———————————————
ELITSA
Kiedy William nagle się do mnie przytula, czuję ogromną radość. Mało kto w dzisiejszych czasach tak reaguje na pomoc. Całkiem to urocze, nie powiem.
Ale to nie zmienia faktu, że totalnie zepsuł sprawę. Mógłby się przyznać, na pewno byłoby lepiej, jak teraz. No ale nie jest wszystko stracone. Mam taką nadzieję.
– Próbowałeś chociaż ją naprowadzić do prawdy?
– No… tak jakby, ale bez skutku – odpowiada Dunbar lekko zawiedziony.
Niedobrze. Mogła się szybko zorientować. Wręcz wszelkim stereotypom dotyczącym blondynek, Laura jest bardzo inteligentna i bystra, jak na swój wiek. Wiele razy słyszałam, że marzy o tym, aby jak najszybciej uczyć się w specjalnej szkole dla geniuszy, jednak trafiła tutaj. Xana ją do tego zmusił. Chyba, że nie jest tego wszystkiego świadoma…
– Powiedz jej prawdę. Prosto z mostu – odpowiadam po chwili. Kiedy William chce coś powiedzieć, nakazuję mu ręką na razie się nie odzywać. – Nic innego nie można zrobić. To jest najlepsze rozwiązanie. Bardziej doceni to, że sam jej to powiedziałeś.
– Myślisz?
– Ja to wiem. Jeżeli dowiedziałaby się od jakiegoś przypadkowego ucznia, to miałbyś totalnie przerąbane.
– No dobra. Tylko jak jej powiedzieć to delikatnie? – pyta Dunbar. Nie chcę tego mówić, jednak nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Musisz sam to zaplanować. Ja tego za ciebie nie powiem.
Tak, Elitsa Senel jako najlepszy doradca w całym Kadic. Coś niemożliwego. Kiepski ze mnie doradca praktycznie pod każdym względem.
Nie patrząc na Williama, wychodzę z gabinetu, pozostawiając go z tymi słowami. Nie czuję się dobrze z tym, ale on musi sam zadecydować, co chce zrobić W końcu nie ma pięciu lat. Przynajmniej na papierach.
Wracam do pokoju. Po drodze zastanawiam się, czy moja prośba była dobrym pomysłem. Wiadomo – w grupie siła. Jednak nadal nie jestem przekonana, czy Dunbar potraktował to całkowicie poważnie. Wyglądał na niezbyt przejętego tym wszystkim i zaoferował swoją pomoc praktycznie z litości. Mogę się mylić, na co bardzo liczę.
Otwieram drzwi, a następnie rzucam plecak na łóżko. Zamykam się na klucz. Nie lubię, jak ktoś coś ode mnie chce w środku nocy. Albo mi to przeszkadza w pracowaniu, albo w spaniu. A nawet w jednym i drugim.
Siadam zrezygnowana dzisiejszym dniem. Zupełnie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Po raz kolejny nie zaliczyłam chemii, a luty zbliża się wielkimi krokami. Próbowałam już chyba wszystkiego – ściąg, próśb i nieprzespanych nocy przez uczenie się. Nadal nic, nie jestem stworzona do tego przedmiotu.
Przecieram oczy, zupełnie zapominając o tym, że jeszcze nie zmyłam makijażu. Cholera jasna i jasna cholera!
Z początku wstaję, chcąc sięgnąć płatki kosmetyczne i płyn do demakijażu, jednak wybieram piżamę. Szybko się przebieram, a następnie zrzucam plecak na podłogę i idę spać. Zdecydowanie za dużo się ostatnio dzieje. Jak to mawiają, z problemami trzeba się czasami przespać, żeby móc cokolwiek zrobić następnego dnia.
Byłam w swoim domu i nie chodzi mi o Kadic. Rodzinny dom – najpiękniejsza rzecz na całym świecie. Mnóstwo ciepła, manier i życiowych porad czerpiemy właśnie tutaj.
– Elitsa, obudź się wreszcie! Jak ty chcesz się dzisiaj uczyć w szkole? – usłyszałam znajomy głos. Moja matka, Aynur Senel. Jest ona zgrabną kobietą średniego wzrostu. Ma śniadą karnację i ciemne, brązowe oczy. Nie była zadowolona, że się nie wyspałam.
– Tak jak zawsze. Połowę prześpi, połowę zapamięta – wtrąca się Ferman, mój ojciec. To po nim odziedziczyłam większość cech. Jest wysoki i szczupły, a jego zielone oczy czasami przerażają nie jedną osobę. Patrzył na mnie zarówno z politowaniem, jak i żartem.
– Dokładnie – skomentowałam jedynie wypowiedź taty, a następnie dalej pogrążyłam się w śnie.
Rozlega się ten okropny dźwięk, który za każdym razem zmusza mnie do wstawania. Mianowicie budzik. Najgorszy wynalazek, jaki mogła wymyślić ludzka rasa.
– Ja pierdole… – klnę pod nosem, a następnie niechętnie wychodzę z łóżka i wyłączam budzik. Nie spoglądam na lustro, bo wiem, że wyglądam jak siedem nieszczęść w niezmytym makijażu. Znowu.
Nieco bardziej kumata patrzę na zegarek. Za pięć minut będzie śniadanie. Świetnie.
W tym czasie udało mi się jedynie wyczyścić pozostałości kosmetyków z mojej twarzy, żeby chociaż sprawiać pozory, że wszystko jest ze mną w porządku. Nie zwracam uwagi na to, że aktualnie jestem w piżamie i idę na śniadanie.
Jestem w szkolnej stołówce. Miejscu, gdzie sprawiamy wrażenie, że jedzenie jest bardzo dobre i jesteśmy gotowi na kolejny dzień tortur. Jest tutaj zawsze głośno, ja to bywa przy śniadaniach.
Kiedy wchodzę do środka, nagle wszystkie głosy cichną. Ludzie patrzą na mnie zaskoczeni. Czy to jakaś nowość, że przychodzę jako jedna z ostatnich osób na śniadanie? – No co? Najpiękniejsza jestem o poranku – komentuję, poprawiając w miarę zgrabnie włosy. Następnie podchodzę do niewielkiej kolejki. Wtedy wszyscy wracają do rozmów. Na szczęście.
– Jesteś przeziębiona? – pyta Rosa, szkolna kucharka. Jest ona tęgą kobietą z oliwkową cerą. Na nosie ma okulary z różowymi oprawkami, a siwe loki układają się dookoła jej głowy. Mimo, że wygląda na uroczą babcię, to prawda jest nieco inna.
– Nie pomalowałam się – odpowiadam od niechcenia, biorąc tacę do ręki.
– Jak to? Przecież widzę, że jesteś bez makijażu.
Nie odpowiadam, powstrzymując się od uderzenia otwartą dłonią w czoło. Ja rozumiem, że jest godzina siódma, ale bez przesady – nie każdy jest do tego stopnia nieogarnięty z rana.
Biorę tacę, dziękując skinieniem głowy, a następnie wzrokiem szukam Williama, bądź Laury. Nie zdziwię się, jeżeli będą siedzieć razem. Oczywiście nie pomyliłam się.
Zauważam ich przy jednym z ostatnich stolików. Laura żywiołowo o czymś odpowiada, a William jej jedynie przytakuje. Dosyć śmiesznie to wygląda.
Bez zapytania siadam naprzeciwko ich i pytam:
– O czym wy tak natrętnie dyskutujecie?
– Właściwie… to o niczym – odpowiada William, drapiąc się po głowie. Unoszę brwi w udawanym zaskoczeniu.
– Widziałam, że rozmawialiście. Nie pobiję was, jak mi nie powiecie, ale jednak chciałabym wiedzieć. Wspólny wasz temat to jakiś sukces….
– Hej, hej – wtrąca się Laura. – Da się znaleźć wspólny temat. Trzeba tylko chcieć.
Unoszę brwi w udawanym zaskoczeniu, patrząc na tę dwójkę. Dunbar jeszcze nic nie powiedział. W sumie, o poranku takie informacje mogą totalnie zepsuć dzień.
Z niechęcią zaczynam jeść śniadanie. Kilka razy ziewam, odgarniając włosy od jedzenia. Z całym szacunkiem do Rose, ale czasami gotuje fatalnie. Do tego prawdopodobnie nie zatrudnią kolejnej osoby do pomocy, bo ona uważa, że radzi sobie doskonale i uczniowie kochają jej potrawy. Szkoda, że trochę to mija się z prawdą, ale nieważne.
– Ile ty dzisiaj spałaś? – pyta William. Wzruszam ramionami, po czym odpowiadam:
– Nie wiem, ale za mało.
– Dla ciebie nawet cała doba spania to za mało – wtrąca Laura z wrednym uśmiechem. Nic nie mówię, jedynie jem do końca, a następnie wstaję z pustą tacą i mówię:
– Za piętnaście minut zaczynamy lekcje. Muszę chociaż trochę ogarnąć swój wygląd – następnie odkładam tacę, kierując się do swojego pokoju. – Chociaż najchętniej bym chodziła w piżamie całymi dniami – dodaję w myślach.
– Naprawdę tego nie wiedziałaś? – pyta zaskoczony Dunbar.
– Nie wyglądam na Alberta Einsteina, ani nim nie jestem – odpowiadam krótko, kończąc temat poprzedniej lekcji, czyli chemii. Oczywiście Hertz wzięła mnie na odpytanie bo przecież wcale średnia moich ocen nie jest równa mojego wzrostu.
– Każdy to właściwie wie. Można to nazywać „klasykiem chemicznym” – komentuje William, nadal wspominając o tej feralnej lekcji.
– Te, panie chemik. Lepiej ciesz się, że to nie ty byłeś odpytywany.
– No dobrze, dobrze – na te słowa William unosi ręce w geście poddania się. Wzdycham głośno. Naprawdę wybrałam go na swojego pomocnika do pokonania Xany? Dalej w to nie wierzę. Nawet Poliakoff by się bardziej nadawał.
Nagle zauważam Laurę, która siedzi na ławce, czytając w skupieniu jakąś książkę. Niemożliwe, zawsze siedzi z nosem w tablecie. Skąd ta nagła zmiana?
– Dawaj, masz szansę – mówię, szturchając Dunbara.
– Tak teraz? – pyta naiwnie.
– Nie, wczoraj. Idziesz, będzie dobrze – odpowiadam, po czym pcham go kilka kroków do przodu. Odwraca się. Ja jedynie mu pokazuję kciuki w górze jak oznakę wsparcia, a następnie idę przed siebie, nie zwracając częściowo na niego uwagi.
Widzę, jak podchodzi do Laury. Siada obok niej, ona uśmiecha się i zaczynają rozmawiać. Nic nie słyszę, będąc tak daleko od nich. Jednak nie mogę bliżej, żeby nie zorientowała się, że to ja namówiłam Williama, aby wyznał jej prawdę.
Zauważam, że Laura jest zaskoczona. Chwilę później zmienia to się w smutek. Zakrywa twarz obiema dłońmi. Siedzą w milczeniu przez chwilę, po czym rozmawiają dalej. Jednak nie wyglądają, jakby nic nie stało. Dunbara trapi to, że tak okłamał, a Laurę – dosyć bolesna prawda. Niedobrze.
Dzwoni dzwonek. Czas na następne lekcje. Oni kończą rozmowę w ponurych nastrojach, a ja idę dalej, jakbym niczego nie słyszała i widziała.
Wtem słyszę dziwny dźwięk dochodzący z Sali chemicznej. Odwracam się, jednak niczego podejrzanego nie zauważam. William patrzy na mnie dziwnie, jednak nie odpowiadam, żeby zaspokoić jego ciekawość. Chyba wymyśliłam sobie ten dźwięk.
Nagle słyszę go po raz kolejny. Intuicja mówi, że będą kłopoty.
Biorę Dunbara za rękaw i ciągnę kilka metrów dalej od gabinetu chemicznego. Wtedy zaczyna się przedstawienie.
Trwa wybuch. Niepewnie zaglądam za siebie. Nic się nie dzieje poza tym, że sala jest zasypana gruzem. Kolejne ściany i kolumny stoją na swoim miejscu. Dziwne. Chociaż… nie. To jest niemożliwe.
– Za pięć minut widzimy się przy przejściu. Znajdź sobie jakąś broń – mówię do Williama, który wzrokiem kogoś szuka. Pewnie Laury.
– Ale, co z…
– Bez dyskusji. Jest za duży jazgot, nie znajdziesz jej – przerywam mu, a następnie znikam w tłumie przerażonych uczniów i nauczycieli.
Mija pięć minut. Czekam z niecierpliwością, obracając w ręce jeden z dwóch sztyletów, jakie ze sobą zabrałam. Gdzie on może być? Rozumiem, że zdobycie broni może być trudne, ale bez przesady – może to być nawet miotła. Chociaż… nie. Lepiej, jak to będzie faktycznie coś innego.
– Elitsa, po jaką cholerę my tutaj idziemy?! – pyta zdenerwowany William. – W szkole dzieje się ewakuacja, a ty po prostu uciekasz jakby nic się nie stało?!
– Uspokój się, prawdopodobnie wiem, dlaczego sala od chemii wybuchła.
– Ale… jak? Minęło kilka minut od tego zdarzenia.
– Po drodze ci wytłumaczę. Znalazłeś jakąś broń? – pytam. William pokazuje mi pistolet. Przez kilka sekund zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Jak on to zdobył?
– Skąd… ty… to… – próbuję zapytać, jednak nie mogę wyjść z podziwu.
– Uwierz lub nie, ale była ona w szkolnej stołówce, jakby specjalnie czekała na mnie – odpowiada dumny z siebie chłopak, po czym rzuca lekko w powietrze broń i szybko ją łapie w rękę. Przyznaję – odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Mimo, że historia jest nieco dziwna.
– Dobra, nie traćmy czasu – mówię, po czym otwieram klapę i upuszczam z dosyć głośnym hukiem, jednak nie zwracam na to szczególnej uwagi. Wszyscy są skupieni na zniszczonym gabinecie.
Schodzę na dół, a William na mną, dyskretnie zamykając przejście.
Jesteśmy w połowie drogi do fabryki. Dunbar jest skrzywiony i niezadowolony z zapachu, jaki tutaj panuje. Co mu się dziwić – rzadko kto postanawia za przejście do fabryki, gdzie znajduje się superkomputer z groźnym programem wybrać kanały.
– Przyzwyczaisz się. Będziemy tędy iść praktycznie codziennie – odpowiadam ze śmiechem, patrząc na Williama, któremu niekoniecznie jest do śmiechu.
– Nie powinniśmy tak nagle się zrywać. Z pewnością teraz szukają wszystkich uczniów i liczą, czy są wszyscy.
A ten znowu swoje. Mam nadzieję, że później zrozumie, że nie powinien się zamartwiać takimi pierdołami.
– Nie przesadzaj.
– Dobra, lepiej mi powiedz, kto mógł to zrobić – przerywa William, zmieniając temat. Doskonale – w końcu będę mogła komuś powiedzieć o swoich podejrzeniach.
– Nasz wspólny wróg, Xana.
– Dlaczego? – pyta nieco zaskoczony.
– Kiedy sala wybuchła, żadna ściana ani filar nie zawalił się. A powinien, bo to jest konstrukcja szkieletowa.
– Skąd…
– Daj mi skończyć – przerywam mu pytanie. – Poza tym, nikogo tam nie było. Gdyby zrobiła to jakaś osoba, to z pewnością w celu zabicia kogoś. Xana prawdopodobnie chciał nas wszystkich nastraszyć. Pokazać, że jesteśmy zbyt słabi, aby go pokonać.
– Niekoniecznie ktoś musiał zginąć. Równie dobrze mogłaby być wina złego ustawienia ścian, czy coś w ten deseń.
– Gdyby tak się stało, to ta szkoła zapadłaby się kilkanaście lat temu, jednak nadal stoi.
Trwa cisza. Idziemy w zupełnym milczeniu do fabryki. Wtedy William niespodziewanie się odzywa.
– Dlaczego chcesz zniszczyć Xanę?
Nie odpowiadam. Właściwie, to nawet sama nie wiem, dlaczego zależy mi na pokonaniu tego wirusa. Odkryłam go jakiś czas temu i jedynie, co robię, to szukam sposobu na zniszczenie go. Ale czemu?
– Nie mam pojęcia – odpowiadam, zastanawiając się nad celem tej zabawy.
Wtem słyszę przerażający ryk. Czyli się nie pomyliłam.
Xana zaatakował szkołę i teraz czyha na każdego, kto zbliży się na teren fabryki.
– Słuchaj teraz uważnie. Widzisz tę czarną chmurę? – mówię do Williama, wskazując na cel. On kiwa głową.
– Za chwilę przekształci się w jakąś osobę. Nie możesz dopuścić, aby trafił do windy. Zrozumiałeś?
– T… tak – odpowiada niepewnie.
– Daj mi kilka minut i będzie po wszystkim. Strzelaj rzucaj, czym popadnie. Widzimy się później. Uważaj, żeby ciebie nie dopadł.
– Dlaczego? – pyta William, jednak ja nie odpowiadam i biegnę w kierunku windy.
Autorka: Azize