Królewskie porachunki – runda pierwsza

„On będzie cieniem, który pogrąży Ciebie w przyszłości.”

Czekali cierpliwie, o ile to można było nazwać cierpliwością.

Już godzinę trwało oczekiwanie na dogodną chwilę, aby móc w pełni zaatakować. Każdy z nich był przygotowany. Tętno było wyczuwane. Ciężko było wybrać, komu ono biło najmocniej. Chłopak w niebieskim golfie oraz charakterystycznych, okrągłych okularach, spojrzał jeszcze raz na monitor. Miał w nim dwie mapy, pogląd na fabrykę, statystyki trzech osób, które w tym momencie stały za jednym z głazów.

Sprawdził po raz siódmy, czy wszystko miał tutaj przygotowane. Śmignął wzrokiem od góry do dołu. Od lewej do prawej. Przetarł okulary, po czym powtórzył cały proces jeszcze raz. Nie było miejsca na żadne błędy.

Kilka kompletów strzał – naładowane.

Kody na ewentualną utratę wachlarzy – zapamiętane.

Pokłady mocy na triplikację – naładowane.

Kody na ewentualna dewirtualizację – zapamiętane.

Ulrich siedział po turecku, opierając łokcie na kolanach, a na dłoniach brodę. W ten sposób mógł być on najbardziej skupiony. Nasłuchiwał wszystkiego, co się działo wokół sektora. To on z całej trójki miał najlepszy słuch. Potrafił on usłyszeć takie rzeczy, których przeciętny człowiek nie był w stanie. Dlatego też czekał na początku. Żeby mieć wystarczająco dużo czasu na alarm do pozostałej dwójki jego przyjaciół…

… Tylko przyjaciół.

Zauważył on bardzo szybko, że wokół pewnej dziewczyny zaczął się kręcić jeden znajomy. Niby tylko robili razem projekty, wymieniali się notatkami, spostrzeżeniami oraz pomagali sobie na kartkówkach…

… Ale on nie wierzył w takie bajki.

Z kolei Odd klęczał na wysokościach. Znalazł bardzo szybko doskonały punkt obserwacyjny, który pozwalał mu także na najbardziej ekstremalną ucieczkę w jego dotychczasowym życiu. Dość stroma, lodowa góra, posiadająca wiele dziur i wypustek. Kot zawsze spada na cztery łapy. Elastyczność chłopaka pozwalała mu przechodzić przez nietuzinkowe miejsca. Chociaż stres go brał coraz większy, tak pewność siebie musiała zwyciężyć…

… Po prostu musiała.

To nie były żarty oraz zabawa, jaka miała miejsce na początku jego wizyty w Kadic. Owszem, nadal lubił się bawić. Dziewczyny żadnej nie miał, odkąd został przykuty do łóżka za romans z dwoma, niesamowicie pięknymi licealistkami…

… Serce nie sługa, mózg tu nie działa.

Najstarsza Wojowniczka Lyoko z kolei pozostała na środku pola bitwy. Chcąc odgonić swoje myśli, zaczęła siłą woli podnosić trzy niewielkie skałki. Mimo, że powinna dawać przykład pozostałym, to właśnie ona najbardziej panikowała ze wszystkich zgromadzonych. Nie mogła się pogodzić z tym, co się stało. Czuła, że jest winna. Przecież mogła go powstrzymać kilka miesięcy wcześniej. Wystarczyło zaprotestować…

… A nie potrafiła.

Nie było dnia, kiedy to Yumi nie miała wyrzutów sumienia. Chociaż do ostatniej chwili była przeciwna, żeby on dołączył jako szósty gracz, to jednak był jej przyjaciel. Nie mogła też patrzeć na dziwne zachowanie młodszego chłopaka. Robił sceny zazdrości, o ile można je tak nazwać…

… Ona sama nie wiedziała, co robić.

Krzyk. Przeraźliwy krzyk rozległ się na skraju sektora. Ogromna manta śmigała wysoko nad sektorem. Była sama. Jedna, jedyna manta, jaka się uchowała wśród pozostałych potworów. Wszystkie inne zostały wybite. Jak na razie.

Ta była jednak wyjątkowa. Dużo większa, szybsza i zwinniejsza. Wystarczyło dobre dowodzenia, a była nie do zabicia. Potrafiła także porządnie przyłożyć. Dlatego też wojownicy musieli być bardziej ostrożni, niż wcześniej. Wydawała też unikatowy dźwięk. Chociaż to był bardziej krzyk rozpaczy, połączony z chęcią paskudnej zemsty.

Takiej, której nigdy jeszcze jej władca nie wykonał.

Sterował ją pewien człowiek. Doskonale znany wszystkim. Wysoki, pewny siebie w czarnym kombinezonie. Jednak nie był już opętany. Zwykły, szary licealista. Walczył już sam. Nieuchwytny od miesięcy. Próbowano już wszystkiego, ale zawsze kończyło się tak samo. Zawsze uciekał, mniej lub bardziej poraniony.

Jednak dzisiaj musieli się postawić. Dzisiaj musiał on wrócić do domu. Po prostu, musiał

Wszyscy przygotowali się do walki.

Ulrich sprawnym ruchem wyciągnął katany.

Yumi puściła lewitujące skałki na ziemię.

Odd prześlizgnął się do nich z samej góry.

– UWAŻAJCIE!

Manta coraz szybciej zbliżała się do lądowania. Tym razem milczała. Ona też potrzebowała całkowitego skupienia. Cele były aż trzy. Chłopak nie przestawał dowodzić. Czuł, że musi zaraz trafić na ziemię. Chociaż jedną osobę wyeliminować z tego świata.

Zeskoczył z potwora, a ten z kolei wzbił się w powietrze. Sprytnie unikał dradobicia laserowych strzał. Żadna nawet go nie drasnęła. Po kilku sekundach manta zniknęła z pola widzenia.

Pozostał teraz on.

Japonka otworzyła swoje wachlarze. Rzuciła jeden, a potem drugi. Odbiły się one od wielkiego miecza, które posiadał czarnowłosy. Uśmiechnął się zawadiacko, jednak nie ona miała zostać jego pierwszą ofiarą.

Założył miecz na prawy bark i zaczął biec w kierunku Odda. Ten zaczął uciekać. Najpierw normalnie na nogach, a gdy tylko zbliżył się do ogromnej ściany, to w ruch poszły kocie pazury. Wbijał je jeszcze szybciej, niż ostatnio. Czuł oddech wroga na karku. Nie odwracał się za siebie. Wiedział, że to tylko złudne nadzieje.

Dotarł na samą górę. Wdrapał się na szczyt góry lodowej, z której wcześniej zeskakiwał.

Nie przewidział jednak, że on będzie szybszy.

Poczuł ostrze przy skroni. Chciał zeskoczyć.

Nie zdążył.

Broń została wbita w lewą część głowy.

Zaczął się rozpadać. Piksel po pikselu.

Manta znowu krzyknęła na cały sektor.

– Cholera, szybki jest…

Nim się dwójka pozostałych zorientowała, ich przeciwnik był tuż przy nich. Yumi spojrzała na lecącego potwora. Mimowolnie, atakowała właśnie jego. Wpierw jeden wachlarz, a od razu rzuciła i drugi. Oba nie trafiły – jedynie przeleciały obok szybującej czarno-białej kreatury.

Spróbowała jeszcze raz. Tym bardziej jedna z jej broni zatrzymała się, wbijając się prosto w lewe skrzydło potwora. Manta wrzasnęła z bólu. Nie umknęło to uwadze chłopaka. Widział, jak jego podopieczna cierpi. Nie miał jak wyjąć wachlarza, który utknął za daleko od jego zasięgu. Kierował ją coraz spokojniej.

Wściekły, rzucił swoim mieczem prosto w Japonkę. O dziwo – celnie.

Dziewczyna dostała prosto w serce. Dosłownie i w przenośni. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jakim potworem stał się prosty chłopak ze wsi. Był dobry, uczynny, zabawny, do rany przyłóż. A teraz? Jednym szybkim oraz zdecydowanym ruchem sprawił, że  zniknęła jeszcze szybciej niż jej serdeczny przyjaciel, Odd della Robbia. Była wściekła. Przecież mogła to przewidzieć! Mogła! Zamiast tego, została drugą ofiarą tego szaleńca. Zanim się rozpadła na dobre, modliła się w duchu, żeby Ulrich sobie poradził. Tym razem został sam.

– Nie daj mu uciec!

Manta krzyknęła po raz trzeci. Wzbiła się w górę, a następnie kierowała na wschód. Chłopak pędził tak szybko, jak pozwalały mu na to umiejętności. Nie było czasu na wirtualizację skuterka, hulajnogi, czy deski. Był zdany na samego siebie.

Kierowany wskazówkami Jeremiego, przeskakiwał przeszkody oraz je omijał w zjawiskowym stylu. Przede wszystkim, nie mógł zgubić tropu lecącego potwora. Gdyby tak się stało – to misja zakończona. Niepowodzeniem. Nie po raz pierwszy.

Ulrich spojrzał jeszcze raz na kreaturę. Zauważył, że za chwilę będzie pikować. Tuż przy nieaktywnej wieży, z której wyciekał biały dym. To była jego szansa. Mógł się pozbyć jedynego sojusznika swojego wroga. Wtedy by pozostali sami. Czy się bał? Jak cholera. Z reguły walczył ramię w ramię z Yumi oraz Oddem. A teraz…

… Miał zawalczyć z Williamem Dunbarem. Do ostatniego żywego wojownika.

Manta wylądowała na ziemię. Chłopak supersprintem popędził do niej. Widział jeszcze wbity wachlarz, który uniemożliwiał jakiekolwiek dłuższe dystanse, niż te po lodowym sektorze. Wyciągnął jedną katanę. Zadał kilka gładkich cięć w lewym skrzydle. Odskoczył przy próbie odwetu. Potem znowu trzy taktyczne cięcia.

Ale drugiego uderzenia ze skrzydła już nie ominął.

Manta odrzuciła go kilka metrów dalej. Sturlał się po sektorze, finalnie uderzając plecami o ścianę. Trochę zakręciło mu się w głowie od siły uderzenia. Wstał lekko chwiejnym krokiem. Spróbował po raz drugi uderzyć. Nie mógł zawieść swojej drużyny. Nie tym razem. Już jeden raz spieprzył sprawę i uciekł. Jak ostatni tchórz.

Jego ojciec byłby oburzony jego postawą. Postawił swoje ego nad wyzwanie.

Nie tak został wychowany. On nie był tchórzem. Musiał to udowodnić.

A czas biegł jak zły. Sekundy dzieliły go od pokonania potwora. Tego jednego.

Już bardziej przytomny Ulrich wbił swoją katanę w ranną część manty. Ta krzyczała z rozpaczy. Kolejne nakłucie bolało coraz bardziej. Chciał przestać. Nie mógł znieść tego hałasu, który był tuż nad jego uchem. Wiedział, że zapamięta go na całe życie. Nawet, jakby nie potrafił go odtworzyć. Nie dało się: po prostu się nie dało.

Wyjął swoją broń. Ogłuszony od wrzasku potwora, nie zauważył drugiej osoby za sobą. Ciężko oddychał. Był wykończony. Chociaż uważał on sam, że nie zrobił za wiele. Powinien nadal walczyć. Wstać, otrzepać się, a następnie uderzyć jeszcze mocniej. A jednak nie mógł…

Wbił swoją katanę w głowę bestii, która wierzgała, chcąc się obronić. Trzymał uparcie rękojeść. Zamknął oczy. Nie mógł znieść tego wrzasku. On był… okropny.

Manta po trzydziestu sekundach przestała krzyczeć. A on? Dostał kosę w żebra i powrócił do skanera.

Autorka: Azize

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments