– To ty. To ciebie wtedy spotkałem.
Odd roześmiał się jak psotny chochlik – jak złapany na gorącym uczynku łobuziak, który to najwyżej lekko dokuczył swojemu koledze. W jego postawie, w wyglądzie nie było nic, co chociażby minimalnie świadczyło o jego powiązaniach z wieszczkami.
– Ano. – finalnie postanowił się odezwać – Ale przyznam, że mnie dość mocno zaskoczyłeś! Nie spodziewałem się wiedźmy w Kadic. A tym bardziej… nie ciebie.
William ciężko westchnął. Prawda była taka, że on również nigdy by sobie nie wyobrażał nawet znaleźć się w takim położeniu. Ojciec naprawdę nie wiedział, biorąc sobie jego matkę za żonę, że ona sama była wiedźmą i jeżeli “zdarzy się”, to on również, ich syn, mógł taką być?
Nigdy go o to nie zapytał. Nawet nie wiedział, jak powinien to zrobić.
“Mamo, a tata wie, czym my w ogóle jesteśmy?”
Do pełni szczęścia brakowało mu tylko dowiedzieć się o jakimś zaginionym, zaadresowanym do niego liście z Hogwartu.
– Myślę, że… musisz mi uwierzyć w to, że ja też się tego wszystkiego nie spodziewałem. – William odpowiedział po chwili namysłu.
Odd przekręcił z lekka głowę w bok.
Brama do parku przywitała ich zieleniejącymi, oplatającymi pręty pnączami bluszczu.
– Nie. Gdyby magia się nie obudziła, dowiedziałbym się dopiero na dwudzieste pierwsze urodziny. – William wzruszył ramionami, ale tak naprawdę nie rozumiał, skąd taka tradycja u wiedźm.
– Wieszczkowie nie mają tego problemu. Albo to moi rodzice nie robili z tego dziwnego tabu. – Odd zerknął na ptaka na gałęzi. Wróbel cupnął na gałęzi i przyglądał się ich dwójce, nim nie odleciał w sobie tylko znanym kierunku.
– Mówią, że to kwestia ochrony sekretu.
– No to, słabo ci to idzie. W rzeczywistości dusz od razu domyśliłem się mocy.
– Ale nie właściciela.
– A potem i tak znalazłem miejsce, w którym rzucałeś zaklęcie. Naucz się zabezpieczać rytuały. – Odd przeciągnął ręce nad głową, zerkając na Williama, któremu pozostawało tylko westchnąć.
Czarnowłosy nie wziął tego pod uwagę. Wiele takich spraw wciąż stanowiło dla niego zagadkę. Cynicznie byłoby mu mówić “czarną magię” zważywszy na okoliczności i sprawy, jakie tu wychodziły na wierzch.
“Robię, co mogę”, pomyślał, ale nie chciał przyznawać się jeszcze bardziej do swoich braków w najprawdopodobniej podstawowej wiedzy wśród takich, jak oni.
Nie mówił o tym głośno, ale chciałby, by jego matka mu z tym pomogła – jako doświadczona wiedźma. Czemu jednak nie mogła tego zrobić? Dała mu tylko księgi. Powiedziała, że każda wiedźma przechodziła to w ten sposób, ale ona mu pomoże, kiedy tylko przyjdzie na to pora.
– Więc… jesteś wieszczkiem.
Odd uśmiechnął się od ucha do ucha.
– Aleś odkrył.
William wywrócił oczami. Irytacja objawiła się znajomym ciepłem pod skórą. Płomień wrzał za każdym razem, gdy do głosu chciały dojść jego emocje.
– No już, już, nie pal się tak! Wszyscy jesteście tacy temperamentni? – Odd uniósł brew, ale skutecznie zwrócił na siebie zwiększone zainteresowanie Williama.
– Czujesz nawet to?
– I wiele więcej, bo dalej mi na to pozwalasz.
– I kto jeszcze… może to poczuć?
– Nie przejmuj się, mało kto. Dla mnie po prostu jesteś srebrną plamą.
– Czy,,, widziałeś to wcześniej?
– Nie, póki się nie przebudziłeś. Wcześniej nie czułem niczego… o, gaśniesz.
William przygryzł wargę i spojrzał na swoją dłoń.
– Płomienie reagują na emocje.
– Częsta przypadłość wiedźm waszego rodu. Moc jest ściśle powiązana z emocjami.
– Są inne rody?
– Nawet więcej, niż może ci się to wydawać.
“Nasz wesołek wie więcej, niż pewnie chciałby się do tego przyznać. Albo właśnie mi się przyznaje do tego, co wie… cholera go wie. Zobaczymy, jak to się rozwinie dalej. No proszę… tego bym się po nim nie spodziewał.”
– Ale… to nie ty masz związek ze zwiększoną aktywnością. – w głosie Odda pobrzmiał pewien zawód.
– Jaką aktywnością? – William zerknął na niego kątem oka, nachylając się nad jednym z krzaków. Zmysł wiedźmy widział w jego liściach potencjał do wykorzystania w zaklęciu.
– W tej rzeczywistości, do której się tak zapuszczasz bez większego zastanowienia.
Czy w jego głosie pobrzmiała właśnie lekka nagana?
William postanowił uważać, że to mu się raczej przesłyszało. Nie. Odd nie był typem udzielającym pouczeń.
Nawet, jeżeli był kolejną osobą, która nie wpasowywała się w rany definicji normalności.
– Zazwyczaj tam nie ma tylu zagubionych. To są kompletnie przypadkowe osoby, które wchodzą i często nawet nie są powiązane z magią. Znajdują jakiś dziwny poradnik odnośnie świadomego śnienia czy jak to się tam nazywa… i tak sobie wbijają na krzywy ryj.
To stwierdzenie dość mocno zaintrygowało Dunbara. Czyżby mieli do czynienia z kimś, kto zbierał sobie ludzi na jakiejś grupie w ramach znalezienia sobie rozrywki?
Nowi obudzeni? Nie, Odd dopiero powiedział, że niekiedy nie mieli większego powiązania z magią.
– No, na mnie w tej kwestii nie patrz…
– Do tego już dawno doszedłem, chłopie.
– To, kto?
– No właśnie nie wiem, tutaj się komplikuje sprawa. Ale chyba nie muszę mówić, że to nie jest dla nas dobra wiadomość?
Nie musiał. Zdrowy rozsądek już sam zdążył to podpowiedzieć Williamowi, który na twarzy wieszczka dostrzegł już zadziorny uśmieszek.
– Dlatego chcesz się dowiedzieć, kto tam włazi.
– Ototo. A twoje zaklęcie zapowiadało się całkiem fajnie, zanim ci… no, trochę w nim namieszałem~
– Do czego pijesz?
– Chcesz je powtórzyć?
___
Nie, William nie chciał go tak do końca powtarzać. Zrobił to tylko ze względu na potencjalną styczność z niezbyt im przyjazną siłą, która śmiało generowała ruch w nieodpowiednim miejscu.
Odd zapowiedział, że przyjdzie do jego pokoju po nastaniu ciszy nocnej w internacie. Chciał uniknąć pytań ze strony Jima, gdzie to się podziewał o tej porze, którymi obstrzelany by został Ulrich. Żadne z nich akurat nie mogło wiedzieć, w jakim celu chłopak udał się do pokoju Williama, ani, że w ogóle tu był przy tym, co tu właśnie się szykowało.
Ten sekret musiał zostać między wiedźmą a wieszczkiem.
– Bu!
– Ty pieprzony…!
– Ciszej, Will! Jeszcze nas wydasz…
Kiedy Della Robbia – niech go szlag – postanowił (dosłownie) nawiedzić pokój Williama, ten właśnie przygotowywał ponownie zaklęcie. Ich wycieczka do parku przydała się o tyle, że uzbierał nowych, świeżych ziół do tego celu.
Dunbar nie przewidział tylko, że Odd wejdzie do środka tak, jak zrobił to poprzedniego dnia – jako ledwie widzialna sylwetka, która dopiero teraz zaczynała nabierać więcej szczegółów. I tak był… półprzezroczysty.
Gdyby tylko się dało, podpiekłby mu ten bezczelny tyłek.
Później zdał sobie sprawę z tego, że Odd mógłby w zasadzie zniknąć stąd na pstryknięcie palcami i zostawić go na pastwę Jima, którego zwabiłyby dochodzące stąd krzyki.
– Poczekaj, aż nie będziesz cholernym duszkiem Kacperkiem. – burknął pod nosem, odwracając się w stronę rozłożonych, gotowych narzędzi do rzucenia jeszcze jednego zaklęcia namierzania.
– To byłoby… ciekawe. – Odd uśmiechnął się pod nosem.
– Czemu nie mogłeś przyjść “normalnie”? – wiedźma zaakcentował ostatni wyraz, wciągając pęczek ziół z kubka z wodą.
– Po pierwsze, to jest przereklamowane. Po drugie, nie do końca bawi mnie później męczyć się z dziwnymi podejrzeniami Ulricha co do naszych spotkań. – Włoch wzruszył ramionami.
Szczególnie, że zapach palonych ziół z piżamy Odda mógłby zwrócić jego uwagę. Musiał uczulić Williama, aby lepiej pozbywał się tego zapachu. Czuł woń po wczorajszym zaklęciu nawet jako niematerialna istota.
– Ah, tak. Stern.
“Jeszcze tylko jego mi tu, kurwa, brakowało.”
Zioła wrzucił w blaszaną miskę. Wyciągnął nad nią otwartą dłoń i przywołał w jej wnętrzu płomienie.
– I będę mógł od razu dostać się do miejsca, które wskaże mi twoja magia, mio amico. – dodał Odd.
– Sprytnie. Ale nie wiem, czy pójście tam samemu to dobry pomysł.
William ponownie zapalił świeczki i spalił zioła. Do nosa uderzył mu zapach wydzielanego przez nie dymu. Biały kłąb poszybował leniwie nad kartkę z wydrukowaną na niej mapą.
Zgodnie z sugestią Odda, wydrukował plan całego Kadic razem z parkiem obok.
– Wskaż mi go. Wskaż tego, kogo szukam. – wypowiedział. – Zdradź mi, gdzie on jest… kim jest.
Dym zaczął leniwie wirować nad kartką. Tym razem Odd nie zamierzał burzyć przebiegu zaklęcia – a nawet, gdyby, to by nie mógł. William rozsypał wokół siebie krąg soli. Póki Della Robbia był reprezentacją ducha z rzeczywistości dusz, nie mógł tędy przejść do czasu powrotu do swojego naczynia.
Wieszczek jedynie obserwował, trzymając się o krok od krawędzi kręgu.
William uświadamiał sobie, jak bardzo nienawidził, gdy ktoś w takim momencie patrzył mu na ręce. Nie odzywał się jednak. Wolał skupić się na swojej robocie.
Dym nie wskazał jednak miejsca z mapki. William przez dłuższy moment myślał, czy przypadkiem czegoś nie pomieszał w kolejnych krokach. Biały obłok poleciał za kartkę.
– Wskazuje… wyjście z parku. Każe szukać w tamtych okolicach. – mruknął, próbując zrozumieć, o co mogło chodzić. – Mapa tam się kończy, dym może tylko wskazać kierunek.
“Ale, co może być akurat tam?”
– Ktoś by ryzykował bawienie się w to w parku, czy tam za parkiem? – Odd zaczął zastanawiać się na głos.
William zdał sobie sprawę, że to mogła być potencjalnie nie tylko kwestia “jakiegoś miejsca za parkiem”, bo to nie była jedyna lokacja, w jaką można było dotrzeć.
“Fabryka…”
Tam właśnie udał się jednej nocy, by przywołać ogień poza internatem i spróbować go chociaż trochę opanować: co na chwilę obecną szło mu całkiem nieźle.
“Ktoś tam mnie znalazł…? Nie…”
Czy przypadkiem ktoś nie plotkował, że w fabryce straszyło?
– William, przestań!
Podniósł gwałtownie głowę i odwrócił się w stronę Odda. Dopiero wtedy zorientował się, że srebrne płomienie wspinały mu się od dłoni po ramionach. Pod skórą mu znowu wrzało.
– Koniec. Koniec! – zawołał, rozpraszając zaklęcie. Ogień zgasł.
William zalał dymiące się zioła wodą z kubka po nich.
– Co ty, cholera…
– To jest w stronę fabryki.
Autorka: Morrigan