Królewskie porachunki – runda trzecia

„Pokażę ci, gdzie odbywają się łowy.”

Wasza miłość całkiem nieźle sobie radzi w siodle! – krzyknął starszy mężczyzna w brązowym kapeluszu z uśmiechem na twarzy.

– Zawsze tak monseuir Maalouf mówi, gdy tylko odwiedzam to miejsce – odpowiedziała Yumi, także uśmiechnięta. Akurat schodziła z młodej, silnej klaczy maści izabelowatej po godzinie wspólnego terenu przy granicy miasta. Właściciel stajni od przeszło czterdziestu lat, choćby nie wiadomo, co się działo w ciągu dnia, zarażał swoich klientów energią oraz nastoletnim wigorem. Mimo, że sam Maalouf miał już od kilku lat zasłużoną emeryturę.

– Madame… Nie od dziś wiadomo, że uwielbiam, kiedy jeździsz na Cathalncie. Ach, bym zapomniał – odpowiedział właściciel, po czym wyczyścił swoje okulary. – Jakiś młodzieniec ciebie szukał. Przez domofon powiedział, że to bardzo ważne.

Młodzieniec? O tej godzinie?

Czarnowłosa zmarszczyła brwi. Domyślała się, o kogo może chodzić. Jedynie, czego nie rozumiała, to faktu, że zdecydował się przejechać prawie czterdzieści kilometrów, aby tylko z nią porozmawiać. Prawda – zablokowała numer telefonu, a samą komórkę zostawiła w rodzinnym domu.

Wycieczki do stajni pana Maaloufa pozwoliły nastolatce uspokoić się przed ważnymi wydarzeniami. Sprawdziany, kartkówki, egzaminy sportowe na wyższą kategorię. Zawsze znalazła powód, aby spakować drobny posiłek, buty na zmianę oraz klucze i spotkać się z klaczą Cathlante.

Yumi wyszła jako jedna z ostatnich klientek ze stodoły. Wtedy też spojrzała na niego.

Patrzyli na siebie długo. Dłużej, niż zwykli ludzie. Ale nadal stali w tych samych miejscach. Żadne z nich nawet nie próbowało podejść bliżej.

On? Pewnie mu duma nie pozwalała po tym spotkaniu przed jego pojedynkiem.

Ona? Nie czuła się dobrze z tym, jak postąpiła. Zmusiła go do tego pocałunku.

Oni? Wiedzieli, że coś jest na rzeczy. Ale nie chcieli tego wyjaśnić. Lub się bali.

– Chciałem ci życzyć powodzenia – powiedział spokojnie Ulrich, a następnie odwrócił się na pięcie i wracał do Kadic. Dziewczyna stała jak słup soli. Tak bardzo chciała go przeprosić. Wytłumaczyć się z tej strasznej słabości, jakiej się dopuściła…

Mimo tego, że podobało się jej. Ale czy jemu też?

Nie wyspała się. Znowu. Wiedziała, że tak też będzie, ale mocno łudziła się, że potoczy się inaczej. Wzięła głęboki wdech. Musiała sobie poradzić. To tylko mała potyczka. Nic strasznego przecież nie będzie. A nóż się poszczęści i pokona swojego wroga…

Oślepiające światło ogromnego skanera. Znowu.

Włosy wiejące do góry. Znowu.

Transfer. Skan. Wirtualizacja. Znowu.

Dziewczyna opadła na sektor leśny, jak zawsze z gracją. Rozejrzała się dookoła. Lubiła to miejsce. Mimo wielu nieudanych misji, to czuła wewnętrzny spokój. Lubiła spojrzeć na wschodzące słońce, którego promienie mieniły się w Cyfrowym Morzu. Liście z wiecznie zielonych drzew kołysały się na boki, w rytm nadany przez sektor. Brakowało jedynie ćwierkających ptaków, żeby Yumi czuła się w tym miejscu jak w domu.

Sielanka jednak opadła bardzo szybko. Widziała na końcu ścieżki, kto na nią czeka.

Pierwsze, co rzuciło się w oczy wojowniczce, to wbity w ziemię ogromny miecz.

A jego właściciel? Czekał na nią z założonymi rękoma. Z tym samym uśmiechem. Bezczelnym.

– Masz dzisiaj pecha, Dunbar – krzyknęła do niego z pogardą, po czym wyciągnęła ze schowa swoją broń. Dwa wachlarze, z różowo-białym środkiem, ozdobione kwiatem wiśni. Jednym ukryła swoją twarz. Drugi trzymała w pogotowiu, gdyby pojawił się zmasowany ostrzał.

Przeciwnik nadal czekał. Jeden krok.

Drugi. Trzeci. Czwarty – a on dalej stał.

Zatrzymała się. Spojrzała mu w oczy. Były puste, bez cienia ludzkiego zachowania. Coś jednak tutaj nie grało. Przy wcześniejszych starciach William miał chociaż w sobie agresję, która kipiała od niego na każdym kroku. A teraz, nic. Zero emocji.

Rzuciła prawym wachlarzem w jego stronę. Chciała coś sprawdzić.

Broń przeleciała prosto przez wroga. Nie ruszał się, trafiła go w serce. Przeszło bez żadnej szkody. Ciągle stał z bezczelnym uśmiechem z wbitym do połowy długości mieczem. Od razu zaczęła się cofać małymi kroczkami.

– To pułapka! Za tobą! Po lewej! Po prawej! UWAŻAJ NA GŁOWĘ! – krzyczał Jeremie do niej, jednak bezskutecznie. Stała jak w transie. Nie mogła uwierzyć, że tak łatwo dała się omotać Xanie.

Nagle poczuła, jak ktoś ją uderzył nad karkiem. Niczym ostrym, tylko rękojeścią broni. Upadła na ziemię, chroniąc głowę przed zderzeniem z ziemią. W takich chwilach cieszyła się, że utraciła tylko kilka punktów życia w cyfrowym świecie.

Odwróciła się na plecy. Jedyne, co zdążyła zrobić, to kopnąć przeciwnika w kostki. Ten w błyskawicznym tempie stracił równowagę, a ona wstała i zaczęła biec przed siebie. Nie uciekła jednak zbyt daleko. Czarny dym, który pędził, przegonił ją i stanął kilka centymetrów przed nią. William wziął zamach – Yumi odsunęła się na prawo. Starała się odsunąć na dość bezpieczną odległość. Nie miała żadnej broni, która pozwoliłaby jej walczyć jak równy z równą.

Rzuciła jeden wachlarz. Następnie drugi.

Ku jej zaskoczeniu, przeciwnik złapał oba.

A następnie mocą Xany spalił na jej oczach.

– To niemożliwe… – szepnęła do samej siebie. Starała się jednak zachować spokojną głowę. Zaraz odzyska broń. Kwestia kilku sekund. Nie pierwszy raz traciła swoją broń podczas walki.

– Jeremie, SOS. Dawaj dwa wachlarze. – rozkazała Yumi, rozglądając się na boki w poszukiwaniu ewentualnego ratunku. To nie był sektor dobry do walki. Teren nie pozwalał na ucieczki, żadnych problemów z zatrutą przestrzenią, żadnych błysków niedaleko walczących.

– Zaraz… – odpowiedział krótko Einstein, który nerwowo stukał w klawiaturę przy panelu sterowania.

– MANTA!

W leśnej arenie rozległ się potężny krzyk. Sekundę później przyleciała ogromna, szybująca w górę płaszczka. Tylko na chwilę zniknęła z oczu wojowników. Od razu rzuciła się na dziewczynę. Zaczęła w nią strzelać. Yumi biegła przed siebie, co chwilę robiąc ostre zygzaki, aby uniknąć laserowych pocisków. Czuła się okropnie. Wszystko przebiegało nie tak, jak powinno.

Nie tak była wychowana w domu.

Nie tak się igra ze swoim wrogiem.

Nie tak walczy panna Ishiyama.

– Masz pięć sekund, inaczej będzie powtórka z Ulrichem! – krzyknęła dziewczyna do Jeremiego. Ukryła się za wierzbą płaczącą. Nie trwało to zbyt długo, ale już wtedy zdążyła odzyskać swoją broń.

Chłopak nic nie odpowiedział. Tłukł coraz mocniej w klawiaturę, aby tylko dowiedzieć się czegokolwiek o nowej taktyce odwiecznego wroga Wojowników Lyoko. Pozostali w fabryce milczeli. Nie przeszkadzali jemu oraz czarnowłosej podczas walki z Xaną.

Wtem zauważyła schody. Jednocześnie czuła oddech Williama na karku.

Manta krzyknęła po raz drugi. Szukała swojej ofiary, krążąc bezcelowo po sektorze. Po dłuższej chwili płaszczka uciekła z powrotem do Cyfrowego Morza. Japonka usłyszała jedynie dźwięk roztrzaskiwanego potwora. Mimo, że była w świecie wirtualnym – przeszyły ją ciary. Nawet, jeśli to wróg trafiał prosto do wody.

Wzięła głęboki wdech, a następnie pokierowała się prosto na schody. Dunbar w formie czarnego dymu doganiał ją w zawrotnym tempie. Yumi rzuciła jeden wachlarz na ślepo za siebie. Liczyła, że cokolwiek wyceluje. Myliła się. Na szczęście broń wróciła z powrotem do właścicielki. Schowała ją do pokrowca, a następnie rozejrzała się.

Była na najwyższym punkcie sektora leśnego. Wokół niej nie było żadnych drzew, trawy. Tylko oni, słońce i kilkadziesiąt metrów nad nimi Cyfrowe Morze. W prawdziwym świecie byłaby szczęśliwa na takiej randce. Ale na pewno nie tutaj.

William powrócił do swojej formy. Zanim dym zniknął na zawsze, cisnął nim prosto w dziewczynę. Nie była w stanie tego uniknąć. Nie zdążyła nawet otworzyć wachlarza, który mógłby ją chociaż trochę ochronić. Przegrała. Ona przegrała! Najlepsza wśród młodzieży w sztukach walki. Dała się pokonać jak najsłabszy żółtodziob!

Stało się to, czego się każdy obawiał.

Pozostali Wojownicy Lyoko wstrzymali oddech. Jeremie przestał na kilka sekund stukać kody w klawiaturze. Oni widzieli tylko, jak awatar wojowniczki spada w dół. Prosto do otchłani. Do dziury, która była wypełniona jedynie wodą.

Dunbar spojrzał, jak dziewczyna spadała idealnie w sam środek..

A ona? Nawet nie starała się krzyczeć. Po prostu leciała.

Chociaż wtedy poczuła się wolna. Bez żadnych ograniczeń.

Wiedziała, że to już koniec dla niej. Przegrała tę rundę.

A on? Zwyciężył po królewsku. Tak, jak uczył go Xana.

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments