Rozdział siódmy

Cinnamon War – Tell Me Now

—————————————

WILLIAM

Przed oczami cały czas mam obraz ciemnej chmury, która okazała się najgorszym koszmarem. Ostatnie milimetry, jakie mnie od niej dzieliły, zanim mnie zaatakowała. Nie wiem, czy bardziej mnie to przeraziło, czy bawiło. Zaatakowała mnie chmura w fabryce… bardziej komicznej sytuacji chyba nie można wymyślić.

Kiedy się budzę, widzę jedynie biały sufit. Od razu rozglądam się na boki. Jestem w gabinecie pielęgniarskim. Tylko skąd się tutaj wziąłem? Różnica między przejściem do fabryki, a Kadic jest dosyć spora. Czyżby Elitsę sięgnęły wyrzuty sumienia i mnie tutaj przytargała? Albo wszystko sobie wyobraziłem i tak naprawdę nie było żadnej fabryki i latających noży.

Przy oknie siedzi Elitsa. O wilku mowa. Siedzi na parapecie wpatrzona w kartkę.

– I po co za mną szedłeś? Mówiłam, że to się źle skończy – mówi, nie patrząc na mnie.

– Bez przesady. Nic się nie stało – odpowiadam całkowicie nieprzejęty.

– Jedno pytanie – po tych słowach Elitsa wstaje i podchodzi bliżej. – Pamiętasz coś?

– Szczerze? Był jakiś czarny kłąb dymu, który jakimś cudem prze ze mnie przeleciał. Więcej nie pamiętam – tłumaczę, przypominając sobie o latającym nożu – A, jeszcze świst noża, który o mało co nie przedziurawił mi ucha. Wyjaśnij mi to.

Elitsa wzdycha głośno, po czym kilka sekund spogląda za okno zaczyna wyjaśniać całą sytuację, nie patrząc na mnie.

– Z tym nożem to faktycznie przesadziłam. Ale musiałam jakoś ci wyjaśnić, żebyś za mną nie szedł dalej. Specjalnie rzuciłam tak blisko. Miałeś się wystraszyć…

– Co ci się po części udało. Od kiedy masz takiego dobrego cela?

– Wytrenowałam go sobie od mniej więcej roku. Właśnie w fabryce. Tam jest największy spokój i najmniejsza szansa, że ktoś dostanie nożem po łapach.

– Nie rozumiem czegoś – komentuję. Na te słowa Elitsa patrzy na mnie z miną, żebym kontynuował. Jest bardzo ciekawska, czasami nawet za bardzo. – Skoro tak dobrze rzucasz no… wiadomo czym, to dlaczego nie pokazujesz tego na zajęciach?

– Po prostu mi się nie chce. Niech ludzie myślą, że jestem kiepska z rzutów dyskiem, grania w siatkówkę, czy chociażby zwykłego biegania. Wykreowali mnie taką.

Trwa cisza. Zupełnie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Nie sądziłem, że zakoleguję się z osobą, które w szkole udaje leniwą ofermę, a w rzeczywistości jest ambitna i doskonale trafia w swój cel.

– Dlaczego zostałeś wyrzucony ze szkoły? – pyta Elitsa dość ostrym głosem. Zupełnie, jakby to nie ona się odezwała.

– Po co ci to wiedzieć?

– To jest bardzo ważne.

– Skończ tę nudną dyskusję i opowiedz, co się tutaj dzieje – odpowiadam stanowczo. Dziewczyna milczy, zaciskając kciuki. Usta zaciska w wąską linię, jakby się zastanawiała, jak wybrnąć z tej całej sytuacji. Ma bardzo słabe argumenty.

– W szkole grasuje Xana. To ta „czarna chmura”. Każdego, kogo zaatakuje, oznacza w postaci kształtu w kolorze takim, jakie mają blizny. Pokaż mi lewą rękę.

Sam spoglądam na swoją dłoń i zauważam znak w kształcie zodiakalnych bliźniąt. Z początku się przerażam, jednak bardziej zastanawia mnie fakt, dlaczego akurat ten znak i na nadgarstku, a nie na przykład na przedramieniu.

– Widzisz? Tak Xana oznaczył ciebie. Ja mam coś takiego – tłumaczy, po czym unosi część włosów do góry, pokazując znamię na szyi. Wygięty łuk.

– Myślałem, że będziesz miała noże, skoro to jest twoja broń – mówię z lekkim uśmiechem na twarzy dla rozładowania nerwowej atmosfery. Bezskutecznie, Elitsa nadal ma grobową minę.

– Sama nie wiem, dlaczego dostałam łuk. Prawdopodobnie długo się nie dowiem.

Siadam na łóżku i patrząc na nią, proszę ją o jedną rzecz, która mnie interesuje.

– Opowiedz mi o Xanie wszystko, co wiesz.

– W zasadzie, to niewiele. Jest to groźny wirus, który powstał w fabryce. Nie wiadomo, kto go stworzył i w jakim celu. Wiem jedno. On chce przejąć władzę nad światem.

Nie odpowiadam. Chciałem tylko ukończyć szkołę, a zamiast tego dowiaduję się, że jakiś nieznany program chce wybić połowę świata i rządzić jego resztą.

– Czy to wszystko? – pytam nieśmiało, oszołomiony całą sytuacją.

– Na razie tak. Teraz to ja mam do ciebie pytanie, na które możesz odpowiedzieć, kiedy tylko zechcesz.

Unoszę brwi z zapytaniem. Zupełnie nie wiem, czego mam się spodziewać.

– Czy pomożesz mi pokonać Xanę?

Wtem do sali wchodzi szkolna pielęgniarka, Yolanda Perraudin. Jest szczupłą kobietą średniego wzrostu. Ma krótkie blond włosy, ścięte na pazia. Jej uszy zdobią okrągłe kolczyki w kolorze niebieskim. Ubrana jest w fioletową bluzkę i czarną spódnicę do kolan. Ramiona są zasłonięte białym fartuchem z kieszenią na lewej stronie, w której znajdują się dwa długopisy. Na widok Elitsy marszczy brwi i pyta:

– Nie powinnaś być na lekcjach? Jest pięć minut po dzwonku.

Dziewczyna po tej wiadomości jest zaskoczona, jednak sprytnie to maskuje. Nie zwróciłem wcześniej na to uwagi, jak doskonale potrafi ukrywać uczucia.

– Faktycznie. To ja już idę – odpowiada, po czym odwraca się w moim kierunku i szepcze – Zastanów się nad tym.

Następnie wybiega z gabinetu. Jeszcze przez chwilę patrzę na pół-otwarte drzwi, które delikatnie poruszają się w jedną i drugą stronę, niczym wahadło odliczające ostatnie sekundy. Nie wiem co myśleć o tym wszystkim. To, co powiedziała Elitsa, brzmi bardziej jak doskonała fabuła do filmu science-fiction, a nie rzeczywistość. Chociaż… kto by wybudował ogromny internat na pograniczu Paryża z innymi miastami? Mało kto by się na coś takiego odważył. Może mieć rację.

– Jak się czujesz? – pyta Yolanda, wytrącając mnie z zamyślenia.

– Dobrze – odpowiadam z uśmiechem.

– Jeżeli wszystko będzie w porządku, to jutro będziesz mógł wrócić na lekcje. Na razie zostań i trochę odpocznij. Ponoć porządnie uderzyłeś się w głowę… – mówi pielęgniarka, zapisując coś w notesie. Nie odpowiadam, jedynie patrząc przez okno na gałąź, która kołysze się z ruchem wiatru.

Wtem coś mi zaczyna nie pasować. Wczoraj był deszczowy dzień… chyba.

– Jaki jest dzisiaj dzień? – pytam z nienacka pielęgniarkę.

– Środa.

– Chodzi mi o dzień miesiąca.

– No tak – komentuje Yolanda, śmiejąc się cicho – Trzydziesty listopada.

Siedzę i patrzę na nią, jakbym właśnie zobaczył ducha. Jak to możliwe? Przecież dopiero co był pierwszy tydzień listopada. Zaraz… to ile ja w takim razie spałem?

Na razie nic nie mogę zrobić. Pozostaje mi jedynie leżeć i czekać do następnego dnia, z nadzieją, że będę się mógł wszystkiego dokładnie dowiedzieć. Kładę się na drugi bok i przymykam oczy.

Obudziłem się w ciemnym pomieszczeniu. Widziałem jedynie swoje odbicie w ogromnym lustrze, które zapełniało jedną z czterech ścian. Szybko wstałem i podszedłem bliżej. Miałem wrażenie, że tam jest ktoś inny. Uniosłem lewą dłoń do góry. Zauważyłem znak bliźniąt, który przyjął czarny kolor. Przyglądałem się przez jakiś czas. Czułem, jakby coś się w tym znaku zmieniło. Tylko nie wiem, co konkretnie.

Kiedy ponownie chciałem spojrzeć na siebie, lustra już nie było. Jedynie kolejna pusta ściana. Wtem poczułem drętwienie w lewej ręce. To, co zobaczyłem, totalnie mnie zbiło z tropu.

Znak zaczął dziwnie pulsować i delikatnie zmieniać kolor na brązowy. Wtedy zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki.

Pojawiła się czarna chmura. Xana. Właśnie był przede mną ten dziwny program, który chce zawładnąć nad światem będąc pod postacią kłębu dymu.

Wstrzymałem oddech z przerażenia. Xana przyglądał mi się w milczeniu. Następnie powiedział głosem, który przyprawiał mnie o dreszcze.

– Ciesz się życiem. Póki możesz.

Po tych słowach pojawiła się oślepiająca biel.

– William? – pyta ktoś cicho. Otwieram oczy i odwracam się z ciekawości, kto to może być. Nie mogę uwierzyć, kto mnie właśnie uwierzyć.

Laura Gauthier. Dokładnie ta sama dziewczyna, która pracowała nad zadaniami z fizyki kwantowej w bibliotece.

Uśmiecham się do niej, jednak ona tego nie odwzajemnia. Trochę szkoda. Jeszcze nie miałem okazji widzieć ją uśmiechniętą.

– Coś się stało?

– Nie, nie – odpowiada. – Chciałam tylko wiedzieć, jak się czujesz po… tym wszystkim. – dodaje po chwili.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Po tym wszystkim? Czy coś jeszcze przegapiłem poza zobaczeniem fabryki i rzekomo Xany?

– Wszystko w najlepszym porządku. Jutro wracam normalnie na lekcje – kłamię, nie chcąc jej specjalnie martwić. Możliwe, że nic nie wie o Xanie. Może będzie lepiej dla niej. Jak to możliwe, że ona jest kuzynką Elitsy? W ogóle nie są do siebie podobne. Laura najpierw myśli, a potem coś robi. Z kolei Elitsa robi dokładnie na odwrót. A może tak mówią, bo do tego stopnia się lubią? Sam nie wiem.

– To dobrze. Przyniosłam ci coś. Mówiłeś, że lubisz fizykę kwantową….

O cholera, zapomniałem o tym całkowicie. Spokojnie, jakoś z tego wybrniesz.

– Trzymaj. Wczoraj skończyłam robić wszystkie zadania. Tobie się przyda – kontynuuje z uśmiechem na twarzy. Szczerym, żadnym wymuszanym. Chyba warto było trochę przekłamać swoją historię dla tej pięknej chwili, kiedy widzę, jak się uśmiecha. Kiedy nie siedzi z nosem w podręcznikach i swoim tablecie, skupiona nad czymś bardzo ważnym.

Dunbar, nie zachwycaj się teraz. Musisz jakoś załagodzić tę sytuację.

– Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba – odpowiadam zmieszany, cały czas trzymając książkę w ręce. Błagam, niech się nie zasmuci przez to.

– Oj tam, trzeba trzeba. Odświeżysz sobie szare komórki – nalega Laura. Nie mogę jej zrobić przykrości.

– Więc… naprawdę dzięki. Jeszcze dzisiaj zajrzę do niej – mówię, nie wierząc w samego siebie. Miałem delikatnie powiedzieć, że to bzdura, a zamiast tego dolałem oliwy do ognia. Cudownie.

– Bardzo ci polecam. W razie czego mam jeszcze drugą część, ale na razie sama jej nie skończyłam….

– Przeczytaj ją na spokojnie nawet i pięć razy. Mną się nie martw.

– Urocze to było. Dobra, ja muszę już iść. Jutro mam klasówkę z matematyki i muszę udowodnić temu Belpois, że jestem od niego lepsza…

– Kto to jest Belpois? – pytam, słysząc nieznane mi słowo. Znaczy, nazwisko. Nieważne.

– Nie znasz?! – krzyczy zaskoczona Laura, wybałuszając oczy. – Ah tak, uczysz się od niedawna – dodaje, pouczając samą siebie. Nawet nie musiałem nic mówić. Bystra jest.

– Jeremie Belpois to jeden z najmądrzejszych uczniów w Kadic. Ze wszystkiego ma szóstki, a sprawdziany kończy pisać w pięć minut, bez żadnych ściąg, poza tymi, jakie ma w głowie – opowiada, a wsłuchuję się nadzwyczaj dokładnie.

– Czyli chcesz mu utrzeć nosa? Dobrze rozumiem?

– Mniej więcej. Chcę mu pokazać, że nie zawsze będzie ze wszystkiego najlepszy.

Te słowa mnie lekko przerażają. Jak można mieć takie ambicje? Wiadomo, każdy ma zupełnie inne, ale… nieźle. Ja bym tak nie potrafił. Szybko bym sobie odpuścił i poszedł spać. Czyni to Laurę jeszcze bardziej tajemniczą. Przynajmniej dla mnie.

– Powodzenia. Na pewno ci się uda – odpowiadam z uśmiechem, dodając jej otuchy. Chyba mało kto jej prawi komplementy lub wspiera psychicznie. Dziwne.

– Dzięki. Jutro ci powiem, jak mi poszło.

– Ale…

– Chodzisz z moją kuzynką do klasy. Znam wasz plan na pamięć – przerywa Laura, ponownie uśmiechając się całkowicie niewinnie. Ona jest zarówno urocza, jak i przerażająca.

Laura wstaje i powoli wychodzi. Kiedy staje przy drzwiach, ostatni raz na mnie spogląda, a następnie znika tak szybko, jak się pojawiła.

Dunbar, coś ty najlepszego narobił, durniu jeden.

Spoglądam na okładkę opasłego tomiska, jakie dostałem. Nie zachęca mnie to nawet do otwarcia książki na tytułową stronę. Mnóstwo niebieskich wzorów, układających się w pionowe linie na czarnym tle. Nie ma opcji, że to ruszę. Teraz mam ważniejszy problem.

Jak mam teraz wytłumaczyć Laurze, że nie interesuję się tą fizyką kwa-coś tam?

Siedzę na łóżku, patrząc ślepo w sufit. Stukam palcami o materac, próbując cokolwiek wymyślić. Zdaję sobie sprawę, że to nie będzie takie proste.

Mijają kolejne godziny, a ja nadal nic nie wymyśliłem. Nie wierzę, że wpakowałem się w takie gówno. Do tego prawdopodobnie kiedyś byłem zakochany właśnie w Laurze. I chyba jestem nadal. Nie mogłem przestać patrzeć na jej roześmiane, niebieskie oczy i uśmiech, do którego się przyczyniłem.

Wtem do gabinetu ktoś przychodzi. No błagam, czy nawet na chwilę nie można mieć spokoju? To już trzecia osoba, która mnie odwiedza. Nie sądziłem, że będzie aż takie zainteresowanie.

– Zdecydowałeś? – pada krótkie pytanie. Odwracam się. Znowu Elitsa.

– Uparta jesteś.

– Nie, po prostu chce co nie co wiedzieć. To nie jest żadna zbrodnia – broni się dziewczyna, podchodząc do mnie. – Zrozum, że zabawa z Xaną jest niebezpieczna.

– Już to powtarzałaś. Pomogę ci. – odpowiadam, odrzucając myśli dotyczące Laury.

– Coś znowu zrobił, że jesteś taki zadręczony?

Patrzę na Elitsę, która stoi, opierając się jedynie o ramę łóżka. Czeka na moją odpowiedź. Nie wiem, czy jej to powiedzieć, czy sobie darować.

Czuję, że muszę komuś się wygadać z tego, co narobiłem.

– Dobra. Tylko nie zdziw się za bardzo, bo to jest trochę zagmatwane. I się nie śmiej.

– Postaram się – odpowiada dziewczyna, po czym siada na parapet, kładzie łokieć na kolano, a dłonią podpiera podbródek.

– Więc tak. Rozmawiając z Laurą najpierw zmyśliłem, mówiąc, że interesuję się jakąś fizyką tak samo, jak ona. Potem się okazało, że też chodziła do mojej starej szkoły. Prawdopodobnie to w niej byłem szaleńczo zakochany i rozwieszałem dla niej listy miłosne, przez które wyleciałem ze szkoły. Oczywiście nic jej nie powiedziałem. Podoba mi się i nie chcę jej robić przykrości.

– Nie chcę cię szczególnie martwić, ale już to zrobiłeś. Ona nie znosi kłamstwa – komentuje Elitsa, ledwo rozumiejąc cokolwiek z tej historii. – Co masz zamiar zrobić? – pyta.

Wiedziałem, że to padnie.

– Jeszcze nic nie wymyśliłem. Pomożesz? Znasz ją dużo dłużej, jak ja.

Dziewczyna milczy, wpatrując się w podłogę. Kiedy dociera do niej, że zadałem jej pytanie, otrząsa się, a następnie wstaje i podchodzi do mnie. Klepie mnie po ramieniu, mówiąc:

– Teraz jesteśmy zabójczym duetem, który chce zniszczyć Xanę. Chcę, czy nie, to muszę ci pomóc. Karma zawsze wraca. – na te słowa uśmiecham się szeroko, przytulając ją z radości.

Ona nie jest taka straszna, za jaką się uważa.

Autorka: Azize