Rozdział czternasty

Blind Channel – Bad Idea

——————————

ELITSA

Widok miny Williama na wieść do schodzeniu dwóch pięter jednostronnymi schodami jest godny zapamiętania. Z jednej strony go rozumiem – mało brakowało, a nie byłoby kogo ratować. Jednak nie mogłam się powstrzymać przed wrednym uśmieszkiem.

Wiem, jestem okropnym człowiekiem. Nikt nie musi mi tego powtarzać.

– Los gra ze mną w pokera. – komentuje Dunbar. Patrzę na niego wymownym wzrokiem. O co mu teraz chodzi?

– Raz mi daje, raz zabiera…

Nie rozumiem. Włączył mu się tryb poety romantycznego?

– Spokojnie, dasz radę. Chyba, że chcesz odpocząć po… wiadomo czym.

– Nie trzeba. Co mnie nie zabije, to wzmocni.

Uśmiecham się, tym razem szczerze. Coś on w sobie ma, czym mnie ujął. Dlaczego Laura tego nie widzi? Biedna, całe życie przeleci jej na książki i komputery. Powinna zaczerpnąć trochę ludzkiego życia.

– Ellie… Jak to otworzyć? – krzyczy w oddali William, wyrywając mnie z przemyśleń.

– Nie otwieraj, zdążysz zep… suć.

– Nieważne, już wiem. – odpowiada Dunbar z uśmiechem. Następnie zeskakuje, podaje mi dłoń i z ukłonem, mówi:

– Panie przodem.

– Niech szanowny pan przestanie tak schlebiać, bo chyba zaraz się zarumienię – odpowiadam równie elegancko, jak on i podaję swoją rękę. Próbowałam.

– Takiej pięknej damie grzech nie prawić komplementów… – po tych słowach wstaje i kieruje mną, robiąc obrót. Nasze spojrzenia krzyżują się. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi, ale ma bardzo ładne oczy. – Ktoś musi mi tyłek u dyrektora ratować.

– Spadaj – odpowiadam, odtrącając go, śmiejąc się jednocześnie. – Widzimy się na dole. – po tych słowach daję susa w dół. Stopień po stopniu, żeby nie mieć bliskiego spotkania z podłogą.

– Czy wy jesteście nienormalni? Ten… ktoś mógł was zabić! Przekomarzaliście się z nim jak z małym dzieckiem. Nie mogliście od razu zaatakować? – krzyczy na nas Laura.

– Żyjemy? Żyjemy. Powiedz lepiej, czy znalazłaś coś interesującego – odpowiadam w imieniu swoim i Williama.

– Przez to, że nie było was tak długo, to obserwowałam na monitorze sytuację z kamer. Od kiedy potrafisz atakować kataną, Elitsa? – pyta zaskoczona. Uśmiecham się, a następnie opieram się na lewym podparciu ogromnego fotela, na którym siedziała pani Einstein.

– Widzisz, kuzynko. Jedni całe życie spędzają w książkach, a drudzy na poligonie.

– Akurat. Dostawałaś swego czasu tyle szlabanów, że biblioteka stała się twoim domem. To ogromny cud, że nie zostałaś wyrzucona.

– Zdarza się.

– Ale to nie wszystko. Zanim zaczęła się wasza walka, zdążyłam znaleźć pewien interesujący program. Nazywa się on „Powrót do Przeszłości”.

– Powrót do Przeszłości? – powtarza William, zaskoczony tytułem.

– Dokładnie tak. Nie wiem jednak, co on może zrobić.

– Przetestujmy go teraz.

– Nie – zaprzecza Laura. – Nie rozumiem jeszcze mechanizmu tego. Jeżeli ma jakieś komplikacje, to będziemy tego bardzo żałować.

Wtem słyszę dźwięk otwierających się pancernych drzwi windy. Kiedy ona zdążyła się naprawić? Przecież dopiero co schodziliśmy maleńkimi schodami dwa piętra w dół.

– Ty to zrobiłeś? – pytam Williama.

– Nie. Sam się zastanawiam, co się tak właściwie stało.

– A co wy tutaj robicie? – pyta osoba, której nikt nie mógł się z naszej trójki w ogóle spodziewać. Ze wszystkich akurat ona była najgorszą opcją.

Jean-Pierre Delmas, dyrektor Kadic, z orszakiem Jima Moralesa i Federica* Caggia.

– Miałem rację! Włóczą się tutaj dzieciaki, zamiast iść spać – krzyczy zadowolony z siebie nauczyciel wychowania fizycznego. Spoglądam na jego biały podkoszulek, ubrudzony na środku jakąś pomarańczową substancją, sprane spodnie w niebiesko-szarą kratkę oraz brązowe kapcie w kształcie misia. Jedno jednak nie zmieniło się. Nadal ma na głowię opaskę treningową oraz ogromy plaster na prawym policzku.

– Lauro? Senel i Dunbara w tym miejscu spodziewałem się, ale ty? Co tutaj robisz? – pyta zszokowany dyrektor.

– Em… no więc… tak… – jąka się Gauthier. Błagam, tylko nic nie mów. Nie mogą poznać prawdy o starej fabryce oraz o wybrykach Franza Hoppera.

– Odpal ten cały powrót! – krzyczy William.

Lo ritorno**? – pyta nauczyciel włoskiego.

– Ma rację. Nic innego nie możemy zrobić – potwierdzam rozkaz. Może ten dziwny program w małym stopniu uratuje nam skórę, nawet na chwilę.

Laura stuka w klawiaturę nieznane nikomu komendy na komputerze.

– Dosyć tego cyrku! Gauthier, zejdź z fotela – mówi oburzony Delmas.

– Nie tym razem, panie dyrektorze – odpowiada nie w swoim stylu pani Einstein, po czym wciska magiczny enter. Na ekranie komputera pojawiło się niewielkie zielone okienko. W oślepiająco białym kolorze na dole kręci się zarys Ziemi. Na górze rozpoczyna się tajemnicze odliczanie.

5…

4…

3…

2…

1…

Wraz z wyzerowaniem licznika z serca monitora wydziela się biała chmura dymu. Wszyscy patrzymy zszokowani. To nasz koniec? W tak prosty sposób? Nie zdążyłam powiedzieć mamie, że ją bardzo kocham, pomimo zła, jakie jej wyrządziłam.

Sekundy dzieliły nas od białej aury, która chłonie wszystko, co zobaczy na swojej drodze.

Siedzimy na lekcji włoskiego. William dostaje zero za odpowiedź ustną. Czy tego już przypadkiem nie było? Cofnęliśmy się w czasie? Będziemy żyć?

– Ej, sytuacja się powtarza z rana – szepczę Dunbarowi do ucha.

– Zauważyłem. Caggia mówił dokładnie to samo kilka godzin temu – odpowiada zaskoczony – Myślisz, że ten program cofnął cały świat o kilka godzin do tyłu?

Cholera, bystry jest.

– Musimy porozmawiać z Laurą.

– Najpierw spytajmy Jima, co robił wieczorem – proponuję, spoglądając kątem oka, czy profesor nie zauważy, że rozmawiamy na jego lekcji.

– Chcesz mieć szlaban? Może wszystko pamiętać.

– Idąc takim tokiem myślenia zdarzenie z wczoraj powinien znać także Caggia, ale nic jak na razie nie mówi – tłumaczę.

– Do czasu.

– Skąd ten pesymizm, panie Dunbar?

– Nie chcę kolejnych problemów. Nie jestem w tej szkole nawet miesiąc, a robię tutaj niezły burdel! – podnosi trochę głos William.

– Nie będziesz miał, zobaczysz.

– Ale…

– Zaufaj mi.

Dzwoni dzwonek. Wszyscy uczniowie powoli pchają się do wyjścia, aby zacząć przerwę.

– Signorina Senel, pojedź tutaj – woła mnie profesor łamanym francuskim. Spoglądam przerażona na Williama, a on na mnie. Oby tylko nie miał racji.

– Już idę – odpowiadam, a następnie kiwam Dunbarowi, żeby wyszedł z klasy. Potakuje głową i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

– Dobrze, że go wywaliłaś z sali. Muszę o nim porozmawiać, a widzę, że masz z nowym bardzo dobry kontakt.

– Czy… coś się stało? – pytam, będąc w ciągłym szoku.

– Jak widzisz, William ma swoje… problemy ze zrozumieniem włoskiego. Ostatnio znacznie się poprawiłaś z niego, więc… mogłabyś mu pomóc? Szkoda mi go, przyszedł w połowie przerabianego bardzo ważnego działu. Widać, że chce się uczyć, jednak… Dobrze się czujesz?

To pytanie mnie wyprowadza ze stanu uśpienia. Czy aż tak strach mną zawładnął?

– Tak… tak, ma pan rację – odpowiadam zmieszana lekko. – Przepraszam, zamyśliłam się.

– Ah, prego panienko – mówi nauczyciel, tradycyjnie z włoską wstawką. Całkiem to urocze. – Mogę na ciebie liczyć?

– Postaram się mu pomóc jak najlepiej panie profesorze.

– Grazie, Elitsa.

– Prego, signor – odpowiadam z uśmiechem i wychodzę z sali. Czuję, jak krople potu spływają niesymetrycznie po skroniach. Najpierw na lewej, a potem na prawej. Gdy tylko drzwi zostają zamknięte, oddycham z ulgą.

– I co? – pyta Dunbar, patrząc mnie przerażony.

– Jajco – odpowiadam niezbyt przyjaźnie. – Skretyniałeś na tym włoskim do tego stopnia, że będę ciebie uczyć dodatkowo.

– Nie o to py… zaraz, co?

– Nie przesłyszałeś się. Mam ciebie dobrze nauczyć włoskiego. Inaczej masz poprawkę.

Grobowa cisza. William nie wie, co ma odpowiedzieć. Po kilku sekundach chowa twarz w dłoniach. Następnie bierze głęboki oddech, przeczesuje niedbale swoje czarne włosy i pyta:

– Naprawdę mogę kiblować?

– To było moje dopowiedzenie, żebyś się przejął. – Nie chcesz mieć poprawki, oj nie chcesz.

– A czy…

– Nic nie pamięta. Program zadziałał.

Po tych słowach z Dunbara zeszło powietrze, jak z materaca. Próbuje unormować oddech. Uśmiecha się po sekundzie, jednak radość szybko znika. Zdał sobie sprawę z problemu, jaki właśnie się pojawił.

Nauka nowego języka.

– Nie martw się – mówię, klepiąc go po ramieniu. Co on robił, że są takie umięśnione? – Pomogę ci wyjść z tej sytuacji. Wbrew pozorom to nie jest trudny język.

– Uczysz się go dwa lata…

– Dlatego mamy dużo do nadrobienia. Pożyczę ci swój zeszyt. Mam w nim notatki od samego początku.

– Dlaczego to robisz?

To pytanie mnie wybija z rytmu. Dlaczego? Jesteś moim przyjacielem, durniu!

– Dlaczego mi chcesz pomagać?

Dlaczego zadajesz tak oczywiste pytania?

– Bo jesteś dla mnie ważny. Razem siedzimy w bagnie związanym z Xaną, nauką i miłością… oj, przepraszam – odpowiadam, jednak w pewnym momencie czuję, że wchodzę na cienką granicę. Przecież widzę, że on jest zakochany w Laurze, która tego nawet nie widzi. A może nie chce widzieć?

– Dziękuję. Będę miał u ciebie ogromny dług.

– Daj spokój. Kupisz nam po piwie, jak zdasz wszystko.

– Nie piję alkoholu.

– Ale za to ja piję – odpowiadam z uśmiechem, co William odwzajemnia. Udało się. Ma nadzieję, że wyjdzie z tego problemu. Cudowne jest to uczucie, kiedy widzisz ważną dla ciebie osobę szczęśliwą. Ciekawe, czy będzie jeszcze taka sytuacja.

– Od kiedy zaczynamy naukę, profesorina Senel?

Professor! – odpowiadam zrażona tym słowem, chociaż wiem, że sobie zażartował.

– Kiedy się stawić na zajęcia?

– Chodźmy do mojego pokoju. Dam ci zeszyt i wszystko na spokojnie przejrzysz.

– Dobrze, szefowo! – odpowiada William z entuzjazmem. Powrócił stary Dunbar. Bardzo dobrze.

– Nie ma przejścia – mówi Jim Morales.

– Dlaczego? – pytam, po czym próbuję prześlizgnąć się przez nauczyciela. Bezskutecznie.

– Jest zakaz od dyrektora.

– Proszę mnie puścić. Tam jest mój pokój! – krzyczę zdenerwowana, ciągle starając się przejść obok grubego przełożonego.

– Senel, nie rozumiesz? Dyrektor zabronił.

– Nie… ro…zu…miem! – krzyczę, próbując sprytnie wyminąć nauczyciela. Przechodzę zgrabnie obok Jima i biegnę w kierunku swojego pokoju. Dlaczego jest otwarty? Na pewno go zamykałam. Klucz zawsze mam obok siebie.

Otwieram drzwi od pokoju, jednak widok wprawia mnie w totalne osłupienie.

O kurwa.

Wszystko było porozrzucane po całym pomieszczeniu. Pościel leży przewrócona na lewą stronę. Poduszka jest zniszczona i wylatuje z niej pierz. Szafka od biurka jest otwarta, a jej zawartość leży dookoła niego. Jedno pudełko leży na środku pokoju. Wieczko jest oderwane i spokojnie wisi. Cała zawartość zniknęła.

Zdjęcie moje z rodzicami.

Bransoletka z dzieciństwa.

Maleńka sówka z filcu.

Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi część serca i stłukł młotkiem w drobny mak. Skąd ta osoba mogła wiedzieć, gdzie mam to wszystko? Od roku nie mam żadnego współlokatora, każdy z nich zakończył swoją naukę w tym miejscu.

Zeszyt. Cholera jasna, zeszyt!

W oddali krzyczy nauczyciel wychowania fizycznego, jakby mówił przez megafon:

– Senel, w tej chwili wyjdź ze szkoły. Natychmiast!

Sekundę później woła mnie William.

– Ella, uważaj!

Następnie powtarza swoje słowa Laura:

– Znowu nie zamknęłaś na klucz. Gratulacje.

Nagle nastaje zabójcza cisza. Spoglądam w lewą stronę – Jim i William patrzą na mnie w skupieniu. Gdzie jest Laura? Na prawo nikogo nie ma.

– Wołaliście mnie?

– Nie – odpowiada chłodno Morales, po czym spogląda na zegarek. Następnie powolnym krokiem odchodzi. Nic z tego nie rozumiem. Podchodzi do mnie Dunbar, który kątem oka spogląda na pokój. Chce zachować kamienną twarz, zupełnie niepotrzebnie. Nie musi mieć żadnej maski.

– Zeszyt został w fabryce. Broń też.

– Okradli ciebie – dodaje, jakby czytał z mojej głowy. Jak otwarta księga.

– Wiem. Zabrali mi coś gorszego.

– Dorwę tego gnoja, nie martw się.

– Nie musisz.

– Właśnie muszę – mówi zirytowany. Wtem ściska swoje dłonie w pięści, gotowy do walki.

W tle słychać policyjne syreny.

—————————————————————————————————————————

* – imię podane na potrzebę opowiadania, prawdziwe w serialu nie zostało podane

**- „Lo ritorno” – powrót (tł. z języka włoskiego)

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments