Prolog

Minerwa wyszła z wieży. Powitał ją znajomy widok rajskiego ogrodu. Jej matka pięknie go przygotowała. Te wirtualne kwiaty, drzewa, owoce. Szkoda, że nie udało się dokończyć programu na tyle, żeby dało się wyczuwać smaki. Niestety matka Minerwy zniknęła. Kilkanaście lat temu. W nocy. I co po sobie pozostawiła?
Tylko ten świat, jakże piękny i wiadomość, która nigdy nie nabrała sensu.
Xana, Xana… Piękny rycerz, jak z bajki.
Tak, wiadomość, która mówiła o tajemniczym obrońcy nigdy nie nabrała sensu. Przecież to śmieszne! Czemu ktoś miałby tworzyć dla matki program, który miał bronić jej i jej córki? A co ważniejsze- czemu nie bronił ani jednej, ani drugiej? Czemu nie zareagował, kiedy matka zniknęła? Ani czemu nic nie robił teraz, gdy do jej świata przedostał się ktoś obcy?

Dziewczyna wzięła do ręki kwiatową różdżkę, aktywowała skrzydła i skierowała się w stronę intruza. Była to jedna, ohydna kreatura. Człekopodobna postać była czarna, z zielonkawymi zdobieniami. Nie miał szyi, jego głowa była złączona z resztą tułowia jakby kaptur- z każdej strony. Miał dwa ostrza. Okropne. Nie pasował do ogrodu.
Ale ale! Skąd on się tu wziął? Wizjer nie pokazał żadnego statku, którym mógłby przekroczyć Złoty Ocean, a żeby pojawić się bezpośrednio w ogrodzie, musiałby przecież wejść z góry. No i poza tym- przez wieżę.
Przybysz wydawał się być zdezorientowany. Nie wiedział, gdzie iść. Do pasa miał przyczepione jakieś urządzenie. Ale cóż, raczej nie miał pokojowych zamiarów. Wystarczyło, że zobaczył Minerwę, a rzucił się na nią, jak szalony.
Dziewczyna nie zdążyła zareagować, różdżka wypadła jej z ręki. Odleciała trochę, a z jej wirtualnego wcielenia posypało się kilka pikseli. Straciła punkty życia. Nie dużo, ale jednak. W przeciwieństwie do niej, obcy zdawał się być zaprawiony w walce. Prychnęła, starając się dostać do swojej broni. Wróg jednak nie dał jej żadnej szansy. Ciachnął ją po ręce. Zacisnęła zęby i ponownie zrobiła unik. Kątem oka zauważyła, że aura otaczająca wieżę zmieniła kolor. Czerwona? Nigdy nie widziała jej czerwonej. Czy to przez to, że pojawił się wróg? Będzie musiała sprawdzić później rejestr.
Minerwa ponowiła próbę zdobycia różdżki. Udało się, choć straciła kolejne punkty życia. Wysłała w stronę wroga kolce. Zrobił unik. Jakim cudem? Przecież człowiek nie zdążyłby zareagować. Kolce były zbyt szybkie. Odleciała na kilka metrów, puszczając w stronę wroga kolejną falę cierni i pnącze, które miało go zatrzymać. Przeciął je. Bez żadnego problemu.

Ale po chwili ktoś przeciął jego.
Czyżby to ten tajemniczy obrońca?
A może kolejny wróg?
Wróg o wyglądzie nowoczesnego samuraja, z dwiema katanami w rękach, a za nim różowowłosa elfka i kot…
Ta czerwona wieża coś zrobiła. Ale co? Przyzwała na jej teren dziwnych ludzi, którzy mieli tam zamiar walczyć między sobą? Albo może przyzwała ich, by zniszczyli jej ogród, przejęli go…
Bez względu na to, co zamierzali zrobić, Minerwa musiała się bronić. Uniosła się, skierowała w stronę przybyszów różdżkę i zapytała:
– Kim jesteście i jakim prawem nachodzicie święty ogród mojej matki?
Przybysze spojrzeli po sobie, ale dziewczyna nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi. Coś uderzyło ją w plecy, zabierając wszystkie punkty życia…
Xana, ty głupi, nieistniejący obrońco… Jeśli na prawdę masz mnie bronić, czemu tego nie robisz?

Autorka: Ananasims

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments