Rozdział dwunasty

Aminata – Fighter

——————————

ELITSA

Zamykam drzwi od swojego pokoju na klucz. Wystarczył jeden, maleńki zgrzyt zamka i czuję minimalną wolność. Tutaj mogę w spokoju ułożyć swoje myśli, zaplanować kolejny dzień oraz ponotować wszelkie nowości na temat Xany w sensowny sposób.

Rzucam notatnik na krzesło, a następnie przebieram się w piżamę jednoczęściową sięgającą do kostek. Półsennym wzrokiem spoglądam w lustro. Widzę zmęczoną osobę, której włosy układają się nigdy tak jak trzeba, a podkrążone z natury oczy bardziej dobijają szacunek do samej siebie.

– Kiedyś będę lepsza – mówię do swojego odbicia, po czym kładę się do łóżka.

Siedzę skupiona nad klawiaturą, pisząc rozmaite komendy, jakich sam Jeremie Belpois nie jest w stanie wymyślić. Literka po literce, liczba po liczbie. Powtarzam tę czynność jeszcze kilkanaście razy, aby wszystko było idealnie przygotowane. Brakuje kilku komend, aby mój cel stał się prawdziwy.

Xana zostanie pokonany na zawsze.

Wtem otwierają się metalowe drzwi od windy. Osoba, która w niej była, przeraża mnie samym wzrokiem. Z nerwów przełykam głośno ślinę, a następnie przyglądam się znajomej twarzy.

– Odejdź Stern, jeżeli chcesz jeszcze żyć – mówię groźnym tonem, ukrywając strach.

– Nie pokonasz mnie, Elitso. Nikomu to się nie udało i nie uda – odpowiada chłopak mechanicznym głosem. On nie należał do niego, tylko do Xany.

Dyskretnie biorę nóż do prawej dłoni. Podchodzę pewnym siebie krokiem do wroga. Muszę go zaatakować znienacka. Nie może się tego spodziewać. Biorę głęboki oddech i rzucam wszystkie karty na stół. Robię zamach i rzucam nożem.

Trafiam w nieruchomy cel. Opętany Ulrich śmieje się prosto w twarz.

– Nawet zaatakować nie potrafisz. A teraz pogódź się z porażką.

Słyszę dźwięk, który ludzie nienawidzą na każdym etapie życia – budzik. Jednak po raz pierwszy czuję ulgę. To cholerstwo zakończyło mój koszmar, przez który będę się bać kolejnej osoby.

Wtem ktoś puka. Kto może cokolwiek chcieć ode mnie o tak wczesnej godzinie? Wstaję i zgarniając włosy w kucyka podchodzę do drzwi. Widok, jaki mnie spotyka, napawa mnie lękiem.

Ulrich Stern – osoba, której nienawidzę za samo istnienie.

Do Kadic trafił on w tym samym roku szkolnym, co ja. Już na starcie wiedziałam, że nie będziemy się lubić. Wszelkie słowne przepychanki i zaczepki trwały przez dwa lata. Nagle stała się cisza. Całkiem możliwe, że wydoroślał razem ze mną. Tylko co on robi pod moimi drzwiami?

Próbuję je zamknąć, jednak Stern w porę je zatrzymuje i siłą otwiera. Skubany wyrobił się od ostatniego bliższego spotkania.

– Boisz się mnie? – pyta z kpiącym uśmieszkiem.

– Nigdy się ciebie nie bałam i nie zamierzam – kłamię. Po tym koszmarze obawiam się wyjść na lekcje, a co dopiero jego widzieć.

– Chciałem porozmawiać.

– Widzę, że stare nawyki wracają. Zaczepiasz mnie, oczerniasz i bez powodu rozpieprzasz mi życie – po tych słowach biorę go za koszulkę, a następnie przyciągam do siebie, mówiąc ciszej – Myślisz, że ja ci na to pozwolę?

Ulrich mnie odciąga.

– Nie zamierzałem. Przepraszam za ostatnią sytuację. Zachowałem się jak ostatni dupek.

Dupek, to mało powiedziane. W mózgu zapala się czerwona lampka. Ewidentnie musi mieć jakiś interes.

– Przejdź do konkretów, nie mam czasu.

– Co ty taka nie miła jesteś? Nie wyspałaś się? – pyta ironicznie, czując radość z napływającej do mnie złości.

– Przejdź do konkretów, a jeżeli to wszystko, to wyjdź – odpowiadam tak spokojnie, na ile starczają mi nerwy. Jeszcze kilka takich sztuczek i dostanie w twarz.

– Zapewne jesteś ciekawa, co się dzieje z salą chemiczną. W końcu to doskonałe źródło jakichkolwiek wskazówek. Chcesz mieć do niej dostęp?

– Co chcesz w zamian?

– Pieniądze.

A wiec tak pogrywa. Zamierza na cudzym nieszczęściu zarabiać. Czy każdy Niemiec taki jest? Jeżeli tak, to współczuję Merkel takiego narodu.

Ale pomyśl, Elitsa – będziesz mieć na wyłączność dostęp do wielu materiałów, które będą świadczyć o tym, jak Xana atakuje. Rozwiążesz sprawę do końca dzięki temu. Uwolnisz się od tej przebrzydłej historii, której nigdy nie chciałaś poznać.

Nie, nie zdobędzie ode mnie żadnych pieniędzy. Nawet jej za wiele nie posiadam, bo większość poszła na fajki i alkohol. Kiedyś sama to wszystko odkryję, za darmo.

– Naprawdę? Zawiodłem się na tobie, panno Senel. Nic tu po mnie, czas na naukę… – komentuje aktorsko Stern i kieruje się do wyjścia. Potrzebuję tej wiadomości.

– Zaczekaj! – krzyczę, łapiąc go za lewą rękę.

– A jednak, ciekawość ważniejsza od sporu. Świetnie.

– Najpierw mi powiedz, co wiesz. Dopiero później dostaniesz pieniądze. – odpowiadam spokojnie, licząc, że mnie nie oszuka.

– Chciałabyś, słońce. Ja ustalam warunki. Do końca dnia zapłać sowicie, a wtedy sobie porozmawiamy. Nie musisz płacić tylko wyłącznie banknotami… – po tych słowach podchodzi do mnie, łapiąc mnie za plecy, a następnie zjeżdża coraz niżej.

– Spierdalaj, pasożycie. Nawet na to nie licz – wyrywam się wściekła i popycham Ulricha w kierunku schodów. On łapie się poręczy, spogląda na mnie z udawanym zaskoczeniem.

– Twoja wola.

Odchodzi zawiedziony, chociaż wie, że będę chciała od niego coś wiedzieć.

Bezczelny chłop. Nie ma co się dziwić, że Ishiyama go koniec końców nie chciała. Takich wykastrować, potraktować każdym szkłem i wyrzucić nad rzekę to i tak za mało.

Mija piąta lekcja. Dunbar zdążył załapać zero za odpowiedź ustną z włoskiego oraz rozmowę z dyrektorem po ostatnich zajęciach. Idiota. Jeżeli tak ma wyglądać moja znajomość i pokonanie Xany to wolę rzucić to wszystko i wyjechać gdziekolwiek. Poza tym, naprawdę? Żeby uwalić tak romantyczny język, jak sam to stwierdził, to trzeba faktycznie nie uczyć się.

William siada niezadowolony i patrzy na mnie.

– Nic nie powiesz?

Biorę głęboki wdech. Kiedy lekcja mija spokojnie, a pan Caggia zapisuje słówka na tablicy, podchodzę do niego i szepczę:

– A co mam powiedzieć, matole? Mieliśmy iść dzisiaj do fabryki z Laurą poszukać informacji o Xanie, a ty pakujesz się w kolejny dywanik. Mogłeś już się zamknąć, kiedy wystawił ci ocenę.

– Z jakiej paki? Nie zasłużyłem na to.

– Nie powiedziałeś nawet „dzień dobry” po włosku. – odpowiadam.

– Naprawdę dzisiaj idziemy do fabryki? – zmienia temat.

– Tak. Życzę powodzenia, jeżeli Delmas nie da ci szlabanu. – mówię zrezygnowana. Biedna Laura. Nie żebym życzyła im źle, ale dobrali się przez jeden wielki przypadek.

– A da się to jakoś nie wiem… przełożyć na następny dzień?

– Kpisz sobie. Nakręciła się. Pomyśl lepiej, jak wywinąć się z otrzymania szlabanu. Wbrew pozorom potrzebuję ochroniarza, który będzie patrzył, czy ktoś się nie przypałętał.

– To weź sobie Sterna, o ile nie zdąży ciebie zabić.

Milczę. Mam ochotę uderzyć w tę jego anielską buźkę, ale wiem, że nie ma pojęcia, co się stało kilka godzin wstecz. Zupełnie nie wiem, co teraz zrobić. Nie mogę zaprzepaścić tej szansy, aby poznać styl Xany… ale żeby z Ulrichem załatwiać jakikolwiek interes? Zaprzeczę sama sobie.

Dzwoni dzwonek. Zrezygnowana pakuję rzeczy, omijam Dunbara i wychodzę z sali. Mam ochotę uciec do parku, zapalić sobie i nie wracać już tam. Chyba tak zrobię.

Zakładam okulary przeciwsłoneczne pomimo jesiennej pory. Liście powoli opadają z drzew w różnych barwach czerwieni, brązu, zieleni oraz pomarańczy. Na ziemi widać jeszcze kilka maleńkich kałuż oraz mnóstwo błota. Ławka, na którą siadam, jest odrobinę wilgotna, jednak nie przeszkadza mi to. Odpalam papierosa i powoli zaciągam się dymem.

Co zrobić? Dlaczego jestem taka bezradna?

W mojej głowie roi się mnóstwo myśli oraz obaw za każdą opcją. Nienawidzę tego uczucia, kiedy dosłownie nic nie mogę zrobić bez złych skutków. Czuję się przez to zupełnie nieprzydatna.

Kolejny wdech i wypuszczam małą chmurę dymu. Powtarzam czynność kilka razy, po czym depczę filtr butem. Zakładam słuchawki, puszczam pierwszą lepszą muzykę. Następnie siadam po turecku. Mam nadzieję, że chociaż tak zrelaksuję się.

Błogi spokój przerywa dźwięk telefonu. To Laura. Przecieram oczy, a następnie odbieram sennym głosem:

– Coś się stało? – następnie ziewam.

– Gdzie się podziewasz? Mieliśmy iść do fabryki dzisiaj, a nie ma zarówno ciebie, jak i Williama. Ile potrzebujesz czasu, żeby dotrzeć na miejsce? – tłumaczy niezadowolona Laura.

Cholera jasna, przez tę sytuację z rana kompletnie straciłam poczucie czasu!

– Pięć minut.

– Zgarnij po drodze Williama…

– Nie będzie go – odpowiadam, psując zapewne nastrój kuzynki jeszcze bardziej. Wtem ktoś odzywa się za mną:

– Chciałabyś, kochana…

Odwracam się przerażona i widzę Dunbara.

– O wilku mowa. Zaraz przyjdziemy. – mówię Laurze, a następnie rozłączam się. – Jak rozmowa przebiegła?

– Dostałem szlaban na cztery godziny za obrażanie nauczyciela i zniszczenie komórki jednej dziewczyny. Musiała być ona bardzo szanowana, skoro dyrektor aż tak się tym przejął. Jak ona miała… imię podobne do twojego.

– Elizabeth?

– O, właśnie tak! No to przez przypadek jej telefon zepsułem, a ona wpadła w szał i poleciała do dyrektora, przez co odrobinę się przedłużyło.

Przez kilka sekund nie wiem, co powiedzieć. Zdążył zepsuć telefon, pokłócić się z nauczycielem i odbyć karę, a ja nie zrobiłam nic konkretnego.

– Ella..? Wszystko dobrze? – pyta William, widząc zapewne moje zaniepokojenie. Co ty robisz, Senel? Ukrywaj emocje, tak jak kiedyś.

– Tak, jest w porządku – odpowiadam bez większego entuzjazmu. – Po prostu źle się dzisiaj czuję. Jak wrócimy z fabryki, to pójdę od razu spać. Chodźmy, Laura na nas czeka.

Nie czekając na reakcję partnera, idę w głąb parku. Nikt nie dowie się o sytuacji z Ulrichem.

Patrzymy z Williamem na monitor superkomputera, próbując zrozumieć większość rzeczy, jakie Laura w nim znajduje. Na razie część dla mnie się powtarza. Jest to groźny wirus, który chce zniszczyć nasz świat.

– Myślicie, że będzie tutaj coś jeszcze ważnego? – pyta William, śmiertelnie poważny.

– Z pewnością. Tutaj ten wirus powstał. Musi być coś o nim dużo więcej – odpowiada Laura, non stop patrząc na ekran oraz stukając nieznane nam kody na klawiaturze.

– Zaczekaj – przerywam pisanie Gauthier, przytrzymując jej ręce. – Spójrzcie na to.

Wskazuję im zaszyfrowaną wiadomość od nieznajomej osoby.

– Jest na kod – komentuje zrezygnowany William. Ewidentnie jest znudzony ciągłym staniem i obserwowaniem nieznanych treści.

– To nic. Za chwilę go złamię.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Spogląda wpierw na mnie, a następnie na Dunbara.

– Otwieramy? – pyta pani Einstien.

– No pewnie – odpowiadamy jednocześnie.

Laura klika enter, a naszym oczom ukazuje się kilka wiadomości głosowych od starszego nauczyciela. Od razu go rozpoznaję.

– To Waldo Schaeffer!

– Kto?

– Dobrze słyszysz. To jest ten człowiek, o którym krążą legendy z małym balkonem. Został znaleziony w tej fabryce jako trup. Na pewno to pamiętasz, wtedy cała szkoła została obstawiona przez policję.

– Ale co on tutaj robi wśród tych innych śmieci o Xanie? – pyta William.

– Cicho bądźcie, bo on coś mówi – ucisza nas Laura, po czym odpala pierwsze nagranie:

Pamiętnik Franza Hoppera, dzień siedemdziesiąty.

– Dlaczego Franz, a nie ten cały Waldo?

– Zamknij się.

Kończę pracę nad cudowną grą komputerową, która uwolni mnie z tej francuskiej nory. Moja żona jest cała w nerwach przez problemy, a nie mogę jej dokładać wiecej zmartwień. Szczególnie teraz, kiedy pod sercem ma moją córeczkę…

Po tych słowach rozpoczynają się zakłócenia i nie możemy dalej odsłuchać wiadomości.

– Niech to szlag! – krzyczy Laura.

– On i dziecko, w takim wieku? Mógłby być dziadkiem – komentuje William.

– Wiecie co to może oznaczać? – pytam ich, mając pewną teorię co do powstania wirusa.

– Czyli to on właśnie stworzył Xanę…

Wszyscy zastanawiamy się nad tym, jak ująć słowa zmarłego sprzed laty nauczyciela. Sama jestem w szoku, nigdy nie spodziewałabym się czegoś takiego. I ten dziwny pseudonim… po co on w ogóle powstał? Nie sądzę, żeby miał on jakichkolwiek wrogów.

– Zastanawia mnie, co się znalazło w dalszej części – mówi zamyślona Laura.

– Można spróbować to odzyskać jakoś.

– Wątpię. Nagranie ma ponad dziesięć lat, może być bardzo ciężko cokolwiek się dowiedzieć. Spróbuję coś jeszcze dzisiaj zrobić z tym fantem.

– Zostaw to na jutro. Jest późno, nie wyśpisz się – mówi William, opierając się na Laurze.

– Róbcie co chcecie, ja zostaję tutaj na noc.

– To ja idę zapalić – odpowiadam, a następnie kieruję się do windy. Gauthier patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Doskonale wiem, że nie znosi papierosów.

– Pójdę z tobą, chętnie się przewietrzę – dodaje William, podchodząc do mnie. Drzwi się zamykają i jedziemy na górę.

– Ella… powiedz mi, co się dzieje.

– Nic, mówiłam ci już.

– Nie potrafisz kłamać. Nigdy przy mnie.

– Jest wszystko… dobrze. – odpowiadam niepewnie. Wychodzę pierwsza na zewnątrz powolnym krokiem, jakbym została przez kogoś zaczarowana. William kładzie swoją rękę na moje ramię, a następnie mówi:

– Pamiętaj, że zawsze ci pomogę. Choćby to było okropne zadanie.

Po tych słowach przytulam się do niego na chwilę. Takich słów potrzebowałam.

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments