Rozdział czwarty

Blupaint – High

———————–

ELITSA

Zatrzymujemy się w połowie pierwszego okrążenia. Nie wierzę, że będąc w college uwielbiałam ćwiczyć. Teraz mogę co najwyżej przyjść na zajęcia bez zwolnienia. Zdaję sobie sprawę ze zbliżającego się końca semestru, a  tym samym wystawieniem zagrożeń. Jednak jakoś nie mogę się przyzwyczaić do Jima. Mimo, że często jest zabawny, to nie mogę znieść tego, jak prowadzi lekcje.

– Tak myślałem, że coś wymyślisz, żeby nie ćwiczyć – komentuje William, po czym opiera się na mur.

– Znamy się jakieś trzy dni, a ja bardzo dużo o sobie opowiedziałam, więc nic nowego – odpowiadam. – To chcesz, żebym ciebie przedstawiła Laurze, czy nie?

– Jak chcesz – mówi bez żadnego zainteresowania.

– Ale ja nie chcę potem słyszeć „Ona mnie nie zna, jak ma zauważyć, że mi się podoba?” – symuluję głos Williama. Ten jedynie uśmiecha się.

– Z wyglądu przypomina jedną dziewczynę, przez którą mnie wyrzucili – odpowiada spokojnie. – Tyle, że ona była brunetką.

– To dlatego nie chcesz się z nią spotkać? – pytam niepewnie.  On natomiast zastanawia się.

– Nie wiem. – odpowiada po chwili zamyślenia. Kiwam głową, czując się nieco niezręcznie. Najpierw coś powiedziałam, a dopiero potem dokładnie to przemyślałam.

Myślałam, że spalę się ze wstydu. Rzadko rozmawiam z kimś, a jak to stwierdziła Laura, moimi jedynymi przyjaciółmi są papierosy i książki. No i alkohol, ale z tym nigdy nie mogę się zgodzić. Zdarzyło się raz, że byłam pijana do nieprzytomności, ale nie oszukujmy się – nawet w college młodzież po kryjomu sobie popija.

– Jaką mamy następną lekcję? – pyta William, jakby nic się nie zdarzyło.

– Twój wyczekiwany włoski – odpowiadam z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Dunbar natomiast jest szczęśliwy od ucha do ucha, czym  mnie wręcz zaraża i tym razem szczerzę zęby bez żadnego wymuszenia. Przez sekundę zastanawiam się, czy nie przypomnieć mu o nauczycielu, jednak ten zamysł pryska w przeciągu ułamka sekundy. Nie chcę mu teraz psuć dobrego humoru – jeszcze pomyśli, że jestem jak stereotyp o wysokich dziewczynach jako wiecznie chamskich i patrzących na innych tzw. z góry.

Słyszę dzwonek. Tak szybko? Jak to możliwe?

– Widzimy się na włoskim. Postaram się nie spóźnić, ale do tego się chyba przyzwyczaiłeś – mówię do Williama, a następnie idę do swojego pokoju po plecak. Coś czuję, że to będzie ciężki dzień.

 

Wbiegam do sali, o włos od kolejnego spóźnienia. Kilka tygodni temu miałam pogadankę u dyrektora, który zagroził wyrzuceniem ze szkoły, jeżeli chociaż trochę się nie poprawię. Na początku to olewałam, ale po drugim wezwaniu na dywanik przestałam zgrywać cwaniaka.

– A jednak się nie spóźniłaś – komentuje Dunbar, uśmiechając się złośliwie.

– Ciesz się, bo nie ty będziesz wtedy pytany – odpowiadam, szukając w plecaku podręcznika i zeszytu. Następnie z hukiem rzucam książkę, która jest bardziej zniszczona, jak wszystkie moje zeszyty od matematyki, zaczynając od szkoły elementarnej. Spoglądam na Williama, który jest wyraźnie zdziwiony.

– Spokojnie, jest ona na trzy lata i może być jeden na ławkę – tłumaczę.

– To dobrze, bo myślałem, że to jest zaledwie na rok.

Parskam śmiechem. Z jednej strony nie powinnam, ale mam dosyć specyficzne poczucie humoru. Zdarza się, że kiedy ja śmieję się z jakiegoś zdjęcia, to inni są urażeni bądź zniesmaczeni. Ale nikt nie powiedział, że jestem do końca normalna. Tak samo jak wszyscy uczniowie tej placówki.

– Przy obecnym wymiarze godzin cudem byłoby ukończenie tego w jeden rok nauki. O sposobie nauczania już nie wspomnę.

– No nie powiem, zabrzmiałaś jak pani profesor – mówi William, kiwając głową. Ja natomiast zarzucam włosy za tył głowy i mówię:

– Jakbym kiedykolwiek powiedziała coś idiotycznego.

– Przypomnę ci te słowa jeszcze dzisiaj.

– Spadaj – kończę naszą słowną potyczkę z uśmiechem na twarzy. Czy on na mnie tak działa? Jeszcze nie zdarzyło się, żeby w przeciągu niecałego tygodnia mnie rozśmieszyć, a co dopiero podroczyć się ze mną na najlepsze teksty. Chyba się w końcu z kimś dogadałam.

– Witajcie moi drodzy. Dzisiaj porozmawiamy sobie o funkcjach zaimka dopełnienia bliższego. Otóż polegają one na zastąpieniu danego rzeczownika osobową formą czasownika, aby zdanie nie zawierało powtórzenia. Budowa takiego zdania polega na poprawnie odmienionym czasowniku w formie teraźniejszej lub przyszłej, zaimku dopełnienia bliższego oraz reszty zdania, o ile oczywiście jest – opowiada nauczyciel, pan Caggia, a następnie zapisuje budowę zdania na tablicy po włosku.

Patrzę na Williama, który wbija wzrok w tablicę prawdopodobnie zastanawiając się, gdzie popełnił w życiu błąd. Śmieję się, a następnie wymierzam mu kuksańca w ramię i mówię:

– Nie martw się, to dopiero początek.

– Widzę, że signorina* Senel wszystko umie i z chęcią wytłumaczy całej klasie kolejne zasady funkcji dopełnienia bliższego oraz używanie nieosobowej formy nazywanej si impersonale.

– Przepraszam – mówię, powstrzymując się od śmiechu. Gdyby nie inne sytuacje, to bez problemu wyjaśniłabym całą część gramatyczną z podręcznika, jednak na razie wolę nie podpadać nauczycielom. 

 

Kolejne lekcje mijają w miarę spokojnie. Na szczęście ominęła mnie pytanka z chemii przez to, że zostałam poproszona do psychologa. Z początku nie wiedziałam, co znowu przeskrobałam, jednak to, co dowiedziałam się w gabinecie, zamurowało mnie bardziej, jak nowe zasady oceniania na informatyce.

– Witaj, Elisto – mówi spokojnie pan Klotz, szkolny psycholog. Następnie ruchem dłoni pokazuje mi miejsce naprzeciwko niego. Lekko poddenerwowana siadam. Ręce splatam w koszyk i patrzę prosto w oczy psychologa. Byłam u niego tylko raz, a było to spowodowane śmiercią ojca, a tym samym zmianę mojej psychiki. Tak przynajmniej brzmiał wpis w aktach.

– Dzień dobry – witam się nieco wyższym głosem, jak normalnie. Dlaczego tak się denerwuję?

– Rozmawiałem z kilkoma nauczycielami na temat twoich ocen. Niektórzy mówią, że znacznie się poprawiłaś, a inni wręcz potępiają twój olewczy stosunek do lekcji.

Czyżby kolejna pogadanka o tym, że już dawno temu skończyłam szkołę elementarną oraz college i powinnam się zachować nieco bardziej dojrzalej? Naprawdę nie trzeba się o to fatygować. Wystarczy, że codzienne słyszę od Laury słowa typu „Ucz się, nie masz dwunastu lat, żeby przy tobie siedzieć i wszystko od nowa tłumaczyć!”.

– Nie wykorzystujesz też dodatkowego czasu dla osób z dysortografią…

– Dysleksja – szybko poprawiam psychologa. On natomiast patrzy na mnie, jakbym właśnie obraziła jego największe imię, po czym kontynuował:

– Widać także, że chodzisz ledwo żywa i nie najlepiej wyglądasz. Stąd moje pytanie. Czy…

– Czy naprawdę nie mogę chociaż przez jeden dzień być nie pomalowana, bo od razu wszyscy myślą, że się nie wyspałam? – uprzedzam czysto retorycznym pytaniem.

– Mam inne do ciebie pytanie. Daj mi dokończyć – odpowiada o dziwo opanowanym głosem.

– Słucham – mówię nieco niepewnym głosem.

– Czy ty masz jakiś problem z używkami?

Patrzę na psychologa spokojnym wzrokiem, jednak w rzeczywistości mam ochotę uciec stąd i nigdy więcej nie wrócić. Kto mógł się wygadać? Oby nie William, bo nie bez powodu mu powiedziałam, że palę fajki. Jeżeli komuś mogę zaufać, to wyjawię mu część sekretów, ale nigdy wszystkie – wtedy już dawno nie miałabym życia w szkole.

– Jakimi? – pytam nieświadoma tego, co mówię. Muszę teraz uważać na jakiekolwiek słowa, które mogą być użyte przeciwko mnie. Dlaczego teraz przychodzą mi do głowy te wszystkie pseudo prawdziwe seriale o policji?

– Bądź szczera. Jestem tutaj, żeby ci pomóc.

Trwa cisza. Zastanawiam się, co odpowiedzieć. Jeżeli będę faktycznie szczera, to może ten człowiek pomoże mi wyjść z tego nałogu, jednak on to z pewnością zgłosi dyrektorowi i nie będzie za ciekawie.

– Nie mam żadnych problemów.

– Kłamiesz.

– Kłamstwo, panie psycholog. Pan kłamie, mówiąc, że ja to robię. Chyba się za dużo plotek o mnie namnożyło. Trzeba coś z tym zrobić. – odpowiadam, a następnie krzyżuję ręce na piersi. Jestem dumna z siebie. Nigdy nie dawałam sobie w kaszę dmuchać, nawet pracownikom szkoły.

Psycholog natomiast zdejmuje swoje okulary i pociera dłońmi oczy.

– Możesz iść. Porozmawiamy o tym kiedy indziej.

Uśmiecham się, a następnie bez słowa wychodzę z pokoju.  Kiedy zamykam drzwi, dzwoni dzwonek, a w ciągu kilku sekund puste korytarze tętnią szkolnym życiem. Czasem można się zgubić wśród innych, co mi się zdarzało nie raz, kiedy dopiero co zaczynałam naukę w tym miejscu.

Próbuję odszukać wzrokiem Dunbara, co nie jest bardzo trudne przy zarówno jego, jak i moim wzroście. Czasem się zastanawiam, jak to być niższym o minimum dwadzieścia centymetrów. Czy wtedy zmusiłabym się do noszenia wysokich butów, jak moje jedyne, dzięki którym dorównuję wzrostu Dunbara? Chociaż… będąc niska nikt nie traktowałby mnie poważnie.

– Co chciano od ciebie? – pyta William. Macham niechętnie ręką.

– Szkoda słów. Znowu pogadanki o tym, że powinnam korzystać z wydłużonego czasu na sprawdziany – po tych słowach patrzy na mnie zdziwiony. Wtedy przypominam sobie, że nie informowałam go o niczym takim.

– Dysleksja. Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego tak bazgrolę w zeszytach, że strach się doczytać.

– Piszesz i tak dosyć ładnie, nieco gorzej z poprawnością niektórych słów…

Patrzę na niego średnio zadowolona z tego tematu. Mam dysleksję i tyle, po co drążyć dalej temat? Inna sprawa jest taka, że nie przepadam rozmawiać o swoich problemach – jestem typem raczej osoby słuchającej.

Dzwoni dzwonek.

– Jaką mamy następną lekcję? – pyta Dunbar.

– Kto ma, ten ma – odpowiadam, uśmiechając się złośliwie. William patrzy na mnie, nie rozumiejąc mojego stwierdzenia. Wzdycham głośno, po czym wyjaśniam:

– Jest koniec lekcji, ale ty dostałeś szlaban na cztery godziny od Moralesa. Lepiej idź i przesiedź ten czas, jeżeli nie chcesz problemów. – po tych słowach odwracam się, jednak słyszę pytanie:

– A znasz jakiś sposób, żeby skrócić ten czas do minimum?

            Zaglądam za ramię, po czym wzruszam ramionami i mówię:

            – Odrabiaj lekcje, albo czytaj książki. Po coś istnieje szkolna biblioteka.

 

            Kiedy reszta uczniów wróciła na lekcje lub do swoich pokoi, biorę swój drugi plecak z notatnikiem, kilkoma długopisami oraz podręcznik dotyczący kodowania HTML. Włosy spinam w niedbałą fryzuję i zakładam swój ulubiony, szary płaszcz. Sprawdzam jeszcze raz, czy na pewno zabrałam to, czego potrzebuję. Nie mogę się potem wracać do szkoły, ponieważ ryzyko złapania jest bardzo duże.

Po cichu wychodzę z pokoju i delikatnie zamykam drzwi na klucz. Rozglądam się, po czym schodzę dwa piętra niżej. Nasłuchuję, czy aby na pewno nikt mnie nie śledzi, w przeciwnym przypadku może dojść do beznadziejnej sytuacji. Tylko dla kogo – dla mnie, czy szpiega?

            Biorę dorobiony drugi pęk kluczy i jak najciszej otwieram drzwi od szkolnej piwnicy. Istnieje drugie wejście, z którego korzystają pracownicy szkoły, a o tym zwykle zapominają. Przeważnie nie korzystam z tego sposobu trafienia do fabryki, ale czasami lepiej tak zrobić.

           

            Jestem w połowie drogi do starej fabryki. Kiedyś produkowano tutaj samochody, jednak z nieznanych przyczyn została zamknięta. Paradoks jest taki, że postanowiono jej nie burzyć. Sama nie wiem, jaki tego był cel. A jeszcze bardziej nie mogę zrozumieć, jak powstał Xana i po co chce zniszczyć zwykłą grupę uczniów. Najgorsze jest to, że mało kto jest świadomy tego wszystkiego.

            Wtem słyszę trzaśnięcie drzwi. Zatrzymuję się i odwracam się, jednak nikogo nie widzę. Kiedy robię kolejny krok, przez korytarz przechodzi dźwięk zniszczonego przewodu elektrycznego, który nie został odłączony od prądu. Przez moje ciało przechodzą dreszcze. Szukam w kieszeni płaszcza swojej broni.

            Nie czuję nic. Została w moim pokoju. Niedobrze.

            Kiedy słyszę czyjeś kroki, zdaję sobie sprawę, że żarty się skończyły i trzeba działać. Tylko co ja zrobię bez jakiejkolwiek broni? Niewiele.

            Uciekać czy stawić czoła nieznanej osobie?

            Dźwięk prądu jest coraz głośniejszy. Nic nie zdziałam, więc biegnę do wyjścia jak najszybciej. Oby tajemnicza osoba mnie w tym czasie nie dogoniła.

 

            Za ogromne szczęście mogę uznać fakt, że nie zostałam złapana przez szaleńca z prądem. Szybko zamykam drzwi i idę na dwór, jakby nic się nie stało. Nie podoba mi się to, że nie zabrałam nic do obrony. Przecież każdy człowiek ze zdrowymi zmysłami nie pakowałby się w coś tak ryzykownego bez żadnej broni, nawet bez scyzoryka. Ale oczywiście Elitsa Senel musi o tym zapomnieć, przez co psuje kolejną szansę na nowe informacje. Mogę sobie tylko pogratulować.

            Wychodzę na zewnątrz. Promienie słońca świecą mi prosto w twarz. Zamykam gwałtownie oczy, po czym skręcam w lewo na mały spacer. Może tym razem nie będzie tylu uczniów i w spokoju spędzę przerwę.

            Moje maleńkie marzenie jednak nie było do końca realne. Gdyby to mnie jeszcze dziwiło.

            – I jak ci poszedł włoski? – zapytała Laura, przysiadając się do mnie. Nie żebym jej nie lubiła, jednak mam wrażenie, że zachowuje się, jakby była moją matką. Albo siedzi z nosem w tablecie, albo rozmawia tylko wyłącznie ze mną. Czasami mam wrażenie, że tylko niechęć do ludzi nas łączy.

            – Nie pytał nikogo – odpowiadam, wzruszając dodatkowo ramionami.

            – A gdzie się podziałaś na część przerwy?

            To pytanie wytrąca mnie ze spokoju. Mam nadzieję, że mnie nie śledziła, bo wtedy będę zmuszona jej wszystko tłumaczyć. A lepiej będzie dla niej, jeżeli wie jak najmniej o Xanie.

            – Siedziałam w pokoju i zaczęłam… sprzątać – odpowiadam z lekkim zawahaniem. Nie lubię kłamać, zwłaszcza Laurze prosto w oczy. Czuję się wtedy podle.

            – Nareszcie! Myślałam, że nigdy nie ruszysz tego śmietnika. Strach do ciebie aż wchodzić!

            Przewracam oczami i głośno wzdycham, bo to oznacza dyskusję o moich złych nawykach z rozrzucaniem ubrań i innych rzeczy. W głębi duszy jednak uśmiecham się, ponieważ po części jest to całkiem zabawne.

    Autorka: Azize       

_____________________________________________________________

* – zdrobnienie od słowa „signora” co oznacza „pani/panna”

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments