Rozdział szósty

Kasia Moś – Flashlight

———————————

ELITSA

Po nieudanym przejściu do fabryki decyduję się na sprzątnięcie swojego pokoju. Jestem lekko zaniepokojona jego stanem i tym, co mogę tutaj znaleźć. Ostatni raz sprzątnęłam tutaj na Yılbaşı*, a od tego trochę już minęło.

Stoję przy szafie. Biorę głęboki oddech i otwieram drzwi. Sterta rzeczy wyleciała i tylko nieliczne pozostały na półkach. Dziwię się, że zawartość szafy nie przysypała mnie po samą szyję. Może to i lepiej, będzie mniej do posprzątania. Wiem jedno – kiedy tylko skończę, zawsze będę mieć taki porządek. No… przynajmniej do jutra.

Wszystkie ubrania rzucam na łóżko i zaczynam je przeglądać. Jakby się dokładnie przypatrzeć, to są wszystkie możliwe odcienie szarego oraz białego. Oczywiście czarnych rzeczy także nie brakuje. Układam pięć małych stert – krótkie i długie spodnie, krótkie i długie bluzki oraz swetry. Wszystkie składam tak idealnie, jak tylko potrafię i chowam na swoje miejsce.

Wtem słyszę pukanie do drzwi. Spoglądam na godzinę. Niedobrze.

Teraz jest godzina inspekcji, a mój pokój jest w totalnej rozsypce, jeżeli można go tak określić.

­- Inspekcja! – krzyczy Jim, pukając ponownie.

– Mogę być jako ostatnia w kolejce? – pytam przez drzwi z nadzieją, że się zgodzi.

– Wykluczone! Kiedy byłem w wojsku, zawsze mieliśmy idealny porządek i główny dowódca nigdy nas nie zaskoczył swoją wizytą.

Ostatnie zdanie mnie zaskakuje. To już chyba piętnasty zawód, w jakim był ulubiony nauczyciel od wychowania fizycznego. Podejrzewam, że za sekundę powie swoje słynne zdanie.

– Jednak wolałbym o tym nie mówić. No, otwieraj!

– Bardzo pana proszę. Piętnaście minut wystarczy, żebym swój pokój doprowadziła do perfekcyjnego stanu. Proszę mi zaufać. Aktualnie jest tutaj totalna masakra! – kłamię, żeby zyskać na czasie. Oby łyknął tę historyjkę.

– Pięć minut – mówi zrezygnowany Jim.

– Może jednak piętnaście? – pytam.

– Dziesięć i ani sekundy dłużej! – krzyczy nauczyciel, po czym idzie dalej. Oddycham z ulgą. Co prawda nie sprzątnę idealnie swojego pokoju, jednak zdążę pochować wszystkie rzeczy w najbardziej klasyczne miejsca na świecie – pod łóżko oraz do szuflad.

Mija dziesięć minut. Zdążyłam większość rzeczy pochować, jednak część pozostała na biurku. Macham na to ręką i czekam na Jima. Chyba, że zapomniał o tym, że miał przyjść jeszcze na kontrolę. Może to nawet i lepiej.

Słyszę pukanie do drzwi. Moje niedoczekanie.

­- Proszę! – krzyczę z udawaną radością.

– Mam nadzieję Senel, że raczyłaś się ruszyć i sprzątnąć ten… – zaczyna Jim, jednak milknie na widok tego porządku. Ja natomiast siedzę uśmiechnięta.

­- Mówił coś pan profesor? Nie dosłyszałam – mówię z lekka złośliwie.

– Nie, nie. Oby tak było po raz ostatni, że przyjmuję porządek z opóźnieniem! To strata cennych dla mnie dziesięciu minut joggingu.

Unoszę brwi ze zdziwienia, powstrzymując się jednocześnie od śmiechu.

– Zapewniam, że po raz ostatni poprosiłam o dodatkowe dziesięć minut. Może już pan śmiało iść ćwiczyć.

Morales nie odpowiada. Jedynie patrzy na mnie niezadowolony z mojej odpowiedzi, a następnie wychodzi. Kiedy zamykają się drzwi, siadam na łóżku z ulgą. Niewiele zabrakło, a dostałabym kolejny karny dyżur.

Podchodzę do biurka i wyciągam z niego duży notes z połowicznym rysunkiem. Następnie biorę dwa ołówki oraz siadam, chcąc zabrać się dale za pracę. Kiedyś bardzo lubiłam rysować, jednak po wyprowadzce odechciało mi się cokolwiek tworzyć.

Wtem ponownie ktoś puka do drzwi. Trzymam mocniej ołówek w ręce i wznoszę oczy do góry ze złości. Nawet na chwilę nie można mieć spokoju.

Zrezygnowana wstaję i idę otworzyć drzwi.

– Mów szybko, czego chcesz – mówię zniechęcona, nie patrząc, kto właśnie przyszedł.

– Co taka nie w humorze? – pyta William. Patrzę na niego zaskoczona. Która jest godzina, że nie siedzi jeszcze w bibliotece?

– Ty powinieneś być w bibliotece przesiadywać karę.

– Byłem i już od dwóch godzin jestem wolny – odpowiada z zadowoleniem. – Ale nie ja w tej sprawie. Ponoć masz ładne notatki z przedmiotów.

– Kto ci takie bzdury powiedział?! – pytam zaskoczona. Ja i ładne notatki? Świetny żart.

– Nieważne. Jutro będzie kartkówka z geografii.

– Skąd to…

– Cicho! Powiem ci, jak mnie raczysz wpuścić do pokoju – przerywa William, patrząc na mnie z uśmiechem. Wzdycham głośno, a następnie gestem ręki nakazuję mu wejść do środka. Zamykam drzwi i patrzę na niego zarówno zaciekawiona, jak i niezadowolona z jego wizyty.

– Dobra, teraz gadaj, skąd wiesz o kartkówce.

– Fumet posiada taki dziwny, brązowy notatnik, w którym zapisuje wszystkie plany na lekcje…

– Ukradłeś go?! – pytam z niedowierzaniem.

– Chyba oszalałaś. Tylko spojrzałem do niego – odpowiada Dunbar z wrednym uśmieszkiem. Zasłaniam ręką oczy. Przez kilka sekund nic nie mówię.

– Ty to jednak debil jesteś.

– Masz ostatnie notatki z geografii? Ja ich jakby to ująć… nie mam – pyta. Wskazuję na komodę, mówiąc:

– Poszukaj w trzeciej szufladzie. Powinno coś tam być.

William podchodzi tam, gdzie pokazałam i otwiera drzwiczki. Wzrokiem znajduje trzecią szufladę. Próbuje ją otworzyć kilka razy. Wtem przypominam sobie, że ta komoda jest niestabilna i przepełniona może się sama z góry otworzyć i wyrzucić całą zawartość.

A właśnie tam wrzuciłam większość rzeczy przed inspekcją.

– Czekaj! – krzyczę, a następnie odpycham go w lewą stronę. Na szczęście spada tylko jeden worek, który szybko łapię, żeby nie narobił wielkiego huku.

– Co ty tam masz? Kilogram kamieni? – pyta zdziwiony moją reakcją Dunbar.

– Nie. To moje rolki, które powinnam oddać do naprawy w poprzednim… tygodniu? Miesiącu? Nawet nie pamiętam – odpowiadam, chowając worek na swoje miejsce. Następnie otwieram szufladę i wyjmuję z niej zeszyt do geografii. Daję go Williamowi prosto do ręki, mówiąc:

– Do niej nie potrzeba siły. Wystarczy trochę pomyśleć. Mało brakowało, a ta komoda by na ciebie spadła.

– Nie mam takiego problemu u siebie.

– Może to i lepiej. Teraz idź, bo jestem zajęta – mówię, kierując się do wyjścia. On natomiast patrzy na moje biurko i coś zauważa. Mam nadzieję, że patrzy tylko na rysunek, a nie na notatki dotyczące Xany. Powinnam była je schować dużo wcześniej.

– Ładnie rysujesz – komentuje William.

– Dzięki. Oddaj mi zeszyt przed dziesiątą, bo jeżeli faktycznie ma być kartkówka, to wolę się trochę nauczyć – odpowiadam, a następnie otwieram drzwi.

– Ty i nauka? Byłem przekonany, że polecisz na ściągach.

– Akurat nie mam nic ciekawego do roboty, więc odrobina nauki jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

– Mówiłaś, że jesteś zajęta… – komentuje William z zaciekawieniem.

– Idź już! – mówię poirytowana słowną przepychanką. On wzrusza ramionami i wychodzi z pokoju. Zamykam drzwi i siadam na łóżku. Patrzę na przemian na rysunek i notatki. Podchodzę do biurka i biorę notatki, które stojąc zaczynam przeglądać. Właściwie to nie ma tutaj dużo informacji. Wirus nazywa się Xana i powstał w fabryce. Jednak kto go stworzył i w jakim celu? Tego nadal nie wiem.

Zgodnie z obietnicą, Dunbar powinien się tutaj pojawić o dwudziestej drugiej. Idealnie.

Chowam notatki oraz rysunek do szuflady, a następnie zakładam swój ulubiony, szary płaszcz i wychodzę z pokoju. Trzaskam drzwiami i zamykam je na klucz. Zastanawiam się, czy na pewno zamknęłam okno w pokoju. Szybko odtrącam tę myśl, schodząc na dół, a następnie do fabryki.

Spokojnym krokiem idę do fabryki przez park. Jest on niewielki i bardzo mało ludzi przychodzi tutaj sobie pospacerować. Zawsze wtedy idę z uśmiechem na twarzy. Nie lubię ludzi. To parszywe i kłamliwe osoby. Jak to mawiają – Francuz francuzowi nigdy nie będzie człowiekiem. Czy jakoś tak.

Otwieram wejście do kanałów tak cicho, jak tylko mogę. Pomimo tego, huk spadającego metalu jest dosyć głośny. Gorączkowo się rozglądam z nadzieją, że nikt w promieniu najbliższego kilometra tego nie usłyszał. Na moje szczęście nikogo nie ma. Schodzę na dół, po drodze zamykając przejście.

Idę ze słuchawkami na uszach przed siebie, nie zwracając uwagi na wyjątkowo nieprzyjemny zapach. Nie rozumiem, dlaczego twórca fabryki wpadł na pomysł przejścia przez kanały. Może nie chciał się przyznać, że zbudował miejsce, gdzie znalazł się superkomputer oraz szalony wirus? W sumie, to kto by się do czegoś takiego przyznał.

Zaczynam mieć przeczucie, że ktoś mnie śledzi. Nie podoba mi się to.

Szybko przy najbliższym zakręcie zatrzymuję się i odwracam. Jedynie, co słyszę, to dźwięk spływającej wody i pisk szczurów. Trzymam kurczowo w prawej ręce nóż, na wszelki wypadek. Skąd mogę mieć pewność, że nie ogni mnie jakiś wariat z siekierą?

Dobra, uspokój się. Nie jesteś w żadnym amerykańskim filmie, tylko przy ściekach, kilka metrów pod ziemią. Takie rzeczy się tutaj nie zdarzają.

Stoję bez ruchu jeszcze przez kilka minut. Słyszę czyjś oddech. Podchodzę bliżej, nie wierząc własnym oczom.

Dosłownie przede mną stał William Dunbar. Skąd on się tutaj wziął? Czyżby mnie śledził i tego nie zauważyłam? Jak to możliwe? Prawie zawsze wiem, czy ktoś się za mną skrada, czy nie.

– Co tutaj robisz?! – pytam poirytowana. Nie powinno go tutaj być. Póki nic nie wie o istnieniu Xany, tym lepiej dla jego psychiki.

– Idę sobie – odpowiada z uśmiechem na twarzy.

– Śledziłeś mnie – mówię, marszcząc brwi w niezadowoleniu.

– Tak jakoś się złożyło. A co ty tutaj robisz?

– Nic ciekawego. Wracaj do Kadic jak najszybciej – stwierdzam zarówno z litości, jak i wściekłości. Tracę czas na kolejne słowne potyczki z Dunbarem. Może faktycznie zadawanie się z nim nie było dobrym pomysłem.

– Ale…

– Bez dyskusji. No już! – popędzam go, a następnie odwracam go tyłem do siebie i pcham do przodu. – Żebyś po raz ostatni coś takiego robił. Wtedy nie ręczę za siebie.

– To ty będziesz miała problemy, jeżeli ktoś się dowie, że wymykasz się po ciszy nocnej z Kadic…

W tym momencie puszczają mi nerwy i rzucam obok niego nóż, który milimetrami świsnął mu obok prawego ucha. Głuchy dźwięk wbitego ostrza go z pewnością przerazi.

– Następnym razem nie okażę litości i przedziurawię ci głowę – straszę go, a następnie zabieram swoją broń i idę dalej, tym razem bez słuchania muzyki. Ot tak, dla pewności.

W połowie drogi nagle zaczyna mi się rozmazywać wzrok. Nie widzę dokładnie, gdzie jest droga, a gdzie spływająca woda. Kolory zaczynają się zlewać.

– Niech to szlag jasny trafi! – krzyczę do samej siebie. Znowu będę musiała znaleźć okulary. Jeżeli je oczywiście zabrałam, bo nie zdziwię się, jeżeli je także zostawiłam w szkole.

Grzebię we wszystkich kieszeniach, jakie mam w płaszczu. Zirytowana wszystkie rzeczy rzucam na ziemię, nie zwracając uwagi, co po kolei było. Nie mogę teraz zawrócić, bo podejrzewam, że z rozmazanym obrazem nie trafię nawet na koniec korytarza.

Wtem słyszę podejrzany syk. Błagam, tylko nie teraz, ty przeklęty gównie nazywany Xaną.

Gorączkowo sprawdzam ostatnią kieszeń. Jest ze wszystkich największa, więc możliwe, że znajdę w niej swoje okulary. Syk jest coraz głośniejszy, co mnie zarówno przeraża, jak i irytuje. Gdybym wcześniej pomyślała, żeby założyć soczewki, to na luzie mogłabym uciec, lub spróbować walczyć. Bardziej pasowałaby mi druga opcja, bo kolejnej nieudanej próby znalezienia informacji nie odpuszczę.

Kiedy czuję w dłoni oprawy, oddycham z ulgą. Szybko wyciągam okulary i zakładam je. Od razu świat jest bardziej wyraźny. Ale to nie zmienia faktu, że nie lubię ich nosić całym sercem.

Chowając wszystkie rzeczy, które rzuciłam na ziemię, spoglądam na pół-szarą istotę stojącą na końcu korytarza po drugiej stronie zielonej rzeki. Serce podskakuje mi do gardła, a oddech znacznie przyśpiesza.

Xana wysłał swojego kolegę, żeby ponownie zaatakować.

– Nie uda ci się mnie złapać – mówię bardziej do siebie, jak do postaci. To nie jest człowiek, tylko chmura w kształcie sylwetki homo sapiensa. On ma przewagę nad tym, że nie mogę go zranić fizycznie. Jednak ja mam doskonałego asa w rękawie – swój spryt.

W moją stronę leci wypełniona prądem kula, którą unikam poprzez schylenie się. Uśmiecham się złośliwie do postaci. Moja radość nie trwa zbyt długo, bo kula zaczyna wracać do swojego właściciela. Szybko podskakuję, dzięki czemu omija mnie spotkanie z prądem. Wykonuję salto w powietrzu i z gracją ląduję na nogach. Rzucam w jego kierunku mój jedyny nóż, jaki ze sobą zabrałam. Nie wiem, w jakim celu to zrobiłam, jednak nie martwię się tym. Wezmę go z powrotem, jak tylko rozprawię się z Xaną. No, przynajmniej spróbuję.

Biegnę przed siebie, chwilami unikając lecących piorunów i innych rzeczy. Brakuje jeszcze latających stołów, ale na szczęście nie jestem w szkolnej stołówce. Nie wyobrażam sobie tłumaczyć później porozrzucanych krzeseł oraz latających garnków z jedzeniem.

Dobiegam do sterowni. Rozglądam się w poszukiwaniu wroga, jednak nikogo nie widzę. Niepokoi mnie to. Albo w fabryce jest kolejna osoba, albo Dunbar nie odpuścił i nadal za mną szedł. Jeżeli druga opcja okaże się prawdą, to przysięgam, że jak go tylko znajdę, to porządnie okrzyczę.

Wtem przede mną przelatuje metalowy pręt. Szybko bronię brzuch za pomocą noża, który odpycha kij, wydając głośny huk. Spoglądam w stronę, gdzie był atak. Jedynie co widzę, to opadającą rękę. Wiedziałam.

Dunbar został zaatakowany przez Xanę.

Ostrożnie podchodzę do nieprzytomnego chłopca. W ręce nadal trzymam nóż, na wszelki wypadek, gdybym musiała walczyć. W oddali widzę jedynie uciekającą sylwetkę jakiejś kobiety. Jak to możliwe, żeby Xana w tak szybkim czasie zdążył zmienić postać? A może był to ktoś inny?

Sprawdzam puls Williama. Na szczęście oddycha, jednak niepokoi mnie jego lewa dłoń.

Ma na niej znak Xany – trzy pierścienie, z czego jeden posiadający trzy kreski na dole i jedną na górze. Nie mam pojęcia, jak będę to musiała wytłumaczyć szkolnej pielęgniarce. Ale to nie jest teraz bardzo ważne. Muszę go jakoś stąd zabrać.

Biorę go na swoje ramię i powoli wychodzę z fabryki z nadzieją, że poza tym nic sobie poważnego nie zrobił. Pomimo tego, że mnie zdenerwował swoim bytem, to jest mi go naprawdę szkoda. Prawdopodobnie chciał mi pomóc, a ja go jedynie pogoniłam i nastraszyłam latającym nożem. Taką sytuację potrafi tylko zrobić Elitsa.

Jestem jedynie myśli, że ten wirus się na coś przydał i chociaż wyczyścił mu pamięć. Lepiej, jeżeli nic z tej sytuacji nie zapamięta.

________________________________________

* – Nowy Rok (tłumaczone z tureckiego)

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments