Rozdział pierwszy

Istnieje taka stara legenda, określana przez niektórych mianem bajki, bo nie wszyscy w nią wierzą. Jest ona również nazywana ,,bujdą”, zepchnięta na samo dno, bo po co przytaczać coś, co jest uważane za kłamstwo?

Ale podobno w każdej legendzie istnieje ziarno prawdy. W tej, jak się okazuje, również.

W krainie Lyoko istniał kiedyś wojownik. Obrońca, dzierżący wielki miecz, wybrany spośród wielu z misją – bronić każdego z piątki Strażników, a w szczególności pewną elfkę. Jednak wojownik wyrżnął głupa, rzucił się po sławę i przeszedł na stronę wroga. Wpadł i nie dało się go już uratować.

Legenda głosi, że przez jakiś czas służył złu, przemierzał krainę w postaci czarnego dymu, straszył innych swoim wielkim mieczem i dziwnie zreformowanym głosem, ale podobno…

~*~

– Jeremie, i tu ci przerwę!

Elfka wstała z tronu krzyżując ręce na plecach. Zeszła po schodach, stając w końcu na równi z okularnikiem, który zmarszczył brwi, gdy dziewczyna postanowiła mu przerwać jego wywód. Czasami po prostu taka była – zaczynało ją wszystko irytować, nawet osoby, które powinny być jej przyjaciółmi.

– A to dlaczego?

– To raczej oczywiste – wzruszyła ramionami. – Każdy zna legendę o Szkarłatnym Wojowniku, nie trzeba mi jej przypominać!

– Chciałem zabrzmieć poważnie, ponieważ odkryłem coś ciekawego.

– Jeremie, litości, przynudasz! – wyrzuciła ręce do góry.

– A pozwolisz mi dokończyć?

– Pozwolę, ale przejdź do sedna, jak cię proszę.

– Zabrzmiałaś jak Odd – zauważył ze śmiechem.

– Czyżby? – również się zaśmiała. – Tak naprawdę trochę mi go brakuje…

Okularnik zawiesił na niej spojrzenie. Wszyscy się od siebie oddalili, było tak od paru miesięcy, a właściwie od czasu, gdy legenda o Szkarłatnym Wojowniku zaczęła krążyć po Lyoko. Aelitę odwiedzał już tylko Jeremie, a reszta siedziała na swoich terytoriach wypełniając obowiązki Strażników. Szczerze mówiąc… Jeremie myślał ostatnio o zebraniu, byleby odnowić jakoś kontakt.

Takowego spotkania nie było już od kilku miesięcy i podobno zwoływało się je tylko w czasie kryzysu, ale może była to dobra okazja…

– Wracając – przemówił. – Podobno Szkarłatny Wojownik zdołał przebudzić się spod kontroli zła i został skazany na wieczną wędrówkę po korytarzach Zamczyska Mroku.

– Znowu zaczynasz? – westchnęła. – Zaraz dostaniesz po głowie.

Weszła trochę wyżej unosząc dłoń w górę. Nad odzianą w rękawiczkę dłonią pojawiła się różowa kula mocy, zwana Polem Energii – zaklęcie, którego nauczyła się parę lat wstecz. Skuteczne, bardzo lubiła go używać, nie tylko do walki z wrogiem.

Jeremie spiął się, a następnie zszedł niżej na kolanach wyciągając przed siebie rękę. Fragment zbroi na jego przedramieniu wydał z siebie przejmujący brzęk formując się w kształt koła, aż finalnie zmienił się w tarczę. Usłyszał śmiech Aelity.

– Zgrywam się – mruknęła tylko anulując zaklęcie. – Mów dalej.

Ten pokręcił głową chowając tarczę, prostując się. Otrzepał się z niewidzialnego kurzu speszony.

– Dostałem raport – oświadczył. – Podobno z wnętrza Zamczyska Mroku dochodzą dziwne dźwięki, tak jakby ktoś tam błądził usiłując się wydostać.

Aelita spoważniała stojąc wyprostowana niczym struna od gitary. Spiczaste uszy poruszyły się minimalnie, brwi powędrowały do góry, a usta rozchyliły się w szoku. Jeremie nie mogąc się powstrzymać uśmiechnął się lekko, czekając aż dziewczyna się pozbiera.

– Myślisz, że…?

– Tak – kiwnął głową. – Myślę, że nasz obrońca naprawdę wrócił do życia.

– Możemy coś zrobić? – zapytała. – Może kogoś wysłać…

– A może zwołać w końcu zebranie?

Zamrugała parę razy po czym uśmiechnęła się lekko. Kiwnęła tylko głową do przyjaciela, który odwzajemnił gest, ale w bardziej zwycięski sposób, bo wyszło na jego. Teraz potrzebowali tylko jednego – by wszyscy stawili się na terytorium Elfki, znanym powszechnie pod nazwą Kartagina.

~*~

Oparł dłoń o ceglaną ścianę oddychając głęboko. Czuł jakby się dusił, tracił wszelkie siły na poszukiwanie wyjścia. Strój, który nosił od pewnego czasu zdawał się kurczyć, wywołując ogromny ciężar na jego ciele. Cały świat zaczął działać przeciwko niemu. Przeciwko obrońcy, który, koniec końców, okazał się być oprawcą.

Zacisnął pięść, przywalił nią w ścianę. Złapał się za brzuch i w końcu postanowił oprzeć się o ceglaną powierzchnię całym ciałem, a następnie zjechać na dół. Wpatrzył się w sufit próbując uspokoić oddech, ustabilizować huragan szalejący w jego umyśle.

Przestał liczyć ile godzin, ile dni, minęło od kiedy zdołał się wyrwać, od kiedy zaczął myśleć samodzielnie. Jednak nadal słyszał w głowie te charakterystyczne szepty. Głos z początku wydawał się ciepły, przypisywał go do matki, by potem zmienić się na kogoś innego, na monstrum z najczarniejszych koszmarów.

Kiedy zaczął swobodnie myśleć, wyrywać się z więzów w jego głowie pojawiło się pytanie: A może to ja jestem tym potworem? Bo miałem chronić, a jedyne co robię to ranie, przerażam ludzi wokół. Zaczął pod rzekome zło nie podstawiać prawdziwego wroga, Xane, a samego siebie. Głupca, który rzucił się jak głupi w pogoni za… Tak właściwie to niczym.

Ale kiedy zdał sobie z tego sprawę było za późno. Został uwięziony w Zamczysku, sam ze swoimi myślami, z potworami, koszmarami. Z niewidzialnym wrogiem, któremu musiał stawić czoła.

Obrońco, nadszedł twój czas.

Oddech powoli zaczął się uspokajać, coś zaczynało stykać. Zamknął oczy na chwilę, by otworzyć je i na nowo przywitać koszmar. Znak na klatce piersiowej stroju zaczął świecić jasno, mieszając ze sobą kolor biały i czerwony. Złapał za sam środek znaku, próbując zedrzeć z siebie strój. Oddech znów przyspieszył, serce zaczęło bić jak oszalałe.

– Nie, nie… – wyszeptał. – To nie ja…

Potrząsnął głową, jakby na potwierdzenie swoich słów, chcąc udowodnić, że jest ich pewny. Jednak koszmar nie przestał. Wszystko zaczynało wracać, znów zaczynał się dusić, a głowa zaczynała niemiłosiernie boleć.

Obrońco, czy mnie słyszysz?

Obrońco, odezwij się!

– Chwila – wydusił. – Obrońco?

Gdzie się podziało Oprawco?

Wcześniej dziwny byt w jego głowie nazywał go oprawcą, nawołując do złego. Teraz jednak coś się zmieniło. Zmysły zostały wyostrzone i dopiero teraz zauważył, że czerwony kolor na znaku był tylko jego wymysłem. Znak był całkowicie biały, niemal oślepiał. Zamrugał parę razy, wyczuwając potem, że jego oddech znów zwolnił.

Nadszedł twój czas, Obrońco.

Puścił fragment stroju, spojrzał na swoją dłoń. Biały dym błądził po opuszkach jego palców, jakby próbował znaleźć swoje miejsce. Chłopak rozejrzał się wokół. Głucha cisza dobiła go przez chwilę, ale została zignorowana tak szybko jak się pojawiła. Spojrzał na drugą dłoń, po której również zaczął błądzić biały dym.

Zaufaj, Obrońco.

Wziął głęboki oddech, poruszył palcami obu dłoni. Podniósł się na nogach, ukląkł zaciskając pięści.

Coś kazało mu ufać. Przypominała mu się sytuacja z dzieciństwa, gdzie rodzicielka próbowała przekonać go do zaufania światu wokół, naturze. Pokazywała mu, co potrafi, jak wszystko wokół się jej słucha. I zapewniała, że on potrafi to samo. Wystarczy, że posłucha, zaufa.

Zaufaj temu, Will.

Tak samo jak ufasz mnie.

– Ufam.

Jeśli to miało go stąd wyprowadzić, był w stanie zaufać dziwnej okoliczności, zdarzeniu, które powodowało powstanie huraganu w jego organizmie. Za długo siedział w Zamczysku Mroku.

Powstań, obrońco

Złożył razem dłonie, zamknął oczy. Dym rozprzestrzenił się, rozbłysł na biało powodując, że zamknął oczy, został oślepiony. Zaufał.

~*~

Strażnicy Lyoko!

Ogłaszam Zebranie Strażników! Czas kryzysu nastał, wszyscy Strażnicy mają obowiązek zebrać się w Kartaginie dokładnie za dwa dni.

Z poważaniem, Strażniczka Kartaginy

Aelita

Autor: Finley

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments