Rozdział 4 – Delikatna rutyna

Pod koniec stycznia sytuacja w światowym fandomie skupiała się na premierowych odcinkach Ewolucji. To wyznaczało także rytm tygodnia w naszej redakcji. Po pierwszych 3 epizodach, wyemitowanych 5 stycznia 2013, przez 2 tygodnie nie było premier, bo 2 i 3 odcinek poszedł jeszcze raz w paśmie porannym. Premiera na początku stycznia była o 19:00. Odkąd zaczęto pokazywać kolejne odcinki w normalnym trybie, zaczęła tworzyć się delikatna rutyna. Do marca, czyli do emisji 13 odcinka, rutyną stawało się to, że w sobotę pojawiał się nowy odcinek. W tym okresie wyklarował się taki „plan tygodnia”, czyli czego możemy się spodziewać danego dnia.

Poniedziałek i wtorek były luźnymi dniami. Wtedy w zasadzie nie oczekiwaliśmy żadnych wielkich wiadomości, co najwyżej mogło się zdarzyć tak, że w poniedziałek publikowaliśmy link do sobotniego odcinka z polskimi napisami (choć z czasem xVanilly, która zajmowała się tłumaczeniem, wprawiła się i mogliśmy puszczać takie newsy już w niedzielę wieczorem). W tych dniach często publikowaliśmy sklejki z kilku informacji o mniejszej sile rażenia, ewentualnie puszczaliśmy jeden „grubszy”. Potem nadchodziła środa. Ten dzień stał się dość istotny. Podczas emisji Ewolucji wprowadzono nowy zwyczaj. CodeLyoko.fr publikowało w środy tytuły odcinków, które miały być nadane za 2 tygodnie. No i tu już zaczyna się robić ciekawie. Najpierw trzeba było tytuł przetłumaczyć. Pół biedy, jeśli trafiały się tytuły jedno wyrazowe, szczególnie takie w stylu „Virus”. To bardzo ułatwiało pracę. Gorzej, jeśli tytuł był kilkuwyrazowy, wtedy trzeba było rozbierać to na części. Ale jakoś się udawało. Zawsze jednak dodawaliśmy zwrot „w wolnym tłumaczeniu”. Dlaczego? Czasami mieliśmy komentarze w stylu „A to wcale nie jest tak jak podaliście! Bo ja wklepałem w Bingu i mi co innego wyszło!”. Wtedy też wprowadziliśmy zasadę „rozbierania tytułów”. I z reguły wychodziło to lepiej. Dużo frajdy sprawiało też rozszyfrowywanie tego, dlaczego dany odcinek nazywa się tak, a nie inaczej. Na przykład przy odcinku 11, „Rendez-vous”, specjalnie podaliśmy chyba ze 2 znaczenia, żeby była jeszcze większa zabawa. Bo to słowo oznacza „spotkanie”, ale jest też francuskim określeniem „randki”. W końcu nie bez powodu zespół Kombi ma w swoim cholernie bogatym repertuarze piosenkę „Nasze rendez-vous” (i teraz pewnie co niektórzy sobie śpiewać zaczęli).

Rok po publikacji tytułów znowu mogliśmy do nich wrócić, bo Teletoon zaczął emitować Ewolucję. I tutaj się trochę zdziwiliśmy. Myśmy w redakcji nie tłumaczyli nazwy „Cortex”, uznając ją za nazwę własną, której nie tykamy. Natomiast ludzie odpowiedzialni za tłumaczenie postanowili chyba zrobić przekład 100%, i zamiast Cortexu w polskiej wersji mamy Korę. Bez sensu. Ale to jeszcze nic. Jeden z odcinków miał w oryginale tytuł „Un avenir professionnel assuré”, co w redakcji przełożyliśmy na „Zapewnienie zawodowej kariery”. Tytuł kompletnie bez sensu, ale cóż, twórcy wymyślili, więc tak musi być. Polscy tłumacze chyba chcieli ułatwić sobie robotę i przetłumaczyli tylko ostatnie słowo, i w ten oto sposób polski tytuł tego odcinka brzmi „Kariera”. Też nie wiadomo o co chodzi, ale za to krócej wyszło. A że na planszy tytułowej są 4 słowa? E tam, nikt się nie zorientuje. Gorzej, że ktoś potem wklepał do Wikipedii, że francuski tytuł to samo „Assure” było, i jakaś ciemna masa to klepnęła do publikacji.

Chociaż i tak największe zdziwienie wywołało u mnie inne tłumaczenie. Jeden z kolejnych odcinków nazywał się „Le blues de Jérémie”. Łatwe do tłumaczenia. Jak wiadomo, blues to taki rodzaj muzyki, gdzie śpiewa się o problemach, i to są smutne i melancholijne utwory. Nawet się mówi, że jest się w takim bluesowym nastroju. Bo do grania bluesa trzeba mieć odpowiedni nastrój. Nie da się bluesa na wesoło zrobić. Zapewne takie skojarzenia przyświecały twórcom. Myśmy to przełożyli na „Blues Jeremiego” A co zrobiono podczas tłumaczenia serialu? Najwyraźniej uznano, że polscy widzowie aż tacy mądrzy nie są i nie pojmą sensu tytułu, bo nie słuchają bluesa, a ich gust muzyczny ogranicza się tylko do piosenek o kobiecych organach intymnych kręcących się nad głową, więc dali tytuł „Jeremie ma doła”. Cała aura tajemniczości poszła się wałęsać. Tytuł dziwny, i to bardzo. Ale co poradzić, inwencja tłumaczy nie zna granic. Myśmy i tak potem jeszcze przez jakiś czas chyba podawali w rozpiskach naszą wersję tytułu.

Czwartek był kolejnym „pustym” dniem. Wtedy też nie było żadnych zaplanowanych komunikatów, więc mogliśmy na spokojnie publikować to, co pojawiło się w ostatnich dniach, a na co nie było wcześniej czasu z racji oczekiwania na tytuł. Przy okazji puszczaliśmy też w takich notkach przypomnienie o odcinku w sobotę. W piątek oczekiwaliśmy już na nowy epizod, czasami wieczorem francuska redakcja publikowała jakiś spoiler dotyczący sobotniego odcinka, który potem zamieszczaliśmy. Z głowami pełnymi spekulacji i przemyśleń kończyliśmy pracę w piątek, zmierzając do weekendu.

Najbardziej pracowitym dniem w tym rutynowym planie była sobota. Tego dnia emitowano premierowe odcinki Ewolucji. Zazwyczaj zaczynałem wtedy pracę około 10:00, admin również zasiadał wtedy do komputera w swojej redakcji (czyli pokoju) na Śląsku. Na początku sprawdzaliśmy, co o odcinku piszą francuscy fani. Po kilku sobotach przyzwyczailiśmy się do tego, że każdy Francuz na początku pisał o tym, czy zdążył na odcinek. Czemu o tym pisano? Otóż: co prawda CL:E było wklepane w ramówkę France4 na godzinę 9:45 (lub mniej więcej 10 minut wcześniej lub później od tej godziny), ale często puszczano odcinek już przed 9. To oczywiście spotykało się z niezadowoleniem fanów, niektórzy nawet zarzekali się, że od następnego odcinka będą pilnować telewizora od 6:00 rano. Tak więc prawie każdy post zaczynał się meldunkiem. Potem były już ciekawsze rzeczy, czyli szczegóły dotyczące odcinka i jego ocena. Niektóre z tych rzeczy podawaliśmy na shoutboxie. Nie robiliśmy z tego artykułu na główną, bo to już by była przesada, żeby robić newsa, w którym będzie 20 spoilerów. Ale na shoutboxie wymienialiśmy się takimi danymi. Obserwowaliśmy dwa fora: jedno należące do strony kończącej się na .FR, drugie do strony z domeną .NET. Najważniejszym punktem dnia była publikacja odcinka (w świetle prawa nielegalna) w sieci. I tu sprawa wyglądała tak, że linków z filmem szukaliśmy tylko na tej drugiej stronie. Administracja tej pierwszej usuwała takie wpisy od razu, zresztą trochę to wynikało z faktu, iż ta strona była uznawana przez twórców jako najlepsza fanowska na świecie, co oznaczało pierwszeństwo w publikacji wielu rzeczy. Głupio byłoby wtedy takiej stronie, gdyby pozwalano tam na zamieszczanie pirackich linków.

Zawsze zamieszczano dwa linki. Pierwszy to była wersja do pobrania, pojawiał się zwykle już o 12:00. Drugi to wersja do oglądania online, i ten zamieszczany był między 13 a 15. Wersję do oglądania dawano w portalu DailyMotion. Dla kogoś przyzwyczajonego do stabilnego i raczej bezproblemowego w użytkowaniu serwisu YouTube zetknięcie z tym portalem mogło być lekkim wstrząsem. Wtedy DailyMotion było dość toporne, sztywne, i często się zawieszało podczas działania. Ale strona ta miała jedną, bardzo istotną zaletę. Odcinek opublikowany na YT znikał z niego po niecałej godzinie, bo MoonScoop zgłaszał pretensje co do naruszenia praw autorskich. Na DM nie było takich rzeczy, przez co umieszczanie odcinka tamże nie groziło żadnym banem. Wieczorem, około 20, mieliśmy już wgląd do angielskiej listy dialogowej, czyli tłumaczenia francuskich dialogów. Potem lista ta służyła do tworzenia polskich napisów do odcinków (w sumie angielskich też, tyle że tam tylko trzeba było je dobrze powklejać). Linki do odcinków z napisami były w niedzielę (albo w poniedziałek, jeśli chodziło o polskie). Teraz to może się wydawać strasznie banalne, gdy to opisuję, bo co to niby za robota, wypuścić info o tym, że jest odcinek w sieci, i podać linka (chociaż żeby go podlinkować to trzeba kod znać, by się z teksu hiperłącze zrobiło, a przynajmniej trzeba wiedzieć, gdzie w edytorze kliknąć). Ale uwierzcie, czasem to było bardzo długa procedura.

Razu pewnego, w sobotę właśnie, mieliśmy taką dość nieoczekiwaną sytuację. Wszystko zaczęło się tak jak zwykle, puścili odcinek, poczytaliśmy sobie spoilery, skomentowaliśmy, w Krakowie hejnał zagrali, pojawił się link do pobrania. No, to czekamy na wersję on-line. Mija godzina, druga, trzecia. Nie ma. Decydujemy się na publikację wersji do pobrania, i około 15:00 robimy sobie przerwę na obiad. Po tym, jak odpocząłem i wróciłem do pracy, okazało się, że admin też właśnie wrócił i odpowiada na pytania od innych użytkowników. Zapowiedzieliśmy wcześniej, że gdy tylko pojawi się link do wersji online, to go opublikujemy, a na razie dysponujemy tylko wersją do pobrania. Plik ważył ponad 700MB, więc myśleliśmy, że mało kto będzie chciał pobierać cały odcinek, i to po francusku, szczególnie gdyby nie rozumiał z tego języka kompletnie nic.

Okazało się jednak, że kilka osób nie mogło się doczekać odcinka i pobrało plik. Niby nic trudnego, ściągasz, odpalasz, koniec zabawy. Jednak i w tym aspekcie nie zabrakło atrakcji. Około 17:50 zaczęliśmy dostawać wiadomości z pretensjami, że plik nie działa. Trzeba było to sprawdzić. Ściągnąłem, odpalam w Windows Media Player… faktycznie, błąd wyskakuje. No to szukam w sieci takiego programu jak VLC Media Player. Pamiętam że korzystałem z niego w zamierzchłych czasach na starym komputerze, więc myślę, że teraz też sobie poradzi. Przeczucie mnie nie zawiodło w tym punkcie, wszystko działało już normalnie. Z nową wiedzą idę na stronę, by podać te ważne wskazówki techniczne. Około 19:00 dopisaliśmy do newsa notkę z poradą, jak to włączyć. Pytania o wersję online dalej napływały, bo nie wszyscy chcieli ściągać specjalnie odcinek, tylko go przejrzeć. Co 20 minut na zmianę z adminem podawaliśmy tekst na shoutboxie brzmiący „podamy link tak szybko jak to będzie możliwe”. I tak oczekiwanie trwało jeszcze jakiś czas. Około 22:00 admin wyszedł ze strony, bo się zmęczył. Ja postanowiłem jeszcze trochę poczekać. Wreszcie, po pewnym czasie, nadszedł ten moment, gdy mogłem opublikować link na shoutboxie (wcześniej umówiłem się z adminem, że dam link na SB i w komentarzu pod newsem, a on w niedzielę rano będzie edytować tekst depeszy). Gdy kliknąłem przycisk „wyślij”, była 22:40. Mogłem z poczuciem wykonania misji udać się na spoczynek po całym dniu pracy. Czyli wyłączyłem laptopa i poszedłem spać. Wtedy jeszcze się kładłem o 23, a nie tak jak w czasach studenckich, o 1:00.

Na całe szczęście taka sytuacja z odcinkiem wynikła tylko raz. Potem w zasadzie nie było już jakiegoś nocnego czuwania, nawet podczas późniejszego zamieszania i tzw. „wypadków węgierskich” w lecie 2013. Ale o tym za jakiś czas. A w następnym rozdziale przeniesiemy się do początku lutego, który to miał stać się także początkiem wojny, choć nic wtedy jeszcze na to nie wskazywało.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments