15 lutego 2007, długa przerwa
– Yumi! – zawołałem głośno. – Czekaj!
Młoda Japonka, która właśnie wyszła z klasy, zatrzymała się i niechętnie obróciła w moją stronę. Na ten widok trochę mi ulżyło; odkąd wróciłem na Ziemię, cała jej paczka nie traktowała mnie zbyt przyjaźnie i obawiałem się, że całkowicie przestaną się do mnie odzywać. Po części byłem w stanie to zrozumieć – w końcu przez ostatnie cztery miesiące musieli walczyć ze mną w Lyoko, wirtualnym świecie opanowanym przez oszalałą sztuczną inteligencję, której w wyniku jednego nieszczęśliwego błędu udało się mnie opętać. Jednocześnie jednak ich zachowanie trochę mnie irytowało; chociaż cała ta niefortunna sytuacja niewątpliwie była moją winą, to mimo wszystko powinni zdawać sobie sprawę z tego, że nie jestem i nigdy nie byłem ich wrogiem. Ba, w swoim czasie sami zgodzili się na to, bym dołączył do ich grupy.
– Wszystko skończone? – zapytałem szeptem, nachylając się w jej stronę. – Wyłączyliście go?
Zaledwie dwa dni temu Yumi i reszta udali się do Lyoko po raz ostatni, by rozprawić się z Xaną raz na zawsze. Niestety, choć bardzo nalegałem, by zabrali mnie ze sobą, wszyscy jednogłośnie mi tego zabronili i kazali zostać na Ziemi. Co gorsza, Xana wykorzystał ten moment, by opętać mnie po raz kolejny i w ostatecznej bitwie z wirusem musiałem walczyć po stronie wroga. Znowu. Mimo to – jak wyjawił mi Jeremie Belpois – pozostałym Wojownikom udało się zwyciężyć, ale cena tego zwycięstwa okazała się bardzo wysoka: Franz Hopper, ojciec Aelity i twórca Lyoko, Xany oraz Superkomputera – potężnej machiny, w której znajdował się wirtualny świat – musiał poświęcić własne życie, by dostarczyć energii potrzebnej do zniszczenia sztucznej inteligencji. Jeżeli Jeremie powiedział prawdę, oznaczało to, że ich przygoda z Lyoko właśnie dobiegła końca i nareszcie mogli wyłączyć komputer kwantowy.
– No… nie – przyznała z wahaniem Yumi. – Oni nie są gotowi.
– Huh? To głupie – zawyrokowałem, a w moim sercu pojawiła się iskierka nadziei. Jeżeli Superkomputer jest jeszcze włączony, to może wciąż miałem jeszcze szansę na odkupienie win i przygodę życia w Lyoko? – Przecież nie zapomnieli, jaki ten komputer jest groźny, prawda? – dodałem, próbując drążyć temat.
– Oczywiście, że nie. Ale… chyba przytłoczyła ich nostalgia. W końcu drugi raz takiej przygody już nie przeżyjemy – wyjaśniła Ishiyama, szybko gasząc moje światełko w tunelu.
– A ciebie to nie rusza? – rzuciłem gorzko, zanim zdążyłem się powstrzymać.
– Nie. Myślę, że życie bez Lyoko będzie inne, ale nadal bardzo ciekawe. – Na twarzy Japonki pojawił się promienny uśmiech, który uczynił ją wręcz obłędnie piękną. Yumi spodobała mi się już pierwszego dnia po moim przybyciu do Kadic, ale choć bardzo się starałem, nigdy nie zgodziła się pójść ze mną na randkę.
– Jesteś taka jak ja – odparłem i również się uśmiechnąłem, a potem zaryzykowałem i chwyciłem ją za ręce. – Wieczna optymistka.
– Nie w sprawach beznadziejnych – odparła natychmiast i cofnęła dłonie. – Na razie, przystojniaku – rzuciła na odchodne i pośpiesznie odeszła.
Przez kilka sekund pozostałem w miejscu i obserwowałem, jak dziewczyna znika na za rogiem. Czułem przy tym narastającą frustrację; wyglądało na to, że wszystkie moje cele – zdobycie serca Yumi, odzyskanie zaufania grupy i stanie się prawdziwym Wojownikiem Lyoko – coraz bardziej się ode mnie oddalały. Nie miałem zamiaru się jednak poddawać; wciąż zostało mi jeszcze prawie półtora roku nauki w Kadic i przez ten czas wiele się mogło zmienić. W końcu Xana był cwaną bestią i niewykluczone, że znalazł jakiś sposób na przeżycie. Jeżeli rzeczywiście udało mu się przetrwać, to prędzej czy później powróci i wtedy być może będę mógł powalczyć o swoją drugą szansę. A dopóki Ulrich nie odważy się wyznać miłości Japonce (do czego zabierał się cholernie długo), ja również pozostawałem w grze. Może i moja sytuacja nie wyglądała najlepiej, ale przecież wszystko wciąż mogło się poprawić, prawda?
5 kwietnia 2007, późny wieczór
Gdy minęła dwudziesta druga, ostrożnie wymknąłem się ze swojego pokoju. Zaczęła się już cisza nocna i musiałem bardzo uważać, by nie natknąć się na patrolującego nauczyciela i nie zarobić w ten sposób szlabanu. Ukradkiem zszedłem na niższe piętro, na którym zakwaterowany był młodszy rocznik i zapukałem do najbliższego z jednoosobowych pokojów, rozglądając się przy tym nerwowo na boki. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich niewysoki blondyn w okularach.
– William? Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał zaskoczony Jeremie.
– Mogę wejść? Mam sprawę – odpowiedziałem.
Chłopak zawahał się, ale ostatecznie kiwnął głową i odsunął się na bok, wpuszczając mnie do środka. Z całej grupy Wojowników tylko on i Aelita byli wobec mnie w miarę życzliwi; Odd nadal miał mi za złe, że nie tak dawno byłem pod kontrolą Xany, Ulrich widział we mnie rywala w walce o Yumi, a sama dziewczyna może i rozmawiała ze mną normalnie, ale jednocześnie trzymała spory dystans i unikała poważnych tematów. A że temat, który chciałem poruszyć, byłby dla różowowłosej bardzo drażliwy, to Belpois pozostawał moją jedyną nadzieją.
– Widzę, że jesteś już gotowy do wyjazdu – rzuciłem przyjaźnie i kiwnąłem głową w stronę stojącej przy ścianie walizki. Następnego dnia zaczynały się ferie wiosenne i zdecydowana większość uczniów planowała opuścić szkołę.
– Tak, razem z Aelitą jedziemy do domu moich rodziców – odparł, zajmując swoje zwyczajowe miejsce przy komputerze.
– Reszta grupy też się zmywa, prawda? – spytałem, choć znałem już odpowiedź na to pytanie. – Jeżeli tak, to się nie martw; ja tym razem zostaję w akademiku, bo przez Xanę cały czas grozi mi powtarzanie roku i muszę dalej nadganiać materiał. Będę miał oko na Fabrykę – zaoferowałem.
– Nie ma takiej potrzeby, William – westchnął Jeremie, który najwyraźniej właśnie zrozumiał dlaczego go odwiedziłem. – Xana jest martwy, a Superkomputer wyłączony. Nic nam nie grozi.
– Jesteś pewien? – naciskałem, licząc na to, że dowiem się czegoś nowego.
– Tak, jestem pewien. Przez cały ostatni miesiąc monitorowałem sieć i nie znalazłem absolutnie niczego podejrzanego. Dodatkowo przed wyłączeniem Superkomputera odpaliłem program wieloczynnikowy jeszcze raz, tak na wszelki wypadek. Nawet jeżeli Xana przetrwał jakoś pierwsze uruchomienie, to drugie z całą pewnością go wykończyło.
– I ani razu nie musieliście iść do Fabryki?
– Ani razu, o czym zresztą doskonale zdajesz sobie sprawę, bo przecież cały czas uważnie nas obserwowałeś, prawda? – powiedział lekko zirytowany Jeremie.
Czyli zauważyli. Odkąd Yumi powiedziała mi, że mają wątpliwości co do wyłączenia Superkomputera, faktycznie starałem się nie tracić ich z oczu na wypadek, gdyby coś jednak się wydarzyło i zdecydowali się zachować to w tajemnicy. Oczywiście nie byłem w stanie siedzieć na ogonie pięciu różnym osób dwadzieścia cztery godziny na dobę, dlatego też tego wieczoru przyszedłem do pokoju Einsteina i spróbowałem dowiedzieć się czegoś bezpośrednio od niego.
– Uwierz mi, to wszystko już za nami – dodał okularnik przyjaźniejszym tonem. – Wszyscy możemy się wyluzować. Ty też powinieneś.
– To nie takie proste, Jeremie – odparłem. Zawsze starał się traktować mnie dobrze, dlatego postanowiłem być z nim w pełni szczerym. – Dla was może i tak, ale dla mnie… to po prostu nie może się tak skończyć. Czuję się tak, jakbym dostał list z Hogwartu, ale później z powodu jednego głupiego błędu stracił szansę na zostanie czarodziejem.
– Przykro mi, William, naprawdę, ale ten pociąg już odjechał. Mogę ci jedynie obiecać, że gdyby jakimś niewiarygodnym cudem Xana wrócił, to ci o tym powiem, ale naprawdę nie ma na to żadnych szans.
– Jasne, rozumiem. Dzięki – rzuciłem i skierowałem się do drzwi wyjścia. – Baw się dobrze na feriach.
– Trzymaj się jakoś – pożegnał się Belpois – i daj znać, gdybyś potrzebował korków, dobra?
Kiwnąłem głową i wyszedłem. To było miłe z jego strony, ale liczyłem na coś znacznie, znacznie więcej. Byłem pewien, że mnie nie okłamał – to nie byłoby w jego stylu – ale mimo to zdecydowałem się przypilnować Superkomputera. Tak na wszelki wypadek.
27 sierpnia 2007, popołudnie
– …a ponieważ Napoleonowi już raz udało się wrócić z wygnania, koalicjanci tym razem zesłali go na wyspę Świętej Heleny, skąd ucieczka byłaby już znacznie trudniejsza.
– A pamiętasz w którym roku to było? – zapytał mnie Gilles Fumet, nauczyciel historii.
– Yyyyy… tysiąc osiemset… siedemnastym? – strzeliłem w końcu, licząc na to, że dopisze mi szczęście.
– Niestety nie – spochmurniał pan Fumet. – To był tysiąc osiemset piętnasty.
Przez ostatnie dwie godziny nauczyciel maglował mnie z każdego tematu, jaki tylko przyszedł mu do głowy. Historia była już ostatnim przedmiotem, z którego musiałem zdawać poprawkę i jednocześnie tym, którego obawiałem się najbardziej; choć nie była aż tak nudna, jak to się mogło wydawać, to nigdy nie miałem dość cierpliwości, by wykuć się na pamięć wszystkich istotnych imion i dat. A zresztą, czy w dobie Internetu naprawdę były mi one do czegokolwiek potrzebne?
– No nie wiem, nie wiem… – wymruczał Fumet, drapiąc się po policzku.
– Daj już spokój, Gilles – w mojej obronie nieoczekiwanie stanął Jean-Pierre Delmas, dyrektor szkoły i przewodniczący komisji poprawkowej. – Ja bym go przepuścił. Gdyby nic nie umiał, to nie siedzielibyśmy tu aż tak długo, prawda?
– Napoleon, co…? – wtrącił się Jim Morales, ostatni członek komitetu. – Kiedyś pracowałem dla organizacji, która próbowała przywrócić jego potomka na tron.
– Czy to jest w ogóle legalne? – spytał się z niedowierzaniem Delmas.
– Ummmm… wolałbym o tym nie mówić. Zresztą i tak nigdy nie byłem monarchistą.
– To czemu właściwie dla nich pracowałeś? – próbował drążyć temat nauczyciel historii.
– Eeeeee… to nie takie proste, Gilles. To znaczy…
– Przepraszam, a co ze mną? – wciąłem się w wypowiedź Jima, zanim ten zdążył się rozpędzić.
– Co? A, tak, zaliczyłeś. Możesz już iść – odprawił mnie pan Fumet i ponownie zwrócił się do Moralesa. – To co mówiłeś o tym pretendencie?
Miałem wielką ochotę przewrócić oczami, ale w ostatniej chwili się wstrzymałem; tym razem zdecydowanie nie warto było prowokować nauczyciela. Chwyciłem zatem swój plecak i czym prędzej ewakuowałem się z sali, by nie dać historykowi czasu na zmianę zdania. Zdecydowałem się podziękować później Jimowi; zapewne nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w kluczowym momencie odciągnął ode mnie uwagę Fumeta i oszczędził mi powtarzania roku.
Po opuszczeniu budynku odetchnąłem z ulgą i w znacznie lepszym humorze udałem się w stronę stołówki. Wakacje już się kończyły, ale wciąż zostało mi kilka dni na odpoczynek, którego bardzo potrzebowałem; do tej pory zdecydowanie większość czasu musiałem poświęcić na nadrabianie materiału. Mimo to bez pomocy Jeremiego nigdy nie udałoby mi się ogarnąć tego wszystkiego, także podziękowania należały się również i jemu. A po załatwieniu tych dwóch spraw mógłbym odnaleźć Yumi i…
– Nah, szerszenie wcale nie były takie złe. – Usłyszałem głos Odda Della Robbii. – Na pewno lepsze od megaczołgów. Te cholerstwa zawsze zamykały się, zanim zdążyłem je… – chłopak przerwał, gdy tylko zorientował się, że ktoś się zbliża. – Oh, cześć William. Ładną mamy dziś pogodę, nie?
– Nie musisz zmieniać tematu, Odd; przecież wiem o Lyoko – przypomniałem mu.
– Nic mu nie mów – rzucił towarzyszący mu Ulrich Stern, wyraźnie czymś zirytowany. – Już i tak ma fioła na tym punkcie.
– O czym ty mówisz? – odparłem trochę zbyt pośpiesznie.
– Nie zgrywaj idioty, William; wiemy, że regularnie wymykasz się do Fabryki. Co tam robisz?
– Nic – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Po prostu sprawdzam, czy na pewno nic się tam nie dzieje. No wiesz, lepiej mieć oko na zabójcze sztuczne inteligencje, nawet na te martwe, prawda?
– I naprawdę myślisz, że w to uwierzymy? – zaśmiał się Niemiec, ale w jego głosie nie było wesołości. – Nie mam pojęcia co kombinujesz, Dunbar, ale na twoim miejscu bym przestał. Bo jeśli dowiem się, że włączyłeś Superkomputer, to…
– No? To co mi zrobisz? – zapytałem zaczepnie. – Obaj dobrze wiemy, że nie masz jaj, bo gdybyś je miał, to już dawno porozmawiałbyś szczerze z Yumi. Także raczej nie mam się czego bać, co?
Sfrustrowany Ulrich rzucił się w moim kierunku i zamachnął się w moją stronę, ale w ostatniej chwili Oddowi udało się złapać go za ramię i odciągnąć chłopaka do tyłu. Jednocześnie rzucił mi niezbyt przyjemne spojrzenie. Okej, przyznaję, może trochę się zagalopowałem – wzmianka o Japonce była ciosem poniżej pasa.
– Dajcie spokój, co? Było, minęło; nie warto się o to zabijać – powiedział blondyn, próbując rozładować napięcie.
– Zebrało ci się na szczerą opinię, Dunbar? – rzucił oschle Stern. – To teraz moja kolej. Nie jesteś jednym z nas. Nigdy nie byłeś Wojownikiem Lyoko i już nigdy nim nie zostaniesz. Do końca życia pozostaniesz jedynie sarkastycznym przegrywem, który nie może nawet marzyć o osiągnięciu choć ułamka tego, czego dokonaliśmy my. Żal mi ciebie. – Powiedziawszy to, Ulrich odwrócił się na pięcie i oddalił się szybkim krokiem.
Po jego słowach aż odjęło mi mowę i mogłem jedynie wpatrywać się w plecy odchodzącego chłopaka.
– Słuchaj, William, z tego co wiem od Jeremiego, to chodzenie do Fabryki faktycznie nie ma sensu – powiedział zmieszany Odd. – A nawet jeśli Xana by wrócił, to chyba lepiej, żebyś nie miał z nim styczności, nie? Ostatnim razem nie skończyło się to najlepiej – dodał, po czym podążył za przyjacielem.
Po tej rozmowie zapomniałem o wszystkich planach, jakie miałem na ten dzień i po prostu wróciłem do pokoju. Cały czas próbowałem przetrawić słowa Ulricha. Oczywiście wiedziałem, że chciał się odpłacić za moją wcześniejszą uwagę o Yumi, ale mimo to miałem wrażenie, że było w nich coś więcej, niż sama złość. Im dłużej nad nimi myślałem, tym większe miałem wątpliwości. Czyżby Stern miał rację?
Dopiero noc przyniosła mi nieco spokoju. O dziwo nie miałem ani koszmarów o Xanie (które, niestety, nadal regularnie się powtarzały). Ze swojego snu zapamiętałem tylko jedno – potężny, znajomy głos, powtarzający raz za razem jedno zdanie:
– Nie odpuszczaj…
Autor: Mayakovsky