>>180 sekund do rozpoczęcia<<
– Cześć.
– Cześć – odparła nieufnie Tamara przyglądając się uważnie swojemu przyszłemu przeciwnikowi.
Charles Soule zjawił się w hali wyjścia praktycznie w ostatniej chwili. Nie sprawiał jednak wrażenia roztargnionego czy zdenerwowanego spóźnieniem, wręcz przeciwnie. Podszedł spokojnie do jednego z wielu dostępnych terminali i bez pośpiechu się zalogował, by założyć swój strój bojowy. Awatar mężczyzny przeładował się w kilka sekund i po chwili Charles był gotowy do walki – ciemny jeans i czarną koszulę zastąpiły wirtualny kombinezon ze spiralnym motywem i niewielkie osłaniające oczy gogle.
– Powodzenia – rzucił jeszcze, ale na to Tamara zdecydowała się już nie odpowiadać, tylko skupiła się na sprawdzeniu jeszcze raz swoich broni. Dziewczyna spotykała się już z takim zachowaniem przed walką. Mogła to być zwyczajna uprzejmość, ale bardziej prawdopodobne, że jej przeciwnik próbował zdobyć choć trochę sympatii wojowniczki, by ta podczas starcia zawahała się w krytycznym momencie. Nawet jeśli nie taki plan przyświecał Souler17;owi, Tamara i tak nie zamierzała ryzykować wpadnięcia w tą prostą pułapkę zastawioną przez jej psychikę.
>>60 sekund do rozpoczęcia<<
Charles tymczasem sięgnął po stojącą na biegnącym obok blacie butelkę jakiegoś orzeźwiającego napoju i przystawił do ust, kątem oka zerkając na profesjonalnie przygotowującą się do walki dziewczynę. Po kilku sekundach butelka była pusta, Charles dalej zerkał na przyszłą przeciwniczkę, a ta dalej sprawdzała broń i przypominała sobie szermiercze pozy. Mężczyzna powoli odstawił naczynię i zaczął się metodycznie rozciągać, jednocześnie dobywając noża.
Nagle rozległ się przeciągły pisk, a z ziemi zaczęły się unosić czarne kwadraty, które szybko odgrodziły walczących i zamknęły ich w dwóch osobnych klatkach. Zapadła ciemność, zakłócana tylko migoczącym w oddali purpurowym blaskiem.
Charles spojrzał tępym wzrokiem na trzymane w ręku ciemne ostrze i prychnął, rozbawiony własnym zachowaniem. Ostrze wychodziło z pochwy tak gładko jak zawsze, mężczyzna rozgrzał się też w drodze do hali wyjścia.
– Martwienie się o to, żeby nie wyjść na dyletanta przed szesnastką. Prawdziwa profeska – rzucił w ciemną pustkę, parskając przy tym śmiechem.
>>30 sekund do rozpoczęcia<<
>>Witaj, Charlesie. Twoim wrogiem będzie Tamara Benedette. Walczyć będziecie w sektorze pustynnym, aż do finałowej dewirtualizacji. Powodzenia!<<
– No dobra!
Migające światło zaczęło pochłaniać ciemność dokoła i po chwili wszystko utonęło w bieli, a oboje walczący zostali przeniesieni na arenę. Jednak wcześniej Charles zdążył przypaść do ziemi w pozycji startującego sprintera.
Tamara Benedette była groźną wojowniczką. Nie wybitnie uzdolnioną, ale zestaw umiejętności nabytych w gildii Tizia w połączeniu z kilkuletnim doświadczeniem w walkach w wirtualnym świecie czynił z niej niełatwego przeciwnika. Dziewczyna walczyła nie tylko mieczem, ale całym ciałem, a jej wszechstronna moc pozwalała zniwelować prawie każdą przewagę, jaką mógłby mieć jej oponent. Używała jej inteligentnie w starannie wybranych momentach, ostrożnie i z wyczuciem. Była kompetentną wojowniczką, niemal niepokonaną.
Tylko jak ostrożnie i z wyczuciem można postępować, gdy twój przeciwnik może użyć twojej mocy pierwszy?
W Lyoko nigdy nie było wiadomo, gdzie jest słońce, ani nawet czy w ogóle istnieje jakiekolwiek faktyczne źródło światła. Na niebie nie było niczego, padające cienie nie oferowały żadnej wskazówki co do swojego pochodzenia, wszystko po prostu było oświetlone i widoczne. A jednak, na Pustyni zawsze odnosiło się wrażenie, że gdziekolwiek to tajemnicze słońce by nie było, prażyło niemiłosiernie, a chodzenie po martwych cyfrowych platformach przywoływało wspomnienie rozgrzanych asfaltowych dróg w upalne dni.
Właśnie w sektorze pustynnym pojawiła się dwójka wojowników. Ich awatary zaczęły materializować się kilka metrów nad ziemią, oba od razu w pozach przygotowanych do lądowania. Po kilku długich sekundach profile graczy w końcu całkowicie załadowały się do sektora i awatary zaczęły opadać. Jeszcze jedna sekunda, i oba jednocześnie dotknęły ziemi, a wtedy:
– Inferno!
– Inferno!
Później, na nagraniu, Charles dostrzeże, że spóźnił się jedynie o 13 milisekund. Zbyt mało, by ludzki mózg zdołał rozpoznać opóźnienie, ale aż nadto, by zdołał je rozpoznać komputer.
Tamara swoje walki na Pustyni często zaczynała od potężnego ataku otwierającego. Ziemia pod nogami jej przeciwnika eksplodowała z falą uderzeniową ciągnącą za sobą burzę ognia, jak granat wrzucony do beczki z benzyną. Zależnie od ilość energii, jaką użyła, rInfernor1; mogło odebrać nawet połowę punktów życia. Wojowniczka z reguły jednak zostawiała sobie nieco mocy w zapasie, by wykorzystać ją później w bardziej precyzyjny, niespodziewany sposób. Ta strategia oczywiście nie była najrozsądniejsza przeciwko wrogowi, który mógł zrobić użytek z tej pozostawionej mocy.
Do podobnych wniosków doszedł także Charles. Starcie mogło się więc rozpocząć jedynie na dwa sposoby – albo Soule zdoła użyć ataku Tamary przeciwko jej samej, albo…
Charles wyskoczył do biegu, dzięki czemu kula ognia, która uformowała mu się pod nogami, zamiast pochłonąć go całego nadała mu dodatkowego pędu. Dzięki temu przyspieszeniu chłopak pokonał dzielący go od przeciwniczki dystans 25 metrów w 3 sekundy.
Tamara zamrugała ze zdziwienia widząc pędzącego na nią z niespodziewaną prędkością przeciwnika, ale wciąż zdążyła ze spokojem dobyć broni i stanąć w pozycji obronnej. Rozpędzony Soule wyszarpnął nóż z pochwy i zamaszyście ciął od lewej starając się trafić w ostrze dziewczyny. Benedette odskoczyła na bok, a Charles gwałtownie wyhamował i błyskawicznie obrócił się do rywalki. Ta już cięła czubkiem klingi z góry. Ostrze noża ruszyło na spotkanie wrogiego miecza…
I minęło je o centymetry. Wojowniczka spięła się i szarpnęła całym ciałem do tyłu, błyskawicznie wycofując własną broń. Charles dążył do rozbrojenia – widziała to już w jego poprzednich walkach. W momencie, w którym czarny nóż zdoła dotknąć jej miecza, straci kolejną przewagę nad przeciwnikiem, dłuższe ostrze. Choć po pewnym czasie odzyska broń, to zdecydowanie zbyt późno. Parowanie nie wchodziło zatem w grę.
Walczący nie spuszczali z siebie wzroku, a w następnej chwili Tamara znów ruszyła do ataku.
Zrobiła wypad z mieczem w prawej dłoni, a gdy Soule postanowił zbić atak z góry, raz jeszcze odskoczyła, tym razem w półobrocie, ciągnąc ostrze w lewo po ziemi. Nagle przerzuciła rękojeść do lewej ręki, a prawą wyrzuciła do przodu.
Ognisty język jak wąż wystrzelił w ataku niemożliwym do uniknięcia. Soule bez mrugnięcia ciął do prawej, jakby wypatroszenie płomienia mogło w czymkolwiek pomóc.
A jednak, nóż przebił ognistą smugę, a krawędzie czarnej klingi w niewyjaśniony sposób zdawały się pochłaniać cały żar i blask, jakby przecinały samo ciepło płomienia Benedetty.
Tamara była tym nieco zaskoczona, ale wcale nie łudziła się, że ten atak będzie decydującym. W końcu ładował się raptem kilka sekund, mógł odebrać co najwyżej 7-8 punktów. Wojowniczka liczyła tylko, że jej przeciwnik instynktownie spróbuje się przed nim zasłonić, i nie zawiodła się.
Charles stał na ugiętych nogach, z nożem w prawej dłoni wyrzuconej do tyłu. Tamara w podskoku, skręcona w pół z mieczem w lewej ręce.
Dziewczyna zaparła się nogą i nie wytracając prędkości dokończyła obrót. Teraz jej ostrze pruło na Charlesa od lewej. Zbyt szybko, by uniknąć. Zbyt daleko, by sparować.
Klinga gładko przecięła cienki kombinezon Soule’a i zaczęła się zagłębiać w miękkie cyfrowe ciało, koniec końców równie kruche, co te materialne.
A potem zamigotała. I zniknęła.
Miecz Benedetty zdołał wbić się w ramię Charlesa na pół centymetra. Potem wirujące czarne ostrze posłane w powietrze jednym wyćwiczonym ruchem nadgarstka przecięło się przez klingę jak przez masło, rozbijając ją w cyfrowy proch.
Nóż Charlesa w normalnych warunkach nie nadawałby się do rzucania, był za długi i za ciężki. Jednak w świecie wirtualnym parametry niezwykłej broni zostały zmienione – opór cyfrowego powietrza, środek masy i bezwładność dostosowane tak, by ułatwić rzucanie i podkręcanie. Tamara to wszystko wiedziała, była także świadoma doskonałego refleksu swojego przeciwnika. Wciąż jednak była na tyle zaskoczona, że podążyła wzrokiem za wirującym ostrzem.
Ten krótki moment nieuwagi wystarczył, by Soule zdołał zrobić krok i wystrzelić pięścią do przodu, prosto w twarz dziewczyny. Jednak choć Tamara nie była w stanie pochwalić się takim czasem reakcji jak atakujący ją mężczyzna, nadal była sprawną wojowniczką. W ostatniej chwili schyliła się i weszła pod przeciwnika. Jeszcze czując ocierające się o policzek kostki podbiła go do góry łokciem i wykorzystując jego prędkość i siłę własnych mięśni karku przerzuciła go nad sobą. Obrócony niespodziewanie w powietrzu Soule upadł ciężko na plecy za Tamarą. Dziewczyna nie planowała dać mu chwili oddechu i sama po efektownym salcie w tył wylądowała okrakiem na mężczyźnie, dobyła noża, chwyciła go w obie dłonie i wycelowała w pierś rywala.
Charles uniósł jedną brew w wyrazie zdziwienia, choć później oglądając nagranie stwierdzi, że mina sprawiała wrażenie raczej kpiącej. Tamara Benedette była wysportowanym szermierzem, ale jednak kobietą, nie, dziewczyną, tylko szesnastoletnią. On za to dorosłym mężczyzną. Nie żadnym kulturystą, ale wciąż wojownikiem, którego mięśnie zostały wzmocnione godzinami treningów. Kiedy więc Tamara spróbowała wbić w niego niewielkie ostrze noża do rzucania, zwyczajnie chwycił za przeguby dłoni dziewczyny i zablokował cios. Nic nie zmieniła próba włożenia w pchnięcie siły całego ciężaru ciała. Ostrze zawisło nieruchomo kilkanaście centymetrów nad piersią Soule’a.
Minęły dwa długie oddechy, a oboje walczący zdali sobie sprawę, że w tej sytuacji mężczyzna zdobywa przewagę. Do Soule’a dotarło to ułamek sekundy za późno. Tamara szarpnęła całym ciałem i zeskoczyła z przeciwnika, wyrywając mu się niespodziewanym ruchem.
Charles jednym przewrotem przez plecy stanął na nogi i – chwycił nóż, pędzący prostym torem ku jego głowie. Tamara aż zacisnęła usta w podziwie dla refleksu przeciwnika i dobyła kolejnego ostrza. Soule tylko odpowiedział uśmiechem i ustawił się w pozycji do pojedynku na noże, podobnie jak jego przeciwniczka.
Jednak jego wesoła mina była tylko maską. Od rozpoczęcia walki minęło 20 sekund, może trochę więcej. Jeszcze z 10 i będzie tyle, ile potrzeba na załadowanie ognistej mocy, żeby się udało. Z drugiej strony, przecież Benedette użyła płomienia jeszcze raz, w ramach dywersji. Tylko ile mocy mógł pochłonąć ten atak? Chyba niewiele, ale czy wystarczająco? No i noże. Dziewczyna jest obeznana z tym typem walki, on nie zdoła zakończyć tego starcia w konwencjonalny sposób w 15 sekund, ani nawet w 20. A mniej więcej po tym czasie Benedette odzyska swoją główną broń. Czarny nóż leży dwa metry na lewo. Za daleko.
Ech…
No dobra, spróbujmy.
Charles ruszył do przodu. Tamara się cofnęła, utrzymując dystans. Kolejny krok, w lewo, w stronę czarnego ostrza, wbitego w ziemię po samą rękojeść. Benedette nie porusza się. Jeszcze jeden krok. Teraz ostrożnie rusza do przodu, nie planując pozwolić przeciwnikowi odzyskać swoją potężną broń.
Kolejny krok bliżej oznacza zwarcie. Soule markuje ruch w stronę czarnego ostrza.
Tamara nie dała się zmylić, ale i tak ruszyła do przodu. Do ataku.
Płynnym ruchem zaczęła szlachtowanie od góry, by przejść do cięcia od boku. Soule zrobił lewą częścią ciała wypad do przodu, ostrze trzymając w odwodzie blisko przy torsie, a ręką chronioną pochwą na broń – jedynym elementem pancerza w jego stroju – sięgnął by zablokować wrogi atak. Tamara dała zbić sobie dłoń i szybkim ruchem bez wahania cofnęła rękę z nożem… i rzuciła nim w przeciwnika. Charles bez trudu uniknął jeszcze bardziej odchylając się do lewej. Jednocześnie Benedette dalej nadając walce zabójcze tempo lewą ręką dobyła ostatniego pozostałego jej noża i dźgnęła nim w odsłonięty bok. Soule szybkim pchnięciem zablokował cios, po czym w iście cyrkowym manewrze wypuścił nóż, chwycił go lewą ręką, a prawą wolną już dłonią złapał przegub uzbrojonej kończyny Tamary. Wciąż w wypadzie w przód ciął płasko na zewnątrz po boku dziewczyny. Ta wygięła się tył w skutecznym uniku.
Nóż miał w lewej dłoni, nieblokowany. Nie była to co prawda jego broń, a on był praworęczny, ale z takiej odległości to nie powinien być żaden problem. Dziewczyna była pół metra od niego, nie blokowała go, za to on trzymał jej przedramię. No i minęło już kolejne 10 sekund. Powinno być dobrze.
– Inferno!
Strumień ognia poderwał się z ziemi i pochłonął Soule’a. Atak był szalenie precyzyjny – skupiał wszystkie obrażenia ogniowe w centrum, na mężczyźnie, dzięki temu wzmagając efekt kinetyczny i szokowy. Kiedy więc Charles wypchnął dziewczynę poza epicentrum wybuchu, fala uderzeniowa, która wojownikowi tylko zmierzwiła czuprynę, Tamarą rzuciła do tyłu jak szmacianą laleczką.
Benedette wykazała się doskonałą koordynacją lądują dwa metry dalej na ugiętych nogach.
>>Charles Soule. Obrażenia efektu poparzenia – krytyczne!<<
>>5 sekund do dewirtualizacji!<<
Po awatarze Charlesa tańczyły maleńkie płomyki, jeden z dodatkowych efektów pustynnych mocy jego przeciwniczki. Atak ogniowy poza bezpośrednimi obrażeniami potrafił pozostawić po sobie efekt poparzenia, wypalający przez krótki czas dodatkowe kilka punktów życia. Tym razem dokładnie tyle, ile Soule’owi zostało. Nie przeszkadzało mu to jednak stać zrelaksowanym i uśmiechniętym.
Tamara Benedette wpatrywała się z niedowierzaniem na wbity po samą rękojeść w jej klatkę piersiową nóż, który jeszcze przed chwilą znajdował się w dłoni jej przeciwnika. Brzegi rany lśniły blaskiem, który powoli zaczął pochłaniać teksturę na awatarze, po chwili pozostawiając sam wirtualny szkielet.
>>3…<<
>>2…<<
>>1…<<
Gdy płomienie zaczęły zrywać teksturę z awatara Soule’a, po obecności Tamary Benedette w sektorze pustynnym Lyoko nie pozostał już żaden ślad. Ostatnimi słowami, jakie słyszała, był prosty komunikat. “Zwycięzca: Charles Soule”
Są takie momenty – niezwykle rzadkie, warto dodać – gdy “Pod zdechłym kotem” zapada cisza. To był jeden z tych momentów, całe sześć sekund milczenia. A w siódmej sekundzie…
– Co to, kurna, było!?
Do brodatego biesiadnika, który krzycząc to aż zerwał się z krzesła, podszedł drugi, niższy i dużo młodszy i poufale objął go ramieniem.
– Widzisz – zaczął, wskazując kuflem na ekran pokazujący walkę z trybu trzecioosobowego – ten ostatni wybuch, to był Soule’a, nie laski. Skupił cały atak na sobie po to, żeby odrzut – przy tych słowach trzepnął rozmówcę w pierś otwartą dłonią tak mocno, że ten aż z powrotem usiadł r11; trafił w Benedette. Wtedy rzucił nożem, prosto między… – tu ułożył dłonie w niepozostawiający wątpliwości gest.
– Kamikaze! – krzyknął ktoś z tyłu.
– Tak, załatwił siebie, ale wcześniej dorwał ją! – przytaknął młody i usiadł na stole, a dopijając powoli piwo kontynuował, bardziej jakby do siebie niż kogo innego:
– Co mnie zastanawia, to dystans. Od początku dążył do skrócenia dystansu, kiedy powinien robić na odwrót, inaczej każda wymuszona aktywacja, która zrani bezpośrednio dziewczynę, zrani też jego. Tymczasem on dążył do walki niemalże w zwarciu, co każe sądzić, że pewnie taki od początku był jego plan. Tizia zareagowała rozważnie, ograniczając swoje ataki ogniowe do minimum, obawiając się, że Soule mógłby odpalić je przedwcześnie, neutralizując je w efekcie lub wręcz odwracając na jej niekorzyść. Nie mogła się spodziewać czegoś takiego. Chociaż taki jest poziom na finałach, jak sądzę.
Brodacz patrzył na rozmówcę siedzącego mu na stole spod przymrużonych oczu niewiele rozumiejącym wzrokiem.
– Taaak, pewnie. Kim ty w ogóle jesteś, zieloniutki?
– Nikim ważnym – odparł z uśmiechem Rysiek. – Nikim ważnym.