24 września 2009, popołudnie
Myśl o rozpoczęciu drugiego roku studiów nie napawała mnie szczególnym entuzjazmem.
Po ukończeniu Kadic zdecydowałem się pozostać we Francji i podjąć studia na Uniwersytecie Amerykańskim w Paryżu – bardzo przeciętnej prywatnej uczelni, którą wybrałem głównie dlatego, że położona była blisko Fabryki. Moi rodzice zgodzili się dalej opłacać mój pobyt za granicą, ale tylko pod warunkiem, że będę studiował przyszłościowy kierunek. Po długich i zażartych negocjacjach wybór padł na dumnie brzmiącą administrację publiczną; może to niezbyt ciekawa specjalizacja, ale przynajmniej nie była szczególnie wymagająca i spełniała oczekiwania rodziny. No i po drodze na wydział z mojego niewielkiego pokoiku, który wynajmowałem od zeszłego lata, mijałem wieżę Eiffla. Zawsze coś.
Byłem jedyną osobą w mieście, która wiedziała o istnieniu Superkomputera; wszyscy Wojownicy zdążyli ukończyć liceum i rozjechać się po świecie. Yumi już rok temu podjęła studia w Strasburgu, położonym zaledwie półtorej godziny drogi od Stuttgartu, rodzinnego miasta Ulricha. Dlatego informacja o tym, że po ukończeniu Kadic Stern wrócił w tamte strony nie była dla mnie żadną niespodzianką; podobno dołączył do tamtejszej młodzieżowej drużyny piłkarskiej i widywał się z Japonką co weekend. Zaskoczył mnie za to Odd, który przeprowadził się do Barcelony, gdzie w ciągu dnia szkolił się na szefa kuchni, a wieczorami surfował i jeździł na deskorolce (a przynajmniej on sam tak twierdził, bo moim zdaniem przez większość czasu podrywał katalońskie dziewczyny). Na samym końcu, bo zaledwie miesiąc temu, Paryż opuścili Jeremie i Aelita, którzy wybrali się aż za ocean na prestiżowe MIT.
Odkąd skończyłem Kadic różowowłosa była jedyną osobą z grupy, która utrzymywała ze mną regularny kontakt. Tuż przed wyjazdem poprosiła nawet Einsteina o ponowne uruchomienie programu wieloczynnikowego. Dziewczyna bardzo starała się odciągnąć mnie od Superkomputera i nawet jej się to udawało; z biegiem czasu coraz mniej wierzyłem w to, że Xana może jeszcze powrócić. Choć dla Aelity mogła to być dobra wiadomość, to dla mnie już niekoniecznie, bo gdy powoli znikało moje ostatnie marzenie – o wielkiej przygodzie w Lyoko – jego miejsce zajmowała jedynie pustka.
Jasne, miałem swoje studia, po których pewnie znalazłbym pracę. Gdzieś po drodze zapewne znalazłbym nowych znajomych, a może nawet jakąś dziewczynę. Ale to wszystko wydawało mi się takie jakieś… jałowe. Zdawałem sobie sprawę, że tak wygląda życie przeważającej większości ludzi, ale świadomość, że w przeszłości wypuściłem z rąk szansę na coś znacznie więcej nadal była przygniatająca. Momentami zaczynałem wręcz pluć sobie w brodę, że kiedykolwiek trafiłem do Kadic; w końcu czego oczy by nie zobaczyły, tego sercu nie byłoby żal.
– No nie wierzę… William, to ty?
Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie wesoły głos. Należał do wysokiej dziewczyny o długich, kruczoczarnych włosach, na które założyła słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Wystrojona była w granatową bluzkę odsłaniającą brzuch i jedno z ramion, białą spódnicę do kostek i sandały na niewysokim obcasie. Nosiła też sporo wyglądającej na drogą biżuterii – złote kolczyki, pierścionki, bransoletki oraz naszyjnik, a także podniesione do góry duże okulary przeciwsłoneczne. Była na tyle ładna, że kilku okolicznych studentów z ciekawością zerkało w jej stronę. Wyglądała znajomo, chociaż z początku nie byłem w stanie jej rozpoznać.
– Sissi? Sissi Delmas? – zapytałem z niedowierzaniem w głosie.
– A któż by inny? – Sissi wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu. – Jesteś ostatnią osobą, jaką spodziewałam się tu spotkać! Byłam pewna, że wróciłeś do Wielkiej Brytanii.
– Nie, zostałem tutaj. Nie widywaliśmy się, bo po prostu nie miałem powodu, żeby zaglądać do Kadic – skłamałem. Prawda była taka, że kilka razy się tam zakradłem, żeby mieć oko na Wojowników, ale przecież nie musiała tego wiedzieć. – No wiesz, skoro Yumi spiknęła się z Ulrichiem, to byłoby trochę niezręcznie. Zresztą pod koniec i tak nie dogadywałem się już zbytnio z resztą grupy, czasami tylko spotykałem się z Aelitą na mieście.
– No tak… – Dziewczyna wyraźnie straciła fason. Pożałowałem, że nie przemyślałem lepiej swoich słów, bo w końcu sama była wtedy w bardzo podobnej sytuacji co ja: jej również musiało być niezręcznie przebywać w towarzystwie starej miłości i jego nowej dziewczyny. Poza tym Odd raczej za nią nie przepadał, a chociaż Jeremie i Aelita ją tolerowali, to raczej nie mieli z nią zbyt wiele wspólnych tematów do rozmowy. Wszyscy dobrze wiedzieli, że tak samo jak ja chciała zostać częścią tej grupy, ale jej również się to nie udało. Jednak po chwili zawahania Sissi znowu się uśmiechnęła. – Wiesz, bardzo się cieszę, że na ciebie wpadłam. Dopiero zaczynam studia i nie ogarniam jeszcze co i jak. Znajdziesz może trochę czasu po zajęciach? Mógłbyś opowiedzieć mi co nieco o uczelni, powspominalibyśmy trochę stare czasy… w końcu absolwenci Kadic powinni się trzymać razem, no nie? – zapytała.
W pierwszym odruchu chciałem się wykręcić; w końcu przymilanie się, udawane koleżeństwo i manipulacja rozmówcą dla własnej korzyści było dla Sissi chlebem powszednim, więc teraz pewnie też o to chodziło. Ale wtedy poczułem, że coś mi się tutaj nie zgadza: przecież mogła zatrzepotać rzęsami do dowolnego studenta na korytarzu i bez problemu dostać to, czego akurat chciała. Dlaczego zatem podeszła akurat do mnie, skoro wiedziała, że dobrze znam jej sztuczki?
– Eh, w sumie czemu nie? – odpowiedziałem w końcu. – Za chwilę będę miał trzy godziny ćwiczeń, ale później będę już wolny.
– Super! – Radość dziewczyny wyglądała na autentyczną. – Ja kończę za dwie godziny, ale poczekam na ciebie przy wejściu. – I kolejny znak, że coś było nie tak: Sissi nie miała w zwyczaju czekać na kogokolwiek; to inni zawsze musieli czekać na Sissi. – No to do zobaczenia!
W ślad za odchodzącą Elisabeth odwróciło się parę głów, ale ja nie zwracałem już na nią uwagi. Zamiast tego przez wrodzoną ciekawość próbowałem rozgryźć jej niespodziewane zachowanie. Niestety, przed poznaniem prawdy miałem do odbębnienia sto osiemdziesiąt minut matematyki i już wiedziałem, że będą mi się dłużyć jeszcze bardziej niż zwykle.
24 września 2009, wieczór
Gdy wyszedłem z uczelni, Sissi siedziała sama na pobliskiej ławce. W jednej dłoni trzymała włączony telefon, ale jej wzrok błądził gdzieś po niebie. Miała bardzo przygnębioną minę; coś musiało ją trapić, choć nie potrafiłem powiedzieć co. Gdy jednak mnie zauważyła, humor natychmiast jej się poprawił. Dziewczyna przywitała się ze mną i zaproponowała, żebyśmy coś zjedli, dlatego zaprowadziłem ją do pobliskiej naleśnikarni. Po drodze cierpliwie odpowiadałem na jej pytania o uczelnię, zaliczenia i życie studenckie. O tematach związanych ze mną samym udzieliłem jedynie szczątkowych odpowiedzi; ani nie miałem ochoty o tym opowiadać, ani też zbytnio jej nie ufałem. Po dotarciu na miejsce uznałem, że nadszedł czas dowiedzieć się co takiego Sissi kombinowała tym razem.
– A u ciebie co tam słychać? – rzuciłem luźno, by przerwać potok jej pytań. – Widziałem, że przed moim przyjściem byłaś w kiepskim humorze. Coś się stało?
– Ah… no wiesz, poprzednie miesiące nie należały do najlepszych. Ale szkoda gadać, to długa historia – odpowiedziała ogólnikowo.
– Mamy przynajmniej dwadzieścia minut, zanim podadzą nam jedzenie – zauważyłem.
Brunetka zaczęła bawić się puklem włosów i na moment zamilkła; chyba zastanawiała się nad tym czy powinna się przede mną otworzyć. W końcu westchnęła, a później powiedziała przyciszonym głosem:
– Widzisz, prawda jest taka, że mnie na tej uczelni w ogóle nie powinno być. Matura poszła mi bardzo słabo i rodzice byli na mnie wściekli. Z takimi wynikami, jak moje, mogłabym pójść jedynie do szkoły policealnej albo do jakiejś prostej pracy, o ile w ogóle ktoś by mnie zatrudnił. Ale tatko powiedział, że nawet nie ma takiej opcji, że już zbyt długo był dla mnie pobłażliwy i że muszę w końcu wziąć się za siebie. A ponieważ jest dyrektorem całkiem prestiżowej szkoły, to ma trochę kontaktów w edukacji; no wiesz, koledzy z dawnych czasów i takie tam. Udało mu się przekonać rektora naszego uniwersytetu, żeby po znajomości wcisnął mnie na zarządzanie; chyba liczy na to, że dzięki temu kiedyś przejmę jego robotę w Kadic. Tylko, że wtedy pojawił się pewien problem.
Sissi spuściła wzrok, po czym kontynuowała:
– Wiesz, nasza uczelnia zorganizowała w wakacje takie zajęcia wyrównawcze, na które oczywiście musiałam pójść. A tak się zdarzyło, że po opublikowaniu wyników rekrutacji jedna z odrzuconych kandydatek zorientowała się, że powinna była dostać się zamiast mnie i w dniu rozpoczęcia tych zajęć przyszła zrobić o to awanturę. W jakiś sposób, sama nie wiem w jaki, dowiedziała się jak wyglądam i przy wszystkich obecnych wygarnęła mi, że ukradłam jej miejsce. Ostatecznie sprawa trafiła do rektora – tego samego, który mnie na te studia wkręcił – i dziewczyna została dopisana do listy przyjętych. Tylko, no wiesz, mleko już się wylało; ludzie na kierunku dowiedzieli się, że przyjęto mnie po znajomości. Teraz żadna z dziewczyn nie chce się ze mną zadawać, a chłopaki…
– Aaaaaa, już rozumiem – przerwałem jej z niesmakiem. – Zorientowałaś się, że sama nie dasz sobie rady ze studiami, a do tego nie masz co liczyć na wsparcie innych studentów. Dlatego przyszłaś do mnie licząc na to, że zostanę twoim wołem roboczym.
– Co? – Dziewczyna osłupiała. – Nie! To zupełnie nie tak! Jak w ogóle możesz tak mówić?!
– Skąd to zdziwienie? – Wzruszyłem ramionami. – Przecież oboje dobrze wiemy, że zapracowałaś sobie na taką opinię, prawda?
Spodziewałem się, że po tych słowach spod maski wyłoni się stara, wredna Sissi, ale zamiast tego Delmasówna ukryła twarz w dłoniach i zaczęła się trząść.
– Myślałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz – załkała. – Ja tylko… tylko…
Dziewczyna kompletnie się rozkleiła. Na ten widok poczułem wyrzuty sumienia i zacząłem tracić wiarę w mój osąd. W Kadic Sissi była okropną osobą i dlatego chciałem jej zagrać na nosie, ale jej reakcja była zupełnie inna, niż się tego spodziewałem. Doszedłem do wniosku, że byłem dla niej za ostry; w końcu nie wiedziałem co się z nią działo przez ostatni rok. Chciałem ją przeprosić, ale zanim zdążyłem się odezwać, stało się coś dziwnego: łkanie gwałtownie się urwało, a mięśnie dziewczyny się rozluźniły i jej ręce bezwładnie opadły na dół. Jej twarzy nie wyrażała już absolutnie żadnych emocji. Zauważyłem też, że usta miała lekko rozchylone, a zaczerwienione oczy tępo patrzyły się przed siebie. Następnie Sissi mechanicznym ruchem odsunęła krzesło do tyłu i wstała.
– Ummm, wszystko w porządku? – zapytałem. Brunetka ruszyła w stronę drzwi, w ogóle nie reagując na moje słowa. – Sissi? Ej, Sissi! Cholera jasna…
Coś było wyraźnie nie tak; szybko wyjąłem z portfela trochę pieniędzy i wcisnąłem je zdziwionemu kelnerowi, który właśnie szedł do stolika z naszym zamówieniem, a potem pobiegłem za nią, klnąc przy tym pod nosem. Dziewczyna zdążyła już wyjść z budynku i właśnie zbliżała się w stronę jezdni, po której właśnie jechał rozpędzony samochód. Ten widok wywołał u mnie gwałtowny przypływ adrenaliny. Zadziałałem czysto instynktownie; przyśpieszyłem najbardziej jak mogłem, a potem skoczyłem przed siebie, licząc na to, że zdążę zepchnąć Sissi z drogi. Będąc już w powietrzu, usłyszałem dźwięk klaksonu i pisk opon.
A potem nastała ciemność.
Autor: Mayakovsky