Rozdział osiemnasty

Maneskin – New Song

————————————————-

ELITSA

– Brawo! Pokonałaś wroga szybciej, niż ostatnio! – pochwala Laura, klaszcząc w dłonie.

Kładę się na ziemię, próbując uspokoić oddech. Ten trening mnie całkowicie wykończył. Zauważyłam, jak wiele rzeczy po prostu nie potrafię. Cały czas myślałam, że doskonale atakuję z zaskoczenia i osiągam swój cel. Tymczasem zwykły program pokazał, jak bardzo się pomyliłam.

– Dzię…kuję… – odpowiadam zdyszana.

– Masz dosyć spory progres. Pierwsza walka nie poszła ci zbyt dobrze.

Odwracam w lewo głowę, patrząc z byka na swoją kuzynkę. Ciekawe, jak ona by sobie poradziła z jednookim ninją, mając na obronę tylko notatki komputerowe na srebrnym tablecie. Ona tylko widzi moje poczynania. Może wyświetla się czas, styl walki, mocne i słabe strony zawodnika?

Jednak ma rację pod jednym kątem. Pierwszy trening był w moim wykonaniu beznadziejny. Co z tego, że ją wcześniej skończyłam, skoro jakościowo znacznie odstawałam od Williama? Z pewnością poradził sobie lepiej, strzelając do wroga.

Laura siada po turecku obok mnie. Ja nadal leżę na plecach i wpatruję się w kuzynkę. Zwracam uwagę na jej niebieskie oczy. Są bardzo podobne do mojej mamy. Co ciekawe – nie jesteśmy siostrami. Chociaż chwilami mam wrażenie, jakbym całe życie z nią spędziła.

– Elitsa? – pyta mnie dziewczyna.

– Słucham.

– Dlaczego nie chciałaś mi nic wcześniej powiedzieć o Xanie?

To pytanie sprawia, że nie wiem, co powinnam jej odpowiedzieć. Od czego konkretnie zacząć tłumaczenie. Jak powinnam ugryźć temat, żeby jej nie urazić – wiem, że jest ona bardzo delikatna. Chwilami, jakby jedynym przyjacielem jest właśnie srebrny tablet w brązowej torbie i nie dopuszczała do siebie innych rzeczy, czy też ludzi.

– Żyjesz?

– Tak – odpowiadam, a następnie obracam głowę i widzę na jej twarzy zaciekawienie.

Chciałam dla ciebie dobrze. Ten wirus zacznie niszczyć ci życie, drogie dziecko!

– Nie byłyśmy zbyt ze sobą zżyte – odpowiadam jednym ciągiem.

Laura unosi prawą brew w górę. Czułam, że nie uwierzy w to, co jej powiedziałam. Inaczej nie można wyjaśnić mojego zachowania. Oddech powraca do normy. Nadal czuję mięśnie, które mają w tym momencie temperaturę piekielnych kręgów. Szczerze?

To było mi potrzebne. Za dużo się dzieje wokół. Niekoniecznie pozwoliło mi się to w pełni uspokoić, ale zawsze myśli uciekały z każdym kolejnym siekaniem katany, czy rzutem sztyletu. Pani Einstein zaczęła wreszcie wychodzić do ludzi. Chociaż od Williama non stop próbuje uciec… A widać gołym okiem, że ich do siebie ciągnie.

– A teraz? Jak jest? – pyta śmiało blondynka. Spoglądam na nią. Była przejęta. Nawet za bardzo.

– Normalnie. Jest czwartek.

– Ale ty jesteś tępa…

Uśmiecham się. Zawsze lubiłam wbijać szpilki w żebra swojej kuzynce. Na szczęście ona nie jest taka, jak ja. Nie lubi żadnej złośliwości ani bezczelnych komentarzy. A ja z tego żyję. Nie zawsze, ale nie potrafię funkcjonować bez wrednych słów do kogokolwiek.

– To jak? Dowiem się? – dopytuje Laura. Spoglądałam w górę. Słońce z samego rana przebiło się przez chmury i dominuje, o czym świadczą promienie światła opadające na największe pomieszczenie fabryki, w którym się znajdujemy.

Kombinuj Elitsa, kombinuj…

Cisza. Prawda była taka, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, że tak naprawdę chciałam ją chronić. Po sobie zauważyłam, że świadomość o istnieniu Xany źle na mnie wpłynęła. Właśnie wtedy zaczęły się pierwsze papierosy oraz inne używki – mniej lub bardziej szkodliwe.

Byłam z tym sama. Wyżywałam się na siłowni, jak sobie nie radziłam. Była to swojego czasu karta ochronna. Jesteś wściekła? Idź na siłownię i pięćdziesiąt razy uderz w worek. Potem czterdzieści razy skocz na skakance. A na sam koniec truchtem do Kadic, żeby nikt nie zauważył twojej nieobecności.

Kombinuj Elitsa, kombinuj…

Cisza. Prawda była taka, że nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Poza tym, że tak naprawdę chciałam ją chronić. Po sobie zauważyłam, że świadomość o istnieniu Xany źle na mnie wpłynęła. Właśnie wtedy zaczęły się pierwsze papierosy oraz inne używki – mniej lub bardziej szkodliwe.

Byłam z tym sama. Wyżywałam się na siłowni, jak sobie nie radziłam. Była to swojego czasu karta ochronna. Jesteś wściekła? Idź na siłownię i pięćdziesiąt razy uderz w worek. Potem czterdzieści razy skocz na skakance. A na sam koniec truchtem do Kadic, żeby nikt nie zauważył twojej nieobecności. I tak czasem dzień w dzień. Nawet, jak ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa, to głowa wręcz pulsowała z nadmiaru złości.

Jak mam jej wyjaśnić, że nigdy, ale to przenigdy, nie chciałam jej sprowadzić na złą drogę?

– Niedługo zobaczysz – odpowiadam od niechcenia, po czym wstaję z podłogi. Otrzepuję się z niewidzialnego kurzu. Nie patrząc na panią Einstein, kieruję się do wyjścia. Wiem, strasznie chamskie zachowanie. Nawet, jak na mnie.

– Pozwolisz, że zostanę jeszcze…

– Wykluczone. Pakuj notatki.

– Zaufaj mi!

– Czas do zbiórki panny Gauthier, dwie minuty!

Pomyśleć, że minął już drugi miesiąc, odkąd o Xanie wie trójka nastolatków.

Zaraz święta. W klasie już odbyły się Mikołajki. Dostałam czerwony szalik. Nie znoszę tego koloru. Ale jest taki ciepły, miły w dotyku, delikatny… Poprawiam go po raz drugi na szyi. Mimo, że od godziny już nie pada deszcz. Czuję, jak nos robi się czerwony, gdzie reszta twarzy jest delikatnie różowa. Usta odrobinę suche, ale to nic.

Gdzie oni są? Ile można się szykować do jednego wyjścia? Godzina była jasna: dwudziesta wieczór, niedaleko zniszczonej choinki. Specjalnie zostawiłam porządek w pokoju, na wypadek kontroli czystości, żeby tylko nie zarobić nowego szlabanu. Nie pokłóciłam się z nikim na piętrze. Wszystko, byleby można mieć spokojny wieczór na analizę nowych informacji.

– Długo czekasz? – pyta znajomy głos. Odwracam się, po czym wzdycham głośno. Dunbar doskonale wie, że nie znoszę zadawania głupich pytań. – Wybacz… drobne problemy techniczne… – tłumaczy się.

– Żartujesz sobie? Czekam tutaj od pieprzonych dwudziestu minut! Jest mi zimno, nie zdążyłam zjeść kolacji do końca, a szalik, który mam na sobie, ma kolor, którego nie lubię! – odpowiadam wściekła. A chłopak jedyne co, to się uśmiecha. Przestaję się odzywać.

– Nie uwierzycie, czego się przed chwilą dowiedziałam.

O, wróciła. Czyli musiało jej przejść oburzenie sprzed kilku dni, gdy wytknęłam jej jeden błąd przy programie, który odkryliśmy całkiem niedawno. Koniec końców niewiele on zmienił, ponieważ sytuacja nadal była bardzo słaba.

– Powiesz o tym na miejscu. Jazda do fabryki – stwierdzam zrezygnowana, kierując się do parku. Powinna gdzieś pozostać jeszcze herbata z ostatniego spotkania. Każdemu pomoże. Tym bardziej, że teraz wszędzie wysiadło ogrzewanie, wyłączając tylko jedną salę, do której nikt jeszcze nie dotarł bez problemów.

– Przecież to nie ma sensu, Laura – komentuję z papierosem w ustach. Pani Einstein zabiera mi go jednym szybkim ruchem, z litościwym wzrokiem. Przyglądam się papierom, które aktualnie wyświetlał ekran stanowiska. Było ich bardzo dużo. Nazwisk nie kojarzyłam. W pomieszczeniu rozchodził się tylko dźwięk klikającej spacji przez dziewczynę. Każda karta posiadała podpis dyrektora Kadic, wraz z pieczątką oraz jedną datą.

– Owszem, ma. Zobacz sama.

Sekundę później wyskakuje nowe okienko. Był to wycinek gazety paryskiej sprzed czternastu lat. Dotyczył on tajemniczego zniknięcia jednego z nauczycieli Kadic. Po lewej stronie było sporej wielkości zdjęcie zaginionego.

Walda Schaeffera – naszego programisty, przez którego nikt nie wie, co się dzieje.

– Myślicie, że to może być jakieś powiązanie? – dopytuje Dunbar.

– Data się zgadza – komentuje Gauthier. Następnie wyciąga ze swojej brązowej torby zeszyt w kratkę. Otwiera go mniej więcej w połowie. Przyglądam się notatkom, które sporządziła. Trzeba przyznać, że wyjątkowo czytelne, jak na przyszłego komputerowca.

– Zobaczcie. W tym roku ogłoszono cięcia kadrowe ze względu na przegraną rozprawę sądową – mówi dziewczyna, a my z Williamem bacznie śledzimy ślad czarnego długopisu. Zaznacza ten element w kółko. – Następnie mamy rezygnację profesora Schaeffera ze stanowiska nauczyciela fizyki – data zaznaczona jednym podkreśleniem.

– Wiadomo, czego ta sprawa się tyczyła? – pytam zaciekawiona, czym zaskakuję Laurę.

– Naprawdę nie pamiętasz? Wtedy, co oskarżono dyrektora o korupcję!

– To było jednak dość… dawno temu – wtrąca się William, czym mu dziękuję skinieniem głowy.

– Zauważcie, że różnica między tymi trzema wydarzenia to kwestia kilku dni. Zważając na to, że pensja nauczycielska nie należała wtedy do wysokich, a sam profesor planował wybudować się na granicy miasta…

Skąd ona to wszystko wie? Potajemnie zdobyła w jakiś sposób te informacje?

– Skąd to wzięłaś? – uprzedza mnie William. – Szkoła nie chciałaby, aby to wyszło na jaw…

– Wszystko było w tym pliku z pamiętnika… – odpowiada z uśmiechem na twarzy. Od początku mówiłam, że ona się marnuje w tej dziurze z internatem. Kto w wieku czternastu lat potrafi odzyskać dane utworzone dekadę temu?

Jednak warto było jej powiedzieć o tym miejscu. Chociaż to i tak jest dziwne, że się zgodziła.

– No dobra, czyli znamy powód powstania Xany.

– Nie. To nie było to.

– Pani Einstein ma rację – dopowiadam, po czym odpalam drugiego papierosa. Tym bardziej spryt zawiódł Laurę i nie zdążyła mi go wytrącić z ręki. Pokazała tylko język, niezadowolona. Biorę duży wdech nikotyny. W głowie utworzyła się chmura, która wypełniła pustkę po kilku miejscach.

– Może on lubił młodsze od siebie kobiety, ale głupi na pewno nie był. Musiał się pomylić podczas testów… tej gry. Inaczej nie da się tego określić.

– Czyli w grę wchodzi teraz morderstwo? – pyta William.

– To możliwe – komentuję, wypuszczając dym z ust. Pokazuję paczkę fajek chłopakowi, jednak odmawia, to też chowam ją z powrotem do kieszeni. Zapomniałam, że musi się pokazać przed kuzynką z jak najlepiej strony. Uśmiecham się pod nosem. Miłość, uczucie, które potrafi nieźle namieszać w głowie. Czasem nawet do tego stopnia, że po czasie zdajesz sobie sprawę, jak bardzo zniszczyłeś sobie życie. Darmowa używka dla nastolatków.

Nagle po fabryce rozlega się huk. Laura przestraszona odskakuje z krzesła. Przestaję palić. Dźwięk był taki, jakby spadło coś ogromnego i rozbiło się w drobny mak. Gaszę połowę papierosa i idę do windy. Dunbar zaczyna protestować. Gestem dłoni nakazuję mu, aby nie szedł tym razem ze mną.

– Zostańcie tutaj. W razie czego zadzwonię.

Wychodzę do sali katedralnej. Chłód z zewnątrz uderza wręcz pobudzająco. Rozglądam się na boki, szukając sprawcy małego zamieszania. Mimo tego, nic nie widzę. Zupełnie, jakby ten huk był tylko w naszych głowach. A na pewno nie był. Niemożliwe, aby trzy osoby usłyszały nagle to samo. Profilaktycznie wyciągam z kieszeni jedną katanę, aby poczuć się odrobinę pewniej. Serce bije coraz mocniej, a pot atakuje kark.

Spokojnie… Nic się nie stanie… Poradzisz sobie…

Stawiam delikatne kolejne kroki. Kątem oka przyglądam się, aby w nic dużego nie uderzyć. Grobowa cisza, zakłócana czasami jedynie przez szum wiatru, jest coraz bardziej niepokojąca. Mimo tego, idę dalej. Kilka minut zajmuje mi przejście całego największego pomieszczenia fabryki. Nadal nic nie widzę. Żadnych zmian.

Jak to możliwe? Przecież coś musiało walnąć.

Nagle słyszę czyjś krzyk. Bardzo niski, ale wręcz błagający o pomoc.

Podchodzę coraz bliżej zamkniętego pomieszczenia, skąd pochodzi krzyk. Próbuję zrozumieć, skąd się tam ktokolwiek wziął. Kamery nie należały do najlepszych, ale Laura na kamerach zauważyłaby niepożądaną osobę w fabryce. Tym bardziej, jeśli by trafiła do wieczne jasnego pokoju. To jedyne miejsce, gdzie nie byłam. Próbowałam kilka razy otworzyć drzwi, ale bezskutecznie. Jakim cudem dał radę ktoś inny?

Nie mam pojęcia. Ale jedno jest pewne – będzie Powrót do Przeszłości.

Podchodzę ostrożnie do drzwi. Światło delikatnie mnie oślepia, ale jestem w stanie zobaczyć ogromną, ciemną tubę. Dookoła niej jest mnóstwo jasnych, czerwonych, niebieskich oraz zielonych kabli. Gdy staję na palcach, zwracam uwagę, że budowla ma jeszcze jedną platformę – szerszą, ale dużo krótszą. Widnieją na niej jakieś napisy, ale stoję za daleko, żeby móc je zobaczyć. Są także znaki, ale światło nie pozwala ich dostrzec.

Schylam się, nadal mając katanę przy sobie dla bezpieczeństwa. Delikatnie stukam palcem wskazującym prawej ręki w metalowe drzwi. Hałas w ogóle nie ustępuje. Wręcz przeciwnie, jest coraz gorszy. Czuję, jakby krzyk wżyna mi się do uszu. Atakuje bębenki ze zdwojoną siłą. Zatykam uszy tak mocno, jak tylko mam siłę w palcach…

Ale to nie pomaga. Wrzask jest coraz mocniejszy.

Muszę uciec. Muszę! Jak najszybciej!

Biegnę przed siebie. Nawet nie wiem, ile razy ominęłam potencjalne wyjście z fabryki. Nawet nie wiem, czy nie zdążyłam zgubić klucza od pokoju, telefonu, albo broni. Nic nie wiem. Po prostu uciekam jak najdalej od tego, co ledwo ujrzałam. A ciągle czuję, że mnie goni ten krzyk. Ale to nie była zwykła oznaka bólu. To nie było wycie w wyniku uderzenia.

Ten ktoś prosił o pomoc. Błagał, aby mógł się z tego wydostać. A ja uciekłam jak ostatni tchórz. Mimo, że prawie sama zaczęłam szaleć. To źle, czy jednak nie? Głowa mnie boli. Skronie pulsują coraz mocniej, chociaż ciągle uciekam z dala od tego hałasu. Chyba, że on tylko został w mojej wyobraźni, a tak naprawdę nic się już nie dzieje…

Drzemka. Dużo drzemki. Obowiązkowo.

Zatrzymuję się. Próbuję złapać oddech po tej gonitwie z samą sobą. Łapię się prawą, otwartą dłonią za klatkę piersiową, łapczywie wpuszczając do płuc powietrze. Nie zamykam oczu. Muszę zachować trzeźwy umysł. W każdej chwili ten przeraźliwy syk może wrócić z powrotem, chcąc mi eksplodować głowę od środka.

– UWAŻAJ! – ktoś krzyczy. Odwracam się.

Kilka metrów za mną stoi zielony ninja. Dokładnie ten sam, którego zaprogramowała Laura, abyśmy mogli spokojnie ćwiczyć swoje umiejętności. Ale żadnej klatki do symulacji wydarzenia nie było. Nie zostało to utworzone. Ostatnie podejście miało miejsce kilkanaście godzin temu.

Wróg mnie zauważa bardzo szybko. Wyciąga miecz, po czym rusza do ataku. Momentalnie chowam się za wielkimi skrzyniami. Jestem od niego dużo mniejsza, co jest zarówno na moją niekorzyść, jak i tej cyfrowej paskudy. Zaczyna napierać uparcie swoim mieczem na zbiorowisko skrzyń. Bez żadnych problemów niszczy pierwszą. Druga zostaje przecięta na pół po raptem trzech identycznych ruchach, o mniejszej bądź większej sile.

Jeszcze tylko trzy go dzielą od ścięcia mi głowy.

Skradam się powoli, żeby mieć prostą drogę do ucieczki. Ninja napiera na trzecią przeszkodę. Powoli, małymi kroczkami, ruszam się, byle tylko nie zauważył, co chcę zrobić. Inaczej to będzie koniec. Najpierw ja, potem William, a na sam koniec Laura. Oni bez szans na ucieczkę, jeśli tylko ta bestia dorwie się do starej windy. Jedno cięcie wystarczy, aby maszyna przestała działać, a następnie z ogromnym hukiem spadła na sam dół…

Nie, nie mogę na to pozwolić.

Już jestem gotowa do ucieczki. Po czym patrzę na starą windę. Oczy świecą mi się, pełne radości. Pomieszczenie zaczyna wypełniać białe światło. Dokładnie ze źródła superkomputera. Wybiegam ze swojej kryjówki w stronę światła. Zanim znikam, odwracam się do zielonego wroga i pokazuję mu dwa środkowe palce.

Powrót do przeszłości…

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments