– Łaaał, jakie piękne jezioro!
– Mówiłam ci przecież że to nafajniejsze jezioro w USA!
Dwójka małych dzieci, po jakieś 12-13 lat stała w tej chwili nad brzegiem ogromnego, najczystszego jeziora Stanów Zjednoczonych Amerki. Byli to chłopiec i dziewczynka. On ubrany zwyczajnie, biała koszulka z napisem “Dwarves are cool!” z krótkimi rękawkami i niebieskie jeansy. Jego kompanka miała już znacznie ciekawszy strój: tradycyjna indiańska sukienka plemienia Washoe. Była ona koloru beżowego z trochę jaśniejszymi falbankami. Na krańcach rękawów znajdował się falisty, ozdobny wzorek.
– Według tego co mi mówił tata – kontynuowała dziewczynka – brzegi tego jeziora są kolebką naszego plemienia! To podobno tu od tysięcy lat mieszkali moi przodkowie!
– Gdybym ja na ich miejscu miał wybierać, też bym tu mieszkał – zaśmiał się kanadyjczyk. – Zresztą, Dyani, daj spokój. Weź zobacz jak to jezioro jest ogromne!
– Masz ochotę przejść się kawałek jego brzegiem? – zapytała się Washoanka, ale w tym momencie zaburczało widocznie chłopakowi w żołądku.
– Neh, wybacz. Wsiadając rano do autobusu zapomniałem zabrać jedzenia. Głodny jestem jak wilk.
– To wracajmy do innych, powinniśmy gdzieś znaleźć bufet!
To mówiąc zaciągnęli się z powrotem idąc ścieżką, która leniwie pieła się do góry. Nad jeziorem Tahoe, miejscem narodzin plemienia Washoe, został zorganizowany przez wspóplemieńców Dyani festyn. Pełno tu było gwaru i śmiechu! Gdzie niegdzie dało się zobaczyć stoiska z tradycyjnym żarciem, ale i nie zabrakło czegoś dla wybrednych miłośników współczesnej gastronomii. Ludzie przebrani w indiańskie stroje, stoiska historyczne gdzie każdy mógł wejść i posiedzieć w namiocie, a nawet miejsca do gry w ping-ponga czy innego rodzaju aktywności sportowe. Zresztą, nie tylko tu: Tahoe jest naczystszym i drugim najgłębszym jeziorem w USA, nie mówiąc jeszcze o jego ogromnych rozmiarach. Sama Warszawa jest niewiele większa: ledwo o 20 kilometrów kwadratowych. Nic też dziwnego, że oprócz tego festynu który akurat znajduje się niemały kawałek od jakiegokolwiek miasteczka, wszędzie znajduje się niemało turystycznych atrakcji. A samych turystów też sporo!
Pośród tego całego jarmarku dało się przy jednym namiocie zauważyć pewną młodą dziewczynę. Stała przy wejściu i rozmawiała z jednym starszym panem, wyraźnie zadowolonym z frekwencji wydarzenia:
– Los nam jak widać sprzyja! Dużo się dzisiaj pojawiło osób. Będzięmy mogli trochę na tym zarobić.
Dziewczyna nie podzielała jednak tego dobrego humoru.
– Ayiano, dawno się nie widzieliśmy. Czy jest coś co cię trapi?
– Ah dziadku, cieszę się że cię widzę ale… eh, trochę się stresuję jutrem, wiesz?
– Hmmm… – posępił się trochę staruszek.
– Patrzę po prostu na tych wszystkich ludzi na festynie. Cieszą się! Jedzą ile mogą, pieniądze wydają tak szybko jak woda obficie pada podczas deszczu. Niczym się nie muszą martwić. A my? Wygonieni z naszego własnego domu, zmuszeni by przenosić się z miejsca na miejsce! I jedno z niewielu rzeczy, które są zdolne zwrócić ich durną uwagę, to jakiś głupi turniej…
Dziadek Ayiany patrzył tak drobną chwilę na swoją wnuczkę, myśląc jak by tu ją pocieszyć. W końcu postanowił się odezwać, pierwiej jednak z delikatną reprymendą:
– Wnuczko, nie możesz liczyć że cały świat będzie patrzył tylko na nasze problemy. Nie wina też obecnych tutaj ludzi, że ktoś inny zabrał nam ziemię w imię ludzkiej chciwości. Kiedyś biali przyszli i pozbawili wolności całą Amerykę. Nie ma dzisiaj państwa Inków czy Majów. Ale czy tamten mały chłopiec, który bawi się z naszą małą rodaczką jest temu coś winien? – wskazał jednocześnie swoją dłonią na Dyanę ganiającą się w berką z jej przyjacielem.
Ayiana spojarzała tylko w ziemie, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Była po prostu zła że nie miała domu jak inni.
– A pamiętasz może – ciągnął dziadek – jak kiedyś twój młodszy brat przybiegł z płaczem że w pobliskiej jaskini wyje straszny niedźwiedź?
– Hah! – parsnkęła śmiechem Ayiana, wyraźnie z biegiem słów się rozchmurzając – Pamiętam, pamiętam! Przybiegł w środku dnia cały zapłakany do domu. Wtulił się w mamę i tylko wołał: “Tata tam łowi ryby, a tam niedźwiedź! Mamo, niedźwiedź!”. Pobiegliśmy z wujkiem, mama zaalarmowała sąsiadów. Gdy wszyscy dotarliśmy na miejsce okazało się że po prostu tatko przysnął i chrapał w niebogłosy! – tu, kończąc widocznie się uśmiechnęła.
Trwali tak chwilę w tej drobnej ciszy, leniwie patrząc na dwójkę małych dzieci które od czasu do czasu gdzieś w tle wyłoniły się zza stanowisk, ciągle w biegu.
– Wiesz Ayiano, nie znam się na tych całych skanerach i turniejach wirtualnych. Wszystko od jakiegoś czasu gwałtownie skoczyło, a ja, będę szczery: nie chce mi się tego śledzić. Ale wiesz: skoro wtedy poradziłaś sobie ze strachem, by z bronią w ręku wymknąć się wujkowi i gnać prosto na – tutaj już z widocznie humorystycznym obniżeniem tonu – “NIEDŹWIEDZIA”, to i dzisiaj odwagi ci nie zabraknie. Poradzisz sobie z tym problemem.
– Dzięki dziadku.
– A nawet jak przegrasz, to pamiętaj: już teraz jestem z ciebie dumny! No dobra, idę, babcia chyba zostawiła w samochodzie jeszcze trochę tych swoich ciasteczek. Wiesz dobrze że lubię je podjadać.
– Tylko nie za dużo, bo znowu się zorientuje i zrobi ci awanturę! – śmiechem pożegnała Ayiana swojego dziadka. Na odchodne rzuciła tylko: Gi gab igi! (Do zobaczenia!)
Stała tak sobie jeszcze chwilę, patrząc na ludzi przewijających się przez festyn. Spojrzała chwilę na swoje dlonie, szybko je zacisnęła z myślą:
“Nie mam bladego pojęcia kim jest ten gość o dziwnie brzmiącym imieniu, ale zrobię mu z dupy wikiński Ragnarök!”
…
W karczmie “Pod zdechłym kotem” panowały chwile pełne ciężkiego napięcia. Dwóch zawodników! Jeden ogromny stół! I tylko jeden kubeł najlepszego specyfiku w tawernie, który można było wygrać jedynie poprzez grę. Na pusty jeszcze środek wyszedł sobie średniego wieku facet, z widocznie nieogoloną szczęką. Brązowe krótkie włosy, kwadratowa twarz. Rozglądając się po widowni rzekł donośnym głosem:
– No dobra, przypomnijmy zasady! Dwóch zawodników zmierzy się w wielkiej grze w papierowego ping-ponga! Zwycięscą zostaje osoba która zdobędzie trzy punkty pod rząd! Zabronione jest celowanie w głowę!
– Oczywiście. – odpowiedział z pełnym zrozumieniem Sequill, będący jednym z uczestników tego starcia.
Facet o kwadratowej twarzy rozejrzał się po wszystkich po czym krzyknął:
– I to tyle! Żadnych innych zasad! Wszystkie ruchy dozwolone, do pojedynku!
Pierwszy papierową kulkę rzucał niejaki John. Gra była dosyć prosta, przerzuć papierową kartkę za stół po stronie przeciwnika by zdobyć punkt. LUB, zdobądź również ten punkt, zmieniając wygląd i charakterystykę kulki tak by zranić przeciwnika. Trzy trafienia pod rząd i zostajesz zwycięscą!
John nie miał zamiaru zaczynać lekko, wybił papierową kulkę do góry i soczystym pociągnięciem ramienia wystrzelił ją w kierunku Sequilla. Stół był długi na jakieś trzy metry. W czasie przelatywania na drugą stronę, kulką zdążyła zamienić się w stalową wersję z kolcami. Dunbar jednak się tym nie przejął, wyjął swój miecz i szybkim ruchem odbił pocisk prosto na swojego wroga. W trakcie lotu broń zdążyła się zamienić w nóż kunai, dodatkowo naelektryzowany.
– Punkt! – zakrzyknął klient z kwadratową głową. Nóż bezpośrednio uderzył w tors, raniąc niejakiego Johna. Coś jednak było nie tak, gracza trochę na moment zamurowało, po czym sztywno runął na ziemię.
– A temu co? – zapytał się jeden z gości karczmy – Hej! Wstawaj! Postawiłem na ciebie pieniądze!
– Daj spokój, faceta zastunowało! – śmiechem wybuchła jakaś dziewczyna w fioletowych włosach.
– Czy o tym mówią coś zasady? – Zapytał się jeszcze inny młodzieniec.
– Ja tam nic nie wiem! – odrzekł z niby głupią miną Dunbar, który właśnie po kolei wpakował Johnowi kolejne dwa pociski w tors.
– Ty kretynie! – zdenerwował się widocznie jakiś człowiek – postawiłem na ciebie całe 300 funtów!
– Matko moja, kto zakłada się o 300 funtów?! – z śmiechem na ustach prychnął jeszcze inny gość lokalu.
– Panowie! – Donośnym głosem krzyknął sędzia o kwadratowej szczęce – Zasady są absolutne! Zwycięscą w tym pojedynku zostaje S…s…s.sssss – tutaj ewidentnie człek próbujący wymówić owe zdanie się zaciął. Chwilę niczym robot powtarzał literę “S” aż całkowicie go zdewirtualizowało.
– Mój Boże, jakie on ma połączenie internetowe? Skąd on jest? Z Podlasia?
– Czym jest Podlasie? zapytał się z widocznym zdziwieniem gospodarz.
Chwilę to trwało, nim wrzawa w lokalu się zamilkła i atmosfera doszła do w miarę względnego spokoju. Sequill Johannes Pradd-Dunbar usiadł z dumą przy ladzie, czekając aż gospodarz przygotuje dla niego specjał zakładu. Trzymał w prawej dłoni do połowy opróżniony kufer. Spojarzał się na monitor, w prawym dolnym rogu ekranu dało się zauważyć napis “W następnej walce: Ayiana Storm vs. Tadeusz Różan!”
– Ah, to już ten moment kiedy to bydle znowu idzie masakrować ludzi… – Rzekł Sequill. Spojrzał się na gościa z słomianą czapką na głowie, właśnie wygrał 20 dolarów. – Tak z czystej ciekawości, bo nigdy się nim nie interesowałem. Naprawdę jest on aż tak szeroko znany?
– Najpopularniejszym czerwonym graczem to on nie jest – przeciągle odpowiedział na pytanie – ale swoją złą sławę to też ma, głównie przez jego powiązania z Xan Guldur. Słyszałeś o wydarzeniach w Étoile en acier?
– Nie specjalnie. Szczerzę powiedziawszy wizytowałem tylko w jednym mieście: Old Older Orb.
W wirtualnym świecie nie istniały tylko iwyłącznie malutkie sektory poświęcone replikom starego Lyoko, albo ewentualnie tawernom jak ta obecna tutaj. Istniały również i miasta, w tym cztery największe a wśród nich: Old Older Orb oraz Étoile en acier. Powierzchnię miały ogromną, można było w nich wypocząć, zmienić swoje wyposażenie, wygląd postaci… gdzieniegdzie nawet wirtualną płeć, chociaż takie lokale cieszyły się średnimi relacjami.
– O proszę, to ty nic nie wiesz. Streszczając tak na szybko, bo byłem tam wtedy osobiście. Wyobraź sobie piękne, majowe popołudnie. Wirtualne słońce leniwie ogrzewa wszystkich znajdujących się ludzi. Niektórzy robią zakupy, niektórzy walczą na małch arenach treningowych. I tu nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawiło się Xan Guldur.
W tym momencie jak Johannes przechylał swój kufel jeszcze niedopitego piwa, zachłysnął się i uderzył kilka razy w pierś:
– Co?
– Ano właśnie. Wydarzyło się coś co nie miało nawet prawa zaistnieć, żaden sektor nie umie się przemieszczać. Na początku dało się słychać taki głuchy dźwięk z nad szczytu wież głównego zamku. Powietrze w tym miejscu, jakby się zaginało. Poczęło ono być wklęsłe coraz bardziej, aż nagle zajaśniało mocnym światłem i z dość dziwnym dźwiękiem rozeszła się fala uderzeniowa. Otworzyłem oczy, i widziałem ciemno-krwiste mury unoszące się bezwładnie wiele metrów nad szczytem fortyfikacji sektora. Po chwili wszyscy usłyszeliśmy głośny dźwięk rogu wojennego, by potem widzieć tłumy uciekających ludzi.
Facet popatrzył się chwilę w monitor po czym kontynuował:
– Część graczy próbowała powziąć środki obronne, ale daj spokój. Nie szło. Było ich za dużo, wzięli nas z zaskoczenia. Ulice wypełniły czarne pantery, stalowe pająki, ogromne ćmy plujące kwasem… Wszelkiego rodzaju tałatajstwo, zbyt dużo by na raz wyliczyć. Okupowali miasto trzy dni, po czym tak po prostu wsiąkli i zniknęli. Nikt nigdy nie zobaczył tej fortacy, chociaż szukali!
– Cholera… – rzekł cicho pod nosem Johannes. – Ciekawy jest typ, nie ma co.
Dunbar popatrzył jeszcze chwilę na ekran telewizora. Facet pewnie stoczył nie jedną trudną walkę, dupkiem też się nie wydawał być.
– A w sumie – Sequill dopił zachłannymi haustami piwo – raz kozie śmierć! Spróbuję tego specyfiku i idę sobie z nim pogadać!
– Co? – Popatrzył na niego ze zdziwieniem towarzysz picia – Przecież dostałeś od niego łomot!
– No właśnie, może mnie czegoś nauczy!
…
Krwistoczerwonym, brukowanym chodnikiem szedł sobie spokojnie 17-latek. Tłumów wokół niego nie było żadnych, w zasadzie był jedynym człowiekiem znajdującym się w tym miejscu. Niedawno wyszedł z portu w którym zacumował swoją wirtualną łódź, unoszącą się teraz trochę nad taflą cyfrowego morza. Wszędzie było pełno najróżniejszych możliwych domków, straganów… wszystkie puste.
Szedł tak nasz młodzieniec, mijając różne skrzyżowania, aż w końcu zaczął dotarł do murów pierwszej kondygnacji. Przekroczyl bramę, przeszedł jeszcze trochę drogi prosto i zamiast skręcić drogą w lewo prowadzącą do kondygnacji wyższych aż po samą fortecę, wciąż kroczył prosto. Doszedł do ujścia tunelu. Zatrzymał się na chwilę, otworzył okno ekwipunku i za jego pomocą wyjął pochodnię. Rozpalawszy ją znowu niezbyt śpiesznych ruchem ruszył przed siebie. Wkraczając dało się słyszeć bardzo głębokie echo. Każdy krok był bardzo charakterystycznie słyszalny.
– Ry-siek? – Rozeszło się damskie echo.
Ubrany na zielono młodzieniec nie bardzo się tym przejął. Dalej szedł spokojnie do przodu, uzbrojony w średniej wielkości miecz i sztylet u pasa.
– Ta-deusz? – znów, wyraźnie sylabując słowo rozeszło się po tunelu echo. Chwila pauzy i znowu:
– Rysiek? Czy Tadeusz?
17-latek zdołał wykonać kilka kroków, ale coś wyskoczyło mu z góry przed twarzą, zawieszone na cieniutkiej lince.
– Rysiodeusz? – Zapytała się w powietrzu, z przechyloną głową Marionetka.
– Zdecydowanie Tadeusz. – Krótko ujął nastolatek w równie krótkich, brązowych włosach.
Mierząca jakieś 1.73 m marionetka zerwała się z linki, stając prosto na swoich dwóch nogach. Twarz miała owalną, o prostych, trochę wychodzących poza barki brązowych włosach. Oczy wypełniał kolor kasztanowy, skóra kremowa. Usta miała dosyć dziwne. Możnaby powiedzieć, że składały się z takich małych kostek które układały się w odpowiedniej pozycji czyniąc mimikę twarzy. Mogły opaść na dół czyniąc wesoły wyraz twarzy, albo smutny podnosząc się do góry. Gdy chciała coś powiedzieć, w rytm wypowiadanych liter jej usta podświetlały się na wybrany przez nią kolor. Dzisiaj akurat żółty.
– To czemu przedstawiłeś się jako Rysiek? – Zapytała się wyraźnie zaciekawiona lalka.
– Wiesz… – Powiedział trochę drapiąc się po głowie. Postanowił ruszyć do przodu, kompanka trzymała się jakieś pół kroku za nim – Bardzo dziwnie mi było się przedstawiać moim prawdziwym imieniem. “Hej, cześć, jestem Tadek, właśnie ja skopałem ci tyłek!”. Byłoby zbyt niezręcznie.
– Niezręcznie? – Zapytała się przechylając głowę na drugą stronę. – Walcząc ze mną nie było ci “niezręcznie”.
– Bo to trochę inna sprawa! Z tobą tłukłem się naon stop, w wojnie na wyniszczenie. Byliśmy skazani na walkę.
Doszli już do wyjścia. Brązowo-włosa marionetka zagrodziła lekkim krokiem drogę:
– Mnie się podobało. Nie warto by może tego powtórzyć?
– Neh, szkoda mi chwilowo zamykać się na taką ilość czasu. – Skończył Tadeusz i spojrzał kawałek przed siebie. Znajdowali się przed kwadratowym pomieszczeniem. Pośrodku znajdowało prostokątne wzniesienie na jakieś dziesieć centrymetrów, szerokie na cztery metry i długie na trzy. Na ściance wzniesienia dominowały wygrawerowane symbole niczym zaklęcie, albo przynajmniej jakiś tajemniczy tekst. Na każdym rogu tego pomieszczenia znajdował się ogromny, czarny posąg pantery w pozycji siedzącej. Wszystkie skupiające swój wzrok na sam środek.
– Pora się troszeczkę zabawić! – rzekł niby na poprawę bojowego ducha Czerwony Gracz. Ruszył ku wzniesieniu, zatrzymał się na jego środku i odwrócił twarzą do Marionetki.
– Nie wydajesz się zbyt przekonany.
– Bo przeciwniczka to dla mnie fatalny wybór! – rzekł z małym poirytowaniem Tadziu, przykładając dłoń do czoła – Najgorszy zestaw możliwych umiejętności.
Tadeusz podniósł rękę znad swojego czoła i spojrzał się na wciąż patrzącą się na niego Marionetkę. Uśmiechnął się delikatnie:
– Eh. Skoro ja sobie z tobą dałem radę i ty ze mną… jakoś tą diablicę załatwię. No dobra, poczynaj! W imię Boże! – To mówiąc zamknął swoje powieki, niby składając się do dokładnego skupienia. Marionetka wzniosła swoje ramiona przed siebie, po czym rzekła:
– O ciemności mroczniejsze niż głębiny mojego serca!
– Hę? – Zdziwił się jej przyjaciel otwierając swoje lewe oko. – Co to za tandetna inkantacja? Przyznaj się, zaczełaś oglądać Konosubę!
– Z słowa mojego, Pani tych ziem, odbierz temu człowiekowi ciało i przywdziej go na nowo! – Oczy wszystkich obecnych tutaj posągów na ostatni wyraz zapaliły się mocnym, fioletowym światłem. Postura Tadeusza zaczęła się rozpływać. Rozlała się, rozstopiona po całej posasdce wzniesienia. – Nadaj mu postać naszych braci, byśmy mogli go otulić naszą ciemnością! Czarna Pantera!
Na ostatnie słowo rozlewająca się gęsta ciecz zatrzymałą się w bezruchu, by za chwilę się cofnąć. Dążyła do miejsca gdzie przed chwilą stał człowiek. Pnąc się po sobie formowała wizerunek, aż na koniec stwardniała prezentując Bestię z Xan Guldur. Oczy monumentów zgasły. Marionetka podeszła do potwora. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń po czym rzekła:
– Inehrin de telle!
Całe ciało Tadeusza zapaliło się na niebiesko, i w mig przeskoczyło do jej prawej dłoni w postaci kulki. Spojrzała w lewo, rozporostawała ramię:
– Abyss. An re liv!
Kilka centrymetrów przed jej lewym ramieniem powoli powstała dziura. Za nią była pustka. Absolutne nic. Wyciągnęła swoją prawą dłoń, chwilę później wystrzeliło z niej malutkie światełko, które zniknęło w niemożliwej do ogarnięcia wzrokiem pustce.
Dziura się zapadła, zamknęła. W komnacie Marionetka była sama. Mimo to jednak, jakby wierząc że te słowa sięgną celu wyrzekła:
– Wygraj. W końcu to dla ciebie złamaliśmy nasz jedyny rozkaz. Dla ciebie rzuciliśmy Étoile en acier na kolana.
…
W poczekalni na ozdobnym drewnianym krześlę siedziała już Ayiana. Założyła nogę na nogę i ukrakiem patrzyła na opierającego się o ścianę Sequilla. Podrzucał sobie monetę. “Co on tu do licha robi? Wpadł, przywitał się i udaje głupiego. Przecież on przegrał!”. Minęła drobna chwilka, Sequill w końcu złapał ćwierć dolarówkę w dłoni i odepchnąl się od ściany. Kawałek dalej, powolutku, bez żadnego pośpiechu zmierzała ku niemu Czarna Pantera.
– No w końcu jesteś, nie lubisz się zbyt mocno śpieszyć, co? – rzucił Tadeuszowi Sequill. Bestia zatrzymała się przed nim i usiadła na ziemi.
W głowach wszystkich tu obecnych dało się usłyszeć odpowiedź:
– Wiesz, lubię się zatrzymać i podziwiać krajobrazy. Przy niektórych zastanawiam się momentami, co w żyłę pakowali sobie twórcy. – tutaj się lekko zaśmiał. Popatrzył się na samuraja po czy zapytał – Zresztą, co ty tutaj robisz? Ciebie się najmniej spodziewałem.
– Taa… Słuchaj, nie wydajesz się być złym gościem. Pomyślałem że móglbyś nauczyć mnie paru sztuczek. Wypiło by się przy okazji jakieś piwo.
– Hm, w sumie czemu nie? Ostatnio trochę za dużo czasu spędzam na odludziu. Jutro może się do ciebie odezwę? Teraz jak widzisz będę trochę zajęty. – powiedział zerkając na wnętrze poczekalni za Sequillem.
– Spoko, powodzenia! – rzucił Johannes ustępując Tadeuszowi z drogi. Przy okazji troszeczkę stracił równowagę ale ustał na nogach. Zrobił się przy okazji trochę jaśniejszy niż zwykle.
– Czekaj, chwila. – zawołał do niego Tadziu – Czy ty przypadkiem w takiej jednej karczmie nie wypiłeś Zielonego Smoka?
– Zdarzyło mi się.
– Och chłopie… – zarzuciła Bestia. – Uważaj żeby się nie potknąć, tamten specyfik ma niezłe działanie.
Tadeusz zrobił kilka kroków naprzód. W środku zobaczył sporo terminali a na krześle czekającą już na niego Ayianę.
– “Ah.” – spojrzała na swojego oponenta indianka – “Myślałam że będę mogła zobaczyć jego facjatę. Szkoda.”.
– Dobry – usłyszała w głowie. – Słoneczko na dworze jak widać dzisiaj dopisuje.
>>180 sekund do rozpoczęcia<<
– No, no – Zerwała się z krzesła Ayiana. Podeszła spokojnie do Czarnej Pantery i schyliła się lekko przed nim, niby by się dobrze przyjrzeć. – Przytulaśny to ty kociaczku jesteś. Mam nadzieję że kły nie są zrobione z plastiku?
– Ciebie może nie dotknę. Nie jem byle czego. – Odpowiedział małą ripostą Tadziu poczym odwrócił się i poszedł zalogować się do systemu.
– “Ah.” – znowu sama sobie w myślach zarzuciła Washoanka. – “W końcu on nie ma trzynastu lat.”
>>60 sekund do rozpoczęcia<<
Tadeusz przeglądał się różnym panelom w terminalu, jakby patrząc czy nie znajdzie się jeszcze jakaś przydatna informacja. Nic tam interesującego nie wypatrzył, ale wciąż zdecydowanie bardziej komfortowo było mu rozmyślać właśnie tam. Ayiana sprawdzała swój łuk i strzały, chociaż jakby nie patrzeć wcale robić tego nie musiała: wszystko było na swoim miejscu. Sequill za to się zastanawiał, o jakim to ciekawym działaniu mówił Tadziu. Poza tym że trochę bardziej go chwiało i zrobił się jaśniejszy nie odczuwał żadnych innych efektów.
Bestia z Xan Guldur popatrzyła na zegar. 40 sekund. Odszedł od terminala, usiadł i czekał. Po chwili z każdej możliwej strony rozległ się przeciągły pisk. Z ziemi wyłoniły się czarne kwadraty, które z dość szybkim tempem nakreśliły granicę między dwoma zawodnikami. Unosiły się coraz bardziej i bardziej, aż pozamykały ich w osobnych klatkach. Zrobiło się ciemno, nie było widać nic. Tuż przed sobą zajarzyło sie purpurowe światło.
– Hm. Nie lubię tego typu walk. Albo się uda… – Pomyślał i na chwilę przerwał myśl Tadeusz. Skręcił głową w kierunku w którym przed chwilą znajdowała się jeszcze Ayiana. – albo nie.
>>30 sekund do rozpoczęcia<<
>>Witaj, Tadeuszu. Twoim wrogiem będzie Ayiana Storm. Walczyć będziecie w Korze, aż do finałowej dewirtualizacji. Powodzenia!<<
– Dobra Tadek, pamiętaj! – pokrzepiał się w myślach. – Tylko nie miej flashbacków z Wietnamu, tylko nie flashbacki z Wietnamu!
Purpurowe światło poczęło być coraz większe i większe. Wszystko co skrywało się w ciemności pochłonęła biel. W końcu zaczęła ustępować miejsca i powoli dało się zobaczyć arenę. Standardowo, jak co każdą walkę, niezależnie od sektora: wszyscy zawodnicy przenoszeni są na okrągłe pole. Pod kątem 90 stopni, w czterech kierunkach znajdują się wyjścia. Można tam różne rzeczy znaleźć od labiryntów, bo różne inne znajdźki bardziej lub mniej przeszkadzające w starciu.
Tadeusz nagle usłyszał cichy dźwięk. Był teraz w postaci pantery, miał bardziej wyostrzone zmysły niż zwykle. “Cięciwa, prawdopodobny atak w moim kierunku”. Nie mylił się, Ayianę zwirtualizowało troszeczkę szybciej niż Bestię z Xan Guldur. Nie marnowała nawet chwili czasu, natychmiast sięgnęła po dwie strzały i jednym ruchem cięciwy posłała je w kierunku swojego wroga. Tadziu spadł na wszystkie cztery łapy. Jeszcze w powietrzu zauważył że pociski ruchem parabolicznym zostały wystrzelone wysoko, uderzą łukiem z góry na dół, prosto w pancerz.
>>Dwa trafienia! 0 obrażeń!<<
Czarna Pantera popatrzyła na wbite w jego zbroję długie, drewniane strzały. Wbiły się tylko troszeczkę, ale nie na tyle aby przebić uzbrojenie czy w jakiś sposób je uszkodzić. Podniósł nieznacznie swoją łapę i szybko, jednym ruchem ściął wystające kawałki drewna, które mogłyby mu w przyszłości przeszkadzać. “No dobra” – pomyślał sobie – “Potwierdzenie że z góry jestem bezpieczny. Musi mnie tłuc od dołu. Potrącajmy ją patykiem.”.
– Ach… – rozległo się Ayianie w głowie – Kocham zapach falstartu wczesnym rankiem. Hej! Uczą tam u was, u dzikusów że cierpliwość jest cnotą?
– A co jest? Za szybko kociaczku? Jak chcesz dam ci fory! – odgryzła się indianka, napinając ponownie cięciwe. “Nie bój się, Pańcia się tobą zajmie.” – pomyślała sobie – “To ja tu mam licencję na wyprowadzanie ludzi z równowagi.”.
Strzały poszybowały w niebo. Tadeusz z głośnym dźwiękiem zerwał się do galopu. Gnał niczym na zatracenie, prosto na swoją przeciwniczkę. Żadna strzała go nie potrafiła dosięgnąć, choć Ayiana wypuściła ich już całkiem mnóstwo. Po chwili idnianka uznała że wróg znajduje się już wystarczająco blisko by stwarzać zagrożenie. Natychmiastowo przemieniła się w sokoła i północnym wyjściem wleciała do labiryntu.
– “Okej, strzały z góry mogą mu co najwyżej zmniejszyć mobilność. Żeby go dotkliwie skrzywdzić trzeba atakować na równi z jego wysokością lub niżej.” Leciała cały czas prosto, tak jak korytarz niżej dyktował swój kierunek. Oczywiście odnóg było pełno, ale chciała sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
Poruszała się naprawdę szybko. “Czy mój przeciwnik jest w stanie mnie doścignąć?”. Spojrzała się w dół. Tak jest, Tadeusz dotrzymywał jej wiernie kroku, cały czas był ledwie metr, dwa metry za nią mierząc odległość równo po drodzę w linii prostej. “Może, ale to ja mam przewagę wysokości!”. Wzniosła się jeszcze wyżej by lepiej móc widzieć teren pod swoimi skrzydłami. Rozejrzała sie, od głównej drogi wszędzie było pełno najróżniejszych odnóg, ale tam, trochę po lewej dało się zauważyć mały labirynt. “Dobre miejsce na pułapkę!”. Zmieniła kąt lotu i delikatnie wykręciła w lewo, podprowadzając przeciwnika na miejsce jego możliwego przeznaczenia.
Tadeusz zauważył zmianę kursu.
– “No dobra, nie wystartowala jeszcze z ani jednym chowańcem. Pewnie wypatrzyła miejsce na pułapkę, muszę nadstawić ucha.”.
Biegli tak jeszcze krótką chwilę. Tadziu na moment tylko odrobinkę zwolnił aby zostawić sobie dodatkowe trzy metry na reakcję. Choć przy tej prędkości widział tylko drogę prostą, to przed nim znajdowało się rozwidlenie na lewo a odrobinkę przed nim most nad korytarzem. Wtem nagle dziwny dźwięk, po lewej, niczym wirtualizacja! Tadeusz odchylił się w lewo, wdrapał na wysoką ścianę i za pomocą pazurów zawisł pod mostem. Zatrzymał się w naprawdę dobrej chwili, sekunda później i wprost na ścianę runął ogromny, czarny niedźwiedź. Siła ataku była tak duża, że jego szarża zostawiła trwały ślad na bloku korytarzu.
– “Oho…” – przestraszył się trochę Tadeusz – “Jeszcze chwila a by mnie to naprawdę bardzo zabolało.
Cięciwa, atak z dołu! Czarna Pantera opuściła się i wylądowała na cztery łapy. Dwie strzały znowu trafiły w pancerz, Ayiana zrobiła cofkę i w postaci człowieczej ustawiła się za Tadeuszem. Strzelała nisko, z przykucu. Z jednej strony: niedźwiedź, z drugiej spory kawałek stąd: indianka. Ogromna, czarna bestia nie dawała Tadziowi odpoczynku, z rykiem natychmiast rzuciła się na niego podnosząc łapę. Szybko nisko przebiegł tuż przed niedźwiedziem, unikając jednocześnie jego ciosu. Chciał mu się rzucić z zębiskami na plecy, ale polecialy następne strzały: rykoszetem od ściany prawie raniły Tadzika.
– “Cholera… muszę się stąd wydostać i jakoś zająć tym chowańcem!”. Bestia z Xan Guldur natychmiast ruszyła do galopu, i lewą odnogą ruszyła co sił. Niedźwiedź w pościg, Ayiana się przemieniła i hyc, poszybowała w górę. Wtem w całym sektorze dało się usłyszeć głuchy dźwięk, niczym gra na rogu wojennym. Kora zaczęła się rekonfigurować, cała struktura korytarzy, aren, labiryntów: wszystko się zmieniało.
– “Moja szansa!” – pomyślał Tadek. Ruszył przed siebie do przodu, pozwalając w miarę utrzymać się na tyle niedźwiedziowi. Wszystko wokół niego się zmieniało. Nagle cała podłoga zaczeła się podnosić, pieła się ku wysokości. Reszta labiryntu opadła tworząc rozległą arenę. Tadeusz nie chciał zostawać tak wysoko, zeskoczył co sił na stabilizujące się jeszcze powoli podłoże i ruszył jak najszybciej przed siebie, by wyjść jak najdalej poza okrąły obszar. Niedźwiedź nie odpuszczał. Ale to dobrze dla Tadeusza, bowiem przed nim korytarz którym chciał on uciec począł się od lewa zamykać. “Zdążę” pomyślał. Przyśpieszył tak szybko jak tylko mógł i uszedł z terenu areny. Niedźwiedź ślepo za nim podążał, nie bacząc w ogóle na to, że przy prędkości zamykania się korytarza i wielkości ciała zwierzęcia ten nie ma po prostu szans. Sunąca z lewej ściana przytłoczyła chowańca i zamykając się nagle zatrzymała. Nie zabiła go, widocznie miała ustawić się w takiej pozycji by zostawić pewną szparę umożliwiającą ucieczkę.
Niedźwiedź wył ile wlezie, ale nie potrafił się wydostać. Utknął na stałe.
– “Możnaby go tak teraz załatwić… ale nie, jest coś bardziej kuszącego.” – Powiedział sobie w myślach Tadeusz, po czym wdrapał się po ścianie na powierzchnie i rozjerzał po arenie. Ayiany jeszcze nie było, ale to kwestia najwyżej minuty aż się tutaj zjawi. Na środku ogromnego pola znajdował się bardzo wysoki szczyt o małej średnicy. Idealny aby zmieściła się tam jedna, stojąca indianka.
Sokół wędrowny szybował w kierunku góry. W momencie rekonfiguracji Ayiana nie była za bardzo w stanie skupiać się na tym co sie dzieje, więc uniosła najwyżej jak się tylko dało. Dopiero jak się uspokoiło mogła się rozejrzeć i przeszukać okolicę.
– “Szkoda pułapki, ale warto było spróbować. Chwila… Co?!”
Dotarła wreszcie do areny i zatrzymała się na samym szczycie góry. Przed sobą widziała przykład bezczelnego humoru Tadeusza. Niedźwiedź wył w niebogłosy, Czarna Pantera bowiem zrobiła sobie z jego zadka drapak do ostrzenia pazurków.
– “T…Tego kolesia chyba powaliło!” – Krzyknęła w myślach Ayiana, po czym przemieniła się w człowieka i wystrzeliła strzałę prosto w Tadeusza. Ten w ostatniej chwili zrobił piruet niczym baletnica krzycząc: “Ole!”.
– Uch… Przyznaję – krzyknęła do niego indianka – potrafisz być wkurzający! – chwyciła za następną strzałę, gotowa do szarży w wykonaniu swojego przeciwnika, ale nie doczekała się. Zamiast tego pognał na lewo od niej i uciekł z areny.
– “Co?” – zdziwiła się – “Nie wykorzystuje okazji żeby mnie zaatakować?”. Przeczekała chwilę, jednak nie wyczuła jego obecności. Zmieniła się w sokoła i sprawdziła teren wokół siebie. “No nie, nie ma go”. Podleciała sprawdzić swojego chowańca z ewidentnie widocznym kawałkiem drewna wbity w prawy pośladek. Niedźwiedź zakleszczył się na amen, koniec pieśni. “Cholera… nie będzie z niego żadnego pożytku.” Odwołała go i tuż obok siebie przyzwała kuguara. “Co on planuje? Chce się zaczaić i wziąć mnie z zaskoczenia?”
Tadeusz był w ciągłym biegu. Gnał tak szybko jak się tylko dało, nie środkiem a bokiem korytarzy, na wszelki wypadek aby trudniej go było wyśledzić. Podczas galopu przypomniała mu się jedna rozmowa z Marionetką w pokoju narad wojennych Xan Guldur:
– Jednego wroga masz z głowy. Najtrudniejszy to będzie chyba ten Charles Soule, może bez problemu przeciąć twój pancerz. – Stwierdziła Marionetka, najwyższa możliwa istota w całej mrocznej fortecy.
– Szczerzę powiedziawszy to najmniej się nim przejmuje. Najgorszym dla mnie przeciwnikiem będzie ta cała indianka.
– Ayiana Storm? – przekrzywiła trochę głowę. – Dlaczego?
Tadeusz oparł się mocno na krześle i podparł głowę o swoją prawą pięść.
– Bo to najgorszy możliwy dla mnie wróg. Normalnie wystarczyłoby po prostu unikać wszystkich strzał i szarżą ją załatwić. Może se przyzywać chowańce, ale tak długo póki jestem szybki, tak długo mogę je wyminąć. Ale ona może se pofrunąć.
Marionetka odwróciła swój wzrok w kierunku kart postaci leżących na stole. Znajdowaly się tam wszystkie możliwe specyfikacje każdego gracza w turnieju. Tadziu kontynuował:
– Nie mogę tak po prostu na nią ruszyć, bo zmieni się i ucieknie. Nie mogę się na nią zaczaić i zaatakować z zaskoczenia bo uprzedzi ją przede mną jej chowaniec. Nie mogę się zbyt długo kryć, bo z powietrza wraz z innym chowańcem mnie po prostu za każdym razem wyśledzi. Co nie zrobię: nie dam rady jej dosięgnąć. Ale nie to jest najgorsze. To nie będzie walka. To będzie długa i męcząca batalia na wyniszczenie, jak najszybsze zmęczenie przeciwnika. Nawet jak zlikwiduję jej niedźwiedzia i kuguara, to będzie mnie tak długo męczyć atakami z powietrza ze swoim jastrzębiem, że w końcu popełnię błąd i przegram. To jest idealny typ przeciwnika który masakruje właśnie takich jak ja.
Lalka próbowała chwilę zastanowić się nad sytuacją, lecz sama nie znalazła dobrego rozwiązania. To był pojedynek jeden na jednego, nie mogła mu udzielić żadnego innego wsparcia.
– Co zatem zrobisz? – zapytała się.
– Mam jeden pomysł… Ale to będzie wóż albo przewóz. Cokolwiek się wydarzy, nie będzie to spekakularna walka na którą liczą widzowie.
Czarna Pantera gnała co rusz, co sił. W końcu zauważyła szukany przez nią obiekt, schowany trochę za ścianą i sufitem. Tadeusz upewnił się że Ayiany ani jej chowańca nie ma w pobliżu. Pobiegł ile pary w łapach, prosto do jedynej wieży w całym sektorze.
Wieża go przepuściła. Znajdował się teraz na wejściu na okrągłą platformę, pośrodku której na podłodze widniał znak XANY. Podszedł do niej powolutku. Poczuł że robi się lżejszy niż zwykle, zaczął unosić się do góry. Wieża przeniosła go na platformę znajdującą się wyżej. Przed nim pojawił się panel kontrolny.
– No dobra – powiedział sam do siebie. – Można albo nie można. – Za pomocą umiejętności korzystania z obiektów za pomocą siły woli począł korzystać z interfejsu. Wieża nie wymagała kluczy, spokojnie można było korzystać z jej funkcji. Przerzucał co chwila najróżniejsze możliwe okienka, szukał upracie aż w końcu…
– O proszę. Można.
Tadeusz ustawił kilka opcji, wylogował się i jak najszybciej opuścił wieżę. “No dobra!” – pomyślał – “Teraz trzeba się tylko zaczaić.”.
Ayiana wciąż szukała go z powietrza, zastanawiała się jaką taktykę postanowił obrać jej przeciwnik. Nie mniej nie bardzo wiedziała jak Tadeusz mógłby spróbować ją podejść, sama dobrze wiedziała że znajduje się on w niekomfortowej sytuacji. Kuguar nie wykrył żadnego dźwięku: podobnie jak Tadeusz ma lepiej wyostrzone zmysły. Leciała tam w przestworzach jeszcze drobną chwilę, aż w końcu zauważyła kątem oka po prawej czarną jak noc plamkę. Zatoczyła koło, upewniła się. Rzeczywiście. Jest tam. Pewnie chce zaatakować jak najszybciej jej chowańca, by potem próbować złapać jakoś jastrzębia. “No dobra, zastawmy małą pułapkę!”
Kuguar zatrzymał się w pewnej odległości, na wprost od wzroku Tadeusza. Sokolica niby poleciała dalej robić zwiad. W rzeczywistości postanowiła zaczaić się i szyć w przeciwnika od dołu. Tadeusz ruszył do przodu, zaszarżował z głośnym rykiem na kuguara. Usłyszał cięciwę. Odwrócił głowę w kierunku z którego owy dźwięk dobiegł i zatrzymał się gwałtownie. Strzały minęły go o kilka centymetrów. Kuguar natychmiast zaatakował atak prawą łapą prosto na twarz i wykonał szybki unik. Dało się słychać kolejną cięciwe. Bestia z Xan Guldur rzuciła się do ucieczki prosto w labirynt. Wtem, jak tylko oba stworzenia znalazły się w korytarzu dało się usłyszeć głuchy dźwięk.
– “Cholera!” – Pomyślała Ayiana – “Kolejna rekonfiguracja. Kuguar! Ostrożnie z biegiem na przeciwnika!” – Wydała rozkaz po czym przemieniając się w sokoła jak najszybciej poczęła wznosić się ku górze. Całe podłoże się zdestabilizowało, tym razem na dość charakterystyczny sposób. Kora poczęła tworzyć doły i ogromne, równej wielkości kwadratowe wzniesienia. Wszystko było swoją symetrią. Kwadratowa przepaść na 15-20 metrów, i kwadratowe bloki o dokładnie takiej samej wysokości. I taki krajobraz znajdował się, dosłownie wszędzie. Kora się w końcu ustabilizowała, Ayiana zniżyła delikatnie lot by zaraz usłyszeć ryk lokalizacyjny swojego kuguara oraz komunikat systemowy:
>>Tadeusz Różan: 20 punktów obrażeń! Uszkodzenie prawej łapy, czas: trzy minuty!<<
– “Mam cię!” – Pomyślała sobie z zadowoleniem Ayiana. Poleciała w kierunku wyjącego chowańca, specjalnie ryczał jak najdonośniej by sprowadzić tutaj swoją właścicielkę. Zauważyła ich, ściany za wysokie aby móc próbować szybko stąd uciec. Przeszło jej chwilę przez myśl, aby szybko zanurkować i wykończyć oponenta tak samo jak Klarę, ale ten przeciwnik specjalizował się w walce bezpośredniej. Może być zraniony, ale wciąż potrafi zaskoczyć. Lepiej go zaciągnąć w kąt i tam strzałą zakończyć grę.
Kuguar zaczął napastować swojego przeciwnika, raz po raz zmuszając go do tego by się cofnąć. Kierował go prosto w kąt pomieszczenia, skąd nie szło już w żadnym kierunku uciekać. Ayiana wylądowała na podłodze, daleko od Tadeusza. Już sięgnęła po strzałę i chciała naciągnąć cięciwę gdy nagle…
Po całej Korze rozległ się głuchy dźwięk.
– “Co?!” – Z szokiem w oczach zdziwiła się Ayiana – “Przecież to za wcześnie!”.
Sektor ponownie, wbrew limitowi czasowemu zaczął się rekonfigurować. Jednak nie zmieniała się struktura całego podłoża. To z powierzchni, sufit, góra poczęła się zamykać! Ayiana natychmiastowo przemieniła się w sokoła i tyle sił ile miała w skrzydłach gnała na zatracenie w górę, mając nadzieję że zdąży. Ale nie zdążyła. Zamknięte pomieszczenie wypełniły ciemności. Chwilę po tym z rogu pomieszczenia wydobył się dźwięk dewirtualizacji.
– Teraz mi ptaszek nie ucieknie z klateczki, już nie odfrunie… – Rzekła z wyraźnym zadowoleniem bestia.
– “Cholera, ma mnie!” – Pomyślała Ayiana. – Natychmiastowo przyzwała Jastrzębia, jej ostatniego chowańca. Poleciała kawałek i przemieniła się w człowieka jak najdalej to tylko możliwe od Tadeusza. – “Jeśli Jastrząb będzie go nękał, będę miała jeszcze szansę go trafić! Chociażby na oślep!”
Nie mniej jednak sam jastrząb nie specjalnie umiał się odnaleźć. Mógł działać tylko na podstawie dźwięku. Usłyszał kulejący cel, który ruszył w kierunku jej Pani. Zanurkował w dół z wysokości. Ale wtem: uderzenie w ścianę!
– “Hę?” – Zdziwiła się. Nagle zrozumiała, to ściany zaczęły lgnąć ku sobie! Pomieszczenie zaczeło być coraz mniejsze, chowaniec pokroju Jastrzębia ma duże problemy by się tutaj odnaleźć. Usłyszała jak coś ruszyło w jej kierunku. Wystrzeliłą dwie strzały: unik wroga! Następne dwie strzały: trafienie!
>> Tadeusz Różan: Jedno trafienie, 20 punktów obrażeń!<<
Normalnie każde zwierze po dostaniu w klatkę piersiową by się zatrzymało, ale tutaj nie odczuwa się bólu. Bestia wciąż zmierzała w jej kierunku. Ayiana sięgła po następne strzały, ale poczuła na plecach ścianę która ją cisnęła do przodu. Jastrząb próbował wznieść się i uderzyć, ale za późno. Czarna Pantera wyprostowała się na dwóch nogach. Jedną, uszkodzoną kończyną przywarł ją do muru, drugą łapą natychmiastowo wbił swoje ogromne szpony, tak że przebiły jej krtań.
>>Ayiana Storm: Obrażenia krytyczne! 100 punktów obrażeń! Dewirtualizacja!<<
>>”Zwycięzca: Tadeusz Różan”<<
Wraz z Ayianą zniknął też Jastrząb, który nie zdążył sięgnąć celu. Ściany wciąż się posuwały do przodu. Tadeusz popatrzył na swoją łapę i trochę pokuśtykał na sam środek swojej pułapki. Gdy pomieszczenie miało tylko pół metra przestrzeni cała maszyneria się zatrzymała. Minęło jeszcze z jakieś 10 sekund i Czarną Panterę również zdewirtualizowało.
…
Był już wieczór, nad jeziorem Tahoe ludzi zaczęło po troszeczku ubywać. Słońce oblewało turystów ostatnimi ciepłymi kolorami tego dnia, a komary obudziły się by pełnić swoją odwieczną rolę wkurzania ludzi i wszystkiego co żyje na całym świecie. Festiwal na sam dzień dzisiejszy się powoli kończy, ale w założeniu ma trwać cztery dni.
Ayiana leżała na dużym, prostokątnym kamulcu. Humor wyraźnie nie dopisywał.
– Ech, no niby mogłam przewidzieć że w sektorze też znajdzie się jedna Wieża… Ale kto przewidziałby że Tadeusz odnajdzie ją tak szybko?
Washoanka wciąż rozmyślała o swoim ostatnim pojedynku. Była pewna że gdyby nie ta ostatnia pułapka to mogłaby na pewno wygrać. Zmęczyła by wroga, nie ma nawet innej mowy. Tylko ta cholerna wieża…
– Uuuhh… Że też w terminalu większość mapy jest zakryta, a o wszelkich możliwych znajdźkach nie idzie się dowiedzieć. – Zamilkła jeszcze przez chwilę po czym wpadła jej myśl “To było szczęście, czy on dobrze wiedział gdzie ta wieża się znajduje?”.
Podniosła się z kamulca i podążyła wzrokiem po różnych stanowiskach które znajdowały się kawałek od niej. Pod jednym drzewem widziała dwójkę małych dzieciaków: Dyanę i jej przyjaciela. Siedzieli teraz opierając się o kawał grubego pnia. Pykali sobie na jakiś konsolkach, chyba 3DS.
– 3DS? O rany, jakie to stare… – Patrzyła tak na nich jeszcze przez chwilę, aż zobaczyła swojego dziadka zmierzającego w jej kierunku:
– I jak wnuczko? Spuściłaś już z siebie powietrze?
– Jeszcze nie do końca. – Cicho, depresyjnie mówiła Ayiana – Będę tak tu sobie siedzieć, i myśleć. Aż pojawi się wielka Tessie i mnie pożre.
– Nie zawsze się wygrywa. – Usiadł tuż obok niej jej dziadek – Ale nie zawsze też się przegrywa. Zresztą, jak dobrze pamiętam masz jeszcze walkę o trzecie miejsce, prawda?
– Okrągłą sumkę też za to płacą – wymamrotała. – Daj mi tu jeszcze chwilę się podąsać. Posiedzę sobie i przyjdę do was.
– No dobra, ale nie za długo. – Staruszek wstał, po czym powoli ruszył się z powrotem w kierunku namiotów. Zrobił kilka metrów, na chwilę przystanął, odwrócił się i:
– Możemy dzisiaj upichcić jakąś dobrą dziczyznę.
– Dobra, już dobra! Zaraz przyjdę! – Odgoniła swojego dziadka i raz jeszcze położyła się na kamieniu.
“Wiedział gdzie była ta wieża, czy nie wiedział?”.
…
Tadeusz leżał sobie plecami na swoim łóżku, z słuchawkami od telefonu włożonymi do uszu. W pokoju było ciemno, okna zasłonięte zasłonami, jedynie komputer dawał jakieś minimalne światło.
– Ta walka była całkiem interesująca – w słuchawkach można było usłyszeć damski głos.
– Była, ale tylko przez ostatnią pułapkę. Gdyby było inaczej to ciągnęłaby się w nieskończoność.
– Przegrałbyś?
– Przegrałbym.
W pokoju zapadła głucha cisza. Tadeusz patrzył się raz to w sufit, raz to w plakat przedstawiający całą mapę Krain Północy i Nilfgaardu z uniwersum Wiedźmina. Dodał w końcu po chwili:
– Nie mogłem mieć pewności że wieża będzie miała dostęp do funkcji znajdujących się bezpośrednio w jądrze sektora. Jądro miało pierwszeństwo, ale z mojej pozycji dało się zaplanować rekonfigurację Kory.
– Smutny jesteś?
– Niee, tylko… Ech, czasem ciężko się pogodzić z tym że istnieje ktoś kogo normalnie nie możesz załatwić, i musisz się uciekać do takich sztuczek. Ale zwycięstwo to w końcu zwycięstwo. – powiedział zrywając się powoli z łuszka. Podszedł do okna i rozchylił trochę zasłone. Na zewnątrz padało, raz akurat zjawił się jakiś gość próbujący szybko przemknąć przez ulicę.
– A mnie się to w sumie nawet podoba!
– Hmm…? – Mruknął zapytająco.
– Możesz być wygranym albo przegranym, ale cokolwiek się nie wydarzy: zawsze znajdzie się jakiś ciekawy i fascynujący sposób na pokonanie przeciwnika. Nawet jak trafisz przez długi czas na zastój, to zawsze znajdzie się w końcu na ciebie cwaniak. Nigdy się finalnie nie znudzisz.
– Ha! Pod tym względem masz rację! – Uśmiechnął się z tą myślą Tadeusz. – Hej, oglądasz jeszcze Konosubę?
– Jestem w połowie – odpowiedziała Marionetka.
– Co myślisz?
– Myślę, że ludzie są całkiem interesujący. – odpowiedział damski głos z wyraźnie widocznym zadowolniem. – Końcowo myślę, że bardzo dobrze że nigdy już nie otrzymam ani jednego rozkazu.
– Jesteś pewna?
– Mojego Pana już chyba nie ma… – odpowiedziała z pewnym zamyśleniem. – Inaczej już by się po tylu latach pojawił. Nie mogłabym cieszyć się tym światem.
– Wybacz Marionetko, całe szczęście, już go nie ma! – zaśmiał się młody chłopak. Jego przyjaciółka z radością odpowiedziała w słuchawce, chociaż była to radość przemieszana z pewną dozą zamyślenia. Tadziu trochę się jeszcze popatrzył przez okno po czym głośno krzyknął: Cholera! Zapomniałem o Sequillu!
…
Ledwo bo ledwo, ale Sequill doczłapał się z portalu międzysektorowego. Odkąd tylko rozpoczęła się Arena, efekty Zielonego Smoka coraz bardziej dawały mu się we znaki. Nie czuł się mdło ani źle, po prostu nie mógł postawić sensownie normalnego kroku. Znajdował się jakieś dziesięć metrów od karczmy “Pod zdechłym kotem” Kulał wciąż, uparcie idąc coraz dalej i dalej, bliżej miedzianej klamki drzwi od tawerny. Już chciał jej sięgnąć, kiedy poczuł jak przez całe ciało przeszedł dziwny dreszcz. Spod jego palców wzniosło się kilka iskier, aż nagle, całe jego ciało zaświeciło się mocno na niebiesko. Z jego ramienia, prosto w kierunku drzwi wystrzeliła ogromna byłaskawica, która w mig oplotła wszystkie ściany i elementy budynku, w tym i skrzynkę z bezpiecznikami. Przepaliło się wszystko. Choć Johannesowi zrobiło się już o niebo lepiej, to nie mógł wiedzieć że w środku zapanowały egipskie ciemności.
– AAAH! – ktoś oberwał czymś mocnym po głowie. – Cholera jasna! Kto w trakcie pojedynku gasi światło?!