenie dużo bardziej zdeterminowanego niż w poprzednich starciach, ale i jakby nieobecnego. Jednak był przy tym skupiony na walce, wpatrzony w swój cel i zabójczo skuteczny. Gdy wbijał tytaniczne pazury wszystkich łap w wygiętą w łuk ścianę, przypadał do szyny windy i ogromnymi susami wybijał się do góry, wyglądał niemal jakby biegł po pionowej ścianie.
Od samego początku to był szalony wyścig, dużo bardziej niż Charles się spodziewał. A teraz przyszedł czas na finisz. Soule postanowił nie zatrzymywać windy, tylko wyskoczył z niej przy pełnej prędkości i przeturlał się przez ramię by złagodzić upadek. Gdy tylko stanął na nogi, rzucił się do platformy teleportacyjnej. W tej samej chwili…
Bestia dopada do windy i rzuca się na Charlesa!

Co?
Dźwięk upadającego na platformę czarnego noża, dotychczas wbitego po samą rękojeść w bark Tadeusza, poniósł się głucho po Hangarze.
Co się stało?! Różan jest… w Skidbladnirze! Został przeteleportowany!
Tak, a teleporter przenosi tylko awatara, nie wszystko, co się na nim znajduje. Czarny nóż należał do wyposażenia innego zawodnika, więc nie został przeniesiony,
Dobrze, ale jak to w ogóle możliwe, że włączył się teleporter?
Charles leżał na platformie ciężko dysząc. Jeszcze kilka sekund temu jego twarz od gamy poszarpanych zębisk dzieliło raptem parę centymetrów. Dopiero po chwili podniósł się i zgarnął nóż.
To był koniec. Sektor Piąty jest skomplikowaną konstrukcją, pełną ukrytych cyfrowych mechanizmów. Znacząca część z nich jest kontrolowana z poziomu zewnętrznego użytkownika, tzw. Scypiona, równie wiele z terminala w Kopule. Niektóre przez mechaniczne punkty dostępu, takie jak klucz w Labiryncie. A te kilka które pozostało – otwieranie Areny, przywoływanie windy, obsługa teleportera – właściwie niczym nie różnią się od mocy używanych przez wirtualnych wojowników. I są równie wrażliwe na Wymuszoną Aktywację.
Soule podszedł niespiesznym krokiem do pierwszej z klamr dokujących i zaczął ją spiłowywać. Niemal niezniszczalne cyfrowe zbrojenia nie stanowiły żadnego problemu dla czarnego ostrza. Teraz wystarczyło tylko metodycznie rozmontować cały Hangar, rozciąć tarczę Skidbladnira i strącić wirtualną łódź podwodną w najeżoną kolcami przepaść. Mało satysfakcjonujące zakończenie dla finałowej walki… ale to starcie już się skończyło.
– Lauren Gray…
– Co?
Odłączenie klamr dokujących i uwolnienie pojazdu było możliwe tylko z zewnątrz Lyoko, ale silniki manewrowe i tak wystarczyły, by obrócić łódź wokół osi. Całe pomieszczenie zaczęło się trząść pod wpływem potężnej turbiny próbującej wyrwać Skidbladnira z niewidzialnego uchwytu. A gdy statek obrócił się kokpitem do Soule’a, mężczyzna dostrzegł Bestię z Xan Guldur, usadowioną wygodnie w fotelu i obsługującą niby niewidzialnymi dłońmi konsoletę.
„Naprawdę myślałeś, że nie przygotuję się na to starcie?”
– Lauren Gray, nadszedł dziś ten dzień!
Działka odezwały się błagającym o aktualizację kodu piskiem i wyrzuciły z siebie serię torped. Charles rzucił się w bok cudem unikając natychmiastowej dewirtualizacji. Fala uderzeniowa miotnęła nim i niemal rzuciła w przepaść.
Soule utrzymuje równowagę i rusza biegiem, próbuje umknąć kolejnej salwie… Udaje mu się o włos!
Skidbladnir obraca się i koryguje swoje systemy celownicze za szybko. Jeśli nie wydarzy się coś niezwykłego, to następny strzał kończy tą walkę.
Charles dostrzegał torpedę prującą na niego niczym w zwolnionym tempie. Czy to był efekt stresu, bugu czy może cudu, ten moment jasności umysłu Soule’a był wszystkim, czego potrzebował.
Czarna Pantera pojawiła się na platformie teleportacyjnej w ułamku sekundy i stanęła idealnie na linii strzału. Moment ten Tadeusz Różan zapamięta jako jedną z chwil, w której jego zwierzęca natura wyparła ludzką i zmieniła jego myśli w jeden pierwotny ryk. Nie będzie miał pewności, czy to z powodu bólu jego momentalnie rozrywanych wnętrzności przez cyfrową torpedę, czy oddania się instynktowi drapieżnika, który pozwolił mu zmiażdżyć jednym kłapnięciem krtań Soule’a.

Sala, w której obudził się Charles przypominała starą romańską świątynię. Była wielka, prosta i ciemna, ściany sprawiały wrażenie, jakby powstały z gigantycznych ociosanych bloków bazaltu zestawionych ze sobą w geometryczną komnatę. Z tyłu przez całą szerokość pomieszczenia ciągnęło się okno, przez którego szybę z ciemnokrwistego kryształu wpadała jedynie słaba ciepła poświata.
Soule nie był sam. Oprócz niego w rogu sali powoli podnosił się na nogi Tadeusz Różan, a z korytarza w oddali wyłaniał się… gryf. Wielki czarny gryf z pustym siodłem, do którego przytroczono dwie wyrzutnie rakiet!
– Co do…!?
Monstrum zaskrzeczało i posłało trzy pociski w stronę zaskoczonego Charlesa. Ten w pierwszym odruchu rzucił się do ucieczki, ale po chwili przystanął i przygotował się na przyjęcie rakiet. Jednej uniknął, a dwie pozostałe szybkim cięciem zniszczył neutralizując wybuchy. Ostatni pocisk uderzył w ziemię za Soule’m i zdetonował, a siła eksplozji rzuciła wojownikiem przez salę.
Gryf podążył za swoją ofiarą i padł do lotu nurkowego. Leżący na ziemi Charles zdołał jedynie wyciągnąć rękę w stronę przeciwnika i zacisnąć pięść. W tej chwili bestia wystrzeliła kolejne dwie rakiety.
Te zaś zatrzymały się w powietrzu tuż przed agresorem. Gryf wpadł na nie z pełną prędkością, przyjmując na siebie całą siłę wybuchu i upadł ciężko na ziemię. Charles zerwał się na nogi, a gdy także potwór zaczął się podnosić, cisnął czarnym ostrzem prosto w jego odsłoniętą szyję. Mityczne ptaszysko upadło raz jeszcze, a Soule w kilku krokach dopadł przeciwnika i wykończył go szybkim pogłębiającym cięciem. Bestia rozmyła się w chmurze dymu i zniknęła.
– Co to było!? – wykrzyczał dysząc ciężko do Tadeusza. Jeszcze nim skończył mówić, usłyszał niosący się echem stukot jakby dziesiątek metalowych kuleczek odbijających się od posadzki wiekowej komnaty.
Po krótkiej chwili z mroku korytarza wyłoniło się źródło dźwięku – gigantyczny, długi na kilka metrów czerwiopodobny stwór z całym rzędem krótkich spiczastych odnóży, pokryty chitynowym pancerzem, z gębą wypełnioną tuzinem stalowych rur, oraz jego towarzysz, równie wielki skorpion.
– Skorpion. I Centypod. Bez jaj – mruknął Soule… i w ostatniej chwili padł na ziemię.
Uzbrojony odwłok pustynnego stawonoga wystrzelił jak z armaty i wbił się kolcem jadowym w ziemię za Soulem. Natychmiast się cofnął, jak rozciągnięta sprężyna, ale z miejscem, w które trafił, działo się coś dziwnego. Rysa na bazaltowej posadzce dziwnie pulsowała światłem, prawie jakby zabierała je z zewnątrz do siebie, oraz zaczęła się rozrastać. Charles poczuł, jak jego nogi są ściągane przedziwną siłą do centrum anomalii.
– Trochę pomocy!? – krzyknął do stojącej w mroku Bestii z Xan Guldur, której pozostałe potwory zdawały się nie zauważać. Tadeusz tylko wbił wzrok w ziemię między swoim łapami.
– Cudownie – mruknął wojownik i ponownie dobył noża. – Nie zawiedź mnie – wyszeptał i ciął nożem wzdłuż anomalii. Pulsująca ciemność najpierw przestała się rozrastać, potem zadrżała wypuszczając z siebie skradzione światło, aż w końcu zniknęła, wraz z przyciągającą siłą. Soule nie zdążył nawet odetchnąć, tylko podniósł wzrok i instynktownie odturlał się w bok, unikając zabójczej serii laserowych strzałów. Jedno trafienie prawdopodobnie nie zadałoby zbyt wiele ran, ale cała seria błyskawic plujących z paszczy Centypoda z pewnością była śmiertelna.
Charles ustawił się tak, że pomiędzy nim a czerwiem znalazł się Skorpion. W następnej chwili prześlizgnął się pod jednym ze szczypiec bestii i ciął płytko po boku. Pajęczak postanowił odpowiedzieć atakiem odwłokiem, ale wojownik był szybszy. Gdy tylko zauważył, że chimeryczny ogon drgnął w pozycji bojowej, aktywował moc Skorpiona.
Na końcu kolca jadowego otworzyła się anomalia, która zaczęła zasysać bestię, poczynając od odwłoka. Charles korzystając z zaaferowania potwora przeskoczył nad nim poza zasięg jego szczypiec, dodatkowo tnąc go od góry. Gdy wylądował, stanął przed na nowo załadowanym Centypodem, gotowym do ataku.
– O nie…
Nawałnica laserowych strzał rozprysła się po całym pomieszczeniu, po tym jak odbiła się od pancerza Tadeusza. Bestia z Xan Guldur wparowała na linię ognia, po czym dopadła czerwia, chwyciła go w dwie łapy i zaczęła rozrywać na pół.
Na ustach Soule’a nawet nie zdążył pojawić się triumfalny uśmiech. Nagle znikąd w niewielkim rozbłysku czerwonej energii pojawiło się zwierzę. Przypominało noszącego kamizelkę kuloodporną niedźwiedzia z przerośniętymi mięśniami niemal niemieszczącymi się pod skórą. Miś odrzucił jednym machnięciem potężnej łapy Tadeusza od Centypoda i w kolejnym błysku światła przeteleportował się tuż za niego. Chwycił Panterę w morderczym uścisku, ale Różan wygiął grzbiet i zdołał się wyrwać. Gdy rzucił się do kontrataku, zwierz zniknął, by pojawić się kilkanaście metrów dalej, szarżujący w stronę przeciwnika.
„Dość tego” – pomyślał Soule i przeteleportował Niedźwiedzia tuż przed ścianę. Ten z impetem wpadł nią, prosto głową. W następnej sekundzie znajdował się już pod sufitem i spadał ciężko w dół.
W międzyczasie Centypod zdołał załadować kolejną serię – i nie stracił zainteresowania Charlesem. Laserowa fala pomknęła w stronę mężczyzny, ale tym razem na jej drodze stanęła nie Czarna Pantera, a Czarny Niedźwiedź. Tadeusz dopadł ledwie dyszącego zwierza i wgryzł mu się w kark, rozbijając ofiarę w czarny dym.
– Boostuj! – krzyknął Charles wskakując na plecy Różana. Ten domyślił się intencji niedawnego przeciwnika i podskakując podrzucił w powietrze Soule’a, który tym jednym susem dopadł Centypoda, ciął go z góry na dół, i wykończył podkręconym pchnięciem.
W tej chwili Skorpion w końcu uwolnił się z własnej anomalii i znów ruszył do ataku. Tadeusz jednak przypadł do niego w mgnieniu oka i chwycił za odwłok. Pajęczak nie był wstanie dosięgnąć szczypcami Czarnej Pantery, zaczął więc ładować na nowo moc. Różan z rykiem rozbawienia złapał mocniej kolec i wbił go w głowotułów stawonoga. Tym razem potwór nie zdołał umknąć własnej anomalii, która zdążyła wciągnąć nawet część dymu, w jaki się zmienił.
– DOŚĆ!!!!!!
Mrożący krew w żyłach, zniewalający krzyk poniósł się echem po komnacie. Z mroku korytarza wystrzeliły szkarłatne sznurki, które rozpełzły się po ścianach jak pajęczyny i skrępowały obu wojowników.
– Masz tupet, Soule, dalej opierać się Xan Guldur. Nawet kiedy już tu trafiłeś, nie jako przyjaciel, a jako wróg – głos idącej nieludzkim, ale w jakiś sposób spokojnym krokiem Marionetki drżał w sznurkach i przenikał Charlesa do głębi. Jej moc była niezwykła.
Ale była tylko mocą. Wojownik rozkazał sznurkom uwolnić siebie i Tadeusza, a następnie prostym ruchem przeciął wiążące go przed chwilą magiczne liny.
Marionetka widząc to uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Teraz stała już tylko kilkanaście metrów od Soule’a. Kolejny sznurek wystrzelił w stronę Charlesa by zablokować jego dłoń, ale mężczyzna przejął nad nim kontrolę dosłownie w ostatniej chwili i przeciął go czarnym ostrzem.
Gdy następne dwa sznurki podzieliły los poprzedniego, Marionetka ponownie się odezwała:
– A więc chcesz się opierać. Myślisz, że możesz wygrać walkę na wyniszczenie? Ze mną?
– Czemu nie, Mari, czemu nie? – odparł z kpiącym uśmiechem dalej się broniąc, ale już w połowie zdania porzucił przybraną maskę. Charles Soule dużo częściej układał plany, jak nie dopuścić do walki z Marionetką, niż jak z nią wygrać. Na pewno miał lepsze szanse ze swoją mocą niż większość ludzi. Ale jak? Trwająca tygodnie bitwa nie była opcją, na pewno strażniczka Xan Guldur miała więcej wytrzymałości niż on, nie popadała w rutynę, nie męczyła się umysłowo.
Charles zerknął kątem oka na Tadeusza. Marionetka zdała się o nim zapomnieć, on sam stał cicho, niezwiązany sznurkami. Nie mógł liczyć na pomoc z jego strony, raczej nie tym razem.
Jedyną szansą był manewr skazany na porażkę i wygrana przez zaskoczenie. Może ona nie pomyśli nawet, że byłby do tego zdolny.
Wszystko albo nic.
Marionetka nagle poderwała się do góry i zawisła bez życia, jak kukiełka z podciętymi wiązaniami. A potem powoli podniosła żarzące się czerwienią ślepia na Charlesa i…
– Jak… jak… JAK ŚMIESZ!!!!!! – używać MOICH SZNURKÓW!!!!!! – przeciwko MNIE!!!!!!
Marionetka podniosła się na pulsujących raniącym oczy światłem linkach, wyciągnęła rozcapierzoną dłoń i zaczęła inkantację:
– Détruire omnes et omni!
Charles przeciął pewnie kulę wysłanej w jego stronę kulę mrocznej energii, ale ta zamiast zniknąć, otuliła czarne ostrze rozgrzewając je do czerwoności i zmieniając w lśniący żarem pył.
– Détruire omne…
– Czekaj! – Różan stanął przed towarzyszem i zasłonił go własnym ciałem – Marionetko…
– Tadeusz. Nie teraz! Homine. En re liv.
Podążająca za ruchem dłoni Marionetki fala energii chwyciła Czarną Panterę i rzuciła nią o ścianę. Świetliste smugi opływały jeszcze przez chwilę wojownika, systematycznie odzierając go z mocy Xan Guldur, aż pozostał tylko leżący nieprzytomnie Zielony Smok – Rysiek.
Mózg Charlesa zaczął pracować na najwyższych obrotach. Myślenie o konsekwencjach odkrycia, że Tadeusz i Ryszard to jedna osoba trzeba zostawić na potem. Jak można to wykorzystać teraz?
Oczywiście.
– Smoczy język!
Jedna z mocy Ryśka pozwalała mu przyzwać do ręki swoją broń. Ale to nie wszystko. Jego miecz zmieniał się w smugę energii, która była wstanie zranić każdego stojącego jej na drodze. Charles użył tej mocy, by przyzwać broń przyjaciela do własnej ręki. Zielony impuls palącego światła poderwał się z ziemi u boku nieprzytomnego właściciela, w swojej szalonej roztańczonej trajektorii przeszył na wskroś pierś Marionetki i wylądował w dłoni Soule’a.
Wszystko zamarło. Z ciemności korytarza wystrzeliły sznurki, pochwyciły ich władczynię… i demon z Xan Guldur zniknął.
Jedyne, co po nim pozostało, to trzy nitki zwisające z sufitu, na których końcach zaczęły się materializować awatary.
– Ileż można!? – wymamrotał do siebie Soule.
Sequill. Aiyana. I on sam.
Przed Charlesem stanęła trójka wojowników. Ich awatary były przekolorowane w odcienie czerwieni i czerni. Ale miały takie same uzbrojenie jak oryginały. I takie same moce.
Elektryczny Samuraj pierwszy dobył broni i ruszył pewnym krokiem w stronę Soule’a. Charles czekał w pozycji obronnej, aż Sequill podszedł na odległość kilku metrów, i wtedy zaatakował. W dłoniach samuraja wytworzyły się kule energii, które popłynęły po katanach i zogniskowane uderzyły w ziemię, tuż pod nogami ich twórcy. Sequill podskoczył spanikowany i ledwo zdołał unieść broń, by zablokować szerokie cięcie Soule’a od boku. Uderzenie rzuciło go na podłogę i wytrąciło obie bronie z rąk. Charles zamachnął się do kończącego ciosu…
I w ostatniej chwili zmienił płaszczyznę cięcia tak, by zablokować pędzącą ku niemu strzałę Aiyany. Wykazując się nieludzkim refleksem odbił jeszcze dwie, aż nagle odchylił się do boku. Oprócz strzały tym razem leciał w jego stronę jeszcze jeden obiekt – wirujące czarne ostrze. Zabójcza broń, bliźniaczo podobna do jego własnej, zniszczonej, minęła jego twarz po centymetry i wbiła się w kryształową szybę z tyłu.
Ta sekunda rozproszenia wystarczyła, by kolejny pocisk Aiyany niemal wytrącił Charlesa z równowagi, a następujący po nim błyskawiczny cios pięścią wiedzioną Elektrycznym Sprintem rzucił go na ziemię, wyrzucając miecz z jego dłoni. Charles spróbował się podnieść, ale skutecznie uniemożliwił mu to puls energii, który wystrzelony z palców Sequilla przeszył mężczyznę na wskroś.
– Smoczy język!
I wtedy miecz Tadeusza poderwał się z ziemi i wystrzelił prostą trajektorią, przechodząc przez tors Samuraja. Soule niewiele myśląc skoczył do przodu, chwycił za przeguby dłoni zdezorientowanego Sequilla i przystawił mu ręce do głowy.
– Elektryczne kule!
Puls energii przeszedł przez czaszkę wojownika i zupełnie go ogłuszył. Bezwładny awatar zerwał się ze sznurka i zniknął.
Gdy Charles podniósł wzrok, dostrzegł Ryśka z mieczem w dłoni, akrobatycznym krokiem omijającego strzały Aiyany i powoli się do niej zbliżającego. Odetchnął głęboko.
– Rysiek! Uważaj! – krzyknął, po czym dodał – Przywołanie.
Tuż nad głową Indianki pojawił się jeden z jej chowańców – niedźwiedź – i upadł na nią ciężko. Gdy dziewczyna zdołała się spod niego wydostać, dzikiemu zwierzęciu Różan odcinał głowę jednym czystym ruchem. Aiyana poderwała się na nogi i zbiła łukiem atak wycelowany w nią. Kolejnego nie zdołała, bo nagle wbrew swojej woli zmieniła się w sokoła. Ryszard wykończył ją jednym celnym pchnięciem.
– Cześć – rzucił Charles.
Różan przymknął oczy i jego ostrze ożyło zielonym ogniem. Następnie machnięciem posłał strumień żaru, który dopadł bezbronnego bliźniaka Soule’a  próbującego uciekać z komnaty. Płomienny dysk energii przeciął go w pół i szybko zmienił w cyfrowy proch.
– Hej – odpowiedział Tadeusz.
– Więc… – zaczął przeciągle Soule – mam kilka pytań.
– A ja zły dzień. Chodźmy już stąd.
Ku zaskoczeniu Charlesa Rysiek podszedł do okna, sięgnął po wbity w nie czarny nóż i zaczął wycinać w krysztale otwór, przez który zmieściłby się dorosły człowiek.
– Co… ty robisz? Wiem, że to jakby twoje podwórko, ale wyjście jest tam, co nie? – rzucił Soule wskazując na korytarz, z którego przed chwilą wybiegła chmara potworów.
– Lepiej nie zwracać uwagi Marionetki, nie sądzisz? Powinniśmy się zbierać, zanim się zorientuje, że pokonaliśmy jej kukiełki.
Różan cofnął się, pokiwał głową i kopnął z całej siły w wycięty kryształowy kontur. Blok cyfrowego szkła runął w dół. Gdy Charles wyjrzał przez okno, dostrzegł, że sala, w której się znajdują, jest położona blisko szczytu latającej fortecy, niemal 100 metrów nad ziemią. I prawie dwa razy tyle nad Międzysektorem.
– Spokojnie, pokonałem, a przynajmniej zraniłem Mari. Mamy ją z głowy.
– Co? Szczerze wątpię. Prawdopodobnie po prostu akurat w tej chwili trwa… zdarzyło się coś innego, co wymagało jej uwagi – Rysiek schował miecz do pochwy i wystawił ręce przez siebie – No dobra, spadamy.
Charles uśmiechnął się pod nosem i pokiwał głową z rezygnacją i niedowierzaniem.
– No dobra – odpowiedział i dał się podnieść Ryśkowi.
Zielony Smok podszedł do okna… i skoczył. W locie otoczyła go Smocza Łuska, fala zielonej energii, która po kilku długich sekundach spadania wybuchła potężnym impulsem, pozostawiając w ziemi ogromny krater, a obu wojowników bezpiecznych na dole.
Charles otrzepał się z pyłu, który wznieciło w powietrze ich spektakularne lądowanie i spojrzał w górę. Xan Guldur, latająca forteca, powoli, wręcz majestatycznie podróżowała przez pustynię między światami.
– Niezwykłe – szepnął.
W tej samej chwili jego nadgarstek ożył i uruchomił się niewielki panel. Nie był już na polu walki, ani w zasięgu zakłóceń Xan Guldur, więc na nowo miał dostęp podstawowych funkcji terminala.
– Ok, jesteśmy… – bezwiednie zwiesił głowę w rezygnacji, gdy spojrzał na koordynaty – Jesteśmy trzy dni drogi od najbliższego sektora. I nikt tu po nas nie przyjedzie, bo Xan Guldur blokuje komunikację w Międzysektorze.
Rysiek dopiero teraz ostrożnie podniósł się z kolan. Smocza Łuska przez ograniczony czas była wstanie przyjąć na siebie prawie każde obrażenia, ale wiązało się to z ogromnym wysiłkiem psychicznym.
– No to lepiej chodźmy. Czeka nas pasjonująca podróż.
Międzysektor był przestrzenią wspólną łączącą 7 największych centralnych sektorów Internetu. Został stworzony w ramach prób osuszenia Cyfrowego Morza. Oznaczało to, że był bezkresną pustynią brunatnego pyłu, bez żadnych budynków ani nawet wzniesień. Był po prostu płaską, zapiaszczoną płytą stanowiącą jedną trzecią znanego wirtualnego świata.
– Rysiek/Tadeusz?
– Nie pytaj.
– Widma Storm, Elektrycznego, no i mnie?
– Pointer transferowy wszczepiony przez Xan Guldur w mój kod. Klonował strumień danych dewirtualizacji podczas moich walk.
– Nasze przeniesienie?
– Podkręcony pointer. Nie sklonował sygnału, ale go przechwycił.
Charles pokiwał głową na znak, że rozumie. Nagle zwróciło jego uwagę na terminalu powiadomienie z aplikacji muzycznej. Wybrał odtwarzanie i aż parsknął śmiechem.
>>Ładuję https://www.youtube.com/watch?v=aJ9usrpAPao<<
– Trzy dni…
– Żartujesz sobie ze mnie.
Charles podkręcił głośność i zaśmiał się jeszcze raz.
– Zabiję cię – warknął uśmiechając się Tadeusz.
– Gdybyś miał, zrobiłbyś to wcześniej. A, właśnie. To kto właściwie wygrał?
– Wydaje mi się, że ja – zastanowił się Rysiek – Chyba pamiętam odgryzanie ci głowy. Z chęcią bym to powtórzył.
Charles odpowiedział uśmiechem.
– Chwileczkę. Ale ja wpakowałem cię pod torpedę.
Po kilkunastu sekundach milczącego marszu w rytmie hitu The Proclaimers Charles znowu się odezwał.
– Nie no, musimy zdecydować, kto wygrał.
Rysiek westchnął ciężko.
– No jak?
Soule uniósł przed siebie zaciśniętą pięść.
Rysiek znowu westchnął.
– Serio?
– No dawaj.
– Nie.
– No dawaj. Raz, dwa, trzy. No i proszę. Papier owija kamień. Charles Soule wygrywa wielki finał.
– Trzy dni…
But I would walk 500 miles
And I would walk 500 more
Just to be the man who walks a thousand miles…

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments