ROZDZIAŁ 1 – Tętno przyspieszyło prawie do tysiąca

Stałe oraz z lekka irytujące dudnienie w czaszce nie dawało za wygraną.

Niepewnie otworzyłam oczy. Widziałam zlewające się ze sobą kable oraz kłujące po oczach światło. Bardziej przytomna próbowałam się podnieść z ziemi. Powoli – najpierw dłonie, potem łokcie, a na sam koniec podparłam się, żeby usiąść. Wszystko mnie bolało. Zupełnie tak, jakbym się z kimś porządnie pobiła. Obudził mnie chłód oraz buczenie maszyn.

Dotknęłam lewą dłonią szczęki. Stała na swoim miejscu.

Spojrzałam na ręce. Bez żadnych nowych zadrapań.

Usiadłam po turecku i obejrzałam nogi. Zero siniaków.

To, dlaczego się tak okropnie czuję? Czemu mnie tak głowa okropnie boli…

Wtem zadzwonił telefon, a ten z kolei leżał przy skanerze. Doczołgałam się, aby go odebrać. Nie zdążyłam. Wyświetliło się powiadomienie. Czternaście nieodebranych połączeń od nieznanego numeru. Zmarszczyłam brwi. Czy to na pewno był mój telefon? Spojrzałam jeszcze raz na jego ekran. Zdjęcie z dzieciństwa, gdzie tata mnie trzyma za rękę. Tak, to musiał być mój. Ale… kto tyle razy dzwonił? Nie mogłam sobie nic przypomnieć.

Głowa mnie bolała. Dotknęłam przy skroniach – nie wyczułam żadnego strupa, a palce były czyste. Nadal nie mogłam się zorientować, gdzie jestem. Potrzebowałam chwili, aby to zrozumieć. Od razu przypomniałam sobie, gdzie jest tak zimno, żółto i mnóstwo światła.

Fabryka – miejsce, gdzie rozpoczęła się zarówno przygoda, jak i koszmar.

Chętnie bym tutaj została, ale zachorowanie przez dziwną akcję w Lyoko brzmi jako marne wytłumaczenie. Otrzepałam bluzkę z kurzu i stałam przez kilka sekund w bezruchu. Szok – chwilowo nic się nie dzieje. Wzięłam głęboki wdech, a następnie wyszłam z fabryki, kierując się do wyjścia.

Na dworze było wyjątkowo chłodno, jak na wiosnę. Chociaż nie bez powodu istnieje przysłowie „W marcu, jak w garncu”. Wczoraj było bardzo ciepło i spokojnie można było wyjść w krótkim rękawie na zewnątrz po lekcjach. Dzisiaj? Bez kurtki bądź grubej bluzy ani rusz. Chyba, że ktoś chce się przeziębić, wtedy droga wolna.

Przeszłam przez park tak dyskretnie, jak tylko się da. Rozejrzałam się, czy nikt mnie nie śledził. Zdałam sobie sprawę, że już dawno temu powinnam być w akademiku, szykując się do spania. Nie chciałam znowu tłumaczyć, dlaczego po raz kolejny byłam poza szkołą w godzinach niedozwolonych.

– Pretensje, dom, matematyka… – wyliczałam po kolei, co pamiętałam, zanim obudziłam się w fabryce. – Chłopak, Schaeffer, walka… – przerwałam wyliczankę. Schaeffer… kojarzyłam to nazwisko. Obiło mi się ono o uszy… a może to było coś innego? Zupełnie przypadkowe zlepienie liter, czy nazwa nowego sklepu?

– Pretensje, dom, matematyka… chłopak, Schaeffer, walka…

– Schaeffer… Hopper? – pomyślałam. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, skąd te dwa nazwiska przyszły mi do głowy. Jedno z nich na pewno kiedyś słyszałam. Albo obydwa. Sama nie wiem. Wtem poczułam, jak kilka kropel skapnęło mi ze zniszczonej werandy na głowę.

Próbowałam przecisnąć się przez uszkodzone ogrodzenie, aby tylko nie zostać zauważoną przez szkolne kamery. Ze względów bezpieczeństwa postanowili po odbudowie szkoły zadbać o każdy szczegół. Mało komu udawało się wymykać poza mury szkoły niezauważonym. Tylko tego zniszczonego płotu nie wyłapywały kamery.

Dałam radę. Kosztem kolejnych wyrwanych włosów i nowych zadrapań. Spojrzałam na rękę, która pokrywała się delikatnymi smugami krwi.

Kilka blond włosów z czarnymi pasmami zostało na płocie. Wtem ktoś zapalił światło w latarce. Pobiegłam czym prędzej w kierunku szkoły. Czarną ścieżką, bez żadnego źródła. Byle tylko nie zostać przyłapana na gorącym uczynku. W głowie nadal liczyłam to, co się wcześniej zdarzyło…

Pretensje, dom, matematyka… chłopak, Schaeffer, walka…

Wchodziłam po cichu na drugie piętro. Na korytarzach nie było żadnej, żywej duszy.

Pretensje, dom, matematyka… chłopak, Schaeffer, walka…

Rozejrzałam się po raz ostatni. Poprawiłam koszulkę, a włosy zgarnęłam do tyłu.

Pretensje, dom, matematyka… chłopak, Schaeffer, walka…

– GDZIEŚ TY BYŁA?!

Zamilkłam. Na łóżku siedziała blond dziewczyna w biało-czerwonej piżamie. Poprawiła różową w kropki opaskę na twarzy, po czym ściągnęła płatki z oczu, które potem odłożyła do pudełka. Stałam przez kilka sekund w drzwiach.

– Do środka, ale już! – krzyknęła współlokatorka, co od razu uczyniłam. Ciągle miałam w głowie to nazwisko. Nazwisko, które każdy mieszkaniec Francji znał. Nazwisko, które w pewnym momencie codziennie pojawiało się na nagłówkach lokalnych gazet oraz w telewizji.

Schaeffer… Hopper… Schaeffer…

– Czy ty do reszty zwariowałaś?! – kontynuowała blondynka. Następnie wstała, poprawiając swoje loki. Upiła łyka wody. – Dlaczego nie było z tobą kontaktu?!

Sama chciałabym to wiedzieć, panno Callietne.

– Znowu była kontrola czystości. Masz szczęście. Pochowałam wszystkie twoje rzeczy do szafy. Nie wiem, kiedy ty to posprzątasz, panno Melanie. Mało tego! Po raz kolejny musiałam ci kryć tyłek! Dobrze, że Jim w to wszystko uwierzył.

– A… co…

– Że poszłaś sprzątać stołówkę.

– Eee…

– Nie sprawdzał tego.

– Yyy…

– Nie wymykaj się tak więcej.

– No…

– Drugi raz nie wymyślę takiej dobrej ściemy.

Schaeffer… Hopper… Schaeffer…

– Wszystko dobrze? – spytała dziewczyna. Usiadłam powoli na swoje łóżko. Nie mogłam jej spojrzeć w oczy. Obiecałam, że przestanę robić kolejnych problemów. Wystarczająco dużo razy nasza klasa była na świeczniku u dyrektora. Od małych bzdur typu spóźnienia na lekcje, po dużo gorsze przewinienia. Zagrozili nam nawet, że nie pozwolą nam pojechać na wycieczkę szkolną za granicę…

… z drugiej strony… i tak bym nie pojechała.

– Tak, tak… Zmęczona jestem – odpowiedziałam, udając ogromne ziewnięcie. Spojrzałam tym razem na współlokatorkę. Po jej minie można było wywnioskować: nie wierzy mi. Z resztą, nie pierwszy raz.

Dziewczyna usiadła na krześle naprzeciwko mnie. Ujęła moje dłonie. Swoje miała bardzo delikatne, a po nozdrzach uderzył mnie zapach orzechów laskowych. Dwa razy pogładziła moją rękę.

– Powiesz, co się stało? – spytała łagodnym, pełnym empatii głosem. – Przecież cioci Monice możesz ufać.

Miała rację. Mimo, że panna Callietne uwielbiała plotki, tak nigdy nie wygadała nic, co zostało wypowiedziane w naszym pokoju. Od dwóch lat. Wszystkie sekrety i inne dziwne wyznania zostawały w pokoju o numerze 116. Tylko ją mam. Jako jedyna mnie przyjęła z ciepłem do nowej klasy. Czułam się przy niej bezpieczna. Pełna opieki. Była taką moją ciocią…

… a czy swojej ukochanej cioci nie powiesz wszystkiego?

Ja bym powiedziała…

– Ale obiecujesz, że nie będziesz dramatyzować? – spytałam niepewnie. Monica spojrzała na mnie wpierw surowo, jednak od razu zmieniła minę na bardziej łagodną. Westchnęła głośno.

– Obiecuję.

Przełknęłam głośno ślinę. Dam radę. Nie dam rady z tym sama.

– Pamiętasz tą fabrykę?

– Tą za wzgórzem?

– Tam, gdzie były samochody.

– No, tak…

– Byłam tam. Ale nie wiem, kiedy.

Blondynka wybałuszyła oczy, a następnie zakryła lewą dłonią usta, żeby tylko nie krzyknąć. Obiecała, że nie zrobi żadnej afery. A włoszka zawsze dotrzymywała słowa.

– Ale… jak to…

– Nie wiem.

– Czy ty…

– Ale najgorsze jest to, że…

– No, co?

– Że tam się coś zadziało.

Wstrzymałam opowieść. Uświadomiłam sobie, jak brzmi to absurdalnie. Całe moje wyjaśnienia brzmią tak, jakbym zaraz miała zarezerwować wolny pokój w szpitalu psychiatrycznym. Nie było szans, żeby mi uwierzyła w całość.

Zaryzykować?

Zaryzykuję.

– Kojarzysz takie gry komputerowe, co wybierasz postać i walczysz z potworami? – zaczęłam delikatniej, obserwując mimikę współlokatorki. Ta skinęła głową. – To ja tak miałam, ale na żywo.

Monica zmarszczyła brwi. Następnie wierzchem dłoni dotknęła mojego czoła, a potem obu policzków. Mruknęła cicho.

– Przysięgam!

– Nie, nie masz gorączki.

– Uwierzysz mi?

– Nie krzycz. Cisza nocna.

Miała rację. Patrzyłam na starszą koleżankę. Miałam wrażenie, że nie powinnam jej tego mówić. Powinnam to zostawić dla siebie i powrócić do porządku dziennego. Udawać, że się uczę, wychodzić ze znajomymi… a w zasadzie to tylko z Monicą, a przede wszystkim: udawać, że jestem całkowicie normalną osobą.

Wtem Włoszka wystawiła przede mnie mały palec prawej dłoni. Milczała. Czekała na mój ruch. Również wystawiłam palec. Ujęła go swoim, bez słowa. Następnie uśmiechnęła się.

– A jaki miałaś strój?

– Co…

– No, strój. Zabawnie byś wyglądała w różowym. Albo na przykład z takimi rogami sukuba. Albo nie, z zielonymi pomponami. Albo nie, w sukience z falbanami. Albo nie, z takimi wielkimi bliznami na twarzy…

Cała Monica. Jej włoski temperament oraz kreatywność nie znała granic. Wystarczył tylko jeden element związany ze sztuką i dziewczyny już po prostu nie było. Uśmiechnęłam się delikatnie. Zawsze znalazła jakiś powód, aby rozmawiać o teatrze, modzie oraz makijażu. Prawdziwa artystka.

Nagle ktoś z hukiem otworzył drzwi. Na nas spadł strumień ostrego światła z latarki. Obie krzyknęłyśmy przerażone. Ukazał nam się nauczyciel wychowania fizycznego, który podjął się każdej możliwej w życiu pracy, ale zawsze wolałby o nich nie mówić. Ubrany w pobrudzony od kawy biały podkoszulek, czerwone spodnie w kratę, czarną opaskę. A na twarzy? Duży plaster. Za każdym razem. Od wielu lat największy autorytet uczniów Kadic, w jednym dresie na cały rok szkolny.

Właśnie teraz stał i świecił nam prosto po oczach ogromną latarką.

– CZY WY MACIE MNIE ZA IDIOTĘ? ROSIE NIKT NIE POMAGAŁ!

Nie odpowiedziałyśmy, cały czas mrużąc oczy. Nauczyciel zmniejszył moc w swojej ogrodowej latarce. Wciąż milczałyśmy, patrząc na to na siebie, to na pana Moralesa. Modliłam się w duszy, żeby tym razem nie podsłuchiwał wieczornych rozmów i niczego nie zrozumiał z mojego bełkotu, który opowiadałam Monica.

– Callietne, jutro widzę ciebie ćwiczącą na mojej lekcji! A ty, Dunbar, do dyrektora!

Scuza, mia amica… – szepnęła do mnie dziewczyna.

Posłusznie wstałam i szłam w kierunku gabinetu dyrektora.

– A TY DOKĄD? – ponownie krzyknął Jim.

– Do… dyrektora… – odpowiedziałam jutro.

– Bardzo jesteś dowcipna, Dunbar. Jutro po lekcjach. A teraz, natychmiast spać!

Nauczyciel trzasnął drzwiami. Nie zapowiadał się dobry tydzień. Ani miesiąc. Ani rok.

As pulsações subiram quase pra mil
Estou louca, completamente senil

(Mimicat – Ai, coração)

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments