Rozdział dziesiąty

Vesna – Hej mami

————————————————-

ELITSA

Przyglądam się Dunbarowi, sama nie wierząc w to, co się właśnie dowiedziałam. Czyżby Xana znał jego przyszłość i go zobaczył przed naszym spotkaniem, tworząc mojego klona? Czy ten klon cały czas tutaj grasuje? Dlaczego nic wiem, znowu?

– Widzimy się w moim pokoju za dziesięć minut.

– Ale…

– Do zobaczenia – odpowiadam, nie zważając na jego reakcję. Odwracam się i wchodzę do szkoły, jakby nic szczególnego się nie stało.

Spoglądam na szkolny dziedziniec. Wszędzie grasuje policja, psy węszą teren placówki, a sanitariusze wnoszą do karetki ranną osobę, prawdopodobnie panią Hertz. Nie mogę zrozumieć celu tego ataku. On był zaplanowany na kogoś innego? A może to tylko podpucha z jego strony?

Za dużo pytań mi się roi w głowie, na które nie znam odpowiedzi.

Kiedy próbuję niepostrzeżenie wymknąć się na korytarz kierujący do pokoi, ktoś krzyczy:

– Tutaj jest! Znalazła się!

Gwałtownie odwracam się. Przede mną, za sprawą jednej sekundy pojawia się dyrektor Kadic, Jean-Pierre Delmas oraz sprawczyni zamieszania – Laura Gauthier.

– Gdzie ty się podziewałaś? Specjalnie wzywaliśmy policję, aby znalazła ciebie oraz tego, no… Dunbara. Proszę w tej chwili do mojego gabinetu!

Chcę coś powiedzieć na swoje wytłumaczenie, jednak nic mi nie przychodzi do głowy. Patrzę wściekła na Laurę. Kiedy idę za dyrektorem, syczę w jej kierunku:

– Dzięki wielkie, kuzynko.

Laura natomiast kiwa głową w niezadowoleniu. Domyślam się, że chciała zrobić dobrze dla mnie, ale akurat musiała mnie znaleźć w chwili, kiedy muszę poważnie porozmawiać z Williamem o obecnej sytuacji związanej z Xaną.

Dobra, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jeżeli dobrze przemyślę każde słowo, jakie powiem na dywaniku, to szybko się obejdzie i nie będzie niepotrzebny bigos.

Bigos… jak ja go dawno nie jadłam. Takiego od babci, co go robiła, jak jeździłam do niej na święta i zawsze rodzice brali kilka słoików specjalnie dla mnie.

Cholera, tylko nie myśl teraz o jedzeniu.

– No dobrze – mówi dyrektor, siadając i jednocześnie poprawiając biały kołnierz. – Rozmawiałem z naszym szkolnym psychologiem, który po ostatniej rozmowie z tobą zauważył pewne problemy…

Błagam, znowu ten temat? Myślałam, że jednak sobie odpuści tą ciągłą nagonkę. Jednak myliłam się – jest bardziej czepliwy od rzepa.

– Prawie cały czas znikasz z lekcji i zupełnie przypadkowo jest to wf i zajęcia z wychowawcą. Jednak nie w tej sprawie ciebie tutaj wezwałem. Co cię kusiło żeby uciec z miejsca zbiórki? Czy zdajesz sobie sprawę, ile to nas stresu kosztowało? Została wezwana policja i wezwana karetka, gdyby coś się tobie stało! Równie dobrze mogłabyś tej ucieczki nie przeżyć! Masz coś do powiedzenia w tej sprawie?

Milczę. Przyznaję, trochę słabo postąpiłam, że uciekłam w trakcie zbiórki. Do tego w przypadku tego dziwnego wybuchu. Jednak czy on nie zauważył, że nic się nie stało ze ścianami? Chyba powinnam mu coś powiedzieć o tym. Może przyjrzy się temu uważniej.

– Panie dyrektorze, w trakcie wybuchu nie zawaliła się żadna ściana, nie ma nawet żadnej rysy na oknach. Nie sądzi pan, że to jest trochę dziwne?

– Proszę tutaj nie zmieniać tematu! – krzyczy zdenerwowany Delmas. Chyba będzie lepiej, jak już nic nie powiem. Ta cisza jest strasznie męcząca.

– Przepraszam? – mówię niepewnie, uśmiechając się niewinnie. Dyrektor wzdycha ciężko, następnie przeciera swoje okrągłe okulary chusteczką. Nakłada je na nos i mówi:

– Jeżeli jeszcze raz uciekniesz z lekcji, zostaniesz wyrzucona ze szkoły. Koszty za wezwanie służb porządkowych poniosą twoi rodzice oraz Dunbara. A teraz, proszę mi powiedzieć, gdzie on jest.

– Nie mam pojęcia – mówię pełna powagi. Nie sprzedam swojego kolegi, żeby miał te same problemy, co ja. Wystarczy, że dopiero co zmienił szkołę.

– Elitsa, to nie są żarty. Jeżeli coś mu się stało, to zarówno szkoła, jak i ty, poniesie za to odpowiedzialność.

– Przysięgam, że nie…

Dyskusję przerywa trzask otwieranych drzwi. Odwracam się i widzę w nich Williama, którego ktoś trzyma. No tak, Jim Morales – kogo innego można byłoby się spodziewać.

– Proszę bardzo, panie dyrektorze. Kręcił się po korytarzu, cwaniaczek jeden.

– Dziękuję bardzo, Jim, możesz iść – odpowiada surowo Delmas, po czym spogląda na mnie zza okularów – Tobie również, Elitso. Do widzenia.

Kiwam jedynie głową, a następnie wychodzę z gabinetu. Zanim zamykają się drzwi, William spogląda na mnie, jednak nic nie mówi. Huk drzwi wypełnia pusty korytarz, jednak tylko przez ułamek sekundy. Potem już dalej trwa spokój.

Mijają kolejne minuty, a William dalej nie wyszedł z gabinetu dyrektora. Aż tak mu się dostanie za tę domniemaną ucieczkę? Cholera, nie sądziłam, że go wkopię do tego stopnia. Głupio mi teraz, bo przez mój wymysł ma teraz kłopoty.

– Do widzenia. Zapewniam pana profesora, że ostatni raz tak się stało – mówi głośno Dunbar, po czym wychodzi, zamykając za sobą drzwi. Kiedy mnie zauważa, stoi wryty w ziemię.

– Ducha zobaczyłeś?

– Masz białe włosy, więc można tak powiedzieć – odpowiada sarkazmem.

– Dobra dobra, jak bardzo masz przerąbane od dyra? – pytam.

– Łatwo poszło. Cztery godziny szlabanu. No i rodzice płacą połowę kary za niepotrzebne wezwanie policji i pogotowia. A to wszystko za sprawą prostego wytłumaczenia.

– Jakiego?

– Że chodzę do tej szkoły od niedawna i nie znam jeszcze wszystkich panujących tutaj zasad.

Patrzę na niego nieco zdziwiona. Czyli jak chce, to potrafi się ładnie wybronić.

– Nieźle, Dunbar. Dobrze się uczysz – komentuję, po czym daję mu uścisk prezesa.

– Akurat tego nie od ciebie się nauczyłem.

– Jasne – komentuję ze śmiechem – Wracając do tematu sprzed kilkunastu minut. Musimy porozmawiać.

William nie odpowiada. Jedynie kiwa głową na znak zrozumienia powagi sytuacji. Następnie w milczeniu idziemy w kierunku mojego pokoju.

– Ładnie masz tutaj urządzone swoje gniazdko – komentuje Dunbar, rozglądając się po pokoju. Przyznam, że nawet przyzwoicie tutaj jest. W porównaniu do innych pokoi to ten jest chyba najlepszy. Tak mówią szkolne plotki.

– Kiedyś dzieliłam ten pokój z jedną dziewczyną, ale od roku urzęduję tutaj sama.

– Coś się stało? – pyta zaciekawiony chłopak.

– Nic, po prostu skończyła szkołę. Niewiele rozmawiałyśmy. Dwa inne światy. Kiedy się pojawiała się na noc w pokoju, to uznawałam to za święto – odpowiadam, przypominając sobie te cudowne czasy, kiedy ja byłam tą „normalną i spokojną” osobą z porównania. Było całkiem zabawnie.

– Co się takiego stało, że koniecznie musimy porozmawiać?

Właśnie. Po to jego tutaj sprowadziłam. Gestem dłoni pokazuję mu krzesło, aby usiadł na nim. Ja z kolei siadam na łóżku.

– Wtedy w pociągu, kiedy rzekomo z tobą rozmawiałam.

– No tak… – komentuje Dunbar.

– Czy pamiętasz coś ważnego? Takiego czegoś, co ci wiesz… zapadło w pamięć.

Następuje cisza. Cholera, w ten sposób będziemy stać w kropce. Myśl, chłopie. Na pewno coś pamiętasz, skoro mi o tym powiedziałeś.

– Te dwa znaki. Oczy byłe wtedy prawie czarne – mówi jakby do siebie. Nic nie mówię, tylko słucham. – Potem było zapytanie o stację. Zniknięcie… No jasne! – krzyczy Dunbar, po czym wstaje pod wpływem swojego geniuszu. Patrzy na mnie. – Xana ciebie szukał.

– Nie rozumiem.

– On musiał skądś wiedzieć, że jesteś w Kadic. On… chyba chciał, żebyśmy się rzeczywiście spotkali po latach. Jakby spodziewał się tego, że zawrzemy sojusz, abyśmy mieli go razem zniszczyć.

Nie odpowiadam, jedynie siedzę po turecku i analizuję słowa Williama. Z jednej strony nie ma to zupełnie sensu. Ale z kolei czy możemy mieć jakieś inne wytłumaczenie? Jedynie, co możemy teraz robić, to snuć wszelkie teorie i próbować dążyć do ich potwierdzenia lub zaprzeczenia.

– No dobrze. Załóżmy, że masz rację. Ale po co miałby to zrobić?

– W tym jest właśnie problem. Praktycznie wykonał krok przeciwko samemu sobie.

– Jeszcze dzisiaj podejdziemy do fabryki, żeby spróbować jeszcze raz przyjrzeć się sprawie.

Wtem ktoś otwiera drzwi. Patrzymy na nie zaskoczeni. Ktoś nas podsłuchiwał.

– Czyli dlatego uciekliście z miejsca zbiórki! – krzyczy jakaś osoba. Od razu rozpoznaję w niej głos Laury Gauthier.

– Laura, wejdź. Musimy porozmawiać.

– Dlaczego nic mi nie powiedzieliście? Mogłam wam pomóc w jakikolwiek sposób. Wbrew pozorom wiem o komputerach więcej od was dwóch.

Kiedy chcę coś powiedzieć, próbuję zrozumieć to, co Laura powiedziała. Ona pomogłaby? Przecież taka z niej przykładna uczennica. Nie pozwoliłaby na wyjście do palarni na jedną fajkę, a co dopiero na ucieczki w trakcie ciszy nocnej. Czy aż tak zaniedbałam nasze relacje, że zupełnie nie zauważyłam tej zmiany?

– Elitsa? Powiedz coś – mówi William, widząc, że jestem zamyślona. Szybko się otrząsam i patrzę to na Laurę, to na niego.

– No dobrze. Możesz z nami iść. Chociaż niepokoi mnie ta twoja decyzja. Coś musiało się stać. Bardzo poważnego, że się zdecydowałaś na coś takiego.

– Nic się nie stało, zapewniam cię – odpowiada Laura z uśmiechem na twarzy.

– Idziemy? – pyta William.

Potakuję głową.

– Zabierzcie kurtki, zrobiło się zimno na dworze – mówię, po czym biorę swoje niezbędne rzeczy. Książka, notatki, broń. Dwa noże chowam do płaszcza, ukrywając je przed Laurą. Będzie lepiej dla niej, jeżeli nie będzie wszystkiego wiedzieć do końca. Nie mogę uwierzyć, że zgodziłam się na to. Mam przeczucie, że źle się to skończy.

– Na co czekacie? Idźcie. Widzimy się przy palarni.

– Gdzie to jest? – pytają jednocześnie William i Laura.

No tak, William jest nowy w tej szkole, a Laura nie pali. Zapomniałam o tym całkowicie.

– To przy stołówce. I weźcie najlepiej czarne rzeczy, wtedy nikt nas nie zauważy.

Wychodzę z pokoju i trzymając drzwi, czekam, jak oni wyjdą. Domyślam się, że są zaskoczeni tym, co do nich powiedziałam. Jednak musimy działać jak najszybciej.

Mija pięć minut. Widzę Williama i Laurę. Rozmawiają ze sobą. Zastanawiam się, czy on powiedział jej prawdę odnośnie jego zainteresowania i fizyką. Jeżeli się przyznał, to czy Laura mu ot tak wybaczyła? Jakoś nie mogę w to uwierzyć. Albo coś się faktycznie stało, albo w dziwny sposób ktoś mi podmienił kuzynkę.

Nie, to nie jest możliwe. Jest niewielka szansa, że Laura może posiadać własnego sobowtóra.

– Gotowi? Nie będzie odwrotu.

– Gotowi.

Uśmiecham się, słysząc tę odpowiedź. Tak patrzę na nich przez chwilę i stwierdzam, że nawet uroczo razem wyglądają.

– No to idziemy. Tylko dzioby na kłódkę, wszystko inne będę tłumaczyć, jak będziemy na miejscu. Zrozumiano? – mówię wyjątkowo poważnie.

– Tak jest, szefowo – odpowiada William, a Laura jedynie się uśmiecha. Jest podekscytowana tym, co może zobaczyć. Po części jej się nie dziwię. W końcu Superkomputer w starej, opuszczonej fabryce niedaleko Internatu to dosyć niecodzienny widok.

Idziemy w milczeniu. Chwilami spoglądam na dwójkę nowicjuszy. Oczywiście nie są zadowoleni z zapachu, jaki tutaj jest, jednak to są kanały – uroczych kwiatków i jednorożców nie powinni się tutaj spodziewać.

– Nie ma jakiegoś innego przejścia? – pyta Laura z zatkanym nosem.

– Jest, jedno. Ale za to bardzo ryzykowne i trzeba do niego posiadać klucze – odpowiadam, pomijając fakt, że sama rzekomy klucz posiadam. Byłaby niepotrzebna zadyma, która chwilowo nie jest w ogóle widziana.

– Z tego, co pamiętam, to za kilka minut będziemy wychodzić.

– Gratulacje, udało ci się zapamiętać fragment ścieżki – komentuję, nie mogąc się od tego powstrzymać. Taka natura – Dopóki nie będziemy na miejscu, ani słowa więcej. Jasne? – dopowiadam jakby nie swoim głosem, tylko jakiegoś dyktatora.

Nie odpowiadają. Może to i lepiej zarówno dla mnie, jak i dla nich.

– No dawaj, nic ci się stanie – próbuję zmotywować Laurę do zejścia na dół.

– Doskonale wiesz, że mam lęk wysokości – odpowiada niezadowolona z sytuacji.

– Nic ci się nie stanie. W razie czego złapię cię. Zapewne nie ważysz dużo.

Zakrywam twarz dłonią, próbując ukryć zażenowanie tym stwierdzeniem. Jeżeli pisałeś takie listy Dunbar w poprzedniej szkole, to troszkę nie dziwię się takiej, a nie innej sytuacji.

Podchodzę do windy. Kiedy naciskam biały przycisk, drgają grube liny, a winda przyjeżdża. Wchodzę do środka, nie zważając na to, w jaki sposób Laura zejdzie po linie.

Wtem drzwi do windy zamykają się pomimo faktu, że nic później nie klikałam. Odwracam się, stukając pięściami w windę, jednak nic to nie daje. Cudownie.

– Widzę, że niczego się jeszcze nie nauczyłaś…

Odwracam się, zaskoczona tymi słowami. Tuż obok mnie stoi osoba, która jest w tej sekundzie najmniej potrzebna.

– Ja tylko poszłam po fajki i trochę alkoholu. W szkole od razu by u mnie to zauważyli – zaczynam się szybko tłumaczyć. Doskonale pamiętam, że ta kobieta, a raczej duch wezwany przez Xanę, chroni fabrykę przed intruzami. O ile kilka razy udawało mi się ją ominąć, to ostatnim razem mnie przyłapała. Sytuacja się powtarza.

– A po co tutaj sprowadzasz kolegów?! – pyta z krzykiem kruk, siadając na moim ramieniu. Wzdrygam się od razu, a ptak odlatuje i wraca na bark swojej właścicielki.

– Nie prowokuj – odpowiada spokojnie kobieta.

– To proste. Najlepiej się tutaj pije i pali.

– A żyje?

– Tego nie wiem, sama mi powiedz – odpowiadam z uśmiechem na twarzy. Kruk niezadowolony zaczyna krakać.

– Kończy mi się cierpliwość. Nie przychodź tutaj więcej. Niepotrzebnie się tutaj błąkasz. Jeszcze trafisz nie tam, gdzie powinnaś. To nie jest bezpieczne miejsce.

– No co ty nie powiesz… – komentuję z sarkazmem – Ostatnio prawie sobie rękę pokaleczyłam od rozbitego szkła i śliskiej podłogi…

– Milcz! – krzyczy posłanka Xany, a jej dotychczasowe spokojne podejście do sytuacji zmienia się nie do poznania. Jej białe włosy unoszą się do góry, a windę przepełnia chłodne powietrze. Z przerażenia przełykam głośno ślinę. Żarty się skończyły.

– Jeszcze raz zobaczę tutaj ciebie albo kogokolwiek z twoich przyjaciół, to zapewniam cię, że nikt nie wyjdzie stąd żywy. Nikt nie ma prawa się tutaj błąkać. Takie jest tutejsze prawo.

Patrzę na nią, sparaliżowana ze strachu. Nigdy jej nie widziałam takiej wściekłej. Kobieta, zachwycona widokiem mojego przerażenia, uśmiecha się.

– Zrozumiałaś? – pyta kruk swoim skrzekliwym tonem. Nie mogę się zebrać na ani jedno słowo, aby udowodnić, że się nie wystraszyłam. Jednak dała radę. Pokazała dominację nade mną.

– Myślę, że zrozumiała w pełni moje słowa, Vorsordzie… – odpowiada za mnie. Jedynie kiwam powoli głową. Następnie kobieta znika wraz ze swoim pierzastym towarzyszem.

Drzwi od windy otwierają się. Przez kilka sekund stoję wryta w ziemię sytuacją, która przed chwilą się wydarzyła. Sama nawet nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego zgodziłam się, aby Laura poszła razem ze mną i Williamem? Teraz nie tylko ja jestem zagrożona, ale też i ona. Najgorsze jednak jest to, że mi nie uwierzą w to, co mnie właśnie spotkało. Co teraz zrobić?

– Mówiłem, że da radę – mówi z dumą Dunbar. Nie odpowiadam, patrząc jedynie na odległy ciemny słup.

– Wszystko w porządku? – pyta zaniepokojona Laura.

– Tak, tak… może lepiej już chodźmy – dodaję po chwili, starając się nie myśleć o tym, co się kilka sekund temu wydarzyło.

William i Laura wchodzą do środka, winda się zamyka i jedziemy do laboratorium – miejsca wielu tajemnic, ciekawostek i sekretów do odkrycia.

– Nie obawiacie się? – pytam, chcąc zniszczyć nieprzyjemną atmosferę, jaka się stworzyła.

– Czego? – pyta William.

– No nie wiem, niebezpieczeństwa, jakie może nas spotkać?

– Nie. Będzie ciekawie. Superkomputer w opuszczonej fabryce niedaleko szkoły, w której się uczę… coś nieprawdopodobnego! – mówi nakręcona pozytywnie Laura.

Tak, zgadzam się. Coś nieprawdopodobnego. Oby Xana nie chciał nas stąd wyrzucić jak najszybciej. W przeciwnym razie może narobić się niezły bałagan.

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments